Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatni list - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50

Ostatni list - ebook

Kiedyś, dawno temu, Jan Berger wymyślił sobie, że zostanie gwiazdą. Nauczył się grać na gitarze, założył zespół, napisał kilka piosenek, które śpiewała cała Polska, i od tej pory jechał z pedałem gazu wciśniętym do podłogi? Koncerty, kobiety, sława i chwała. Skąd więc znużenie, frustracja i gniew? Czy to tęsknota za utraconą miłością? Czy poczucie samotności w tłumie? Czy dojmująca świadomość potrzebnej zmiany ? po trzydziestu latach wypełnionej sukcesami kariery? A Berger ma przed sobą także inne wyzwania: córkę, z którą łączą go niełatwe relacje, i atrakcyjną sąsiadkę, która właśnie się rozwodzi... Posłuchajcie opowieści muzyka? Nigdy nie jest za późno, by naprawić relacje, odnaleźć miłość, zacząć żyć w zgodzie ze sobą?

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-797-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 2

Ania Kra­jew­ska wes­tchnęła.

Smęt­nym wzro­kiem ob­rzu­ci­ła ster­tę kar­to­nów za­le­ga­jących chod­nik przed we­jściem do knaj­py. Mia­ła pół go­dzi­ny, by wszyst­kie wy­lądo­wa­ły na za­ple­czu. Nie żeby były ci­ężkie – zresz­tą zło­śli­wy Pan Bóg, pla­nu­jąc ją dzie­wi­ęt­na­ście z gro­sza­mi lat temu, zde­cy­do­wał, że będzie wy­ró­żnia­ła się siłą fi­zycz­ną i zdro­wiem, więc nie ci­ężar owych ła­dun­ków był tu głów­nym pro­ble­mem. Nie dam ci uro­dy, po­sta­no­wił, chy­ba bez do­brych in­ten­cji, fi­gu­ry, cery ani ład­nych wło­sów, ale za to dam ci krze­pę, dziew­czy­no. Dam ci krze­pę i rób, co chcesz, ze swo­im ży­ciem. Ka­żdy ma prze­cież wol­ną wolę i otwar­tą dro­gę ka­rie­ry przed sobą. Suk­ces, jak­kol­wiek by­śmy go ro­zu­mie­li, jest tyl­ko kwe­stią sil­nej woli i upo­ru. Praw­da?

Nie­praw­da. Wie­dzia­ła do­sko­na­le, że w jej przy­pad­ku nic ta­kie­go nie może mieć miej­sca. Wy­tar­ty slo­gan po­zo­sta­wał tyl­ko wy­tar­tym slo­ga­nem, ni­czym wi­ęcej.

Nie­daw­no zda­ła ma­tu­rę, na­wet nie­źle jej po­szło. I co z tego? Miesz­ka­ła na kra­ńcu Pol­ski, w ma­le­ńkiej, za­po­mnia­nej przez Boga i lu­dzi miej­sco­wo­ści, gdzie tyl­ko la­tem i tyl­ko od cza­su do cza­su za­gląda­li tu­ry­ści. Biesz­cza­dy niby były tuż, dało się je zo­ba­czyć w ja­sny dzień, ale ja­koś tak się zło­ży­ło, że mie­ścin­ka le­ża­ła z dala od szla­ków tu­ry­stycz­nych. Już prędzej na ryn­ku mo­żna było spo­tkać prze­myt­ni­ka, ob­ju­czo­ne­go pa­pie­ro­sa­mi i al­ko­ho­lem szmu­glo­wa­ny­mi z tam­tej stro­ny, niż let­ni­ka.

Przez pe­wien czas mia­ła ocho­tę zda­wać na stu­dia. Ba­sia, naj­bli­ższa przy­ja­ció­łka, na­wet ją do tego na­ma­wia­ła. Ale na stu­dia – gdzie? Za co? Jej tata nie mógł zna­le­źć pra­cy od trzech lat. Mama do­ra­bia­ła jako skle­po­wa na pół eta­tu – a do wy­ży­wie­nia było pięć gąb. Za­miast więc zda­wać na stu­dia, zde­cy­do­wa­ła się pod­jąć pra­cę w knaj­pie pro­wa­dzo­nej przez zna­jo­me­go. Ka­żdą wy­pła­tę – śmiesz­nie ni­ską – od­da­wa­ła mat­ce, co do gro­sza.

Pod­nio­sła wzrok. Z szyl­du za­częła obła­zić far­ba. „Re­stau­ra­cja u An­drze­ja”, gło­si­ły nie­zbyt rów­no wy­ma­lo­wa­ne czer­wo­ne li­te­ry. Par­sk­nęła. Re­stau­ra­cja. Wiel­kie sło­wo. My­śla­łby kto, że mowa o praw­dzi­wej re­stau­ra­cji, z pi­ęk­nie na­kry­ty­mi sto­li­ka­mi, uprzej­my­mi kel­ne­ra­mi w bia­łych ma­ry­nar­kach, wspa­nia­ły­mi ob­ra­za­mi na ścia­nach… i ku­cha­rzem, któ­ry ma ja­kieś po­jęcie o swo­im fa­chu. Już Ania go­to­wa­ła le­piej niż przy­jęty przed kil­ko­ma mie­si­ąca­mi Ukrai­niec Ju­rij. Ale był tani, a An­drzej, wła­ści­ciel i sąsiad, w grun­cie rze­czy do­bra du­sza, choć nie­ma­jąca wiel­kie­go po­jęcia o pro­wa­dze­niu biz­ne­su w ogól­no­ści ani knaj­py w szcze­gól­no­ści, uznał, że im ta­niej, tym le­piej, a go­to­wa­nia za­wsze mo­żna się na­uczyć.

Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i zła­pa­ła za pierw­szy z brze­gu kar­ton wy­pe­łnio­ny bu­tel­ka­mi z kon­cen­tra­tem po­mi­do­ro­wym, że­la­znym skład­ni­kiem nie­mal ka­żdej po­tra­wy. Wnio­sła go na za­ple­cze i usta­wi­ła pod ścia­ną.

Wes­tchnęła jesz­cze raz, moc­niej. Na­wet nie spoj­rza­ła na ze­ga­rek. Jej zmia­na do­pie­ro się za­częła. Cze­ka­ło ją osiem go­dzin fi­zycz­nej pra­cy.

***

Wal­czak po­ło­żył się spać gru­bo po dru­giej w nocy, z gło­wą pe­łną po­nu­rych my­śli i prze­ko­na­niem, że nie zmru­ży oka. Ku swe­mu za­sko­cze­niu spał jed­nak do­brze, a rano obu­dził się w opty­mi­stycz­nym na­stro­ju, wręcz wy­pe­łnio­ny po­zy­tyw­ną ener­gią – co go ucie­szy­ło i po­twier­dzi­ło wy­ro­bio­ną już daw­no opi­nię na wła­sny te­mat. W grun­cie rze­czy uwa­żał się za sku­pio­ne­go na celu za­wo­dow­ca, czło­wie­ka po­stępu­jące­go ra­cjo­nal­nie, do­ko­nu­jące­go roz­sąd­nych wy­bo­rów nie­za­le­żnie od oko­licz­no­ści. I tym ra­zem pod­sze­dł do spra­wy bez emo­cji. Już pod­czas my­cia zębów za­czął pla­no­wać, jak po­ukła­dać kloc­ki, żeby wszyst­ko na po­wrót za­gra­ło. Oczy­wi­ście – będzie tro­chę za­mie­sza­nia, ner­wów, może na­wet nie obej­dzie się bez pism przed­pro­ce­so­wych, z któ­rych cie­szyć się będą tyl­ko pra­cu­jący we­dle go­dzi­no­wych sta­wek praw­ni­cy. To jed­nak etap prze­jścio­wy, przy­kry, lecz ko­niecz­ny, któ­ry po­ko­na – wszy­scy po­ko­na­ją – z pod­nie­sio­ną gło­wą. Mar­ka pod na­zwą Ka­th­man­dû bez Ber­ge­ra na po­kła­dzie już wkrót­ce po­now­nie za­gra pe­łnym dźwi­ękiem i za­świe­ci pe­łnym bla­skiem, tego był pe­wien. Znał pre­ce­den­sy, ze­spo­ły bez swo­ich li­de­rów ra­dzi­ły so­bie zna­ko­mi­cie, żeby przy­wo­łać cho­ćby tyl­ko przy­kła­dy Hey i Per­fec­tu z ro­dzi­me­go po­dwór­ka. Nie pa­ra­li­żo­wa­ła go staw­ka gry, prze­ciw­nie. Im była wy­ższa, tym wi­ęk­szy czuł za­strzyk ad­re­na­li­ny. Uczu­cie to spo­tęgo­wał jesz­cze po­ran­ny te­le­fon od Mai, sta­now­czym gło­sem żąda­jącej nie­zwłocz­ne­go spo­tka­nia. Zgo­dził się bez dys­ku­sji. We­dług jego za­mie­rzeń Maj­ka mia­ła sta­no­wić cen­tral­ny punkt no­wej kon­ste­la­cji.

Do ka­wiar­ni przy­był kil­ka mi­nut wcze­śniej, nie bez pew­nych in­ten­cji, drob­nej sła­bo­ści, do któ­rej po­tra­fił się przy­znać. Za­jął sto­lik usta­wio­ny przy ścia­nie, z do­brym wi­do­kiem na salę i we­jście. Cie­szy­ła go obec­no­ść lu­dzi i gwar; wie­dział, co się wy­da­rzy, gdy Maja sta­nie w pro­gu. To była wła­śnie owa sła­bo­ść: lu­bił ob­ser­wo­wać ludz­kie re­ak­cje na wi­dok jed­nej z naj­po­pu­lar­niej­szych w Pol­sce wo­ka­li­stek, mimo upły­wu lat na­dal znaj­du­jącej się na szczy­cie, nie­zmien­nie wy­gry­wa­jącej ple­bi­scy­ty po­pu­lar­no­ści, ob­sy­py­wa­nej wszel­ki­mi mo­żli­wy­mi na­gro­da­mi bra­nżo­wy­mi. Lu­bił pa­trzeć, jak milk­ną roz­mo­wy, a lu­dzie od­wra­ca­ją się, zdu­mie­ni, wbi­ja­jąc wzrok w tę zgrab­ną syl­wet­kę, któ­rej nie spo­sób po­my­lić z ni­kim in­nym. Nie­zmien­nie czuł wte­dy przy­spie­szo­ne bi­cie ser­ca.

Dzi­siaj rów­nież wszyst­ko po­szło we­dług nie­zmien­ne­go sce­na­riu­sza. Maj­ka we­szła do ka­wiar­ni, roz­mo­wy umil­kły. Wal­czak wstał i kiw­nął dło­nią, czer­pi­ąc przy­jem­no­ść z fak­tu, że siłą rze­czy na nim rów­nież sku­pia się część uwa­gi. Od­kąd, będąc jesz­cze li­ce­ali­stą, zo­ba­czył ją w te­le­wi­zji śpie­wa­jącą aku­stycz­ną bal­la­dę, wie­dział, że taki ta­lent zda­rza się raz na de­ka­dę. Po­my­ślał wte­dy, że od­da­łby wszyst­ko, by zna­le­źć się bli­sko niej, za­przy­ja­źnić, móc ob­co­wać z nią na co dzień. Cel osi­ągnął: po kil­ku la­tach in­ten­syw­nych za­bie­gów zo­stał me­na­dże­rem Ka­th­man­dû, czer­pi­ąc z pra­cy ogrom­ną sa­tys­fak­cję za­wo­do­wą i fi­nan­so­wą, a przy oka­zji spe­łnia­jąc pry­wat­ne ma­rze­nia.

Do­sko­na­le zda­wał so­bie spra­wę z tego, że roz­mo­wa nie będzie na­le­ża­ła do najła­twiej­szych i że to on, w imię do­bra wspól­ne­go, do­bra mar­ki, na któ­rą wszy­scy – z nim w pierw­szym rzędzie – ci­ężko pra­co­wa­li, musi w ja­kiś spo­sób na­gi­ąć wolę oso­by, któ­rą po­dzi­wiał i sza­no­wał. Był jed­nak zde­ter­mi­no­wa­ny, by po­sta­wić na swo­im.

Usie­dli. Zer­k­nął na nią. Pro­sta fry­zu­ra, mi­ni­mal­ny ma­ki­jaż, brak ja­kich­kol­wiek in­ter­wen­cji chi­rur­gicz­nych. Wy­gląda­ła pi­ęk­nie.

– Sor­ry za spó­źnie­nie – po­wie­dzia­ła.

– Ja­sne. – Chrząk­nął. Mu­siał się sku­pić. – Mamy pół go­dzi­ny. Co pi­jesz?

– Nic, dzi­ęki. Miej­my to jak naj­szyb­ciej z gło­wy.

Pro­sto do celu, jak za­wsze, po­my­ślał. Uśmiech­nął się za­chęca­jąco.

– Za­mie­niam się w słuch.

– Ber­ger wczo­raj na­roz­ra­biał, bez dys­ku­sji – po­wie­dzia­ła po­wo­li. Chy­ba była zde­ner­wo­wa­na. – Ale nie mo­że­my ka­rać go za to, że ma do­syć ru­ty­ny i chce spró­bo­wać cze­goś no­we­go. Po­win­ni­śmy na­dal grać i my­śleć ze­spo­ło­wo.

– To nie tak…

– Po­zwól, że sko­ńczę. Pro­po­nu­ję, że­byś prze­ło­żył tra­sę na je­sień. Wszy­scy we­źmie­my od dzi­siaj mie­si­ąc urlo­pu, od­pocz­nie­my od sie­bie i od wszyst­kie­go. Zero swo­je­go to­wa­rzy­stwa, in­ter­ne­tu, słu­cha­nia mu­zy­ki. Tyl­ko ro­dzi­na i sło­ńce, ro­zu­miesz? Pe­łen de­toks. Po­tem opra­cu­je­my spe­cjal­ny set. Za­gra­my kil­ka ostat­nich nu­me­rów i wszyst­kie sta­re hity, może w no­wych ara­nżach. Na­pi­sze­my nową pio­sen­kę, któ­rą przy oka­zji wy­lan­su­je­my. I zro­bi­my to ra­zem, tak jak chce Ber­ger. Na tra­sę za­pro­si­my dwóch czy trzech zna­nych mu­zy­ków do dwóch czy trzech nu­me­rów. Zro­bi­my wszyst­ko, żeby było to samo, tyl­ko ina­czej.

Wal­czak po­ki­wał gło­wą z uzna­niem.

– Cie­ka­we. Ber­ger wie, że roz­ma­wia­my?

– Za­ła­twisz to?

– Na­wet gdy­bym chciał i mógł, on na to nie pój­dzie. Jemu nie cho­dzi o opa­ko­wa­nie tego sa­me­go w nowe pu­de­łko.

– Ber­ge­ra zo­staw mnie.

– Przy­po­mnij so­bie, co się wczo­raj sta­ło. Fa­cet wy­sze­dł, trza­ska­jąc drzwia­mi. Pod­jął de­cy­zję. Ja po­wa­żnie trak­tu­ję de­cy­zje po­dej­mo­wa­ne przez do­ro­słych lu­dzi.

– Po­dej­mo­wa­ne w emo­cjach, po al­ko­ho­lu? Prze­stań.

– Maj­ka, nie bądź dziec­kiem. Prze­cież on nie zde­cy­do­wał się wczo­raj. Już od dłu­ższe­go cza­su wa­sze dro­gi się roz­je­żdża­ły. Prze­pra­szam: na­sze.

– To tym bar­dziej wy­ma­ga na­my­słu, nie uwa­żasz? Ka­żdą de­cy­zję mo­żna zmie­nić. Kwe­stia do­ga­da­nia się. Do­brej woli.

– Nie w tym przy­pad­ku. Dziś mam pod­pi­sać umo­wę na tra­sę, za ty­dzień ru­szy kam­pa­nia re­kla­mo­wa. Nie mamy cza­su na ne­go­cja­cje i po­szu­ki­wa­nia no­wej dro­gi. Zresz­tą je­śli chcesz znać moje zda­nie, nic to nie zmie­ni. Ber­ger do­sze­dł do wnio­sku, że ma wła­sny po­my­sł na ży­cie. Na­wet je­śli się spo­tka­cie i będzie­cie pró­bo­wa­li grać da­lej, tyl­ko od­ro­czy­my wy­buch bom­by, bo ona wy­buch­nie prędzej czy pó­źniej, mo­żesz być pew­na.

– Po­trze­bu­je­my wi­ęcej cza­su.

– Do­brze, że to po­wie­dzia­łaś. Być może się mylę, za­kła­da­jąc, że Ber­ger wie, cze­go chce. My­ślę, że ra­czej wie, cze­go nie chce, ale no­wej dro­gi nie zna. Mogę się za­ło­żyć, że musi ją do­pie­ro wy­my­ślić.

– Tym bar­dziej po­trze­bu­je­my cza­su.

– Tłu­ma­czę ci, że go nie mamy.

– Prze­ko­nam go.

– Mu­sisz go prze­ko­nać do dru­giej. O dru­giej gło­so­wa­nie. A o czwar­tej pod­pi­sa­nie umo­wy.

– Nie będzie­my gło­so­wać bez nie­go.

– Maja, nie bądź na­iw­na. Je­śli Ber­ger się nie po­ja­wi i nie wy­ra­zi zgo­dy na udział w tra­sie, Ra­czek i Woj­tek za­gło­su­ją za wy­wa­le­niem go z ze­spo­łu. Ja też. A ja mam dwa gło­sy. Zresz­tą Be­nio jest po na­szej stro­nie. To pięć. Nie wiem, jak ty będziesz gło­so­wać, ale na­wet je­śli prze­ciw, i tak jest prze­wa­ga. Obec­no­ść Ber­ge­ra nie jest ko­niecz­na.

– Idio­tyzm. Nie wiem, ja­kim cu­dem zgo­dzi­li­śmy się, że­byś miał dwa gło­sy.

– Przy­pom­nę ci, że nie tyl­ko się zgo­dzi­li­ście. To była wa­sza de­cy­zja, że­bym mógł obiek­tyw­nie roz­strzy­gać wa­sze spo­ry. Żeby nie było prze­ci­ąga­nia liny w nie­sko­ńczo­no­ść.

– Da­le­ko ci do obiek­ty­wi­zmu – po­wie­dzia­ła ze zło­ścią.

Wal­cza­ko­wi wy­da­ła się jesz­cze bar­dziej atrak­cyj­na.

– My­lisz się – od­pa­rł spo­koj­nie. – Wy pa­trzy­cie na dźwi­ęki i czy pie­ni­ądze z nich wy­ni­ka­jące star­czą wam na raty kre­dy­tu. Ja dbam, żeby ca­ło­ść funk­cjo­no­wa­ła. Prze­pra­szam, nie chcę cię ura­zić, ale tak wy­gląda praw­da.

– Praw­da wy­gląda tak, że ca­ło­ść funk­cjo­nu­je, bo, jak to ująłeś, pa­trzy­my na dźwi­ęki.

– Maj­ka, lu­bię cię, na­praw­dę, je­steś faj­na bab­ka, masz naj­lep­szy głos w Pol­sce. Po­dzi­wiam i chy­lę gło­wę przed ta­len­tem, se­rio. Ale przyj­mij do wia­do­mo­ści, że mu­zy­ka jest tyl­ko wstęp­nym wa­run­kiem, żeby wszyst­ko dzia­ła­ło, kon­ten­tem do po­zy­ska­nia przez głów­nych gra­czy, ser­wi­sy stre­amin­go­we i tak da­lej. Oni na­zy­wa­ją to kon­ten­tem, ro­zu­miesz? Nie sztu­ką, nie twór­czo­ścią, nie kre­acją, a kon­ten­tem, tre­ścią. Tak to trak­tu­ją. Resz­ta to in­te­re­sy. Ukła­dy, lu­dzie, za­le­żno­ści, zna­jo­mo­ści, wie­dza o tym, komu po­sma­ro­wać, komu we­jść w ty­łek z wa­ze­li­ną lub bez, kto lubi chłop­ców, a kto małe dziew­czyn­ki i ewen­tu­al­nie o ja­kim ko­lo­rze skó­ry. Bez tego gra­nie po­zo­sta­je tyl­ko ga­ra­żo­wym hob­by.

– Bez nas wszy­scy me­na­dże­ro­wie ra­zem wzi­ęci z całą swo­ją wie­dzą na te­mat ma­łych dziew­czy­nek nie mie­li­by nic do ro­bo­ty, Wal­czak. Bo nie do­star­czy­my im kon­ten­tu.

– Jak nie wy, to kto inny, uwierz mi. Za­wsze się znaj­dą mło­dzi zdol­ni, któ­rzy zro­bią wszyst­ko, by­le­by wy­chy­nąć na świa­tło dzien­ne.

– Do­ce­niam szcze­ro­ść. Czy­li nie prze­ło­żysz tra­sy.

– Źle mnie zro­zu­mia­łaś. Je­śli Ber­ger nie zmie­ni zda­nia, chło­pa­ki będą chcie­li otwo­rzyć nowy roz­dział i iść do przo­du po swo­je­mu. Tra­sa będzie no­wym po­cząt­kiem.

– I Be­nio też?

– Tak, Be­nio też.

– Zo­ba­czy­my.

– Be­nio jest faj­ny fa­cet, ma do­bre ser­ce, za­wsze mo­żna na nie­go li­czyć. Ale po­tra­fi tyl­ko grać na ba­sie. Po­wiem ci wi­ęcej, tak mi­ędzy nami. On po­tra­fi grać na ba­sie tyl­ko w Ka­th­man­dû. Bez ze­spo­łu nie ist­nie­je ani jako czło­wiek, ani jako mu­zyk. I dla­te­go pój­dzie za resz­tą. Żyć trze­ba, nie? Poza tym na­wet je­śli ra­zem z tobą i Ber­ge­rem za­gło­su­je prze­ciw, jest czte­ry do trzech.

Dwie na­sto­lat­ki od dzie­si­ęciu mi­nut cze­ka­ły na oka­zję. Te­raz wi­dać uzna­ły, że sko­ro Maja się nie od­zy­wa, mogą po­de­jść.

– Prze­pra­szam bar­dzo, pani Maju – po­wie­dzia­ła pierw­sza, naj­wy­ra­źniej od­wa­żniej­sza. – Mo­żna au­to­graf?

– Jest pani nie­sa­mo­wi­ta – za­wtó­ro­wa­ła jej dru­ga. – Moja mama was uwiel­bia. I tata. I ja chy­ba też.

Maja uśmiech­nęła się miło i zło­ży­ła za­ma­szy­ste pod­pi­sy na pod­su­ni­ętych pod nos kart­kach. Dziew­czy­ny ode­szły, chi­cho­cząc.

Wal­czak po­kręcił gło­wą.

– Po­dzi­wiam – po­wie­dział, a w jego gło­sie brzmia­ła szcze­ro­ść. – Je­steś pro­fi w ka­żdym calu…

Maja nie słu­cha­ła. Przy­ja­zny wy­raz twa­rzy znik­nął. Wsta­ła. Spoj­rza­ła na Wal­cza­ka z na­my­słem.

– Po­słu­chaj mnie – wark­nęła. – Po­słu­chaj uwa­żnie. Jest jesz­cze opcja, że ja też nie po­ja­dę w tra­sę. Nie chcę tego, ale je­śli mnie zmu­sisz, zro­bię to, jak Boga ko­cham. Je­śli nie do­ga­dasz się z Ber­ge­rem, będziesz grał kon­cer­ty tyl­ko z Racz­kiem, Wojt­kiem i Be­niem.

– Od­wró­ćmy sy­tu­ację – po­wie­dział spo­koj­nie me­na­dżer. – We­źmie­my mło­de­go zdol­ne­go, któ­ry do­brze gra i ma dużo po­my­słów. Będzie kom­po­no­wał ra­zem z Wojt­kiem, ty na­pi­szesz ta­kie tek­sty, ja­kie ci będą pa­so­wać. Wszy­scy inni po­zo­sta­ną w cie­niu. Sta­niesz się cen­tral­nym punk­tem ka­pe­li. Wszyst­kie re­flek­to­ry na cie­bie, cała dru­ży­na gra tyl­ko na to, że­byś mo­gła sku­pić na so­bie uwa­gę. Będziesz ser­cem i gło­sem ze­spo­łu. Na sce­nie ty, w te­le­wi­zji ty, w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych tyl­ko ty, bez wiecz­nie na­wa­lo­ne­go Ber­ge­ra. Nikt inny. Zaj­miesz miej­sce, na któ­re za­słu­gu­jesz.

– Ła­pów­ka?

– Trze­źwa oce­na sy­tu­acji. Za dużo ra­zem zbu­do­wa­li­śmy, żeby te­raz wszyst­ko tra­cić. Na­le­ży ci się miej­sce na szczy­cie, bez żad­nych Ber­ge­rów.

– Je­że­li się z nim nie do­ga­dasz, zo­sta­ję w domu.

Wal­czak za­ci­snął szczęki, sta­ra­jąc się ze wszyst­kich sił, by roz­mów­czy­ni tego nie za­uwa­ży­ła. Mu­siał za­cho­wać spo­kój. Rów­nież dla jej do­bra.

– Chy­ba nie jest to ta­kie pro­ste, Maja. Umo­wa ja­sno pre­cy­zu­je, co wszy­scy mo­że­my i co wszy­scy mu­si­my. Dla­te­go jest taka gru­ba. Zaj­rzyj do niej i zo­bacz, jak wy­gląda­ją za­pi­sy do­ty­czące zo­bo­wi­ązań.

– Czy­ta­łam je nie raz. Nic tam nie ma na te­mat cho­ro­by, praw­da?

– Z tego, co wiem, twój mąż od kil­ku mie­si­ęcy nie ma pra­cy.

– Aha, więc te­raz trosz­czysz się o fi­nan­se mo­jej ro­dzi­ny. Nie martw się. Po­ra­dzi­my so­bie.

– Nie wie­rzę ci. Nie odej­dziesz.

– Le­piej nie spraw­dzaj. I wi­ęcej nie sta­raj się mnie prze­ku­pić.

***

Mimo że Ber­ger od pi­ęt­na­stu lat żył sam, na­dal spał w wiel­kim ma­łże­ńskim łó­żku. Lu­bił je i nie miał naj­mniej­sze­go za­mia­ru za­mie­niać na mniej­sze. Ci­ężkie za­sło­ny nie wpusz­cza­ły świa­tła – zda­rza­ło mu się sy­piać do po­łud­nia i wo­lał, gdy po­kój był kom­plet­nie za­ciem­nio­ny.

Tuż koło ucha za­brzmiał zna­ny na ca­łym świe­cie riff: frag­ment so­lów­ki z _Hi­gh­way Star_ Deep Pur­ple. Ber­ger na­grał so­bie ten ka­wa­łek dla żar­tu i za­in­sta­lo­wał w te­le­fo­nie w cha­rak­te­rze dzwon­ka. Spodo­ba­ło mu się – nie tyl­ko zresz­tą jemu – i tak już zo­sta­ło.

Po omac­ku si­ęgnął do szaf­ki, chy­bił, usły­szał stu­kot spa­da­jące­go na podło­gę apa­ra­tu. Uda­ło mu się prze­su­nąć gło­wę poza kra­wędź łó­żka i otwo­rzyć jed­no oko. Te­le­fon le­żał wy­świe­tla­czem do góry. Maja.

– Co jest? – mruk­nął.

– Dzień do­bry, Ja­siu. Też miło cię sły­szeć.

– No. Cze­ść, Maj­ka.

– Ży­jesz?

– Nie wiem.

– Mu­si­my po­ga­dać.

– Nie wiem, czy żyję.

– Pil­nie, Ja­siu.

Usły­szał do­cho­dzące z sa­lo­nu gwiz­da­nie. Głów­ny mo­tyw _Ostat­nie­go li­stu_. Ca­łkiem nie­źle wy­ko­na­ny, z niu­an­sa­mi. Przy­kry­wał stu­kot ta­le­rzy i sztu­ćców. Ber­ger otwo­rzył dru­gie oko i prze­stał słu­chać Maj­ki. Po­czuł się zdez­o­rien­to­wa­ny: Grze­siek, mimo swych nie­wąt­pli­wych i wszech­stron­nych uzdol­nień, ra­czej nie miał w zwy­cza­ju gwiz­dać ja­kich­kol­wiek me­lo­dii i przy­go­to­wy­wać śnia­dań. Kto, do dia­bła, kręci się po miesz­ka­niu? Sku­pił się. Pa­mi­ęć stop­nio­wo wró­ci­ła i za­częła nie­spiesz­nie daw­ko­wać in­for­ma­cje: awan­tu­ra z Wal­cza­kiem, psy­cho­fan, gi­ta­ro­we solo i przed­wcze­sne za­ko­ńcze­nie utwo­ru jako wy­raz głu­pie­go bun­tu, jaz­da z Maj­ką… A po­tem ta dziew­czy­na. Jak ona mia­ła na imię? Jul­ka? Jul­ka. Z So­snow­ca. W szó­stym mie­si­ącu ci­ąży. Zli­to­wał się i po­zwo­lił jej za­no­co­wać. Je­zus Ma­ria! Usia­dł. Sen­no­ść ule­cia­ła bez śla­du.

– Za­dzwo­nię, jak tyl­ko się ogar­nę – po­wie­dział.

– Ber­ger, nie roz­łączaj się! Ber­ger, kre­ty­nie…

Nie słu­chał. Na­ci­snął czer­wo­ną słu­chaw­kę i odło­żył te­le­fon. Wstał, czu­jąc nie­po­kój, może na­wet coś w ro­dza­ju stra­chu. Przy­si­ągł so­bie, że na­praw­dę ogra­ni­czy pi­cie, od dziś, od za­raz, od tej se­kun­dy.

Pod­sze­dł do drzwi, otwo­rzył je i ener­gicz­nie wkro­czył do po­ko­ju dzien­ne­go. Miał na so­bie tyl­ko wy­ci­ągni­ętą ko­szul­kę i bok­ser­ki. Choć jego naj­lep­sze lata mi­nęły już ja­kiś czas temu, jak na swój wiek i de­wa­stu­jący tryb ży­cia pre­zen­to­wał się nie­źle. Dziś zresz­tą było mu wszyst­ko jed­no – na­wet gdy­by wy­glądał na­praw­dę fa­tal­nie, nie za­wra­ca­łby so­bie gło­wy stro­jem.

Zo­ba­czył le­żącą na opar­ciu ka­na­py po­dusz­kę, a na niej zło­żo­ne…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: