Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatni nielegał - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Ostatni nielegał - ebook

Podkomisarz Zygmunt Vesely, wyjaśniając okoliczności banalnego choć śmiertelnego wypadku, odkrywa , że ma do czynienia z morderstwem. Młody policjant podejrzewa, że motyw zbrodni wywodzi się z działalności dawnej, komunistycznej Służby Bezpieczeństwa.

Z Agencji Wywiadu (AW) znika pracownik tamtejszego archiwum. Prowadzone w tej kwestii postępowanie krzyżuje się ze śledztwem Veselego. Dochodzi do współpracy. Jej efekty jednoznacznie wskazują, że AW utraciła ważne dokumenty, dotyczące dawnego peerelowskiego szpiega, tzw. nielegała.

Wrogi Polsce wywiad chce je wykorzystać do przeprowadzenia spektakularnego werbunku. Kierownictwo AW obawia się, że „sprawa nielegała” może przerodzić się w międzynarodowy, polityczny skandal. Zostaje podjęta decyzja o przeprowadzeniu ryzykownej i skomplikowanej operacji. Głównym wykonawcą zostaje Vesely. Podkomisarz postanawia jednak poprowadzić własną grę.

 

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66955-26-4
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

_Tłem roz­gry­wa­jącej się w 2019 roku ak­cji jest mało zna­na szer­szej pu­blicz­no­ści dzia­łal­no­ść pio­nu wy­wia­du nie­le­gal­ne­go De­par­ta­men­tu Pierw­sze­go Mi­ni­ster­stwa Spraw We­wnętrz­nych PRL (cy­wil­nej słu­żby wy­wia­dow­czej Pol­ski Lu­do­wej). Moim za­mie­rze­niem było mo­żli­wie wier­ne przed­sta­wie­nie tej naj­trud­niej­szej for­my zdo­by­wa­nia taj­nych in­for­ma­cji na te­re­nie kra­ju ob­ce­go. Kon­stru­ując in­try­gę, wpro­wa­dzi­łem jed­nak dwa ele­men­ty fik­cyj­ne: „sys­tem po­dwój­nych na­zwisk le­ga­li­za­cyj­nych” oraz „tecz­kę le­ga­li­za­cyj­ną”. W rze­czy­wi­sto­ści ofi­ce­ro­wie Słu­żby Bez­pie­cze­ństwa po­słu­gi­wa­li się za­zwy­czaj jed­ny­mi, sta­ły­mi alia­sa­mi, zaś pro­ce­du­ra ewi­den­cjo­no­wa­nia do­ku­men­tów per­so­nal­nych ró­żni­ła się od za­pre­zen­to­wa­nej w ksi­ążce. Be­le­try­stycz­na kon­wen­cja na­ka­za­ła mi ta­kże od­stąpie­nie od uży­wa­nia w te­kście ofi­cjal­nej (biu­ro­kra­tycz­nej) no­men­kla­tu­ry od­no­szącej się do spo­so­bu pro­wa­dze­nia i do­ku­men­to­wa­nia dzia­łań SB._

_Znaw­ców pro­ble­ma­ty­ki mi­ędzy­na­ro­do­wej oraz kra­jo­wej, a ta­kże hi­sto­rii pro­szę o wy­ro­zu­mia­ło­ść. Uprosz­cze­nia, któ­re za­pew­ne Pa­ństwo od­kry­ją, zo­sta­ły za­sto­so­wa­ne ce­lo­wo. Chcia­łem w ten spo­sób uzy­skać przy­stęp­no­ść skom­pli­ko­wa­nej ma­te­rii po­li­ty­ki. Mam na­dzie­ję, że za­chęci to wie­lu Czy­tel­ni­ków do po­głębie­nia zna­jo­mo­ści za­rów­no spraw wspó­łcze­snych, jak i prze­szłych._

_ _

_ _

_Lo­so­wo­ść jest udzia­łem ka­żde­go ży­cia, jed­nak ani pech, ani łut szczęścia, ani tym bar­dziej neu­tral­ny przy­pa­dek nie wy­ni­ka­ją z wie­dzy albo nie­wie­dzy. Wie­dza po­zwa­la je wła­ści­wie wy­ko­rzy­stać, zaś nie­wie­dza zmar­no­tra­wić._KRAKÓW,
14 STYCZ­NIA 1945 ROKU

Zmierzch ogar­niał mia­sto po­wo­li i nie­ustępli­wie, choć le­żący gdzie­nie­gdzie na uli­cach śnieg pró­bo­wał oca­lić za­ni­ka­jące świa­tło dnia. Uno­sząca się w po­wie­trzu de­li­kat­na mgie­łka stwa­rza­ła wra­że­nie spo­ko­ju. Ci­sza była jed­nak po­zor­na. Z od­da­li sły­chać było po­je­dyn­cze, jesz­cze nie­mra­we, ale co­raz licz­niej­sze od­gło­sy oznaj­mia­jące zbli­ża­nie się wo­jen­ne­go fron­tu. Dwa dni wcze­śniej od­dzia­ły Ar­mii Czer­wo­nej, znaj­du­jące się oko­ło stu dwu­dzie­stu ki­lo­me­trów od Kra­ko­wa, roz­po­częły ofen­sy­wę. Hi­tle­row­skie woj­ska co­fa­ły się. Nie wy­trzy­my­wa­ły so­wiec­kie­go na­po­ru, tak jak sta­re, spróch­nia­łe drze­wo nie jest w sta­nie po­do­łać sile hu­ra­ga­nu.

Ma­syw­ny bu­dy­nek szpi­ta­la, no­szące­go przed woj­ną imię pre­zy­den­ta Ga­brie­la Na­ru­to­wi­cza, gó­ro­wał nad oko­li­cą. Swo­ją bry­łą oraz po­ło­że­niem zda­wał się mil­cząco wska­zy­wać dro­gę do cen­trum hi­sto­rycz­ne­go mia­sta. Niem­cy, któ­rzy przez cały okres oku­pa­cji eks­plo­ato­wa­li pla­ców­kę, opu­ści­li ją kil­ka ty­go­dni temu, po­zwa­la­jąc schro­nić się w niej ucie­ki­nie­rom z War­sza­wy: by­łym po­wsta­ńcom i lud­no­ści cy­wil­nej. Nie­licz­ny per­so­nel me­dycz­ny pró­bo­wał wy­pe­łniać przy­si­ęgę Hi­po­kra­te­sa, choć było to pra­wie nie­mo­żli­we. Bra­ko­wa­ło wszyst­kie­go – le­ków, po­ście­li, żyw­no­ści, opa­łu.

Pa­nu­jący spo­kój prze­rwał od­głos sil­ni­ka spa­li­no­we­go i za­raz po­tem na szpi­tal­nym pod­je­ździe po­ja­wił się mo­to­cykl z bocz­nym wóz­kiem. Wi­dok był nie­co­dzien­ny. Po­jaz­dem kie­ro­wał ofi­cer We­hr­mach­tu, zaś w przy­czep­ce sie­dział ksi­ądz, któ­ry do­ci­skał ręką do swo­jej gło­wy bi­ret z cha­rak­te­ry­stycz­nym pom­po­nem, by nie zwiał go pęd po­wie­trza wy­wo­ła­ny jaz­dą.

Za­trzy­ma­li się u we­jścia do gma­chu. Nie­miec wy­łączył sil­nik. Zde­cy­do­wa­nym ru­chem ręki na­ka­zał du­chow­ne­mu wy­si­ąść i iść za sobą. Ten, otu­lo­ny w gru­by we­łnia­ny płaszcz, spod któ­re­go wy­sta­wa­ła czar­na su­tan­na, po­drep­tał za ofi­ce­rem. We­szli do szpi­ta­la. Idąc ko­ry­ta­rzem ku le­we­mu skrzy­dłu bu­dyn­ku, mi­ja­li pa­cjen­tów, któ­rzy nie­mal au­to­ma­tycz­nie kur­czy­li się na wi­dok mężczy­zny w mun­du­rze. Ten wy­chwy­ty­wał ich spoj­rze­nia. Były tak nie­na­wist­ne, że mi­mo­wol­nie po­ło­żył dłoń na ka­bu­rze z pi­sto­le­tem. Jed­nak obec­no­ść ka­pła­na roz­ła­do­wy­wa­ła na­pi­ęcie.

