Optymizm mimo wszystko - ebook
Optymizm mimo wszystko - ebook
Jak dostrzegać światło w ciemności? Jak nauczyć się wdzięczności, kiedy nie ma za co dziękować?
Jak widzieć dobro zawsze i wszędzie? Jak żyć z optymizmem bez względu na okoliczności?
Optymizm ma magnetyczne działanie. Przyciąga pozytywne zdarzenia. To prawo fizyki – każda akcja wywołuje równą jej i przeciwnie skierowaną reakcję. Jeśli wiecznie narzekasz, marudzisz i skupiasz się na negatywnych aspektach swojego życia, przyciągasz dokładnie to, co sobie wymarudzisz. Jeśli podejmiesz decyzję, że od teraz, od tej chwili zaczynasz we wszystkim doszukiwać się dobra, dobro samo zacznie pukać do Twoich drzwi. Nadzieja rozkwitnie, dostatek rozkwitnie, Ty rozkwitniesz. Oto najważniejsza lekcja optymizmu: w każdym zdarzeniu, tym z przeszłości i tym z teraźniejszości, doszukaj się czegoś, za co możesz być wdzięczna i… bądź optymistką!
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-087-6 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jesteśmy nałogowymi pesymistami. Mylimy pesymizm ze skromnością. Niestety droga od pesymizmu do beznadziei jest krótka i prowadzi prosto do depresji, nałogów i nerwic. Być może pesymizm jest naszą cechą narodową, wpisaną w polskie DNA. Dobra wiadomość jest taka, że pesymizmu można się oduczyć. Wystarczy nauczyć się dostrzegać pozytywne aspekty każdej sytuacji tak samo, jak nauczyliśmy się zauważać te negatywne. To nawyk. Przyjęliśmy go, bezkrytycznie słuchając wiecznie narzekających rodziców i dziadków, pań w szkole recytujących litanie naszych przewinień, wiadomości i programów telewizyjnych skupiających się na kataklizmach i tragediach. Mając takich nauczycieli, trudno na co dzień dostrzegać to, co jasne, dobre, optymistyczne i dające nadzieję. Ja miałam szczęście. Moja mama zawsze we wszystkim widziała coś dobrego. Kiedyś mnie to irytowało, dzisiaj jestem jej za to wdzięczna. To ona nauczyła mnie optymizmu. Dlatego książkę tę dedykuję mojej Mamie.
Jestem nałogową optymistką. Kocham pisać, kocham ludzi i kocham życie. Kocham pisać o życiu, miłości do życia i ludzi, o tym, co boli, i o tym, co cieszy, a także o tym, jak sprawić, by życie dawało radość nawet wtedy, kiedy boli. Za to moje pisanie zostałam nominowana przez „Wysokie Obcasy” do tytułu Superbohaterki Roku, a miesięcznik „M jak Mama” wytypował mnie w plebiscycie „Mama Dziesięciolecia”. Piszę szczerze o moim własnym życiu po rozwodzie, z czwórką dzieci. Jestem sama i jestem dzielna, czyli jestem samodzielna. Nadal poszukuję mojej bratniej duszy i głęboko wierzę w to, że w końcu się spotkamy. Przecież jestem niepoprawną optymistką, a optymizm ma niesamowitą moc sprawczą. Mam lepsze i gorsze dni, ale zawsze we wszystkim widzę nadzieję i szansę. Zawsze znajduję coś, za co mogę być wdzięczna. W książce Anioły mówią szeptem piszę o dostrzeganiu cudu w każdym dziecku: tym zbuntowanym, tym niepełnosprawnym, tym adoptowanym, tym ledwo poznanym i tym nienarodzonym. W lipcu 2017 roku spełniło się moje największe marzenie i na półki trafiła Depresjologia – pamiętnik i poradnik w jednym, niezwykłe świadectwo mojej drogi przez piekło depresji w poszukiwaniu siebie.
Od lat uparcie i niestrudzenie rozdaję mój optymizm z wielką hojnością i radością. Dzięki listom i mailom, które otrzymuję, wiem, że to towar deficytowy i niezmiernie potrzebny.Czym jest optymizm?
Optymizm (z łac. optimum – najlepiej) – pogląd filozoficzny, według którego istniejący świat jest najlepszy z możliwych i racjonalnie urządzony, a życie jest dobre, można więc osiągnąć w nim szczęście i doskonałość moralną.
Wikipedia
Optymizm jest bratem nadziei, a nadzieja jest światłem, które wyprowadza nas z każdej ciemności. Dopóty, dopóki masz nadzieję, jesteś niezniszczalna. I jeśli nadzieja jest matką głupich, to ja jestem idiotką do kwadratu. Wolę jednak być szczęśliwą idiotką niż martwą realistką. Nie ma czegoś takiego jak jedna prawda, realna rzeczywistość czy obiektywne postrzeganie zdarzeń. Każdy człowiek postrzega zdarzenia przez pryzmat własnych doświadczeń i emocji. Te z kolei tworzą nasz niepowtarzalny świat, który z całą pewnością nie jest obiektywny. Lee Lipsenthal w książce Ciesz się każdą chwilą, każdą kanapką nazywa to neuroimaginowanym światem. I to jest piękne! Każdy z nas może stworzyć własny piękny, optymistyczny, zawsze dobry świat! To, jak postrzegamy rzeczywistość, jest zależne wyłącznie od nas samych, a każde zdarzenie może być interpretowane jako pozytywne lub negatywne. To zależy od Twojej decyzji. Ta decyzja zwykle zapada w podświadomości. Reagujesz tak, jak zostałaś nauczona. W momencie kiedy zrozumiesz, że to samo zdarzenie można postrzegać jako gwóźdź do trumny albo stopień do sukcesu, zrozumiesz również, że możesz już teraz dokonać świadomego wyboru. Wybierz optymizm.
Optymizm ma magnetyczne działanie. Przyciąga pozytywne zdarzenia. To prawo fizyki – każda akcja wywołuje równą jej i przeciwnie skierowaną reakcję. Jeśli wiecznie narzekasz, marudzisz i skupiasz się na negatywnych aspektach swojego życia, przyciągasz dokładnie to, co sobie wymarudzisz. Jeśli podejmiesz decyzję, że od teraz, od tej chwili zaczynasz we wszystkim doszukiwać się dobra, dobro samo zacznie pukać do Twoich drzwi. Nadzieja rozkwitnie, dostatek rozkwitnie, Ty rozkwitniesz. Jak? Oto najważniejsza lekcja optymizmu: w każdym zdarzeniu, tym z przeszłości i tym z teraźniejszości, doszukaj się czegoś, za co możesz być wdzięczna. Każde zdarzenie, nawet tragiczne, dostarcza powodów do wdzięczności. Kiedy czujesz wdzięczność, produkujesz serotoninę i dopaminę, neuroprzekaźniki, które są odpowiedzialne za Twoje indywidualne poczucie szczęścia. Właśnie takie samo działanie mają leki antydepresyjne. Zatem poczucie wdzięczności jest w stu procentach naturalnym antydepresantem. Czując wdzięczność, masz o wiele większe predyspozycje, by z optymizmem patrzeć w przyszłość oraz przyciągać, generować i otaczać się tym, co dla Ciebie dobre. Nie chodzi o to, by negować rzeczywistość, udawać, że wszystko jest dobrze, gdy z całą pewnością nie jest. Nie o to, by twierdzić, że pada deszcz, gdy ktoś pluje Ci w twarz. Chodzi o to, by nauczyć się szczerze oceniać swoją rzeczywistość i bez poczucia krzywdy robić błyskawiczne zmiany planów. Chodzi o to, by umieć rezygnować z tego, co Cię krzywdzi, i nauczyć się przyciągać to, co pomaga wzrastać. Na koniec dnia być wdzięczną nawet za te najgorsze doświadczenia, umieć wyciągać z nich cenne lekcje i dostrzegać nauczyciela nawet w oprawcy.
W ramach szkoleń i warsztatów prowadzę program dla rodziców dzieci niepełnosprawnych. Narodziny dziecka innego niż to wyczekiwane, jego choroba czy wypadek powodujące niepełnosprawność to traumatyczne zdarzenie w życiu rodziców. No i jak widzieć w tym coś optymistycznego? No jak?! Otóż optymizm polega na głębokiej wierze w to, że nawet jeśli dzisiaj nie widzę żadnego sensu w tym, co się zdarzyło, nawet jeśli w tej chwili to zdarzenie boli bardziej, niż jestem w stanie znieść, to ma ono głębszy sens, który z czasem odkryję. Nie samo zdarzenie jest dobre, ale właśnie ten sens, który pomoże Ci stać się lepszym człowiekiem, nauczy czegoś wartościowego, zmieni Twoje życie na lepsze. Podczas warsztatów proszę rodziców, żeby wypisali wszystko, za co mogą być wdzięczni w związku z chorobą czy niepełnosprawnością dziecka. To jest najbardziej wzruszający moment naszych spotkań. Czytanie tych wdzięczności trwa dosyć długo. Towarzyszą mu łzy wzruszenia. Małżonkowie odkrywają wzajemny podziw i szacunek. Kobiety mówią o tym, jak uwierzyły w siebie, nabrały odwagi i sił, których nie spodziewały się w sobie znaleźć. Mężczyźni opisują wielki przypływ czułości dla żony, wdzięczność za łzy, których kiedyś się wstydzili, empatię, miłość, której się nauczyli. To są piękne chwile.
Książkę tę napisałam, by przywrócić Ci wiarę w dobro, dać nadzieję na to, że można żyć pięknie bez względu na okoliczności. Przeżyłam depresję, narodziny niepełnosprawnego syna, bolesny rozwód i utratę firmy, którą budowałam przez dwadzieścia lat. Uwierz mi, wiem, że czasem masz dość. Masz wrażenie, że życie jest niesprawiedliwe, że niektórym towarzyszy wieczne szczęście, a Tobie wciąż wiatr wieje w oczy. Czasem dopada Cię lęk przed tym, co będzie, a czasem boisz się tego, co już jest. Czasem masz żal o to, co było, a czasem zwyczajnie masz kiepski dzień i wszystko widzisz w czarnych barwach. I wtedy nie ma nic lepszego niż kubek herbaty albo gorącej kawy i spora dawka optymizmu, którą znajdziesz w tej książce.
Zebrane tu opowieści pochodzą z ostatnich lat mojego burzliwego życia. Zaczynają się tam, gdzie skończyła się ostatnia książka, Depresjologia. Miałam wtedy czterdzieści dwa lata. Zostałam sama z trojgiem dzieci. Bez pracy, bez pomysłu na siebie, bez planu, jak mam od nowa budować swoje życie. Dziś jestem szczęśliwą i spełnioną kobietą, autorką książek, szkoleniowcem oraz matką czworga, tak, czworga dzieci, bo po drodze adoptowałam nastolatka.
Niektóre ze spisanych tu historii obiegły cały świat, inne czekały w ukryciu, bo albo one nie były gotowe, albo ja nie byłam gotowa, by je światu ukazać. Niektóre opisują sytuacje codzienne, inne – bardzo intymne, osobiste. Jestem pewna, że będą dla Ciebie inspiracją i motywacją, balsamem dla zbolałego serca, ukojeniem dla skołatanej duszy. Mam nadzieję, że staną się lekarstwem w chwilach zwątpienia, porcją optymizmu na każdą okazję.ŻYCIE
Kocham życie. Czasami byłam dziko, desperacko, gorzko nieszczęśliwa, udręczona smutkiem, ale mimo to jestem tego całkowicie pewna, że wielką sprawą jest po prostu żyć.
Agatha Christie
O przeznaczeniu
Efekt motyla
Drzwi sali sądowej zamknęły się za mną z ponurym hukiem. Jego echo niosło się po korytarzach sądu i dudniło w mojej głowie. Rozejrzałam się zamglonym wzrokiem. Wszystko wyglądało tak samo jak pół godziny temu. Jednak moje życie przez te trzydzieści minut zmieniło się nieodwracalnie. Wchodziłam do sali rozpraw jako mężatka, wyszłam z niej jako rozwódka. Zdawało mi się, że powinnam czuć ulgę, ale nie czułam nic. Niewiele z tego dnia pamiętam. Nie skakałam z radości. Nie planowałam hucznej imprezy rozwodowej. Byłam koszmarnie zmęczona. Byłam częścią jakiegoś nowego, surrealistycznego świata. Świata, w którym mogłam wszystko. Wszystko, czyli co?
Poczułam się jak żołnierz wracający z frontu. Wielomiesięczna mordercza walka dobiegła końca. Wróciłam do domu i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Przez ostatnie miesiące miałam tylko jeden cel: zakończyć to jak najszybciej i jak najmniej boleśnie. Teraz musiałam zrobić nowy plan, a to zdawało się przerastać moje siły.
Słuchając audiobooków, trafiłam na Efekt motyla, książkę napisaną przez Kamila Cebulskiego, okrzykniętego niegdyś najmłodszym polskim milionerem. Kamil założył szkołę ASBIRO, która uczyła przedsiębiorczości w Uczelni Łazarskiego. Byłam przedsiębiorcą przez ponad dwadzieścia lat. Teraz musiałam zacząć od nowa. Może to był dobry moment, żeby wrócić do podstaw, czyli do szkoły. Wykłady zaczynały się we wrześniu. Spontaniczna decyzja – zapisałam się.
Rozpoczęłam studia podyplomowe. Po co, skoro nawet mój dyplom z ukończonej w Kanadzie szkoły nie został w Polsce uznany? Po to, żeby nie zwariować. Żeby mieć co robić w co drugi weekend, kiedy dzieci były u taty. Po to, żeby rano wstać i wyjść z domu, w którym zaczynałam dziczeć. Po to, by zacząć poznawać ludzi, bo przez długi czas widziałam tylko to, co można było zobaczyć z mojego balkonu. Czułam, że muszę wyjść ze swojej skorupy i nauczyć się żyć na nowo.
W szkole, na wykładzie Leszka Stafieja, słuchałam o tym, jak szukać swojego przeznaczenia. Leszek mówił, że jeśli budzisz się każdego ranka i o czymś myślisz, czegoś pragniesz, a samo myślenie o tym przyprawia Cię o orgazm, to to jest właśnie TO. To jest przeznaczenie. A ja kochałam pisać. Napisałam mój pierwszy tekst i wysłałam do Leszka, a on był nim tak poruszony, że zaniósł go Paulinie Reiter, ówczesnej redaktor naczelnej „Wysokich Obcasów”. Mój tekst okazał się najczęściej czytanym artykułem numeru, a komentarze dały mi wiarę w to, że warto, że mój optymizm jest potrzebny, że inspiruje. Moją intencją było danie nadziei innym. Pokazanie, że trzeba o siebie walczyć, że pomimo przeciwności losu warto podążać za swoim wewnętrznym głosem. Tak wiele osób potrzebuje wiary w to, że życie może być piękne, że można i warto żyć z pasją, i cieszyć się nawet drobiazgami, a małymi kroczkami można spełniać wielkie marzenia. To był początek mojej misji.
Cały tekst z „Wysokich Obcasów” cytuję poniżej.
Mam czterdzieści dwa lata, troje dzieci i kota. W 1994 roku przyjechałam do Polski na wakacje (mieszkałam wtedy na stałe w Kanadzie) i tak jestem już na tych wakacjach od ponad dwudziestu lat. W 1995 zwolniłam się z agencji reklamowej należącej do koncernu ITI i otworzyłam studio graficzne, posiadając jeden komputer i pasję – projektowanie graficzne. W ten sposób rozpoczęłam drogę od zera do milionera. W tym czasie wyszłam za mąż, urodziłam Aleksandra, który teraz ma trzynaście lat, sześć lat później Krystiana z zespołem Downa, a trzy lata temu adoptowaliśmy Adę. Byłam kobietą sukcesu pod każdym względem, tylko że… żyć mi się nie chciało.
W kwietniu 2013 roku wylądowałam na kardiologii w szpitalu MSWiA i zostałam zdiagnozowana z nadciśnieniem, nerwicą i depresją. Tak cholernie się starałam, żeby wszystko było takie śliczne, że gdzieś po drodze pogubiłam siebie, swoje marzenia, a jedyną motywacją do życia stała się myśl o tym, że nie mogę umrzeć, bo moje dzieci będą mnie jeszcze bardzo długo potrzebowały. Musiałam podjąć świadomą decyzję, czy chcę żyć. Wiedziałam jednak, że podejmując ją, będę musiała zmienić praktycznie wszystko w moim życiu. Gdy złożyłam pozew o rozwód, wszyscy patrzyli na mnie jak na idiotkę, bo przecież jak dam sobie radę z trojgiem dzieci, i to tak różnych i wymagających. Nie uznawałam rozwodów. Zrobiłam wszystko, by to małżeństwo działało, i padłam na twarz. Nie miałam wątpliwości, że pozostawanie w tym związku dłużej jedynie ze względów finansowych, statusowych czy dlatego, że nie dam sobie rady, to zwykła prostytucja, a ja jestem niepoprawną romantyczką i nadal wierzę w prawdziwą miłość.
Najpierw jednak musiałam na nowo pokochać siebie. Przyjrzeć się tej istocie, którą się stałam, zaprzyjaźnić się z nią i pokochać ją. A potem musiałam zrobić to, co musiałam zrobić. W kwietniu ukradłam sama sobie sporą kwotę pieniędzy, spakowałam siebie i troje dzieci i w godzinę opuściłam luksusową willę, którą razem z mężem zbudowałam. Przeprowadziłam się na warszawskie osiedle, między ludzi, dzieci, psy i koty i rozpoczęłam zwykłe życie, za którym tak bardzo tęskniłam. Mam cudownych sąsiadów, wspaniałą rodzinę (rodziców i braci) i niezwykłych przyjaciół.
W lecie wyjechałam z dziećmi do Juraty. Moje dzieci były przyzwyczajone wyłącznie do pięciogwiazdkowych hoteli, ja jednak zawsze czułam się tam źle. Sztuczni ludzie, ze sztucznym biustem, bez uśmiechu, za to w prawdziwych ciemnych okularach Chanel, które zakładali nawet na śniadanie (nie wiem, czy widzieli, co kładą na talerz). W starym pokomunistycznym wojskowym ośrodku wczasowym czułam się jak w komunie hipisowskiej. Wszystkie dzieci były nasze, a dzieci te były najszczęśliwsze pod słońcem. Nawet najstarszy syn, który pierwszego dnia z obrzydzeniem zapytał: „Co to za syf?”, trzy dni później poprosił, żebyśmy przyjechali w to samo miejsce za rok.
