- W empik go
Orion i Chryzantema, czyli romans w XX wieku - ebook
Orion i Chryzantema, czyli romans w XX wieku - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 240 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powieść niniejsza, powstała z wrażeń i obserwacyi w atmosferze Paryża, drukowana była w odcinku K. W. pod tytułem: "Przy końcu wieku".
Kraków 1 Stycznia 1895 r.
Druk W. L. Anczyca i Spółki w Krakowie.
.
Zatrzymała się wśród tańca, podniosła posuwisty ogon sukni i szybko pobiegła do garderoby. Tam, na aksamitnym taburecie oparła biały pantofelek i zaczęła powoli odprawać rozdartą w tańcu podszewkę ogona.
Nie spostrzegła, że tuż przy niej klęczy młody mężczyzna i z wprawą zręcznej subretki pomaga jej w improwizowanej robocie.
Spojrzała na niego z uśmiechem, a przy tem spojrzeniu zapomniała opuścić rąbek sukni, który niedyskretnie odsłaniał białą… ażurowa pończoszkę.
– Co pan robisz? zapytała zdziwiona.
– Drobna przysługa, nic więcej – odpowiedział nieznajomy, odpruwając dalej oporną podszewkę.
– Ależ bo pan zanadto energicznie…
– Taka już moja natura.
Młody mężczyzna podniósł teraz głowę do góry. Miał czarne wąsy do góry zakręcone, oczy duże i brwi krzaczaste. Ona odsłoniła mu białe ząbki, drobne jak perły, i uraczyła go uśmiechem tak rozkosznym i tak przezroczystym, jak ty pończoszka ażurowa na zgrabnie utoczonej nóżce.
– Tak pan dziwnie klęczysz przede mną – zaszczebiotała – gdyby kto na nas patrzył w tej chwili, myślałby, że się pan oświadczasz!…
– Właśnie myślałem o tem…
– Cóż pana taką myślą natchnęło?
– Ten atłasowy pantofelek i ta pończoszka ażurowa, która niezawodnie pochodzi od firmy brukselskiej.
– Mówisz pan jak znawca.
– Jestem pomocnikiem w magazynie towarów wysortowanych.
– Czy interes dobrze idzie?
– Zarabiamy czterdzieści procent.
– Czy to prawda?
Mogę okazać księgi kasowe. Ozy mogę się zapytać, z kim obecnie tak mile się zabawiam?
– Nazywam się Chryzantema i jestem pomocnicą u mojej starszej siostry, która ma sklep żałobny. Jest to filia zakładu pogrzebowego naszego stryja.
– Wybornie! Ależ to Opatrzność sprowadza nas razem.
– Tak mówiono przed stu laty!
– Przepraszam, pokrewieństwo naszych interesów wywarło taką atrakcyę.
– Jak się pan nazywasz?
– Moje imię – Orion.
Orion i Chryzantema spojrzeli na siebie. Imiona ich odpowiadały ówczesnym zwyczajom, które pozwalały każdemu osobnikowi wybierać sobie imię, jakie mu się podoba. Uznano bowiem za słuszne w owym czasie odstąpić od imion świętych pańskich, z uszanowania dla tychże. Nic chciano, aby ludzie podlegający różnym złym skłonnościom ubliżali ich pamięci. Każdy więc, stosownie do swego usposobienia, przybierał imię, które potem urzędy matrykularne zapisywały. Mężczyźni z wyższą ambicya przywłaszczali sobie nazwiska gwiazd, gór i drzew wysokich – kobiety poprzestawały na botanice.
Z tego wypływa, że pomocnik w handlu towarów wysortowanych miał zamiary wysoko sięgające, jeżeli się nazwał Orionem, gdy dama z rozdartą suknią balową zadowoliła się białym kwiatem, symbolem długotrwałej niewinności.
– Wstań pan… panie Orionie – rzekła – bo w takiej pozycyi niewygodnie panu.
– Mógłbym tak klęczeć do skończenia świata – odpowiedział Orion.
– Tak mówiono przed stu laty! Wstydź się pan!
– Przepraszam, ale to dziedziczność po moim dziadku, który miał być kiedyś poetą! Taki atawizm czasem mnie napada.
– Wróćmy do interesu. Czy pan chcesz mi się oświadczyć?
– Jest to mojem niezamiennem postanowieniem.
Rzecz układa się dobrze, może z tego coś być.
– Interesy nasze schodzą się razem. Wysortowane towary naszego handlu–osobliwie takie, które w swoim czasie były ekscentrycznie modne, farbujemy zwykle na czarno. W sam raz dobre dla nieboszczyków!
ar
– Nieboszczyki, to kundmani wyrozumiali. Przyjmą, co im się da. Trudniejszą sprawę mam z wdowami. Trudno im dogodzić, bo każda chce, aby jej żałoba była do twarzy.
– Zaprawdę, nasz handel wygodniejszy, ale możemy wzajemnie się wspierać.
Podali sobie ręce i romans przedślubny był skończony.
Do ksiąg matrykularnych zapisano nowe małżeństwo.
Chryzantema i Orion byli szczęśliwi. On większą część dnia przepędzał w magazynie swego pryncypała, ona ubierała z wdziękiem młode, niepocieszone wdowy. Orion dla nieboszczyków dostarczał taniego materyału, ona pobierała za to od pozostałych dosyć drogie pieniądze.
Czasem tylko miewali sny niespokojne. Orionowi przyśnił się od czasu do czasu nieboszczyk w podartej na plecach odzieży i wyrzucał mu, że w tak lichą materyę go ubrał. Groził, że w tej rozdartej odzieży stanie na sądzie ostatecznym ze skargą, że go oszukał.
Chryzantemie zaś przyśniła się niejedna wdowa z wyrzutami, że jej żałobna suknia nic sprawiła u wód takiego efektu, jakiego się spodziewała.
Mimo te drobne chmurki, życic młodego małżeństwa było dosyć przyjemne. On umiał swemu pryncypałowi podwójną buhalteryę tak prowadzić, że pryncypałowi i jemu coś się okroiło. Ona zaś dowodziła siostrze, że sklep żałobny podupada, popierając to rachunkami.
I zaledwie rok upłynął, przekonał się pryncypał Oriona, że dalej interesów prowadzić nie może, i odstąpił go swemu pomocnikowi.
To samo uczyniła siostra Chryzantemy. Oboje zostali teraz właścicielami dwóch magazynów, a szczęście sprzyjało im lepiej, niżeli ich poprzednikom.
Chryzantema i Orion prowadzili teraz życie przyjemne. W chwilach wolnych chodzili do teatru; w niedziele i święta na obiadki do restauracyi, a gdy dnie gorące nadeszły, orzeźwiali się chłodnikami na koncertach ogrodowych.
Jedna tylko chmurka wysunęła się raz na niebo małżeńskie. Chryzantema oświadczyła Orionowi, że dla konkurencyi żałobnego sklepu z naprzeciwka, zamiast zwykłej panny sklepowej, trzeba przyjąć subjekta.
Orion zrazu uznał konieczność takiej zmiany i zaproponował swego pomocnika z magazynu towarów wysortowanych, który ze starości nie mógł już dobrze odróżniać barw jasnych. Przy czarnych materyałach nie przeszkadzała ta słabość oczu.
Nie zgodziła się na to Chryzantema i to ze względów konkurencyjnych. W żałobnym magazynie z naprzeciwka byli sami młodzi subjekci, a to właśnie, według jej zdania, ściągało mu liczną klientelę. Młodym wdowom i sierotom jakoś lepiej dobierali młodzi pomocnicy, gdy tymczasem stary subjekt lub mrukliwa pomocnica odstręczali kundmanów.
Długo trwał spór między małżeństwem, wreszcie przemogła Chryzantema. Postanowiono odprawić pannę sklepową, a na jej miejsce przyjąć młodego i, jak Chryzantema z naciskiem dodawała, przystojnego subjekta. Chryzantema wzięła to już na siebie.
W owym czasie nie było to tak trudnem.
Kobiety wywalczyły już wtedy wiele praw swego równouprawnienia, zajmowały wysokie urzędy, były lekarzami, sędziami i głosowały według wierzeń swoich na członków zarządu gmin lub krajowych.
Do ostatnich zdobyczy, oprócz prawa do urzędów, nauk i pracy, należało także uchwalone prawo – zabawy. Gmina była obowiązana wyprawić co tydzień bal publiczny, na którym zabawiano się bezpłatnie.
Na jednym z takich balów znalazła Chryzantema swojego Oriona; na takim balu postanowiła szukać snbjekta do żałobnego sklepu. Ponieważ sposób, w jaki Oriona znalazła, okazał się praktycznym, postanowiła użyć tego samego sposobu w wyszukaniu pomocnika".
W tańcu wydarzało się często, że któś suknię przydeptał i coś uszkodził. Potrzeba było pospieszyć do garderoby i uszkodzenie naprawić. Najczęściej sani sprawca tego uszkodzenia spieszył za nią i dopomagał wyrządzone złe naprawić.
Nie zawsze jednak taki sprawca kwalifikował śą na subjekta żałobnego sklepu, nie zawsze umiał przejąć się rolą, ktorą tak zręcznie odegrał był swojego czasu Orion.
Po wielu próbach udało się wreszcie Chryzantemie znaleźć to, czego szukała.
Orion, przyszedłszy raz do magazynu żałobnego, ujrzał za ladą młodzieńca, którego Chryzantema przedstawiła jako nowozaciężnego pomocnika.
Mąż Chryzantemy spojrzał na niego z uwagą. Był słusznego wzrostu, twarz miał niewielką, lecz pulchną jak pączek zapustny. Różowa, gładka powierzchnia tej twarzy nic miała żadnych cech charakterystycznych, prócz starannie na skroniach przylepionej grzywki, wyglądającej jak dwa plasterki angielskie. Za to pod brodą, ciemnym meszkiem ocienioną, wznosił się biały kołnierzyk na ćwierć łokcia wysoki, spięty na trzy złote guziki. Głęboko wykrojona kamizelka odsłaniała spory szmat haftowanej, batystowej koszuli, przeciętej w środku wązkim paskiem niebieskiego krawata. Ze słodkim uśmiechem, jakby mówił do damy swego serca, opowiedział nowy pomocnik swoje dotychczasowe losy, a Orion podał mu rękę na znak, że aprobuje wybór Chryzantemy.
Chryzantema miała słuszność. Żałobny magazyn ożywił się teraz. Młody przystojny subjekt umiał niepocieszonym wdowom zalecać podany towar tak wymownie, że żadna nie opuszczała sklepu nie zamówiwszy przynajmniej kilku sukien. Nawet kundmanki magazynu z naprzeciwka przeniosły się po kolei do sklepu Chryzantemy, a sam Orion przyznał, że pomysłowa żona jego zrobiła dobry wybór.
Nastąpiła dłuższa pauza pewnego zadowolenia obojga. Interes żałobnego magazynu szedł wvbornie. Rachunek tygodniowy wykazywał znaczną zwyżkę. Nowy pomocnik, który nazywał się Pilades. był mistrzem nietylko w rozwijaniu towarów, ale umiał także tyle pięknych rzeczy prawic zasmuconym bolesną stratą kundmankom, że nabierały lepszego humoru i z wyrazem widocznej pociechy wychodziły ze sklepu.
orion, jak mógł, wynagradzał nieocenionego pomocnika. Przy wspólnym obiedzie nalewał mu pełne kieliszki wina i dawał mu dobre cygara. Chryzantema nakładała mu na talerze najlepsze kąski i kazała często rolne leguminy, które Pilades z rozkoszą połykał, chociaż mężowi niebardzo smakowały. Nawet na koncerty i do teatru brano zacnego Piladesa, dla reklamy, jak utrzymywała Chryzantema, aby go tym damom okazać, które jeszcze w magazynie nic bywały.
Interes szedł dobrze, pieniądze wpływały do kasy i zdawało się, że już teraz do szczęścia nic im więcej nie trzeba. 1 dosyć długo trwało to szczęście i byłoby trwało może aż do śmierci, gdyby nie ów fatalny atawizm, który zaczął się odzywać w duszy Oriona, jako potomka poety.
Orion zaczął miewać jakieś sny nieprzyjemne, Śniło mu się, że nieboszczyki przychodzą do niego z wyrzutami, że ich licho na drogę wieczności ubiera.
Jeden z nich pokazał mu kamizelkę, która nie miała dziurek obszytych, drugi skarżył się, że w godzinę po śmierci popękał mu czarny surdut sklejony z materyi przegniłej, a trzeci ze zgrozą okazał mu czarne ufarbowane pantalony, z których farba puściła, a natomiast wyszły na wierzch czerwone tulipany owijane girlandą z zielonych liści.
Orion opowiedział to żonie przy śniadaniu, a Chryzantema i Pilades śmiali się do rozpuku z takich kostyumów, w jakich okażą się nieboszczyki na sądzie ostatecznym, Orion śmiał się także, ale mimo śmiechu czuł, że mu kawa jakoś nie smakuje. Powróciwszy do swojego magazynu, nakazał farbiarzowi, aby farby nie żałował, gdy modno jaskrawe materye farbuje na czarno.
Mimo to sny powtarzały się. Umarli nawiedzali go często i psuli mu śniadanie. Nawet na jawie, osobliwie gdy był razem z Chryzantemą i Piladesem, miewał jakieś dziwne przywidzenia. Zdawało mu się… że ludzie dziwnie patrzą na niego, że się uśmiechają z ironią a nawet szepcą o nim do siebie. W teatrze, gdy duchy z pod ziemi wychodziły w szmatach różnorakich, zdawało mu się, że to jego kundmani, których on tak źle poubierał. Razu jednego śniło mu się, że przyszła do niego młoda niepocieszona wdowa. Wyrzucała mu… że przez jego żonę jest nieszczęśliwa, i błagała go, aby temu nieszczęściu zaradził.
– To być nic może rzekł do niej Orion – Chryzantema to anioł wcielony, ona nikomu krzywdy nic wyrządza!
– A jednak uczyniła mnie nieszczęśliwą – odrzekła wdowa, zalewając się rzewnemi łzami.
– Czy suknia nic sprawiła upragionego wrażenia?…
– Przeciwnie, podobała się wszystkim, a nawet pytano się, kto jest ra wdowa z tak wdzięczną figurą?
– I czegóż chcesz pani? czy farba czarna puściła, a z pod niej wyszły wcale nic żałobne róże i goździki?
– i to nie, moje nieszczęście sięga głębiej! – W takim razie ja nic nie poradzę i nie wiem, co tu moja żona poradzić może?
– Zona pana może oddać to… co nielitościwie mi wydziera.
– A cóż ona pani wydarła?
– Piladesa!
– Piladesa?… Czyś pani oszalała?
– Tak jest, ale szał dla kobiety jest świętym. To jej szczęście, to jej własność. Szczęścia przecież nie można nikomu wydzierać!
– Jakiego szczęścia? Co Pilades i moja żona mają do tego?
– Posłuchaj pan. Gdym po stracie mojego najdroższego męża niepocieszona przyszła do magazynu, aby w żałobne szaty się ubrać, umiał pan Pilades z takiem współczuciem do mnie przemówić… a gdy czarny tybet rozwijał, zdawało mi się, że łza z jego oka padła na ladę!… A gdy potem, aby wziąć miarę, do mnie się zbliżył, czułam wyraźnie, że do mojego sierocego serca zbliża się nowy przyjaciel! Później, przy próbie, doznałam tego samego uczucia i od tego czasu nie opuszczało mie to uczucie aż do chwili…
– Do jakiej chwili?
– Do chwili, w której przekonałam się, że żona pana wydziera mi nowego przyjaciela…
– Co pani bredzisz!
– Mówię jak na spowiedzi. Po ostatniej próbie sukni rozmawialiśmy wiele z panem Piladesem i stanęło natem, że po odbytej żałobie miał on zostać moim mężem. Do tego czasu mieliśmy widywać się co kilka dni, a pisywać do siebie codziennie. Byliśmy bardzo szczęśliwi: on mie kochał, jak twierdził, pierwszą niłością, a mnie się zdawało, że i ja po raz pierwszy. Przy nim zbladła szłość moja, jak źle dobrana farba.
rej wyłania się rozmaite kwiecie.jako ajpierwszej młodości!… Otoż wśród dni szczęścia i rozkoszy padł z nieba piorun!… – Jaki piorun?
– Pan Pilades nadesłał mi pewnego dnia list… który nic był do mnie pisany. Przez pomyłkę włożył w tę kopertę z adresem do mnie list, pisany do innej kochanki! Z listu dowiedziałam się… że kocha inną już dawno… a ta wykryta tajemnica może mię zabić!
– A któż jest ta inna?
– Chryzantema!
– To być nic może…
– Czytaj pan!
I podała mu list podłużny, woniejący fijołkami.
Orion kurczowo wyciągnął rękę, aby ren fatalny dokument nieszczęścia swojego pochwycić, ale skurczone palec chwyciły tylko powie-
Przy końcu wieku.
trze. Postać wdowy bladła jak chmurka na nocnem niebie… tylko biały podłużny list majaczył jak plama świetlana na tle nocy…
Zbudził się… a jeszcze zdawało mu się, że widzi przed sobą białą kopertę listu, że słyszy szelest żałobnego kaszmiru, który z drugiego pokoju zalatywał, że słyszy otwieranie drzwi i kroki odchodzącej wdowy…
Strach ogarną! go… zerwał się z łóżka.
– Kto tam? – zawołał dziwnym głosem.
– To ja – odpowiedział głos kobiecy, ale nic wdowy, tylko hryzantemy,