- W empik go
Opowieść o Gdakaczu Gdakuli i Gdakuleńce - ebook
Opowieść o Gdakaczu Gdakuli i Gdakuleńce - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 244 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
podług
Klemensa Brentano napisała
Zofia Rogoszówna
illustrował
Henryk Kunzek
Nakładem Księgarni Polskiej Bernarda Połonieckiego
Warszawa – E. Wende i Sp. (T. Hiż i A. Turkuł)
Lwów
1911
Odbito czcionkami Drukarni Narodowej w Krakowie 1911
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Dawno już dawno temu żył w starym, odwiecznym borze poczciwy człeczyna, któremu było na imię – Gdakacz. Gdakacz miał żonę Gdakulę i małą córeczkę – Gdakuleńkę.
Gdakacz, Gdakula i Gdakuleńka mieszkali w ogromnym, opuszczonym zamczysku. Z zamku tego nicby się wynieść nie dało, bo nic w nim nie było; brak mu było nawet tak niezbędnych rzeczy jak bramy, drzwi i okien. Zamek był zato doskonale zaopatrzony w świeże powietrze i światło słoneczne. Dach nad budynkami zapadł się od dawna, a z pogniłych i popróchniałych schodów, pował i podłóg, już i śladu nawet nie pozostało.
Wszystkie kąty zamku porastały bujnem zielskiem i trawą, a w zagłębieniach murów gnieździło się mnóstwo ptaszków. Nawet takie znakomitości ptasie jak: gawrony, kawki, sępy, jastrzębie, sowy i puhacze, próbowały się w zamku osiedlić. Gdy jednak zapytały Gdakacza o mieszkanie do wynajęcia, Gdakacz odmówił stanowczo przyjęcia ich za lokatorów pomimo obietnicy, że będą mu płacić wysokie komorne w dziczyźnie i rybach.
Wtedy rzekła do Gdakacza, żona jego, Gdakula:
– Powiedz mi mój kochany, czemu nie chcesz wynająć mieszkania tym wspaniałym ptakom, które nam taki porządny czynsz chcą zapłacić? Przecież wiesz, że się u nas nie przelewa i kawałek pieczystego nierazby się nam przydał. Nie rozumiem, dlaczego nie zgodziłeś się na ich prośbę, skoro pozwalasz mieszkać w zamku całej gromadzie różnych innych ptaków, które nam z pewnością nigdy nie zapłacą za mieszkanie.
A na to odpowiedział Gdakacz:
– Oj niemądra! niemądra Gdakulo! Czyż już zapomniałaś, kim my jesteśmy? Czyż wypadałoby ludziom naszego pochodzenia żyć z komornego, płaconego przez bandę drapieżnych rabusiów? Nie, – gdyby nas Pan Bóg nawet w ostateczną nędzę pogrążył, to raczej umarłbym z głodu, niżbym się zgodził korzystać z ich łupu! Czyś się nie zastanowiła, Gdakulo, jakaby była ta zwierzyna, którą nam te hultaje obiecują? Z pewnością cisnęliby do naszej kuchni poszarpane i zakrwawione ciałka naszych maleńkich przyjaciół, którzy śpiewem swoim rozweselają nasze pustkowie. Powiedz, czy nie ściskałoby się bólem twoje serce, gdybyś miała usmażyć w rondelku, albo upiec na rożnie, słowiczka miłego, zwinną jaskółeczkę, albo szczygiełka z różowem gardziołkiem? Czyż wolisz je mieć na półmisku, niż widzieć szybujące swobodnie nad zamkiem? 1 chcesz, żeby zamiast ich rozkosznego świergotu, prześladowały nas w dzień i w nocy wrzaski i łopot skrzydeł tych rozbójników? Oj, Gdakulo! Gdakulo niemądra! Pewnie nie zastanowiłaś się, dlaczego te rabusie tak koniecznie w naszym zamku zamieszkać pragną? Z pewnością wiedzą już, że zamierzamy prowadzić hodowlę drobiu, która nam wróci nasz utracony majątek. Czyż nasza Gallina nie wysiaduje 30 jaj? A z jaj tych czyż nie wykłuje się 30 kurczątek? A każde z nich czy nie może znowu znieść po 30 jaj? A gdy te wszystkie się wykłują to będzie 30 razy 30… słyszysz Gdakulo 900 kur! A ty
Gdakulo chciałabyś do zamku wprowadzić jastrzębie i sępy? Chyba już zupełnie zapomniałaś, że jesteś ostatnią ze szlachetnego rodu hrabiów Kuroszów na Kurowie, żoną zubożałego i zapoznanego księcia Gdakacza na zamku Kurnickim? Ach, nie poznaję Cię żono moja! Oj nędzo, nędzo, co też ty czynisz z ludzi! Pod ciężarem twego pustego, a tak ciężkiego do dźwigania worka, najszlachetniejsze nawet serca, zdolne są pogrążyć się w błocie!
Tak mówił uniesiony szlachetnem oburzeniem ostatni potomek słynnego rodu książąt Gdakaczów na zamku Kurnickim, do żony swojej Gdakuli z Kuroszów, która stała przed nim z miną tak wzruszoną i zawstydzoną, jakby zupełnie mówić zapomniała.
Gdakula milczała długo, wkońcu jednak chciała powiedzieć:
– T-ak, to wszystko prawda, ale widzisz drapieżne ptaki mogłyby nam przynieść czasem zajączka młodego – gdy wtem olbrzymi czarny kogut siedzący na oberwanym gzymsie muru, zapiał tak groźnie i głośno i z taką siłą zaczął bić skrzydłami, że przestraszona Gdakula z Kuroszów zamknęła usta i – nie powiedziała ani słowa. Gdakula wiedziała, że staremu kogutowi należy się cześć i szacunek, a przerywać mu piania stanowczo nie wypada.
Chciała więc się odwrócić i odejść, ale Gdakacz powiedział jeszcze:
– Gdakulo! nic więcej nic potrzebuję dodawać, skoro mowę moją zatwierdził rycerski herold, wielki ochmistrz dworu, notaryusz publiczny i nadworny poeta moich przodków – Alektryo. Pianiem swem protestuje przeciw temu, żeby potomkowie jego, oczekiwane przez nas kurczątka miały być narażone na niebezpieczne sąsiedztwo drapieżców.
Na te słowa Gdakula westchnęła ciężko i zgiąwszy się wpół, znikła w nizkich drzwiach wiodących do kurnika.
Do kurnika? Tak, bo w kurniku mieszkali Jmć książę Gdakacz na zamku Kurnickim, Imć Gdakula z Kuroszów i Imć panna – Gdakuleńka. W jednym rogu kurnika, na starej tarczy herbowej narzuconej słomą, wysiadywała kwoka 30 jaj, a nad nią na żelaznej lancy wbitej w ścianę, czuwał nocą jej mąż i pan, czarny kogut Alektryo. Kurnik był jedyną komnatą mieszkalną w zamku, bo tylko kurnik miał cały dach i ściany. W dawnych czasach zamek Kurnicki był jedną z najpiękniejszych siedzib całego kraju. Ale za życia prapradziadka księcia Gdakacza, napadli go wrogowie, zamek zamienili w perzynę, a przekładając drób nad wszelkie inne mięsiwo – wycięli w pień i zjedli wszystkie najwspanialsze okazy hodowane na dworze książęcym. Książę uratował się ucieczką i długie lata tułał się po lasach, z ocalonymi z ogólnej rzezi kogutem i kurą, od której to pary, w prostej linii pochodziły kogut i kura, będące obecnie w posiadaniu Gdakacza.
Ród książęcy nie podźwignął się więcej po tym upadku. Przodkowie Gdakacza dzięki swemu świetnemu urodzeniu, piastowali na dworze królewskim urzędy ministrów kur i kapłonów. Wysokie to stanowisko zajmował po śmierci ojca swego i książę Gdakacz. Niestety jednak panujący obecnie król był tak wielkim amatorem jaj, że nigdy nie dawał wykłuć się kurczętom, bo zjadał je już jako jaja. Gdakacz oburzony tem nieumiarkowaniem, kilkakrotnie czynił królowi ostre wymówki, czem rozgoryczony król, dał mu dy-misyę i minister kur i kapłonów musiał opuścić dwór królewski.
W łachmanach, jak ostatni nędzarze, wracali teraz Gdakacz, Gdakula i Gdakuleńka do zwalisk zamku Kurnickiego. Całym majątkiem Gdakacza był kogut rodowy Alektryo i kura rodowa Gallina. Ale Gdakacz miał ponadto jeszcze dwa inne skarby, cenniejsze od najpiękniejszego koguta i najlepszej kury: – miał dzielne, szlachetne serce i czyste sumienie.
Imć Gdakula z Kuroszów, chętnie dzieliła z mężem jego wygnanie. Gdy jednak weszli do ciemnego boru… westchnęła nagle, przypomniawszy sobie wspaniały dwór królewski i prześliczne miasto, rozciągnięte u jego stóp. Ah! domy stały tam bliziutko jeden koło drugiego i w każdym był sklep z wędlinami, albo pieczywem.
W miarę jak las stawał się gęściejszy, mina Gdakuli przeciągała się coraz bardziej. Raz po raz stawały jej w myśli różowe szynki i kręgi kiełbas, wiszące na hakach, całe ćwierci wołu okryte czystem, białem płótnem i stosy rumianych bułeczek ułożone z wdziękiem na lśniących od białości ladach sklepowych, jakby dla powiększenia cierpienia Gdakuli – mała Gdakuleńka, trzymająca się jej fartucha, zapytała nagle:
– Powiedz mi Matusiu, czy tam, gdzie teraz idziemy, będą precelki posypane cukrem?
Gdakula westchnęła tylko, ale Gdakacz, który szedł przodem, mając na jednem ramieniu kura rodowego Alektryo, a na drugiem kurę rodową Gallinę, usłyszał zapytanie dziecka i odrzekł:
– Nie, nie, droga moja Gdakusiu! Tam dokąd idziemy, precelków nie będzie, ale precelki są niezdrowe, bo psują ząbki i żołądek, będziesz miała zato czarne borówki i mnóstwo czerwonych poziomek – to mówiąc Gdakacz schylił się i wskazał dziecku kilka krzaczków czerwieniejących się jagódek, które Gdakusia czem prędzej zerwała i zjadła.
Potem zapytała znowu:
– Matusiu! a czy tam, gdzie idziemy, będą zajączki z czekolady?
Jmć Gdakuli ścisnęło się serce i łzy nabiegły jej do oczu, ale Gdakacz zawołał wesoło:
– Nie, nic, drogie moje dziecko! Czekoladowych zajączków tam niema, ale są żywe zajączki i białe króliczki, które mają cieplutkie futerka. Jeżeli Gdakusia będzie grzeczna, to z tych futerek uszyjemy jej na imieniny ciepły płaszczyk. Spojrzyj Gdakusiu, właśnie biegnie zajączek – i Gdakacz wskazał laską migającego wśród zarośli leśnych zajączka.
Gdakusia puściła fartuch matki i zaczęła biedz za zajączkiem wołając:
– Daj mi płaszczyk! daj mi płaszczyk! – ale zajączek pomykał jak strzała, a Gdakusia potknęła się o wystający korzeń drzewa i rozpłakała się głośno. Gdakacz podniósł ją z ziemi i upomniawszy, żeby była uważniejsza, pocieszył ją ślicznemi malinami, które rosły tuż obok. – Gdakusia zjadła maliny, a po chwili zapytała znowu:
– Moja Mamo, a czy tam, gdzie idziemy, będą takie pajace z lukrowanego piernika, które mają oczy z rodzynek, nos z migdała, a buzię z konfiturki?
Na te słowa Gdakula nie mogła dłużej łez powstrzymać i wybuchnęła głośnym płaczem, a Gdakacz rzekł:
– Nie, nie Gdakusiu kochana! Nie będzie tam pajaców z lukrowanego piernika, ale nie żałuj ich, bo ciastka psują dzieciom ząbki i żołądek. Zato będzie tam mnóstwo ślicznych ptaszków, które będą wić gniazdka, karmić małe pisklęta i śpiewać od rana do nocy. Będziesz mogła patrzeć na nie, czuwać nad niemi; i dzielić z niemi wisienki czerwone, których tam dużo, dużo rośnie – mówiąc to, podał dziecku, śliczną gałąź wiśni, uginającą się pod ciężarem dojrzałych czerwonych owoców.
Gdakusia zaczęła jeść wisienki i zapychając niemi buzię milczała przez chwilę.
Gdy już przełknęła ostatnią, zapytała znowu:
– Powiedz mi Mamo, czy tam gdzie idziemy, będą takie duże, śliczne torciki jak w Jajogrodzie?
Na to Gdakula zapłakała jeszcze rzewniej, a Gdakacz zniecierpliwiony odwrócił się i przystanąwszy na ścieżce, rzekł surowo;
– Płacz, płacz Gdakulo z Kuroszów! Płacz i lamentuj, że nasze jedyne dziecko jest takim nienasyconym żarłokiem, który o niczem innem mówić nie potrafi, jak tylko o precelkach, zajączkach z czekolady, pajacach z lukrowanego piernika i torcikach! Ale nie bój się Gdakulo! Głód jest najlepszym kucharzem i czyni potrawy dobremi. On i Gdakusię nauczy poprzestawać na małem. Bądź rozsądna i przestań płakać Gda kulo! Ptaszki niebieskie nic orzą ani sieją, a jednak Bóg najwyższy pamięta o nich – tem pewniej nie zapomni On o Gdakaczu, który i siać i orać umie. Bóg odziewa lilie polne, które nie przędą, ani szyją, czemużby nie miał odziać Gdakuli, która doskonale prząść i szyć potrafi – małej Gdakuleńki, którą matka pewnie prząść i szyć nauczy.
Słowa te przerwał donośny klekot bociana, który wysunął się z za krzaka, poważnym krokiem zbliżył się ku Gdakaczom, przyjrzał się im bacznie i zaklekotawszy raz jeszcze, poleciał.
– Dobra nasza! – zawołał Gdakacz. Musimy być niedaleko zamku, skoro nasz przyjaciel domowy, mieszkający na najwyższym szczycie wieży, wyszedł na nasze spotkanie. Żebyśmy jednak nie potrzebowali błądzić po rozległych skrzydłach naszego zamku, wyślę naprzód służbę naszą, aby się zajęła wyszukaniem odpowiedniego dla nas mieszkania.
To rzekłszy, Gdakacz zdjął z ramienia koguta i kurę, postawił jedno na prawej, a drugie na lewej dłoni i rzekł:
– Alektryo i Gallino! za chwilę przestąpicie wraz z nami próg rodowego gniazda naszych przodków. Widzę po uroczystym wyrazie waszych dziobów, że jesteście nie mniej od nas wzruszeni tym ważnym momentem naszego życia. Chcąc tę chwilę uświetnić należycie, mianuję ciebie Alektryo, rycerski kogucie – wielkim ochmistrzem dworu, klucznikiem, astronomem, prorokiem, stróżem nocnym i trębaczem nadwornym, żywiąc nadzieję, że piastowanie zaszczytnych tych urzędów nie przeszkodzi ci w sumiennem wypełnianiu obowiązków męża i ojca. Tego samego spodziewam się i po tobie Gallino, kuro rodowa! Mianuję cię ochmistrzynią dworu, żywiąc nadzieję, że piastując ten urząd zaszczytny, nic zaniedbasz obowiązków żony matki. Jeżeli zgadzacie się przyjąć ofiarowane wam stanowiska, dajcie twierdzącą odpowiedź.
Alektryo wyciągnął szyję, spojrzał ku niebu i zapiał, jak mógł najuroczyściej, a Gallina wzruszonym głosikiem zagdakała. Poczem Gdakacz postawił oboje na ziemi i rzekł:
– A więc, panie kluczniku nadworny i pani ochmistrzyni dworu, spieszcie naprzód do zamku, wyszukajcie nam mieszkania i przyjmijcie nas u wejścia.
Na to kogut i kura wyciągnęli łapki i puścili się pędem przez las, śpiesząc na wyścigi do zamku.
Gdakacz zwrócił się potem do Gdakuli i Gdakuleńki, prosząc, żeby ufały w opiekę bożą, żeby cierpliwie i radośnie znosiły pobyt w zamku, żeby były pilne i pracowite, a Bóg napewno błogosławić im będzie, a mówił tak serdecznie, że Imć Gdakula i Gda kuleńka, ucałowały go z całego serca, obiecując zastosować się we wszystkiem do jego woli.
1 poszli dalej wesoło w głąb dużego, zielonego boru. Zachodzące słońce przeświecało przez gałęzie drzew, cicho było i tak jakoś przytulnie, lekki wietrzyk muskał listki drzew i szeleścił w trawie. Gdakula zaczęła śpiewać, najpierw cichutko, potem coraz głośniej. Gdakacz i Gdakuleńka wtórowali jej z cicha:
Jak tu miło w cichym gaju: sarny wonną trawkę skubią, z żalem kwiatki dzień żegnają, bo się w słońcu kąpać lubią; a słoneczko się zniżyło aż ku same) ziemi prawie, koszulinę swą zrzuciło i zasnęło na murawie.
Tak spać będzie słonko boże w te wieczorne, ciche zorze.
Dobrej nocy! hop! hopeńka!
życzy słońcu Gdakuleńka.
Dobrej nocy! hop! hopula!
życzą Gdakacz i Gdakula.
Wesolutkie, zwinne rybki, już igraszek swych nie wiodą – za tęczowe spiesząc szybki, wszystkie nikną, hen, pod wodą. W kolebeczkach z żwiru, piasku, prześnią słodko aż do brzasku, a strumyczek szmerem swym kołysankę nuci im.
Tak spać będą rybki boże w te wieczorne, ciche zorze i t… d.
Mała pszczółka wkoło krąży;
już do domu dziś nie zdąży, więc, gdzie dzwonków kiść na błoni, o Schronienie na noc dzwoni. Kwiatek wdzięcznie główką kiwa, pszczółka wsuwa się szczęśliwa
1 już pyszczek w łapki tuli w woniejącej dzwonka Iuli.
Spać stworzeńko będzie boże w te wieczorne, ciche zorze. Dobrej nocy, hop, hopeńka! i t… d.
Milkną, cichną leśne gwary; Ieszcze tylko ptaszek szary słucha, jak pod skrzydłem matki, kwilą drobne jego dziatki. Jedno, drugie piórko skubnął, na dobranoc żonkę dzióbnął, Już zasnęli, tylko gwiazdka maleńkiego strzeże gniazdka.
Tak spać będą ptaszki Boże… i t… d.
Dobry Boże! Tyś wysoko, lecz niech dojrzy Twoje oko przez gałęzie ciemne boru nas, wygnańców z Jajodworu.
Zbuduj nam nad głową dach, Odgoń od nas nocny strach, A nie będziem czuć się sami. Gdy Ty Boże będziesz z nami.
I spać będziem dziatki boże i t… d.