Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Orion i Chryzantema, czyli romans w XX wieku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Orion i Chryzantema, czyli romans w XX wieku - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 240 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AU­TO­RA.

Po­wieść ni­niej­sza, po­wsta­ła z wra­żeń i ob­ser­wa­cyi w at­mos­fe­rze Pa­ry­ża, dru­ko­wa­na była w od­cin­ku K. W. pod ty­tu­łem: "Przy koń­cu wie­ku".

Kra­ków 1 Stycz­nia 1895 r.

Druk W. L. An­czy­ca i Spół­ki w Kra­ko­wie.

.

Za­trzy­ma­ła się wśród tań­ca, pod­nio­sła po­su­wi­sty ogon suk­ni i szyb­ko po­bie­gła do gar­de­ro­by. Tam, na ak­sa­mit­nym ta­bu­re­cie opar­ła bia­ły pan­to­fe­lek i za­czę­ła po­wo­li od­pra­wać roz­dar­tą w tań­cu pod­szew­kę ogo­na.

Nie spo­strze­gła, że tuż przy niej klę­czy mło­dy męż­czy­zna i z wpra­wą zręcz­nej sub­ret­ki po­ma­ga jej w im­pro­wi­zo­wa­nej ro­bo­cie.

Spoj­rza­ła na nie­go z uśmie­chem, a przy tem spoj­rze­niu za­po­mnia­ła opu­ścić rą­bek suk­ni, któ­ry nie­dy­skret­nie od­sła­niał bia­łą… ażu­ro­wa poń­czosz­kę.

– Co pan ro­bisz? za­py­ta­ła zdzi­wio­na.

– Drob­na przy­słu­ga, nic wię­cej – od­po­wie­dział nie­zna­jo­my, od­pru­wa­jąc da­lej opor­ną pod­szew­kę.

– Ależ bo pan za­nad­to ener­gicz­nie…

– Taka już moja na­tu­ra.

Mło­dy męż­czy­zna pod­niósł te­raz gło­wę do góry. Miał czar­ne wąsy do góry za­krę­co­ne, oczy duże i brwi krza­cza­ste. Ona od­sło­ni­ła mu bia­łe ząb­ki, drob­ne jak per­ły, i ura­czy­ła go uśmie­chem tak roz­kosz­nym i tak prze­zro­czy­stym, jak ty poń­czosz­ka ażu­ro­wa na zgrab­nie uto­czo­nej nóż­ce.

– Tak pan dziw­nie klę­czysz przede mną – za­szcze­bio­ta­ła – gdy­by kto na nas pa­trzył w tej chwi­li, my­ślał­by, że się pan oświad­czasz!…

– Wła­śnie my­śla­łem o tem…

– Cóż pana taką my­ślą na­tchnę­ło?

– Ten atła­so­wy pan­to­fe­lek i ta poń­czosz­ka ażu­ro­wa, któ­ra nie­za­wod­nie po­cho­dzi od fir­my bruk­sel­skiej.

– Mó­wisz pan jak znaw­ca.

– Je­stem po­moc­ni­kiem w ma­ga­zy­nie to­wa­rów wy­sor­to­wa­nych.

– Czy in­te­res do­brze idzie?

– Za­ra­bia­my czter­dzie­ści pro­cent.

– Czy to praw­da?

Mogę oka­zać księ­gi ka­so­we. Ozy mogę się za­py­tać, z kim obec­nie tak mile się za­ba­wiam?

– Na­zy­wam się Chry­zan­te­ma i je­stem po­moc­ni­cą u mo­jej star­szej sio­stry, któ­ra ma sklep ża­łob­ny. Jest to fi­lia za­kła­du po­grze­bo­we­go na­sze­go stry­ja.

– Wy­bor­nie! Ależ to Opatrz­ność spro­wa­dza nas ra­zem.

– Tak mó­wio­no przed stu laty!

– Prze­pra­szam, po­kre­wień­stwo na­szych in­te­re­sów wy­war­ło taką atrak­cyę.

– Jak się pan na­zy­wasz?

– Moje imię – Orion.

Orion i Chry­zan­te­ma spoj­rze­li na sie­bie. Imio­na ich od­po­wia­da­ły ów­cze­snym zwy­cza­jom, któ­re po­zwa­la­ły każ­de­mu osob­ni­ko­wi wy­bie­rać so­bie imię, ja­kie mu się po­do­ba. Uzna­no bo­wiem za słusz­ne w owym cza­sie od­stą­pić od imion świę­tych pań­skich, z usza­no­wa­nia dla tych­że. Nic chcia­no, aby lu­dzie pod­le­ga­ją­cy róż­nym złym skłon­no­ściom ubli­ża­li ich pa­mię­ci. Każ­dy więc, sto­sow­nie do swe­go uspo­so­bie­nia, przy­bie­rał imię, któ­re po­tem urzę­dy ma­try­ku­lar­ne za­pi­sy­wa­ły. Męż­czyź­ni z wyż­szą am­bi­cya przy­własz­cza­li so­bie na­zwi­ska gwiazd, gór i drzew wy­so­kich – ko­bie­ty po­prze­sta­wa­ły na bo­ta­ni­ce.

Z tego wy­pły­wa, że po­moc­nik w han­dlu to­wa­rów wy­sor­to­wa­nych miał za­mia­ry wy­so­ko się­ga­ją­ce, je­że­li się na­zwał Orio­nem, gdy dama z roz­dar­tą suk­nią ba­lo­wą za­do­wo­li­ła się bia­łym kwia­tem, sym­bo­lem dłu­go­trwa­łej nie­win­no­ści.

– Wstań pan… pa­nie Orio­nie – rze­kła – bo w ta­kiej po­zy­cyi nie­wy­god­nie panu.

– Mógł­bym tak klę­czeć do skoń­cze­nia świa­ta – od­po­wie­dział Orion.

– Tak mó­wio­no przed stu laty! Wstydź się pan!

– Prze­pra­szam, ale to dzie­dzicz­ność po moim dziad­ku, któ­ry miał być kie­dyś po­etą! Taki ata­wizm cza­sem mnie na­pa­da.

– Wróć­my do in­te­re­su. Czy pan chcesz mi się oświad­czyć?

– Jest to mo­jem nie­za­mien­nem po­sta­no­wie­niem.

Rzecz ukła­da się do­brze, może z tego coś być.

– In­te­re­sy na­sze scho­dzą się ra­zem. Wy­sor­to­wa­ne to­wa­ry na­sze­go han­dlu–oso­bli­wie ta­kie, któ­re w swo­im cza­sie były eks­cen­trycz­nie mod­ne, far­bu­je­my zwy­kle na czar­no. W sam raz do­bre dla nie­bosz­czy­ków!

ar

– Nie­bosz­czy­ki, to kund­ma­ni wy­ro­zu­mia­li. Przyj­mą, co im się da. Trud­niej­szą spra­wę mam z wdo­wa­mi. Trud­no im do­go­dzić, bo każ­da chce, aby jej ża­ło­ba była do twa­rzy.

– Za­praw­dę, nasz han­del wy­god­niej­szy, ale mo­że­my wza­jem­nie się wspie­rać.

Po­da­li so­bie ręce i ro­mans przed­ślub­ny był skoń­czo­ny.

Do ksiąg ma­try­ku­lar­nych za­pi­sa­no nowe mał­żeń­stwo.

Chry­zan­te­ma i Orion byli szczę­śli­wi. On więk­szą część dnia prze­pę­dzał w ma­ga­zy­nie swe­go pryn­cy­pa­ła, ona ubie­ra­ła z wdzię­kiem mło­de, nie­po­cie­szo­ne wdo­wy. Orion dla nie­bosz­czy­ków do­star­czał ta­nie­go ma­te­ry­ału, ona po­bie­ra­ła za to od po­zo­sta­łych do­syć dro­gie pie­nią­dze.

Cza­sem tyl­ko mie­wa­li sny nie­spo­koj­ne. Orio­no­wi przy­śnił się od cza­su do cza­su nie­bosz­czyk w po­dar­tej na ple­cach odzie­ży i wy­rzu­cał mu, że w tak li­chą ma­te­ryę go ubrał. Gro­ził, że w tej roz­dar­tej odzie­ży sta­nie na są­dzie osta­tecz­nym ze skar­gą, że go oszu­kał.

Chry­zan­te­mie zaś przy­śni­ła się nie­jed­na wdo­wa z wy­rzu­ta­mi, że jej ża­łob­na suk­nia nic spra­wi­ła u wód ta­kie­go efek­tu, ja­kie­go się spo­dzie­wa­ła.

Mimo te drob­ne chmur­ki, ży­cic mło­de­go mał­żeń­stwa było do­syć przy­jem­ne. On umiał swe­mu pryn­cy­pa­ło­wi po­dwój­ną bu­hal­te­ryę tak pro­wa­dzić, że pryn­cy­pa­ło­wi i jemu coś się okro­iło. Ona zaś do­wo­dzi­ła sio­strze, że sklep ża­łob­ny pod­upa­da, po­pie­ra­jąc to ra­chun­ka­mi.

I za­le­d­wie rok upły­nął, prze­ko­nał się pryn­cy­pał Orio­na, że da­lej in­te­re­sów pro­wa­dzić nie może, i od­stą­pił go swe­mu po­moc­ni­ko­wi.

To samo uczy­ni­ła sio­stra Chry­zan­te­my. Obo­je zo­sta­li te­raz wła­ści­cie­la­mi dwóch ma­ga­zy­nów, a szczę­ście sprzy­ja­ło im le­piej, ni­że­li ich po­przed­ni­kom.

Chry­zan­te­ma i Orion pro­wa­dzi­li te­raz ży­cie przy­jem­ne. W chwi­lach wol­nych cho­dzi­li do te­atru; w nie­dzie­le i świę­ta na obiad­ki do re­stau­ra­cyi, a gdy dnie go­rą­ce na­de­szły, orzeź­wia­li się chłod­ni­ka­mi na kon­cer­tach ogro­do­wych.

Jed­na tyl­ko chmur­ka wy­su­nę­ła się raz na nie­bo mał­żeń­skie. Chry­zan­te­ma oświad­czy­ła Orio­no­wi, że dla kon­ku­ren­cyi ża­łob­ne­go skle­pu z na­prze­ciw­ka, za­miast zwy­kłej pan­ny skle­po­wej, trze­ba przy­jąć sub­jek­ta.

Orion zra­zu uznał ko­niecz­ność ta­kiej zmia­ny i za­pro­po­no­wał swe­go po­moc­ni­ka z ma­ga­zy­nu to­wa­rów wy­sor­to­wa­nych, któ­ry ze sta­ro­ści nie mógł już do­brze od­róż­niać barw ja­snych. Przy czar­nych ma­te­ry­ałach nie prze­szka­dza­ła ta sła­bość oczu.

Nie zgo­dzi­ła się na to Chry­zan­te­ma i to ze wzglę­dów kon­ku­ren­cyj­nych. W ża­łob­nym ma­ga­zy­nie z na­prze­ciw­ka byli sami mło­dzi sub­jek­ci, a to wła­śnie, we­dług jej zda­nia, ścią­ga­ło mu licz­ną klien­te­lę. Mło­dym wdo­wom i sie­ro­tom ja­koś le­piej do­bie­ra­li mło­dzi po­moc­ni­cy, gdy tym­cza­sem sta­ry sub­jekt lub mru­kli­wa po­moc­ni­ca od­strę­cza­li kund­ma­nów.

Dłu­go trwał spór mię­dzy mał­żeń­stwem, wresz­cie prze­mo­gła Chry­zan­te­ma. Po­sta­no­wio­no od­pra­wić pan­nę skle­po­wą, a na jej miej­sce przy­jąć mło­de­go i, jak Chry­zan­te­ma z na­ci­skiem do­da­wa­ła, przy­stoj­ne­go sub­jek­ta. Chry­zan­te­ma wzię­ła to już na sie­bie.

W owym cza­sie nie było to tak trud­nem.

Ko­bie­ty wy­wal­czy­ły już wte­dy wie­le praw swe­go rów­no­upraw­nie­nia, zaj­mo­wa­ły wy­so­kie urzę­dy, były le­ka­rza­mi, sę­dzia­mi i gło­so­wa­ły we­dług wie­rzeń swo­ich na człon­ków za­rzą­du gmin lub kra­jo­wych.

Do ostat­nich zdo­by­czy, oprócz pra­wa do urzę­dów, nauk i pra­cy, na­le­ża­ło tak­że uchwa­lo­ne pra­wo – za­ba­wy. Gmi­na była obo­wią­za­na wy­pra­wić co ty­dzień bal pu­blicz­ny, na któ­rym za­ba­wia­no się bez­płat­nie.

Na jed­nym z ta­kich ba­lów zna­la­zła Chry­zan­te­ma swo­je­go Orio­na; na ta­kim balu po­sta­no­wi­ła szu­kać snbjek­ta do ża­łob­ne­go skle­pu. Po­nie­waż spo­sób, w jaki Orio­na zna­la­zła, oka­zał się prak­tycz­nym, po­sta­no­wi­ła użyć tego sa­me­go spo­so­bu w wy­szu­ka­niu po­moc­ni­ka".

W tań­cu wy­da­rza­ło się czę­sto, że któś suk­nię przy­dep­tał i coś uszko­dził. Po­trze­ba było po­spie­szyć do gar­de­ro­by i uszko­dze­nie na­pra­wić. Naj­czę­ściej sani spraw­ca tego uszko­dze­nia spie­szył za nią i do­po­ma­gał wy­rzą­dzo­ne złe na­pra­wić.

Nie za­wsze jed­nak taki spraw­ca kwa­li­fi­ko­wał śą na sub­jek­ta ża­łob­ne­go skle­pu, nie za­wsze umiał prze­jąć się rolą, kto­rą tak zręcz­nie ode­grał był swo­je­go cza­su Orion.

Po wie­lu pró­bach uda­ło się wresz­cie Chry­zan­te­mie zna­leźć to, cze­go szu­ka­ła.

Orion, przy­szedł­szy raz do ma­ga­zy­nu ża­łob­ne­go, uj­rzał za ladą mło­dzień­ca, któ­re­go Chry­zan­te­ma przed­sta­wi­ła jako no­wo­za­cięż­ne­go po­moc­ni­ka.

Mąż Chry­zan­te­my spoj­rzał na nie­go z uwa­gą. Był słusz­ne­go wzro­stu, twarz miał nie­wiel­ką, lecz pulch­ną jak pą­czek za­pust­ny. Ró­żo­wa, gład­ka po­wierzch­nia tej twa­rzy nic mia­ła żad­nych cech cha­rak­te­ry­stycz­nych, prócz sta­ran­nie na skro­niach przy­le­pio­nej grzyw­ki, wy­glą­da­ją­cej jak dwa pla­ster­ki an­giel­skie. Za to pod bro­dą, ciem­nym mesz­kiem ocie­nio­ną, wzno­sił się bia­ły koł­nie­rzyk na ćwierć łok­cia wy­so­ki, spię­ty na trzy zło­te gu­zi­ki. Głę­bo­ko wy­kro­jo­na ka­mi­zel­ka od­sła­nia­ła spo­ry szmat ha­fto­wa­nej, ba­ty­sto­wej ko­szu­li, prze­cię­tej w środ­ku wąz­kim pa­skiem nie­bie­skie­go kra­wa­ta. Ze słod­kim uśmie­chem, jak­by mó­wił do damy swe­go ser­ca, opo­wie­dział nowy po­moc­nik swo­je do­tych­cza­so­we losy, a Orion po­dał mu rękę na znak, że apro­bu­je wy­bór Chry­zan­te­my.

Chry­zan­te­ma mia­ła słusz­ność. Ża­łob­ny ma­ga­zyn oży­wił się te­raz. Mło­dy przy­stoj­ny sub­jekt umiał nie­po­cie­szo­nym wdo­wom za­le­cać po­da­ny to­war tak wy­mow­nie, że żad­na nie opusz­cza­ła skle­pu nie za­mó­wiw­szy przy­najm­niej kil­ku su­kien. Na­wet kund­man­ki ma­ga­zy­nu z na­prze­ciw­ka prze­nio­sły się po ko­lei do skle­pu Chry­zan­te­my, a sam Orion przy­znał, że po­my­sło­wa żona jego zro­bi­ła do­bry wy­bór.

Na­stą­pi­ła dłuż­sza pau­za pew­ne­go za­do­wo­le­nia oboj­ga. In­te­res ża­łob­ne­go ma­ga­zy­nu szedł wvbor­nie. Ra­chu­nek ty­go­dnio­wy wy­ka­zy­wał znacz­ną zwyż­kę. Nowy po­moc­nik, któ­ry na­zy­wał się Pi­la­des. był mi­strzem nie­tyl­ko w roz­wi­ja­niu to­wa­rów, ale umiał tak­że tyle pięk­nych rze­czy pra­wic za­smu­co­nym bo­le­sną stra­tą kund­man­kom, że na­bie­ra­ły lep­sze­go hu­mo­ru i z wy­ra­zem wi­docz­nej po­cie­chy wy­cho­dzi­ły ze skle­pu.

orion, jak mógł, wy­na­gra­dzał nie­oce­nio­ne­go po­moc­ni­ka. Przy wspól­nym obie­dzie na­le­wał mu peł­ne kie­lisz­ki wina i da­wał mu do­bre cy­ga­ra. Chry­zan­te­ma na­kła­da­ła mu na ta­le­rze naj­lep­sze ką­ski i ka­za­ła czę­sto rol­ne le­gu­mi­ny, któ­re Pi­la­des z roz­ko­szą po­ły­kał, cho­ciaż mę­żo­wi nie­bar­dzo sma­ko­wa­ły. Na­wet na kon­cer­ty i do te­atru bra­no za­cne­go Pi­la­de­sa, dla re­kla­my, jak utrzy­my­wa­ła Chry­zan­te­ma, aby go tym da­mom oka­zać, któ­re jesz­cze w ma­ga­zy­nie nic by­wa­ły.

In­te­res szedł do­brze, pie­nią­dze wpły­wa­ły do kasy i zda­wa­ło się, że już te­raz do szczę­ścia nic im wię­cej nie trze­ba. 1 do­syć dłu­go trwa­ło to szczę­ście i by­ło­by trwa­ło może aż do śmier­ci, gdy­by nie ów fa­tal­ny ata­wizm, któ­ry za­czął się od­zy­wać w du­szy Orio­na, jako po­tom­ka po­ety.

Orion za­czął mie­wać ja­kieś sny nie­przy­jem­ne, Śni­ło mu się, że nie­bosz­czy­ki przy­cho­dzą do nie­go z wy­rzu­ta­mi, że ich li­cho na dro­gę wiecz­no­ści ubie­ra.

Je­den z nich po­ka­zał mu ka­mi­zel­kę, któ­ra nie mia­ła dziu­rek ob­szy­tych, dru­gi skar­żył się, że w go­dzi­nę po śmier­ci po­pę­kał mu czar­ny sur­dut skle­jo­ny z ma­te­ryi prze­gni­łej, a trze­ci ze zgro­zą oka­zał mu czar­ne ufar­bo­wa­ne pan­ta­lo­ny, z któ­rych far­ba pu­ści­ła, a na­to­miast wy­szły na wierzch czer­wo­ne tu­li­pa­ny owi­ja­ne gir­lan­dą z zie­lo­nych li­ści.

Orion opo­wie­dział to żo­nie przy śnia­da­niu, a Chry­zan­te­ma i Pi­la­des śmia­li się do roz­pu­ku z ta­kich ko­sty­umów, w ja­kich oka­żą się nie­bosz­czy­ki na są­dzie osta­tecz­nym, Orion śmiał się tak­że, ale mimo śmie­chu czuł, że mu kawa ja­koś nie sma­ku­je. Po­wró­ciw­szy do swo­je­go ma­ga­zy­nu, na­ka­zał far­bia­rzo­wi, aby far­by nie ża­ło­wał, gdy mod­no ja­skra­we ma­te­rye far­bu­je na czar­no.

Mimo to sny po­wta­rza­ły się. Umar­li na­wie­dza­li go czę­sto i psu­li mu śnia­da­nie. Na­wet na ja­wie, oso­bli­wie gdy był ra­zem z Chry­zan­te­mą i Pi­la­de­sem, mie­wał ja­kieś dziw­ne przy­wi­dze­nia. Zda­wa­ło mu się… że lu­dzie dziw­nie pa­trzą na nie­go, że się uśmie­cha­ją z iro­nią a na­wet szep­cą o nim do sie­bie. W te­atrze, gdy du­chy z pod zie­mi wy­cho­dzi­ły w szma­tach róż­no­ra­kich, zda­wa­ło mu się, że to jego kund­ma­ni, któ­rych on tak źle po­ubie­rał. Razu jed­ne­go śni­ło mu się, że przy­szła do nie­go mło­da nie­po­cie­szo­na wdo­wa. Wy­rzu­ca­ła mu… że przez jego żonę jest nie­szczę­śli­wa, i bła­ga­ła go, aby temu nie­szczę­ściu za­ra­dził.

– To być nic może rzekł do niej Orion – Chry­zan­te­ma to anioł wcie­lo­ny, ona ni­ko­mu krzyw­dy nic wy­rzą­dza!

– A jed­nak uczy­ni­ła mnie nie­szczę­śli­wą – od­rze­kła wdo­wa, za­le­wa­jąc się rzew­ne­mi łza­mi.

– Czy suk­nia nic spra­wi­ła upra­gio­ne­go wra­że­nia?…

– Prze­ciw­nie, po­do­ba­ła się wszyst­kim, a na­wet py­ta­no się, kto jest ra wdo­wa z tak wdzięcz­ną fi­gu­rą?

– I cze­góż chcesz pani? czy far­ba czar­na pu­ści­ła, a z pod niej wy­szły wca­le nic ża­łob­ne róże i goź­dzi­ki?

– i to nie, moje nie­szczę­ście się­ga głę­biej! – W ta­kim ra­zie ja nic nie po­ra­dzę i nie wiem, co tu moja żona po­ra­dzić może?

– Zona pana może od­dać to… co nie­li­to­ści­wie mi wy­dzie­ra.

– A cóż ona pani wy­dar­ła?

– Pi­la­de­sa!

– Pi­la­de­sa?… Czyś pani osza­la­ła?

– Tak jest, ale szał dla ko­bie­ty jest świę­tym. To jej szczę­ście, to jej wła­sność. Szczę­ścia prze­cież nie moż­na ni­ko­mu wy­dzie­rać!

– Ja­kie­go szczę­ścia? Co Pi­la­des i moja żona mają do tego?

– Po­słu­chaj pan. Gdym po stra­cie mo­je­go naj­droż­sze­go męża nie­po­cie­szo­na przy­szła do ma­ga­zy­nu, aby w ża­łob­ne sza­ty się ubrać, umiał pan Pi­la­des z ta­kiem współ­czu­ciem do mnie prze­mó­wić… a gdy czar­ny ty­bet roz­wi­jał, zda­wa­ło mi się, że łza z jego oka pa­dła na ladę!… A gdy po­tem, aby wziąć mia­rę, do mnie się zbli­żył, czu­łam wy­raź­nie, że do mo­je­go sie­ro­ce­go ser­ca zbli­ża się nowy przy­ja­ciel! Póź­niej, przy pró­bie, do­zna­łam tego sa­me­go uczu­cia i od tego cza­su nie opusz­cza­ło mie to uczu­cie aż do chwi­li…

– Do ja­kiej chwi­li?

– Do chwi­li, w któ­rej prze­ko­na­łam się, że żona pana wy­dzie­ra mi no­we­go przy­ja­cie­la…

– Co pani bre­dzisz!

– Mó­wię jak na spo­wie­dzi. Po ostat­niej pró­bie suk­ni roz­ma­wia­li­śmy wie­le z pa­nem Pi­la­de­sem i sta­nę­ło na­tem, że po od­by­tej ża­ło­bie miał on zo­stać moim mę­żem. Do tego cza­su mie­li­śmy wi­dy­wać się co kil­ka dni, a pi­sy­wać do sie­bie co­dzien­nie. By­li­śmy bar­dzo szczę­śli­wi: on mie ko­chał, jak twier­dził, pierw­szą ni­ło­ścią, a mnie się zda­wa­ło, że i ja po raz pierw­szy. Przy nim zbla­dła szłość moja, jak źle do­bra­na far­ba.

rej wy­ła­nia się roz­ma­ite kwie­cie.jako aj­pierw­szej mło­do­ści!… Otoż wśród dni szczę­ścia i roz­ko­szy padł z nie­ba pio­run!… – Jaki pio­run?

– Pan Pi­la­des na­de­słał mi pew­ne­go dnia list… któ­ry nic był do mnie pi­sa­ny. Przez po­mył­kę wło­żył w tę ko­per­tę z ad­re­sem do mnie list, pi­sa­ny do in­nej ko­chan­ki! Z li­stu do­wie­dzia­łam się… że ko­cha inną już daw­no… a ta wy­kry­ta ta­jem­ni­ca może mię za­bić!

– A któż jest ta inna?

– Chry­zan­te­ma!

– To być nic może…

– Czy­taj pan!

I po­da­ła mu list po­dłuż­ny, wo­nie­ją­cy fi­joł­ka­mi.

Orion kur­czo­wo wy­cią­gnął rękę, aby ren fa­tal­ny do­ku­ment nie­szczę­ścia swo­je­go po­chwy­cić, ale skur­czo­ne pa­lec chwy­ci­ły tyl­ko po­wie-

Przy koń­cu wie­ku.

trze. Po­stać wdo­wy bla­dła jak chmur­ka na noc­nem nie­bie… tyl­ko bia­ły po­dłuż­ny list ma­ja­czył jak pla­ma świe­tla­na na tle nocy…

Zbu­dził się… a jesz­cze zda­wa­ło mu się, że wi­dzi przed sobą bia­łą ko­per­tę li­stu, że sły­szy sze­lest ża­łob­ne­go kasz­mi­ru, któ­ry z dru­gie­go po­ko­ju za­la­ty­wał, że sły­szy otwie­ra­nie drzwi i kro­ki od­cho­dzą­cej wdo­wy…

Strach ogar­ną! go… ze­rwał się z łóż­ka.

– Kto tam? – za­wo­łał dziw­nym gło­sem.

– To ja – od­po­wie­dział głos ko­bie­cy, ale nic wdo­wy, tyl­ko hry­zan­te­my,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: