- W empik go
Osaczona - ebook
Osaczona - ebook
Tylko dla dorosłych, którzy nie boją się swoich fantazji.
Karolina wiedzie stabilne i, w jej opinii, boleśnie nudne życie – ma męża, z którym prawie już nie rozmawia, dom pod Warszawą i niezbyt pasjonującą pracę w szklanym wieżowcu, do którego codziennie rano dojeżdża podmiejską kolejką. Coś zakłóci jednak ten spokój. Zacznie się od problemów w pracy i związku, aż nagle życie Karoliny wywróci się do góry nogami.
I w momencie kiedy kobiecie będzie się wydawało, że już nic dobrego jej nie spotka, na horyzoncie pojawi się przystojny i tajemniczy mężczyzna. Zadba o Karolinę tak, jak dawno nikt o nią nie zadbał…
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-8089-8 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Życie jest totalnie do dupy. Tak myślałam tamtego majowego poranka, a przecież jeszcze nie mogłam wiedzieć, co przydarzy mi się w nadchodzących tygodniach. Połowa maja, a było zimno jak na jakiejś cholernej Syberii. Nie denerwuje was, że prawie w ogóle nie ma już wiosny? Zimno, zimno, zimno, a później – bach – prosto w twarz, gorąco jak cholera!
Mieszkam pod Warszawą i do pracy muszę dojeżdżać pociągiem. Wybieram zawsze ten wcześniejszy. Owszem, też jest zatłoczony, ale nie tak hardcore’owo jak ten późniejszy. No i jestem w pracy zawsze jakieś dwadzieścia minut przed czasem, co robi ze mnie wzorowego pracownika. Moja mama zawsze powtarzała: „Karolinko, ty to za mądra nie jesteś, więc chociaż bądź pracowita”. Kochane mamusie, prawda? Zawsze wyciągną spod ziemi jakąś wadę swoich córek. Oczywiście nie wprost, tylko naokoło, rzucą, a potem bujaj się z tym, dziewczyno, sama.
Z pełną pompą weszliśmy razem z moim mężem, Bartkiem, w szeregi współczesnych niewolników, biorąc kredyt hipoteczny. To, co miało być domkiem z ogródkiem, okazało się ciasnym segmentem z kawałkiem trawnika wielkości plażowego koca. Za to cena była bardzo atrakcyjna. Szybko się okazało dlaczego. Po pierwsze, nasz „ogród” był od północy i słońce witało do nas jedynie na dwie godziny z rana. Po drugie, jedna ze ścian przylegała do niewielkiego osiedlowego sklepiku, w którym od piątej rano pieczono świeże bułeczki. Jakoś o czwartej budziło nas więc buczenie pieca. W zimę – fajnie, bo ta ściana była tak nagrzana, że wolałam się do niej przytulić niż do Bartka. Ale latem – sami wiecie. Na szczęście ze względu na dobrą cenę kredyt wzięliśmy tylko na dwadzieścia pięć lat. Pierwsza piątka już za nami i zostało tylko dwadzieścia. To chyba całkiem nieźle, co? Przepraszam was, ale musicie się przyzwyczaić, że lubię się oszukiwać jak mało kto. Tylko w ten sposób mogę sobie radzić z rzeczywistością.
Tak więc pobudka była o szóstej. Dotarłam po omacku do kuchni i włączyłam ekspres. Bartek też jak ślepiec w samych kapciach i szlafroku poszedł do sklepu po bułki, których pieczenie obudziło nas w nocy. Powiem wam, że są naprawdę pyszne! Rozsunęłam rolety i od razu poczułam ciepły futrzasty kształt ocierający się o moje nogi.
– Hej, Księżniczko – powiedziałam i wzięłam na ręce moją kochaną kocicę.
Dałam jej buziaka, szybko nasypałam karmy i nalałam wody. Po chwili do kuchni wszedł Bartek i położył bułki na stole. Był wyższy ode mnie o głowę i kiedyś bardzo szczupły. Szczupłość w ramionach mu pozostała, ale w pasie pojawiła się sporych rozmiarów oponka. Efekt jego zamiłowania do piwa. Teraz próbował niezgrabnymi gestami doprowadzić jakoś do ładu swoje włosy w kolorze ciemnego blondu.
– Dla mnie półtorej – mruknął zaspanym głosem.
Skinęłam głową i otworzyłam lodówkę, wyjmując produkty.
– Cholera jasna! Kochanie, skoczysz jeszcze po wędlinę?
– Kochanie, nie. Tyle razy umawialiśmy się, że kuchnia to twój rejon i ty tu rządzisz.
– No co ty powiesz? – Poczułam, że robię się zła. – Za to telewizor z meczem, piwem i głupimi kumplami to twoje rejony?
– Męskie przywileje. – Bartek uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony, po czym zmarszczył brwi. – Nie obrażaj moich kumpli. Idę się ogarnąć. Liczę na to, że śniadanie będzie za pięć minut.
Wyszedł z kuchni, zdejmując po drodze szlafrok, a ja zwalczyłam w sobie odruch rzucenia za nim słoikiem z majonezem. Odpuściłam, bo nie chciałam się kłócić. Poleciałam do sklepu, kupiłam wędlinę i zrobiłam mu takie kanapki, jakie lubi. Bułka, masło, ser, szynka, a na koniec majonez i pomidor. Mama zawsze mi powtarzała: „Prawdziwa kobieta zna swoje miejsce”. Tak więc trochę mnie już poznaliście, prawda? Jestem prawdziwą kobietą. Szkoda, że chyba „tylko” według mojej mamy, no i szkoda, że czasami naprawdę mnie to wkurza.
Szybko o tym zapomniałam, szykując się w łazience. Delikatny makijaż i starannie, przynajmniej moim zdaniem, ułożone włosy. Szare rajstopy i granatowa sukienka, zegarek i bransoletka. Przejrzałam się w lustrze tak samo jak każdego dnia. Z odbicia patrzyła na mnie trzydziestoczteroletnia szatynka z zadziornym uśmiechem. Piękna? Nigdy w życiu! Na pewno też żadna modelka. Tylko czy mogłam się podobać? Zdecydowanie tak, ale pamiętajcie o mojej skłonności do oszukiwania. Oczywiście samej siebie. Napaść na bank nigdy w życiu, ale zdołować samą siebie i przyjąć kolejne ciosy – to już jak najbardziej w moim stylu.
Usłyszałam trzask drzwi i wyjrzałam przez okno. Bartek wsiadł do samochodu, odpalił silnik i wykręcił z naszego ciasnego podjazdu. Nawet się nie pożegnał. Mój Boże, kiedyś, jak wychodziliśmy do pracy, dawaliśmy sobie słodkie buziaki i zapewnialiśmy się o tym, jak bardzo się kochamy, oraz przekazywaliśmy miłosne liściki. Tak było jeszcze pierwsze dwa lata po ślubie. A teraz? Może powinnam z nim porozmawiać? Nie, to nie w moim stylu. Na pewno sam się zorientuje, że ostatnio jest między nami jakoś dziwnie. Wtedy porozmawiamy i wszystko sobie wyjaśnimy.
Z tą myślą pożegnałam się z mruczącą po swojemu Księżniczką. Zarzuciłam na sukienkę pikowaną kurtkę, włożyłam trampki, wrzuciłam do torebki telefon i szpilki i wyszłam na zewnątrz, zamykając drzwi. Do stacji miałam niecały kilometr. Bartek nie mógł mnie podwozić, bo jechał w drugą stronę i zawsze tłumaczył, że przed szlabanem tworzą się spore korki i nie chce mu się potem zawracać.
Szłam szybkim krokiem, kontrolując na bieżąco czas. Jeśli przy starym przekrzywionym drzewie byłam wcześniej niż za piętnaście siódma, mogłam sobie pozwolić na spacerowy krok, ale jeśli było później, musiałam zdecydowanie przyspieszyć. Powoli z poszczególnych uliczek wysypywały się kolejne osoby, a każda z nich miała być pasażerem tego samego pociągu. Zawsze podziwiałam wszystkie kobiety, którym udawało się przejść ten dystans w szpilkach. Ja bym się wywaliła w połowie drogi!
Na peronie zameldowałam się jakieś dwie minuty przed przyjazdem pociągu i omal nie parsknęłam śmiechem. Niby połowa maja, a wszyscy byli okutani jak w połowie stycznia. Zaczęłam przyglądać się garderobie osób czekających na pociąg, próbując w wyobraźni dopasować do nich narty czy sanki, i dobrze się przy tym bawiłam, gdy nagle usłyszałam sepleniący nosowy głos:
– No cześć, moja droga. Co tam u ciebie?
Przede mną stała Ruda. Tak naprawdę miała na imię Paulina i mieszkała na moim osiedlu. Związane w koński ogon włosy farbowała na wściekle rudy kolor, a na nosie miała okulary w okrągłych drucianych oprawkach. Była z pięć lat młodsza ode mnie i miała dwójkę dzieci, o których ciągle opowiadała. Istna „Madka Polka” z internetowego memu. Dodatkowo strasznie mnie denerwowało, że podczas rozmowy przysuwała swoją twarz tak blisko mojej, że mogłyśmy się niemal pocałować. Ja się wtedy odsuwałam, a ona znowu jeszcze bliżej. Masakra. Normalnie kryłam się przed nią za filarem zadaszenia, stosując przebiegłą, jak na moje skromne możliwości, strategię. Gdy Ruda wsiadała z przodu pociągu, to ja z tyłu. A gdy ona zajmowała jeden z ostatnich wagonów, ja pchałam się do lokomotywy. Wszystko, byle z nią nie gadać! Ale dzisiaj przespałam swoją szansę. Jako że nauczono mnie, by zawsze być miłą dla każdego, uśmiechnęłam się i powiedziałam:
– Cześć. Co słychać?
– Normalnie myślałam, że już samochód kupiłaś czy co – zaszczebiotała Ruda. – Bo w ogóle cię na peronie nie widuję.
– No coś ty.
Rozległ się gwizd i pociąg wtoczył się leniwie na peron. Wszyscy podróżni zesztywnieli, skupiwszy się w ciasne gromady próbujące przewidzieć, w którym konkretnie miejscu staną wagony i gdzie otworzą się drzwi. A gdy te z sykiem się rozsuwały, wszyscy rzucali się do nich, by zająć miejsca siedzące. No i tutaj musiałam przyznać Rudej, że była w tym naprawdę niezła. Stosowała metodę świdra i tak wkręcała się między ludzi, taszcząc mnie za ramię, że prawie nigdy nie musiałyśmy stać. To był wyczyn, który mnie się nie udawał, ale też niespecjalnie mi zależało. Mój genotyp został pozbawiony jakiegoś ciągu cech odpowiedzialnych za walkę o swoje. Zawsze byłam bierna i przyjmowałam świat taki, jaki był. Może niesłusznie?
Usiadłyśmy obok drzemiącego typa w wełnianej czapce, od którego śmierdziało piwem i papierosami. Ostatni fotel naszej czteromiejscowej loży zajęła nastolatka żująca gumę. Dziewczyna miała słuchawki w uszach i wlepiała oczy w ekran smartfona, nie widząc nic poza tym.
– Słuchaj, u nas jest niewesoło – powiedziała płaczliwym tonem Ruda.
– Co się stało?
– Kłopoty z bąbelkami. Bazyli ciągle ostatnio łapie się za uszko.
– Łóżko? – Zmarszczyłam brwi, bo Ruda strasznie niewyraźnie mówiła.
– Za ucho! – Paulina podniosła głos, a facet w wełnianej czapce otworzył na chwilę przekrwione oko. – Normalnie nie wiem, pewnie go coś boli. Poszłam z tym do lekarza, a on, że nic tu nie widzi i żebym nie histeryzowała. Ja?! Ja histeryzuję?! Normalnie nie wiem, po cholerę my płacimy za tę służbę zdrowia!
– Może to faktycznie nic poważnego – wtrąciłam niepewnie.
– Karolcia! – Nienawidziłam, gdy tak do mnie mówiła. – Przecież takich rzeczy nie można lekceważyć! Wiesz, jak wykryłam, że Nikoletta ma wrzody na żołądku?
Nikoletta była starszą córką Pauliny, miała chyba ze cztery lata, natomiast Bazyli był rocznym brzdącem. Ruda uparcie nazywała swoje dzieci bąbelkami. Pamiętałam też historię o wrzodach. Podobno małej nic nie dolegało, za to Ruda rozkręciła taką aferę, że przez nią poleciał jeden lekarz z naszej miejscowej przychodni.
– No jak?
– Może wyda ci się to obrzydliwe, ale po prostu spróbowałam językiem jej kupę. Wiesz, tak delikatnie, prosto z pieluszki. – Kątem oka zauważyłam, że facet w wełnianej czapce wytrzeszczył oczy, lustrując uważnie Rudą. – Ona miała gorzki smak.
– A jaki ma normalnie? Słodki? – spytałam w absurdalnym odruchu.
– Po prostu czułam, że coś jest nie tak. Matka zawsze wie takie rzeczy.
Facet w czapce z niedowierzaniem pokręcił głową i znowu przymknął oczy, a Ruda szybko dodała:
– A ty? Kiedy z waszego domu będzie słychać radosne kwilenie bąbelków? Chyba po to przeprowadziliście się za miasto?
– Yhm, no tak… – Rozpaczliwie próbowałam znaleźć odpowiedź, dlaczego tak naprawdę wyprowadziliśmy się na przedmieścia. Ale ku mojemu zdziwieniu tak naprawdę sama już nie pamiętałam. – Nie wiem. Zastanawiamy się z Bartkiem.
– Ale tu się nie ma co zastanawiać, naprawdę! Trzeba się wziąć do roboty.
– To chłop się musi wziąć do roboty.
Poczułam na swoim policzku oddech zionący przetrawionym alkoholem. Facet w czapce rozbudził się na dobre.
– Pan cudzych rozmów nie podsłuchuje, dobrze?! – Ruda zacietrzewiła się.
– Kurwa, bardzo chętnie, gdybym mógł spać, a nie musiał słuchać tego całego pierdolenia – odparował facet.
– Ależ pan jest wulgarny.
– Bardzo możliwe, ale przynajmniej nie jem gówna.
Facet w czapce wstał i zaczął przepychać się do wyjścia. Rudą kompletnie zamurowało, gdy usłyszała ripostę, a ja, przyznaję się bez bicia, musiałam włożyć wiele wysiłku w to, żeby nie wybuchnąć śmiechem na cały wagon.2
Ruda wysiadła na Powiślu, a ja przystanek dalej, na Śródmieściu. Stąd czekał mnie jeszcze dwudziestominutowy spacerek na rondo Daszyńskiego. Biurowiec należący do GFO był jednym z nowszych i okazalszych w okolicy. Całe życie ciężko się uczyłam, studiowałam, a potem pracowałam w pomniejszych firmach, żeby znaleźć się właśnie tutaj, w tej przeszklonej świątyni biznesu. Pamiętam, jak podniecałam się tym, że codziennie w kuchni czekają na nas świeże owoce, że mam darmowe wejścia do klubu fitness, a w łazience kremy do rąk i płyn do ust, a także podpaski, tampony i tym podobne. Teraz, po pięciu latach pracy, mogę powiedzieć wam jedno. To najbardziej kretyńska i odmóżdżająca praca, jaką kiedykolwiek w swoim życiu wykonywałam! No i od trzech lat nie podnieśli mi pensji. Ale to pewnie moja wina.
Ustawiłam się karnie w kolejce do windy i wjechałam na osiemnaste piętro, do naszego działu rozliczeń.
– Cześć, Karolina.
Odwróciłam się i zobaczyłam Helenę, szefową działu HR. Czyli human resources, po dawnemu dział kadr po prostu. W swoim życiu przewinęłam się przez kilka firm i wiecie, co wam powiem? Nigdy nie spotkałam ludzi, którzy byliby mniej przydatni niż ci z HR. Tak naprawdę na niczym się nie znali, a już na pewno nie na ludziach. A to przecież oni odpowiadali za rekrutację, szkolenia i, to jest najśmieszniejsze, motywację! Może to jednak zazdrość przeze mnie przemawiała? Helena miała na sobie nienaganną garsonkę, niebotyczne szpilki podkreślające jej długie nogi i, co tu dużo mówić, była śliczna. Zerknęła na moje trampki i ze zdziwienia lekko rozszerzyła brązowe oczy.
– Cześć – odparłam i poczułam, że się czerwienię. – Spoko, zaraz zmienię.
Ona tylko skinęła głową w odpowiedzi, a ja ruszyłam do open space’u. Czyli otwartej przestrzeni zasłanej biurkami. Niby każdy dzięki takiemu spędowi miał działać sprawniej, a tak naprawdę wszyscy sobie przeszkadzali. To był jedynie sprytny zamysł każdej z firm pozwalający im oszczędzić na wynajmie drogiej powierzchni. Trzy ściany były całkowicie przeszklone, a przez wypucowane okna można było obserwować panoramę Warszawy. W pozostałej części mieściły się kuchnia i toalety, a białą ścianę zdobiło logo firmy. Błękitny glob poznaczony symbolami różnych walut i smukła czcionka układająca się w napis: „Global Finance Operations”.
Usiadłam na swoim miejscu i zerknęłam w kierunku Dagmary. Daga była moją najlepszą przyjaciółką. Poznałam ją już po zatrudnieniu się w GFO. Szczupła i wysoka brunetka, pewna siebie i z poczuciem humoru. Zawsze podobała się facetom i skrycie trochę jej tego zazdrościłam. Dziewczyna wisiała na słuchawce, drugą ręką wklepując coś do komputera. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się, a potem przejechała palcem po gardle, dając znak, że dzisiaj ma przesrane. Mrugnęłam do niej i odpowiedziałam na migi, że potem się zgadamy.
Zrzuciłam trampki, wyciągnęłam z torby szpilki, włożyłam je na stopy i wzięłam się do roboty. Na czym polega moja praca? W skrócie na robieniu przelewów. Oczywiście upraszczam, ale myślę, że gdybym podała wam wszystkie szczegóły, to nie starczyłoby stron w tej książce. Zasadniczo nasza firma jest międzynarodową korporacją obsługującą finansowo inne korporacje. Ktoś tam to wszystko rozlicza, księguje, zatwierdza, a na koniec ja to sprawdzam, wprowadzam odpowiednie kody i klikam „wyślij”. Oczywiście po mnie są jeszcze dwa kolejne szczeble i na koniec te miliardy dolców, euro i funtów krążą sobie wesoło po naszej planecie.
Po dwóch godzinach zawiesił mi się system, więc musiałam zadzwonić do działu IT. Rozmowa z pracującymi tam gośćmi to zawsze wyjątkowa mordęga.
– Cześć, tu Karolina Dąbrowska. Zawiesił mi się system.
– Podaj numer komputera. – Głos po drugiej stronie brzmiał, jakby ktoś dopiero wstał z łóżka.
– Mmmmmmm. Gdzie go znajdę?
– Kliknij prawym przyciskiem myszki na ikonkę komputera i wybierz „właściwości”.
– Ale zawiesił mi się system!
– Dobrze. Podaj imię i nazwisko.
– Karolina Dąbrowska.
Ja pierdzielę! Przysięgam wam, że rozmowa z tymi ludźmi za każdym razem wyglądała tak samo!
– Próbowałaś wyłączyć komputer i włączyć jeszcze raz?
– Czy naprawdę mam to powiedzieć?
– Co? – Głos po drugiej stronie był szczerze zdziwiony.
– Że zawiesił mi się system!
– Odłącz go od zasilania i podłącz z powrotem. Zaraz przyjdę.
Wlazłam pod biurko, znalazłam odpowiedni kabel i zrobiłam tak, jak mnie poinstruował, a gdy wycofywałam się rakiem spod biurka, poczułam, że ktoś za mną stoi. Pracownik działu IT wyglądał tak jak pozostali, czyli nosił okulary i miał długie przetłuszczone włosy. Za to był bardzo młody. Chyba świeżo po studiach. Szybko odwrócił wzrok, ale zauważyłam, że gapił się na mój tyłek. Usiadłam z powrotem na krześle i powiedziałam:
– Proszę bardzo, działaj.
Gość z IT zaczął uskuteczniać swoje czary, a ja założyłam nogę na nogę i obciągnęłam górę sukienki, żeby mój dekolt był bardziej widoczny. Co jak co, ale z nóg byłam zawsze zadowolona. Właściwie nie wiem, po co to zrobiłam, ale widziałam, że chłopak zerkał uporczywie na mój biust i nogi. Nie był w moim typie, ale był młody. Pomyślałam o chłodzie panującym obecnie w mojej sypialni dzielonej z Bartkiem. Czy mogłabym zdradzić męża? Na pewno nie z tym kolesiem. Pewnie doszedłby po dwóch minutach.
Chłopak uporał się szybko z problemem i zniknął, a godzinę później zjechałam do stołówki mieszczącej się na siódmym piętrze. Była to raczej samoobsługowa restauracja i na początku również wzbudzała mój zachwyt. Nieważne, czy nie jecie glutenu, mięsa, czy też może macie uczulenie na orzeszki arachidowe w karmelu. Wybór był taki, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. No i z kartą pracownika wcale nie było tak drogo. Wzięłam zestaw sushi, którego nazwy nigdy nie pamiętałam, ale najbardziej mi smakował, i usiadłam obok Dagmary właśnie pałaszującej jakąś chińszczyznę.
– Cześć, Daga – rzuciłam. – Co ty dzisiaj taka zarobiona?
– A weź mnie nie wkurwiaj. Ta od Amerykańca znowu jest „chora” – tu Dagmara zrobiła stosowny gest palcami – i muszę za nią zapieprzać.
„Ta od Amerykańca” to była Jola. Dziewczyna puściła się z chłopakiem przysłanym z amerykańskiej centrali i zaszła. Chcąc nie chcąc, Amerykaniec poczuł się zobowiązany i zaręczył z Jolą, a ta, jako narzeczona ważnej persony, miała teraz w naszej firmie taryfę ulgową. Wszystkie solidarnie szczerze jej nienawidziłyśmy.
– Ale niby dlaczego? Przecież nie jesteś jej bekapem.
Bekapem nazywano osobę zastępującą w obowiązkach tę, która miała urlop lub była nieobecna z innego powodu.
– Kruella mi kazała. To co zrobię?
– No tak – westchnęłam współczująco.
Kruella to nasza szefowa, Sabina Kruger. Trzymała cały ten biznes żelazną ręką. Oprócz oddziału GFO w Polsce była też właścicielką filii w Berlinie i Londynie. Nikt nie chciał z nią zadzierać ani dyskutować. Zresztą sama dyskusja była traktowana przez nią jak zdrada. A Kruella nie wybaczała nikomu. Mało tego, była takim świrem, że wszystkiego musiała dopilnować sama. Teoretycznie naszą szefową była Aśka, ale praktycznie to nie miała nic do gadania.
– A ty jak? – spytała Dagmara. – Nie szykujesz się na stanowisko Aśki? Słyszałaś, że miała dwie podpadziochy?
To była prawda. Aśka ostatnio podpadła Kruelli kilka razy. Popełniła poważny błąd podczas rozliczeń i zamiast iść i przyznać się, żeby to jakoś wyprostować, nabrała wody w usta. Kruella wpadła w furię. Nienawidziła, gdy ktoś ją okłamywał.
– Na razie myślałam o tym, żeby poprosić Kruellę o podwyżkę.
– Zapomnij. – Daga prychnęła. – Ona daje podwyżki tylko wtedy, jak się stanowisko zmienia. Ja pierdolę, normalnie nie wyrobię z dzisiejszym dniem. Mam za dużo tych dokumentów!
– Nie przejmuj się. – Próbowałam pocieszyć przyjaciółkę. – Za dwa dni będziemy w Bułgarii i wszyscy będą mogli nas pocałować w dupę.
– Uwierz mi, Karola, że tylko to trzyma mnie przy życiu. No i faktycznie mam nadzieję, że jakiś przystojny ratownik pocałuje mnie w dupę. – Dagmara zachichotała. – Albo może po prostu coś tam wsadzi.
– No weź, Daga… – Rozejrzałam się na boki, czy nikt nas nie podsłuchuje.
– Błagam cię, przestań robić z siebie taką świętą. Jedziemy na krótkie pięć dni. To jest nasza szansa, żeby się odprężyć.
– Nie w ten sposób. Ty możesz sobie robić, co chcesz, ja mam męża.
– Tak, bo na pewno Bartek, jak wyjeżdża na te wszystkie spotkania do innych miast, to wiąże sobie fiuta na supeł.
– Przestań.
Znowu rozejrzałam się i tym razem to ja zachichotałam cicho. Dagmara zawsze mi imponowała. Nie bała się przekląć i była twardą babką, która walczyła o swoje. Całkowite przeciwieństwo takiej sieroty jak ja.
– Bartek nie jest taki.
– Może masz rację. – Dagmara wzruszyła ramionami. – Nie znam go, ale wygląda na porządnego faceta. Dobra, kochana, lecę odrabiać pańszczyznę, a tymczasem weź tam posprawdzaj, jaką będziemy mieć pogodę.
– Już sprawdzałam. Zajebistą! Codziennie słońce i dwadzieścia sześć stopni!
Obie zapiszczałyśmy jak małolaty i padłyśmy sobie w ramiona, wywołując pełne pogardy spojrzenia osób siedzących przy sąsiednich stolikach. Potem się pożegnałyśmy, Dagmara pojechała na górę, a ja jakieś dziesięć minut później również siedziałam już przy swoim komputerze.
Pół godziny przed końcem pracy dostałam informację, że Kruella chce mnie widzieć. Powiem wam, że żołądek trochę podszedł mi do gardła. Nasza szefowa, jak zwalniała ludzi z roboty, to zawsze po szesnastej, pod koniec dnia. Teraz to już w ogóle nie kontrolowałam tego, co robię. Excel raz po raz wywalał mi błędy, a ja pozapominałam formuł, bo myślałam tylko o spotkaniu z Kruellą.
Dobrze. Ale tak na spokojnie. Dlaczego miałaby mnie wyrzucać? Przecież jestem na czas i ostatnio nie dostałam żadnego opieprzu od osób z centrali. Tam, w sensie w Nowym Jorku, siedzą straszne gryzipiórki i pieklą się na nasz każdy błąd. Swoją drogą, nieraz z Dagą się zastanawiałyśmy, że skoro tamci i tak wszystko widzą i po nas poprawiają, to na cholerę my im jesteśmy? Potem przypomniałam sobie, że jakiś czas temu przecież sama prosiłam o spotkanie z szefową, bo chciałam w końcu wyżebrać podwyżkę, o którą ostatnio Bartek ciosał mi kołki na głowie.
Trochę samą siebie uspokoiłam, ale i tak miałam miękkie nogi, gdy wjechałam windą na trzydzieste piąte piętro. Nienagannie ubrana sekretarka zaprosiła mnie do gabinetu i po chwili siedziałam naprzeciwko Kruelli. Wiecie co? Nie wiem jak wy, ale ja od razu rozpoznaję bogaczy. Sabina Kruger miała makijaż, o którym od razu wiedziało się, że kosztował krocie. Na pewno ma kilka kremów, a każdy z nich to minimum tysiąc złotych. No i to ubranie oraz szpilki! Ale przede wszystkim ta pewność siebie bijąca z jej oczu. Kruella była kobietą sukcesu i do tego straszną suką. Może właśnie dlatego, że była suką, odniosła sukces? Tak czy siak strasznie jej zazdrościłam.
– Dzień dobry, Karolino. Dziękuję, że zdecydowałaś się na poświęcenie mi chwili z twojego czasu.
Jasne! Jakbym miała jakiś wybór – pomyślałam. Uśmiechnęłam się promiennie i powiedziałam:
– Ależ, daj spokój. Jak mogę pomóc?
– Pomóc… Tak, to chyba będzie odpowiednie słowo. Wiesz, rozmawiałam dzisiaj, kompletnie przez przypadek, z Heleną, naszą szefową HR.
– Tak? – Pomyślałam, że jednak będą mnie zwalniać, i poczułam, że robi mi się dziwnie lekko na żołądku i zaczyna kręcić w głowie.
– Wiesz, że w naszej firmie obowiązuje dress code?
– Oczywiście.
Dress code to reguły, jakie powinno się stosować wobec swojego ubioru do pracy. Zerknęłam lekko jeszcze na siebie, ale uważałam, że moja granatowa sukienka, rajstopy oraz szpilki spełniają wymogi. Co prawda nie rozumiałam, po co nam te całe zasady, bo przecież nie miałyśmy na co dzień kontaktu z klientami, ale je zaakceptowałam.
– Helena powiedziała, że widziała cię na dole w trampkach. – Kruella podparła brodę dłońmi i zmierzyła mnie wzrokiem, od którego w pomieszczeniu zrobiło się jakby chłodniej.
– Tak. Ale potem zmieniłam je na szpilki.
– Potem, to znaczy kiedy?
– Na górze, w biurze. Dojeżdżam spod miasta, jadę pociągiem i nie wyobrażam sobie sterczeć tam w szpilkach.
– Wydaje mi się, że podczas przyjęć do pracy pytamy, czy lokalizacja naszego biura nie będzie problemem?
– Tak, pytacie… – zaczęłam ostrożnie, ważąc każde słowo. – Ale myślałam, że dotyczy to spóźnień, a ja jestem zawsze na czas.
– Nie kłóćmy się. – Kruella się uśmiechnęła, a mi przed oczami stanął wyszczerzony rekin z dokumentów na Discovery Channel. – Masz być w szpilkach nie tylko w naszym budynku, ale też w drodze do niego. Wszyscy muszą wiedzieć, że pracownicy GFO to profesjonaliści w każdym calu.
– Ale to gdzie mam zmieniać…
– Nie leży to w kręgu moich zainteresowań. – Czytaj: „Gówno mnie to obchodzi”. – Znajdź jakieś miejsce, sposób i rozwiązanie, które zadowoli nas wszystkich. – Czytaj: „Morda w kubeł, o trudnościach nie meldować”.
– Oczywiście.
– Strasznie ci dziękuje za tę rozmowę. – Kruella uśmiechnęła się tym razem jak z reklamy firmy ubezpieczeniowej. – Jesteś kochana. Miłego popołudnia!
– Wzajemnie!
Sami pomyślcie. Czy po takiej rozmowie mogłam jeszcze wtrącić, że tak naprawdę to moja pensja nie zmieniła się od trzech lat i chciałabym podwyżkę? Albo że może zastąpię Aśkę i dostanę awans? No właśnie.