Sta­nęli przed szpi­tal­ną izo­lat­ką. Ofi­cer zdjął z gło­wy czap­kę, roz­pi­ął pod szy­ją płaszcz, po czym otwo­rzył drzwi. Ksi­ądz wsze­dł do dość ob­szer­nej izby. Pierw­szym wra­że­niem było cie­pło – po­miesz­cze­nie ogrze­wał pry­mi­tyw­ny bla­sza­ny pie­cyk, od któ­re­go od­cho­dzi­ła ko­mi­no­wa rura od­pro­wa­dza­jąca dym po­przez za­im­pro­wi­zo­wa­ny luk w pro­sto­kąt­nym oknie. Głów­nym sprzętem w po­ko­ju było sta­lo­we, miej­sca­mi szka­rad­nie odra­pa­ne, szpi­tal­ne łó­żko. Le­ża­ła na nim mło­da ko­bie­ta szczel­nie przy­kry­ta ko­łdrą. Wpa­try­wa­ła się w po­stać kle­ry­ka, a ten od­nió­sł wra­że­nie, że z jej oczu ema­nu­je ra­do­ść po­mie­sza­na z na­dzie­ją. Przyj­rzał się jej uwa­żniej. Skó­ra na jej twa­rzy była zie­mi­sta, zaś gry­mas ust wy­ra­żał cier­pie­nie. Ofi­cer pod­sze­dł do niej, po­chy­lił się, ujął ją za rękę i prze­mó­wił po nie­miec­ku. Choć ksi­ądz ni­cze­go nie zro­zu­miał, z tonu do­my­ślił się, że mu­sia­ło to być coś czu­łe­go i mi­łe­go. Miał ra­cję. Cho­ra uśmiech­nęła się i po­gła­ska­ła mężczy­znę po twa­rzy. Ten po chwi­li wy­pro­sto­wał się i ro­zej­rzał po izo­lat­ce. Jego wzrok padł na jed­no z dwóch krze­seł sto­jących pod ścia­ną. Wzi­ął je, po­sta­wił u we­zgło­wia łó­żka, po czym wy­co­fał się i usia­dł na dru­gim.

– Niech ksi­ądz spo­cznie obok mnie – ode­zwa­ła się ko­bie­ta po pol­sku. – Pro­szę jed­no­cze­śnie wy­ba­czyć mo­je­mu na­rze­czo­ne­mu spo­sób, w jaki za­pro­sił wie­leb­ną oso­bę do zło­że­nia mi wi­zy­ty.

Ob­li­cze du­chow­ne­go zda­wa­ło się wy­ra­żać zdzi­wie­nie. Nie był jesz­cze w tak doj­rza­łym wie­ku, by kto­kol­wiek zwra­cał się do nie­go per „wie­leb­na oso­ba”. Uży­cie tego zwro­tu, in­to­na­cja gło­su oraz do­kład­no­ść w wy­po­wia­da­niu zgło­sek uświa­do­mi­ły mu, że ma do czy­nie­nia z kimś wy­kszta­łco­nym, tak­tow­nym i kul­tu­ral­nym.

– Pani jest Po­lką? – spy­tał, choć wy­da­wa­ło się to oczy­wi­ste.

– Tak – od­po­wie­dzia­ła ci­cho.

Za­raz też za­py­ta­ła:

– Czy ksi­ędza gor­szy fakt, iż mój na­rze­czo­ny jest ofi­ce­rem We­hr­mach­tu? Je­śli tak…

– Nie mam pra­wa tego oce­niać. Zresz­tą Pan Bóg nie wi­dzi w nas Po­la­ków czy Niem­ców, a tyl­ko do­brych i złych lu­dzi.

Cho­ra, usły­szaw­szy te sło­wa, ode­tchnęła z ulgą. Dusz­pa­sterz za­pra­gnął, by jego roz­mów­czy­ni po­czu­ła się bez­piecz­nie i do­god­nie.

– Jak tra­fi­ła pani do tego szpi­ta­la? – To py­ta­nie wy­da­ło mu się neu­tral­ne, lecz chwi­lę pó­źniej mu­siał uznać, że jest mar­nym dy­plo­ma­tą.

– Na­rze­czo­ny przy­wió­zł mnie tu dzi­siaj w nocy, gdyż… – ko­bie­ta zro­bi­ła dłu­ższą pau­zę, po czym na­bra­ła głębo­ko po­wie­trza, za­mknęła oczy i pra­wie szep­tem, jak­by wsty­dzi­ła się tego, co za­mie­rza­ła po­wie­dzieć, wy­zna­ła: – …je­stem w ci­ąży, pro­szę ksi­ędza.

Ka­płan mi­mo­wol­nie skie­ro­wał wzrok na śro­dek łó­żka i do­pie­ro te­raz za­uwa­żył, że ko­łdra ufor­mo­wa­ła tam cha­rak­te­ry­stycz­ny wzgó­rek. Ujął de­li­kat­nie dłoń ci­ężar­nej, a gdy ta spoj­rza­ła na nie­go, uśmiech­nął się i od­rze­kł:

– To wspa­nia­ła no­wi­na, bar­dzo się cie­szę. I pani rów­nież po­win­na się cie­szyć.

Przy­szła mat­ka ode­tchnęła jesz­cze głębiej, z jesz­cze wi­ęk­szą ulgą, i po­wie­dzia­ła:

– Szcze­rze mó­wi­ąc, ba­łam się, że wie­leb­ny mnie po­tępi.

– Dla­cze­go pani tak sądzi­ła?

– Jak to dla­cze­go? Prze­cież je­stem pan­ną, a na do­da­tek oj­cem dziec­ka jest Nie­miec.

– Och, gdy­by­śmy wszy­scy w tej chwi­li mie­li tyl­ko ta­kie pro­ble­my, by­li­by­śmy na­praw­dę szczęśli­wi. Ale nie od­po­wie­dzia­ła mi pani na moje py­ta­nie: jak tra­fi­li­ście do tej wła­śnie lecz­ni­cy? Tu­taj prze­cież nie ma wła­ści­wych wa­run­ków do po­ro­du.

– Ten szpi­tal znaj­do­wał się naj­bli­żej miej­sca, w któ­rym prze­by­wa­łam. Wczo­raj po­czu­łam się bar­dzo źle. Uzna­łam, że nad­cho­dzi mo­ment roz­wi­ąza­nia, więc na­rze­czo­ny, nie na­my­śla­jąc się, przy­wió­zł mnie wła­śnie tu­taj. Oka­za­ło się jed­nak, że na­stąpi­ły kom­pli­ka­cje. Le­ka­rze i pie­lęgniar­ki, nie zwa­ża­jąc na trud­no­ści, za­opie­ko­wa­li się mną. Spe­cjal­nie dla mnie przy­go­to­wa­li tę izo­lat­kę. To jed­no z czte­rech ogrze­wa­nych po­miesz­czeń w ca­łym bu­dyn­ku, a ja je­stem tu je­dy­ną ko­bie­tą w ci­ąży. My­ślę więc, że nie jest naj­go­rzej.

– Wi­dzę, że jest pani opty­mist­ką. To do­brze, to bar­dzo po­ma­ga w ci­ężkich ter­mi­nach – od­rze­kł du­chow­ny. – Do­my­ślam się, że jako ka­to­licz­ka chcia­ła­by pani wy­spo­wia­dać się przed po­ro­dem – po­sta­no­wił do­wie­dzieć się, z ja­kie­go po­wo­du zo­stał tu przy­wie­zio­ny.

– To ta­kże – pa­dła od­po­wie­dź. – Przede wszyst­kim jed­nak chcę pro­sić, by ksi­ądz udzie­lił nam ślu­bu. I to jesz­cze dziś.

Pro­śba wpra­wi­ła ka­pła­na w osłu­pie­nie.

– Jak to so­bie pani wy­obra­ża? Nie wiem, czy mó­głbym w tych oko­licz­no­ściach…

– Oko­licz­no­ści są szcze­gól­ne. – Głos ko­bie­ty za­brzmiał nie­ustępli­wie. – Moja ci­ąża jest za­gro­żo­na. Nie wia­do­mo, czy dziec­ko prze­ży­je po­ród, nie wia­do­mo, czy ja go prze­ży­ję, zaś mój na­rze­czo­ny, zgod­nie z roz­ka­za­mi, ju­tro opusz­cza Kra­ków i uda­je się na front. Nie wia­do­mo, czy kie­dy­kol­wiek się jesz­cze zo­ba­czy­my.

Ka­płan za­sta­na­wiał się przez chwi­lę, po czym wol­no, cie­płym gło­sem po­wie­dział:

– Trze­ba mieć uf­no­ść w Bogu, że wszyst­ko za­ko­ńczy się szczęśli­wie. Sa­kra­ment ma­łże­ństwa po­wi­nien być przy­jęty w po­ko­rze i spo­ko­ju.

– Z po­ko­rą i spo­ko­jem przyj­mu­ję to, co Bóg robi z moim ży­ciem – od­po­wie­dzia­ła ci­cho. – A co do oko­licz­no­ści… W tym szpi­ta­lu są po­wsta­ńcy war­szaw­scy. Pro­szę z nimi po­roz­ma­wiać. Na pew­no opo­wie­dzą o jesz­cze gor­szych oko­licz­no­ściach za­mążpó­jścia. Ale to aku­rat nie jest naj­wa­żniej­sze.

– Co chce pani przez to po­wie­dzieć?

– Ko­cha­my się i będzie­my za sobą tęsk­nić. Ko­cha­my się i wie­rzy­my, że prze­trwa­my. A będzie nam ła­twiej tęsk­nić i prze­trwać, gdy będzie­my ma­łże­ństwem. Niech ksi­ądz to zro­zu­mie i nie od­ma­wia!

Dusz­pa­sterz po­pa­trzył na ko­bie­tę. Po dłu­ższej chwi­li po­ki­wał gło­wą na znak zgo­dy. Ona zaś jesz­cze do­pro­si­ła:

– Je­śli po­ród się po­wie­dzie, to bar­dzo pro­szę, by wie­leb­ny ochrzcił na­sze dziec­ko. ■KRAKÓW, ROK 2019.
1.

Pod­ko­mi­sarz Zyg­munt Ve­se­ly roz­glądał się uwa­żnie po miesz­ka­niu. Miał nie­od­par­te wra­że­nie, że znaj­du­je się w wiel­kiej ukła­dan­ce z kloc­ków lego. Wszyst­ko w ja­kiś nie­okre­ślo­ny spo­sób do sie­bie pa­so­wa­ło. Wszędzie pa­no­wał ide­al­ny po­rządek. Zaj­rzał do jed­nej z szaf. Ko­lum­ny per­fek­cyj­nie po­skła­da­nych swe­trów, ko­szul, pod­ko­szul­ków i spodni rów­na­ły do kra­wędzi pó­łek ni­czym żo­łnie­rze na kar­nej musz­trze. W szu­fla­dach zaś zo­ba­czył geo­me­trycz­nie do­sko­na­łe sto­si­ki maj­tek, skar­pet, chu­s­te­czek, a na­wet męskich raj­tuz i ka­le­so­nów. Stwier­dził ta­kże nie­obec­no­ść ku­rzu. Po­li­cjant był prze­ko­na­ny, że przed chwi­lą ktoś mu­siał tu po­sprzątać, wy­ko­rzy­stu­jąc naj­no­wo­cze­śniej­szy od­ku­rzacz świa­ta. Za­czął na­wet za­glądać do ty­po­wych miejsc, gdzie po­wi­nien od­na­le­źć cho­ćby mi­kro­śla­dy bru­du. I nic.

Udał się do kuch­ni. Na podło­dze le­ża­ło cia­ło. Pa­trząc na nie, po­my­ślał, że nie pa­su­je ono do tego miesz­ka­nia. Było nie­upo­rząd­ko­wa­ne. Nie­ży­jący mężczy­zna miał cha­otycz­nie roz­rzu­co­ne na boki ra­mio­na i tu­łów dziw­nie prze­kręco­ny w sto­sun­ku do złączo­nych i zgi­ętych w ko­la­nach nóg. Wy­gląda­ło to tak, jak­by chciał upa­ść do przo­du, na brzuch, ale mu się nie uda­ło. Prze­pro­wa­dza­jący oględzi­ny le­karz zwró­cił się do Ve­se­le­go:

– Nie ma co fi­lo­zo­fo­wać. To nie­szczęśli­wy wy­pa­dek. Przy­czy­ną śmier­ci był gaz. Nie będzie pan tu miał dużo ro­bo­ty. Za­raz przy­je­dzie pro­ku­ra­tor, zro­bi się pa­pie­ry i po spra­wie.

– Może to sa­mo­bój­stwo?

– Nie­mo­żli­we – od­pa­rł me­dyk. – To na pew­no wy­pa­dek. Gość go­to­wał pie­ro­gi, woda wy­ki­pia­ła z garn­ka, za­ga­si­ła pło­mień pal­ni­ka, a gaz się da­lej ulat­niał. Ga­zów­ka w tej kuch­ni jest za­pew­ne tak sta­ra jak to całe miesz­ka­nie i nie po­sia­da no­wo­cze­snych za­bez­pie­czeń. Zresz­tą tak po­wie­dział pra­cow­nik po­go­to­wia ga­zo­we­go, któ­ry prze­pro­wa­dził in­spek­cję.

– A gdzie jest te­raz ten ga­zow­nik?

– Sie­dzi w sa­mo­cho­dzie za­par­ko­wa­nym przed do­mem. Stwier­dził, że nie może prze­by­wać w miej­scu, w któ­rym znaj­du­je się trup.

Pod­ko­mi­sarz wy­sze­dł z ka­mie­ni­cy i od razu spo­strze­gł po­jazd fir­my ga­zow­ni­czej. Pra­cow­nik był przy­gnębio­ny. Oka­za­ło się, że ni­g­dy wcze­śniej nie wi­dział śmier­ci w ta­kich jak dzi­siaj oko­licz­no­ściach. Po­twier­dził fakt za­la­nia pal­ni­ka:

– Ku­chen­ka, na któ­rej go­to­wa­ły się te nie­szczęsne pie­ro­gi, ma chy­ba ze czter­dzie­ści lat, zresz­tą cała in­sta­la­cja wy­ma­ga tam grun­tow­ne­go re­mon­tu.

– To cud, że nie do­szło do eks­plo­zji – za­uwa­żył po­li­cjant.

– Chy­ba nie było ta­kie­go za­gro­że­nia. Żeby po­wsta­ła od­po­wied­nia mie­szan­ka wy­bu­cho­wa, to uwzględ­nia­jąc ku­ba­tu­rę miesz­ka­nia i wiel­ko­ść za­la­ne­go pal­ni­ka, gaz mu­sia­łby ulat­niać się przez kil­ka­na­ście go­dzin.

– A w pana oce­nie jak dłu­go to mo­gło trwać?

– Nie by­łem w sta­nie zmie­rzyć stęże­nia gazu w po­wie­trzu, by ob­li­czyć czas wy­pły­wu. Ta pani, co od­na­la­zła zwło­ki, od razu po­otwie­ra­ła wszyst­kie okna, więc jak przy­sze­dłem, miesz­ka­nie było już wy­wie­trzo­ne.

Ve­se­ly za­sta­no­wił się. Coś mu nie pa­so­wa­ło. Za­py­tał:

– A dla­cze­go wie­trzy­ła miesz­ka­nie? Prze­cież, o ile mi wia­do­mo, gaz ziem­ny jest bez­won­ny.

– Pan za­pew­ne w swo­im domu uży­wa ku­chen­ki elek­trycz­nej? – Ga­zow­nik uśmiech­nął się pod no­sem.

– A co to ma do rze­czy?

– Spa­la­jący się gaz nie wy­dzie­la żad­ne­go za­pa­chu, zaś ulat­nia­jący się śmier­dzi, gdyż spe­cjal­nie na­wa­nia się go sub­stan­cją o na­zwie te­tra­hy­dro­tio­fen. Dzi­ęki niej po­wsta­je fe­tor, któ­ry ma za za­da­nie ostrze­gać wła­śnie przed nie­bez­pie­cze­ństwem – wy­ja­śnił spec.

– Czy­li w przy­pad­ku za­la­nia pal­ni­ka de­nat po­wi­nien był po­czuć ulat­nia­jący się gaz – stwier­dził pod­ko­mi­sarz.

– Za­sad­ni­czo tak.

– To dla­cze­go w ta­kim ra­zie zma­rł? – Ve­se­ly in­tu­icyj­nie zi­den­ty­fi­ko­wał za­gad­kę, a że był mło­dym czło­wie­kiem, lu­bił, jak spra­wy się kom­pli­ko­wa­ły. To chro­ni­ło go przed nudą w po­li­cyj­nej ro­bo­cie.

– Moim zda­niem ten mężczy­zna za­sła­bł i dla­te­go nie za­re­ago­wał, jak woda za­częła ki­pieć – od­rze­kł ga­zow­nik. – Zda­je się, że to był bar­dzo sta­ry czło­wiek – do­dał.

Pod­ko­mi­sarz wró­cił do miesz­ka­nia. Mu­siał od­na­le­źć do­ku­men­ty iden­ty­fi­ku­jące zma­rłe­go. W naj­mniej­szym z trzech po­koi sta­ło nie­wiel­kie biur­ko. Od nie­go za­czął. Na­tych­miast rzu­ci­ła mu się w oczy nie­zbyt duża sa­szet­ka w jed­nej z szu­flad. W środ­ku od­na­la­zł do­wód oso­bi­sty, kar­tę kre­dy­to­wą, le­gi­ty­ma­cję eme­ryc­ką oraz pie­ni­ądze, nie­co po­nad ty­si­ąc zło­tych. Nie­ży­jący mężczy­zna na­zy­wał się Ma­rian Stry­pu­la, miał osiem­dzie­si­ąt dwa lata. Ve­se­ly sfo­to­gra­fo­wał do­ku­ment to­żsa­mo­ści, by mieć do dys­po­zy­cji dane oso­bo­we. Na biur­ku le­żał ta­kże pro­sty te­le­fon ko­mór­ko­wy, je­den z tych, ja­kie ope­ra­to­rzy ofe­ru­ją pod ha­słem „dla se­nio­rów”. Był włączo­ny, bez blo­ka­dy. Po­li­cjant spraw­dził po­łącze­nia. Dzi­siaj nikt do de­na­ta nie dzwo­nił, on ta­kże do ni­ko­go nie te­le­fo­no­wał.

Po­sze­dł zno­wu do kuch­ni. Le­karz sie­dział przy nie­wiel­kim sto­le i wy­pi­sy­wał do­ku­men­ty. Cia­ło było przy­kry­te. Cze­ka­no już na przy­by­cie pro­ku­ra­to­ra.

– Pra­cow­nik ga­zow­ni twier­dzi, że de­nat za­sła­bł przed śmier­cią, gdyż w prze­ciw­nym wy­pad­ku po­czu­łby ulat­nia­jący się gaz – po­wie­dział po­li­cjant.

– To bar­dzo mo­żli­we – od­rze­kł me­dyk. – Ale po szcze­gó­ły będzie mu­siał się pan udać do za­kła­du me­dy­cy­ny sądo­wej. Jak zro­bią sek­cję, to może coś usta­lą. Ja w tej chwi­li nie je­stem w sta­nie nic po­wie­dzieć na ten te­mat.

– A ja­kie przy­pusz­czal­nie mo­gły być przy­czy­ny omdle­nia?

– No cóż, de­nat był w bar­dzo za­awan­so­wa­nym wie­ku. Chcia­łem wie­dzieć, czy przyj­mo­wał ja­kieś leki, więc po­mysz­ko­wa­łem tu tro­chę. W kre­den­sie zna­la­złem glu­ko­metr oraz pen do pod­skór­ne­go wstrzy­ki­wa­nia in­su­li­ny. To ozna­cza, że fa­cet miał cu­krzy­cę typu pierw­sze­go. Cza­sa­mi tej cho­ro­bie to­wa­rzy­szy hi­po­to­nia, czy­li nie­do­ci­śnie­nie. Bar­dzo często lu­dzie na­wet nie zda­ją so­bie spra­wy, że coś ta­kie­go im do­le­ga. Jed­nak w przy­pad­ku gwa­łtow­ne­go spad­ku ci­śnie­nia krwi mo­gło do­jść do utra­ty przy­tom­no­ści.

Ve­se­ly my­ślał nad czy­mś in­ten­syw­nie. Przy­po­mniał so­bie o ko­bie­cie, któ­ra zna­la­zła zwło­ki. Za­py­tał o nią.

– Za­po­mnia­łem panu po­wie­dzieć, że jak tyl­ko przy­je­cha­łem na miej­sce, to na­tych­miast ka­za­łem ra­tow­ni­kom me­dycz­nym od­wie­źć ją do szpi­ta­la – od­po­wie­dział me­dyk. – Była na gra­ni­cy utra­ty świa­do­mo­ści, mia­ła symp­to­my ata­ku ser­ca. Naj­pew­niej nie wy­trzy­ma­ła emo­cjo­nal­nie – wy­ja­śnił.

– Ale kim ona była? – pod­ko­mi­sarz chciał kon­kre­tów.

– Nie mam po­jęcia. Chy­ba kimś z ro­dzi­ny.

– A jak we­szli­ście do miesz­ka­nia, sko­ro ona nie kon­tak­to­wa­ła? – za­in­te­re­so­wał się po­li­cjant.

– Wpu­ścił nas pra­cow­nik po­go­to­wia ga­zo­we­go.

Ve­se­ly po­sta­no­wił po­roz­ma­wiać z in­ny­mi miesz­ka­ńca­mi ka­mie­ni­cy. Za­czął od pi­ętra, na któ­rym się znaj­do­wał. Były tam jesz­cze dwa miesz­ka­nia. W pierw­szym, do któ­re­go za­stu­kał, ni­ko­go nie za­stał. Był po­nie­dzia­łek, dzień ro­bo­czy, więc wła­ści­cie­le mo­gli jesz­cze nie wró­cić z pra­cy. Za to drzwi od dru­gie­go otwo­rzył nie­zbyt już mło­dy, nie­ogo­lo­ny, nie­chluj­nie wy­gląda­jący mężczy­zna. Od nie­go do­wie­dział się, że ko­bie­ta, któ­ra od­na­la­zła zwło­ki, to sio­stra „sąsia­da Stry­pu­li”. Na py­ta­nie, czy za­uwa­żył coś istot­ne­go w dniu obec­nym oraz w mi­nio­ny week­end, od­po­wie­dział prze­cząco: pa­no­wał ogól­ny spo­kój, nie wi­dział, żeby kto­kol­wiek od­wie­dzał zma­rłe­go. Lo­ka­to­rzy z in­nych pi­ęter ta­kże nie mie­li nic do po­wie­dze­nia, nie wie­dzie­li na­wet, że do­szło do wy­pad­ku z ga­zem.

Na ko­niec przy­był pro­ku­ra­tor. Wy­słu­chał re­la­cji Zyg­mun­ta na te­mat sta­nu miej­sca zda­rze­nia. Nic nie wzbu­dzi­ło jego wąt­pli­wo­ści ani po­dej­rzeń. Za­raz po­tem za­czął kon­fe­ro­wać z le­ka­rzem. Do­wie­dziaw­szy się, że ten nie od­krył żad­nych śla­dów na cie­le ofia­ry zna­mio­nu­jących czyn prze­stęp­czy, przy­stąpił do pro­ce­du­ral­ne­go fi­na­li­zo­wa­nia oględzin.

***

Szpi­tal­ny Od­dział Ra­tun­ko­wy to­nął w obrzy­dli­wym, zim­nym ja­rze­nio­wym oświe­tle­niu. Wra­że­nie chło­du po­tęgo­wa­ły pu­ste ścia­ny z wy­so­ki­mi lam­pe­ria­mi o mdłym ko­lo­rze. Pod­ko­mi­sarz do­ta­rł do re­cep­cji w izbie przy­jęć. Za­stał tam dłu­gą ko­lej­kę lu­dzi ocze­ku­jących na re­je­stra­cję. Po­sta­no­wił za­py­tać, gdzie może od­na­le­źć sio­strę mężczy­zny za­tru­te­go ga­zem, ale gdy tyl­ko zro­bił kil­ka kro­ków w stro­nę okien­ka, od razu zo­stał zbesz­ta­ny przez ko­lej­ko­wi­czów. Wy­ci­ągnął za­tem le­gi­ty­ma­cję słu­żbo­wą, któ­rej wi­dok uci­ął pro­te­sty. Oka­za­ło się, że „oso­ba z ob­ja­wa­mi sil­ne­go wstrząsu emo­cjo­nal­ne­go” znaj­du­je się na ob­ser­wa­cji w po­bli­skim am­bu­la­to­rium. Z ko­lei dy­żur­ny in­ter­ni­sta za­ko­mu­ni­ko­wał, że „pani Ma­ria zo­sta­ła grun­tow­nie prze­ba­da­na i do­cho­dzi do sie­bie. Nie stwier­dza się obec­nie ja­kie­go­kol­wiek za­gro­że­nia dla jej zdro­wia. Za nie­ca­łą go­dzi­nę będzie mo­gła opu­ścić SOR”.

Ve­se­ly wsze­dł do ga­bi­ne­tu le­kar­skie­go. Star­sza pani spo­czy­wa­ła na ko­zet­ce, wy­gląda­ła, jak­by spa­ła. Chciał się wy­co­fać, lecz ona otwo­rzy­ła oczy i za­częła mu się przy­pa­try­wać. Oznaj­mił, że jest z po­li­cji i chce za­dać kil­ka py­tań w zwi­ąz­ku ze śmier­cią Ma­ria­na Stry­pu­li. Le­żąca na po­wrót za­mknęła oczy, spod po­wiek za­częły wy­pły­wać łzy. Pod­ko­mi­sarz po­czuł się nie­swo­jo. Nie wie­dział, jak ma się za­cho­wać. W ko­ńcu pod­sze­dł do ko­bie­ty i w ge­ście po­cie­sze­nia po­ło­żył swo­ją dłoń na jej ręce. Spoj­rza­ła na nie­go. Zyg­munt miał nie­spe­łna dwa­dzie­ścia osiem lat, do­pie­ro rok temu zdał po­my­śl­nie eg­za­min ofi­cer­ski i obce było mu jesz­cze po­li­cyj­ne wy­ra­cho­wa­nie. Em­pa­tia nie po­zwo­li­ła mu ot tak, od razu, prze­słu­chać tej ko­bie­ty. Za­pro­po­no­wał:

– Le­karz po­wie­dział, że nie­dłu­go będzie pani mo­gła opu­ścić szpi­tal. Po­cze­kam i od­wio­zę pa­nią do domu.

***

W sa­mo­cho­dzie obo­je mil­cze­li. Ve­se­ly sku­pił się na pro­wa­dze­niu po­jaz­du i za­sta­na­wiał się, od cze­go za­cząć za­sad­ni­czą roz­mo­wę. W ko­ńcu ode­zwał się:

– Gdzie do­kład­nie pani miesz­ka? Szcze­rze mó­wi­ąc, nie wiem, któ­rędy mam je­chać.

Ko­bie­ta nie od­po­wie­dzia­ła od razu. My­śla­ła o czy­mś. Pod­ko­mi­sarz do­sze­dł do wnio­sku, że jego pa­sa­żer­ka nie zwró­ci­ła uwa­gi na za­da­ne py­ta­nie, i już miał je po­wtó­rzyć, lecz ona od­rze­kła:

– Naj­le­piej będzie, jak po­je­dzie­my do miesz­ka­nia mo­je­go bra­ta. Trze­ba prze­cież wszyst­ko za­bez­pie­czyć, sko­ro tam te­raz ni­ko­go nie będzie.

– W ja­kim sen­sie za­bez­pie­czyć?

– Na­le­ży za­kręcić gaz i wodę, za­ry­glo­wać do­brze okna, wy­rzu­cić śmie­ci, żeby nie było odo­ru. No i za­mknąć do­brze drzwi, żeby nie wsze­dł nikt obcy.

Po­li­cjant po­ki­wał gło­wą. Na naj­bli­ższym skrzy­żo­wa­niu za­wró­cił i skie­ro­wał sa­mo­chód do domu, gdzie wy­da­rzy­ła się tra­ge­dia.

– Czy… Czy… – Głos star­szej pani za­drżał z emo­cji.

– Cia­ło pani bra­ta zo­sta­ło już za­bra­ne. – Zyg­munt do­my­ślił się, jaka oba­wa za­go­ści­ła w umy­śle ko­bie­ty. – W miesz­ka­niu ra­czej już ni­ko­go nie za­sta­nie­my. Jak stam­tąd wy­cho­dzi­łem, to pro­ku­ra­tor i le­karz ko­ńczy­li swo­je czyn­no­ści. Czy ma pani klu­cze?

– Tak, mam dru­gi kom­plet. Po­ma­ga­łam bra­tu, często u nie­go by­wa­łam.

– Pani, zda­je się, jest od nie­go młod­sza?

– O osiem lat. Brat miał osiem­dzie­si­ąt dwa, ja zaś sie­dem­dzie­si­ąt czte­ry.

– Le­karz, któ­ry był na miej­scu wy­pad­ku, zna­la­zł w kuch­ni apa­rat do po­da­wa­nia in­su­li­ny. Czy zma­rły cho­ro­wał na cu­krzy­cę?

– Tak, miał ta­kże pro­ble­my z nad­ci­śnie­niem oraz z ser­cem. W ta­kim wie­ku, pro­szę pana, cho­ro­by to coś nor­mal­ne­go.

– Miał nad­ci­śnie­nie czy nie­do­ci­śnie­nie? – Ve­se­ly przy­po­mniał so­bie roz­mo­wę z me­dy­kiem.

– Nad­ci­śnie­nie, pro­szę pana.

Do­je­cha­li na miej­sce. Zyg­munt po­mó­gł wy­si­ąść pani Ma­rii z sa­mo­cho­du, po czym uda­li się do miesz­ka­nia.

***

Sie­dzie­li w fo­te­lach w po­ko­ju z te­le­wi­zo­rem. Pili her­ba­tę. Mil­cze­li. Pod­ko­mi­sarz chciał, by ko­bie­ta oswo­iła się z sy­tu­acją. W pew­nym mo­men­cie star­sza pani oświad­czy­ła:

– Nie mogę uwie­rzyć w ten wy­pa­dek.

Do Ve­se­le­go nie do­ta­rł sens tej wy­po­wie­dzi.

– Za­zwy­czaj nie mo­żna uwie­rzyć w śmie­rć, któ­ra była skut­kiem zrządze­nia losu albo zwy­kłej nie­uwa­gi – od­rze­kł.

– Pan mnie nie zro­zu­miał. Nie wie­rzę w to, by po­wo­dem śmier­ci mo­je­go bra­ta był zwy­kły przy­pa­dek.

Pod­ko­mi­sarz spoj­rzał na ko­bie­tę ze zdzi­wie­niem. Jej twarz była jed­nak po­wa­żna i na swój spo­sób szcze­ra.

– Chce pani po­wie­dzieć, że ktoś go za­mor­do­wał?

– Nie wiem, ale wszyst­ko to jest dziw­ne.

– Co na przy­kład? – Zyg­munt, chcąc nie chcąc, po­czuł się za­in­try­go­wa­ny.

– Pro­szę mnie do­kład­nie wy­słu­chać. Ma­rian był nie­zwy­kle upo­rząd­ko­wa­nym czło­wie­kiem, wręcz pe­dan­tem…

– To się zga­dza – prze­rwał mło­dy po­li­cjant. – Gdy ogląda­łem miesz­ka­nie, od­nio­słem wra­że­nie, że wszyst­ko jest per­fek­cyj­nie po­ukła­da­ne i po­sprząta­ne.

– Wła­śnie. Brat był nie­wy­obra­żal­nym czy­ścio­chem. Ta­kże jego ży­cie było wzo­ro­wo zor­ga­ni­zo­wa­ne. Wszyst­kie co­dzien­ne czyn­no­ści za­wsze szcze­gó­ło­wo pla­no­wał i sta­ran­nie wy­ko­ny­wał. Cza­sa­mi od­no­si­łam wręcz wra­że­nie, że jest to ułom­no­ść, a na­wet pew­ne­go ro­dza­ju cho­ro­ba psy­chicz­na.

– No do­brze, ale to nie zna­czy, że nie mógł ulec wy­pad­ko­wi. Prze­pro­wa­dzi­łem oględzi­ny miej­sca zda­rze­nia, roz­ma­wia­łem z le­ka­rzem, pra­cow­ni­kiem po­go­to­wia ga­zo­we­go oraz z sąsia­da­mi. Je­stem prze­ko­na­ny, że pani scho­ro­wa­ny brat naj­praw­do­po­dob­niej za­sła­bł i stra­cił przy­tom­no­ść. Dla­te­go nie za­re­ago­wał, jak woda z go­tu­jący­mi się pie­ro­ga­mi za­częła ki­pieć i za­ga­si­ła pło­mień pal­ni­ka. A że ku­chen­ka jest bar­dzo sta­ra i nie po­sia­da od­po­wied­nich za­bez­pie­czeń, to gaz za­czął się ulat­niać, co osta­tecz­nie do­pro­wa­dzi­ło do za­tru­cia. – Ve­se­le­mu spra­wa wy­da­wa­ła się oczy­wi­sta.

– Pro­szę mnie nie brać za dzi­wacz­kę, ale wła­śnie owe pie­ro­gi upew­nia­ją mnie, że to nie był wy­pa­dek – ko­bie­ta wy­ra­źnie za­ak­cen­to­wa­ła dru­gą część zda­nia.

– Pani wy­ba­czy, ale nie ro­zu­miem. – Twarz po­li­cjan­ta wy­ra­ża­ła za­kło­po­ta­nie.

– Jesz­cze raz zwra­cam uwa­gę na to, że mój brat był bar­dzo zor­ga­ni­zo­wa­nym czło­wie­kiem. Funk­cjo­no­wał w opar­ciu o sta­łe sche­ma­ty. Na przy­kład po­si­łki spo­ży­wał za­wsze w tych sa­mych go­dzi­nach.

– Ale co ma do tego go­to­wa­nie pie­ro­gów?

– Bar­dzo wie­le, pro­szę pana. Ma­rian za­wsze jadł śnia­da­nie o go­dzi­nie ósmej. Ka­żde­go ran­ka zja­dał krom­kę chle­ba z ma­słem i mio­dem oraz wy­pi­jał szklan­kę her­ba­ty.

– Tyl­ko chleb z mio­dem?! – Zyg­munt nie do­wie­rzał.

– Ro­bił tak od wie­lu lat, pro­szę pana. Po­tem o je­de­na­stej za­wsze go­to­wał so­bie jaj­ko na mi­ęk­ko, któ­re zja­dał bez pie­czy­wa. Obiad zaś jadł co­dzien­nie o go­dzi­nie czter­na­stej.

– No do­brze, ale py­tam jesz­cze raz: ja­kie zna­cze­nie mają w tym wszyst­kim pie­ro­gi? – Po­li­cjant był zdez­o­rien­to­wa­ny.

– Jesz­cze pan nie ro­zu­mie? – Pani Ma­ria wy­gląda­ła na obu­rzo­ną nie­do­my­śl­no­ścią swo­je­go roz­mów­cy. – Ja dzi­siaj przy­szłam do miesz­ka­nia kil­ka mi­nut przed trzy­na­stą. Brat już nie żył, więc bio­rąc pod uwa­gę jego przy­zwy­cza­je­nia, nie mógł go­to­wać pie­ro­gów przed śmier­cią!

– Aha­aa. – Pod­ko­mi­sarz do­pie­ro te­raz uświa­do­mił so­bie, jak do­nio­sła jest opo­wie­ść sio­stry de­na­ta. – Czy­li twier­dzi pani, że ki­pi­ąca woda nie mo­gła być przy­czy­ną za­ga­sze­nia pal­ni­ka?

– Tak twier­dzę, to było po pro­stu nie­mo­żli­we.

Ve­se­ly ze­rwał się z fo­te­la i po­sze­dł do kuch­ni. Otwo­rzył szaf­kę pod zle­wo­zmy­wa­kiem, gdzie za­zwy­czaj umiesz­cza­no kosz na śmie­ci. Zna­la­zł go tam. Zaj­rzał do środ­ka. Nie był za­pe­łnio­ny na­wet do po­ło­wy. Wło­żył rękę do ko­sza i de­li­kat­nie po­grze­bał w od­pad­kach. Zi­den­ty­fi­ko­wał sko­rup­ki po dwóch jaj­kach. Prze­mył ręce nad zle­wem, wró­cił do pani Ma­rii i za­py­tał:

– Jak często były wy­rzu­ca­ne śmie­ci?

– Trzy razy w ty­go­dniu.

– A kie­dy to było ostat­nim ra­zem?

– Przed week­en­dem, w pi­ątek po po­łud­niu. Je­stem tego pew­na, gdyż sama to zro­bi­łam.

– Czy­li dzi­siaj do ko­sza po­win­ny tra­fić sko­rup­ki po jaj­ku?

– Ro­zu­miem, że ich tam nie ma. – Star­sza pani nie ukry­wa­ła za­do­wo­le­nia, że jej teo­ria się po­twier­dza.

– Są je­dy­nie po dwóch jaj­kach.

– To by się zga­dza­ło – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta. – Ma­rian na pew­no zja­dł jaj­ko w so­bo­tę oraz w nie­dzie­lę. Bra­ku­je dzi­siej­szej sko­rup­ki. Sam pan wi­dzi, że coś tu nie jest w po­rząd­ku.

– Ale czy na pew­no pani brat ja­dał co­dzien­nie jaj­ko na mi­ęk­ko? – za­py­tał po­li­cjant. – We­dług mnie sie­dem ja­jek ty­go­dnio­wo to chy­ba zbyt dużo.

– Jaj­ko to ży­cie, pro­szę pana – od­rze­kła star­sza pani. – Ja rów­nież spo­ży­wam je co­dzien­nie.

– Wra­ca­jąc do pie­ro­gów – pod­ko­mi­sarz po­sta­no­wił nie dys­ku­to­wać wi­ęcej o upodo­ba­niach ku­li­nar­nych – czy pani brat często je go­to­wał?

– Uwiel­biał pie­ro­gi, ale jako cho­ry na cu­krzy­cę mu­siał ogra­ni­czać po­tra­wy mącz­ne. Raz na ja­kiś czas ku­po­wa­łam mu nie­du­żą por­cję.

– A te, któ­re były przy­czy­ną wy­pad­ku?

– Ku­pi­łam je w pi­ątek. – Pani Ma­ria spu­ści­ła gło­wę, jak­by ogar­nęło ją po­czu­cie winy.

Zyg­munt, wi­dząc to, po­my­ślał, że je­śli fak­tycz­nie ma do czy­nie­nia z mor­der­stwem, to w za­sa­dzie po­wi­nien nadać sio­strze de­na­ta sta­tus po­dej­rza­nej. Wy­da­ło mu się to, co praw­da, ab­sur­dal­ne, ale nie mógł nie za­dać kil­ku py­tań we­ry­fi­ku­jących ta­kie za­ło­że­nie.

– Czy brat był za­mo­żnym czło­wie­kiem? – roz­po­czął.

– Nie. Je­dy­nym ma­jąt­kiem, jaki po­sia­dał, było to miesz­ka­nie. Utrzy­my­wał się wy­łącz­nie z eme­ry­tu­ry, któ­rą po­bie­rał od pra­wie dwu­dzie­stu lat – ak­tu­al­nie w wy­so­ko­ści dwóch ty­si­ęcy ośmiu­set dwu­dzie­stu sze­ściu zło­tych. Kie­dyś miał sa­mo­chód, ale go sprze­dał.

– Może miał ja­kieś oszczęd­no­ści?

– Tak. Na kon­cie w ban­ku, oko­ło stu trzy­dzie­stu ty­si­ęcy.

– A czy był ubez­pie­czo­ny na ży­cie?

– Gdy­by był, to praw­do­po­dob­nie bym o tym wie­dzia­ła.

Ve­se­ly spo­strze­gł, jak kąci­ki ust star­szej pani lek­ko się unio­sły.

– Dla­cze­go się pani uśmie­cha? – za­re­ago­wał.

– Mło­dy czło­wie­ku, od­no­szę wra­że­nie, że spraw­dza pan, czy to nie ja mia­łam po­wód do po­zba­wie­nia ży­cia wła­sne­go bra­ta. Za­ręczam, że jest to błęd­ny kie­ru­nek ro­zu­mo­wa­nia.

Po­li­cjant po­czuł, jak pąso­wie­je na twa­rzy.

– Bar­dzo prze­pra­szam, nie chcia­łem, żeby pani od­nio­sła ta­kie wra­że­nie. To są stan­dar­do­we py­ta­nia, ja­kie za­da­je się w ta­kich oko­licz­no­ściach – ra­to­wał się.

– Pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu! – Głos ko­bie­ty za­brzmiał pro­tek­cjo­nal­nie. – Je­stem, co praw­da, w za­awan­so­wa­nym wie­ku, ale umy­sł mam bar­dzo spraw­ny.

– Wró­ćmy za­tem do py­tań. – Zyg­munt po­sta­no­wił prze­jąć ini­cja­ty­wę. – A men­tor­ski ton pro­szę za­cho­wać dla krew­nych albo sąsia­dów – od­ci­ął się ob­ce­so­wo. – Pro­szę mi po­wie­dzieć, kim brat był z za­wo­du.

Ko­bie­ta wy­pro­sto­wa­ła się na krze­śle. Ve­se­ly do­my­ślił się, że po­ru­szył nie­wy­god­ny te­mat. Od­po­wie­dzia­ła:

– Na eme­ry­tu­rę prze­sze­dł jako pra­cow­nik fir­my ochro­niar­skiej.

– A ja­kie miał wy­kszta­łce­nie?

– Wy­ższe, praw­ni­cze.

– I pra­co­wał w ochro­nie? – Ve­se­ly spoj­rzał ba­daw­czo na star­szą pa­nią. – Pani Ma­rio, cze­go pani nie chce mi po­wie­dzieć?

Tym ra­zem to jej twarz ob­la­ła się pur­pu­rą. Za­ci­śni­ęte usta świad­czy­ły, że prze­ła­mu­je się we­wnętrz­nie. W ko­ńcu od­rze­kła:

– W PRL-u Ma­rian był funk­cjo­na­riu­szem Słu­żby Bez­pie­cze­ństwa.

– Nie ro­zu­miem, dla­cze­go chcia­ła to pani przede mną ukryć.

– Chy­ba zda­je pan so­bie spra­wę, pod­ko­mi­sa­rzu, że w obec­nych cza­sach, a zwłasz­cza bio­rąc pod uwa­gę wła­dzę, jaka rządzi tym kra­jem, fakt słu­żby w SB nie jest po­wo­dem do chwa­ły!

– Ale prze­cież nie cho­dzi tu o pani oso­bę.

– Nie­je­den raz sły­sza­łam, że je­stem sio­strą ube­ka i dla­te­go nie po­win­nam mieć żad­nych praw w tym kra­ju.

Zyg­munt za­my­ślił się. Czy­żby śmie­rć Stry­pu­li była w ja­kiś spo­sób po­wi­ąza­na z jego za­wo­do­wą prze­szło­ścią?

– W ja­kim okre­sie brat pra­co­wał w Słu­żbie Bez­pie­cze­ństwa? – za­py­tał.

– Od po­ło­wy lat sze­śćdzie­si­ątych do jej roz­wi­ąza­nia. Ma­rian nie pod­dał się we­ry­fi­ka­cji w dzie­wi­ęćdzie­si­ątym roku1). Zre­zy­gno­wał ze słu­żby i pod­jął pra­cę w fir­mie ochro­niar­skiej na sta­no­wi­sku spe­cja­li­sty do spraw ochro­ny mie­nia.

------------------------------------------------------------------------

1) Weryfikacja funkcjonariuszy SB – proces kwalifikowania funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa PRL do pracy w utworzonym w 1990 roku Urzędzie Ochrony Państwa, a także w Policji oraz Ministerstwie Spraw Wewnętrznych RP.

– A co było po­wo­dem tego, że nie chciał pod­dać się we­ry­fi­ka­cji? Może ist­nia­ły ja­kieś oko­licz­no­ści, któ­re z góry prze­sądza­ły o jej ne­ga­tyw­nym wy­ni­ku?

– Tego nie wiem. Ale sądzę, że mój brat po pro­stu wie­rzył w so­cja­li­stycz­ną Pol­skę. Do tego uwa­żał się za ko­mu­ni­stę. Ni­g­dy się tego nie wsty­dził. Swo­ją lu­do­wą oj­czy­znę oraz uko­cha­ną par­tię2) po­strze­gał ide­ali­stycz­nie. Za­wsze, na­wet w no­wym ustro­ju, roz­pie­ra­ła go duma, że był ofi­ce­rem Słu­żby Bez­pie­cze­ństwa. Zmia­nę sys­te­mu, prze­jście do de­mo­kra­cji i ka­pi­ta­li­zmu trak­to­wał jak wła­sną prze­gra­ną. Py­ta­łam go wte­dy o po­wo­dy tej de­cy­zji. Od­po­wia­dał, że zo­stał wy­rzu­co­ny na śmiet­nik hi­sto­rii i musi się z tym po­go­dzić. – Wzrok star­szej pani świad­czył o tym, że spo­gląda w prze­szło­ść. Po chwi­li jed­nak wró­ci­ła do te­ra­źniej­szo­ści. – A nie­daw­no oka­za­ło się, że do­brze zro­bił, nie pod­cho­dząc do we­ry­fi­ka­cji. Usta­wa dez­u­be­ki­za­cyj­na nie ob­jęła go tyl­ko dla­te­go, że pod­le­gał pod ZUS3) – do­da­ła.

------------------------------------------------------------------------

2) Chodzi o Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą (PZPR), partię komunistyczną sprawującą monopolistyczne, totalitarne rządy w PRL w latach 1948 – 1989.

3) Ustawa „dezubekizacyjna” uchwalona 16 grudnia 2016 roku wprowadziła obniżenie świadczeń emerytalnych każdemu, kto chociaż jeden dzień przepracował w organach bezpieczeństwa PRL i pobierał świadczenie z Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA. Ustawa nie objęła tych osób, które m.in. nie poddały się weryfikacji w 1990 roku i pobierały świadczenie z ZUS.

– Czy w zwi­ąz­ku z tym, że słu­żył w SB, mógł obec­nie mieć ja­ki­chś wro­gów? Czy ktoś mia­łby po­wo­dy, na przy­kład, do ze­msty? – pod­ko­mi­sarz prze­sze­dł do sed­na.

– Nie sądzę. W ko­ńcu mi­nęło pra­wie trzy­dzie­ści lat od li­kwi­da­cji bez­pie­ki. Je­śli ktoś chcia­łby się za coś mścić, to chy­ba zro­bi­łby to już daw­no temu.

– A czym brat zaj­mo­wał się w SB?

– Na­le­żał do ści­słe­go kra­kow­skie­go kie­row­nic­twa. Ni­g­dy jed­nak mi nie mó­wił, na czym po­le­ga­ła jego pra­ca. – Ko­bie­ta wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Prze­cież to nie­mo­żli­we, żeby pani jako sio­stra nie mia­ła ta­kiej wie­dzy. – Po­li­cjant zno­wu miał wra­że­nie, że jego roz­mów­czy­ni nie jest szcze­ra.

– Mó­wię praw­dę, pro­szę pana. Ma­rian uwa­żał się za wy­so­kiej kla­sy pro­fe­sjo­na­li­stę. Ta­jem­ni­ca słu­żbo­wa i pa­ństwo­wa były dla nie­go świ­ęte. Ni­g­dy nie roz­ma­wiał ze mną na te­mat swo­ich obo­wi­ąz­ków za­wo­do­wych. Na­wet jego nie­ży­jąca żona nie­wie­le wie­dzia­ła. Te­mat pra­cy, jaką wy­ko­ny­wał, ni­g­dy nie ist­niał w jego re­la­cjach z oso­ba­mi spo­za słu­żby.

– Nic pani nie opo­wia­dał? Prze­cież mi­nęło tyle lat! – Ve­se­ly zdzi­wił się. – Nie chciał się ni­czym po­chwa­lić, nic po­wspo­mi­nać?

– Nie.

Pod­ko­mi­sarz mil­czał przez chwi­lę. Ja­koś nie mógł uwie­rzyć w za­pew­nie­nia ko­bie­ty.

– Po­wie­dzia­ła pani, że na­le­żał do ści­słe­go kie­row­nic­twa. Jaką za­tem do­kład­nie pe­łnił funk­cję? To chy­ba po­win­na pani wie­dzieć?

– Był sze­fem In­spek­to­ra­tu Słu­żby Bez­pie­cze­ństwa w Kra­ko­wie.

Zyg­mun­to­wi nic to nie mó­wi­ło. Py­tał da­lej:

– Wspo­mnia­ła pani o żo­nie bra­ta. Co się dzie­je z po­zo­sta­ły­mi człon­ka­mi wa­szej ro­dzi­ny?

– Jest jesz­cze Je­rzy, syn Ma­ria­na, ale on miesz­ka w Ka­na­dzie. Nie utrzy­my­wa­li ze sobą kon­tak­tu.

– Byli skon­flik­to­wa­ni?

– Tak, i to bar­dzo. Ju­rek za­an­ga­żo­wał się w cza­sie stu­diów, pod ko­niec lat osiem­dzie­si­ątych, w dzia­łal­no­ść opo­zy­cyj­ną. Na­le­żał do Nie­za­le­żne­go Zrze­sze­nia Stu­den­tów. Ma­rian nie był w sta­nie tego za­ak­cep­to­wać. Zda­je się, że miał na­wet ja­kieś kło­po­ty w pra­cy z tego po­wo­du. W ko­ńcu obaj strasz­li­wie się po­kłó­ci­li, brat wy­rzu­cił syna z domu i prze­stał go fi­nan­so­wać. Je­rzy wy­je­chał do pra­cy na Za­chód. Ja­kiś czas po­tem otrzy­mał wizę do Ka­na­dy.

– A inni krew­ni?

– Oprócz mnie nie miał ni­ko­go. Wszy­scy po­umie­ra­li wcze­śniej.

Mło­dy po­li­cjant za­mil­kł. Za­sta­na­wiał się, o co jesz­cze po­wi­nien spy­tać. Z jed­nej stro­ny, spra­wa nie wy­gląda­ła już tak jed­no­znacz­nie, jak jesz­cze kil­ka go­dzin temu, zaś z dru­giej była dość dziw­na, a na­wet za­baw­na. No bo kto po­wa­żnie od­nie­sie się do kon­cep­cji mor­der­stwa, opar­tej na tym, że ofia­ra go­to­wa­ła o nie­wła­ści­wej po­rze pie­ro­gi?

– Czy może pani po­wie­dzieć coś o zna­jo­mych zma­rłe­go? – wró­cił do za­da­wa­nia py­tań.

– W ostat­nich la­tach utrzy­my­wał kon­tak­ty to­wa­rzy­skie je­dy­nie z dwo­ma ko­le­ga­mi z SB. O ile mo­żna to w ogó­le tak na­zwać.

– Dla­cze­go?

– Je­den jest z Kra­ko­wa, ale kil­ka mie­si­ęcy temu prze­sze­dł udar mó­zgu i leży w tej chwi­li ca­łko­wi­cie spa­ra­li­żo­wa­ny w ho­spi­cjum. Na­wet nie mówi, a kar­mić go trze­ba przez rur­kę. Dru­gi zaś miesz­ka w War­sza­wie, więc je­dy­nie dzwo­ni­li do sie­bie raz w ty­go­dniu. Mie­li na­wet usta­lo­ny sta­ły ter­min, za­wsze w śro­dy o sie­dem­na­stej. Za­zwy­czaj na­rze­ka­li na wspó­łcze­sną Pol­skę, opo­wia­da­li so­bie o swo­ich cho­ro­bach, a ta­kże re­la­cjo­no­wa­li, co ro­bi­li ka­żde­go dnia, któ­re upły­nęły od cza­su ostat­niej roz­mo­wy. Ro­zu­mie więc pan te­raz, dla­cze­go trud­no to uznać za kon­tak­ty to­wa­rzy­skie – pani Ma­ria za­ko­ńczy­ła sar­ka­stycz­nie.

– Tak, ma pani ra­cję. – Zyg­munt mu­siał zgo­dzić się z taką oce­ną. – A czy ktoś może ostat­nio od­wie­dzał bra­ta?

– Szcze­rze mó­wi­ąc, nie przy­po­mi­nam so­bie żad­nych od­wie­dzin – od­rze­kła ko­bie­ta.

– Nie cho­dzi mi o wi­zy­ty to­wa­rzy­skie. Może ktoś ofe­ro­wał sprze­daż ja­kie­jś usłu­gi albo pro­duk­tu?

– Ma­rian ni­g­dy nie wpusz­czał do miesz­ka­nia do­mo­krążców, ja zresz­tą ta­kże ich nie po­wa­żam. – Twarz pani Ma­rii wy­ra­ża­ła au­ten­tycz­ną wzgar­dę.

– A może ktoś przy­cho­dził w spra­wach na­tu­ry urzędo­wej? – Ve­se­ly nie da­wał za wy­gra­ną.

– Też so­bie ko­goś ta­kie­go nie przy­po­mi­nam… Cho­ciaż… Ale to było ja­kieś pó­łto­ra, może dwa mie­si­ące temu… – Star­sza pani mach­nęła ręką, uzna­jąc to, o czym po­my­śla­ła, za nie­istot­ne.

– Coś jed­nak się wy­da­rzy­ło – stwier­dził z za­do­wo­le­niem pod­ko­mi­sarz. – Pro­szę mó­wić!

Pani Ma­ria szu­ka­ła cze­goś w pa­mi­ęci, po czym ode­zwa­ła się:

– Moim zda­niem ostat­nią obcą oso­bą, któ­ra go od­wie­dzi­ła, był taki mło­dy hi­sto­ryk z uni­wer­sy­te­tu. Chciał ko­niecz­nie po­roz­ma­wiać. Ma­rian po­cząt­ko­wo nie wy­ra­żał zgo­dy, ale ten na­uko­wiec tak bar­dzo pro­sił, że w ko­ńcu do­szło do spo­tka­nia. Po­tem brat tego bar­dzo ża­ło­wał. Ale jak już mó­wi­łam, to było ja­kieś pó­łto­ra mie­si­ąca temu, więc na pew­no nie ma to żad­ne­go zna­cze­nia.

– A dla­cze­go ża­ło­wał, że roz­ma­wiał z tym hi­sto­ry­kiem? – za­cie­ka­wił się Zyg­munt.

– Ja nie uczest­ni­czy­łam w tym spo­tka­niu. Pa­mi­ętam jed­nak, że Ma­rian był po nim zi­ry­to­wa­ny, a na­wet sil­nie wzbu­rzo­ny.

– Po­wie­dział pani, o co cho­dzi­ło? – Pod­ko­mi­sarz zwie­trzył ko­lej­ną z za­ga­dek, któ­re tak uwiel­biał.

– O ile mnie pa­mi­ęć nie myli, to wspo­mniał tyl­ko, że ten mło­dy na­uko­wiec od­krył coś wa­żne­go, cze­go nikt nie po­wi­nien był od­kryć.

– „Od­krył coś wa­żne­go, cze­go nikt nie po­wi­nien był od­kryć” – po­wtó­rzył po­li­cjant. – Nie sądzi pani, że to ogrom­nie in­te­re­su­jące?

– Pew­nie, że in­te­re­su­jące – od­pa­rła. – My­śli pan, że to może mieć zwi­ązek ze śmier­cią bra­ta?

– Nie mam po­jęcia. Mu­sia­łbym po­roz­ma­wiać z tym czło­wie­kiem. Czy pa­mi­ęta pani jego na­zwi­sko?

Sio­stra zma­rłe­go za­du­ma­ła się.

– Nie­ste­ty, nie – rze­kła po chwi­li. – Ma­rian za­wsze o nim mó­wił „ten mło­dy hi­sto­ryk”.

– Czy to zna­czy, że znał go dłu­żej niż dwa mie­si­ące? – pod­ko­mi­sarz zi­den­ty­fi­ko­wał nie­ści­sło­ść w wy­po­wie­dzi roz­mów­czy­ni.

– Tak, tak – od­pa­rła, ki­wa­jąc przy tym po­ta­ku­jąco gło­wą. – Po­znał go ja­kieś pó­łto­ra roku temu. Ten na­uko­wiec pi­sał wte­dy pra­cę dok­tor­ską o kra­kow­skiej Słu­żbie Bez­pie­cze­ństwa i na­mó­wił bra­ta na spo­tka­nie.

– A prze­cież ja­kiś czas temu po­wie­dzia­ła pani, że ni­ko­mu nie opo­wia­dał o swo­jej pra­cy. Pani Ma­rio! Mam wra­że­nie, że nie jest pani ze mną szcze­ra. – Głos po­li­cjan­ta za­brzmiał bar­dzo su­ro­wo.

– Z całą od­po­wie­dzial­no­ścią pod­trzy­mu­ję to, co po­wie­dzia­łam wcześ­niej – oświad­czy­ła nie­mal ofi­cjal­nym to­nem sio­stra zma­rłe­go. – Hi­sto­ryk był bar­dzo nie­za­do­wo­lo­ny z tej roz­mo­wy, gdyż na zde­cy­do­wa­ną wi­ęk­szo­ść py­tań Ma­rian nie udzie­lił mu od­po­wie­dzi, za­sła­nia­jąc się ta­jem­ni­cą słu­żbo­wą, któ­ra w jego mnie­ma­niu wci­ąż go obo­wi­ązy­wa­ła.

– Po tylu la­tach od roz­wi­ąza­nia SB?

– Mó­wi­łam prze­cież, że na te­mat swo­jej pra­cy mil­czał jak grób. Taki już po pro­stu był.

– Z tego, co pani do tej pory po­wie­dzia­ła o tym na­ukow­cu, wy­ni­ka, że on i pani brat spo­tka­li się w su­mie dwa razy? – Po­li­cjant chciał uści­ślić in­for­ma­cje na te­mat tej zna­jo­mo­ści.

Pani Ma­ria już mia­ła przy­tak­nąć, ale za­wa­ha­ła się.

– Trzy razy, pro­szę pana – spro­sto­wa­ła, po czym ra­do­śnie oświad­czy­ła: – Już wiem, skąd we­źmie­my jego na­zwi­sko!

– Skąd? – za­re­ago­wał Ve­se­ly.

– Z jego ksi­ążki – od­rze­kła. – Musi pan bo­wiem wie­dzieć, że ja­kiś rok po pierw­szym spo­tka­niu ten mło­dy hi­sto­ryk od­wie­dził Ma­ria­na, by po­da­ro­wać mu pra­cę na­uko­wą swo­je­go au­tor­stwa. Cho­dźmy do po­ko­ju, gdzie znaj­du­je się bi­blio­tecz­ka – za­ko­men­de­ro­wa­ła.

We­szli do ma­łe­go po­ko­iku, w któ­rym sta­ło biur­ko, a obok nie­go nie­wiel­ki re­gał. W kil­ka mi­nut Ve­se­ly przej­rzał wszyst­kie ty­tu­ły, lecz nie zna­la­zł żad­ne­go, któ­ry mo­żna by sko­ja­rzyć z pu­bli­ka­cją na­ukow­ca.

– Dziw­ne – sko­men­to­wa­ła ten fakt pani Ma­ria. – Ja nie bra­łam ksi­ążki, a prze­cież brat nie mógł jej ni­ko­mu po­ży­czyć.

– Jest pani prze­ko­na­na, że ona w ogó­le tu była? – po­wąt­pie­wał pod­ko­mi­sarz.

– Była na pew­no, pro­szę pana. Jak Boga ko­cham!

Ve­se­ly po­kręcił z nie­do­wie­rza­niem gło­wą. „Je­śli ko­bie­ta się nie myli, to być może fak­tycz­nie coś dziw­ne­go się tu­taj dzia­ło” – po­my­ślał. Przez mo­ment za­sta­na­wiał się, jak usta­lić na­zwi­sko mło­de­go na­ukow­ca.

– A może cho­ciaż pani wie, z ja­kie­go uni­wer­sy­te­tu był ten hi­sto­ryk? – W gło­sie Zyg­mun­ta za­dźwi­ęcza­ła ni­kła na­dzie­ja.

– No chy­ba z na­sze­go, kra­kow­skie­go – usły­szał od­po­wie­dź.

– Pani Ma­rio! W Kra­ko­wie są przy­naj­mniej trzy uczel­nie, gdzie mo­żna stu­dio­wać hi­sto­rię, a nie da się wy­klu­czyć, że ten czło­wiek był z in­ne­go mia­sta.

– No nie­ste­ty, tego to ja już nie wiem. – Ko­bie­ta była au­ten­tycz­nie zmar­twio­na i zre­zy­gno­wa­na. – Przy­kro mi, że nie mogę po­móc – do­da­ła prze­pra­sza­jąco.

Ve­se­ly po­sta­no­wił za­ko­ńczyć roz­mo­wę. Za­mknął swój no­tat­nik i już miał wy­po­wie­dzieć for­mu­łkę po­dzi­ęko­wa­nia za wspó­łpra­cę z po­li­cją, gdy star­sza pani na­gle wy­krzyk­nęła:

– Pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu! Ale prze­cież ten hi­sto­ryk zo­sta­wił bra­tu wi­zy­tów­kę!

– Jest pani pew­na?

– Pa­mi­ętam do­sko­na­le, jak po trze­ciej wi­zy­cie tego mło­de­go czło­wie­ka, któ­ra tak zde­ner­wo­wa­ła Ma­ria­na, brat cho­wał ją do kla­se­ra, któ­ry znaj­du­je się w biur­ku.

Po­szli do naj­mniej­sze­go po­ko­ju. Z jed­nej z szu­flad pani Ma­ria wy­ci­ągnęła spe­cjal­ny or­ga­ni­zer na wi­zy­tów­ki. Ve­se­ly za­czął je prze­glądać. Od razu spo­strze­gł, że są po­ukła­da­ne w po­rząd­ku al­fa­be­tycz­nym. W zde­cy­do­wa­nej wi­ęk­szo­ści były bar­dzo sta­re, z cza­sów PRL. Przed ocza­mi prze­wi­ja­ły mu się na­zwi­ska opa­trzo­ne stop­nia­mi ofi­cer­ski­mi, za­pew­ne funk­cjo­na­riu­szy SB, oraz na­zwy struk­tur Mi­li­cji Oby­wa­tel­skiej i Pol­skiej Zjed­no­czo­nej Par­tii Ro­bot­ni­czej. Na­gle za­trzy­mał się. Coś mu nie pa­so­wa­ło. Cof­nął wzrok na wcze­śniej­sze kar­to­ni­ki. Przez jego cia­ło prze­bie­gł dreszcz. Spo­strze­gł, że po­mi­ędzy wi­zy­tów­ka­mi z na­zwi­ska­mi na li­te­rę „K” znaj­do­wa­ła się jed­na z na­zwi­skiem za­czy­na­jącym się na „Z”. Nie po­wie­dział jed­nak o swo­im od­kry­ciu go­spo­dy­ni. Przej­rzał do ko­ńca po­zo­sta­łe, ale tej od hi­sto­ry­ka nie od­na­la­zł.

– Może pani brat był wte­dy tak zły, że wy­rzu­cił wi­zy­tów­kę do śmie­ci?

– To nie­mo­żli­we, pro­szę pana. Pa­mi­ętam do­kład­nie, jak ją wkła­dał do kla­se­ra – za­pew­ni­ła ko­bie­ta. – De­ner­wo­wał się przy tym okrop­nie, gdyż chciał ją umie­ścić w od­po­wied­nim miej­scu, zgod­nie z po­rząd­kiem al­fa­be­tycz­nym, a to ozna­cza­ło prze­kła­da­nie kil­ku­dzie­si­ęciu in­nych wi­zy­tó­wek.

– No to co się z nią, do cho­le­ry, sta­ło? Wy­pa­ro­wa­ła? – Zyg­munt nie wy­trzy­mał. – Wszyst­ko jest w tym miesz­ka­niu po­ukła­da­ne ni­czym kloc­ki lego, a jak trze­ba coś od­na­le­źć, to oka­zu­je się to nie­mo­żli­we.

– Te­raz chy­ba pan wresz­cie ro­zu­mie, dla­cze­go uwa­żam, że śmie­rć mo­je­go bra­ta to nie wy­pa­dek. – Z gło­su star­szej pani ema­no­wa­ło prze­ko­na­nie, że się nie myli. ■
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: