- W empik go
Ostatni? rozdział - ebook
Ostatni? rozdział - ebook
Trzecia część cyklu, w którym autorka przedstawia proces odkrywania swojej kobiecości. Kończąca tryptyk książka przedstawia w bardzo obszerny i szczegółowy sposób cały proces korekty płci, jaki przeszła bohaterka. Znajdziemy tu także obszerny dział dodatków związanych z korektą płci (wzory pism, metryczki specjalistów, poradnie).
Książka powstała pod patronatem Fundacji Akceptacja w ramach obszaru Trans-Akcja, współfinansowanej przez Stowarzyszenie Lambda Warszawa i Fundusz Stonewall.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-893-6 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dr Sylwia Rydz
Łódź, 15 lutego 2018 roku
Zostałam przez autorkę poproszona o uwagi do rękopisu przygotowywanej do druku książki.
Ania ma już dużą wprawę zarówno w opowiadaniu o sobie jak i w pisaniu (czytałam także pierwszą książkę autorki „Lukrecja w ciele Krzyśka”). Właściwie to ma już wyrobiony pewien styl narracji. Wszystko jest spójną i ciekawą opowieścią, a ponadto zawiera mnóstwo praktycznych wskazówek — prawie jak poradnik. Właściwie ten tekst potwierdza to, co odczułam przy naszym pierwszym spotkaniu — Ania jest niesamowicie otwartą osobą o dużej samoświadomości siebie a przede wszystkim pozytywnie nastawioną do życia kobietą. I powtórzę teraz to co mówiłam, gdy miałyśmy okazję się spotkać — mało która kobieta biologiczna jest tak świadoma kobiecości, jak Ania. Ma mnóstwo obszarów i tematów przerobionych i przepracowanych. Co się da zmienić — zmienia, na co nie mamy wpływu — szkoda trudu i czasu. Życie niesie tyle ciekawych wyzwań, że nie ma co marnować ich na rzeczy bezsensowne. Jej ponowne narodziny są odkrywaniem życia na nowo, dają Jej mnóstwo energii i satysfakcji (problemów też). Zastanawiam się, ile rzeczy było by poza Nią, gdyby nie dokonała tych jakże trudnych zmian w swoim życiu. Mocnym akcentem jest ostatnie zadanie o stawianiu zniczy i kwiatów na grobie. Ma radość zamiast depresji i pełnię życia zamiast myśli samobójczych. Myślę, że pytanie „czy warto?” jest pytaniem retorycznym.Transseksualizm
Jak możemy przeczytać w ICD-10, czyli Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych, transseksualizm klasyfikowany jest w grupie F64 (zaburzenia identyfikacji płciowej) w sposób następujący:
Transseksualizm (F64.0)
Pacjent pragnie żyć i być akceptowanym jako przedstawiciel płci przeciwnej, czemu towarzyszy zazwyczaj uczucie niezadowolenia z powodu niewłaściwości własnych anatomicznych cech płciowych oraz chęć poddania się leczeniu hormonalnemu czy operacyjnemu, by własne ciało uczynić możliwie najbardziej podobnym do ciała płci preferowanej.
Jeżeli sięgniemy do Kryteriów diagnostycznych DSM IV, to przeczytamy, że jest to Zaburzenie tożsamości płciowej:
A. Silne i utrwalone utożsamianie się z płcią przeciwną (nieograniczone do pragnienia jakichś uznawanych korzyści związanych z przynależnością do płci odmiennej).
U dorastających i dorosłych zakłócenie przejawia się takimi objawami jak: stałe pragnienie przynależności do innej płci, częste podawanie się za osobę innej płci, pragnienie życia lub bycia traktowanym jako osoba innej płci albo przeświadczenie o swoich uczuciach lub reakcjach jako typowych dla innej płci.
B. Utrwalone poczucie niewygody związanej z własną płcią i poczucie niewłaściwości roli związanej z ta płcią.
U dorastających i dorosłych zaburzenie przejawia się takimi objawami, jak: pochłoniecie potrzebą uwolnienia się od pierwotnych lub wtórnych cech płciowych (np. żądanie hormonów, zabiegów chirurgicznych lub innych sposobów fizycznej zmiany cech płciowych na naśladujące inną płeć) albo przekonanie, że urodził się z niewłaściwą płcią.
C. Zakłócenie nie współistnieje ze stanem fizycznego interseksualizmu.
D. Zakłócenie powoduje kliniczne cierpienie lub ograniczenie funkcjonowanie społecznego, zawodowego lub w innych ważnych dziedzinach funkcjonowania
Kolejna edycja kryteriów diagnostycznych DSM V określeniem Dysforia płciowa u dorastających i dorosłych precyzuje: Wyraźna niezgodność miedzy odczuwaną/wyrażaną przez daną osobę płcią a płcią jej przypisaną, trwająca co najmniej sześć miesięcy, objawiająca się co najmniej dwoma spośród wymienionych:
— Wyraźna niezgodność miedzy odczuwaną/wyrażaną przez daną osobę płcią a pierwszorzędnymi i/lub drugorzędnymi cechami płciowymi .
— Silna potrzeba bycia pozbawionym pierwszorzędnych i/lub drugorzędnych cech płciowych z powodu wyrażanej niezgodności miedzy odczuwaną/wyrażaną przez daną osobę płcią
— Silna potrzeba posiadania pierwszorzędnych i/lub drugorzędnych cech płciowych płci przeciwnej
— Silna potrzeba bycia przeciwnej płci (albo płci innej niż przypisane danej osobie)
— Silna potrzeba bycia traktowanym jak osoba przeciwnej płci (albo płci innej niż przypisane danej osobie)
— Wyraźne przekonanie, że dana osoba wyraża uczucia i prezentuje reakcje typowe dla płci przeciwnej płci (albo płci innej niż przypisane danej osobie)
Tyle „regułki”.
Chciałabym jeszcze tutaj wspomnieć o różnicach miedzy transseksualizmem a transwestytyzmem podwójnej roli. Według ICD-10 transwestytyzm o typie podwójnej roli to:
Przebieranie się w odzież płci przeciwnej w celu osiągnięcia przyjemności z chwilowego odczuwania przynależności do płci przeciwnej, jednak bez chęci bardziej trwałej zmiany płci i bez pragnienia operacyjnego potwierdzenia tej zmiany. Przebieraniu się nie towarzyszy podniecenie seksualne.
Zaburzenia identyfikacji płciowej w okresie dojrzewania lub wieku dorosłym, typ nie transseksualny.
Wspominam o tym, gdyż dla przeciętnego odbiorcy osoba transseksualna a transwestyta podwójnej roli to to samo. Zwłaszcza, że nie zdają sobie sprawy z tego, że transwestytyzm występuje także wśród biologicznych kobiet.
Wiele osób transpłciowych (transseksualnych) przechodzi „etap” określania siebie jako transwestyty podwójnej roli, sama taki etap przechodziłam. Jest to jedna z prób dostosowania się do otaczającej rzeczywistości, do warunków osobistych. W moim przypadku, i przypuszczam, że w znakomitej większości innych przypadków, jest to jednak tylko etap.
Użyłam przed chwilą pojęcia transpłciowość. Zrobiłam to celowo, gdyż staramy się wprowadzać do biegu właśnie to pojęcie, które w języku polskim lepiej oddaje istotę sprawy. Sex w języku polskim kojarzy się jednoznacznie, i określenie transseksualizm kieruje uwagę na seksualność, gdy tymczasem mamy tutaj do czynienia z tożsamością płciową, gdzie nasza seksualność nie gra roli. Osoba transpłciowa może być osobą homoseksualną, heteroseksualną, biseksualną, aseksualną i nie ma to wpływu na to, że jest osobą transpłciową. Jej tożsamość płciowa o tyle ma związek z seksualnością, że może determinować, jaką orientację dana osoba ma, chociaż i z tym zagadnieniem w przypadku osób transpłciowych nie jest łatwo i prosto, o czym będzie można przeczytać także w dalszej części tej książki.
Obecnie w Polsce pojęcie transpłciowość to parasol, pod którym znajdują się wszystkie osoby, które wyłamują się z binarnego podziału płci, czyli także osoby transseksualne. Używam tego określenia głównie dlatego, że opowiadam o procesie korekty płci, w którym to określenie jest oficjalnie używane. Jednak, jak sami czytelnicy zauważą, często używam też określenia transpłciowość. W odniesieniu do mnie, a opowiadam własną korektę płci, są to terminy równoznaczne, choć należy cały czas pamiętać, że transpłciowość ma bardzo wiele obliczy.
Nie chcę wdawać się w długi wykład. Wszystkich zainteresowanych odsyłam do literatury fachowej, której na naszym rynku wydawniczym już trochę jest i sukcesywnie przybywa nowej. Chciałam tylko podkreślić, że to nie jest mój wymysł; że to, czego doświadczam, doświadcza na świecie bardzo wielu ludzi i jest to na tyle poważne, że zjawiskiem tym od lat zajmują się badacze.
Bibliografia
— ICD-10 Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych, rewizja dziesiąta, World Health Organization 2008, Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia 2012
— DSM-IV-TR Kryteria diagnostyczne, American Psychiatric Association 2000, wydanie polskie Elsevier Urban & Partner 2010
— DSM-V-TR Kryteria diagnostyczne, American Psychiatric Association 2013, wydanie polskie Edra Urban & Partner 2015Wstęp
Mam nadzieję, że przeczytanie tej opowieści pozwoli zrozumieć, że żadna osoba transseksualna nie koryguje płci dla swojego kaprysu.
Mam nadzieję też, że pozwoli zrozumieć, dlaczego tak niewiele osób transseksualnych decyduje się na przejście tej drogi, mimo, że większość z nich zapewne by chciało.
Chcę wierzyć, że doczekamy takich czasów, gdzie proces ten nie będzie tak bolesny, kosztowny i skomplikowany. I że doczekamy czasów, gdzie nikt nie będzie nikogo zmuszał wbrew jego woli do robienia ze swoim życiem i ciałem tego, na co nie ma ochoty.
Rozpoczynając proces tranzycji, nie wiedziałam prawie nic o jego przebiegu. Nie wiedziałam, jak powinien prawidłowo przebiegać. Znałam tylko ogólny zarys. Trudno mi było znaleźć konkretne informacje przedstawiające ten proces krok po kroku, we wszystkich aspektach, jakie z nim się wiążą. Borykając się z tymi problemami, szukając odpowiedzi na wiele pytań, stwierdziłam, że skoro zaczęłam pisać o swojej przemianie, mogę przecież także opisać cały proces ze wszystkimi jego niuansami. Tak powstał pomysł, by napisać tą książkę, w której chciałam opisać cały proces tranzycji. Zarówno diagnostyczny, jak i medyczny oraz prawny. Chciałam, by na konkretnym przykładzie można było prześledzić, jak trudny, skomplikowany, odpowiedzialny i zależny od wielu, często niezależnych od nas czynników, jest to proces.
Chciałam pokazać wszystkim tym, którym wydaje się, że czterdziestodwuletniemu facetowi coś odbiło i zachciało mu się nagle być kobietą (często słyszałam takie opinie), że dla kaprysu raczej nikt nie poddałby się tak skomplikowanemu i drogiemu procesowi, który w dodatku spowodował poważne zmiany w życiu rodzinnym.
Pragnę także, by inne osoby trans, czy to rozpoczynające swoją drogę, czy już będące na niej, mogły porównać i być może uzyskać podpowiedź, co w danej sytuacji można zrobić. Sama się wielokrotnie przekonałam, że uzyskanie informacji, mimo istnienia for branżowych, wcale nie jest proste. A uzyskane informacje z różnych źródeł często się wzajemnie wykluczały.
Nie chcę powiedzieć, że droga, którą przeszłam, jest jedyną prawidłową. To tylko przykład jednej konkretnej osoby, która ten proces przeszła w konkretnych uwarunkowaniach. W taki a nie inny sposób. I co ważne, przeszła go z pozytywnym skutkiem. Zarówno w sferze medycznej, jak i prawnej. Ale przede wszystkim w sferze psychicznej i emocjonalnej. Co w przypadku tranzycji jest chyba najważniejsze i wyklucza, w co głęboko wierzę, jakiekolwiek szanse na pojawienie się myśli o detranzycji.
Tryptyk
Gdy w 2012 roku zaczynałam pisać bloga, nie przypuszczałam, że powstanie opowieść o tym, jak odkrywałam siebie. Dzisiaj jestem pewną siebie, spełnioną kobietą odnoszącą sukcesy w działaniach społecznych. Nie wzięło się to znikąd, dlatego, wiedząc, jak wiele osób transpłciowych walczy o prawo do bycia sobą, postanowiłam zrobić coś, co przyczyni się do tego, by nam, osobom transpłciowym, żyło się lepiej. Temu służy min założona przeze mnie Fundacja. Temu też służy ten tryptyk, którego ostatnią część mają Państwo w rękach.
Książka ta kończy historię odkrywania siebie rozpoczętą na kartach „Lukrecji w ciele Krzyśka” a kontynuowaną w „Opowieściach różnej treści”.
Dobra ta droga czy zła?
czyli test realnego życia; pytania, które powinny być zadane czy nie i dzieci.
Wielokrotnie w trakcie procesu, gdy wdawałam się w dyskusje o jego przebiegu, spotykałam się z zarzutami, że propaguję metody niegodne z tym, do czego powinniśmy dążyć. Że chwalę metody, które są przestarzałe, kontrowersyjne, nieodpowiadające standardom, do jakich powinno się dążyć.
Ok, zgadzam się, że proces ten wymaga zmian. I sama bardzo często w różnych rozmowach to podkreślam. Zgadzam się, że wiele aspektów powinno wyglądać inaczej. Sama kiedyś w faktach TVN powiedziałam, że test realnego życia to okrutny survival. Ale…
Właśnie to ale.
Ja w swoich działaniach postanowiłam skupiać się na pomocy tu i teraz. I takie przesłanie towarzyszy powstaniu tej książki i zapisu mojego procesu tranzycji.
Przeszłam go w całości w taki a nie inny sposób. Wiem, czego chciałam dzięki niemu się dowiedzieć, czego uniknąć, gdzie dotrzeć. I przede wszystkim zrobić to tu i teraz. Gdy ktoś mnie zapyta, jak powinien to zrobić dzisiaj, w tej rzeczywistości, w jakiej żyjemy, powiem mu, że w taki sposób, niedoskonały, być może nawet łamiący pewne standardy, które już w pewnym stopniu funkcjonują, można osiągnąć zamierzony efekt.
Jestem kobietą po przejściach. Mam rodzinę (byłą żonę, syna, siostrę i Jej rodzinę), miałam rodziców, mam dalszą rodzinę i nie uważałam, że pytania ich dotyczące w trakcie diagnozy były czymś nie na miejscu. Dążyłam wręcz do nich, bo dla mnie proces tranzycji to nie „ja” tylko „my”. Dotyczył on wszystkich moich bliskich. I od razu podkreślam, dla mnie było to dobre i wskazane i wiem, że pomogło nie tylko mnie, ale pośrednio także moim bliskim, gdyż byłam w stanie lepiej ten cały proces przeprowadzić z ich „udziałem”. Dlatego, gdy ktoś mnie zapyta, czy proces tranzycji dotyczy tylko „mnie” czy dotyczy „nas”, odpowiem, że „nas” i powinno się to uwzględnić w diagnostyce. Co oczywiście nie znaczy, że każdy ma się do tej rady stosować.
Tak samo moja seksualność. Podejście do tego zagadnienia w odniesieniu do tego, że zmieniam cały swój świat, zmieniam postrzeganie siebie, jest jak najbardziej na miejscu. Tutaj też rozmowy na ten temat bardzo mi pomogły, więc też uważam, że są wskazane i mogą pomóc.
Jednak powtórzę, to moje doświadczenia tak mi każą mówić, co nie znaczy, że każdy ma się do nich stosować. Tak samo, gdy polecam diagnostów to nie dlatego, że uważam, że są najlepsi w branży, ale dlatego, że ja jestem zadowolona z ich pracy. Nie oceniam ich metod a skutek. Gdyż tak właśnie widzę ten problem w odniesieniu do konkretnej osoby, która tu i teraz chce przejść proces. Najważniejszy jest efekt, i to nie tylko pozytywny przebieg rozprawy, ale „ja” w otaczającym mnie najbliższym świecie (rodzina, przyjaciele, praca, sąsiedzi).
Z tego samego powodu uważam, że ten wyklęty wręcz test realnego życia, który i moim zdaniem w jego założeniach jest pomyłką, ma jednak swoją wartość. W rzeczywistości, w jakiej obecnie żyjemy, jestem przekonana, że tylko sprawdzenie siebie w takim teście może dać odpowiedź, czy podołam, czy to, że widzę w sobie kobietę/mężczyznę jest na tyle silne, że będę w stanie, dzień za dniem, być może do końca życia, mierzyć się z różnymi problemami i wyzwaniami, wielkimi, dotyczącymi ważnych spraw, ale i prozaicznymi sytuacjami życia codziennego (jeden, bardzo kuriozalny, ale dobrze pokazujący to, o czym piszę, przykład: w moim wieku zarost jest bardzo widoczny. Nie stać mnie na laserowe zabiegi usunięcia go, więc codziennie rano, czy chcę, czy nie, muszę zrobić makijaż. Poza tym, muszę myśleć o tym, że wieczorem będzie już ponownie widoczny. Mieszkam na osiedlu. Niekiedy zdarza się, że mam dzień lenistwa, gdy nie muszę wyjść z domu, ale nagle okaże się, że muszę, chociażby w tak prozaicznej sprawie, jak wyniesienie śmieci, bo coś się stało i nie mogą poczekać do następnego dnia. Wtedy, by wyjść na kilka minut na dwór i przejść 100m do osiedlowego śmietnika, muszę zrobić pełny makijaż, który zajmuje mi z goleniem prawie godzinę).
Takich „drobiazgów” mam w życiu dostatek. Albo to, że mijam jakąś parę i słyszę: „tej, to był facet”. I głośny śmiech. Nie wystarczy przejść pełnej diagnozy i procesu sądowego, by świat nagle zaczął patrzeć na ciebie inaczej, zwłaszcza, gdy już nie masz „naście” albo dwadzieścia parę lat.
Ja mogę powiedzieć, że nie mam problemu, bo nawet takie teksty, jak wspomniany wyżej, mnie śmieszą (choć zawsze trochę bolą i irytują, i tak chyba już zostanie), ale wiem, że ten stan osiągnęłam dzięki temu, zwał jak zwał, testowi. Fakt, że ja go nie robiłam bo miałam takie zalecenie, ale był wymogiem mojego lekarza prowadzącego, więc i tak bym mu się poddała. Ja go robiłam, bo chciałam, bo uważałam, że skoro jestem kobietą, to chcę żyć jak kobieta, i muszę to sprawdzić, zanim podejmę radykalne kroki. Dlatego, gdy okazało się, że mam się poddać operacji, nie miałam wątpliwości. Mogłam się skupić tylko na tym, w jaki sposób i za co ją przeprowadzić, a nie, czy tej nieodwracalnej zmiany nie będę potem żałowała.
Można oczywiście dyskutować o zasadności wymagania testu realnego życia w ramach samego procesu. Tutaj oczywiście jestem zgodna, że jego przeprowadzenie powinno być decyzją samej osoby diagnozowanej, jednak też uważam, że diagnosta powinien, nawet, jak by go nie wymagał, wyjaśnić, dlaczego warto byłoby się mu poddać. Tak, jak rozumiem tych, co mówią, że to łamanie praw człowieka, tak samo rozumiem tych, którzy mają swoim nazwiskiem podpisać się pod decyzją, która zmieni życie innego człowieka. Zmieni bardzo radykalnie.
Zapewne to, co teraz napiszę, sprowadzi na moją głowę kolejne gromy, ale jak próbuję sobie siebie wyobrazić, że diagnozuję osobę, której mam wystawić opinię dla seksuologa potrzebną do pozwu sądowego, nie umiem sobie wyobrazić, że mogłabym cokolwiek zlekceważyć. Tak łatwo mówić, jak coś powinno wyglądać, jak nie trzeba podjąć decyzji w odniesieniu do konkretnej osoby, która w pełni ufa naszej ocenie. I brałabym też pod uwagę sytuację, w jakiej osoba diagnozowana się znajduje, bo zwłaszcza w obecnych czasach ma to ogromne znaczenie.
Zawsze będę w rozmowach dotyczących procedur podkreślała konieczność ujęcia ich w sformalizowane ramy i ich uproszczenia. Jednak w konkretnym przypadku osobie, która mnie zapyta, co i jak ma zrobić, powiem, jaki scenariusz ma przyjąć, by osiągnąć zamierzony cel w najlepszy możliwy sposób.
Poruszę jeszcze jeden problem. Dzieci. Osobie mającej niepełnoletnie dzieci powiem, że podejmując proces tranzycji z prawną korektą, utraci prawa rodzicielskie. Uważam to za barbarzyńskie, tak samo, jak zmuszanie do rozwodu. Ale tak jest obecnie i oczywiście, gdy ktoś będzie chciał walczyć, to oczywiście może, i chwała mu za to. Ale powiem też, że decydując się na pełną korektę musi liczyć się z tym, że te prawa utraci. Gdyż właśnie tak postrzegam informowanie konkretnej osoby. Przedstawienie wszystkich aspektów, wskazanie zagrożeń, pokazanie sposobu realizacji. I próbę znalezienia najlepszego rozwiązania. A nie zmienianie systemu, bo nie każdy chce i ma siłę, by ten system zmieniać. Jak chce przejść proces skutecznie, to ma do tego prawo i ja tą książką jeden z takich skutecznych sposobów chcę pokazać.
Cały czas wierzę, że doczekam czasów, gdy nie będzie trzeba dokonywać tak bolesnych wyborów podejmując decyzję prawnej korekty płci, ale dopóki mamy taką sytuację, jaką mamy, zawsze będę stawiała na pierwszym planie skuteczność, efekt, a nie metodę diagnostyczną.
Miałam dobre relacje z mamą, spojrzałam inaczej na ojca, gdy opiekowałam się nim w ostatnich miesiącach jego życia, a on do mnie mówił „waćpani”. Mam bardzo dobre relacje z siostrą i Jej rodziną. Mam dobre relacje z synem. Mam dobre, a nawet nie bałabym się powiedzieć, bardzo dobre relacje z ludźmi z przeróżnych grup społecznych i środowisk. Wierzę w Boga i głośno o tym mówię. W czerwcu zostałam Akolitką, chyba pierwszą trans kobietą pełniąca tą posługę w Polsce. Mam bardzo złe doświadczenia ze środowiskiem LGBT, praktycznie w chwili obecnej to jedyne złe relacje, jakie są moim udziałem.
Wszystko to, także ten ostatni punkt (czego akurat nie żałuję i nie uważam za porażkę), są wynikiem tego, w jaki sposób przeszłam proces tranzycji, proces odkrywania siebie.
październik 2017
Kilka uwag na koniec wstępu
Komponując zawartość książki brałam pod uwagę, że kogoś może interesować tylko sam proces. Inną osobę operacje. Jeszcze inną diagnoza. A ktoś być może potrzebuje tylko informacji o tym, co zrobić, jak się ma wyrok już w ręku. Mam nadzieję, że przyjęty przeze mnie układ pozwoli każdemu zainteresowanemu łatwo znaleźć te informacje, których poszukuje.
Dlatego książka podzielona jest na działy, które zachowują wewnątrz chronologię. Natomiast same nie są ułożone chronologicznie, gdyż wiele rzeczy działo się równocześnie. Opisałam je właśnie w ten sposób, by w jednym rozdziale było zamknięte całe zagadnienie.
Chcąc nadać bardziej uniwersalny wymiar książce, nie podaję w niej pełnych dat.
A teraz już zapraszam w „podróż pociągiem do bycia sobą”.
Wsiadamy na stacji Krzysztof, by wysiąść na stacji Anna Maria.
w momencie, gdy oddaję tą książkę do druku, studiuję zarządzanie na Wyższej Szkole Bankowej. Jednak przygody z psychologią całkiem nie skończyłam, choć już nie robię tego w ramach studiów. Dlaczego zmieniłam kierunek studiów opisuję w jednym z dodatków do tej książki.
„Lukrecja w ciele Krzyśka”, Lukrecja Kowalska, Ridero 2016
Hormone Replacement Therapy (Hormonalna Terapia Zastępcza) u osób transseksualnych ma na celu doprowadzenie do zaniku cech typowych dla płci wrodzonej oraz rozwoju tych, które są charakterystyczne dla płci oczekiwanej. najistotniejszymi (w zależności od kierunku zmiany) środkami są estrogeny oraz pochodne testosteronu.
Sex Resassignment Surgery (SRS) — angielski termin oznaczający operacyjną korektę płci, a dokładnie zabieg waginoplastyki, czyli wytworzenia żeńskich narządów płciowych u trans kobiet
Jednak Świadkowie Jehowy to była ślepa droga. Dzisiaj jestem członkinią Reformowanego Kościoła Katolickiego i nie muszę już roztrząsać tych dylematów, jakie miałam wtedy, gdy spotykałam się ze Świadkami. W planach mam wydanie książki „Moja droga do Boga”, w której opisuję to, jak rozwijała się moja chrześcijańska duchowość.Proces sądowy
Kuratorzy
Po otrzymaniu diagnozy psychologiczno-seksuologicznej nie zostało nic innego, jak przygotować i złożyć pozew.
I tutaj pojawiły się pierwsze wątpliwości. Jak ująć w pozwie kuratorów. Gdy zaczęłam szukać informacji, dostałam tak sprzeczne wiadomości, że nie miałam pojęcia, co zrobić. Akurat w tych dniach rozmawiałam z moją przyjaciółką, Renatą, która jest radcą prawnym. Nie znając specyfiki rozprawy o uzgadnienie płci, praktycznie od razu wskazała rozwiązanie, które powinno być użyte w odniesieniu do kuratorów. Stwierdziła, że kuratorzy powinni być wyznaczeni przed złożeniem pozwu. To potwierdzało część informacji, które sama zdobyłam. Próby uzyskania wiadomości w sądzie spowodowały, że postanowiłam skorzystać z pomocy Renaty w sposób formalny.
W tym celu spotkałyśmy się, aby omówić wszystkie znane nam aspekty sprawy. Renata pomogła mi zrozumieć sposób funkcjonowania prawa w tym konkretnym przypadku. Postanowiłyśmy złożyć najpierw wniosek o przyznanie wskazanych przeze mnie kuratorów moim nieżyjącym rodzicom.
Wniosek ten, dzięki informacjom uzyskanym od Renaty, wiedziałam, że trzeba złożyć do Sądu Rodzinnego odpowiedniego dla miejsca zamieszkania wskazanych kuratorów. Poprosiłam Renatę, aby napisała mi taki wniosek wraz z uzasadnieniem, za co zapłaciłam.
Postanowiłam, skoro i tak poniosłam już bardzo wysokie koszty, ponieść je także za pomoc w przygotowaniu dokumentacji sądowej i czuwanie nad prawidłowym przebiegiem procesu.
Podczas naszej rozmowy Renata wskazała jeszcze na jeden ważny fakt. Nie trzeba czekać na decyzję Sądu Rodzinnego, tylko do pozwu dołączyć informację o złożonym już wniosku o ustalenie kuratorów. To na pewno przyśpieszy sprawę, bo sąd będzie mógł już zająć się procesowaniem złożonego pozwu. Bardzo mnie to ucieszyło, bo wystraszyłam się, że oczekiwanie na decyzję sądu Rodzinnego znacznie oddali w czasie samo złożenie pozwu, a co za tym idzie, wydłuży cały proces. W trakcie sprawdzania wszelkich dostępnych informacji o kuratorach i przebiegu procesu, trafiłam też na informację, że w przypadku jednej osoby, która to opisała, pozwany został pełnoletni syn powoda. Z całej dostępnej mi wiedzy, powołuje się tylko nieletnie dzieci. Miałam nadzieję, że to tylko jakiś wyjątek, nieporozumienie. Nie chciałabym, aby w i tak trudnej sytuacji naszych wzajemnych relacji, został jeszcze wezwany do sądu.
Gdy otrzymałam wnioski o przyznanie kuratorów, dowiedziałam się kolejnej rzeczy, że muszą być dwa wnioski, osobno dla każdego zmarłego rodzica. Dowiedziałam się też z opisu wniosku, że w tym wypadku składam je do sądu w Poznaniu, bo obowiązuje tutaj adres zamieszkania wnioskodawcy.
8 sierpnia poprzez złożenie obu wniosków w biurze podawczym sądu w Poznaniu oficjalnie rozpoczęłam proces prawnej korekty płci metrykalnej.
Wieczorem tego samego dnia wysłałam napisany już pozew do Renaty a sama zajęłam się skanowaniem i przygotowaniem kompletu dokumentów, które miały być dołączone do pozwu w celu ich wydrukowania.
Świadkowie
Postanowiłam włączyć do rozprawy świadków. Chciałam, aby proces przeszedł z jak najmniejszymi problemami, a udział świadków w moim odczuciu powinien na pewno pomóc. Ze względu na to, że proces miał odbyć się w Pile, chciałam świadków z okolic. Mogliby być z innych miejsc i nawet zeznawać w swoim mieście, ale uznałam, że ten tak ważny proces powinien odbyć się w komplecie. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, że powołany świadek nie będzie na rozprawie osobiście. Zwróciłam się do czterech osób. Dwie wyraziły zgodę praktycznie od razu, nie robiąc Żadnych przeszkód. Wręcz z radością oznajmiając, że bardzo chętnie mi pomogą. Dwie pozostałe odmówiły z żalem, bo tez chciały pomóc, ale ich tryb życia i uzależnienie od innych powodował, że nie mogły zapewnić, że w dniu rozprawy będą dostępne. Oczywiście, przyjęłam to tłumaczenie ze zrozumieniem. Tak więc na rozprawie pojawić się mieli w roli kuratorów Ania i Damian, a w roli świadków Hania i Justyna.
Przygotowałam też zestaw zdjęć prezentujących mnie w różnych sytuacjach życiowych mający ilustrować przebieg Testu Realnego Życia. Żeby ułatwić ich drukowanie wykorzystałam edytor tekstu, gdzie na pojedynczej karcie formatu A4 umieściłam 4 zdjęcia. Takich stron przygotowałam siedem. Teraz czekałam już tylko na oświadczenie siostry. Przyspieszyłam też, dzwoniąc do USC w Wyrzysku i przedstawiając sprawę, przesłanie do Poznania aktu małżeństwa.
W międzyczasie zeskanowałam całą dokumentację, jaką miałam dołączyć do pozwu. Udałam się na ulicę Strzelecką i w tamtejszym punkcie ksero zrobiłam kopie potrzebne do pozwu. Po powrocie posegregowałam je i teraz czekałam już tylko na sprawdzenie pozwu i oświadczenie mojej siostry.
Gdy Renata zapoznała się wstępnie z przygotowanym przeze mnie pozwem, umówiła się ze mną na rozmowę.
Na wstępie usłyszałam, że jej celem jest wygranie procesu na pierwszej rozprawie i w żadnym wypadku niedopuszczenie do apelacji. Taka wersja wypadków była też moim celem, więc bardzo mnie ucieszyło Jej nastawienie.
Przede wszystkim ponownie dowiedziałam się wielu cennych rzeczy związanych z pracą sądów i sędziego. Apelacja to nie kolejna rozprawa tylko sprawdzenie pod względem merytorycznym oraz prawnym, czy przebieg procesu w niczym nie uchybił prawu i zasadom obowiązującym podczas procesu. Czyli, w skrajnym przypadku, gdyby nawet sędzia źle zinterpretował naszą sprawę, ale zrobił to prawidłowo i zgodnie z przepisami, mogłoby się zdarzyć, że sąd apelacyjny podtrzymałby dla nas niekorzystny wyrok. To była ważna nowa informacja dla mnie.
Bardzo ważne podczas procesu jest także to, aby wszyscy mówili jednym głosem. Pozywający i materiał dowodowy muszą być spójne i nie może podczas przesłuchania pozywającego dojść do sytuacji, że przedstawione zostaną zdarzenia, które stoją w sprzeczności z dokumentacją dołączoną do pozwu. To samo dotyczy świadków. Ich zeznania nie mogą stać się podstawa do wysnucia przez sędziego jakichkolwiek wątpliwości, co mogłoby spowodować podważenie wiarygodności pozwu lub świadka. Także pozwani są dla sędziego ważni. W moim przypadku było to o wiele prostsze, gdyż rodzice nie żyli, a wskazani przeze mnie kuratorzy byli po mojej stronie. Czyli nie miałam nic mocnego przeciwko sobie.
Opinia biegłego. Tutaj kolejna ważna informacja. Opinia biegłego jest wiążąca dla sędziego. Sędzia nie może wydać wyroku sprzecznego z opinią biegłego. Tak więc bardzo ważne jest dobre przygotowanie się do spotkania z biegłym i dobre przygotowanie dokumentacji medycznej. Gdyby w opinii biegłego były jakieś zastrzeżenia, mogę wtedy wystąpić o wezwanie biegłego na rozprawę i zadawać mu pytania w celu wyjaśnienia wątpliwości.