- W empik go
Opowiadanie z wędrówki po koloniach polskich w Ameryce Północnej - ebook
Opowiadanie z wędrówki po koloniach polskich w Ameryce Północnej - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 480 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedsiębiorę opowiadanie – proste, bezpretensyonalne opowiadanie, w którem zaletę główną stanowić będzie prawda czysta. Ani na chwilkę, ani na linijkę fantazyi literackiej cuglów nie popuszczę. Jeżeli w ciągu naracyi trafi się literaturą zabarwiony ustęp, to i w razie takim zmyślenie w nim się nie znajdzie. Zdając przed publicznością polską sprawę z wędrówki, przedsięwziętej i dokonanej w celach doniosłością polityczną podszytych, winienem sprawozdaniu nadać charakter dokumentu, przydać się w razie potrzeby mogącego i historykowi.I.
Równocześnie ze zorganizowaniem Związku Wychodźtwa Polskiego wytworzoną została w kształcie, jaki posiada obecnie, instytucya Skarbu Narodowego Polskiego. Ustawę tak dla Związku, jak dla Skarbu, przedyskutowano i przyjęto w Zurychu, na zjeździe w setna Konstytucyi 3-go Maja rocznicę. W Ustawie skarbowej do zaznaczenia jest szczegół, że opieka nad funduszem i zawiadownictwo rozporządzalną częścią procentów powierzonemi są z pięciu członków złożonej i raz jeden, przy jej ukonstytuowaniu, przez Związek Wychodźtwa wybranej tak zwanej "Komisyi Nadzorczej". Członkowie jej, zajmujący stanowiska dożywotnie, posiadają prawo dobierania sobie towarzyszy w razach ubytku w komplecie, czy to przez śmierć, czy też przez podanie się do dymisyi. Rozporządzenie to, napozór z demokratycznym duchem sprzeczne, do Ustawy wprowadzonem zostało dla tego właśnie, ażeby w Zarządzie Skarbowym duch demokratyzmu i niepodległości przechowywał się zawsze. Nie istniało ciało takie, któremu by wybieranie Komisyi, w pewnych czasu odstępach, powierzonem być mogło. Związek Wychodźtwa pozostawał, jak wszystkie poprzednie na emigracyi organizacye, pod zagrożeniem rozwiązania; przytem charakter i kierunek jego zawsze mógł się zmieniać, w zależności pozostając od żywiołów, przewagę w danej chwili mających; pod naciskiem przeto prądów stronniczych przeprowadzane do Komisyi Nadzorczej wybory wydawać mogły rezultaty nieodpowiednie. Ze względu na ewentualność podobną, bezpieczeństwo nakazywało uzupełnianie osobowego składu Komisyi powierzył, wybrańcom zorganizowanego w roku 1891, a niewątpliwie demokratycznego i postępowego, Związku Wychodźtwa. Z prawa dobierania członków do kompletu Komisya Nadzorcza korzystała dwa razy – za każdym razem z powodu podania się członka jednego do dymisyi. Raz na miejsce Józefa K. Janowskiego wszedł Dr. August Sokołowski, drugi raz na miejsce Dra A. Sokołowskiego wybranym został ob. J. E. Jerzmanowski. Związkowi Wychodźtwa, a raczej Zarządowi onego, Wydziałowi Wykonawczemu, Ustawa powierza obowiązek prowadzenia systematycznej agitacyi na rzecz Skarbu Narodowego.
W r. 1895 w skład Komisyi Nadzorczej wchodzili: autor niniejszego opowiadania w charakterze prezesa-sekretarza, Dr. Henryk Gierszyński, wice prezes, Dr. Zygmunt Laskowski, Dr. Karol Lewakowski i Dr. August Sokołowski, członkowie.
Fundusz skarbowy, dzięki paru wpływem znaczniejszym, dochodził w czasie owym wysokości franków 100.000. Rozpatrzenie się w pochodzeniu wpływów wskazywało wychodźtwo polskie w Stanach Zjednoczonych, jako źródło, na które liczyć można było pewniej, aniżeli na pozostające pod dozorem zaborczym dzielnice Polski, bałamucone przez stronnictwa ugodowców rodzaju rozlicznego, zapobiegających szczególnie rozbudzaniu się samodzielności w społeczeństwie polskiem. We względzie tym Skarb Narodowy pełnił właśnie funkcyę budzika. Wzmacnianie tej funkcyi obowiązkowo ciężyło na założycielach instytucyi. Wchodziłem do składu i Komisyi Nadzorczej i, w charakterze członka przybranego, do Wydziału Wykonawczego. Losy Skarbu obchodziły mnie mocno. Rozmyślałem nad nimi i zwracałem z tej racyi na wychodźtwo polskie w Stanach Zjednoczonych uwagę tembardziej, że od niejakiego czasu jedna z najpoważniejszych i najsympatyczniejszych organizacyi polskich tamecznych, nosząca nazwę Związku Narodowego Polskiego, wchodziła ze Związkiem Wychodźtwa w stosunki regularne. Nie pomnę, na którem z odbywających się w mieszkaniu mojem posiedzeń Wydziału Wykonawczego wystąpiłem z wnioskiem wysłania, celem utrwalenia stosunków i postawienia sprawy skarbowej na podstawach pewnych, delegata od Związku Wychodźtwa na mający się odbyć w miesiącu Wrześniu, w tymże roku, w mieście Cleveland, Sejm jedenasty Związku Narodowego Polskiego. Wniosek mój, wchodzący do obowiązków Wydziału Wykonawczego, przez Wydział ten przyjęty, ten wydał rezultat, że na sejm związkowy nie jeden, ale dwóch pojechało delegatów: Dr. Karol Lewakowski i ob. Zygmunt Balicki.
Obecność ich na sejmie clevelandskim pomyślne zaznaczyły następstwa. Wyraziło je ściślejsze, niż poprzednio, pomiędzy organizacyami polskiemi w Ameryce i w Europie zbliżenie, które szczególnie Skarbowi Narodowemu odczuć się dało.
Dla Związku Narodowego Polskiego Skarb Narodowy żadną nie był nowością. Związkowcy wiedzieli o nim i składali na ten cel pieniądze. Instytucya ta na gruncie amerykańskim powstała za sprawą nieboszczyka Agatona Gillera, z którym korespondowali założyciele Związku: Andrzejkowicz, Lipiński. Nie jasno jeno określonem było jej zadanie: drogą składek zbierano na, sprawę polską pieniądze, o zużytkowaniu których orzekać miał
Związek w razach danych. We względzie tym przeto decydować miał chwilowy nastrój opinii publicznej w łonie Związku – mógł zatem fundusze przeznaczać na cele w luźnym do sprawy polskiej pozostające stosunku. Składki szły zrazu żywo, następnie słabły i, doprowadziwszy kwotę skarbową do wysokości 8.414 dolarów, usiały prawie. Dodać należy, że czuwający nad tego rodzaju "występnymi" na wychodźtwie polskiem objawami Kraj petersburski ogłosił był, że Skarb Narodowy w Ameryce został skradziony, zaopatrując wiadomość tę w naukę moralna o niebezpieczeństwie, zagrażającem funduszom, nad którymi nie czuwa dozór urzędowy. Nauka ta moralna wyszła z pod pióra, ocenzurowanego w państwie, w którem kradzież z pod dozoru urzędowego stanowi główny wiary patryotycznej artykuł. Wiadomość była fałszem; sprostowania fałszu Kraj nie zamieścił, pozostawiając czytelników swoich w przekonaniu o kradzieży funduszu, złożonego w Milwaukee pod dozorem odpowiedzialnym i przeniesionego w roku 1900 do depozytu rapperswylskiego.
Sprawa Skarbu Narodowego w Ameryce, dzięki inicyatywie założycieli Związku Narodowego Polskiego; dzięki ob. E. J. Jerzmanowskiemu, który, mieszkając w Nowym Yorku, zebrał, niezależnie od Związku Narodowego Polskiego, kwotę wynoszącą 30 tysięcy fr. z góra i wlał ja również do depozytu w Rapperswylu; dzięki wreszcie ob… ob. Lewakowskiemu i Balickiemu, którzy wyjaśnili znaczenie i zadanie instytucyi skarbowej: sprawa ta uregulowała się na gruncie amerykańskim. Komisya Nadzorcza zamianowała w Stanach Zjednoczonych Komisarza Głównego Skarbu Narodowego w osobie E. J. Jerzmarzowskiego, oraz w miastach większych i w stanach – Podkomisarzy, obowiązanych czuwać nad pamiętaniem przez wychodźtwo o instytucyi, mającej ostatecznie na celu wyzwolenie Polski, obowiązanych również stawać w instytucyi tej obronie wobec przeciwników, zapalczywie na nią powstających.
O! bo i w Stanach Zjednoczonych Skarb Narodowy przeciwników zawziętych miał i ma. Sprzeciwiają się mu w Ameryce wszystkie na podkładzie religijnym wykwitające Zjednoczenia, Unie, nie gorzej i nie słabiej, niż w Europie wszelakie stańczykierye, telime – nizmy, ugody, trójlojalizmy i inne do tej kategoryi kwalifikujące się stronnictwa, odznaczające się strusiów odwaga obywatelska. Przeciwnikom amerykańskim za hasło służy katolicyzm i wygłaszane przez nich przy okazyi każdej twierdzenie, że się Polska katolicyzmowi wielce zasłużyła. I dla tego, że się zasłużyła, odmawiają zasiłków do wyzwolenia jej niezbędnych. W tym razie logika idzie w parze z oryginalnem wdzięczności pojmowaniem. Pomówimy jeszcze o tem w dalszym opowiadania naszego ciągu, zaznaczając tymczasem, że gdyby nie ta poważanych przez lud nasz sług bożych opozycya, posługująca się niezgodnemi z prawdą insynuacyami, Skarb Narodowy liczyłby w momencie obecnym nie kilka, ale kilkanaście, może kilkadziesiąt setek tysięcy. Szkodzić łatwiej, niż pomagać. Słudzy bozi wysilali dowcipy, chwytali się sposobów z godziwością w jawnej pozostających niezgodzie, szkodzili, – nie byli atoli w stanie napływu składek na Skarb Narodowy powstrzymać. Napływały one powolnie, – napływały jednak ciągle, w obfitości raz trochę większej, znów trochę mniejszej. Ciągłość nie przerywała się pomimo, że ob. E. J. Jerzmanowski, przeniósłszy się na mieszkanie z Ameryki do Europy, funkcyę Komisarza Głównego złożył w ręce ob. F. H. Jabłońskiego. Zmiana ta osobistościowa wywołała następnie uchwałę sejmową, mocą której każdorazowy Cenzor Związkowy jest zarazem Głównym Komisarzem Skarbu Narodowego Polskiego na Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.
Instrukcya dla wyjeżdżających do Ameryki D-ra K. Lewakowskiego i ob. Z. Balickiego z pod mego wyszła pióra. Zredagowałem ją w charakterze Prezesa-Sekretarza Komisyi Nadzorczej. Polecała ona stawianie sprawy skarbowej bez przesadnego nacisku, nie dotykając kwestyi podatkowej, ale rozbudzając gorliwość dobrowolną. Nie znając stopnia ciepła patryotycznego, przenikającego serca wychodźtwa naszego w Ameryce, lękałem się zrazić wychodźców wogóle, zwłaszcza zaś związkowców, na których polegała cała w rzeczy Skarbu waga. Uważałem za lepsze, ażeby się ze sprawą tą powoli oswoili i sami się w niej rozpatrzyli. Odporność ich wobec klątw na nich z ambon ciskanych, wobec odpędzania członków Związku Narodowego Polskiego od konfesyonału, odmawiania im ślubów, ich dzieciom chrztu, ich zmarłym pogrzebu – odporność wobec tego wszystkiego dobre w odniesieniu do zwalczanego przez duchowieństwo Skarbu czyniła nadzieje. Byle się idea ta na gruncie amerykańskim przyjęła, byle się zakorzeniła i zakiełkowała.
Bardzo mi o to chodziło ze względu na trudności, z jakiemi idea skarbowa na gruncie polskim łamać się musi. Prostemu doniosłości jej zrozumieniu przeszkadzają dokuczające Polakom – dla tego, że Polakami są – w każdej chwili i na miejscu każdem kłopoty i szykany. Nie jednemu za kilka na Skarb danych groszy nie chce się na głowę swoja nawoływać procesu o zbrodnię stanu, brzemiennego w zaborze pruskim – wyrokiem więzienia kilkuletniego, w moskiewskim – zesłania droga administracyjną, to znaczy bez sadu, na porzecze Leny, Jeniseju, lub w razie najlepszym Dźwiny Północnej. Zbrodnia stanu – tonie przelewki, zarówno w państwie bojaźni bożej, rządzonem obecnie przez monarchę wesołego, jako też w mocarstwie pół Europy i połowę Azyi obejmującem, pozostajacem pod władaniem miłośnika pokoju. Polakom poddanym austryackim myśleć o Skarbie przeszkadzają stańczycy, którym Austrya na pastwę Galicyę oddała i którzy rzeczy w tej Polski dzielnicy do tego doprowadzili, że Galicyanin przeciętny za ważniejsze uważa szarpanie się, w epoce wyborów zwłaszcza, z nadużyciami starostów, komisarzów i innych urzędników, aniżeli składanie od czasu do czasu na Skarb Narodowy grosza, aniżeli zastanawianie się nad znaczeniem idei skarbowej. Kłopoty lokalne, wynikające z potrzeby bronienia istoty narodowej Polski od zabójczych państw zaborczych napadań, pochłaniają uwagę krajowców całkowicie i czynią ich niezdolnymi do obrony systematycznej wobec systematycznych napaści.
Obrona tego rodzaju, " obrona czynna " , tkwi właśnie w idei skarbowej, jej nić przewodnią, jej oś, jej istotę stanowi; przenika ją i wytwarza naturalny, a konieczny pomiędzy krajem polskim, a wychodźtwem polskiem łącznik. Łącznik sercowy i rozumowy – patryotyczny i polityczny. Czego robić nie mogą krajowcy, to robić powinni wychodźcy.
Powinność ta nurtowała mi w duszy od czasu, gdy po pogromie pod Temeswarem (r. 1849) wypadł mi z rak oręż, którym się z dwoma ojczyzny mojej krzywdzicielami mierzyłem. Poszedłem na wygnanie. Na wygnaniu nie zakończyła się dla mnie o Polskę walka. Zmienił się jeno oręż. Marsze i bitwy ustąpiły miejsca manewrom politycznym, mającym ten sam cel, co powstania, spiski, zamachy, dokonywane od czasu rozbiorów Polski. Do manewrów tego rodzaju przybył w czasach ostatnich Skarb Narodowy, – instytucja, wnosząca do " obrony czynnej " systematyczność, spółdziałająca na polu tem z prawie równocześnie założoną Ligą Narodową i nie gdzieindziej istnieć mogąca, tylko zagranicą – na wjchodźtwie.
Dla tej to instytucyi, dla utrwalenia jej, dla wzmocnienia nawiązanych przez Lewakowskiego i Balickiego węzłów patryotycznopolitycznych między wychodźtwem a krajem, zaopatrzony przez Wydział Wykonawczy Związku Wychodźtwa Polskiego w Europie i przez Komitet Centralny Ligi Narodowej w pełnomocnictwa – przedsięwziąłem do Ameryki Północnej podróż, oraz po Stanach Zjednoczonych wędrówkę misyjną. Com przedsięwziął, tegom dokona).
Jak?…II.
W podróży do Ameryki w dwóch względach – we względzie zdrowia i we względzie powodzenia – tkwiła dla mnie mocno umotywowana zagadkowość. Go do zdrowia – w chwili wyjazdu, po długiej, obłożnej, wedle zdania lekarzy śmiercią zagrażającej i recydywą zaznaczonej chorobie, znajdowałem się w stanie nie wyzdrowienia zupełnego, lecz sporo do życzenia pozostawiającej rekonwalescencyi. Czuwająca nademną córka (lekarka) byłaby mnie z pewnością nie puściła, gdybym się był jej do trapiących mnie jeszcze symptomatów patologicznych przyznał. Nie przyznawałem się w obawie, ażeby powtórne (miałem jechać we wrześniu r. 1890 – na sejm XIII Związku Narodowego Polskiego do Grand
Rapids) na później wyjazdu odłożenie nie sprowadziło ponownego zapadnięcia na zdrowiu i nie udaremniło dokonania tego, com za obowiązek mój służbowy w odniesieniu do Ojczyzny uważał. Gdy mi perswadowano, przyjmowałem perswazye w znaczeniu lukiem, jakie bym nadawał, gdy żołnierzem byłem, odciąganiu mnie od bitwy pod pretekstem, że zginać mogę. – Chodziło mi o dotrzymanie w sobie tchu do Chicago o rozmówienie się z Zarządem Związku Narodowego Polskiego, z Komisarzem Głównym Skarbu Narodowego i z paru posiadającemi u Polaków tamtejszych zaufanie osobistościami – o pobranie od nich zobowiązań wniesienia na sejmie XIV sprawy opodatkowania grup związkowych na rzecz Skarbu Narodowego. O to mi tylko chodziło. Przypuszczałem możliwość katastrofy życiowej – z ciężkiej wychodziłem choroby i lat siedemdziesiąt sześć liczyłem; przypuszczałem jednak i możliwość przeciwną. Zresztą – ryzykowałem. Quine risgue rien n'a rien. Byle się tylko do Chicago dostać!… Niepokoiła mnie myśl o rodzinie, nad którą czuwać byłem obowiązany, a którą śmierć moja boleśnie by pod każdym dotknęła względem. Sprawy jednak prywatne publicznym pierwszeństwa ustępować muszą. Tak myślałem.
Bardziej wszelako, aniżeli szansę ze zdrowiem i z wiekiem spóźnionym w styczności pozostające, niepokoiły mnie szansę powodzenia. Analiza tytułów moich nie dawała we względzie tym pewności niewątpliwej. Były dane za, były i przeciw. Któreż przeważały?… Przewagę, jak mi się zdawało, przyznać należało tym drugim, chociażby nie dla czego innego, to dla tego już samego, że wszystko, co mnie zalecało, odnosiło się do tempi passati. Byłem niegdyś żołnierzem walecznym; byłem niegdyś autorem cenionym. Lat temu sześć (1894) w Galicyi, w czasie wystawy Kościuszkowskiej, spotkały mnie wprawdzie owacye, lecz miały one charakter – że tak się wyrażę – retrospektywny, laki, jakim by odznaczało się – dajmy na to – Józefa Korzeniowskiego przyjęcie, gdyby był dziewięćdziesięciu siedmiu lat dożył i do Lwowa na zjazd literacki przybył. Łączyło się z tem jeszcze racyj parę, dotyczących w części znawców i smakoszów literackich, w części działaczy polityczno-społecznych, oraz niewymarłych do czasu onego moich towarzyszy broni.
Wspomnienia te atoli wartość niejaką miały w Europie. W Ameryce zaś – kto co o tem, co się mojej tyczyło osobistości, wiedzieć mógł?…
– To jedno… – słowa jednego z przyjaciół moich, który w rozmowie poufnej usiłował mnie od zamiaru podróży odprowadzić. Zachodzi atoli coś gorszego jeszcze… Poprzedziłeś siebie emisaryuszem, mającym ci drogę utorować… Doszły nas wiadomości pewne, że emisaryusz ów, niestety, skompromitował ciebie…
– Kto?… co?… jaki emisaryusz!?… wykrzyknąłem zdziwiony. Przyjaciel mój nazwał osobistość o misyę podejrzana.
Był to domysł z palca wyssany. Emisaryusza nie wysyłałem żadnego.
– Pomijając to – ciągnął mój przyjaciel – czeka ciebie fiasco niechybne ze strony tamecznego wychodźtwa polskiego, przejętego na wylot amerykanizmem i ceniącego w ludziach potęgę w każdym względzie: w moralnym i w fizycznym – potęgę, uwieńczoną powodzeniem. Zachwyca się ono Paderewskim, czci Edisona, wielbi Vanderbilta za potęgę u jednego artystyczną, u drugiego umysłową, u trzeciego obrotową, dzięki której zgromadzili miliony. Tem zaimponowali. Ludziom tamecznym zaimponowałby Pytlasiński silą fizyczną. Zaimponowałby im człek rosły, pleczysty, miniasty, wąsaty, obdarzony głosem tubalnym. Ty zaś – co?… Ani wziętości, ani majątku, ani postawy olbrzymiej, ani głosu donośnego; nie posiadasz nic, coby tobie, a przez to i zadaniu twemu, powodzenie zapewniało… I ja, i (tu nazwisk kilka wymienił) wszyscy, co ci szczerze sprzyjamy, gorąco pragniemy, ażebyś zaniechał zamiaru, którego szansę wszystkie, we względzie zdrowia przedewszystkiem, są przeciwko tobie… Lewakowski i Balicki młodzi byli i silni, a co z nich Ameryka zrobiła!…
Nie mogłem perswazyom tym i im podobnym względnej bodaj nieprzyznawać słuszności. Ale miałem siebie za żołnierza, idącego świadomie na placówkę straconą i mającego w perspektywie śmierć, kalectwo lub niewolę. Cofnięcie się znaczyłoby ucieczkę – dezercyę, której samo przypuszczenie wprawiało mnie w oburzenie.
Działało tu nie rozumowanie, ale uczucie. Z legom sobie sprawę zdawał i na wynagrodzenie niejako rozumowaniu, że zepchniętem zostało na stanowisko podrzędne, powziąłem postanowienie dołożenia całej usilności, celem osiągnięcia pomyślnych z wyprawy mojej rezultatów.
No – i wyprawa do skutku przyszła.
Po sierpniowych zjazdach w Rapperswylu Rady Muzealnej i Komisyi Nadzorczej Skarbu Narodowego, niezwłocznie się w podróż wybierać począłem. Na dwa miesiące przedtem zamówiłem na statku miejsce i dałem na nie zadatek. Do przejazdu przez ocean wybrałem linię, obsługiwana przez Północnoniemiecki Lloyd, własność kompanii, mającej siedlisko swoję w Bremie. Parowiec, co mnie zabrać miał, nazywał się Grosser Kurfursl. Wypływał on d. 18 Sierpnia z Bremy, 19-go z Southamptonu. Wybrałem, aby na okręt się dostać, Southampton i d. 15 Sierpnia, pod wieczór, wsiadłem do pociągu, idącego z Zurychu, na Bazyleę, do Paryża, ażeby z Paryża, przez Hawr, do Southamptonu przez cieśninę Kaletańską się przerzucić. Na dworzec w Zurychu odprowadziła mnie rodzina w towarzystwie grona młodzieży z "Ogniwa", stowarzyszenia, wchodzącego do składu Zjednoczenia towarzystw uczącej się młodzieży polskiej zagranicą.
Dzień był posępny i chłodny, jesienny, odpowiadający nastrojem nastrojowi żegnającej mnie gromadki. Dawne przysłowie powiada: "Wiesz, że jedziesz, nie wiesz, czy wrócisz". Myśl w niem zawarta zastosować się daje do wszelkiej podróży dalszej. A ta, którą rozpoczynałem, bliską nie była; przytem znaczenie niejakie miały dźwigane przezemnie na grzbiecie lata. Więc leż smutek owiewał gromadkę, przed wnijściem do wagonu skupioną, gromadkę, w której znajdowały się najbliższe sercu memu istoty: dwie córki najmłodsze i żona. Widok tej ostatniej, kobiety przez losy nie oszczędzanej, przez choroby trapionej, spokoju w późnym wieku potrzebującej i szczerze przezemnie kochanej, głębokim przejmował mnie żalem. Na dawanie jednak żalowi folgi nie było ani czasu, ani możności: moment ruszenia pociągu szybko nadchodził; dostanie zaś miejsca w wagonie wymagało przebicia się przez tłum podróżnych, jadących do Paryża na wystawę. Rzuciwszy moim: "Bądźcie zdrowi! ", wcisnąłem się w ciżbę i, pomagając sobie łokciami, zdobyłem siedzenie w przedziale drugiej klasy, śród Rumunów, którzy kupa idąc, miejsce mi zrobili. Zaledwiem się usadowił, pociąg ruszył.
Nie wesołem było usposobienie moje. Wzruszenia pożegnalne po chwili uspokoiły się nieco; miejsce ich zajęły wyrzuty sumienia.
"A nuż nie wrócę: – co ona pocznie?… "
"Ona" – żona moja – zchorowana, wiekiem (luboć odemnie o lat szesnaście młodsza) przygnieciona, z myśli mi nie zchodziła. Ostatnie jej na mnie zwrócone, długie, głębokie, rezygnacyi pełne wejrzenie w duszę moją wryło się niejako, do serca sięgnęło i sumienie mąciło, przypominając mi odpowiedzialność, jaka na mnie za nią ciężyła.
Trzydzieści ośm lat temu (1862 r.), wezwany do Warszawy przez Komitet Centralny, rozstawałem się z nią. Wówczas, mimo, że większe groziły mi niebezpieczeństwa, aniżeli burze morskie, bo oczy i uszy żandarmeryi moskiewskiej, nie doznawałem z jej powodu niepokoju takiego. Czy dla tego, że była młodą? – czym ją wówczas mniej może miłował?… Pytań tych nie zadawałem sobie w pośpieszającym do Bazylei pociągu: zajrzały one do myśli mojej teraz dopiero. Jaka na nie odpowiedź? – ta chyba, że lata potęgują miłość w młodości zrodzoną, a rzetelną.
W Bazylei – zmiana pociągu. Musiałem znów miejsce sobie zdobywać przebojem. Podróż, dalszą odbywałem w towarzystwie Francuzów, do których straciłem serce od czasu, jak się w carach moskiewskich rozkochali. Patrzeć jednak na nich musiałem i, patrząc, tak w przejeździe z Bazylei do Hawru, jak, w półtrzecia miesiąca później z Cherbourga do Bazylei, jednej dostrzegłem rzeczy, lej mianowicie, żem w rękach podróżnych nie widział dzienników innych, tylko wyłącznie reakcyjne. Trudno zrozumieć, czemu dotychczas żaden z wielkich książąt nie naturalizował się we Francyi i nie zajął stanowiska prezydenta rzeczypospolitej. Czyż by dwór rosyjski czekał, aż ostygnie we Francuzach miłość dla Moskwy?…
Niesmacznym był dla mnie pobyt w zpanmoskwiczonej Francyi. Zredukowałem go do rozmiarów jaknajszczuplejszych. Na wystawę ani patrzeć chciałem i byłbym na nią nie zajrzał, gdyby córka moja, artystka penzla i dłuta, nie skusiła mnie była do malowideł Włodzimierza Tetmajera i Jacka Malczewskiego. Dla nich dwóch zaglądnąłem do działu austryackiego i nigdzie więcej.
Noc z 18-go na 19 Sierpnia spędziłem z wieczora na kolei, dalej na statku parowym, pełniącym służbę przewozowa pomiędzy Hawrem a Southamptonem. Znów z ciżba miałem do czynienia – z ciżba Anglików, powracających z wystawy. Na kolei było jako tako; na statku ciasnota nie pozwalała nie tylko się położyć, ale nawet usiąść. Ledwie nie ledwie zdobyłem kawałeczek miejsca, ale dostać nie mogłem ani filiżanki herbaty, ani kawałeczka chleba. Przejazd z Francyi do Anglii pod jednym tylko zadowolnił mnie względem: wypróbowałem siebie do podróży morskiej, której od" r. 1864 nie odbywałem. Po raz pierwszy w życiu na okręt wsiadłem był r. 1850 – i ta najpierwsza podróż morska, obejmująca morza Czarne, Marmora, Egiejskie, Śródziemne i skrawek Atlantyku, uilustrowana rozbiciem się statku na wybrzeżach bejostwa Tunetańskiego, srodze mi się we zniki dała. Następnie nie chórowy wałem na morzu. Po przerwie atoli trzydziesto ośmioletniej nie wiedziałem, jak się organizm mój zachowa wobec masy wody gorzko-słonej, zalewającej dolinę między Starym a Nowym światem i gniewającej się niekiedy mocno na skorupy, kołyszące się na jej powierzchni. Tej nocy wiatr dął taki, że bałwany w białe stroiły się grzywy i statek się nie na żarty kołysał, – mimo to morza nie odczuwałem na sobie.
Do portu w Southampton zawinęliśmy około 9 ej rano.
Po drugi to raz w życiu zawijałem do portu tego. Rozbudziły się w umyśle moim wspomnienia dawne, lecz nadaremnie szukałem na wsze strony przedmiotów, co w pamięci mojej tkwiły. Nie znajdowałem nic – nic. Czy się wszystko zmieniło?… Przed laty zachwyciła mnie zieloność, która dla mnie – rozbitka – miała uśmiech uprzejmy. Obecnie na powitanie jawiły się wybrzeża szare. Przed laty, gdy parowiec do przystani przyszlusował, odezwały się dzwony, których melopea do dziś w uszach mi dzwoni łagodnie, słodko jakoś, niby nucenie matki przy kołysce usypiającego dziecka. Dziś żaden odgłos z brzegu do uszów moich nie doszedł. Przybiliśmy, wysiedli; w komorze celnej oddano mi walizki; dowiedziałem się, że Grosser Kurfürst oczekiwanym jest nie rychlej, aż o 3-ej po południu, – miałem więc przed sobą godzin kilka, z któremi nie wiedziałbym co robić, gdyby nie R. Dmowski. Mieszkał on pod on czas w Londynie; przyjechał do Southamptonu umyślnie dla powiedzenia mi ostatniego na gruncie europejskim: good bye. Poczciwie to było z jego strony, – że zaś sam świeżo odbył do Ameryki Południowej (do Brazylii) podróż, więc mnie poinformował, zainstalował i ze mną się na pokładzie pożegnał.III.
Około 6-ej po południu Grosser Kurfürst oderwał się od wybrzeża portowego, do którego był przyszlusował. Nastąpiło to przy dźwiękach orkiestry okrętowej, egzekwującej bodaj czy nie Heil der Kaiser, – to niemieckie B oże caria chrani. Nie przyznaję się do absolutnej we względzie muzykalnym obojętności; mówiono mi o artystycznej hymnów tych piękności, nie słyszałem ich jednak nigdy. Bębenki słuchowe zamykały się w uszach moich same, ile razy wydawało mi się, że się odzywają hymnów tych akordy. Jak się pokazuje, nie znosi ich ultrarepublikańska natura moja.
Wypłynęliśmy z portu. Niebawem zawieczerzało, dalej noc zapadła – noc księżycowa, jasna, rzucająca na powierzchnię wody szlak świetlany, odbijająca w morzu gwiazdy, – noc jedna z tych, o których poezya powiada: "Niebo nademną i niebo podemną". Do mnie atoli poezya nie przemawiała. Wyznać winienem, iż podróże morskie językiem poetycznym nie przemawiały do mnie nigdy. Poetyczności pozbawiło je może zastosowanie pary do żeglugi. Zaznaczyło się to na Mickiewiczu, który z wrażeń z podróży morskiej na żaglowcu w cudnych wyspowiadał się sonetach; z wrażeń zaś z przejazdu na parowcu nie zdawał sprawy ani przed publicznością, ani przed śledzącymi i notującymi ruchy i słowa jego wszystkie towarzyszami podróży. Parowce, te zwłaszcza co obecnie służą do ułatwienia wędrówki narodów ze Starego do Nowego świata, zalety tej pozbawione są absolutnie. Sprzeciwia się temu przedewszystkiem ich ogrom, naprowadzający na myśl fabrykę, następnie budowa, tak rozmiarami, jak kształtem różna od opisywanych ongi przez wędrowców i opiewanych przez poetów łodzi, korwet, okrętów, wielkich – nawet 120 dział na sobie dźwigających – okrętów wojennych.
Okrętom żaglowym akcent poetyczny nadawała, jak się domyślać należy, zależność od wiatrów. Wiatry ważną w poezyi grają rolę Zaś potwory te nowożytne, zamiast masztów zaopatrzone w rzygające lgnącym do twarzy i płuc ludzkich dymem kominy, żagli nie posiadające wcale, porykujące od czasu do czasu przeraźliwym, nie ludzkim, nie zwierzęcym, "syrenim" jednak, jakby na urągowisko, nazwanym głosem, drżące niby w febrze od kręcącej się ustawicznie pod spodem śruby, a kołyszące się na falach, jak zwyczajne statki żaglowe, i nabawiające jak te ostatnie nie opornych na kołysanie wędrowców choroby morskiej – potwory te nie wiele sobie z wiatrów robią. Poezya opuściła je całkowicie, bezpowrotnie. Czy by ją burza przywołać mogła? Czyby zdołała ona natchnąć Mickiewicza do rozpoczęcia opisu od wyrazów: " Zdarto agle, ster prysnął ", kiedy żagli ani na lekarstwo, steru zaś, ani sternika nigdzie z pokładu, ani na pokładzie nie widać? Burza wprawiłaby jeno statek w rozkołysanie się mocne i wywołała śród podróżnych odgłosy czkawkowe, nie nadające się do zapładniania najlotniejszej wyobraźni poetyckiej.
Na morza, na oceany wraz z parą zawitała proza. Statki przewozowe postradały wszystkie cechy, należące do zakresu piękna; Na zewnątrz mają pozór olbrzymich fabryk pływających; na wewnątrz są to hotele, i charakter, akcent hotelowy przebija się w całości życia na pokładzie, z wyjątkiem odzieży, w jakiej chodzi obsługa. Garsonów, lokajów młodszych, lokajów starszych, maitre d'hôtel`ów odróżnić trudno od majtków, poruczników młodszych, poruczników starszych, od kapitanów. Działalność marynarska, we wnętrznościach potwora ukryta, widzieć się, ani odczuwać na zewnątrz nie daje zgoła….
"Szum większy, gęściej morskie snują się straszydła;
Majtek wbiegł na drabinę… "
Na statku nowożytnym nic podobnego zdarzyć się nie może. Krążą jeszcze wprawdzie po morzach okręty żaglowe, ale Mickiewiczowie nie pływają nimi. Na tym, co mnie wiózł, parowcu nie było nic, absolutnie nic, co by ducha poetycznie nastroić mogło; na zewnątrz parowca zaś – co?… – nie bezmiar, który się nie ukazuje w ciasnem, promieniem wzrokowym zakreślonem kółku horyzontu, nie bezdenność, mogąca być umysłowo przedstawiona za pomocą mocnego jeno wyobraźni natężenia. Proza, zimna, powszednia proza rozciągała się nademną, podemną, dokoła mnie dalej, bliżej, najbliżej, dawała się mi nietylko widzieć, ale słyszeć, dotykać, wąchać, smakować. Może prozaiczność ta pochodziła ze mnie. Może śród moich towarzyszy podróży znajdował się niejeden, odczuwający poezyę w tem, co nas otaczało.
A było nas dużo. W klasach pierwszej i drugiej miejsca próżnego w żadnej nie pozostawało kajucie; w klasie trzeciej panował ścisk. Statek zaludniało, jak powiadano, osób z górą 2. 000. Ludność ta składała się w większej części z powracających z wystawy Amerykanów, w mniejszej – z jadących po szukanie szczęścia w Ameryce Niemców, w drobnej ilości – z różnonarodowców. Śród Niemców odgadywać się dawali żydzi. Żywiołu polskiego w dwóch pierwszych klasach przedstawicielstwo na mojej ześrodkowywało się osobie. W klasie trzeciej spółziomków moich być musiało sporo, podczas bowiem gdy w porcie w Southamptonie wolno jeszcze było po całym chodzić pokładzie, zaprowadził mnie Dmowski do tej klasy, i lam natknęliśmy się na chłopaka lat 13 – 14, w mundurku ucznia gimnazyum z pod panowania moskiewskiego, i na dziewczynę głośno po polsku targującą się z przekupniem o jabłka. Bliższe z nimi zaznajomienie się odłożyłem na później. Chciałem to uskutecznić nazajutrz, lecz, ponieważ klasę trzecią od drugiej, która jechałem, przegradzała pierwsza, gdym o przejście zapytał, otrzymałem odpowiedź, że pasażerom klas pierwszej i drugiej wdawanie się z pasażerami klasy trzeciej jest streng verboten. Nie pytałem o racyę zakazu tego.
Rozkład mieszkalny na parowcach pasażerskich dawniejszych różnił się od zaprowadzonego obecnie. Dawniej klasę pierwszą mieszczono na części tylnej okrętu, druga po środku obok maszyny, trzecią na przodzie. Rozkład laki zatrzymano może na statkach francuskich. Na niemieckich – klasa pierwsza zajmuje miejsce drugiej, druga pierwszej, wgłębiając się na pięter dwa, przedstawiających istny sal, salek, kurytarzyków i kajut labirynt, w którym się nie od razu rozpoznać można. Błądziłem leż z początku, zanim się nauczyłem do mojej trafiać kajuty, którą zajmowaliśmy w sześciu. Kajuty wyglądają jak komórki; łóżeczka mają pozór zasieków, umieszczonych jedne przy podłodze, drugie pod sufitem. Ciasno tam, niezbyt wygodnie i niekoniecznie odpowiednio przepisom hygieny, zawszeć atoli pod względem każdym lepiej, niż bywało dawniej. Obecnie na kim się miele, na pasażerach klasy trzeciej się krapi. Kompanie przewozowe mało o nich dbają, wyznaczając dla nich miejsce bardziej niż inne podległe wywołującemu chorobę morską kołysaniu, ściskając ich na malej stosunkowo przestrzeni bez względu na wiek i płeć, karmiąc w sposób do życzenia pozostawiający. Za to karmienie w klasie drugiej bardzo chyba wybrednym podniebieniom do życzenia coś pozostawiać mogło. Odżywiano nas znakomicie: na czczo rozdawano jabłka i pomarańcze; o ósmej rano herbata, kawa lub czekolada, a jako dodatek do potrawy mięsnej chleb, masło, ser; o dziewiątej roznoszono bulion w filiżankach i sandwicze; o południu obiad kompletny, bez wina jednak i piwa; o czwartej podwieczorek; o ósmej po południu wieczerza suta. Po wieczerzy koncert, albo bal, jeżeli pora sprzyjała. Do tańców, rozumie się, służył pokład, na którym dniami całymi odbywały się gry gimnastyczne. W fajczarni pasażerowie poważniejsi (?) grali w karty.
Tak zabijano czas na pokładzie, gdzie niektórzy czytali. Nale – żalem do tych ostatnich. Nie mogąc, z powodu wieku późnego, próbować się na polach gimnastycznem i tanecznem, nie grywając w karty, nic lepszego nad czytanie do czynienia nie miałem. Oddawałem się mu też gorliwie, zaopatrzywszy się w Paryżu w dzieło Piotra Leroy-Bcaulieu p… t.: La renaissance de l'Asie. Zajęło mnie ono ogromnie dla tego, że pisząc o kulturalnych wpływach Europy na narody na Wschodzie dalekim, daje pogląd na stosunki polityczne mocarstw, upatrujących w kierunku tym zyski dla siebie. Pracy tej wartość – ta podnosi okoliczność, że wyszła ona na rok przed wypadkami, których teatrem w roku przeszłym (1900) stały się Chiny. Autor zajmuje się w niej Chinami, Japonią i Syberyą, wykazuje znaczenie tej ostatniej, podając ją za kość, o którą się pogryzą Rosya z jednej, a Anglia i Stany Zjednoczone Ameryki Północnej z drugiej strony. Według p. Piotra Leroy-Beaulieu pozbawienie Rosyi posiadania Syberyi – raz dla tego, że Syberya służy Rosy i za pomost do pchania się na daleki Wschód, powtóre dla tego, że zawiera w łonie swojem nieprzebrane, nęcące przedsiębiorcza chciwość, Jankiesów zwłaszcza, bogactwa, których Moskale wyzyskiwać nie umieją i, dla braku funduszów nakładowych, nie mogą, – stanie się, stać się prędzej, czy później musi, dla rasy anglo saskiej wytyczną jej polityki wszechświatowej. Prędzej, czy później – nie dziś, to jutro – albo Anglia w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, albo Stany Zjednoczone w sojuszu z Anglią zwrócą się przeciwko Rosyi, celem zepchnięcia jej z tego stanowiska mocarstwowego, na jakie ją okoliczności wprowadziły, dozwalając jej przez zabór Polski ciężyć na Europie, przez zabór Syberyi ciężyć na Azyi. Autor we wróżby się nie wdając, a opierając się na danych wiadomych, wskazuje wysnuwający się logicznie rezultat, który w perspektywie powikłań politycznych widzieć się daje pod postacią zasadniczej walki na polu realnych handlarskich interesów pomiędzy monarchiczną, w Azyi wylęgłą i wyhodowaną, ideą samowładztwa, a ideą republikańską nowożytną, europejska i Stanów Zjednoczonych. P. Piotr Leroy-Beaulieu wyrażeń tych nie używa: one same, z wywodów jego, niby płaskorzeźba, wystając, ideę uwydatniają i przez nią uszlachetniają przewidywaną, w gruncie zaborczą, poziomą walkę.
Przewidziała się mi walka ta lat temu dwadzieścia trzy, gdym w r. 1878, po zakończeniu Kongresu Berlińskiego, układał, wedle owoczesnych danych politycznych, wnioski do opracowania dla Ateneum artykułu p… t. Kwestya Wschodnia to nowej fazie (1). Dane owe postawiły przed oczami mojemi mocarstwa ku jednemu i temuż samemu podążające celowi – jedno drogą lądowa, drugie wodna. Podążanie to czyni je przeciwnikami, tolerującymi się wzajemnie póty, póki rozmaitość dróg trzyma je w niejakiem jedno od drugiego oddaleniu. Wspólny atoli cel prędzej, czy później sprowadzi pomiędzy niemi zetknięcie się, wyrazem którego nie może być co innego, jeno walka na śmierć i na życie. Aut – aut. Jedno drugie w niwecz obrócić, w ziemię wdeptać musi, ażeby celu dopiąć: stać się kuli ziemskiej panem.
Tak się w dalszej, czy bliższej perspektywie przyszłościowej przedstawia walka między dwoma olbrzymami mocarstwowymi, niosąca ludzkości jedno z dwojga: niewolę, albo wyzwolenie, zależnie od tryumfu, bądź to Moskwy nad Anglia, bądź też Anglii nad Moskwą. Rzecz prosta – ani ta, ani ta zatryumfowaćby nie mogła bez poparcia jej usiłowań przez interesowanych. Wśród tych ostatnich wyraźnie się w oczy rzuca i w myśl wbija miejsce dla nas. Po której – po czyjej stronic?…
Pytania lego w r. 1878 nie pozostawiałem bez rozwiązania i nie wątpiłem, że śród spółziomków moich tej, co w myśli mej stawała, odpowiedzi zaprzeczy taki chyba, co
"…..urzędem, orderem zhańbiony
Duszę wolną na wieki sprzedał w laski cara.. "
W r. 1878 nie czytałem, nie napisanej wówczas jeszcze, pracy p. Piotra Leroy-Beaulieu, do formuły przeto matematyczno-politycznej, wyobrażającej antagonizm moskiewsko – angielski, nie wkluczałem wiadomych tego kalibru, co: Japonia, Korea, Chiny, Syberya, wreszcie Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Dane te w rachubach nie figurowały jeszcze. Japonia się dopiero z jajka wykluwała; Korea posiadała znaczenie wyrazu geograficznego;
–- (1) Ateneum r, 1878, za miesiące Październik i Listopad.
Chiny znane były z uprawy herbaty, konsomacyi opium i z tego, że akuratnie płaciły basarunki za mordowanych regularnie przez poddanych syna słońca misyonarzy chrześciańskich; Syberya zaś – z tego, że służyła do chłodzenia – w towarzystwie złodziei, oszustów, zbójów – zapałów rewolucyonistów i buntowników wszelkiego rodzaju, do których i Polaków zaliczano. Stany Zjednoczone, nie wciągane do kombinacyi politycznych, tyczących się spraw pozaamerykańskich, na myśl mi się zgoła nie nasuwały. Wepchnął mi je do niej autor książki, zabranej przezemnie z Paryża dla zabicia czasu na statku w ciągu podróży ośmiodniowej, zagrażającej nudami.
Dzięki książce tej, wyznaczającej Stanom Zjednoczonym, – z racyi bliskiego ich sąsiedztwa z Syberyą i Chinami, oraz wiążących je z Anglią interesów, – konieczna i wydatna w zatargu z Rosyą rolę, nudy na jedną nie czepiły się mnie chwilkę. Jechałem do mocarstwa, powołanego do wzięcia się nie dziś, to jutro z zaprzysięgłym Ojczyzny mojej wrogiem za bary; jechałem do kraju, w którym spółziomkowie moi przebywają w ilości znacznej. Dwa miliony… Dwa miliony Polaków!… Czy doprawdy dwa miliony?… Mnie, żołnierzowi staremu, dwa te miliony redukowały się w wyobraźni do liczby dwóchkroć stu tysięcy, ale uzbrojonych, podzielonych na bataliony, szwadrony, baterye, pułki, dywizye, zaopatrzonych we wszystkie impedymenta potrzebne i biorących czynny i dodatni udział w tej, wiszącej nad światem, olbrzymiej walce o wyzwolenie ludzkości.
Wobec tej perspektywy, wywołującej liczne, rozmaite, mniej i więcej skomplikowane, polityczne i militarne kombinacye, nudy bez śladu pierzchły. Miejsce ich zajęła niecierpliwość, której wyrazem było pragnienie jaknajrychlejszego stanięcia wobec zamieszkujących w Stanach Zjednoczonych spółziomków, – stanięcia wobec nich dla wyczytania im z oczów: czy zechcą oni i czy są zdolni spełnić ważne, spaść na nich mogące zadanie?
Myśl o zadaniu tem potęgowała w przekonaniu mojem znaczenie Skarbu Narodowego.VI.
W hotelu w Nowym-Yorku rzadkimi były momenty, w których pozostawałem bez towarzystwa spółrodaków. Wkrótce po zajęciu przezemnie numeru nadszedł w komplecie "Komitet przyjęcia"; prezes wystosował do mnie przemówienie powitalne, na które odpowiedziałem w krótkich słowach i, w przypuszczeniu, że się natem przyjęcie kończy, poprosiłem o udzielenie mi wskazówek, tyczących się wyjazdu do Chicago. Zamierzałem się jaknajprędzej wprost do siedliska Rządu Centralnego Związku Narodowego Polskiego dostać, celem porozumienia się z nim co do dalszych, przydatnemi być mogących, wycieczek po zbiorowiskach wychodźców polskich. Wymiarkowałem z mapy, że na połowie drogi pomiędzy Nowym-Yorkiem, a Chicago leży Buffalo, o którem wiedziałem, że jest jednem z miast amerykańskich, posiadającem ludność polską, liczącą mniej więcej głów tysięcy 60. Zatrzymanie się w Buffalo wydawało mi się rzeczą wskazaną tembardziej, żem sobie sformował był projekcik obrócenia z powrotem drogi na Baltymorę i Wilmington z powodu, że w pierwszem z tych miast założoną została imienia mego grupa Związku Narodowego Polskiego, w drugiem tegoż imienia gniazdo sokole. Wracając droga najkrótsza, na Buffalo, nie mógłbym tych, co o mnie w Baltymorze i Wilmingtonie pamiętali, odwiedzić. Opowiedziałem członkom komitetu o planie moim, wyrażając przytem życzenie wyjechania, jeżeli nie nazajutrz, to w dniu trzecim po przyjeździe najpóźniej.