- W empik go
Opowieść Arthura Gordona Pyma z Nantucket - ebook
Opowieść Arthura Gordona Pyma z Nantucket - ebook
Opowieść Artura Gordona Pyma z Nantucket
Obejmująca szczegóły buntu i potwornej rzezi na pokładzie amerykańskiego brygu „Grampus” w czasie rejsu na Morza Południowe, zaszłych w czerwcu 1827 roku; wraz z opisem odzyskania tego statku przez ocalałych; rozbicia się go i wynikłych stąd okropnych męczarni spowodowanych głodem; uratowania rozbitków przez brytyjski szkuner „Jane Guy”; krótkiego rejsu tej drugiej jednostki po Oceanie Antarktycznym; zdobycia jej i masakrze załogi na grupie wysp leżących na osiemdziesiątym czwartym równoleżniku południowej szerokości geograficznej; jak również z opisem niewiarygodnych przygód i odkryć dokonanych jeszcze dalej na południe; do których doprowadziła owa przygnębiająca katastrofa.
Dziennik Juliusa Rodmana
Będący sprawozdaniem z pierwszego przejścia przez Góry Skaliste w Ameryce Północnej, jakiego dokonał kiedykolwiek cywilizowany człowiek
Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas ojciec czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67876-29-2 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opowieść
Artura Gordona Pyma
z Nantucket
Obejmująca szczegóły buntu i potwornej rzezi na pokładzie amerykańskiego brygu „Grampus” w czasie
rejsu na Morza Południowe, zaszłych w czerwcu 1827 roku; wraz z opisem odzyskania tego statku przez ocalałych; rozbicia się go i wynikłych stąd okropnych męczarni spowodowanych głodem; uratowania rozbitków przez brytyjski szkuner „Jane Guy”; krótkiego rejsu tej drugiej jednostki po Oceanie Antarktycznym; zdobycia jej i masakrze załogi na grupie wysp leżących na osiemdziesiątym czwartym równoleżniku południowej szerokości geograficznej; jak również z opisem niewiarygodnych przygód i odkryć dokonanych jeszcze dalej na południe; do których doprowadziła owa przygnębiająca katastrofa.
1838
Dziennik Juliusa Rodmana
Będący sprawozdaniem z pierwszego przejścia przez Góry Skaliste w Ameryce Północnej, jakiego dokonał kiedykolwiek cywilizowany człowiekEdgar Allan Poe
Edgar Allan Poe urodził się 19 I 1809 w Bostonie, zmarł 7 X 1849 w Baltimore, amerykański pisarz i krytyk literacki; romantyk.
Osierocony w wieku 2 lat (co z pewnością miało wpływ na jego psychikę) i wychowany przez rodzinę kupca J. Allana (stąd drugie imię), odbył kilkuletnią służbę w armii i krótkotrwałe studia na University of Virginia w Charlottesville oraz w Akademii Wojskowej Stanów Zjednoczonych w West Point. W 1835 poślubił swą niespełna 13-letnią kuzynkę, która zmarła wkrótce na gruźlicę. Na jego biografię w ostatnim okresie złożyły się też problemy z alkoholem, nieudana próba samobójstwa, wreszcie śmierć w tajemniczych okolicznościach 7 X 1849 w Baltimore.
Karierę literacką rozpoczął od poezji; uprawiał lirykę posępnych wyznań i refleksji, przepojoną mrocznymi obrazami cierpienia i nieszczęśliwej miłości, wprowadzał do niej elementy fantastyczne; spośród licznych wierszy Edgara Allana Poego do najsłynniejszych należą Kruk (1845) i Ulalume (1847). Jego poezja miała charakter prekursorski wobec symbolizmu, którego przedstawiciele (głównie Ch. Baudelaire) stali się odkrywcami i naśladowcami Poego.
Jako prozaik, zwłaszcza autor krótkich opowiadań, zapoczątkował mroczną romantyczną prozę gotycką z wyraźnymi elementami fantastyki, horroru i groteski; często pojawiały się w nich obsesyjnie powtarzane tematy: śmierci, niesamowitych wizji i snów, Najbardziej znane z licznych utworów tego gatunku to: Ligeja 1837, Zagłada domu Usherów 1839, Studnia i wahadło 1843. W Polsce nowele te cieszą się niesłabnąca popularnością, Edgar Allan Poe był również twórcą prozy detektywistycznej, w której stworzył postać detektywa posługującego się w swojej pracy dedukcją, kładąc tym podwaliny pod współczesną powieść; do najlepszych opowiadań zalicza się: Zabójstwo przy rue Morgue, Złoty żuk, Tajemnica Marii Rogêt oraz Skradziony list.
Poe przyczynił się również do rozwoju amerykańskiej krytyki literackiej; był wnikliwym teoretykiem literatury, postulował ocenę formalnych cech dzieła, a nie jego kontekstu moralnego czy filozoficznego. Zajmował się ponadto, czerpiąc z tego zresztą w pewnych okresach znaczne dochody, redagowaniem magazynów, głównie literackich, m.in. „Southern Literary Messenger”, „Sunday Times”, „Broadway Journal”, bezlitośnie niszcząc reputację współczesnych mu pisarzy.Przedmowa
Po moim powrocie kilka miesięcy temu do Stanów Zjednoczonych, po ciągu nadzwyczajnych przygód przeżytych na morzach południowych i w innych miejscach, a sprawozdanie z których zawierają następne stronice, przypadek sprawił, iż w Richmond1 w Wirginii spotkałem się towarzysko z paroma dżentelmenami, którzy objawili głębokie zainteresowanie wszystkim, co dotyczyło obszarów, które odwiedziłem i nieustannie naciskali na mnie uważając, że ogłoszenie publicznie opowieści o nich jest moim obowiązkiem. Miałem wszakże kilka powodów, ażeby uchylać się przed tym, pewne były czysto prywatne, dotyczyły wyłącznie mojej osoby, żadnej innej, inne zaś nie wyłącznie takie. Jednym z powstrzymujących mnie względów było to, że ponieważ przez większość czasu mojej nieobecności nie spisywałem dziennika, obawiałem się, iż nie zdołam wyłącznie z pamięci sporządzić sprawozdanie na tyle szczegółowe i spójne, aby miało pozory owej prawdy, jaką w istocie zawiera, pomijając jedynie ową naturalną i nieuniknioną przesadę, do której wszyscy jesteśmy skłonni opowiadając o wydarzeniach posiadających ogromną moc pobudzania wyobraźni. Innym powodem było to, że wydarzenia, które miałbym zrelacjonować, posiadały tak wielce cudowny charakter, iż nie będąc w stanie wesprzeć ich niczym poza moimi zapewnieniami (nie licząc świadectwa jednej tylko innej osoby, a jest ona półkrwi Indianinem), mogłem jedynie żywić nadzieję na danie mi wiary tylko przez rodzinę i tych z przyjaciół, którzy przez całe życie przekonywali się o mojej prawdomówności. Było atoli prawdopodobne, że znaczna większość czytelników to, co bym im przedstawił, uznałaby jedynie za bezwstydne i pomysłowe bajania. Właśnie niewiara we moje umiejętności pisarskie była zatem jednym z głównych powodów odstręczających mnie od ulegnięcia namowom wspomnianych doradców.
Wśród owych dżentelmenów z Wirginii, którzy wyrażali największe zaciekawienie moją opowieścią, a zwłaszcza tą jej częścią, która dotyczyła Oceanu Antarktycznego, był pan Poe2, ostatnio redaktor „Southern Literary Messenger”3, miesięcznika literackiego wydawanego w Richmond przez pana Thomasa W. White’a4. Obok innych zachęcał mnie on gorąco do natychmiastowego sporządzenia pełnego sprawozdania z tego, co żem widział i co mnie spotkało oraz do zaufania przenikliwości i rozsądkowi czytelników. Nalegał również, niezmiernie przekonująco, że książka ta, pomimo napisania jej przez autora równie niezdarnego, co ja, powinna się ukazać, gdyż te właśnie jej niedostatki, jeśli w ogóle się zdarzą, powiększą jedynie szanse na uznanie jej za podającą prawdę.
Pomimo tych wywodów nie zdecydowałem się pójść za jego radą. Potem pan Poe zapytał (stwierdziwszy, że w tej sprawie jestem nieugięty), czy nie pozwolę mu na napisanie, własnymi jego słowami, sprawozdania z początkowych wydarzeń moich przygód, na podstawie faktów, jakie sam mu dostarczę, i na opublikowanie ich, pod przykrywką fikcji, w „Southern Messenger”. Na to zgodziłem się nie dostrzegając przeciwskazań, zastrzegając jedynie, że moje prawdziwe nazwisko zostanie zachowanie. Dwie części tej rzekomo wymyślonej opowieści pojawiły się zatem w „Messengerze” w styczniu i lutym (w roku 1837), a dla zapewnienia uznania jej za fikcję literacką, w spisie treści czasopisma owe artykuły opatrzono nazwiskiem pana Poe.
Przyjęcie, z jakim spotkał się ten podstęp, skłonił mnie w końcu do zabrania się do stałej, rzetelnej pracy i wydania drukiem opisu tychże przygód; przekonałem się bowiem, iż pomimo aury bajkowości, którą tak zręcznie nadano owej części mojego sprawozdania, jaka ukazała się w „Messengerze” (bez zniekształcenia czy zmiany choćby jednego faktu), czytelnicy wcale nie byli skłonni przyjmować go za wymysł, a do pana P. wysłano kilka listów wyrażających z przekonaniem przeświadczenie wprost przeciwne. Doszedłem przeto do wniosku, że wydarzenia z mojej opowieści posiadały taki charakter, iż sprawiały wrażenie dostatecznie dostarczających dowody swej prawdziwości, a zatem nie powinienem się zbytnio obawiać uznania ich przez czytelników za niewiarygodne.
Po tym wprowadzeniu stanie się od razu jasne, jak wiele z dalszej treści wyszło spod mojego pióra; okaże się również, że żaden fakt nie został przekręcony na pierwszych kilku stronicach napisanych przez pana Poego. Nawet tym czytelnikom, którzy nie czytali „Messengera”, nie jest konieczne zaznaczanie, gdzie kończy się część napisana przez niego, a zaczyna przeze mnie, różnice w stylu będą bez trudu dostrzegalne.
Nowy Jork, lipiec 1838 roku
A. G. PYM
1 Richmond – miasto we wschodniej części Stanów Zjednoczonych, założone w roku 1737, od 1780 stolica stanu Wirginia, podczas wojny secesyjnej stolica Konfederacji, ważny ośrodek urzędniczy, naukowy i turystyczny; ok. 230 tysięcy mieszkańców.
2 Edgar Allan Poe (1809-1849) – amerykański pisarz, poeta i redaktor, przedstawiciel romantyzmu, autor wielu wierszy i opowiadań z gatunku fantastyki i literatury grozy, także wydanej w roku 1838 jedynej powieści Przygody Artura Gordona Pyma, pracował głównie jako redaktor różnych czasopism literackich, w tym w latach 1835-1837 w „Southern Literary Messenger”, gdzie publikował swe opowiadania i krytyki literackie, w tym fragmenty Przygód Artura Gordona Pyma.
3 Southern Literary Messenger – amerykański miesięcznik literacki założony w Richmond w roku 1834 przez Thomasa Willisa White’a, ukazywał się do 1864, następnie krótko w latach 1939-1945.
4 Thomas Willis White (1788-1843) – amerykański drukarz, dziennikarz i redaktor, zwolennik praw Południa, obrońca niewolnictwa, twórca i redaktor naczelny miesięcznika „Southern Literary Messenger”.Rozdział I
Nazywam się Arthur Gordon Pym. Mój ojciec był szanowanym kupcem zajmującym się handlem sprzętami żeglarskimi w Nantucket5, gdzie się urodziłem. Dziadek ze strony matki był adwokatem prowadzącym udaną praktykę. Szczęściło mu się we wszystkim, grał z wielkim powodzeniem na akcjach Edgarton New Bank6, jak się wcześniej nazywał. W ten i inne sposoby zdołał odłożyć znaczną sumę pieniędzy. Jak sądzę, darzył mnie większym uczuciem, niż kogokolwiek innego na świecie i spodziewałem się, że kiedy umrze, odziedziczę większą część jego majątku. Wysłał mnie, gdym miał sześć lat, do szkoły starego pana Rickettsa, dżentelmena mającego tylko jedną rękę i dziwaczne obyczaje – znają go dobrze niemal wszyscy odwiedzający New Bedford7. Byłem w jego szkole do szesnastego roku życia, a potem zmieniłem ją na akademię pana E. Ronalda na wzgórzu. Tam zaprzyjaźniłem się z synem pana Barnarda8, kapitana, żeglującego przeważnie na statkach Lloyda i Vredenburgha – także pan Barnard jest bardzo dobrze znany w New Bedford i na pewno miał wielu krewnych w Edgarton9. Jego syn miał na imię Augustus i był niemal dwa lata starszy ode mnie. Wziął z ojcem udział w wyprawie wielorybniczej na statku „John Donaldson” i ciągle opowiadał mi o swoich przygodach na południowym Pacyfiku. Często odwiedzałem go w domu, zostawałem tam przez cały dzień, a niekiedy i przez całą noc. Spaliśmy w jednym łóżku i przeważnie nie dawał mi zasnąć niemal do świtu, snując opowieści o tubylcach z wyspy Tinian10 i o innych miejscach, które odwiedził podczas tego rejsu. Nie mogłem się oprzeć zainteresowaniu jego słowami i stopniowo nabierałem wielkiej chęci na wypłynięcie na morze. Miałem łódź żaglową o nazwie „Ariel”, wartą jakieś siedemdziesiąt pięć dolarów. Do połowy pokryta pokładem i posiadająca kabinę, była otaklowana jak slup11 – zapomniałem, jaką miała wyporność, lecz mogła bez większego ścisku pomieścić dziesięć osób. Na tej łodzi mieliśmy zwyczaj wypływania w najpaskudniejszą pogodę i kiedy teraz pomyślę o tych głupich wyczynach, nie mogę się nadziwić, że nadal żyję.
Niech opowieść o jednej z takich przygód posłuży za wstęp do dłuższej i ważniejszej relacji. Pewnego wieczora pan Barnard wyprawił przyjęcie i pod jego koniec byliśmy z Augustusem więcej niż trochę pijani. Jak zwykle w podobnych przypadkach wolałem, zamiast wrócić do domu, zostać i spać w łóżku przyjaciela. Ten zasnął, jak sądziłem, bardzo spokojnie (przyjęcie skończyło się prawie o pierwszej) i nie wypowiedziawszy choćby słowa na swój ulubiony temat. Minęło jakieś pół godziny odkąd się położyliśmy, właśnie zasypiałem, gdy Augustus nagle się wyprostował i klnąc złożył straszną przysięgę, że nawet dla Arthura Pyma i całego świata chrześcijańskiego nie będzie spał, kiedy tak cudnie wieje bryza z południowego zachodu. Nigdy w życiu nie byłem równie zdumiony; nie wiedziałem, co zamierza i uważałem, że od wypitego wina i mocnych trunków całkowicie stracił rozum. Mówił jednak dalej bardzo rozsądnie stwierdzając, iż wie, że uważam go za pijanego, lecz nigdy w życiu nie był bardziej trzeźwy. Ma tylko dosyć, dodał, leżenia jak pies w łóżku w tak piękną noc, jest zatem zdecydowany wstać, ubrać się i wyjść, aby zabawić się trochę na łodzi. Trudno mi powiedzieć, co mnie wtedy opętało, lecz ledwo te słowa padły z jego ust, kiedy poczułem dreszcz wielkiego podniecenia i radości, a także uznałem jego szalony pomysł za najwspanialszą i najrozsądniejszą rzecz na świecie. Dmuchała niemal wichura i było bardzo zimno – działo się to w końcu października. Pomimo tego wyskoczyłem z łóżka w rodzaju ekstazy i powiedziałem mu, że jestem równie odważny co on, że tak samo mam dość wylegiwania się w łóżku jak pies i że na zabawę czy swawolę jestem gotów nie mniej, niż każdy pierwszy lepszy Barnard z Nantucket.
Bez straty czasu nałożyliśmy ubrania i pospieszyliśmy do łodzi. Cumowała przy starym, zbutwiałym nabrzeżu obok składu drewna firmy Pankey & Co., niemal rozbijając swe burty o ledwo ociosane belki. Augustus wszedł do niej i wybrał wodę, która wypełniała ją niemal do połowy. Uczyniwszy to, wciągnęliśmy fok12 i grot13, chwyciliśmy wiatr i śmiało wypłynęliśmy na morze.
Wiatr, jak powiedziałem, dmuchał mocno z południowego zachodu. Noc była bardzo jasna i chłodna. Augustus złapał rumpel14, ja zaś stanąłem przy maszcie, na pokładzie nad kajutą. Popłynęliśmy bardzo szybko – żaden z nas nie wyrzekł słowa, odkąd odbiliśmy od nabrzeża. Teraz zapytałem, jaki kurs wybrał i o której według niego najprawdopodobniej wrócimy. Augustus gwizdał kilka minut, a potem powiedział opryskliwie: „Ja zamierzam żeglować po morzu – ty zaś, jeśli chcesz, możesz wracać do domu”. Spojrzawszy na niego zauważyłem od razu, że pomimo udawanej nonszalancji był bardzo poruszony. Widziałem go wyraźnie w świetle księżyca – twarz miał bledszą od każdego marmuru, a ręce trzęsły mu się tak bardzo, że ledwo mógł trzymać rumpel. Pomyślałem, że coś działo się niedobrze i mocno mnie to przestraszyło. Niezbyt się wtedy znałem na prowadzeniu łodzi i byłem całkowicie zależny od umiejętności żeglarskich przyjaciela. Ponadto wiatr wzmógł się nagle, gdy wyszliśmy spod osłony brzegu – nadal jednak wstydziłem się zdradzać swego niepokoju i przez niemal pół godziny zachowywałem stanowczo milczenie. Dłużej jednak nie zdołałem wytrzymać i powiedziałem Augustusowi o konieczności powrotu. Jak poprzednio minęła niemal minuta, zanim odpowiedział czy choćby zwrócił uwagę na moje słowa. „Wkrótce – odparł wreszcie – mamy czas, wkrótce wrócimy do domu”. Spodziewałem się podobnej odpowiedzi, lecz coś w tonie tych słów napełniło mnie nieopisanym lękiem. Ponownie przyjrzałem się bacznie przyjacielowi. Jego usta mocno posiniały, a kolana drżały tak gwałtownie, że wydawał się z trudem stać. „– Na miłość boską, Augustusie – zawołałem, teraz naprawdę przestraszony – co cię dręczy? Co się dzieje? Co zamierzasz uczynić? – Dzieje się ! – wymamrotał z największym wyobrażalnym zdumieniem, jednocześnie wypuszczając rumpel i padając na płask na dno łodzi – Dzieje, jak to, nic się nie… dzieje, wracamy do do… do… domu, nie wi-wi-widzisz?”. W jednej chwili pojąłem prawdę. Skoczyłem ku niemu i go podniosłem. Był pijany – zalany w sztok – i nie był w stanie dłużej ani stać, ani mówić czy widzieć. Oczy miał całkowicie zaćmione, a kiedy w skrajnej rozpaczy puściłem go, padł niby kłoda w wodę na dnie łodzi, z której go podniosłem. Było jasne, że wieczorem wypił znacznie więcej, niż sądziłem, a jego zachowanie w łóżku było skutkiem skrajnego upojenia – stanu, który jak obłęd sprawia, że jego ofiary są często w stanie naśladować powierzchownie postępowanie kogoś w pełni władającego swoimi zmysłami. Chłód nocnego powietrza wywarł jednak skutki, jakie zwykle występują – energia umysłu zaczęła pod jego wpływem słabnąć, a zakłócone postrzeganie zagrożenia, jakie niewątpliwie posiadł wtedy, przyczyniło się do przyspieszenia katastrofy. Teraz całkowicie postradał przytomność i było wykluczone, aby przez wiele jeszcze godzin działo się z nim inaczej.
Trudno jest pojąć ogrom mojego lęku. Ulotniły się opary niedawno pochłoniętego wina, pozostawiając mnie dwakroć bardziej przestraszonym i niezdecydowanym. Wiedziałem również, że nie zdołam poprowadzić łodzi, a gwałtowny wiatr i silny odpływ pognają nas ku zagładzie. Za nami wyraźnie zbierało się na sztorm, a nie mieliśmy ani kompasu, ani zapasów żywności; było też jasne, że jeśli utrzymamy obecny kurs, przed świtem stracimy z oczu ląd. Myśli te, wraz z mnóstwem równie przerażających innych, przemykały mi przez głowę z oszałamiającą prędkością i przez pewien czas paraliżowały mnie, uniemożliwiając wszelkie działanie. Łódź pędziła na wodzie ze straszliwą szybkością – przy pełnym wietrze – bez zrefowanego15 i foka i grota – zanurzając całkowicie dziób w pianie. Dziw nad dziwy, że się nie ustawiła bokiem do fali – Augustus wypuścił rumpel, jak już powiedziałem, ja zaś byłem zbyt roztrzęsiony, aby pomyśleć o wzięciu go samemu. Całe wszakże szczęście, że łódź utrzymywała stały kurs, a ja stopniowo odzyskiwałem cząstkę jasności umysłu. Wiatr ciągle wzmagał się przerażająco, a gdy wznosiliśmy się z doliny fali, morze za nami załamywało się nad rufą, zalewając nas wodą. Ponadto tak całkowicie zdrętwiały mi wszystkie członki, że niemal niczego nie odczuwałem. Wreszcie z rozpaczy wziąłem się w garść i pospieszyłem do głównego żagla, aby go opuścić. Jak można się było spodziewać, uleciał przed dziób i nasiąknięty wodą, złamał maszt tuż nad pokładem. To właśnie ocaliło mnie przed natychmiastową zagładą. Jedynie pod fokiem16 płynąłem z wiatrem, będąc czasami zalewanym mocno przez burtę, lecz wyzwolony od groźby bliskiej śmierci. Chwyciłem ster i odetchnąłem z wielką ulgą przekonawszy się, że pozostała nam jeszcze szansa ujścia z życiem. Augustus ciągle leżał nieprzytomny na dnie łodzi, a ponieważ groziło mu szybkie zatonięcie (woda tam, gdzie padł, miała stopę17 głębokości), zdołałem jakoś częściowo go unieść i utrzymywałem w pozycji siedzącej po uwiązaniu w pasie liną, którą przymocowałem do knagi18 na pokładzie nad kajutą. Zająwszy się tak wszystkim, na ile tylko mogłem w stanie wyziębienia i zdenerwowania, polecałem się Bogu i nastawiałem umysł na zmierzenie się z wszystkim, co się wydarzy, z pełnym hartem mojego ducha.
Ledwo to postanowiłem, kiedy nagle głośny i długi wrzask czy ryk, jakby pochodzący z gardeł tysięcy demonów, przeszył całe powietrze wokół łodzi i nad nią. Nigdy, aż do końca życia, nie zapomnę niesłychanego cierpienia wywołanego odczutym wówczas lękiem. Włosy na głowie stanęły mi dęba – czułem krew krzepnącą mi w żyłach – serce niemal przestało mi bić, i nie podniósłszy choć raz oczu dla poznania źródła przestrachu, i nieprzytomny upadłem jak ścięty na ciało mojego nieruchomego towarzysza.
Ocknąłem się w kabinie dużego statku wielorybniczego („Penguina”), płynącego do Nantucket. Kilka osób stało nade mną, a Augustus, bledszy niźli śmierć, gorliwie rozcierał mi ręce. Kiedy ujrzał, że otworzyłem oczy, zaczął wydawać okrzyki wdzięczności i radości, wywołujące na przemian śmiechy i łzy u obecnych, wyglądających na twardych osobników. Szybko wyjaśniła się tajemnica naszego pozostawania przy życiu. Wpadł na nas statek wielorybniczy, pod kątem niemal prostym do naszego kursu, płynący do Nantucket pod wszystkimi żaglami, jakie ośmielił się postawić. Na oku19 na dziobie stało kilku ludzi, lecz naszą łódź dostrzegli dopiero wtedy, gdy nie sposób już było uniknąć zderzenia – to ich krzyki ostrzegawcze tak strasznie mnie przeraziły. Jak mi powiedziano, ogromny statek natychmiast przetoczył się przez nas równie łatwo, co nasza łódka przemknęłaby przez piórko, bez najmniejszego choćby powstrzymania swego ruchu. Z naszego pokładu nie podniósł się żaden krzyk – usłyszano tylko zmieszany z rykiem wiatru i wody lekki zgrzyt, kiedy rozgniatany nędzny bark20 tarł przez chwilę o kil21 swego niszczyciela – lecz nic więcej. Uważając, że nasza łódź (która, jak należy pamiętać, była pozbawiona masztu) to był tylko kadłub jako bezużyteczny oddany na łaskę fal, kapitan (E. T. V. Block z New London22), chciał płynąć dalej, nie przejmując się dłużej tym wydarzeniem. Na szczęście dwaj obserwatorzy klęli się, że zauważyli kogoś przy naszym rumplu i uważali, że jest pewna możliwość uratowania tej osoby. Dyskusja trwała, aż Block się rozzłościł i po chwili powiedział, „że nie jest jego sprawą ciągłe uważanie na skorupki jajek, że statek nie może się zatrzymywać przy każdym takim głupstwie, a jeśli na kogoś tam wpadliśmy, to niczyja wina, że może on sobie utonąć albo pójść w diabły”, i dalej podobnymi słowy. Wtedy to odezwał się Henderson, pierwszy oficer, słusznie oburzony, jak i cała załoga, ową mową świadczącą tak otwarcie o bezdusznym okrucieństwie. Nie miarkując słów, gdyż czuł poparcie ludzi, powiedział kapitanowi, iż uważa go za godnego szubienicy, i że nie wypełni jego rozkazu, choćby miał zostać za to powieszony w chwili, gdy postawi nogę na lądzie. Pobiegł na rufę, odepchnąwszy Blocka (który zbladł i nic nie odparł) na bok, i chwyciwszy za ster, wydał rozkaz pewnym głosem: Ostro na zawietrzną!23 Ludzie skoczyli na swe miejsca, i statek zręcznie zawrócił. Wszystko to zajęło prawie pięć minut i przyjmowano za niemal wykluczone, aby kogoś udało się uratować – jeśli w ogóle ktoś był na pokładzie łodzi. A jednak, jak czytelnik zauważył, zdołano ocalić Augustusa i mnie, a nasze wybawienie zawdzięczaliśmy dwom niemal niepojętym trafom szczęścia, przez mądrych i pobożnych przypisywanych szczególnym działaniom Opatrzności.
Gdy statek był jeszcze w łopocie24, oficer polecił spuścić szalupę i wskoczył do niej z tymi dwoma ludźmi, którzy, jak sądzę, zawołali, kiedy zobaczyli mnie przy sterze. Ledwo opuścili kilwater25 statku (księżyc nadal świecił jasno), ten wykonał długi i trudny zwrot na zawietrzną, a właśnie wtedy Henderson w tej samej chwili skoczył z miejsca wrzeszcząc do załogi łodzi, aby popłynąć wstecz. Nie był w stanie mówić nic więcej – powtarzał jedynie niecierpliwie, Wstecz! Wstecz! Ludzie popłynęli do tyłu najszybciej jak mogli, lecz statek zdążył się już obrócić i sporo oddalić, chociaż wszyscy na pokładzie z ogromnym wysiłkiem starali się zwinąć żagle. Pomimo związanego z tym niebezpieczeństwa, oficer złapał ławeczki26, kiedy tylko znalazły się w jego zasięgu. Kolejne wielkie szarpnięcie statku wynurzyło z wody jego sterburtę27 niemal po kil, a wtedy przyczyna niepokoju Hendersona stała się dostatecznie jasna. Ukazało się ciało człowieka w bardzo dziwny sposób przytwierdzone do gładkiego i lśniącego dna („Penguin” był pokryty miedzianą blachą i miał miedziane okucia) i bijące w nie gwałtownie przy każdym ruchu kadłuba. Po kilku bezowocnych wysiłkach dokonywanych podczas przechyłów statku i pomimo wielkiego niebezpieczeństwa zatopienia szalupy, zostałem wreszcie wyzwolony z owego groźnego położenia i zabrany na pokład – tak się bowiem złożyło, że było to moje ciało. Okazało się, że jeden z drewnianych kołków obluzował się i przecisnął przez miedź; to on właśnie mnie zatrzymał, gdy przepływałem pod statkiem, w ten oto niezwykły sposób przytwierdzając mnie do jego dna. Czubek kołka przeszył kołnierz zielonej sukiennej kurtki, którą miałem ma sobie, i wbił się mi w kark, aby utknąć pomiędzy dwoma ścięgnami i tuż poniżej prawego ucha. Natychmiast zostałem położony na łóżku – chociaż zdawało się, że życie całkowicie mnie opuściło. Na pokładzie nie było lekarza. Kapitan zajął się mną wszakże z wielką troską – aby wyrazić skruchę, jak przypuszczam, w oczach załogi za swe okrutne postępowanie w poprzedniej części owej przygody.
W tym czasie Henderson odbił ponownie od statku, chociaż wiatr nabrał teraz niemal siły huraganu. Nie minęło wiele minut, zanim wpadł na szczątki naszej łodzi, a zaraz potem jeden z towarzyszących mu ludzi zaklął się, że dosłyszał dobiegające w przerwach pomiędzy rykami sztormu wołanie o pomoc. Zagrzało to śmiałego żeglarza do prowadzenia poszukiwań przez ponad pół godziny, chociaż kapitan Block ciągle wzywał ich sygnałami do powrotu i chociaż w każdej chwili w tak kruchej łodzi groziło im bliskie i śmiertelne niebezpieczeństwo. Rzeczywiście, nie sposób było pojąć, jak mała szalupa, którą zajmowali, mogła dłużej niż przez chwilę uniknąć zniszczenia. Zbudowano ją jednak w celu polowań na wieloryby i była wyposażona, jak mam powody od tej pory sądzić, w komory powietrzne, podobnie jak niektóre łodzie ratownicze używane przy wybrzeżach Walii.
Po daremnych poszukiwaniach przez wspomniany czas, marynarze zamierzali już wracać na statek. Ledwo podjęli tę decyzję, kiedy z ciemnego przedmiotu, który szybko przepłynął obok nich, dobiegł słaby krzyk. Dogonili go i przeszukali. Okazało się, że był to cały pokład nad kajutą „Ariela”. Augustus miotał się obok, najwyraźniej w ostatnich rzutach agonii. Złapawszy go stwierdzili, że jest przywiązany liną do pływającego kawałka drewna. Liną tą, jak trzeba pamiętać, obwiązałem go w pasie i przymocowałem ją do knagi, aby utrzymać przyjaciela w pozycji podniesionej, a dzięki temu, jak się okazało, uratowałem mu życie. „Ariel” był lekkiej budowy i po zderzeniu rozpadł się oczywiście na kawałki, a wtedy pokład nad kabiną, jak należało się tego spodziewać, oderwał się pod naporem wody od reszty kadłuba i utrzymywał się (na pewno z innymi fragmentami) na powierzchni morza. Augustus unosił się wraz z nim i w ten oto sposób uniknął straszliwej śmierci.
Minęło więcej niż godzina od zabrania go na pokład „Penguina”, zanim był w stanie cokolwiek pojmować albo uświadomić sobie charakter wypadku, jaki spotkał naszą łódź. Wreszcie go dostatecznie ocucono i mógł opowiadać obszernie o swych przeżyciach podczas pobytu w oceanie. Po pierwszym odzyskaniu odrobiny przytomności stwierdził, że jest pod wodą, wirując z niepojętą prędkością, z liną owijającą się trzema czy czterema ciasnymi pętlami na jego szyi. Po chwili poczuł, że jest gwałtownie ciągnięty w górę, a kiedy uderzył mocno głową o coś twardego, znowu utracił zmysły. Ocknąwszy się raz jeszcze pojmował już więcej, choć nadal był mocno oszołomiony i otumaniony. Wiedział teraz, że doszło do jakiegoś wypadku i że jest w wodzie, chociaż usta miał ponad jej powierzchnią, dzięki czemu niemal swobodnie oddychał. Być może pokład był wtedy szybko gnany wiatrem, wlekąc go za sobą, unoszącego się na plecach. Dopóki utrzymywał tę pozycję, było niemal niemożliwe, aby utonął. Wreszcie podmuch rzucił go w poprzek pokładu i zdołał się tak na nim utrzymywać, co jakiś czas wzywając pomocy. Tuż przed znalezieniem go przez pana Hendersona musiał z wyczerpania zwolnić uchwyt i wpadłszy do wody, uznał się za straconego. Przez całą tę walkę o życie zapomniał zupełnie o „Arielu”, jak też o wszystkim, co dotyczyło przyczyn jego położenia. Całkowicie ogarnęło go nieokreślone bliżej uczucie przerażenia i rozpaczy. Kiedy wreszcie został wyciągnięty, przytomność opuściła go zupełnie, i jak już powiedziałem, minęła prawie godzina od wyciągnięcia na pokład „Penguina”, zanim w pełni uświadomił sobie swoje położenie. Ja natomiast ze stanu bardzo blisko graniczącego ze śmiercią (i po wszelkich innych próbach ratunku czynionych nadaremnie przez trzy i pół godziny) zostałem przywrócony do życia dzięki usilnym rozcieraniem flanelowymi szmatami maczanymi w gorącym oleju – sposób ten doradził Augustus. Rana na moim karku, chociaż wyglądała paskudnie, tak naprawdę okazała się niegroźna i wkrótce nie pozostał po niej żaden ślad.
„Penguin” wszedł do portu około dziewiątej rano, po zmaganiu się z jedną z najgorszych nawałnic, jakie wystąpiły w okolicy Nantucket. Augustus i ja zdążyliśmy dotrzeć do pana Barnarda akurat na śniadanie, które na szczęście z powodu wieczornego przyjęcia trochę się spóźniło. Przypuszczam, że wszyscy przy stole byli sami zbyt zmęczeni, aby zauważyć nasze wyczerpanie – oczywiście spostrzegliby je, gdyby przyjrzeli się bliżej. Uczniowie potrafią jednak dokonywać cudów oszustwa i naprawdę wierzę, że żaden z naszych przyjaciół w Nantucket nie nabrał najmniejszych podejrzeń, iż rozgłaszana przez niektórych żeglarzy w mieście straszna opowieść o zatopieniu przez nich na morzu statku i śmierci w wodzie trzydziestu czy czterdziestu nieszczęśników, ma coś wspólnego z „Arielem”, moim kolegą i ze mną. Obaj bardzo często rozmawialiśmy potem o tej sprawie – zawsze wszakże odczuwając dreszcze. Podczas jednej z naszych rozmów Augustus przyznał szczerze, że w całym życiu nigdy nie doświadczył równie potwornego poczucia przerażenia jak wówczas, kiedy na pokładzie naszej łódki uświadomił sobie stopień swego upicia i poczucia, jak ulega jego wpływowi.
5 Nantucket – małe (ma około 11 tys. mieszkańców) miasto w stanie Massachusetts ma wysepce tejże nazwy u północno-wschodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych, założone w roku 1659, port rybacki, w XIX wieku jeden z głównych ośrodków wielorybnictwa w USA, które przynosiło bogactwo miasta.
6 Edgarton New Bank – zapewne pomyłka zamiast Edgartown New Bank.
7 New Bedford – miasto w stanie Massachusetts w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, port nad zatoką Buzzards, założone w roku 1652, port rybacki, w XIX wieku jeden z głównych ośrodków wielorybnictwa w USA, obecnie port rybacki, ma około 95 tys. mieszkańców.
8 Barnard – z rodziny Barnard z New Bedford pochodziło na początku XIX wieku wielu żeglarzy, np. David, dowódca „Magnolii”, Frederick, dowódca „Elizy”, Joseph, dowódca „Phebe Ann”, Thomas, dowódca „Fame”.
9 Edgarton – obecnie Edgartown, miasto w stanie Massachusetts w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, port na wyspie Martha’s Vineyard, założone w roku 1642, port rybacki, w XIX wieku jeden z głównych ośrodków wielorybnictwa w USA, ośrodek turystyczny z dobrze zachowanymi domkami, port jachtowy, ma około 4 tys. mieszkańców.
10 Tinian – wyspa w archipelagu Marianów Północnych w północno-zachodniej części Oceanu Spokojnego, zamieszkana przez lud Chamorro, w latach 1669-1898 należała do Hiszpanii, potem do Stanów Zjednoczonych, podczas II wojny światowej ważna baza amerykańskiego lotnictwa morskiego; stąd wystartowały samoloty, które zrzuciły bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki; o powierzchni 101 km2, ma około 3 tys. mieszkańców.
11 Slup – statek żaglowy posiadający jeden maszt – grotmaszt; podstawowe ożaglowanie slupa to grot oraz podnoszony na sztagu fok.
12 Fok – główny żagiel przedniego masztu lub przy jednym maszcie żagiel pomiędzy nim a dziobem łodzi.
13 Grot – największy żagiel grotmasztu lub główny żagiel łodzi jednomasztowych.
14 Rumpel – drążek przymocowany od góry do płetwy steru i pozwalający go skręcać, trzymany przez sternika.
15 Refowanie – zmniejszanie powierzchni żagla stosowane przy silniejszych wiatrach, w celu zmniejszenia siły działającej na żagiel, obniżenia środka ożaglowania i zmniejszenia przechyłu.
16 Pod fokiem – po złamaniu masztu przymocowany do niego fok nie mógłby się ostać.
17 Stopa – anglosaska miara długości, równa dwunastu calom, ma 30,48 cm.
18 Knaga – drewniana lub metalowa część osprzętu łodzi w kształcie rogów, służy do umocowywania różnych lin.
19 Oko – w gwarze żeglarskiej posterunek obserwacyjny na statku i marynarz pełniący tę służbę.
20 Bark – typ żaglowca mający co najmniej trzy maszty, z których ostatni ma ożaglowanie suche (skośne), najczęściej gaflowe, a pozostałe – rejowe, tu jako synonim żaglówki.
21 Kil (stępka) – długa belka biegnąca wzdłuż statku, na samym dnie kadłuba, na której opiera się jego konstrukcja, mocowane są do niej wręgi.
22 New London – miasto w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, w stanie Connecticut, port nad zatoką Long Island Sound, założone w roku 1646, na początku XIX wieku jeden z trzech największych amerykańskich ośrodków wielorybniczych, obecnie miasto portowe, zabytkowe i uczelniane, ma około 27 tys. mieszkańców.
23 Zawietrzna – strona statku, przeciwna do tej, na którą wieje wiatr (nawietrzna).
24 Łopot – takie ustawienie statku żaglowego z postawionymi żaglami, w którym znajduje się w linii wiatru, bez łapania go w żagle.
25 Kilwater – zawirowanie wody powstające za rufą, zazwyczaj z powodu poruszania się statku, układające się w widoczny ślad spienionej wody.
26 Ławeczki – dawniej na żaglowcach deski wywieszane na sznurach poza burty statku, których stawali marynarze rzucający sondy czy logi albo malujący burty.
27 Sterburta – prawa, patrząc w stronę dziobu, burta statku.