Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Oskar i Wanda - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oskar i Wanda - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 258 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

An­he­le­go

KRA­KÓW

NA­KŁAD I DRUK WŁ. L. AN­CZY­CA I SPÓŁ­KI

pod za­rzą­dem Jana Ga­dow­skie­go

I888

OSO­BY:

ELŻ­BIE­TA, wdo­wa, wła­ści­ciel­ka ziem­ska.

OSKAR, jej syn.

TE­KLA, jej cór­ka.

WAN­DA, jej krew­na.

WI­TOLD, wła­ści­ciel ziem­ski.

HEK­TOR, emi­sa­ry­usz.

SIO­STRA WE­RO­NI­KA, sza­ryt­ka.

ŁU­KASZ, dy­mi­sy­ono­wa­ny wach­mistrz.

BUR­DA, wło­ścia­nin.

URZĘD­NIK.

LE­ŚNI­CZY.

AREN­DARZ.

LE­KARZ.

SPI­SKO­WI, SZLACH­TA, NIE­WIA­STY, LUD.

Rzecz dzie­je się w Ga­li­cyi w 1846 roku.OD­SŁO­NA I.

Pra­cow­nia Te­kli. Te­kla z pen­zlem w ręku ma­lu­je, wpa­trzo­na w mar­mu­ro­wą sta­tuę Mat­ki Bo­skiej.

TE­KLA (do sie­bie).

Rysy po­są­gu, tak pięk­ne, tak miłe,

Zbyt mi się mar­twe wy­da­ją jed­nak­że.

Pra­gnę je wier­nie od­bić na tym płót­nie,

Do­daw­szy tyl­ko ży­cia ko­lo­ra­mi.

Wi­dać że dłu­to rzeź­bia­rza ar­ty­sty

Było na­tchnio­ne szczyt­ną my­ślą z Nie­ba,

W chwi­li gdy two­rzył tę Ma­do­nę cud­ną.

Lecz mar­mur zdo­łał od­bić tyl­ko spo­kój

I czy­stą pięk­ność Aniel­skiej Kró­lo­wej.

Ja­bym zaś jesz­cze pra­gnę­ła wy­ra­zić

To mi­ło­sier­dzie jej nie­wy­czer­pa­ne,

Co nas ota­cza ma­cie­rzyń­ską pie­czą,

Orę­dow­nicz­kę czy­niąc z niej przed Sy­nem.

O, gdy­bym mo­gła prze­nieść się na chwi­lę

Na szczyt Gol­go­ty, w tej strasz­nej go­dzi­nie,

Kie­dy na krzy­żu ko­nał Zbaw­ca świa­ta,

Pew­no­bym wów­czas na świę­tem ob­li­czu

Mat­ki Dzie­wi­cy uj­rza­ła ten wy­raz

Mi­ło­ści lu­dzi i mi­ło­ści Syna

W ta­kiem spo­je­niu, jak tę­czo­we bar­wy,

Co w ja­sny pro­mień słoń­ca się zle­wa­ją.

Ra­dość że okup lu­dzi do­ko­na­ny,

Że bra­ma Nie­bios, za­war­ta tak dłu­go,

Dzie­ciom Ada­ma otwar­ła się zno­wu,

I to za spra­wą naj­mil­sze­go Syna,

Pew­no ja­śnia­ła na twa­rzy Ma­ryi

Obok bo­le­ści, że Syn w mę­kach kona.

Lecz jak zjed­no­czyć te sprzecz­ne ży­wio­ły,

Jak od­dać pen­zlem co ro­zum zdu­mie­wa?…

Ten chy­ba moc tę ar­ty­ście dać może,

Któ­ry je­dy­nem twór­czo­ści jest źró­dłem.

Sły­sza­łam, po­mnę, że Fra-Gio­va­ni,

Co za­chwyt Świę­tych tak cud­nie od­da­wał,

Klę­cząc ma­lo­wał wszyst­kie swe ob­ra­zy,

Z Nie­ba w mo­dli­twie bła­ga­jąc na­tchnie­nia.

(Uklę­ka nie prze­sta­jąc ma­lo­wać.)

Mat­ko mi­ło­ści i li­to­ści wzo­rze,

Spuść pro­mień świa­tła z tro­nu Two­jej chwa­ły,

Roz­pędź ciem­no­ści wzro­ku cie­le­sne­go

I daj mi uj­rzeć czy­stem okiem du­cha

Two­je naj­święt­sze ob­li­cze, o Pani,

Abym na płót­nie wy­ra­zić zdo­ła­ła,

W kształ­tach skoń­czo­nych i mar­twe­mi bar­wy,

Choć sła­by od­blask tego mi­ło­sier­dzia,

Z ja­kiem Ty pa­trzysz na ludz­kie cier­pie­nia.

Ukaż mi bla­ski tej świę­tej źre­ni­cy,

Z któ­rej wy­try­ska zdrój li­to­ści żywy,

Co wier­nych siłą, grzesz­nych ży­ciem da­rzy.

(Wcho­dzi Elż­bie­ta.)

ELŻ­BIE­TA.

Szczę­śli­waś, Te­klo, że mo­żesz ma­lo­wać!

Co do mnie, ta­kem peł­na nie­po­ko­ju,

Że mię już żad­na pra­ca nie zaj­mu­je.

Im bliż­sza chwi­la przy­by­cia Oska­ra,

Tem ży­wiej ser­ce bije od wzru­sze­nia,

Tak­bym co prę­dzej uści­snąć go rada.

Wszak­to trzy lata jak wy­je­chał z domu

I ani razu nie był od­tąd w kra­ju.

TE­KLA.

I moje ser­ce gwał­tow­niej też bije

Na myśl, że wkrót­ce uj­rzę wresz­cie bra­ta;

Ale po­śpie­szam z skoń­cze­niem ob­ra­zu,

By go umie­ścić w Oska­ra po­ko­ju.

ELŻ­BIE­TA.

Trwo­ży mię jed­nak stan du­szy Oska­ra,

Gdyż bar­wa li­stu jego tak po­sęp­na,

Tak w każ­dem sło­wie ucisk się prze­bi­ja,

Że ser­ce pęka, czy­ta­jąc te kart­ki,

Zda się, pio­łu­nem i łza­mi pi­sa­ne.

Lecz jaka bliż­sza cier­pień tych przy­czy­na?

Sam nie ob­ja­śnia, a od­gad­nąć trud­no.

TE­KLA.

Niech tyl­ko do nas co ry­chlej po­wra­ca;

Rę­czę, że wkrót­ce zle­czyć go zdo­ła­my,

Bo to być musi tę­sk­no­ta za kra­jem

I za ro­dzin­ną strze­chą uko­cha­ną.

(Wcho­dzi słu­żą­cy i od­da­je list.)

ELŻ­BIE­TA (pa­trząc na ko­per­tę).

Cha­rak­ter Wan­dy i sztem­pel z War­sza­wy…

Ale co zna­czy ta pie­cząt­ka czar­na?…

(Otwie­ra list i czy­ta gło­śno.)

''Ciot­ko naj­droż­sza, ostat­nia ma krew­no!

Znów cios bo­le­sny du­szę mą ugo­dził:

Śmierć mi za­bra­ła Bab­kę uko­cha­ną,

Co mię ła­ska­wie pod skrzy­dła przy­ję­ła

I mą sie­ro­cą osła­dza­ła dolę

Dziś oprócz cie­bie, ni­ko­go już nie mam,

Przy kim­bym mo­gła z uf­no­ścią się schro­nić;

To też nie wąt­piąc o do­bro­ci two­jej,

Bez stra­ty cza­su pusz­czam się dziś w dro­gę,

A za dni kil­ka będę ra­zem z wami".

(Prze­ry­wa czy­ta­nie.)

Bied­na sie­ro­ta! Jaki los jej smut­ny:

Ma­jąc nie­daw­no tak licz­ną ro­dzi­nę,

Wszyst­kich w prze­cią­gu dwóch lat utra­ci­ła,

A dziś, choć mło­da, pięk­na i bo­ga­ta,

Choć jest przed­mio­tem za­zdro­ści dla wie­lu,

Pod smut­ną gwiaz­dą ży­cie roz­po­czy­na,

Wko­ło gro­ba­mi swo­ich oto­czo­na.

(Wcho­dzi Oskar.)

ELŻ­BIE­TA (tu­ląc go do łona) .

Oskar!… O Boże!…

TE­KLA (ści­ska­jąc bra­ta) .

Mój brat uko­cha­ny!…

Lecz jaki bla­dy… jaki wzrok po­nu­ry…

Co ci, Oska­rze?… Czyś cza­sem nie cho­ry?

OSKAR.

Nie, sio­stro dro­ga. Cia­ło moje zdro­we,

Lecz ser­ce, du­szę ule­czyć­by trze­ba,

Bo w du­szy pust­ka, w ser­cu chłód gro­bo­wy.

ELŻ­BIE­TA.

Dzie­cię me dro­gie, synu mój je­dy­ny!

Otwórz nam tyl­ko twe ser­ce zbo­la­łe,

Do­zwól by mat­ki, by sio­stry współ­czu­cie

Mo­gło do głę­bi du­szy twej prze­nik­nąć,

A cie­pły pro­mień mi­ło­ści ro­dzin­nej

Chłód wy­ru­gu­je i za­peł­ni próż­nię.

OSKAR.

Tyś na­zbyt do­bra, mat­ko uko­cha­na,

Jam już nie go­dzien zwać się two­im sy­nem.

Jam nie ten Oskar, któ­re­goś że­gna­ła

Przed trze­ma laty, gdym od­jeż­dżał z domu.

Żmi­ja zwąt­pie­nia jad swój za­pu­ści­ła

Do głę­bi ser­ca i za­tru­ła wszyst­ko,

Co, dzię­ki to­bie, było w niem świę­te­go.

Jam dziś jak orzeł ze zła­ma­nem skrzy­dłem,

Co się do lotu nie­udol­nym czu­jąc,

Woli o ska­ły roz­bić się i zgi­nąć,

Niż jak gad peł­zać po zie­mi ni­zi­nach.

Je­ślim nie zdep­tał wszyst­kie­go co czci­łem,

Je­ślim w wy­stęp­ku prze­paść się nie rzu­cił,

To mię je­dy­nie po­wstrzy­ma­ła duma,

Co gar­dzi stra­wą ni­ską i by­dlę­cą,

Jaką się kar­mią ci, co słu­żą cia­łu.

Ale w mem ser­cu mi­łość już za­bi­ta,

A gdzie za­mar­ła ta zbaw­cza po­tę­ga,

Tam cie­nie śmier­ci za­le­ga­ją du­szę,

Tam gru­zy tyl­ko z prze­szłych cnót zo­sta­ły.

ELŻ­BIE­TA.

Ten, co sam ludz­ką przy­oblekł na­tu­rę

By upa­dłe­go po­dźwi­gnąć czło­wie­ka,

Sła­bo­ści na­szej i nę­dzy świa­do­my,

I sko­ro uj­rzy skru­szo­ne­go du­cha,

Wnet mi­ło­sier­nie prze­ba­cze­niem da­rzy

I bia­łą sza­tą ła­ski przy­odzie­wa.

Za­ufaj Panu i proś go w po­ko­rze,

By cię po­dźwi­gnąl z tej zwąt­pie­nia toni,

A on w twem ser­cu mi­łość znów za­pa­li

I zle­czy skrzy­dła upad­kiem zła­ma­ne.

OSKAR.

Chcesz że­bym ufał, ko­rzył się i mo­dlił?…

Co­bym dał za to, że­bym mógł usłu­chać.

Lecz jak ten ka­mień skru­szyć w głę­bi du­szy,

Co mię nie­zdol­nym do cnót wszel­kich czy­ni.

Póki zaś ser­ce jak giaz jest nie­czu­łe,

To czyż nie bę­dzie nik­czem­ną ob­łu­dą

Ko­rzyć się w sło­wach i o po­moc wo­łać,

Pod­czas gdy we­wnątrz duch jest zbun­to­wa­ny.

ELŻ­BIE­TA.

Prze­cież nad siły Pan Bóg nie wy­ma­ga.

Uczyń co mo­żesz, resz­ty On do­ko­na,

Sko­ro spo­strze­że, iż Go szu­kasz szcze­rze.

OSKAR.

Nie łudź się próż­no, mat­ko uko­cha­na,

Płon­ną na­dzie­ją, że mię zle­czyć zdo­łasz,

Bo mój upa­dek jest nie­rów­nie głęb­szy,

Niż twe wie­rzą­ce ser­ce po­jąć może.

Złe, co mnie to­czy, nie jest złe chwi­lo­we,

Co łza­mi skru­chy wnet zma­zać się daje.

Na moję nie­moc le­kar­stwa już nie­ma,

Bo to śmierć du­cha, co zwąt­pił o so­bie.

Nie szał chwi­lo­wy wy­uz­da­nej żą­dzy

Wię­zi me ser­ce i w nie­wo­li trzy­ma.

Ta­kie kaj­da­ny i w tej jesz­cze do­bie

Silą mę­skie­go po­tar­gał­bym du­cha.

Ze mną się go­rzej dzie­je, mat­ko dro­ga:

Mnie żad­na gwiaz­da nie przy­świe­ca z Nie­ba,

Ja celu ży­cia nie wi­dzę przed sobą…

A cho­ciaż czu­ję cie­pło w mo­jem ło­nie,

Choć duch się we mnie nie­spo­koj­ny mio­ta,

Ży­cie to, próż­ne Bo­skie­go ży­wio­łu

Jest tak ja­ło­we, jak ste­py Sa­ha­ry,

Zwa­rzo­ne skwa­rem słoń­ca rów­ni­ko­wym.

ELŻ­BIE­TA.

Co ci Oska­rze? co ci synu dro­gi?

Zkąd ci te my­śli czar­ne i po­nu­re,

Ta dzi­ka roz­pacz, co ser­ce twe tar­ga?

Pew­no teo­rye pysz­nych fi­lo­zo­fów

Tak pod­ko­pa­ły wia­rę w du­szy two­jej

I tak twój umysł fał­szem uwi­kła­ły,

Żeś wpadł w tę ot­chłań mro­ku i zwąt­pie­nia,

W któ­rej plon wszel­ki mi­ło­ści bu­twie­je.

Dzie­cię me lube! tyś in­nym był daw­niej.

Po­wróć Da dro­gę nie­bacz­nie rzu­co­ną

I bądź tem zno­wu, czem przed laty by­łeś.

OSKAR.

Zo­stać czem by­łem!… Pół ży­cia­bym od­dal,

Gdy­bym tą ceną wstecz cof­nąć się zdo­łał.

Daw­niej… przed laty… Ty wiesz, mat­ko dro­ga,

Jam ko­chał Boga jak praw­dy zwier­cia­dło,

Jak źró­dło do­bra, jak pięk­na ide­ał…

Nie był to dla mnie mit nie­zro­zu­mia­ły,

Lecz Stwór­ca żywy wszyst­kie­go stwo­rze­nia,

Naj­lep­szy Oj­ciec dzie­ci swych na zie­mi,

Któ­re­go ob­raz, w pier­si mej od­bi­ty,

Stał mi za wszyst­kie mę­dr­ców do­wo­dze­nia:

Jako sło­necz­ne świa­tło po­zna­wa­łem

Cie­le­snym wzro­kiem, nie my­ląc się nig­dy,

Tak okiem du­cha nie­wąt­pli­wie czu­łem,

Ze to, co wiecz­ne, świę­te, do­sko­na­łe,

Co jest po­cząt­kiem i koń­cem wszech rze­czy,

Musi wciąż ży­wym ogniem pło­nąć w Nie­bie,

Kie­dy iskier­ka, co w mej pier­si gore,

Choć sła­bym tyl­ko Jego jest od­bla­skiem,

Tak ja­sno świad­czy, że jest nie­śmier­tel­na.

Opro­mie­nio­ny i roz­grza­ny z Nie­ba

Świę­tą mi­ło­ścią Ojca Nie­bie­skie­go,

Jam ko­chał Pol­skę, ziem­ską mat­kę moję,

Z ca­łym za­pa­łem ser­ca sy­now­skie­go,

Co wszyst­ko dla niej po­świę­cić go­to­we…

I nie wąt­pi­łem o jej zmar­twych­wsta­niu,

Bo mi się zda­ło w pro­sto­cie dzie­cin­nej,

Że każ­dy Po­lak ko­cha ją po­dob­nie…

Jam wie­rzył w mi­łość, co dwa ser­ca spa­ja

Wę­złem tak czy­stym, jak anio­łów w nie­bie,

Co da­rzy mę­stwem na ży­cia ko­le­je,

Osła­dza tro­ski, daw­ne rany goi

I wle­wa w du­szę taką szczę­ścia peł­nię,

Że w raj za­mie­nia to ziem­skie wy­gna­nie.

Jam wie­rzył w siłę przy­jaź­ni do­zgon­nej

I by­łem pew­ny, że gdy lu­dzie z ser­cem

Dłoń so­bie da­dzą i rzek­ną na­wza­jem:

Oto jest cel nasz – wspól­nie doń zmie­rzaj­my,

To ta wza­jem­na uf­ność co ich spa­ja,

Taką po­tę­gą uzbroi ich ra­mię,

Ze w swej przy­jaź­ni zna­la­zł­szy opo­rę,

Dźwi­gnią ofia­ry świat wzru­szyć zdo­ła­ją;

I było bło­go w tych chwi­lach złu­dze­nia.

Czu­łem się sil­nym, wie­rząc w to, w com wie­rzył,

Bom czer­pał z Nie­ba świa­tło i na­tchnie­nie,

A z bra­ci łona za­chę­tę i siłę…

Wszak po­mnisz, Mat­ko, że ta­kim ja by­łem,

Gdym że­gnał ojca i cie­bie przed laty?

Ta­kim wstą­pi­łem na ścież­kę ży­wo­ta,

Cze­ka­jąc z wia­rą aż czas się uiści

Z zło­tych na­dziei, któ­rem w du­szy kar­mił,

Bo nie wąt­pi­łem, że one są wia­nem

Tych, co swe ser­ce cno­cie po­ślu­bi­li.

I przy­szły lata… i za­sło­na spa­dła…

Lu­dzie mię zwie­dli, u jam za­wiódł Pana…

Oni zdep­ta­li ob­raz Boży w so­bie,

Jam zdep­tał wia­rę we wszyst­ko co świę­te

I utra­ci­łem do cno­ty pod­sta­wę…

Dziś nic nie ko­cham, ni­ko­mu nie wie­rzę.

Ni­cze­go na­wet w przy­szło­ści nie cze­kam,

Po­gar­dzam ludź­mi i sam sobą gar­dzę.

Du­sza się czu­je zła­ma­ną, bez­sil­ną,

Stra­ciw­szy świa­tło, błą­ka się wśród mro­ku,

Żad­ne­go wyj­ścia nie wi­dząc przed sobą.

ELŻ­BIE­TA.

Sko­ro nie umysł lecz ser­ce twe cho­re,

Z więk­szą otu­chą w przy­szłość twą spo­glą­dam;

Bo nie­moc przej­dzie gdy go­rącz­ka mi­nie.

Przy­po­mnij so­bie sło­wa ojca twe­go,

Gdy cię do ob­cych wy­pra­wia­jąc kra­jów,

Z bło­go­sła­wień­stwem swo­jem po­że­gnal­nem

I tę ostat­nią udzie­lił ci radę,

Byś po­ło­żyw­szy całą uf­ność w Bogu,

Żad­nym się w świe­cie nie zra­żał za­wo­dem,

Choć­by sam anioł zwiódł cię i oma­mił.

Oj­ciec prze­czu­wał, to co dziś się sta­ło,

I wcze­śnie środ­ki ra­tun­ku ci wska­zał;

Te­raz czas przy­szedł, byś je za­sto­so­wał.

OSKAR.

Oj­ciec miał słusz­ność w swo­jem ostrze­że­niu,

Bo mię istot­nie za­wód w prze­paść wtrą­cił.

Do­pó­kim wia­ry w cno­tę nie po­stra­dał,

Do­pó­kim ufał w za­cność bliź­nich mo­ich,

Jam obej­mo­wał mi­ło­ścią świat cały,

I czu­łem w du­szy ja­kąś dziw­ną bło­gość,

Na­wet wśród cięż­kich klęsk i prze­śla­do­wań.

Lecz gdy mię zdra­da w ser­ce ugo­dzi­ła,

Kie­dym się spo­tkał twarz w twarz z prze­wrot­no­ścią,

O ja­kiej na­wet po­ję­cia nie mia­łem,

Gdym w przy­ja­cie­lu zna­lazł chy­trość węża,

W ko­chan­ce ser­ce za­lot­ne i zim­ne,

A umysł ni­ski, pło­chy i ob­łud­ny…

Taki chłód strasz­ny du­szę mą owio­nął,

Taką po­gar­dę uczu­łem do lu­dzi,

Żem się aż wzdry­gnął wej­rzaw­szy w głąb du­szy,

Bom nic Bo­skie­go już nie uj­rzał w so­bie,

Lecz ja­kąś strasz­ną, sza­tań­ską nie­na­wiść,

Co jak trąd ser­ce moje za­ra­zi­ła

I wstręt zro­dzi­ła do sa­me­go sie­bie.

Mo­gęż zaś wąt­pić że Bóg się mną brzy­dzi,

Sko­ro ja mu­szę gar­dzić sa­mym sobą?

ELŻ­BIE­TA.

Te­raz poj­mu­ję nie­mo­cy twej źró­dło:

Ma­jąc szla­chet­ne po­pę­dy z na­tu­ry,

Lecz i wy­nio­słość tak­że nie­po­mier­ną,

Tyś umi­ło­wał cno­tę nie dla Boga,

Lecz że cię ona po­kró­lew­sku zdo­bi.

Sam się lu­bu­jąc swym we­wnętrz­nym sta­nem,

Tyś śmiał przy­pusz­czać, że za­chwy­cisz Stwór­cę

Pięk­no­ścią czy­nów i przy­mio­tów swo­ich,

Jako król ziem­ski przed nie­bie­skim kró­lem

Chcia­łeś się z ber­łem zja­wić i w pur­pu­rze,

I po ko­ro­nę wie­ku­istej chwa­ły

Wy­cią­gnąć rękę z pod­nie­sio­nem czo­łem,

By ją nie z ła­ski otrzy­mać od Pana,

Lecz jak za­pła­tę na któ­rąś za­słu­żył.

Pó­kiś szy­bo­wał lo­tem orła w górę,

Z uczyn­ków do­brych snu­jąc so­bie sza­ty

Jak z zło­to­gło­wiu i dro­gich ka­mie­ni,

Cno­ta ci wdzięcz­ną zda­ła się i miłą;

Lecz gdy się skrzy­dło po­wi­nę­ło w lo­cie,

Gdyś wpadł nie­bacz­nie w za­sta­wio­ne si­dła,

Wnet cno­ta daw­ny urok utra­ci­ła,

Spoj­rza­łeś har­do na zie­mię i nie­bo,

I śmia­łeś wy­rzec: nie chcę słu­żyć Panu!

OSKAR.

Je­śli isto­ta wol­na i ro­zum­na

Od­da­je ser­ce z mi­ło­ści, nie z musu,

I wolę Stwór­cy peł­nić jest go­to­wa,

Czyż nie ma pra­wa li­czyć na uzna­nie

I na na­gro­dę z ręki Wszech­moc­ne­go?

ELŻ­BIE­TA.

A czyż Pan służ­by na­szej po­trze­bu­je?

Czyż z niej dla sie­bie cią­gnie jaką ko­rzyść?

Czem­że je­ste­śmy wresz­cie wo­bec Boga,

W dzi­siej­szym sta­nie ska­że­nia na­tu­ry?

Czyż nie sto­imy w ob­li­czu Sę­dzie­go,

Co nie na­gra­dzać lecz ka­rać nas wi­nien?

Chy­baś za­po­mniał że czło­wiek upa­dły

Jest pro­chem zie­mi i w proch się ob­ró­ci.

A od ko­leb­ki do de­ski gro­bo­wej

Pa­smo ży­wo­ta z win i błę­dów snu­je?

Je­śli zaś na tej nie­wdzięcz­nej osno­wie

Zło­te­mi nić­mi tru­du i ofia­ry

Mi­ster­ne wzo­ry cza­sem wy­ha­ftu­je,

To te klej­no­ty, co tkań ży­cia zdo­bią,

Pan szczo­drą ręką z Nie­ba roz­sy­pu­je,

A my je tyl­ko po­kor­nie zbie­ra­my,

Jako jał­muż­nę z li­to­ści nam daną.

OSKAR.

Tak się z grzesz­ni­kiem dzie­je na­wró­co­nym,

Lecz spra­wie­dli­wy, co nie grze­szy wca­le,

Mo­żeż przed Pa­nem stać jak wi­no­waj­ca,

Nie czu­jąc na­wet że mu słu­ży wier­nie?

ELŻ­BIE­TA.

Je­śli naj­święt­sza z istot na tej zie­mi

Woła po­kor­nie, szczę­ściem za­chwy­co­na,

Że Pan na ni­skość słu­żeb­ni­cy wej­rzał,

Kie­dy ją ob­rał za Mat­kę dla Syna,

To ja­kiem czo­łem, my, nędz­ne stwo­rze­nia,

W któ­rych za­le­d­wie wid­ne po­do­bień­stwo

Do­sko­na­łe­go pier­wo­wzo­ru w Nie­bie,

Śmieć bę­dziem du­fać we wła­sne za­słu­gi,

Albo się wsty­dzić ubó­stwa swo­je­go?

Tyl­ko ta nę­dza, któ­ra nas okry­wa,

Daje nam pra­wo do li­to­ści Tego,

Co sam wy­zna­je że nie spra­wie­dli­wym,

Tyl­ko grzesz­ni­kom na ra­tu­nek przy­był.

Po strasz­nem przej­ściu, ja­kie cię spo­tka­ło,

Poj­mu­jesz te­raz czem jest czło­wiek każ­dy,

Sko­ro go ła­ska opu­ści na chwi­lę.

Z tego czem je­steś, zro­zu­miej czem by­łeś:

Po­znaj jak wą­tłą mu­sia­ła być cno­ta,

Któ­rą wnet pierw­sza bu­rza wy­wró­ci­ła.

Nie wstydź się prze­to w łach­ma­ny się odziać

I kor­nie rękę ścią­gnąć po jał­muż­nę.

A Ten, co wła­sne dary w nas na­gra­dza,

Prze­czy­stą sza­tą odzie­je cię zno­wu,

I znów pier­ście­niem ła­ski cię ozdo­bi.

OSKAR.

Uzna­ję, Mat­ko, słusz­ność twe­go sądu

I rad­bym świę­tej usłu­chać twej rady,

Lecz w głę­bi du­szy jak wskrze­sić na­dzie­ję,

Że Pan nade mną ra­czy się zli­to­wać,

Zno­wu za­mar­łe ży­cie roz­bu­dza­jąc?

TE­KLA.

Cho­ciaż tyś zwąt­pił my wie­rzym za cie­bie,

I póty bę­dziem ko­ła­tać do Nie­ba,

Aż z tej nie­mo­cy Pan cię dźwi­gnąć ra­czy.

Bra­cie je­dy­ny, ty nie wiesz co może

Mo­dli­twa mat­ki i sio­stry u Boga!

Tyl­ko opo­ru nie chciej sta­wić la­sce,

A do­bry Zbaw­ca sam do­ko­na cudu,

Choć­by Anio­ła przy­szło ze­słać z Nie­ba.OD­SŁO­NA II.

Pra­cow­nia Wi­tol­da w Ra­do­mel­skim zam­ku. Wi­told za­ję­ty przy biur­ku, wcho­dzi Oskar.

WI­TOLD (rzu­ca­jąc się w jego ob­ję­cia).

Wi­taj mi, wi­taj, przy­ja­cie­lu dro­gi!

OSKAR.

Choć nie­obec­ny – by­łeś mi przy­tom­ny,

Bo cią­gle my­ślą z tobą prze­by­wa­łem;

Zwłasz­cza od chwi­li gdy tak cięż­kie cio­sy

Na pro­gu ży­cia obu nas spo­tka­ły:

Jam stra­cił ojca, a ty na­rze­czo­ną.

WI­TOLD.

Dru­gi rok mija, a ból tak gwał­tow­ny,

Jak gdy­by wczo­raj grom ten mię ugo­dził.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: