- nowość
- W empik go
Opowiem Ci coś - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
24 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz
laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony,
jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania
czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla
oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym
laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym
programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe
Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny
program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią
niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy
każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Opowiem Ci coś - ebook
Zbiór opowiadań zahaczający o thriller i psychologię. Każda opowieść to odrębna historia, w której czytelnik odnajdzie to, co najważniejsze i najbardziej ulotne. Bohaterowie opowiadań dokonują róznych wyborów, nie zawsze dobrych, ale to właśnie nadaje im autentyczności.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397437302 |
Rozmiar pliku: | 436 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
UWOLNIĆ SZPAKA
Całe życie prześladują mnie ptaki. Wiem, że to za tego szpaka.
Wakacje dla wszystkich dzieci były zwiastunem radości, przygód i wspaniałego czasu. Dla mnie wakacje to czas porzucenia, smutku i zmęczenia. Dzień po zakończeniu szkoły rodzice wywozili mnie do babci na wieś. Zawsze tak im się spieszyło, że za każdym razem myślałam, czy mnie nie wypchną z jadącego auta, wyrzucając za mną bagaże.
Babcia była opryskliwą babą, której przydawała się każda dodatkowa para rąk do pracy i nie zważała tego lata, że mam dopiero osiem lat. Pobudka o piątej, śniadanie w locie i do roboty. Plusem wstawania o tej pogańskiej godzinie było to, że niewolnicza praca kończyła się zawsze około trzynastej i resztę dnia miałam dla siebie. Na samym początku pierwszego takiego lata raz zaprotestowałam na to wstawanie skoro świt i pracę jak parobek. W tej samej sekundzie powietrze przeszył nagły świst, a mój policzek w pełnym zaskoczeniu przyjął uderzenie. Zrozumienie, że babci się nie sprzeciwia, przyszło natychmiast. Ciekawe, jak musiało wyglądać dzieciństwo mamy z tą okrutną wieśniaczką. Może dlatego nie chciała tu nigdy zostawać. Tylko dlaczego wiedząc, jaką podłością przepełniona jest jej rodzicielka, zostawiała u niej mnie. Właśnie wtedy pierwszy raz poczułam się porzucona i niechciana. Moi rodzice zostawiali mnie, nie przejmując się, jak mi tu będzie. Po kilku dniach zaczęłam się zastanawiać, czy gdybym cały czas się buntowała, to czy babcia lałaby mnie bez końca. Może należało przyjąć jakąś określoną ilość uderzeń, aby dała mi spokój i wolność. Tylko co, jakby nie przestała. Teraz wiem, że moje lęki były głupie, ale bałam się, że babcia zakatowałaby mnie ze złości i zakopała na polu, mówiąc rodzicom, że zaginęłam. Ta myśl wracała, ilekroć babcia coś do mnie mówiła. Wykonywałam wszystko od razu, aby nie sprowadzić na siebie jej zła. Po latach uświadomiłam sobie, że nie rozmawiałam z nią nigdy. Słuchałam i przytakiwałam.
To pierwsze lato było najgorsze. Gdy już wiesz, czego się spodziewać, nawet jak jest to coś złego, możesz się przygotować. Rodzice nie traktowali mnie źle, ale można powiedzieć, że wcale mnie nie traktowali. Ani dobrze, ani źle. Po prostu byłam. Byłam obok. Miałam nie przeszkadzać i sobie być. Babcia zauważała mnie aż zanadto. Od piątej rano do południa miałam jej wzrok cały czas na plecach. Jak robiłam coś źle, podchodziła i krzyczała: – NIE! – No dobra – mówiła. Po czym mówiła: – TAK! – pokazując mi, jak powinnam to wykonać. Na koniec zawsze dodawała: – ZROZUMIANO? – Te trzy słowa do dziś wywołują u mnie ciarki. Babcia mówiła to w sposób przepełniony rozczarowaniem i złością. Brzmiało to tak niebezpiecznie, że jedyne na co byłam w stanie się zdobyć, to kiwanie głową ze wzrokiem wbitym w ziemię.
W połowie pierwszego lata nauczyłam się babci. Codziennie rano, gdy wchodziłam do kuchni, aby złapać pajdę chleba z masłem i cukrem oraz szklankę mleka, w myślach powtarzałam sobie: „nic nowego, nic nowego”. Nowe rozkazy oznaczały ryzyko usłyszenia tych trzech zabójczych dla mojego jestestwa słów.
Ten najstraszniejszy sierpniowy dzień zaczął się jak zwykle. Pobudka, śniadanie, przydział zadań, do roboty. Nic nowego nie dostałam. Zapowiadał się spokojny dzień. Czyściłam kurnik, już trzeci raz. Wiedziałam, jak to robić, a babcia pieląc coś wkoło, cały czas łypała na mnie. Skrobanie kurzych gówien nie było trudne, więc nie zwracałam uwagi na jej spojrzenie przesycone krytyką i goryczą. Skrobiąc kolejną część gównianego kurzego klepiska, zauważyłam pod grzędą dwa świecące punkty. Zrobiłam krok do przodu i nachyliłam się, aby zajrzeć, co tak świeci. Gdy tylko moje oczy zrównały się z dwoma świecącymi obiektami, coś wyskoczyło spod grzędy i czmychnęło w róg kurnika, znikając w dziurze. Strach i zaskoczenie zachwiały mną tak, że runęłam na ziemię, ślizgając się po dywanie z odchodów jak po lodowisku. Babcia natychmiast wpadła do kurnika, ofiarowując mi mocne szarpnięcie za włosy i stawiając mnie na równe nogi. Ból jaki się czuje, gdy ktoś podnosi całe twoje ciało jedynie za włosy, jest nie do opisania. Mnie bolał mózg, oczy, a uderzenie ciepła od głowy aż po czubki palców przeleciało przeze mnie z prędkością światła. Byłam wściekła, ale nie zareagowałam. Bałam się skali zła w odpowiedzi na moją złość. Babcia wypchnęła mnie z kurnika, krzycząc coś i kazała mi iść do lasu i nie wracać przed zmrokiem, bo jak to dobitnie ujęła: „nie chcę ci zrobić krzywdy”.
Szłam godzinę bardzo szybkim krokiem a złość, która we mnie wrzała, nie pozwoliła moim oczom na uronienie nawet jednej łzy. Jakby mój gniew nie pozwalał mi na okazanie słabości. Zaciśnięte pięści powoli zaczynały rozluźniać uścisk, który wewnątrz skrywał największą furię, jaką mogła pomieścić w sobie ośmiolatka. Szłam coraz wolniej, a pięści zaczęły się otwierać, nieśmiało odpuszczając chęć zniszczenia. Rozejrzałam się i nie wiedziałam, gdzie jestem. Było mi z tym tak dobrze. Ani ja, ani nikt inny nie wie, gdzie jestem. Cudowne uczucie. Szłam dalej, aż zobaczyłam mały staw obok bukowego lasu. Usiadłam na brzegu i wpatrywałam się w taflę nieruchomego stawu, zastanawiając się, czy ktokolwiek będzie mnie szukał. Może babcia powie rodzicom, że naprawdę uciekłam, a oni rozłożą ręce i nie przejmą się tym za bardzo, jakby uciekł jakiś niepotrzebny nikomu pies. Skoro był nieprzydatny, na tyle głupi, aby się zgubić, to może lepiej, że problem sam się rozwiązał. Pomyślałam nawet, że mogłoby mi się coś stać, aby ukarać babcię i rodziców za porzucenie mnie, za poczucie bycia niechcianą i przezroczystą, za obojętność. Ciekawe, czy wtedy jednak choć odrobinę brakowałoby im mojego istnienia.
Wpatrując się w to spokojne bajoro, zauważyłam na brzegu jakiś szarobrązowy kształt. Połowa była w wodzie, a połowa w okalającym staw błocie. Wzięłam patyk i dźgnęłam ów błotnisty kształt. To coś zaczęło się szamotać i chlapiąc na siebie wodą, oczyściło zabłoconą połowę, ukazując szpaka. Pierwszy raz widziałam z bliska takiego ptaka. Miał piękne granatowo-szare pióra, gdzieniegdzie nakrapiane i żółty dziób w kolorze dojrzałych słoneczników. Zamarł, gdy zobaczył mnie tak blisko. Ja też nie poruszyłam się, aby nie spłoszyć stworzenia. Przyglądając się sytuacji w jakiej znalazło się szpaczysko, widać było, że mocno ugrzązł w mule. Miał posklejane skrzydła i głęboko zapadnięte w obleśną breję nóżki. Znowu zaczął się szamotać i miałam wrażenie, że muł wciąga go coraz bardziej w ciemną wodę stawu. Zastanawiałam się, dlaczego szpak tu jest. Może jakiś szpaczy krewny też go źle potraktował i postanowił się utopić, ale utknął. Ani się uwolnić, ani zakończyć żywota. A może po prostu miał pecha i aby zaspokoić pragnienie w ten gorący sierpniowy dzień, źle wybrał miejsce. Gdy przestał się szamotać, popatrzył prosto na mnie. Im dłużej patrzyłam mu w oczy, tym bardziej wierzyłam w pierwszą wersję. Ten szpak był jak ja dzisiaj. Po co umierać powoli niezauważonym na brzegu śmierdzącego bajora. Żaden szpak nie latał w okolicy w poszukiwaniu krewniaka. Byliśmy tu sami. Dwie istoty, których rodzina nie szuka, którzy najchętniej zniknęliby, przynosząc ulgę sobie i innym.
Szpak przymknął oczy. Zastanawiałam się, czy żyje. Wyciągnęłam patyk i dotknęłam jego głowy. Nie ruszał się. Nacisnęłam mocniej i ptak zaczął osuwać się w muł. Gdy już tylko połowa jego głowy wystawała znad wody, otworzył czy, spojrzał na mnie i zaczął się znowu szamotać. Nie przestawałam naciskać patykiem na jego granatowy łepek, mówiąc do niego: – Ciiiiii, już dobrze. Wszystko jest dobrze. To już koniec.
Szpak zniknął w grząskim mule. Ja siedziałam, spokojnie patrząc, jak z mułu wydobywają się małe bąbelki powietrza, tworząc piękne wzory na powierzchni rzęsistej wody. Czułam się dobrze, jak po uczciwie przepracowanym dniu. Wiedziałam, że jedną z możliwości było wygrzebanie ptaka i podarowanie mu życia. Jednak ja na jego miejscu chciałabym dokładnie tego, co otrzymał ode mnie.
Siedziałam, rozmyślając o szpaku aż do zmroku. Postanowiłam spróbować wrócić do domu babci. Droga okazała się bardzo prosta, a gdy już zrobiło się zupełnie ciemno, zobaczyłam wieś babci w oddali. Do końca lata babcia była na mnie obrażona i przestała mi nawet zwracać uwagę, gdy robiłam coś źle. Gdy ostatniego dnia sierpnia przyjechali po mnie rodzice, babcia wzięła mamę na bok i podnosząc ręce do góry, tłumaczyła coś żarliwie. Zapewne mama dostała w dużym skrócie opowieść o głupiej córce. Po tym okrutnym lecie nie zrobiła na mnie wrażenia kara w domu za bycie krnąbrną wnuczką.
Kolejne wakacje minęły podobnie, ale we mnie w wieku ośmiu lat umarła duża część wrażliwości, więc było mi wszystko jedno, czy babcia mnie chce, czy jest zła i to, co rodzice powiedzą na moje zachowanie. Tak jest do dzisiaj. Nie wiem, po co i dla kogo nadal trzymam głowę nad wodą. Czekam z utęsknieniem na dzień, gdy muł wciągnie mnie z dostojnym spokojem i zniknę niezauważona, wiedząc, że i tak nikt nie będzie mnie szukał.„LP”
Piękne niegdyś mury Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Lubiążu nie spodziewały się, że przyjdzie im skrywać w milczeniu takie tajemnice. Mieszczący się tu niegdyś zakon cystersów powierzył im już sporo makabrycznych historii, jednak nadchodzący tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty drugi rok miał naznaczyć zacne mury niespotykanym bestialstwem i dehumanizacją.
Po sekularyzacji zakonu cystersów w tysiąc osiemset dziesiątym roku rząd w Berlinie przeznaczył trzynaście lat później klasztor w Lubiążu na szpital psychiatryczny. Przez wiele lat placówka rozwijała się pod rządami kolejnych dyrektorów. Psychiatria miała swoje różne ciemne strony, a szpitale psychiatryczne do dziś owiane są aurą tajemniczości, lecz w lutym tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku nowym dyrektorem placówki został ceniony w Polsce doktor Bruno Chorabski. Dwanaście lat pod jego dowództwem pokazało, że poza niezaprzeczalnym talentem w dziedzinie medycyny jest też świetnym organizatorem. Szpital rozkwitł, a jego sukcesy stały się znane w świecie. Doktor Chorabski miał specjalne zasługi w leczeniu kobiet, które borykały się z całym spektrum nerwicy oraz schizofrenii. Jednak szanowany medyk zbliżał się już do sześćdziesiątki i postanowił powoli przygotowywać swojego następcę. Miał poczucie, że gdzieś jeszcze czeka na niego wielki sukces, ale potrzebował do tego zaufanego zespołu. Tu wchodzimy w sam początek historii, której zakończenia mało kto by się spodziewał.
– Pani Natalio, proszę wezwać do mnie doktora Witolda Kordela – powiedział najbardziej protekcjonalnym tonem, jakim dysponował doktor Chorabski.
– Oczywiście panie dyrektorze – odpowiedziała sekretarka najbardziej uniżonym tonem, jaki umiała z siebie wydobyć.
Po niespełna piętnastu minutach doktor Kordel zapukał do gabinetu dyrektora.
– Zapraszam – zabrzmiał poważny głos z gabinetu.
– Dzień dobry, panie dyrektorze – Doktor Kordel wchodził z lekkim przerażeniem, ponieważ takie zaproszenia nie zdarzały się za często.
– Proszę usiąść, kolego. Zaprosiłem pana, ponieważ po długich rozważaniach zdecydowałem mianować pana moim zastępcą – wicedyrektorem, a w przyszłości może i zajmie pan moje miejsce – oświadczył doktor Chorabski.
– Bardzo dziękuję. Przyznam, że jestem zaskoczony. Będzie to dla mnie spora rewolucja, ale jestem gotowy na nowe wyzwania.
– Cieszę się, że użył pan właśnie tych słów, ponieważ planuję przed emeryturą wyleczyć jeszcze wiele osób – Wyraz twarzy dyrektora był trudny do odczytania. Lekki uśmiech pomieszany z zadowoleniem z siebie i czymś w rodzaju dumy. Obaj porozmawiali chwilę i umówili się na dalsze ustalenia pod koniec tygodnia.
Od czasu mianowania doktora Kordela na stanowisko wice dyrektora minęło kilka miesięcy. Z nadejściem pięknej wiosny tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego panowie zżyli się już na tyle, że w chwilach, gdy byli sami, mówili do sobie po imieniu. Wspólnie doszli do wniosku, że na ich szczególną uwagę zasługuje szósty szpitalny Oddział Żeński. Pacjentki, które przebywały na tym oddziale, były bez wyjątku ciężkimi przypadkami.
Od przybycia do tego szpitala doktora Chorabskiego wiele się zmieniło w psychiatrii, a postęp miał miejsce, zwłaszcza jeśli chodzi o coraz to nowocześniejsze leki. Jednak doktor starej daty nie był do tego przekonany i coraz częściej prowadził ze swoim zastępcą ożywione dyskusje o słuszności „starych metod”.
– Witek, jest wiele opracowań kontrowersyjnych eksperymentów w naszej dziedzinie, ale przyznasz, że z ich rezultatów korzystamy do dzisiaj. Oczywiście z tych udanych. Ale takie są prawa postępu. Zresztą, jak powiedział Chris Darimont: „Duża część postępu w nauce była możliwa dzięki ludziom niezależnym lub myślącym nieco inaczej”. – Doktor Chorabski aż się poprawił na krześle po swojej wzniosłej wypowiedzi.
– Oj wiesz, to jest oczywiste. Nie byłoby postępu w żadnej nauce bez odwagi, eksperymentów i nieudanych prób. Tylko trochę inne czasy były dwadzieścia lat temu, bez tych wszystkich procedur, urzędów, inspektorów i całej masy kontrolerów. Czasem czuję się, jakbyśmy pracowali w wielkiej korporacji, której celem jest tylko sprawdzanie papierów i numerków – Doktor Kordel lekko zdyskredytował kolegę.
– A pamiętasz jeszcze ze studiów doktora Moniza? – Doktor Chorabski chciał zagiąć kolegę po fachu.
– To ten od lobotomii? – zapytał ze sporym zaskoczeniem doktor Kordel.
– Dokładnie. Na ostatnim roku, podczas praktyki w Kościanie, jeszcze się takie rzeczy wykonywało. Widziałem na własne oczy, jak udręczone z powodu schizofrenii kobiety po zabiegu miały się dużo lepiej. Niektóre po latach spędzonych w szpitalu wracały do swoich rodzin. Pamiętam walki lekarzy z ruchami antypsychiatrycznymi. Demonizowanie lobotomii, gdzie zabieg trwał chwilę, a przynosił tak spektakularne rezultaty, moim zdaniem było bez sensu – Doktor Chorabski był poruszony.
Całe życie prześladują mnie ptaki. Wiem, że to za tego szpaka.
Wakacje dla wszystkich dzieci były zwiastunem radości, przygód i wspaniałego czasu. Dla mnie wakacje to czas porzucenia, smutku i zmęczenia. Dzień po zakończeniu szkoły rodzice wywozili mnie do babci na wieś. Zawsze tak im się spieszyło, że za każdym razem myślałam, czy mnie nie wypchną z jadącego auta, wyrzucając za mną bagaże.
Babcia była opryskliwą babą, której przydawała się każda dodatkowa para rąk do pracy i nie zważała tego lata, że mam dopiero osiem lat. Pobudka o piątej, śniadanie w locie i do roboty. Plusem wstawania o tej pogańskiej godzinie było to, że niewolnicza praca kończyła się zawsze około trzynastej i resztę dnia miałam dla siebie. Na samym początku pierwszego takiego lata raz zaprotestowałam na to wstawanie skoro świt i pracę jak parobek. W tej samej sekundzie powietrze przeszył nagły świst, a mój policzek w pełnym zaskoczeniu przyjął uderzenie. Zrozumienie, że babci się nie sprzeciwia, przyszło natychmiast. Ciekawe, jak musiało wyglądać dzieciństwo mamy z tą okrutną wieśniaczką. Może dlatego nie chciała tu nigdy zostawać. Tylko dlaczego wiedząc, jaką podłością przepełniona jest jej rodzicielka, zostawiała u niej mnie. Właśnie wtedy pierwszy raz poczułam się porzucona i niechciana. Moi rodzice zostawiali mnie, nie przejmując się, jak mi tu będzie. Po kilku dniach zaczęłam się zastanawiać, czy gdybym cały czas się buntowała, to czy babcia lałaby mnie bez końca. Może należało przyjąć jakąś określoną ilość uderzeń, aby dała mi spokój i wolność. Tylko co, jakby nie przestała. Teraz wiem, że moje lęki były głupie, ale bałam się, że babcia zakatowałaby mnie ze złości i zakopała na polu, mówiąc rodzicom, że zaginęłam. Ta myśl wracała, ilekroć babcia coś do mnie mówiła. Wykonywałam wszystko od razu, aby nie sprowadzić na siebie jej zła. Po latach uświadomiłam sobie, że nie rozmawiałam z nią nigdy. Słuchałam i przytakiwałam.
To pierwsze lato było najgorsze. Gdy już wiesz, czego się spodziewać, nawet jak jest to coś złego, możesz się przygotować. Rodzice nie traktowali mnie źle, ale można powiedzieć, że wcale mnie nie traktowali. Ani dobrze, ani źle. Po prostu byłam. Byłam obok. Miałam nie przeszkadzać i sobie być. Babcia zauważała mnie aż zanadto. Od piątej rano do południa miałam jej wzrok cały czas na plecach. Jak robiłam coś źle, podchodziła i krzyczała: – NIE! – No dobra – mówiła. Po czym mówiła: – TAK! – pokazując mi, jak powinnam to wykonać. Na koniec zawsze dodawała: – ZROZUMIANO? – Te trzy słowa do dziś wywołują u mnie ciarki. Babcia mówiła to w sposób przepełniony rozczarowaniem i złością. Brzmiało to tak niebezpiecznie, że jedyne na co byłam w stanie się zdobyć, to kiwanie głową ze wzrokiem wbitym w ziemię.
W połowie pierwszego lata nauczyłam się babci. Codziennie rano, gdy wchodziłam do kuchni, aby złapać pajdę chleba z masłem i cukrem oraz szklankę mleka, w myślach powtarzałam sobie: „nic nowego, nic nowego”. Nowe rozkazy oznaczały ryzyko usłyszenia tych trzech zabójczych dla mojego jestestwa słów.
Ten najstraszniejszy sierpniowy dzień zaczął się jak zwykle. Pobudka, śniadanie, przydział zadań, do roboty. Nic nowego nie dostałam. Zapowiadał się spokojny dzień. Czyściłam kurnik, już trzeci raz. Wiedziałam, jak to robić, a babcia pieląc coś wkoło, cały czas łypała na mnie. Skrobanie kurzych gówien nie było trudne, więc nie zwracałam uwagi na jej spojrzenie przesycone krytyką i goryczą. Skrobiąc kolejną część gównianego kurzego klepiska, zauważyłam pod grzędą dwa świecące punkty. Zrobiłam krok do przodu i nachyliłam się, aby zajrzeć, co tak świeci. Gdy tylko moje oczy zrównały się z dwoma świecącymi obiektami, coś wyskoczyło spod grzędy i czmychnęło w róg kurnika, znikając w dziurze. Strach i zaskoczenie zachwiały mną tak, że runęłam na ziemię, ślizgając się po dywanie z odchodów jak po lodowisku. Babcia natychmiast wpadła do kurnika, ofiarowując mi mocne szarpnięcie za włosy i stawiając mnie na równe nogi. Ból jaki się czuje, gdy ktoś podnosi całe twoje ciało jedynie za włosy, jest nie do opisania. Mnie bolał mózg, oczy, a uderzenie ciepła od głowy aż po czubki palców przeleciało przeze mnie z prędkością światła. Byłam wściekła, ale nie zareagowałam. Bałam się skali zła w odpowiedzi na moją złość. Babcia wypchnęła mnie z kurnika, krzycząc coś i kazała mi iść do lasu i nie wracać przed zmrokiem, bo jak to dobitnie ujęła: „nie chcę ci zrobić krzywdy”.
Szłam godzinę bardzo szybkim krokiem a złość, która we mnie wrzała, nie pozwoliła moim oczom na uronienie nawet jednej łzy. Jakby mój gniew nie pozwalał mi na okazanie słabości. Zaciśnięte pięści powoli zaczynały rozluźniać uścisk, który wewnątrz skrywał największą furię, jaką mogła pomieścić w sobie ośmiolatka. Szłam coraz wolniej, a pięści zaczęły się otwierać, nieśmiało odpuszczając chęć zniszczenia. Rozejrzałam się i nie wiedziałam, gdzie jestem. Było mi z tym tak dobrze. Ani ja, ani nikt inny nie wie, gdzie jestem. Cudowne uczucie. Szłam dalej, aż zobaczyłam mały staw obok bukowego lasu. Usiadłam na brzegu i wpatrywałam się w taflę nieruchomego stawu, zastanawiając się, czy ktokolwiek będzie mnie szukał. Może babcia powie rodzicom, że naprawdę uciekłam, a oni rozłożą ręce i nie przejmą się tym za bardzo, jakby uciekł jakiś niepotrzebny nikomu pies. Skoro był nieprzydatny, na tyle głupi, aby się zgubić, to może lepiej, że problem sam się rozwiązał. Pomyślałam nawet, że mogłoby mi się coś stać, aby ukarać babcię i rodziców za porzucenie mnie, za poczucie bycia niechcianą i przezroczystą, za obojętność. Ciekawe, czy wtedy jednak choć odrobinę brakowałoby im mojego istnienia.
Wpatrując się w to spokojne bajoro, zauważyłam na brzegu jakiś szarobrązowy kształt. Połowa była w wodzie, a połowa w okalającym staw błocie. Wzięłam patyk i dźgnęłam ów błotnisty kształt. To coś zaczęło się szamotać i chlapiąc na siebie wodą, oczyściło zabłoconą połowę, ukazując szpaka. Pierwszy raz widziałam z bliska takiego ptaka. Miał piękne granatowo-szare pióra, gdzieniegdzie nakrapiane i żółty dziób w kolorze dojrzałych słoneczników. Zamarł, gdy zobaczył mnie tak blisko. Ja też nie poruszyłam się, aby nie spłoszyć stworzenia. Przyglądając się sytuacji w jakiej znalazło się szpaczysko, widać było, że mocno ugrzązł w mule. Miał posklejane skrzydła i głęboko zapadnięte w obleśną breję nóżki. Znowu zaczął się szamotać i miałam wrażenie, że muł wciąga go coraz bardziej w ciemną wodę stawu. Zastanawiałam się, dlaczego szpak tu jest. Może jakiś szpaczy krewny też go źle potraktował i postanowił się utopić, ale utknął. Ani się uwolnić, ani zakończyć żywota. A może po prostu miał pecha i aby zaspokoić pragnienie w ten gorący sierpniowy dzień, źle wybrał miejsce. Gdy przestał się szamotać, popatrzył prosto na mnie. Im dłużej patrzyłam mu w oczy, tym bardziej wierzyłam w pierwszą wersję. Ten szpak był jak ja dzisiaj. Po co umierać powoli niezauważonym na brzegu śmierdzącego bajora. Żaden szpak nie latał w okolicy w poszukiwaniu krewniaka. Byliśmy tu sami. Dwie istoty, których rodzina nie szuka, którzy najchętniej zniknęliby, przynosząc ulgę sobie i innym.
Szpak przymknął oczy. Zastanawiałam się, czy żyje. Wyciągnęłam patyk i dotknęłam jego głowy. Nie ruszał się. Nacisnęłam mocniej i ptak zaczął osuwać się w muł. Gdy już tylko połowa jego głowy wystawała znad wody, otworzył czy, spojrzał na mnie i zaczął się znowu szamotać. Nie przestawałam naciskać patykiem na jego granatowy łepek, mówiąc do niego: – Ciiiiii, już dobrze. Wszystko jest dobrze. To już koniec.
Szpak zniknął w grząskim mule. Ja siedziałam, spokojnie patrząc, jak z mułu wydobywają się małe bąbelki powietrza, tworząc piękne wzory na powierzchni rzęsistej wody. Czułam się dobrze, jak po uczciwie przepracowanym dniu. Wiedziałam, że jedną z możliwości było wygrzebanie ptaka i podarowanie mu życia. Jednak ja na jego miejscu chciałabym dokładnie tego, co otrzymał ode mnie.
Siedziałam, rozmyślając o szpaku aż do zmroku. Postanowiłam spróbować wrócić do domu babci. Droga okazała się bardzo prosta, a gdy już zrobiło się zupełnie ciemno, zobaczyłam wieś babci w oddali. Do końca lata babcia była na mnie obrażona i przestała mi nawet zwracać uwagę, gdy robiłam coś źle. Gdy ostatniego dnia sierpnia przyjechali po mnie rodzice, babcia wzięła mamę na bok i podnosząc ręce do góry, tłumaczyła coś żarliwie. Zapewne mama dostała w dużym skrócie opowieść o głupiej córce. Po tym okrutnym lecie nie zrobiła na mnie wrażenia kara w domu za bycie krnąbrną wnuczką.
Kolejne wakacje minęły podobnie, ale we mnie w wieku ośmiu lat umarła duża część wrażliwości, więc było mi wszystko jedno, czy babcia mnie chce, czy jest zła i to, co rodzice powiedzą na moje zachowanie. Tak jest do dzisiaj. Nie wiem, po co i dla kogo nadal trzymam głowę nad wodą. Czekam z utęsknieniem na dzień, gdy muł wciągnie mnie z dostojnym spokojem i zniknę niezauważona, wiedząc, że i tak nikt nie będzie mnie szukał.„LP”
Piękne niegdyś mury Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Lubiążu nie spodziewały się, że przyjdzie im skrywać w milczeniu takie tajemnice. Mieszczący się tu niegdyś zakon cystersów powierzył im już sporo makabrycznych historii, jednak nadchodzący tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty drugi rok miał naznaczyć zacne mury niespotykanym bestialstwem i dehumanizacją.
Po sekularyzacji zakonu cystersów w tysiąc osiemset dziesiątym roku rząd w Berlinie przeznaczył trzynaście lat później klasztor w Lubiążu na szpital psychiatryczny. Przez wiele lat placówka rozwijała się pod rządami kolejnych dyrektorów. Psychiatria miała swoje różne ciemne strony, a szpitale psychiatryczne do dziś owiane są aurą tajemniczości, lecz w lutym tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku nowym dyrektorem placówki został ceniony w Polsce doktor Bruno Chorabski. Dwanaście lat pod jego dowództwem pokazało, że poza niezaprzeczalnym talentem w dziedzinie medycyny jest też świetnym organizatorem. Szpital rozkwitł, a jego sukcesy stały się znane w świecie. Doktor Chorabski miał specjalne zasługi w leczeniu kobiet, które borykały się z całym spektrum nerwicy oraz schizofrenii. Jednak szanowany medyk zbliżał się już do sześćdziesiątki i postanowił powoli przygotowywać swojego następcę. Miał poczucie, że gdzieś jeszcze czeka na niego wielki sukces, ale potrzebował do tego zaufanego zespołu. Tu wchodzimy w sam początek historii, której zakończenia mało kto by się spodziewał.
– Pani Natalio, proszę wezwać do mnie doktora Witolda Kordela – powiedział najbardziej protekcjonalnym tonem, jakim dysponował doktor Chorabski.
– Oczywiście panie dyrektorze – odpowiedziała sekretarka najbardziej uniżonym tonem, jaki umiała z siebie wydobyć.
Po niespełna piętnastu minutach doktor Kordel zapukał do gabinetu dyrektora.
– Zapraszam – zabrzmiał poważny głos z gabinetu.
– Dzień dobry, panie dyrektorze – Doktor Kordel wchodził z lekkim przerażeniem, ponieważ takie zaproszenia nie zdarzały się za często.
– Proszę usiąść, kolego. Zaprosiłem pana, ponieważ po długich rozważaniach zdecydowałem mianować pana moim zastępcą – wicedyrektorem, a w przyszłości może i zajmie pan moje miejsce – oświadczył doktor Chorabski.
– Bardzo dziękuję. Przyznam, że jestem zaskoczony. Będzie to dla mnie spora rewolucja, ale jestem gotowy na nowe wyzwania.
– Cieszę się, że użył pan właśnie tych słów, ponieważ planuję przed emeryturą wyleczyć jeszcze wiele osób – Wyraz twarzy dyrektora był trudny do odczytania. Lekki uśmiech pomieszany z zadowoleniem z siebie i czymś w rodzaju dumy. Obaj porozmawiali chwilę i umówili się na dalsze ustalenia pod koniec tygodnia.
Od czasu mianowania doktora Kordela na stanowisko wice dyrektora minęło kilka miesięcy. Z nadejściem pięknej wiosny tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego panowie zżyli się już na tyle, że w chwilach, gdy byli sami, mówili do sobie po imieniu. Wspólnie doszli do wniosku, że na ich szczególną uwagę zasługuje szósty szpitalny Oddział Żeński. Pacjentki, które przebywały na tym oddziale, były bez wyjątku ciężkimi przypadkami.
Od przybycia do tego szpitala doktora Chorabskiego wiele się zmieniło w psychiatrii, a postęp miał miejsce, zwłaszcza jeśli chodzi o coraz to nowocześniejsze leki. Jednak doktor starej daty nie był do tego przekonany i coraz częściej prowadził ze swoim zastępcą ożywione dyskusje o słuszności „starych metod”.
– Witek, jest wiele opracowań kontrowersyjnych eksperymentów w naszej dziedzinie, ale przyznasz, że z ich rezultatów korzystamy do dzisiaj. Oczywiście z tych udanych. Ale takie są prawa postępu. Zresztą, jak powiedział Chris Darimont: „Duża część postępu w nauce była możliwa dzięki ludziom niezależnym lub myślącym nieco inaczej”. – Doktor Chorabski aż się poprawił na krześle po swojej wzniosłej wypowiedzi.
– Oj wiesz, to jest oczywiste. Nie byłoby postępu w żadnej nauce bez odwagi, eksperymentów i nieudanych prób. Tylko trochę inne czasy były dwadzieścia lat temu, bez tych wszystkich procedur, urzędów, inspektorów i całej masy kontrolerów. Czasem czuję się, jakbyśmy pracowali w wielkiej korporacji, której celem jest tylko sprawdzanie papierów i numerków – Doktor Kordel lekko zdyskredytował kolegę.
– A pamiętasz jeszcze ze studiów doktora Moniza? – Doktor Chorabski chciał zagiąć kolegę po fachu.
– To ten od lobotomii? – zapytał ze sporym zaskoczeniem doktor Kordel.
– Dokładnie. Na ostatnim roku, podczas praktyki w Kościanie, jeszcze się takie rzeczy wykonywało. Widziałem na własne oczy, jak udręczone z powodu schizofrenii kobiety po zabiegu miały się dużo lepiej. Niektóre po latach spędzonych w szpitalu wracały do swoich rodzin. Pamiętam walki lekarzy z ruchami antypsychiatrycznymi. Demonizowanie lobotomii, gdzie zabieg trwał chwilę, a przynosił tak spektakularne rezultaty, moim zdaniem było bez sensu – Doktor Chorabski był poruszony.
więcej..