Rok temu nie wierzyłam, że dam sobie radę sama. Byłam przerażona i zdezorientowana. Bałam się sama iść z dziećmi do sklepu, a co dopiero wyjechać. Teraz mieszkamy sami, chodzimy na spacery, wyjeżdżamy na wakacje. Rok temu to wszystko wydawało się niemożliwe, tak jak niemożliwy wydawał mi się rozwód. Dzisiaj nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych…
Każde z moich dzieci jest inne, każde potrzebuje innego podejścia, każde inaczej przeżyło wydarzenia ostatniego roku. Od siedmiu lat uczę wszystkiego Krystiana, mojego syna z zespołem Downa – od chodzenia, przez jedzenie, bawienie się, po mówienie. Byłam tak pewna, że jestem w tym świetna, że chciałam otworzyć szkołę. Aż przyszła refleksja. Czego nauczyłam tego chłopca? Kto kogo nauczył więcej – ja jego czy on mnie? Dlaczego gdy odpalam na komputerze sylabki, on zaczyna ziewać, zupełnie jak ja kiedyś, przychodząc do pracy, której nie chciałam już wykonywać. Od sześciu lat chodzi do najlepszych logopedów i nadal nie mówi. Porozumiewa się końcówkami słów i wdziękiem osobistym. Wszystkie kroki milowe w swoim życiu (wstawanie, pierwsze całe słowa, nowe umiejętności) zdobył na wyjazdach… I tak pomyślałam, że może zamiast zamęczać go zorganizowaną edukacją, zabrać go w podróż po świecie…
Aleks zamyka się w świecie wirtualnym. Nie znosi uczyć się w szkole, za to uwielbia zdobywać wiedzę w dziedzinach, które go interesują. Przyzwyczajony do luksusu, był w nim równie samotny jak ja. Teraz powoli uczy się marzyć, mieć odwagę chcieć, a ja pomyślałam: a gdyby tak zabrać go w podróż po świecie…? Ilu kolegów by poznał, ile fascynujących sposobów na spędzanie czasu, ile mógłby się nauczyć, nabrać pewności siebie…
Ada, adoptowana, najmłodsza, jest jak iskierka. Wszędzie jej pełno. Jest odważną i elokwentną małą łobuzicą. Podchodzi do obcych, wyciąga rękę i mówi: „Cześć, jestem Ada”. Uwielbia uczyć się angielskiego, jest jak ja ciekawa życia, żądna poznawania wszystkich jego zakamarków. A gdyby tak zabrać ją w podróż po świecie…?
I tak powstało marzenie. Marzenie, które rok temu było dla mnie zbyt niemożliwe, by nawet o nim marzyć. Panicznie bałam się latać, panicznie bałam się o siebie i dzieci. Panicznie bałam się żyć, więc nie żyłam. Dzisiaj wiem, że śmierci nie boją się tylko ci, którzy mają odwagę żyć. Ja mam odwagę żyć i marzyć.
Chcę zabrać dzieci w roczną podróż dookoła świata. Chcę, byśmy zamieszkali w czterech miejscach po trzy miesiące w każdym. Chcę, by moje dzieci w tym czasie uczyły się z rówieśnikami. Chcę dowiedzieć się, jak wygląda edukacja dzieci, również tych niepełnosprawnych, adopcje, małżeństwa i rozwody. Jak różne, bardzo różne kultury traktują te zagadnienia. Chcę podzielić się tą wiedzą z innymi. Łamać stereotypy.
I chociaż w podróż dookoła świata się nie wybrałam, to moje życie wprawione w ruch jedną decyzją, jedną przypadkową książką przeszło niewyobrażalną metamorfozę. Tekst spontanicznie wysłany do wykładowcy stał się początkiem mojej nowej drogi. Dwa lata później zostałam nominowana przez „Wysokie Obcasy” w plebiscycie Superbohaterka Roku za odważne pisanie o tym, co niewygodne, za łamanie stereotypów.
JESTEM WDZIĘCZNA:
– za książkę Efekt motyla, która zrobiła w moim życiu właśnie to, o czym Kamil pisze: wprawiła w ruch sekwencję zdarzeń, które doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem dzisiaj
– za wykłady Leszka Stafieja, jego wrażliwość i dowcip, za przesłanie mojego listu Paulinie Reiter
– za Paulinę Reiter i jej „tak” na publikację mojego tekstu
– za wszystkich ludzi, którzy w cudowny sposób pojawiali się na mojej drodze, by towarzyszyć mi w podróży do kolejnego przystanku, przeprowadzić przez kolejną burzę, czasem dodać sił, czasem sprowadzić na ziemię, czasem po prostu być, bym ja nie była sama w trudnej chwili.
Dziękuję.O marzeniach
Marzenia są po to, by przyciągać cuda
Zaczęłam malować swoje marzenia na nowo. Po przeczytaniu tony książek i słuchaniu audiobooków długimi godzinami, po wielu warsztatach, szkoleniach i terapiach usiadłam pewnej nocy i napisałam swoją nową wizję życia. Dzieci spały, a ja, szlochając, pisałam. Siedziałam w wynajętym mieszkaniu, bez pracy, bez planu na siebie, za to z trojgiem dzieci. Siedziałam i bezwstydnie spisywałam swoje marzenia.
„Ja jestem. Kocham siebie, jestem dla siebie dobra, wyrozumiała, wrażliwa na swoje potrzeby, w bliskim kontakcie z moim sercem i duszą. Ufam sobie. Swobodnie wyrażam siebie, z pewnością, wiarą w siebie, entuzjazmem. Jasno i pewnie przekazuję moje myśli. Jestem odważna, spokojna i pewna siebie.
Jestem piękna, zdrowa i atrakcyjna, zmysłowa i radosna, silna i rozważna, pełna entuzjazmu, miłości, pasji, radości życia. Postępuję zgodnie z moim sumieniem. Jestem konsekwentna i umiem realizować to, co jest dla mnie ważne.
Kocham moje dzieci i mam z nimi doskonały kontakt. Każde z nich ma własne, wyjątkowe potrzeby. Potrafię je dostrzec i zaspokoić. Jestem na nie wrażliwa. Potrafię być blisko, gdy tego potrzebują, i stanąć z boku, gdy potrzebują przestrzeni. Jestem konsekwentna i wymagająca, gdy jest to konieczne, a pobłażliwa i wyrozumiała, gdy jest to dla nich dobre. Potrafię zauważyć różnicę. Jestem dla nich czuła: przytulam, całuję, dotykam. Lubię nimi oddychać. Lubię się im przyglądać. Akceptuję każde z nich bezwarunkowo.
Kocham życie takie, jakie jest. Jest cudowne. Z zachwytem mu się przyglądam. Poddaję się jego łagodnym falom. Kocham wschody i zachody słońca, pełnie księżyca, burze, piasek na plaży i śnieg na stokach. Kocham konie i koty. Promienie słońca odbijające się w kropli na szklance i dotykające mojej skóry. Kocham motyle, niebo, palmy i mech.
Kocham ludzi. Wszystkich. Zachwycają mnie, lubię na nich patrzeć, przebywać z nimi, rozmawiać. Jestem ich ciekawa. Kocham ciszę i samotność. Kocham muzykę i taniec. Kocham kochać, kocham kochać się z ukochanym. Kocham dawać i otrzymywać oraz przyjmować bezwarunkową miłość. Kocham być kochana, dotykana, całowana. Kocham całować, tulić się i dotykać. Kocham z pasją. Z pasją żyję. Wszystko, co robię, robię z pasją. Z pasją pracuję, bo robię to, co kocham, i daje mi to wolność finansową.
Kocham żyć. Życie sprawia mi radość. Żyję zgodnie z moim sumieniem, więc jestem spokojna, wypoczęta i uśmiechnięta. Zawsze przestrzegam zasad, które dyktuje mi moje sumienie, mam więc czyste serce.
Jestem zdrowa psychicznie i fizycznie i zdrowe są moje dzieci. Lubimy dobre i zdrowe jedzenie, świeże powietrze, sporty, wypoczynek. Żyjemy w równowadze, słuchając serca i sygnałów, jakie wysyła nam nasze ciało, bo ciało jest mową serca i duszy. Poruszam się z gracją, lekkością i radością. Z łatwością mówię. Przekazuję jasno i wyraźnie moje myśli, z odwagą i pewnością siebie.
Zawsze mam wystarczająco dużo pieniędzy na potrzeby, pasje i przyjemności moje i moich dzieci. Zarabianie przychodzi mi z łatwością. Moja praca wymaga kilku godzin mojej uwagi tygodniowo. Jest doskonale i skutecznie zorganizowana. Otaczają mnie lojalni, uczciwi i kreatywni ludzie.
Mam duże, komfortowe i niezawodne auto. Mieszkam z dziećmi w wystarczająco dużym, pięknym, jasnym apartamencie, urządzonym w bieli i szarościach, z różem i fioletem – lawenda i róże, w stylu Prowansji, Toskanii.
Na ścianach wiszą zdjęcia dzieci i moje, nasze wspólne chwile zatrzymane na fotografiach oprawionych w efektowne grube ramy. Wszystkie tkaniny i obicia są miękkie i przytulne, podłoga zrobiona jest z białych desek. Dużo klimatycznych dodatków, lawenda w donicach. Mam dwa miejsca parkingowe obok siebie, windę, taras pełen kwiatów, lawendy i ziół. Mam cudownych sąsiadów, otaczają mnie mili i życzliwi ludzie.
Zwiedzam świat. Czasem z dziećmi, czasem z ukochanym, a czasem sama.
Mój mężczyzna jest niezbyt wysoki, ale dobrze zbudowany. Ciepły, konkretny, opiekuńczy. Kocha moje dzieci i mnie. Chce i może z nami być. Jest moim cudownym, zmysłowym kochankiem, przyjacielem, partnerem na życie, opiekunem dla mnie i moich dzieci. Jest silny, odpowiedzialny i lojalny. Uwielbiam jego ciało, a on moje. Uwielbiamy się dotykać, całować i przytulać. Ufamy sobie, jesteśmy sobie wierni. Jesteśmy ze sobą otwarci i szczerzy. Akceptujemy się wzajemnie bezwarunkowo. Uskrzydlamy się wzajemnie, wierzymy w siebie nawzajem, dodajemy sobie sił, razem się cieszymy, razem płaczemy, razem istniejemy w szczęściu i harmonii. Wspieramy się we wszystkim, co jest dla
każdego z nas ważne. Jesteśmy ze sobą, bo chcemy, bo sprawia nam to przyjemność, bo jest nam ze sobą dobrze”.
Przez ostatnie lata moja wizja spełniała się krok po kroku. Czasem aż nadto dosłownie. Nauczyłam się, że słowa mają wielką moc, a spełnia się nie to, co napiszesz, lecz intencja, z jaką to piszesz. Dostałam od życia to, na co byłam gotowa, i kilka rzeczy, na które gotowa zupełnie nie byłam. Te dary były najpiękniejsze. Dzisiaj wiem, że nasze marzenia to tylko kierunek i nigdy nie będziemy przygotowani na to, co zdarzy się w drodze do celu. Sztuką jest umieć przyjmować dary, które po drodze nas zaskakują. Umiemy marzyć tylko o tym, co nasz umysł ogarnia, co znamy, co możemy sobie wyobrazić. Jednak nasz umysł i wiedza to kropla w morzu możliwości. Nie możesz marzyć o czymś, czego nie znasz. To może tylko być Ci podarowane.
JESTEM WDZIĘCZNA:
– za to, że miałam odwagę napisać, o czym marzę
– za to, co poszło zgodnie z planem
– za wszystkie niespodzianki, które zbiły mnie z tropu, ale których wartość i znaczenie w moim dzisiejszym życiu są nieocenione.
Dziękuję.O byciu ofiarą
Swoje szczęście tulisz w swoich rękach
Pozbierałam się po rozwodzie, zaczęłam pisać książkę, stworzyłam moją stronę internetową, kupiłam mieszkanie.
Druga wojna przyszła zbyt wcześnie. Nie miałam na nią sił. Przegrałam walkowerem. Kiedy mój były prawnik postanowił skorzystać z wiedzy, jaką posiadał na mój temat, i oskubać mnie z pieniędzy, zacisnęłam mocno powieki, zasłoniłam uszy, zwinęłam się w kłębek i przestałam oddychać w nadziei, że wszystko samo minie. Rok później debet na moim koncie wynosił dwadzieścia siedem tysięcy złotych. Prawnik, wiedząc, że nie mieszkam w miejscu zameldowania, kierował całą korespondencję na ten właśnie adres. Wyrok zapadł zaocznie. Komornik zajął moje konto. Nie miałam szansy na obronę i obnażenie oszusta. Przełknęłam to, opłakałam, wróciłam do równowagi.
Odebrałam mieszkanie. Wykańczałam je albo ono mnie, w zależności od dnia. Wykańczał nas znajomy. Błąd! Fatalny obcy jest lepszy od najlepszego znajomego. Kobieta samotna kojarzy się niektórym wyłącznie z obiektem do wydymania. Przepraszam, inaczej się tego nie da ująć. I nie chodzi tu o akt seksualny. Powierzając mieszkanie moich marzeń w ręce znajomego, wierzyłam, że otrzymam uczciwą usługę za uczciwą cenę. To wszystko. Żadnych przysług, żadnych specjalnych upustów. Zaakceptowałam kosztorys, wpłaciłam zaliczkę, potem jeszcze raz i jeszcze… Zapłaciłam nawet z góry za to, co jeszcze nie było zaczęte, bo znajomy potrzebował, a że uczciwy, no bo znajomy, to przecież zrobi jak trzeba. Jednak im bliżej końca, tym kwoty za kiwnięcie palcem były bardziej absurdalne. W pewnym momencie nawet mnie, nawróconą blondynkę, zaczęły zastanawiać. Zaczęłam więc sprawdzać. I tak wyszło, że wnoszenie kafelków do windy i z niej do mieszkania w markecie budowlanym kosztuje dwieście złotych, a u znajomego – dwa tysiące. Ups, jedno zero. Siedem metrów kwadratowych cegły na ścianie kładzione przez znajomego to sześć tysięcy złotych, a przez specjalistę od cegły – tysiąc dziewięćset razem z cegłą, transportem i wniesieniem. Ułożenie metra kwadratowego kafelków kosztuje od trzydziestu do siedemdziesięciu złotych, a nie trzysta. Ups, znowu to cholerne zero. Różnica pomiędzy oszustem z ulicy a oszustem z polecenia polega na tym, że oszust z polecenia zna Twoje słabości. I tak ściana, na której zawisł kaloryfer, musiała tyle kosztować, bo moja córka Ada lubi się wspinać, bo konstrukcja musi być bezpieczna dla dzieci, żeby wszystko nie runęło razem z kaloryferem. Kupił mnie, ja kupiłam ścianę. Ale półtora metra kwadratowego kafelków za osiemset złotych nie kupiłam. Nie mogłam sobie wyobrazić, by mogły w jakikolwiek sposób zagrażać moim dzieciom, co by uzasadniało taką cenę.
Pozbyłam się znajomego, ale straciłam też przyjaciółkę, bo była ze znajomym w komplecie. To jednak nie wszystko. Przedsiębiorczy znajomy wymyślił sobie nowe zajęcie: produkcję faktur, które wysyłał do mnie mailem. Pewnie pomysł zapożyczył od mojego byłego prawnika, z którym jak się okazało, znał się całkiem nieźle. A że nasze prawo zniosło konieczność podpisu nabywcy na fakturze, to sprawa mogła zakończyć się w sądzie.
Mimo wszystko nie żałuję. Fałszywego człowieka można poznać, tylko dając mu szansę, by nas zranił lub oszukał. W przeciwnym razie taki kołek tkwi w naszym życiu, uśmiecha się do nas i naszych dzieci, zatruwając nas nieszczerą życzliwością. Wiemy o nim tylko tyle co o pani zza lady w osiedlowym spożywczym. Panią poznamy, dopiero gdy przy okazji zakupów zostawimy z roztargnienia portfel przy kasie. Jeśli do nas wróci wraz zawartością, to i my wrócimy do sklepu, a pani zza lady stanie się kimś szczególnym, godnym naszego zaufania. Bolesna weryfikacja znajomych i ludzi, którzy nas otaczają, jest elementem oczyszczania swojego otoczenia z oszustów, kłamców, złodziei i zwykłych trucicieli. I choć czasem jest to równie bolesne jak wyrywanie chorego zęba bez znieczulenia, to potem następuje ulga.
Jak nie pozwolić, by tacy ludzie wkradali się w Twoje życie? Jest na to jedna rada. Wyjść z roli ofiary, którą ktoś ma uratować. Uratować siebie samą możesz jedynie Ty, biorąc swoje szczęście w swoje własne ręce i przyjmując za nie pełną odpowiedzialność. Twoją najlepszą bronią będzie miłość i szacunek do siebie samej. Tylko kochając i szanując siebie, nie pozwolisz, by toksyczne osoby zbliżyły się na tyle, by Cię zranić. W ten sposób tworzysz wokół siebie barierę ochronną, od której źli ludzie odbijają się niczym piłeczki pingpongowe. Swoje szczęście tulisz w swoich rękach. Nikt inny nie zadba o nie tak jak Ty.
JESTEM WDZIĘCZNA:
– za to, że toksyczni ludzie masowo opuścili moje życie. Zrobili miejsce dla nowych, szczerych i życzliwych
– za kawiarnię Croque Madame, którą pokazał mi były prawnik. Wracam do niej nie ze względu na pamięć o nim, bo tę pogrzebałam, ale dlatego że jej wnętrze współgra z moim, a bezy są najlepsze na świecie. Za tę kawiarnię dziękuję ci, draniu
– za to, że partactwo znajomego udało się w miarę łatwo naprawić, choć jego niedoróbki wychodzą do dziś, a szpetne detale nadal straszą. Na szczęście już ich nie widzę
– za to, że nauczyłam się brać stuprocentową odpowiedzialność za swoje życie i swoje szczęście.
Dziękuję.