- promocja
- W empik go
Opowieści przy ogniu - ebook
Opowieści przy ogniu - ebook
Od mglistych angielskich wiosek, przez mroczne zakamarki Londynu, aż po dzikie i tajemnicze tropikalne wyspy - mistrz Artur Conan Doyle zabierze nas ponownie w niesamowitą podróż, pełną zagadkowych postaci, sensacyjnych wydarzeń i scen, które mrożą krew w żyłach. „Opowieści przy ogniu” oferują możliwość zagłębienia się w tajemnicze historie, a rozwiązania zagadek możemy popróbować wspólnie i na równi z ich bohaterami.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 329 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Arthura Conana Doyle’a znamy jako twórcę postaci Sherlocka Holmesa. Seria opowiadań i powieści kryminalnych z udziałem genialnego detektywa stała się światowym bestsellerem, a sam detektyw – jednym z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów literackich wszech czasów.
Mimo wielkiego sukcesu Holmesa, Arthur Conan Doyle pragnął renomy pisarza wszechstronnego. W rzeczy samej – widział Holmesa jako postać, która go ograniczała, stając się żywym przykładem tego, jak w zupełnie niezamierzony sposób dzieło może zdominować wizerunek twórcy.
Opowiadania z wydanego w 1908 roku zbioru „Opowieści przy ogniu” („Round the Fire Stories”) łączą w sobie elementy sensacyjne, nadprzyrodzone i horror. Zbliżają się więc do nurtu wiktoriańskich opowieści grozy i mogą przywołać skojarzenia z twórczością np. Edgara Allana Poego.
Podobnie jak Poe, Doyle doskonale potrafi budować napięcie i atmosferę grozy. Jest przy tym mistrzem w kreowaniu tajemniczych sytuacji i problemów, zdałoby się, niemożliwych do rozwiązania. Jego zdolność budowania napięcia i zapewniania czytelnikowi serii zaskakujących zwrotów akcji to jeden z jego pisarskich atutów. Otwierając swoje intrygi, kreuje sytuacje z pozoru sprzeczne z logiką i rozsądkiem, z miejsca dezorientując i intrygując czytelnika. W wielu przypadkach rozwiązanie pojawia się nagle, czasami nawet w formie _deus ex machina_, np. w postaci listu czy wyznania uczestnika intrygi, objaśniającego sprawę z detalami. Niektórzy mogą traktować tę technikę jako nieco sztuczną, ale trudno zaprzeczyć, że przy jej użyciu Doyle potrafi efektownie zamknąć opowieść, pozostawiając czytelnika z uczuciem zaskoczenia i satysfakcji.
No właśnie. Satysfakcji?
Czy w XXI wieku, w globalnej, cyfrowej rzeczywistości, tak odległej od wiktoriańskiej Anglii i w ogóle świata przełomu XIX i XX wieku, nadal potrafimy bawić się lekturą tych opowiadań, przeżywać podobne emocje i czerpać z nich satysfakcję?
Wiele wskazuje na to, że tak właśnie jest. Elementy uniwersalne – napięcie, tajemnica, nadprzyrodzone zjawiska czy wyraźnie kreowane postaci i ich relacje – przekładają się na wszystkie epoki i kultury, naszej nie wyłączając. Emocje i doświadczenia, które Doyle tak umiejętnie oddaje, okazują się wciąż aktualne i zrozumiałe.
Niezależnie od tej uniwersalności, zainteresowanie XIX wiekiem wciąż jest żywe. Wiktoriańska Anglia, jej realia społeczne, kulturowe i technologiczne, wciąż fascynują wielu czytelników, a opowiadania Doyle'a pozwalają odkryć tę zapomnianą atmosferę.
Skoro powracamy do Anglii sprzed ponad stu lat, pamiętajmy, że była to inna rzeczywistość. Normą były w niej zasady dziś nie do przyjęcia. Królestwo było mocarstwem kolonialnym, a polityka kolonialna – sprawą oczywistą, rozsądną i uprawnioną. Podobnie ze stosunkiem białych dżentelmenów do ludzi o innych kolorach skóry. Najbardziej wymownym, nomen omen, przykładem może być używanie przez autora czegoś, co dziś oficjalnie nazywamy „n-word”.
Od pierwszego wydania „Round the Fire Stories” wiele się zmieniło, ale nasze pragnienie rozrywki i emocji pozostaje niezmienne. Od mglistych angielskich wiosek, przez mroczne zakamarki Londynu, aż po dzikie i tajemnicze tropikalne wyspy - mistrz Artur Conan Doyle zabierze nas więc ponownie w niesamowitą podróż, pełną zagadkowych postaci, sensacyjnych wydarzeń i scen, które mrożą krew w żyłach. „Opowieści przy ogniu” zaoferują nam możliwość zagłębienia się w tajemnicze historie, a rozwiązania zagadek możemy popróbować wspólnie i na równi z ich bohaterami.
Tomasz Zgliczyński-Cuber
Warszawa, 2024PRZEDMOWA
W poprzednim tomie, zatytułowanym „Zielona flaga”, zebrałem kilka moich historii, które dotyczą działań wojennych lub sportu. W niniejszym zbiorze zebrano te, które dotyczą groteski i okropności – takie opowieści, które można czytać „przy ogniu” w zimową noc. Byłaby to idealna atmosfera dla takich historii, gdyby autor mógł wybrać dla nich czas i miejsce, tak jak artysta wybiera światło i miejsce swojego obrazu. Jeśli jednak będą miały szczęście sprawić przyjemność komukolwiek, w dowolnym czasie i miejscu, ich autor będzie bardzo zadowolony.
ARTHUR CONAN DOYLE.
Windleshama, Crowborough.SKÓRZANY LEJEK
Mój przyjaciel, Lionel Dacre, mieszkał przy Avenue de Wagram w Paryżu. Należał do niego ów mały dom, z żelaznymi balustradami i trawnikiem. Ma się go po lewej stronie, idąc od Łuku Triumfalnego. Wydaje mi się, że stał tam na długo przed wybudowaniem alei, gdyż szare kafelki były poplamione porostami, a ściany spleśniałe i odbarwione ze starości. Z ulicy dom wyglądał na mały, z pięcioma oknami z przodu, jeśli dobrze pamiętam, ale z tyłu przechodził w jedną długą izbę. To w niej Dacre przechowywał wyjątkową bibliotekę literatury okultystycznej i fantastycznych kuriozów, które były jego pasją i rozrywką dla jego przyjaciół. Jako bogaty człowiek o wyrafinowanych i ekscentrycznych gustach spędził większość swojego życia i fortuny na gromadzeniu wyjątkowej kolekcji dzieł talmudycznych, kabalistycznych i magicznych, z których wiele było niezwykle rzadkich i wartościowych. Jego gust skłaniał się ku temu, co cudowne i potworne. Słyszałem, że jego eksperymenty w kierunku nieznanego przekroczyły wszelkie granice przyzwoitości. W obecności swoich angielskich przyjaciół nigdy nie nawiązywał do takich spraw, ale pewien Francuz o tych samych upodobaniach, zapewnił mnie, że w tej dużej, wyniosłej sali, zapełnionej półkami książek i eksponatami w gablotach, miały miejsce najgorsze ekscesy czarnych mszy.
Sama aparycja Dacre'a wystarczająco dobrze świadczyła o tym, że jego głębokie zainteresowanie sprawami paranormalnymi miało charakter intelektualny i przyziemny, a nie duchowy. Na jego grubej twarzy nie było śladu ascezy, ale w ogromnej, kopulastej czaszce, która wyłaniała się spomiędzy rzednących loków, niczym śnieżny szczyt nad krawędzią jodeł, widać było wielką siłę mentalną. Posiadał raczej wiedzę niż mądrość i więcej miał umiejętności niż charakteru. Małe, jasne oczy, ukryte w mięsistej twarzy, błyszczały inteligencją i niesłabnącą ciekawością życia, ale były to oczy zmysłowego egoisty.
Dość jednak o tym człowieku, bo on już nie żyje, biedny łotr, co zmarł w tej samej chwili, w której upewnił się, że odkrył eliksir życia. Nie będę opowiadał o jego skomplikowanym charakterze, tylko o bardzo dziwnym i niewytłumaczalnym wydarzeniu, które miało miejsce podczas mojej wizyty u niego wczesną wiosną osiemdziesiątego drugiego roku.
Poznałem Dacre’a w Anglii, prowadząc badania w Sali Asyryjskiej Muzeum Brytyjskiego w czasie, gdy on usiłował ustalić mistyczne i ezoteryczne znaczenie tablic babilońskich. I ta wspólnota zainteresowań zbliżyła nas do siebie. Przypadkowe uwagi doprowadziły do codziennych rozmów, a to – do czegoś na kształt przyjaźni. Obiecałem mu, że odwiedzę go podczas następnej wizyty w Paryżu. Gdy mogłem już spełnić tę obietnicę, mieszkałem w domku w Fontainebleau, a ponieważ wieczorne pociągi bywały niezbyt komfortowe, poprosił mnie, abym przenocował u niego w domu.
— Mam tylko tę jedną wolną kanapę — powiedział, wskazując na szeroką sofę w swoim dużym salonie. — Mam nadzieję, że będzie ci tam wygodnie.
Była to osobliwa sypialnia z wysokimi ścianami z brązowych tomów, ale dla takiego mola książkowego jak ja nie mogło być przyjemniejszych mebli. Zapewniłem go, że nie mógłbym pragnąć bardziej uroczego noclegu i bardziej przyjaznego otoczenia.
— Wyposażenie nie jest ani wygodne, ani konwencjonalne, ale przynajmniej kosztowne — powiedział, rozglądając się po swoich półkach. — Wydałem prawie ćwierć miliona na przedmioty, które cię otaczają. Książki, broń, klejnoty, rzeźby, gobeliny, obrazy – nie ma tu rzeczy, która nie miałaby swojej historii i to takiej, którą warto opowiedzieć.
Mówiąc tak, siedział po jednej stronie otwartego kominka, a ja po drugiej. Jego stolik do czytania znajdował się po jego prawej stronie, a mocna lampa nad nim otaczała go żywym kręgiem złotego światła. Pośrodku leżał na wpół zwinięty palimpsest, a wokół wiele osobliwych szpargałów i staroci. Jednym z nich był duży lejek, taki jakiego używa się do napełniania beczek winem. Wyglądał, jakby był wykonany z czarnego drewna i okuty starym mosiądzem.
— Ciekawa rzecz — zauważyłem. — Jaka jest jego historia?
— Ach! — rzekł. — To jest właśnie to pytanie, które i ja sobie zadaję. Wiele bym dał, żeby się dowiedzieć. Weź go do ręki i obejrzyj.
Zrobiłem tak i odkryłem, że to, co wyobrażałem sobie jako drewno, w rzeczywistości było skórą, chociaż wiek wysuszył ją do niezwykłej twardości. Był to duży lejek, napełniony mógł pomieścić kwartę. Szeroki koniec otaczała mosiężna obręcz, ale węższy również miał metalowe okucie.
— Co o tym myślisz? — zapytał Dacre.
— Wyobrażam sobie, że należał do jakiegoś winiarza lub producenta słodu w średniowieczu — powiedziałem. — Widziałem w Anglii skórzane dzbanki do picia z XVII wieku, zwane „black jack”, które były tego samego koloru i twardości co ten tu lejek.
— Powiedziałbym, że data powstania by się zgadzała — powiedział Dacre — i bez wątpienia używano go również do napełniania naczynia płynem. Jeśli jednak moje podejrzenia są słuszne, użył go dziwny winiarz i napełniono bardzo osobliwą beczkę. Czy nie zaobserwowałeś niczego dziwnego na wąskim końcu lejka?
Trzymając go pod światło, zauważyłem, że w miejscu około pięciu cali nad mosiężną końcówką wąska szyjka skórzanego lejka była poszarpana i pocięta, jakby ktoś naciął ją tępym nożem. Jedynie w tym miejscu płaska, czarna powierzchnia była nieco szorstka.
— Ktoś próbował odciąć szyjkę.
— Czy nazwałbyś to przecięciem?
— Raczej przetarciem i poszarpaniem. Pozostawienie tych śladów na tak twardym materiale musiało wymagać trochę siły, niezależnie od tego, jakiego użyto instrumentu. Ale co ty o tym myślisz? Widzę, że wiesz więcej, niż mówisz.
Dacre uśmiechnął się, a w jego małych oczkach zabłysła wiedza.
— Czy włączyłeś psychologię snów do swoich naukowych badań? — zapytał.
— Nawet nie wiedziałem, że istnieje taka psychologia.
— Mój drogi panie, ta półka nad skrzynią z klejnotami jest wypełniona tomami, począwszy od Alberta Wielkiego, które nie dotyczą żadnego innego tematu. Jest to nauka sama w sobie.
— Nauka szarlatanów.
— Szarlatan jest zawsze pionierem. Z astrologa powstał astronom, z alchemika chemik, z mesmerysty psycholog eksperymentalny. Wczorajszy szarlatan jest jutrzejszym profesorem. Nawet tak subtelne i nieuchwytne rzeczy, jak sny, z czasem zostaną sprowadzone do systemu i porządku. Kiedy nadejdzie ten czas, badania naszych przyjaciół z tamtej półki z książkami nie będą już rozrywką mistyka, ale podstawami nauki.
— Zakładając, że tak jest, co nauka o snach ma wspólnego z dużym lejkiem o mosiężnym brzegu?
— Powiem ci. Wiesz, że mam agenta, który zawsze szuka rarytasów i ciekawostek do mojej kolekcji. Kilka dni temu usłyszał o handlarzu na jednym z nabrzeży, który nabył stare śmieci znalezione w szafie, w starym domu na tyłach Rue Mathurin, w Dzielnicy Łacińskiej. Jadalnię tego starego domu zdobi herb: szewrony i różowe paski w polu srebrnym, które po zbadaniu okazały się herbem Mikołaja de la Reynie, wysokiego urzędnika króla Ludwika XIV. Nie ma wątpliwości, że pozostałe artykuły znajdujące się w szafie pochodzą z początków panowania tego króla. Wniosek jest zatem taki, że wszystkie były własnością Nicholasa de la Reynie, który, jak rozumiem, był dżentelmenem szczególnie zainteresowanym utrzymaniem i egzekwowaniem drakońskich praw tamtej epoki.
— Cóż dalej?
— Prosiłbym teraz, abyś jeszcze raz wziął lejek do rąk i obejrzał górną mosiężną obręcz. Czy potrafisz rozpoznać na niej jakiś napis?
Z pewnością znajdowały się na niej jakieś wyżłobienia, które z biegiem czasu prawie się zatarły. Rezultatem było kilka liter, z których ostatnia przypominała nieco literę „B”.
— Uważasz to za „B”?
— Tak.
— Ja też. Prawdę mówiąc, nie mam wątpliwości, że to „B”.
— Ale szlachcic, o którym wspomniałeś, miałby inicjał „R”.
— Dokładnie! I to jest w tym piękne. Był właścicielem tego osobliwego przedmiotu, a jednak miał na nim inicjały kogoś innego. Dlaczego tak zrobił?
— Nie mam pojęcia. A ty?
— No cóż, być może mógłbym zgadnąć. Czy zauważasz coś innego nieco dalej wzdłuż krawędzi?
— Wydaje mi się, że to korona.
— To niewątpliwie korona; ale jeśli przyjrzysz się jej w dobrym świetle, przekonasz się, że nie jest to zwykła korona. Jest to korona heraldyczna – oznaka rangi, składająca się z naprzemiennych czterech pereł i liści truskawek, co jest symbolem markiza. Możemy zatem wywnioskować, że osoba, której inicjały kończą się na B, była uprawniona do noszenia tej korony.
— Więc ten zwykły skórzany lejek należał do markiza?
Dacre uśmiechnął się dziwnie.
— Albo któregoś z członków rodziny markiza — dodał. — Tyle z pewnością dowiedzieliśmy się z tej grawerowanej obręczy.
— Ale co to wszystko ma wspólnego ze snami? — Nie wiem, czy było to spowodowane wyrazem twarzy Dacre’a, czy też jakąś subtelną sugestią w jego zachowaniu, ale gdy spojrzałem na wykrzywiony, stary kawałek skóry, ogarnęło mnie uczucie wstrętu i bezsensownego przerażenia.
— Nieraz otrzymywałem ważne informacje w snach — powiedział mój towarzysz z dydaktyczną manierą, którą uwielbiał robić wrażenie. — Teraz, gdy mam wątpliwości co do jakiejkolwiek istotnej kwestii, przyjmuję zasadę, że podczas snu kładę przedmiotowy artykuł obok siebie i mam nadzieję na jakieś oświecenie. Proces ten nie wydaje mi się bardzo niejasny, chociaż nie otrzymał jeszcze błogosławieństwa nauki ortodoksyjnej. Według mojej teorii każdy przedmiot, który został ściśle powiązany z jakimkolwiek najwyższym paroksyzmem ludzkich emocji, niezależnie od tego, czy jest to radość, czy ból, zachowa pewną atmosferę lub skojarzenie, które jest w stanie przekazać wrażliwemu umysłowi. Przez wrażliwy umysł nie mam na myśli umysłu nienormalnego, ale taki wyszkolony i wykształcony umysł, jaki posiadasz ty lub ja.
— Chcesz na przykład powiedzieć, że gdybym spał obok tego starego miecza, wiszącego na ścianie, mógłbym śnić o jakimś krwawym wydarzeniu, w którym brał udział ten właśnie miecz?
— Doskonały przykład, bo ja sam właśnie w ten sposób używałem tego miecza i widziałem przez sen śmierć jego właściciela, który zginął w ostrej potyczce. Nie udało mi się jej wprawdzie zidentyfikować, ale miała miejsce w czasie wojen frondystów. Jeśli się nad tym zastanowić, niektóre z naszych popularnych obrzędów pokazują, że fakt ten został już uznany przez naszych przodków, chociaż w naszej mądrości zaliczyliśmy go do przesądów.
— Na przykład?
— No cóż, umieszczenie odrobiny tortu panny młodej pod poduszką, aby śpiący miał przyjemne sny. Jest to jeden z kilku przykładów, jakie znajdziesz w małej broszurze, którą sam piszę na ten temat. Ale wracając do sedna, spałem jedną noc z tym lejkiem obok siebie i miałem sen, który z pewnością rzuca ciekawe światło na jego zastosowanie i pochodzenie.
— O czym śniłeś?
— Śniło mi się… — przerwał i na jego masywnej twarzy pojawił się wyraz skupienia i zainteresowania. — Na Jowisza, to świetny pomysł — powiedział. — To naprawdę byłby niezwykle interesujący eksperyment. Ty sam jesteś podmiotem mediumicznym – z nerwami, które łatwo reagują na wszelkie wrażenia.
— Nigdy nie sprawdzałem się w tym kierunku.
— W takim razie dzisiaj wieczorem cię przetestujemy. Czy mógłbym cię prosić, w ramach wielkiej przysługi, abyś dzisiaj wieczorem, siedząc na tej kanapie, spał z tym starym lejkiem umieszczonym obok poduszki?
Prośba ta wydała mi się groteskowa; ale mimo wszystko mam w naturze słabość do tego, co dziwaczne i fantastyczne. Nie miałem najmniejszej wiary w teorię Dacre’a ani żadnych nadziei na powodzenie takiego eksperymentu. Mimo to bawiło mnie, że zamierzamy przeprowadzić takie doświadczenie. Dacre z wielką powagą przysunął mały stojak do wezgłowia mojej kanapy i umieścił na nim lejek. Po krótkiej rozmowie życzył mi dobrej nocy i wyszedł.
Siedziałem przez jakiś czas, paląc przy tlącym się ogniu i rozmyślając o dziwnym wydarzeniu, które właśnie mnie spotkało, i dziwnym doświadczeniu, które mogło mnie spotkać. Choć byłem sceptyczny, w pewnym siebie zachowaniu Dacre’a było coś imponującego, a moje niezwykłe otoczenie, ogromny pokój z wiszącymi wokół niego dziwnymi i często złowrogimi przedmiotami, napełniło moją duszę powagą. Wreszcie się rozebrałem, zgasiłem lampę i położyłem się. Po długim przewracaniu się z boku na bok, zasnąłem. Scenę, którą ujrzałem we śnie, spróbuję opisać najdokładniej jak potrafię. Widzę ją bowiem w mojej pamięci wyraźniej niż wszystko, co widziałem na jawie.
Było tam pomieszczenie przypominające sklepienie. Cztery spandrele biegły od narożników i łączyły się z ostrym stropem w kształcie miseczki. Architektura była surowa, ale solidna. Pomieszczenie najwyraźniej było częścią wielkiego budynku.
Trzej mężczyźni w czerni, w dziwnych, grubych, czarnych aksamitnych kapeluszach, siedzieli w rzędzie na podwyższeniu wyłożonym czerwonym dywanem. Ich twarze były bardzo poważne i smutne. Po lewej stronie stało dwóch mężczyzn w długich togach, trzymając w rękach teki wypchane papierami. Po prawej stała drobna kobieta o blond włosach i wyjątkowych jasnoniebieskich oczach – oczach dziecka. Pierwszą młodość miała już za sobą, ale nie można by jej jeszcze nazwać osobą w średnim wieku. Jej sylwetka zdradzała skłonności do tycia, a postawa była dumna i pewna siebie. Twarz miała bladą, ale spokojną. Była to dziwna twarz, urocza, a jednocześnie kocia, z subtelną sugestią okrucieństwa w prostych, mocnych małych ustach i pulchnej szczęce. Miała na sobie jakąś luźną białą suknię. Obok niej stał chudy, zapalczywy ksiądz, który szeptał jej do ucha i nieustannie podnosił jej przed oczy krucyfiks. Odwróciła głowę i uważnie spojrzała ponad krucyfiksem na trzech mężczyzn w czerni, którzy wydawali się być jej sędziami.
Kiedy tak patrzyłem, trzej mężczyźni wstali i coś powiedzieli, ale nie mogłem rozpoznać słów. Następnie wyszli z pokoju, a za nimi podążyli dwaj mężczyźni z papierami. W tej samej chwili wbiegło kilku prostych facetów w grubych kaftanach. Usunęli najpierw czerwony dywan, a potem deski tworzące podest, tak że w końcu całkowicie uprzątnęli pomieszczenie. Kiedy przepierzenie zostało usunięte, zobaczyłem za nim kilka pojedynczych mebli. Jeden wyglądał jak łóżko z drewnianymi rolkami na obu końcach i rączką wciągarki do regulowania jego długości. Kolejnym był drewniany koń. Było tam kilka innych ciekawych obiektów i kilka wiszących lin, które tańczyły na krążkach. Nie różniło się to wiele od nowoczesnej sali gimnastycznej.
Kiedy pokój został oczyszczony, na scenie pojawiła się nowa postać. Był to wysoki, szczupły osobnik w czerni, o wychudzonej i surowej twarzy. Jego wygląd przyprawił mnie o dreszcz. Całe jego ubranie lśniło od tłuszczu i było poplamione. Zachowywał się z powolną i imponującą godnością, jak gdyby od chwili swego wejścia przejął władzę nad wszystkim. Pomimo jego prostackiego wyglądu i obskurnego ubioru było widać, że teraz to jego sprawa, jego pokój i jego rozkazy. Na lewym przedramieniu niósł zwój lekkich lin. Dama zmierzyła go badawczym spojrzeniem od góry do dołu, ale wyraz jej twarzy pozostał niezmieniony. To spojrzenie było pewne siebie, a nawet wyzywające. Reakcja księdza była zupełnie inna. Jego twarz upiornie pobladła i widziałem błyszczący pot, spływający mu po wysokim czole. Wzniósł ręce do modlitwy i nachylał się nieustannie, by szeptać do ucha pani gorączkowe słowa.
Mężczyzna w czerni podszedł teraz i zdejmując jeden ze sznurów z lewego ramienia, związał ręce kobiety. Trzymała je ulegle przed sobą, gdy to robił. Potem ujął ją za ramię, mocno chwycił i poprowadził w stronę drewnianego konia, który sięgał niewiele wyżej niż do jej pasa. Podniesiono ją i położono plecami na koniu, a twarzą do góry, podczas gdy ksiądz, drżąc ze strachu, wybiegł z pokoju. Usta kobiety poruszały się szybko i chociaż nic nie słyszałem, wiedziałem, że się modli. Jej stopy zwisały po obu stronach konia i zauważyłem, że brutalni asystenci przywiązali jej do kostek sznury, których końce przymocowali do żelaznych pierścieni w kamiennej podłodze.
Serce we mnie zamarło, gdy ujrzałem te złowieszcze przygotowania, a mimo to ogarnęła mnie fascynacja grozą. Nie mogłem oderwać oczu od tego dziwnego spektaklu. Do pokoju wszedł mężczyzna, niosąc w obu rękach wiadra wody. Za nim pojawił się następny, z trzecim wiadrem. Postawiono je obok drewnianego konia. Drugi z mężczyzn trzymał w ręce drewnianą chochlę. Podał ją mężczyźnie w czerni. W tej samej chwili podszedł jeden z pomocników, trzymając w dłoni ciemny przedmiot, który nawet we śnie wydał mi się dziwnie znajomy. To był skórzany lejek. Ze straszliwą energią wepchnął go, a ja nie mogłem już dłużej wytrzymać. Przerażenie zjeżyło mi włosy. Wiłem się, walczyłem, przedarłem się przez więzy snu i z krzykiem wpadłem do własnego życia, drżący z przerażenia w ogromnej bibliotece, przy świetle księżyca wpadającym przez okno i rzucającym na ścianę srebrzystoczarne cienie maswerków. Och, co za błogosławiona ulga poczuć, że znalazłem się z powrotem w XIX wieku – wróciłem z tej średniowiecznej krypty do świata, w którym ludzie mieli ludzkie serca w piersiach. Usiadłem na kanapie, drżąc, a mój umysł miotał się pomiędzy ulgą i przerażeniem. Pomyśleć, że takie rzeczy kiedykolwiek miały miejsce – że można by to zrobić i nie rozgniewać Boga. Czy to wszystko była fantazja, czy też prawdziwe przedstawienie czegoś, co wydarzyło się w czarnych, okrutnych dniach historii świata? Oparłem pulsującą głowę na drżących dłoniach. A potem nagle wydało mi się, że serce stanęło mi w miejscu i nie mogłem nawet krzyczeć, tak wielkie było moje przerażenie. Coś zbliżało się do mnie poprzez ciemność pokoju.
To był horror w horrorze; coś, co łamie ludzkiego ducha. Nie mogłem myśleć, nie mogłem się modlić. Mogłem tylko siedzieć jak zaklęty i wpatrywać się w ciemną postać, idącą przez wielki pokój. Nagle, przesuwając się, postać wkroczyła w biały pas światła księżyca, a ja odetchnąłem ponownie. To był Dacre, a jego twarz zdradzała, że był tak samo przestraszony jak ja.
— To byłeś ty? Na litość boską, o co chodzi? — zapytał ochrypłym głosem.
— Och, Dacre, cieszę się, że cię widzę! Trafiłem do piekła. To było okropne.
— A zatem to ty krzyczałeś?
— Ośmielę się powiedzieć, że tak.
— Było cię słychać w całym domu. Wszyscy służący są przerażeni. — Zapalił zapałkę, a od niej lampę. — Myślę, że możemy ponownie rozpalić ogień — dodał, wrzucając kilka kłód na żar. — Dobry Boże, mój drogi, jaki ty jesteś biały! Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
— Zobaczyłem... kilka duchów.
— A więc skórzany lejek zadziałał?
— Nie będę spał więcej w pobliżu tej piekielnej rzeczy, choćbyś oddawał mi wszystkie pieniądze.
Dacre zaśmiał się.
— Zapewniłem ci noc pełną wrażeń — powiedział. — Ale odpłaciłeś mi, bo twój krzyk nie był przyjemnym dźwiękiem o drugiej w nocy. Przypuszczam, że widziałeś całą tę okropną sytuację.
— Cóż to za straszna sprawa?
— Męka wody. „Przesłuchanie nadzwyczajne”, jak je nazywano w genialnych czasach „Le Roi Soleil”. Czy wytrwałeś do końca?
— Nie, dzięki Bogu, obudziłem się, zanim to się naprawdę zaczęło.
— Ach! Tobie wystarczy i tyle. Ja wytrzymałem do trzeciego wiadra. Cóż, to stara historia, a oni i tak wszyscy leżą teraz w grobach, więc jakie znaczenie ma to, jak się do nich dostali. Przypuszczam, że nie masz pojęcia, co takiego widziałeś?
— Tortury jakiejś zbrodniarki. Rzeczywiście musiała być okropnym złoczyńcą, jeśli jej zbrodnie są proporcjonalne do kary.
— No cóż, mamy tę małą pociechę — powiedział Dacre, owijając się szlafrokiem i przysiadając bliżej ognia. — Były proporcjonalne do kary, jeśli się nie mylę co do tożsamości tej pani.
— Skąd możesz znać jej tożsamość?
Aby uzyskać odpowiedź, Dacre zdjął z półki stary tom w welinowej oprawie.
— Tylko posłuchaj — powiedział. — Jest po francusku z XVII wieku, ale dam ci przybliżone tłumaczenie. Sam oceń, czy rozwiązałem zagadkę, czy nie.
„Więźniarka została postawiona przed Wielką Izbą Parlamentu, obradującą jako sąd, oskarżona o morderstwo mistrza Dreux d’Aubray, jej ojca i jej dwóch braci d’Aubray, z których jeden był porucznikiem cywilnym, a drugi doradcą parlamentu. Trudno było uwierzyć, że naprawdę dopuściła się tak niegodziwych czynów, ponieważ miała łagodny wygląd, niski wzrost, jasną skórę i niebieskie oczy. Jednakże Sąd, uznając ją za winną, skazał ją na zwyczajne i nadzwyczajne przesłuchanie, aby zmusić ją do wskazania wspólników, po czym nakazano odwieźć ją wozem na Place de Grève, gdzie odcięto jej głowę, spalono jej ciało, a prochy rozrzucono na wietrze”. Data tego wpisu to 16 lipca 1676 r.
— To interesujące — powiedziałem — ale nie przekonujące. W jaki sposób udowodnisz, że to ta sama kobieta?
— Dojdziemy do tego. W dalszej części narracja opisuje zachowanie kobiety podczas przesłuchania. „Kiedy kat zbliżył się do niej, poznała go po sznurach, które trzymał w dłoniach, i natychmiast wyciągnęła do niego ręce, oglądając go od stóp do głów, nie wypowiadając ani słowa”. Co ty na to?
— Tak, tak było.
— „Patrzyła bez mrugnięcia okiem na drewnianego konia i pierścienie, które skręciły tak wiele kończyn i spowodowały tyle wrzasków agonii. Kiedy jej wzrok padł na trzy wiadra z wodą, które były dla niej przygotowane, powiedziała z uśmiechem: ‘Cała ta woda musiała zostać tu przyniesiona w celu utopienia mnie, monsieur. Myślę, że nie masz pojęcia, jak sprawić, by osoba mojego małego wzrostu połknęła to wszystko’”. Czy mam przeczytać szczegóły tortur?
— Nie, na litość boską, nie rób tego.
— Oto zdanie, które z pewnością ci pokaże, że jest tu zapisana ta sama scena, którą oglądałeś dzisiejszego wieczoru: „Dobry ksiądz Pirot, nie mogąc patrzeć na mękę, jakiej doznawała jego penitentka, uciekł z pokoju”. Czy to cię przekonuje?
— To prawda. Nie ma wątpliwości, że jest to rzeczywiście to samo wydarzenie. Ale kim w takim razie jest ta pani, której wygląd był tak czarujący, a koniec tak straszny?
W odpowiedzi Dacre podszedł do mnie i postawił małą lampkę na stole, który stał przy moim łóżku. Podnosząc złowrogi lejek, obrócił mosiężną obręcz tak, że światło padło na nią całkowicie. Oglądany w ten sposób, grawer wydawał się wyraźniejszy niż poprzedniego wieczoru.
— Uzgodniliśmy już, że jest to znak markiza lub markizy — powiedział. — Uzgodniliśmy również, że ostatnia litera to B.
— Bez wątpienia, tak.
— Teraz sugeruję, że pozostałe litery od lewej do prawej to M, M, małe d, A, małe d, a następnie ostatnie B.
— Tak, jestem pewien, że masz rację. Całkiem wyraźnie rozpoznaję dwa małe „d”.
— To, co ci dzisiaj przeczytałem — powiedział Dacre — jest oficjalnym protokołem procesu Marii Madeleine d’Aubray, markizy de Brinvilliers, jednej z najsłynniejszych trucicielek i morderczyń wszechczasów.
Siedziałem w milczeniu, oszołomiony niezwykłym charakterem zdarzenia i kompletnością dowodu, za pomocą którego Dacre odsłonił jego prawdziwe znaczenie. Jak przez mgłę przypomniały mi się niektóre szczegóły kariery tej kobiety, jej niepohamowana rozpusta, bezwzględne i długotrwałe torturowanie chorego ojca, morderstwo jej braci dla drobnego zysku. Przypomniałem sobie także, że odwaga, okazana na koniec, pozwoliła nieco odkupić okropieństwa jej życia i że cały Paryż współczuł jej ostatnim chwilom i błogosławił ją jako męczennicę ledwie kilka dni po tym, jak ją przeklinał jako morderczynię. Przyszło mi do głowy jedno i tylko jedno zastrzeżenie.
— Jak jej inicjały i znak jej rangi znalazły się na lejku? Z pewnością nie doprowadzili swych średniowiecznych hołdów składanych wysoko urodzonym aż do ozdabiania tytułami narzędzi tortur?
— Byłem zaskoczony tak samo — powiedział Dacre — ale można znaleźć proste wyjaśnienie. Sprawa wzbudziła wówczas niezwykłe zainteresowanie i nie było nic bardziej naturalnego niż to, że La Reynie, szef policji, zatrzymał sobie ten lejek jako ponurą pamiątkę. Nieczęsto zdarzało się przecież, by markizę Francji poddawano „nadzwyczajnemu przesłuchaniu”. To, że wygrawerował tu jej inicjały dla wiadomości innych, było z jego strony z pewnością bardzo oczywistym postępowaniem.
— A to? — zapytałem, wskazując na ślady na skórzanej szyjce naczynia.
— Była okrutną tygrysicą — powiedział Dacre, odwracając się. — To oczywiste, że podobnie jak u innych tygrysów, jej zęby były mocne i ostre.