Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Ostatni absolwent - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
13 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatni absolwent - ebook

Nowa powieść autorki bestsellerowego cyklu „Temeraire”

Szkoła dla wybrańców obdarzonych magicznymi zdolnościami, gdzie porażka oznacza... śmierć!

Drugi tom cyklu „Scholomance”.

Scholomance, szkoła dla magów, przez dziesiątki lat robiła, co mogła, żeby uśmiercić wszystkich uczniów. Po ostatnich dramatycznych wydarzeniach sytuacja jednak radykalnie się zmienia. Wygląda na to, że szkoła uwzięła się tylko na El, właśnie teraz, kiedy dotrwała ona do ostatniej klasy, a do tego zdobyła wreszcie grupkę sprzymierzeńców. Nawet jeśli El odeprze niekończące się ataki złowrogów nasyłanych na nię przez Scholomance w przerwach między nawałem uciążliwych zajęć, to wciąż nie ma pojęcia, jak wraz z sojuszniczkami zdoła ujść z życiem z auli po zakończeniu roku. Może powinna zaakceptować mroczną przepowiednię i zostać czarownicą siejącą śmierć i zniszczenie?

Mimo licznych problemów El nie zamierza się poddać – ani złowrogom, ani przeznaczeniu, a zwłaszcza Scholomance. Nawet jeśli będzie musiała przy tym zginąć…

O Mrocznej wiedzy, pierwszym tomie cyklu „Scholomance”:

Wygadana adeptka magii, która nie uznaje sztywno ustalonych norm, i szkoła, w której nie poradziłby sobie Harry Potter. Jestem oczarowana! Z niecierpliwością czekam na tom drugi. - Katarzyna Berenika Miszczuk, autorka m.in. cyklu „Kwiat Paproci”

Witajcie w Scholomance, najniebezpieczniejszej szkole w historii magii. Tutaj na nieostrożnych uczniów śmiertelne zagrożenie czyha za każdym rogiem. Mroczna wiedza to wciągająca opowieść o odwadze, poświęceniu oraz poszukiwaniu akceptacji i zrozumienia wśród rówieśników. - Paulina Hendel, autorka m.in. cyklu „Żniwiarz”.
Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8188-913-1
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 2

PODUSZKI

W ciągu kilku następ­nych tygo­dni uświa­do­mi­łam to sobie jesz­cze wyraź­niej. Nie jestem dziew­czyną z enklawy. W prze­ci­wień­stwie do Oriona nie mam prak­tycz­nie nie­ogra­ni­czo­nych zaso­bów mocy, żeby doko­ny­wać szla­chet­nych boha­ter­skich czy­nów. Wprost prze­ciw­nie, ponie­waż nie­dawno stra­ci­łam pra­wie połowę zapasu mocy, który zgro­ma­dzi­łam przez trzy lata. Wpraw­dzie w słusz­nej spra­wie, ponie­waż uży­łam jej do zała­twie­nia pasz­czora, i mam nadzieję, że ni­gdy nie będę roz­pa­mię­ty­wać tego prze­ży­cia, ale moje dobre inten­cje nie mają zna­cze­nia. Ważne jest tylko to, że mia­łam sta­ran­nie zapla­no­wany har­mo­no­gram gro­ma­dze­nia mocy w trak­cie pobytu w Scho­lo­mance, który teraz legł w gru­zach.

Moje nadzieje na ukoń­cze­nie szkoły rów­nież byłyby płonne, gdy­bym nie zna­la­zła księgi z zaklę­ciami. Kon­tro­lu­jące mate­rię zaklę­cie Zło­tego Kamie­nia jest tak cenne, że zor­ga­ni­zo­wana przez Aadhyę dla uczniów ostat­niej klasy aukcja przy­nio­sła mi mnó­stwo mocy, a na doda­tek parę nie­wiele uży­wa­nych teni­só­wek. Zamie­rzała wkrótce zor­ga­ni­zo­wać następną, dla uczniów naszego rocz­nika. Przy odro­bi­nie szczę­ścia zre­du­kuję liczbę pustych krysz­ta­łów mocy z dzie­więt­na­stu do sied­miu. To na­dal poważny defi­cyt do uzu­peł­nie­nia, a na zakoń­cze­nie szkoły potrze­bo­wa­łam jesz­cze co naj­mniej trzy­dzie­stu.

Wła­śnie na to zamie­rza­łam wyko­rzy­stać moje wspa­niałe śro­dowe wolne popo­łu­dnia. Ha, ha. Mały żmi­jo­wór oka­zał się zale­d­wie pierw­szym z sze­regu zło­wro­gów, które ta biblio­teczna sala zajęć przy­cią­gała z nie­od­partą siłą. Gdy tam wcho­dzi­li­śmy, zasta­wa­li­śmy je gotowe do skoku. Zło­wrogi kryły się w ciem­nych kątach, cze­ka­jąc na moment naszej nie­uwagi. Wcho­dziły przez kratki wen­ty­la­cyjne znaj­du­jące się na środku sali. Cza­iły się w sekre­ta­rzyku z żalu­zjo­wym zamknię­ciem. Cze­kały za drzwiami, kiedy wycho­dzi­li­śmy. Bez naj­mniej­szego pro­blemu mogła­bym unik­nąć nauki chiń­skiego, po pro­stu nic nie robiąc. Cała ta banda pierw­sza­ków zosta­łaby pożarta przed upły­wem dru­giego tygo­dnia seme­stru.

Wszystko stało się jasne pod koniec naszej pierw­szej śro­do­wej sesji, jakby ktoś wypi­sał to krwią na ścia­nie – dosłow­nie. Wła­śnie roz­sma­ro­wa­łam po całym pomiesz­cze­niu wil­la­nirgę, wraz z jej wnętrz­no­ściami i zawar­to­ścią żołądka. Gdy wszy­scy, mniej lub bar­dziej upa­prani, ruszy­li­śmy na obiad, prze­łknę­łam urazę i powie­dzia­łam Suda­rat – tej dziew­czy­nie z enklawy – że jeśli chce być na­dal rato­wana, to musi uży­czyć tro­chę mocy ze swo­jego zapasu.

Poczer­wie­niała i zbla­dła, a potem wykrztu­siła:

– Ja nie… nie jestem…

A potem zalała się łzami i ucie­kła.

– Nie sły­sza­łaś o Bang­koku – powie­dział Zheng.

– Czego nie sły­sza­łam o Bang­koku?

– Prze­padł – rzekł. – Coś zała­twiło enklawę, kilka tygo­dni przed pobo­rem.

Popa­trzy­łam na niego ze zdu­mie­niem. Rzecz w tym, że enklaw nie można znisz­czyć.

– W jaki spo­sób? Co?

Roz­ło­żył ręce i wzru­szył ramio­nami.

– A wy sły­sze­li­ście o Bang­koku? – zapy­ta­łam przy obie­dzie, zasta­na­wia­jąc się, jak mogłam prze­ga­pić taką ważną wia­do­mość, ale nie byłam jedyna. Z sie­dzą­cych przy stole tylko Liu ski­nęła głową i powie­działa: – Wła­śnie usły­sza­łam o tym na histo­rii.

– O czym? – chciała wie­dzieć Aadhya.

– Bang­kok prze­padł – wyja­śni­łam. – Enklawa została znisz­czona.

– Co takiego? – zapy­tała Chloe, która drgnęła tak, że sok poma­rań­czowy zalał jej całą tacę. Zapy­tała, czy może z nami jeść posiłki, i zro­biła to grzecz­nie, nie jakby zaszczy­cała nas swoją obec­no­ścią, więc zgrzyt­nę­łam zębami i się zgo­dzi­łam. – To musi być fake news.

Liu prze­cząco potrzą­snęła głową.

– Potwier­dziła to dziew­czyna z Szan­ghaju, która cho­dzi do naszej klasy. Rodzice prze­ka­zali tę wia­do­mość przez jej młod­szą sio­strę.

Chloe gapiła się na nas, zasty­gła ze szklanką w pół drogi do ust. Nie można mieć jej za złe, że się tak prze­ra­ziła. Enklawy nie zni­kają tak po pro­stu i bez powodu, więc jeśli któ­raś obe­rwała tak mocno, to ozna­czało począ­tek jakiejś wojny enklaw, a nowo­jor­ska była ide­alną kan­dy­datką na jej epi­cen­trum. Kiedy jed­nak Chloe po raz trzeci w ciągu pię­ciu minut zapy­tała o szcze­góły, któ­rych ani Liu, ani ja nie zna­ły­śmy, powie­dzia­łam:

– Rasmus­sen, my ich nie znamy. To ty możesz się cze­goś dowie­dzieć; nowo przy­byli z waszej enklawy muszą wie­dzieć wię­cej.

Nie­wia­ry­godne, ale naprawdę popro­siła, żeby­śmy popil­no­wały jej tacy, po czym wstała i prze­szła przez salę do stołu, przy któ­rym sie­dzieli pierw­szacy z nowo­jor­skiej enklawy. Nie przy­nio­sła wielu infor­ma­cji: znaczna część nowo przy­by­łych nawet jesz­cze o tym nie sły­szała. Dzie­ciaki z Bang­koku nie faty­go­wały się roz­gła­sza­niem tej wia­do­mo­ści, a Suda­rat jako jedyna z tego mia­sta prze­żyła i została pobrana. Wszy­scy inni jej rówie­śnicy zgi­nęli razem z enklawą. Co jesz­cze bar­dziej prze­ra­ziło wszyst­kich enkla­wow­ców. Nawet jeśli jakaś enklawa ucierpi tak mocno, że w końcu pad­nie, to zwy­kle osoby postronne mają wystar­cza­jąco dużo ostrze­żeń i czasu na ucieczkę.

Pod koniec obiadu stało się jasne, że nikt nie wie, co naprawdę się stało. My tutaj w ogóle nie wiemy, co się dzieje, gdyż wszel­kie wie­ści ze świata docie­rają do nas raz do roku, za pośred­nic­twem prze­ra­żo­nych czter­na­sto­lat­ków. Jed­nak upa­dek enklawy to sen­sa­cyjna wia­do­mość, a tym­cza­sem nawet dzie­ciaki z Szan­ghaju nie znały szcze­gó­łów. Szan­ghaj pomógł stwo­rzyć enklawę w Bang­koku – od trzy­dzie­stu lat spon­so­ro­wali nowe azja­tyc­kie enklawy i nie­przy­pad­kowo coraz gło­śniej narze­kali na nie­pro­por­cjo­nal­nie dużą liczbę miejsc przy­dzie­la­nych w Scho­lo­mance dzie­cia­kom ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych i Europy. Gdyby atak na Bang­kok był zapo­wie­dzią napa­ści na Szan­ghaj, pobrani pierw­szacy przy­by­liby z wyraź­nym pole­ce­niem zwar­cia sze­re­gów z dzie­cia­kami z Bang­koku.

Z dru­giej strony, jeśli Bang­kok przy­pad­kowo sam się zała­twił, co cza­sem się zda­rza, gdy enklawa cich­cem reali­zuje zbyt ambitny pro­gram nowych broni magicz­nych, dzie­cia­kom z Szan­ghaju kazano by odwró­cić się od ich taj­skich rówie­śni­ków. Zamiast tego jedy­nie zacho­wy­wały ostroż­ność. Co ozna­czało, że ich rodzice wie­dzieli nie­wiele wię­cej od nas, a jeśli szan­ghaj­scy enkla­wowcy nie mieli żad­nych infor­ma­cji, to nikt nie miał.

No, oprócz tego, kto to zro­bił. Co kom­pli­ko­wało sytu­ację, gdyż jeśli ktoś w ten spo­sób zamie­rzał pośred­nio zaata­ko­wać Szan­ghaj, to pierw­szym podej­rza­nym był Nowy Jork. Trudno było sobie wyobra­zić, by jakaś inna enklawa na świe­cie mogła to zro­bić choćby bez ich cichego wspar­cia. Gdyby jed­nak Nowy Jork w tajem­nicy prze­pro­wa­dził tak poważną ope­ra­cję, jaką jest likwi­da­cja enklawy, to z pew­no­ścią nie powie­dziano by o tym pobie­ra­nym do Scho­lo­mance, co ozna­czało, że nawet nowo­jor­skie dzie­ciaki nie wie­działy, czy ich enklawa jest w to zamie­szana czy nie, cho­ciaż one – i dzie­ciaki z Szan­ghaju – zda­wały sobie sprawę, że jeśli jed­nak nie był to nie­szczę­śliwy wypa­dek, to ich rodzice wła­śnie pro­wa­dzą wojnę. A my przez rok w żaden spo­sób nie mogli­śmy się dowie­dzieć, jak jest naprawdę.

Nie była to sytu­acja sprzy­ja­jąca kole­żeń­skiemu nasta­wie­niu enkla­wow­ców. Oso­bi­ście wcale nie przej­mo­wa­łam się tym, że nie wiem, jak jest. Nie zamie­rza­łam dołą­czyć do żad­nej enklawy. Pod­ję­łam tę decy­zję w zeszłym roku – obra­żona – i gdyby wybu­chła wojna, nie wzię­ła­bym w niej udziału. Nawet gdyby jakiś odra­ża­jący zło­wróg zaczął zała­twiać enklawy, nie doty­czy­łoby to mnie, tylko moich ewen­tu­al­nych rywali, wedle nie­przy­jem­nej prze­po­wiedni, która znacz­nie uła­twi­łaby mi życie, gdyby ziściła się szyb­ciej.

Nato­miast obcho­dziło mnie, że Suda­rat nie może mi pomóc w tym, co naj­wy­raź­niej miało być moim pią­tym przed­mio­tem w tym seme­strze – rato­wa­niu pierw­sza­ków. Zasoby mocy taj­skiej enklawy i tak były sto­sun­kowo nowe i skromne, a teraz pełną kon­trolę nad nimi prze­jęli naj­starsi ucznio­wie, któ­rzy roz­pacz­li­wie ofe­ro­wali ją innym enkla­wow­com, pró­bu­jąc zawią­zać soju­sze na koniec szkoły. Nie dzie­lili się nią z uczniami pierw­szych i dru­gich klas. Ci nagle stali się takimi samymi ofia­rami losu jak my wszy­scy, z tru­dem znaj­du­ją­cymi sojusz­ni­ków, zasoby i moż­li­wo­ści prze­trwa­nia. Ich jedy­nym istot­nym argu­men­tem prze­tar­go­wym przy two­rze­niu soju­szy była per­spek­tywa przy­ję­cia do ich szybko rosną­cej enklawy, a teraz go stra­cili i dzia­łali w atmos­fe­rze nie­przy­jem­nej nie­pew­no­ści, ponie­waż nikt nie wie­dział, co się stało. Inni pierw­szo­kla­si­ści nie uni­kali Suda­rat dla­tego, że nie wie­dzieli, skąd ona jest; uni­kali jej, ponie­waż wie­dzieli, że ona jest z Bang­koku. Nie dostała nawet swo­jego przy­działu rze­czy, które pozo­sta­wili absol­wenci. Wszystko, co posia­dała, było w tor­bie, którą zabrała ze sobą.

Zapewne powin­nam jej współ­czuć, ale wola­łam zacho­wać współ­czu­cie dla osoby, która ni­gdy nie miała szczę­ścia, niż dla tej, którą ono nagle opu­ściło. Mama powie­dzia­łaby mi, że mogę współ­czuć im obu, na co odpowie­dzia­łabym, że ona może to robić, ale ja mam ogra­ni­czone zapasy współ­czu­cia i muszę je racjo­no­wać. W każ­dym razie cho­ciaż nie współ­czu­łam Suda­rat, to już w pierw­szym tygo­dniu zajęć dwu­krot­nie ura­to­wa­łam jej życie, więc nie miała prawa narze­kać.

I ja też nie, ponie­waż naj­wi­docz­niej posta­no­wi­łam na­dal to robić.

Aadhya i Liu zamie­rzały wie­czo­rem razem wziąć prysz­nic. Kiedy scho­dzi­ły­śmy po scho­dach, nie­śmiało zapy­ta­łam Liu:

– Masz potem tro­chę czasu? Muszę opa­no­wać kilka pod­sta­wo­wych chiń­skich zwro­tów.

Pew­nie się spo­dzie­wa­cie, że cho­dzi o takie zwroty jak „gdzie jest ubi­ka­cja?” lub „dzień dobry”, ale tutaj pierw­sze, czego uczymy się w dowol­nym języku, to „pad­nij”, „za tobą” i „ucie­kaj”. Musia­łam powstrzy­mać pierw­sza­ków od wcho­dze­nia mi w drogę, kiedy ich ratuję. Na wła­sny koszt.

Liu pochy­liła głowę i powie­działa cicho:

– Też zamie­rza­łam cię pro­sić o pomoc.

Się­gnęła do swo­jej szkol­nej teczki i wyjęła etui z prze­zro­czy­stego pla­stiku z nożycz­kami w środku. Były dla lewo­ręcz­nych, ze strzę­pami okle­iny z zie­lo­nego winylu wciąż oble­pia­ją­cymi otwory na palce, z jed­nym ostrzem wyszczer­bio­nym, a dru­gim zardze­wia­łym. Obie­cu­jące: były tak sfa­ty­go­wane, że nie­mal na pewno nie prze­klęte i nie zacza­ro­wane. Już od paru tygo­dni szu­kała kogoś, kto poży­czyłby jej nożyczki.

Włosy Liu się­gały jej poni­żej pasa, błysz­czące i czarne jak noc, tylko przy gło­wie odro­binę jaśniej­sze w porów­na­niu do nie­sa­mo­wi­cie ciem­nego odcie­nia reszty. Zapusz­czała je kilka lat, z tego trzy lata tutaj, więc musiała nego­cjo­wać czas i warunki każ­dego prysz­nica, który brała. Jed­nak nie spy­ta­łam jej, czy na pewno chce je skró­cić. Wie­dzia­łam, że tak, nawet choćby z czy­sto prak­tycz­nych wzglę­dów. Aadhya zamie­rzała spleść z nich struny lutni z syre­no­pa­jąka, którą szy­ko­wała dla nas na dzień ukoń­cze­nia szkoły, a ponadto Liu zdo­łała tak długo cho­dzić z dłu­gimi wło­sami tylko dla­tego, że uży­wała cza­rów.

Potem jed­nak prze­szła nie­ocze­ki­waną i bar­dzo dogłębną prze­mianę duchową i posta­no­wiła nie wra­cać na obsy­dia­nowo czarną drogę. Tak więc teraz musiała zapła­cić za trzy lata para­do­wa­nia z nie­wia­ry­god­nie ładną fry­zurą. Co wie­czór na zmianę poma­ga­ły­śmy jej roz­cze­sać naprawdę okropne koł­tuny, które powsta­wały każ­dego dnia, obo­jęt­nie, jak sta­ran­nie spla­tała war­ko­cze.

Kiedy wzię­ły­śmy prysz­nic, wszyst­kie trzy wró­ci­ły­śmy do pokoju Aadhyi. Naostrzyła nożyczki swo­imi narzę­dziami, a potem wzięła przy­go­to­wane pudełko na włosy. Zaczę­łam je ostroż­nie obci­nać, na począ­tek zale­d­wie cen­ty­metr bar­dzo cien­kiego kosmyka, który trzy­ma­łam jak naj­da­lej od głowy Liu – ni­gdy nie należy się spie­szyć, uży­wa­jąc nie­zna­nych noży­czek. Nic strasz­nego się nie wyda­rzyło, więc powoli dotar­łam do połowy kosmyka, a potem zro­bi­łam głę­boki wdech i szybko odcię­łam resztę, po wyraź­nej linii demar­ka­cyj­nej mię­dzy sta­rymi a nowymi wło­sami, i poda­łam to dłu­gie pasmo Aadhyi.

– W porządku? – zapy­ta­łam Liu.

Byłam pewna, że nożyczki są dobre, ale chcia­łam dać jej moment wytchnie­nia; spo­dzie­wa­łam się, że to dla niej trudne, nawet jeśli nie zaczęła się mazać czy coś.

– Tak, nic mi nie jest – powie­działa, ale zamru­gała i zanim obcię­łam jej połowę wło­sów, rze­czy­wi­ście zaczęła się mazać; łzy sta­nęły jej w oczach, a jedna wielka spły­nęła po jej policzku i roz­pry­snęła się na kola­nie.

Aadhya spoj­rzała na mnie z nie­po­ko­jem, a potem powie­działa:

– Na pewno tyle mi wystar­czy, jeśli chcesz na tym poprze­stać.

Liu nawet nie wyglą­da­łaby źle; miała tak gęste włosy, że tymi małymi nożycz­kami i tak musia­łam je obci­nać war­stwami, więc zaczę­łam od spodu. Ni­gdy nie wia­domo, kiedy narzę­dzie nagle się zepsuje, a gdyby została z krótko ścię­tymi wło­sami na czubku głowy i upior­nie dłu­gimi kosmy­kami na poty­licy, każdy, od kogo chcia­łaby poży­czyć inne nożyczki, zażą­dałby za to kro­cie.

– Nie – powie­działa Liu lekko drżą­cym gło­sem, ale zde­cy­do­wa­nie.

Zazwy­czaj była naj­spo­koj­niej­szą z nas trzech. Aad potra­fiła zło­ścić się naprawdę kon­cer­towo, a gdyby ataki wście­kło­ści były dys­cy­pliną olim­pij­ską, to ja była­bym pewną kan­dy­datką do zło­tego medalu. Lecz Liu zawsze była opa­no­wana, spo­kojna i roz­sądna, więc to nie­mal gniewne wark­nię­cie było zasko­cze­niem.

Nawet dla niej samej; zamil­kła i prze­łknęła ślinę, ale cokol­wiek czuła, nie była w sta­nie tego ukryć.

– Chcę je obciąć – rzu­ciła ostrym tonem.

– Dobrze – powie­dzia­łam i zaczę­łam szyb­ciej obci­nać jej włosy, jak naj­bli­żej głowy. Błysz­czące pasma pró­bo­wały oplą­ty­wać mi palce nawet wtedy, gdy je odcię­łam i poda­wa­łam Aadhyi.

Wresz­cie skoń­czy­łam, a Liu unio­sła ręce i lekko drżąc, dotknęła swo­jej głowy. Nie­wiele na niej pozo­stało poza nie­rów­nym pusz­kiem. Zamknęła oczy i prze­su­nęła po niej rękami tam i z powro­tem, jakby upew­nia­jąc się, że wło­sów nie ma. Po kilku głę­bo­kich i nie­rów­nych odde­chach powie­działa:

– Nie ści­na­łam ich, od kiedy tu przy­by­łam. Mama kazała mi tego nie robić.

– Dla­czego? – zapy­tała Aadhya.

– Bo… – Głos uwiązł jej w gar­dle. – Powie­działa, że tutaj ich widok powie ludziom, że jestem kimś, na kogo trzeba uwa­żać.

I tak też było, ponie­waż w Scho­lo­mance możesz mieć dłu­gie włosy, tylko jeśli jesteś naprawdę boga­tym i zuchwa­łym dzie­cia­kiem z enklawy albo upra­wiasz czarną magię.

Aadhya bez słowa pode­szła do swo­jego biurka i ze strze­żo­nej zaklę­ciem szka­tułki wyjęła pozo­stałą połowę owsia­nego bato­nika. Liu chciała odmó­wić, ale Aad wark­nęła:

– O mój Boże, zjedz ten cho­lerny bato­nik!

Wtedy Liu roz­kle­iła się, wstała i wycią­gnęła do nas ręce. Wpraw­dzie zare­ago­wa­łam chwilę póź­niej niż Aadhya – trzy lata nie­mal zupeł­nego ostra­cy­zmu spo­łecz­nego raczej kiep­sko przy­go­to­wuje na takie sytu­acje – ale obie trzy­mały wycią­gnięte ręce, dopóki do nich nie dołą­czy­łam. Obję­ły­śmy się ramio­nami i znów zda­rzył się ten cud, w który na­dal nie mogłam do końca uwie­rzyć: nie byłam już sama. Rato­wały mnie, a ja zamie­rza­łam ura­to­wać je. Wyda­wało się to cza­rem nad cza­rami. Jakby mogło napra­wić wszystko. Jakby cały świat nagle stał się innym miej­scem.

Jed­nak nie. Na­dal byłam w Scho­lo­mance, a tu wszyst­kie cuda mają swoją cenę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: