Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Opowieść o Gdakaczu Gdakuli i Gdakuleńce - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowieść o Gdakaczu Gdakuli i Gdakuleńce - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 244 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O GDA­KA­CZU, GDA­KU­LI i GDA­KU­LEŃ­CE

po­dług

Kle­men­sa Bren­ta­no na­pi­sa­ła

Zo­fia Ro­go­szów­na

il­lu­stro­wał

Hen­ryk Kun­zek

Na­kła­dem Księ­gar­ni Pol­skiej Ber­nar­da Po­ło­niec­kie­go

War­sza­wa – E. Wen­de i Sp. (T. Hiż i A. Tur­kuł)

Lwów

1911

Od­bi­to czcion­ka­mi Dru­kar­ni Na­ro­do­wej w Kra­ko­wie 1911

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY.

Daw­no już daw­no temu żył w sta­rym, od­wiecz­nym bo­rze po­czci­wy człe­czy­na, któ­re­mu było na imię – Gda­kacz. Gda­kacz miał żonę Gda­ku­lę i małą có­recz­kę – Gda­ku­leń­kę.

Gda­kacz, Gda­ku­la i Gda­ku­leń­ka miesz­ka­li w ogrom­nym, opusz­czo­nym za­mczy­sku. Z zam­ku tego nic­by się wy­nieść nie dało, bo nic w nim nie było; brak mu było na­wet tak nie­zbęd­nych rze­czy jak bra­my, drzwi i okien. Za­mek był zato do­sko­na­le za­opa­trzo­ny w świe­że po­wie­trze i świa­tło sło­necz­ne. Dach nad bu­dyn­ka­mi za­padł się od daw­na, a z po­gni­łych i po­próch­nia­łych scho­dów, po­wał i pod­łóg, już i śla­du na­wet nie po­zo­sta­ło.

Wszyst­kie kąty zam­ku po­ra­sta­ły buj­nem ziel­skiem i tra­wą, a w za­głę­bie­niach mu­rów gnieź­dzi­ło się mnó­stwo ptasz­ków. Na­wet ta­kie zna­ko­mi­to­ści pta­sie jak: gaw­ro­ny, kaw­ki, sępy, ja­strzę­bie, sowy i pu­ha­cze, pró­bo­wa­ły się w zam­ku osie­dlić. Gdy jed­nak za­py­ta­ły Gda­ka­cza o miesz­ka­nie do wy­na­ję­cia, Gda­kacz od­mó­wił sta­now­czo przy­ję­cia ich za lo­ka­to­rów po­mi­mo obiet­ni­cy, że będą mu pła­cić wy­so­kie ko­mor­ne w dzi­czyź­nie i ry­bach.

Wte­dy rze­kła do Gda­ka­cza, żona jego, Gda­ku­la:

– Po­wiedz mi mój ko­cha­ny, cze­mu nie chcesz wy­na­jąć miesz­ka­nia tym wspa­nia­łym pta­kom, któ­re nam taki po­rząd­ny czynsz chcą za­pła­cić? Prze­cież wiesz, że się u nas nie prze­le­wa i ka­wa­łek pie­czy­ste­go nie­ra­zby się nam przy­dał. Nie ro­zu­miem, dla­cze­go nie zgo­dzi­łeś się na ich proś­bę, sko­ro po­zwa­lasz miesz­kać w zam­ku ca­łej gro­ma­dzie róż­nych in­nych pta­ków, któ­re nam z pew­no­ścią nig­dy nie za­pła­cą za miesz­ka­nie.

A na to od­po­wie­dział Gda­kacz:

– Oj nie­mą­dra! nie­mą­dra Gda­ku­lo! Czyż już za­po­mnia­łaś, kim my je­ste­śmy? Czyż wy­pa­da­ło­by lu­dziom na­sze­go po­cho­dze­nia żyć z ko­mor­ne­go, pła­co­ne­go przez ban­dę dra­pież­nych ra­bu­siów? Nie, – gdy­by nas Pan Bóg na­wet w osta­tecz­ną nę­dzę po­grą­żył, to ra­czej umarł­bym z gło­du, niż­bym się zgo­dził ko­rzy­stać z ich łupu! Czyś się nie za­sta­no­wi­ła, Gda­ku­lo, ja­ka­by była ta zwie­rzy­na, któ­rą nam te hul­ta­je obie­cu­ją? Z pew­no­ścią ci­snę­li­by do na­szej kuch­ni po­szar­pa­ne i za­krwa­wio­ne ciał­ka na­szych ma­leń­kich przy­ja­ciół, któ­rzy śpie­wem swo­im roz­we­se­la­ją na­sze pust­ko­wie. Po­wiedz, czy nie ści­ska­ło­by się bó­lem two­je ser­ce, gdy­byś mia­ła usma­żyć w ron­del­ku, albo upiec na roż­nie, sło­wicz­ka mi­łe­go, zwin­ną ja­skó­łecz­kę, albo szczy­gieł­ka z ró­żo­wem gar­dzioł­kiem? Czyż wo­lisz je mieć na pół­mi­sku, niż wi­dzieć szy­bu­ją­ce swo­bod­nie nad zam­kiem? 1 chcesz, żeby za­miast ich roz­kosz­ne­go świer­go­tu, prze­śla­do­wa­ły nas w dzień i w nocy wrza­ski i ło­pot skrzy­deł tych roz­bój­ni­ków? Oj, Gda­ku­lo! Gda­ku­lo nie­mą­dra! Pew­nie nie za­sta­no­wi­łaś się, dla­cze­go te ra­bu­sie tak ko­niecz­nie w na­szym zam­ku za­miesz­kać pra­gną? Z pew­no­ścią wie­dzą już, że za­mie­rza­my pro­wa­dzić ho­dow­lę dro­biu, któ­ra nam wró­ci nasz utra­co­ny ma­ją­tek. Czyż na­sza Gal­li­na nie wy­sia­du­je 30 jaj? A z jaj tych czyż nie wy­kłu­je się 30 kur­czą­tek? A każ­de z nich czy nie może zno­wu znieść po 30 jaj? A gdy te wszyst­kie się wy­kłu­ją to bę­dzie 30 razy 30… sły­szysz Gda­ku­lo 900 kur! A ty

Gda­ku­lo chcia­ła­byś do zam­ku wpro­wa­dzić ja­strzę­bie i sępy? Chy­ba już zu­peł­nie za­po­mnia­łaś, że je­steś ostat­nią ze szla­chet­ne­go rodu hra­biów Ku­ro­szów na Ku­ro­wie, żoną zu­bo­ża­łe­go i za­po­zna­ne­go księ­cia Gda­ka­cza na zam­ku Kur­nic­kim? Ach, nie po­zna­ję Cię żono moja! Oj nę­dzo, nę­dzo, co też ty czy­nisz z lu­dzi! Pod cię­ża­rem twe­go pu­ste­go, a tak cięż­kie­go do dźwi­ga­nia wor­ka, naj­szla­chet­niej­sze na­wet ser­ca, zdol­ne są po­grą­żyć się w bło­cie!

Tak mó­wił unie­sio­ny szla­chet­nem obu­rze­niem ostat­ni po­to­mek słyn­ne­go rodu ksią­żąt Gda­ka­czów na zam­ku Kur­nic­kim, do żony swo­jej Gda­ku­li z Ku­ro­szów, któ­ra sta­ła przed nim z miną tak wzru­szo­ną i za­wsty­dzo­ną, jak­by zu­peł­nie mó­wić za­po­mnia­ła.

Gda­ku­la mil­cza­ła dłu­go, wkoń­cu jed­nak chcia­ła po­wie­dzieć:

– T-ak, to wszyst­ko praw­da, ale wi­dzisz dra­pież­ne pta­ki mo­gły­by nam przy­nieść cza­sem za­jącz­ka mło­de­go – gdy wtem ol­brzy­mi czar­ny ko­gut sie­dzą­cy na obe­rwa­nym gzym­sie muru, za­piał tak groź­nie i gło­śno i z taką siłą za­czął bić skrzy­dła­mi, że prze­stra­szo­na Gda­ku­la z Ku­ro­szów za­mknę­ła usta i – nie po­wie­dzia­ła ani sło­wa. Gda­ku­la wie­dzia­ła, że sta­re­mu ko­gu­to­wi na­le­ży się cześć i sza­cu­nek, a prze­ry­wać mu pia­nia sta­now­czo nie wy­pa­da.

Chcia­ła więc się od­wró­cić i odejść, ale Gda­kacz po­wie­dział jesz­cze:

– Gda­ku­lo! nic wię­cej nic po­trze­bu­ję do­da­wać, sko­ro mowę moją za­twier­dził ry­cer­ski he­rold, wiel­ki och­mistrz dwo­ru, no­ta­ry­usz pu­blicz­ny i na­dwor­ny po­eta mo­ich przod­ków – Alek­tryo. Pia­niem swem pro­te­stu­je prze­ciw temu, żeby po­tom­ko­wie jego, ocze­ki­wa­ne przez nas kur­cząt­ka mia­ły być na­ra­żo­ne na nie­bez­piecz­ne są­siedz­two dra­pież­ców.

Na te sło­wa Gda­ku­la wes­tchnę­ła cięż­ko i zgiąw­szy się wpół, zni­kła w niz­kich drzwiach wio­dą­cych do kur­ni­ka.

Do kur­ni­ka? Tak, bo w kur­ni­ku miesz­ka­li Jmć ksią­żę Gda­kacz na zam­ku Kur­nic­kim, Imć Gda­ku­la z Ku­ro­szów i Imć pan­na – Gda­ku­leń­ka. W jed­nym rogu kur­ni­ka, na sta­rej tar­czy her­bo­wej na­rzu­co­nej sło­mą, wy­sia­dy­wa­ła kwo­ka 30 jaj, a nad nią na że­la­znej lan­cy wbi­tej w ścia­nę, czu­wał nocą jej mąż i pan, czar­ny ko­gut Alek­tryo. Kur­nik był je­dy­ną kom­na­tą miesz­kal­ną w zam­ku, bo tyl­ko kur­nik miał cały dach i ścia­ny. W daw­nych cza­sach za­mek Kur­nic­ki był jed­ną z naj­pięk­niej­szych sie­dzib ca­łe­go kra­ju. Ale za ży­cia pra­pra­dziad­ka księ­cia Gda­ka­cza, na­pa­dli go wro­go­wie, za­mek za­mie­ni­li w perzy­nę, a prze­kła­da­jąc drób nad wszel­kie inne mię­si­wo – wy­cię­li w pień i zje­dli wszyst­kie naj­wspa­nial­sze oka­zy ho­do­wa­ne na dwo­rze ksią­żę­cym. Ksią­żę ura­to­wał się uciecz­ką i dłu­gie lata tu­łał się po la­sach, z oca­lo­ny­mi z ogól­nej rze­zi ko­gu­tem i kurą, od któ­rej to pary, w pro­stej li­nii po­cho­dzi­ły ko­gut i kura, bę­dą­ce obec­nie w po­sia­da­niu Gda­ka­cza.

Ród ksią­żę­cy nie po­dźwi­gnął się wię­cej po tym upad­ku. Przod­ko­wie Gda­ka­cza dzię­ki swe­mu świet­ne­mu uro­dze­niu, pia­sto­wa­li na dwo­rze kró­lew­skim urzę­dy mi­ni­strów kur i ka­pło­nów. Wy­so­kie to sta­no­wi­sko zaj­mo­wał po śmier­ci ojca swe­go i ksią­żę Gda­kacz. Nie­ste­ty jed­nak pa­nu­ją­cy obec­nie król był tak wiel­kim ama­to­rem jaj, że nig­dy nie da­wał wy­kłuć się kur­czę­tom, bo zja­dał je już jako jaja. Gda­kacz obu­rzo­ny tem nie­umiar­ko­wa­niem, kil­ka­krot­nie czy­nił kró­lo­wi ostre wy­mów­ki, czem roz­go­ry­czo­ny król, dał mu dy-mi­syę i mi­ni­ster kur i ka­pło­nów mu­siał opu­ścić dwór kró­lew­ski.

W łach­ma­nach, jak ostat­ni nę­dza­rze, wra­ca­li te­raz Gda­kacz, Gda­ku­la i Gda­ku­leń­ka do zwa­lisk zam­ku Kur­nic­kie­go. Ca­łym ma­jąt­kiem Gda­ka­cza był ko­gut ro­do­wy Alek­tryo i kura ro­do­wa Gal­li­na. Ale Gda­kacz miał po­nad­to jesz­cze dwa inne skar­by, cen­niej­sze od naj­pięk­niej­sze­go ko­gu­ta i naj­lep­szej kury: – miał dziel­ne, szla­chet­ne ser­ce i czy­ste su­mie­nie.

Imć Gda­ku­la z Ku­ro­szów, chęt­nie dzie­li­ła z mę­żem jego wy­gna­nie. Gdy jed­nak we­szli do ciem­ne­go boru… wes­tchnę­ła na­gle, przy­po­mniaw­szy so­bie wspa­nia­ły dwór kró­lew­ski i prze­ślicz­ne mia­sto, roz­cią­gnię­te u jego stóp. Ah! domy sta­ły tam bli­ziut­ko je­den koło dru­gie­go i w każ­dym był sklep z wę­dli­na­mi, albo pie­czy­wem.

W mia­rę jak las sta­wał się gę­ściej­szy, mina Gda­ku­li prze­cią­ga­ła się co­raz bar­dziej. Raz po raz sta­wa­ły jej w my­śli ró­żo­we szyn­ki i krę­gi kieł­bas, wi­szą­ce na ha­kach, całe ćwier­ci wołu okry­te czy­stem, bia­łem płót­nem i sto­sy ru­mia­nych bu­łe­czek uło­żo­ne z wdzię­kiem na lśnią­cych od bia­ło­ści la­dach skle­po­wych, jak­by dla po­więk­sze­nia cier­pie­nia Gda­ku­li – mała Gda­ku­leń­ka, trzy­ma­ją­ca się jej far­tu­cha, za­py­ta­ła na­gle:

– Po­wiedz mi Ma­tu­siu, czy tam, gdzie te­raz idzie­my, będą pre­cel­ki po­sy­pa­ne cu­krem?

Gda­ku­la wes­tchnę­ła tyl­ko, ale Gda­kacz, któ­ry szedł przo­dem, ma­jąc na jed­nem ra­mie­niu kura ro­do­we­go Alek­tryo, a na dru­giem kurę ro­do­wą Gal­li­nę, usły­szał za­py­ta­nie dziec­ka i od­rzekł:

– Nie, nie, dro­ga moja Gda­ku­siu! Tam do­kąd idzie­my, pre­cel­ków nie bę­dzie, ale pre­cel­ki są nie­zdro­we, bo psu­ją ząb­ki i żo­łą­dek, bę­dziesz mia­ła zato czar­ne bo­rów­ki i mnó­stwo czer­wo­nych po­zio­mek – to mó­wiąc Gda­kacz schy­lił się i wska­zał dziec­ku kil­ka krzacz­ków czer­wie­nie­ją­cych się ja­gó­dek, któ­re Gda­ku­sia czem prę­dzej ze­rwa­ła i zja­dła.

Po­tem za­py­ta­ła zno­wu:

– Ma­tu­siu! a czy tam, gdzie idzie­my, będą za­jącz­ki z cze­ko­la­dy?

Jmć Gda­ku­li ści­snę­ło się ser­ce i łzy na­bie­gły jej do oczu, ale Gda­kacz za­wo­łał we­so­ło:

– Nie, nic, dro­gie moje dziec­ko! Cze­ko­la­do­wych za­jącz­ków tam nie­ma, ale są żywe za­jącz­ki i bia­łe kró­licz­ki, któ­re mają cie­plut­kie fu­ter­ka. Je­że­li Gda­ku­sia bę­dzie grzecz­na, to z tych fu­te­rek uszy­je­my jej na imie­ni­ny cie­pły płasz­czyk. Spoj­rzyj Gda­ku­siu, wła­śnie bie­gnie za­ją­czek – i Gda­kacz wska­zał la­ską mi­ga­ją­ce­go wśród za­ro­śli le­śnych za­jącz­ka.

Gda­ku­sia pu­ści­ła far­tuch mat­ki i za­czę­ła biedz za za­jącz­kiem wo­ła­jąc:

– Daj mi płasz­czyk! daj mi płasz­czyk! – ale za­ją­czek po­my­kał jak strza­ła, a Gda­ku­sia po­tknę­ła się o wy­sta­ją­cy ko­rzeń drze­wa i roz­pła­ka­ła się gło­śno. Gda­kacz pod­niósł ją z zie­mi i upo­mniaw­szy, żeby była uważ­niej­sza, po­cie­szył ją ślicz­ne­mi ma­li­na­mi, któ­re ro­sły tuż obok. – Gda­ku­sia zja­dła ma­li­ny, a po chwi­li za­py­ta­ła zno­wu:

– Moja Mamo, a czy tam, gdzie idzie­my, będą ta­kie pa­ja­ce z lu­kro­wa­ne­go pier­ni­ka, któ­re mają oczy z ro­dzy­nek, nos z mig­da­ła, a bu­zię z kon­fi­tur­ki?

Na te sło­wa Gda­ku­la nie mo­gła dłu­żej łez po­wstrzy­mać i wy­buch­nę­ła gło­śnym pła­czem, a Gda­kacz rzekł:

– Nie, nie Gda­ku­siu ko­cha­na! Nie bę­dzie tam pa­ja­ców z lu­kro­wa­ne­go pier­ni­ka, ale nie ża­łuj ich, bo ciast­ka psu­ją dzie­ciom ząb­ki i żo­łą­dek. Zato bę­dzie tam mnó­stwo ślicz­nych ptasz­ków, któ­re będą wić gniazd­ka, kar­mić małe pi­sklę­ta i śpie­wać od rana do nocy. Bę­dziesz mo­gła pa­trzeć na nie, czu­wać nad nie­mi; i dzie­lić z nie­mi wi­sien­ki czer­wo­ne, któ­rych tam dużo, dużo ro­śnie – mó­wiąc to, po­dał dziec­ku, ślicz­ną ga­łąź wi­śni, ugi­na­ją­cą się pod cię­ża­rem doj­rza­łych czer­wo­nych owo­ców.

Gda­ku­sia za­czę­ła jeść wi­sien­ki i za­py­cha­jąc nie­mi bu­zię mil­cza­ła przez chwi­lę.

Gdy już prze­łknę­ła ostat­nią, za­py­ta­ła zno­wu:

– Po­wiedz mi Mamo, czy tam gdzie idzie­my, będą ta­kie duże, ślicz­ne tor­ci­ki jak w Ja­jo­gro­dzie?

Na to Gda­ku­la za­pła­ka­ła jesz­cze rzew­niej, a Gda­kacz znie­cier­pli­wio­ny od­wró­cił się i przy­sta­nąw­szy na ścież­ce, rzekł su­ro­wo;

– Płacz, płacz Gda­ku­lo z Ku­ro­szów! Płacz i la­men­tuj, że na­sze je­dy­ne dziec­ko jest ta­kim nie­na­sy­co­nym żar­ło­kiem, któ­ry o ni­czem in­nem mó­wić nie po­tra­fi, jak tyl­ko o pre­cel­kach, za­jącz­kach z cze­ko­la­dy, pa­ja­cach z lu­kro­wa­ne­go pier­ni­ka i tor­ci­kach! Ale nie bój się Gda­ku­lo! Głód jest naj­lep­szym ku­cha­rzem i czy­ni po­tra­wy do­bre­mi. On i Gda­ku­się na­uczy po­prze­sta­wać na ma­łem. Bądź roz­sąd­na i prze­stań pła­kać Gda kulo! Ptasz­ki nie­bie­skie nic orzą ani sie­ją, a jed­nak Bóg naj­wyż­szy pa­mię­ta o nich – tem pew­niej nie za­po­mni On o Gda­ka­czu, któ­ry i siać i orać umie. Bóg odzie­wa li­lie po­lne, któ­re nie przę­dą, ani szy­ją, cze­muż­by nie miał odziać Gda­ku­li, któ­ra do­sko­na­le prząść i szyć po­tra­fi – ma­łej Gda­ku­leń­ki, któ­rą mat­ka pew­nie prząść i szyć na­uczy.

Sło­wa te prze­rwał do­no­śny kle­kot bo­cia­na, któ­ry wy­su­nął się z za krza­ka, po­waż­nym kro­kiem zbli­żył się ku Gda­ka­czom, przyj­rzał się im bacz­nie i za­kle­ko­taw­szy raz jesz­cze, po­le­ciał.

– Do­bra na­sza! – za­wo­łał Gda­kacz. Mu­si­my być nie­da­le­ko zam­ku, sko­ro nasz przy­ja­ciel do­mo­wy, miesz­ka­ją­cy na naj­wyż­szym szczy­cie wie­ży, wy­szedł na na­sze spo­tka­nie. Że­by­śmy jed­nak nie po­trze­bo­wa­li błą­dzić po roz­le­głych skrzy­dłach na­sze­go zam­ku, wy­ślę na­przód służ­bę na­szą, aby się za­ję­ła wy­szu­ka­niem od­po­wied­nie­go dla nas miesz­ka­nia.

To rze­kł­szy, Gda­kacz zdjął z ra­mie­nia ko­gu­ta i kurę, po­sta­wił jed­no na pra­wej, a dru­gie na le­wej dło­ni i rzekł:

– Alek­tryo i Gal­li­no! za chwi­lę prze­stą­pi­cie wraz z nami próg ro­do­we­go gniaz­da na­szych przod­ków. Wi­dzę po uro­czy­stym wy­ra­zie wa­szych dzio­bów, że je­ste­ście nie mniej od nas wzru­sze­ni tym waż­nym mo­men­tem na­sze­go ży­cia. Chcąc tę chwi­lę uświet­nić na­le­ży­cie, mia­nu­ję cie­bie Alek­tryo, ry­cer­ski ko­gu­cie – wiel­kim och­mi­strzem dwo­ru, klucz­ni­kiem, astro­no­mem, pro­ro­kiem, stró­żem noc­nym i trę­ba­czem na­dwor­nym, ży­wiąc na­dzie­ję, że pia­sto­wa­nie za­szczyt­nych tych urzę­dów nie prze­szko­dzi ci w su­mien­nem wy­peł­nia­niu obo­wiąz­ków męża i ojca. Tego sa­me­go spo­dzie­wam się i po to­bie Gal­li­no, kuro ro­do­wa! Mia­nu­ję cię och­mi­strzy­nią dwo­ru, ży­wiąc na­dzie­ję, że pia­stu­jąc ten urząd za­szczyt­ny, nic za­nie­dbasz obo­wiąz­ków żony mat­ki. Je­że­li zga­dza­cie się przy­jąć ofia­ro­wa­ne wam sta­no­wi­ska, daj­cie twier­dzą­cą od­po­wiedź.

Alek­tryo wy­cią­gnął szy­ję, spoj­rzał ku nie­bu i za­piał, jak mógł naj­uro­czy­ściej, a Gal­li­na wzru­szo­nym gło­si­kiem za­gda­ka­ła. Po­czem Gda­kacz po­sta­wił obo­je na zie­mi i rzekł:

– A więc, pa­nie klucz­ni­ku na­dwor­ny i pani och­mi­strzy­ni dwo­ru, spiesz­cie na­przód do zam­ku, wy­szu­kaj­cie nam miesz­ka­nia i przyj­mij­cie nas u wej­ścia.

Na to ko­gut i kura wy­cią­gnę­li łap­ki i pu­ści­li się pę­dem przez las, śpie­sząc na wy­ści­gi do zam­ku.

Gda­kacz zwró­cił się po­tem do Gda­ku­li i Gda­ku­leń­ki, pro­sząc, żeby ufa­ły w opie­kę bożą, żeby cier­pli­wie i ra­do­śnie zno­si­ły po­byt w zam­ku, żeby były pil­ne i pra­co­wi­te, a Bóg na­pew­no bło­go­sła­wić im bę­dzie, a mó­wił tak ser­decz­nie, że Imć Gda­ku­la i Gda ku­leń­ka, uca­ło­wa­ły go z ca­łe­go ser­ca, obie­cu­jąc za­sto­so­wać się we wszyst­kiem do jego woli.

1 po­szli da­lej we­so­ło w głąb du­że­go, zie­lo­ne­go boru. Za­cho­dzą­ce słoń­ce prze­świe­ca­ło przez ga­łę­zie drzew, ci­cho było i tak ja­koś przy­tul­nie, lek­ki wie­trzyk mu­skał list­ki drzew i sze­le­ścił w tra­wie. Gda­ku­la za­czę­ła śpie­wać, naj­pierw ci­chut­ko, po­tem co­raz gło­śniej. Gda­kacz i Gda­ku­leń­ka wtó­ro­wa­li jej z ci­cha:

Jak tu miło w ci­chym gaju: sar­ny won­ną traw­kę sku­bią, z ża­lem kwiat­ki dzień że­gna­ją, bo się w słoń­cu ką­pać lu­bią; a sło­necz­ko się zni­ży­ło aż ku same) zie­mi pra­wie, ko­szu­li­nę swą zrzu­ci­ło i za­snę­ło na mu­ra­wie.

Tak spać bę­dzie słon­ko boże w te wie­czor­ne, ci­che zo­rze.

Do­brej nocy! hop! ho­peń­ka!

ży­czy słoń­cu Gda­ku­leń­ka.

Do­brej nocy! hop! ho­pu­la!

ży­czą Gda­kacz i Gda­ku­la.

We­so­lut­kie, zwin­ne ryb­ki, już igra­szek swych nie wio­dą – za tę­czo­we spie­sząc szyb­ki, wszyst­kie nik­ną, hen, pod wodą. W ko­le­becz­kach z żwi­ru, pia­sku, prze­śnią słod­ko aż do brza­sku, a stru­my­czek szme­rem swym ko­ły­san­kę nuci im.

Tak spać będą ryb­ki boże w te wie­czor­ne, ci­che zo­rze i t… d.

Mała psz­czół­ka wko­ło krą­ży;

już do domu dziś nie zdą­ży, więc, gdzie dzwon­ków kiść na bło­ni, o Schro­nie­nie na noc dzwo­ni. Kwia­tek wdzięcz­nie głów­ką kiwa, psz­czół­ka wsu­wa się szczę­śli­wa

1 już pysz­czek w łap­ki tuli w wo­nie­ją­cej dzwon­ka Iuli.

Spać stwo­rzeń­ko bę­dzie boże w te wie­czor­ne, ci­che zo­rze. Do­brej nocy, hop, ho­peń­ka! i t… d.

Milk­ną, cich­ną le­śne gwa­ry; Iesz­cze tyl­ko pta­szek sza­ry słu­cha, jak pod skrzy­dłem mat­ki, kwi­lą drob­ne jego dziat­ki. Jed­no, dru­gie piór­ko skub­nął, na do­bra­noc żon­kę dziób­nął, Już za­snę­li, tyl­ko gwiazd­ka ma­leń­kie­go strze­że gniazd­ka.

Tak spać będą ptasz­ki Boże… i t… d.

Do­bry Boże! Tyś wy­so­ko, lecz niech doj­rzy Two­je oko przez ga­łę­zie ciem­ne boru nas, wy­gnań­ców z Ja­jo­dwo­ru.

Zbu­duj nam nad gło­wą dach, Od­goń od nas noc­ny strach, A nie bę­dziem czuć się sami. Gdy Ty Boże bę­dziesz z nami.

I spać bę­dziem dziat­ki boże i t… d.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: