- W empik go
Ostatni Sabat - ebook
Ostatni Sabat - ebook
Norene straciła zbyt wiele w swoim życiu. Pragnie odzyskać to, co kochała najbardziej. Dowiaduje się przez to o skrywanych przez jej najbliższych tajemnicach, które zmieniają bieg jej losów. Podczas zamieszania towarzyszą jej Pożoga, Pogrom, Wiedźmia Nienawiść, Szaleństwo, Panika i Śmierć. Nigdy nie pożądaj tego, co już dawno zostało utracone. W chwili, gdy popełnisz ten błąd, każdy twój krok będzie prowadził do zagłady.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-316-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W takich chwilach miałam ochotę schować twarz w dłoniach i krzyczeć. Siedziałam w ciszy na dachu naszego domu. Mój podbródek drżał z rozpaczy. Oczy niemal przegrywały w batalii ze łzami. Próbowałam znaleźć Twoją twarz w gwiazdach, ale tamtej nocy ukazywały kogoś innego. Wyobrażałam sobie, że siedziałaś kilka kroków ode mnie. Pod ciepłym kocem w kratę z termosem w ręku i książką pod pachą. Ze spojrzeniem utkwionym w firmament i wzrokiem łapczywie wyczekującym na magiczny moment. Co rok przygotowywałyśmy się na noc poprzedzającą Sabat. Od najmłodszych lat z radością obserwowałyśmy boski spektakl. A ten — mimo że tak nam znany — czarował nasze serca i fascynował umysły. Sprawiał, że chciało nam się żyć.
Tamtego wieczoru wszystko straciło na wartości. Nie było magii. Nie było zachwytu i nie było Ciebie. Z pogryzionymi ze zdenerwowania wargami wpatrywałam się w ludzkie niebo. Zwyczajne, pozbawione tajemniczości. Nudne, a jednocześnie wzbudzające we mnie uczucie przestrachu i pustki. Dziwne i obce.
Podczas gdy Twoja dusza uciekała od ciała, nie było przy nas nikogo. Nawet zabójca — młody, niedoświadczony chłopak — uciekł od nas w popłochu. Leżałaś zakrwawiona w moich ramionach. Wyglądałaś błogo. Skórę miałaś bladą. Oczy szeroko otwarte, a spojrzenie pełne spokoju i nadziei. Twoje delikatnie rozchylone usta, układały się w subtelnym uśmiechu. Drżącą dłonią odgarniałam niesforne, brązowe kosmyki z Twojej twarzy. Umierałaś w zupełnym opanowaniu. Bez błagania, bez łez. W sposób godny i niewinny. Zdawało się, że sama Śmierć była zachwycona twoim dołączeniem do Jej szeregów.
Gdy przymknęłaś powieki, w przestrachu wyszeptałam zaklęcie. Naszą ostatnią deskę ratunku. Moje siły miały być Twoimi. Powinnaś żyć szczęśliwie. Wspominać mnie w ciepłe wieczory. Tak jak ja miałam w zwyczaju przywoływać w pamięci Twój obraz.
Ale zawiodłam Cię i świat, który powinien się Tobie kłaniać. Okazało się, że nie byłam tak wielką czarownicą, za jaką się uważałam. Magia uniosła nas do góry i zniknęła. Mnie zostawiła człowiecze, obrzydliwe życie, Tobie zabrała wszystko.
Tak, moja droga, rozeszły się nasze drogi.
Kiedyś znów będziemy w tym samym świecie.
Żywe inaczej.
Szczęśliwe ponad wieki.
Razem.
_Twoja kochająca siostra, Norene._Rozdział pierwszy
Myślałam, że nie istniało dla mnie bardziej szkaradne uczucie niż zazdrość. Paląca, krusząca duszę, sprawiająca, że zaciskałam szczękę i zgrzytałam zębami. Myliłam się. Dało się z nią żyć. Należało od czasu do czasu przełknąć żółć egoizmu, która napływała do ust. Poczucie winy było jednak tym, z czym nie umiałam sobie poradzić. Gorzkie, gorejące w sercu, niczym rozgrzane żelazo. Wypalało mnie po kawałku i sprawiało, że co dzień czułam się coraz gorzej. Christopher krążył wokół mnie z niezadowoloną miną. W końcu zatrzymał się i machnął nerwowo kartką, którą wyrwał z mojego dziennika. Jego niebieskie oczy wypełnione były zdenerwowaniem, które powoli przelewało się na jego twarz. Ta zaś stawała się coraz bardziej czerwona.
— Co rok to samo, Norene — mówił cicho, ale to nie sprawiało, że jego ton był łagodniejszy. Każde wypowiedziane tak słowo bolało mnie. Działało w taki sposób, że czułam się nieprzyjemnie sama ze sobą. — Po co… — Zacisnął swoje usta w wąską linię. Zamyślił się na chwilę i westchnął przeciągle. — Po co tak mocno to rozdrapujesz? — zapytał spokojniej, z wyraźnie słyszalną nutą żalu. Przymknęłam powieki, by nie widział, jak przewróciłam oczami. Los zawsze wybierał mojego brata na pierwszą i najczęściej ostatnią osobę, która czytała moje listy.
— Tak mi jest najłatwiej — odpowiedziałam beznamiętnie. Spojrzał na mnie tak, jakby nie zrozumiał, co do niego powiedziałam. Podrapał się po policzku i usiadł obok mnie. Trwaliśmy w dzikiej, wypełnionej niemymi pytaniami chwili. Jedynymi słyszalnymi dźwiękami zdawały się być nasze miarowe oddechy.
— Wiesz… — zaczął i spojrzał na mnie zatroskanym wzrokiem. — Czasami mam wrażenie, że ty zrobisz wszystko, żeby z nią być. — Spojrzałam na niego obojętnie. Wyciągnęłam z kieszeni spodni czarny, wyprofilowany kamień. Przejechałam po nim kciukiem, aby wyczuć pod palcem jego ciepło i teksturę. Był to mój podarunek od Kostuchy. Znak, że moje serce ucichło na parę chwil, ale kilka sekund później przebudziło się na nowo.
— Pomimo upływu lat… Sam wiesz. — Potarłam dłonią swoje zmęczone czoło. — Wolałabym, żeby to ona miała ten onyks — wyznałam. _To oczywiste, że wolałabym, aby ona tu siedziała. Żeby była na moim miejscu._
— Śmierć zabrała ją, a nie ciebie. Musisz to uszanować i… — Pokręciłam stanowczo głową. Złość zawrzała w moich żyłach.
— Ona zabrała Raelyn i moją magię… — przerwałam mu i wstałam z łóżka. Uniosłam głowę do góry, żeby spojrzeć w jego oczy. — Nieważne, którą mamy rocznicę, ja po prostu nie potrafię zostawić tego z tyłu, rozumiesz mnie? I bardzo bym chciała przystanąć, wspomnieć ją i mieć spokój. Ale za każdym razem widzę ją zakrwawioną, leżącą na moich rękach. Nie umiem tego zostawić. Nie mów mi, co powinnam zrobić, bo ja to wiem… Ja to naprawdę wiem, ale nie jestem w stanie tak funkcjonować. — Minę miałam hardą, a na moje usta cisnęło się wiele uwag, które chciałam wykrzyczeć wprost w twarz brata. _Jemu też jest ciężko. On po prostu stara się mnie chronić. Niepotrzebna mi kolejna kłótnia. _— Chodźmy pomóc przy Sabacie. Dobrze? — W moim głosie było słychać wymuszone rozluźnienie. Niekiedy nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele energii potrzebowałam, aby zapanować nad swoim tonem. Odeszłam parę kroków w stronę korytarza. Nagle poczułam, jak dłoń mężczyzny chwyciła mnie za ramię.
— Nor… — Usłyszałam za sobą. Odwróciłam się, by ponownie na niego spojrzeć. Kilka brązowych włosów opadło na jego czoło. Piegowata twarz zaczerwieniła się zauważalnie. Pogładził się niepewnie po ramieniu zasłoniętym przez rękaw jego ulubionego, ciemnozielonego swetra.
— Tak? — Uniosłam jedną brew. Wyglądał, jakby miał na głowie mnóstwo zmartwień.
— Bądź silna, proszę cię. — Przełknęłam ciężko ślinę. Zmarszczyłam czoło i zmusiłam swoje usta, aby ułożyły się w pogodny, uspokajający uśmiech.
— Zawsze jestem — skłamałam. Zostawiłam go w jego pokoju. Miałam nadzieję, że szybko zapomni o moich zapiskach i całej naszej rozmowie. Usiadłam na chwiejnym stołku przy kuchennym blacie. Chwyciłam tępy nożyk i zaczęłam zeskrobywać biały, zaschnięty wosk z kamiennego spodeczka. Biały puch wirował beztrosko za oknem. Oblepiał drzewa i ziemię. Malował świat samym sobą i nadawał otoczeniu eleganckiego oblicza. Niegdyś uwielbiałam pierwszy dzień pory zimnej. Przygotowania do Sabatu uznawałam za najwspanialszą część roku przepełnioną czarami i podniosłymi rytuałami. Odprawiane zaklęcia były potężne. Magiczni byli zdolni w zaledwie jeden wieczór sprawić nadzwyczajne, niezrozumiałe dla zwykłego człowieka rzeczy. Oszukiwali umysły i przeznaczenie. Czarownicy i czarownice czuli wszechmoc nadchodzących mrozów i cieszyli się, że noce trwały wyraźnie dłużej niż dnie. W zimowe wieczory, gwiazdy mocniej pobłyskiwały na granatowym niebie. Księżyc częściej odpowiadał na pytania ciekawskich magów. Wszystko zdawało się być szczęśliwe i sprzyjające. Jednakże po odejściu mojej siostry, nie odczuwałam tych aspektów tak dobrze, jak kiedyś. Jako niemagiczna, nie mogłam w pełni uczestniczyć w uroczystościach. Zagubiłam się między światem wiedźm a zwykłym ludzkim życiem. Byłam splątana nieporozumieniem, poczuciem winy i goryczą. Nabrałam głośno powietrza w płuca. Mój wzrok spoczął na zdjęciach naklejonych na lodówkę. Widok jednego z nich sprawił, że moje usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Wysoki mężczyzna, o ciemnobrązowych włosach, obejmował piękną blondynkę. Koło pary stał rozczochrany chłopak szarpiący ryżą, pyzatą dziewczynkę za warkocze. Nieśmiało patrzące w obiektyw, najmniejsze dziecko, wydawało się najspokojniejsze z gromadki. _To my. Tacy szczęśliwi, pełni nadziei. Potwornie nierealni, oddaleni od rzeczywistości. Uśmiechnięci. Żywi. Tacy…_ Głośne pukanie brutalnie przerwało moje myśli. Podniosłam się z miejsca. Szybkim tempem udałam się do drzwi i otworzyłam je lekko. Wpatrywałam się bez celu w pustą werandę, która przez roztargnienie mojego brata nadal nie została oczyszczona ze śniegu. Mroźne powietrze wkradało się do środka domu i sprawiało, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Wychyliłam się ostrożnie i dokładnie sprawdziłam, czy nikt nie krył się przy murze. Potrząsnęłam głową i z trzaskiem zamknęłam wejście. Odeszłam parę kroków, lecz znów usłyszałam stukot. Wyjrzałam przez okno i z rozdrażnieniem wbiłam wzrok w widok za szybą.
— Dziecko, co ty robisz? — Moja matka wpatrywała się we mnie uważnie. Odgarnęła za ucho część swoich blond włosów i westchnęła ciężko. Wyglądała na zmęczoną i przybitą. — Chodź, ja okadzę dom, a ty zajmiesz się majakiem. W porządku? — Pokiwałam subtelnie głową. Ignorowałam kolejne dźwięki, które dochodziły zza wejścia. Stanęłam obok kobiety i oczyściłam szmatką drewniany półmisek, do którego zaczęłam wkładać różne składniki. Kilka płatków kukurydzianych i szczyptę soli zalałam letnim mlekiem. W białym płynie utopiłam kilka monet, startą skórkę pomarańczy i kostkę gorzkiej czekolady. Kątem oka zauważyłam, jak blondwłosa uśmiechnęła się nieśmiało.
— Czemu się śmiejesz? Robię coś źle? — Rozchyliłam usta w geście niepewności i podrapałam się po karku.
— Wygląda dobrze, Norene — stwierdziła. — Zawsze umiałaś zatroszczyć się o mary i majaki. Czasem brakuje mi twoich czarów — powiedziała i zaczęła wypełniać dymem małą, szklaną buteleczkę. Wiedziałam, że tęskniła nie tylko za moją magią, ale przede wszystkim za swoją drugą córką. — Raelyn… — zaczęła, a ja zdziwiona przełknęłam ślinę na myśl, że mama mogła usłyszeć moje myśli. — Ona bawiła się urokami, wolała sama odkrywać wszystkie zaklęcia, reguły. Pamiętam, że już od małego ty siedziałaś w książkach, a ona… Biegała, obserwowała świat.
— A Chris udawał, że nas pilnuje — wtrąciłam sarkastycznie.
— Nie umiem się przyzwyczaić, że jesteście już dorośli. — Skrzywiłam się, gdy poczułam zapach lawendy w powietrzu. _Pachnie sztucznością._ — Kochanie, ale nadal czytasz coś o magii, prawda? Nie chciałabym, żebyś to porzuciła. Może ten przestój będzie trwał parę lat, a nie wiecznie. — Zastanowiłam się chwilę. Wskazałam palcem na zioła, które trzymała.
— Są syntetyczne. — Matka zmarszczyła brwi i przybliżyła rośliny do twarzy. Poruszyła zabawnie nosem i przeklęła cicho. — Ale… Tak, nadal czytam. Trochę mi ciężko bez praktyki — wyznałam szczerze, chwyciłam półmisek i zaniosłam go do najbliższego rogu przy wejściu, skąd nadal dochodziło pukanie. Westchnęłam przeciągle i zacisnęłam mocniej szczękę. — Mamo, słyszysz to? — zapytałam zirytowana. Niespodziewane uderzenie powaliło mnie na ziemię. Mleko rozlało się po drewnianych panelach, a ja próbowałam się podnieść. Uciążliwy ból głowy i pisk w uszach sprawiał, że nie mogłam się skupić. Drzwi samoczynnie otwierały się i zamykały, jakby były targane przez niewidzialną siłę. Moja matka klęczała przy mnie i pomagała mi wstać. Christopher wybiegł ze swojego pokoju. Jego wzrok wylądował na kałuży, która uformowała się na podłodze. W środku idealnego, białego koła leżała potargana szmaciana lalka. Nie miała oczu ani ust. Przedzielona była na pół, a wypływająca z niej krew mieszała się płynem. Odrzucający zapach siarki i zgnilizny szczypał w gardło. Spojrzałam porozumiewawczo na mojego brata.
— Opiekun naszego domu nie żyje. — Głos mojej mamy pełen był przejęcia. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam.
— W dzień Sabatu? — zapytałam podejrzliwie.
— Christopher, idź po ojca. Musi to zobaczyć. — Jej twarz nabrała surowego wyrazu, a w oczach kotłowało się wiele emocji. Gdy zobaczyłam jej reakcje, moje serce gwałtownie przyspieszyło, a szczęka zaczęła drżeć.
Rzadko widziałam ją w takim stanie. Pierwszy raz pamiętałam jak przez mgłę. Miałam wtedy nie więcej niż osiem lat. Późnym wieczorem, cała zapłakana, trzęsąca się z zimna i smutku przytulałam się do jej szyi. Obejrzałam się za siebie, by ostatni raz spojrzeć na watahę młodych wilków, z którymi się bawiłam. Przycisnęła moje ciałko mocniej. Przez ułamek sekundy, mój wzrok spotkał się z jej mrożącym spojrzeniem. Anisa Yverett otworzyła szerzej swoje błękitne oczy. Mrugnięciem przywołała jedną z najstraszliwszych burz, jakie miały okazję kiedykolwiek dopaść okolicę. Był to ostatni raz, kiedy w pobliskich lasach widziałam wilkołaki. Dziesięć lat później jej emocje znowu wypełzły spod kontroli umysłu. Z przeolbrzymim smutkiem patrzyła na trupa dziewczyny, którego trzymałam w ramionach. Niczym skamieniała słuchała mojego biadolenia o Śmierci i utracie magii. Jej oczy jednak po raz kolejny nabrały tajemniczego, przepełnionego wrogością i zdecydowaniem wyrazu. Wypowiadane przeze mnie zdania nie zmieniły jej odczuć. Po prawie dwóch latach przerwy, jej wybuchowa, nieposkromiona natura po raz kolejny wyszła na wierzch. Blondwłosa czarownica zawsze starała się chronić swoją rodzinę. Po swej pierwszej porażce zapowiedziała walkę z niesprawiedliwym losem. A ten — jak często powtarzała — chciał odebrać jej wszystko.
— Mamo… — zaczęłam. Ta jednak zdawała się mnie nie słyszeć.
— Dziś jest Sabat i dom ma być chroniony — wycedziła przez zęby.
— Może… — próbowałam ją uspokoić, lecz nie dała mi dojść do słowa.
— I będzie chroniony, choćbym tu miała wezwać wszystkie Cheruby świata na pomoc! — krzyknęła i zacisnęła pięści.
— Mamo! — Chwyciłam ją za ramię i potrząsnęłam nią. _Weź się w garść! _— Mamo, tata nie żyje — szepnęłam, patrząc prosto w jej oczy. Ogromna gula uformowała się w mojej krtani. _Od dwunastu pieprzonych lat._ Zapadła cisza, która swoją ciężkością zdawała się mentalnie przygniatać nas do podłogi. — Odpocznij przed Sabatem. Chris odprawi rytuał oczyszczający. Posprzątamy ten bałagan. — Wpadła w moje ramiona zupełnie nie jak dorosła kobieta. Twarz miała mokrą od łez, policzki zaróżowione. Szlochała cicho, a ja niepewnie pogładziłam jej plecy. — Jutro zapalimy świece, by przyjąć nowego majaka… — Próbowałam się uśmiechnąć. — A może przyjdzie do nas mara? Podobno są bardziej rozmowne i… — Głos ugrzązł w moim gardle. Westchnęłam głęboko i spojrzałam w górę, aby się nie popłakać. Moja bezsilność nie krzywdziła nikogo, bo rzadko pozwalałam, aby ktoś ją widział. Brak sił mojej matki powodował, że cały świat wokół wydawał się szary, mało ważny. Jeśli dziecko płakało przy rodzicu, był to problem do rozwiązania. Gdy opiekun płakał przy młodszym, to życie musiało być naprawdę podłe.
Podałam jej chusteczki i naczynie po brzegi wypełnione naparem z melisy. _Gdyby słońca mogły śpiewać…_ Wskazówki drewnianego zegara tykały głośno, sprawiając, że każdy, kto znajdował się w pokoju, zatracał się w tajemniczym zamyśleniu. _A szum morza wdarł się w jaźń…_ Siedziałam blisko i trzymałam ją za dłoń. _Byłabyś spokojna, byłabyś… Nie działa._ Westchnęłam cicho, gdy uświadomiłam sobie, że moje myśli nie miały w sobie ni odrobiny mocy. _Nie, Norene. Dzisiaj znowu jesteś ludzka. Dzisiaj znowu, nie ma w tobie ni krztyny magii._
— Jak mogłam zapomnieć, że on nie żyje? — zapytała słabym głosem, a ja pokręciłam głową.
— Nie zapomniałaś. Powiedziałaś to z przyzwyczajenia. Zawsze opowiadałaś nam, że radziłaś się taty o wszystko. — Przełknęłam głośno ślinę. — Po prostu go wtedy potrzebowałaś. — Po raz kolejny otarła policzki i spojrzała na mnie smutno. _Nie patrz tak na mnie, bo nie umiem długo grać opanowanej._
— Zawsze byłaś taka silna. Taka, jaką sobie wymarzyłam. — Miałam ochotę zaprzeczyć, ale się powstrzymałam. — Dziękuję ci. — Wydawało mi się, że wraz z tymi słowami, zaczęła rzucać na mnie czar, ale nie miałam co do tego pewności. Być może tak smakowała duma i poczucie bycia docenionym. Kobieta wstała gwałtownie i odstawiła filiżankę na drewnianą komodę. — Muszę zacząć się szykować, bo jeszcze się spóźnię! — Próbowała brzmieć beztrosko, a ja ochoczo wzięłam udział w jej niewielkim spektaklu. Ona grała szczęśliwą matkę, a ja jej łatwowierną córkę. _Teraz tak po prostu udamy, że wszystko jest dobrze, że nic się nie stało. Tak, jak zawsze to robimy._
— Jasne, ja pójdę pomóc Chrisowi — rzuciłam, wychodząc z jej pokoju. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, oparłam się o ścianę i przetarłam dłonią czoło. Oblizałam swoje suche ze zdenerwowania usta i zacisnęłam mocno powieki. Leniwie pomasowałam palcami skroń, czując, że zaczynała boleć mnie głowa. _Nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjdzie mi się zmierzyć z obcymi słabościami, które swoim skomplikowaniem przerosną mnie kilkukrotnie._ Nieszczęście miażdżyło mnie powoli, lecz brutalnie. Z największą dokładnością mierzyło moje krople potu. Zerkało z wyższością, jak grzęzłam w swych własnych łzach i strachu. A ja mogłam tylko brnąć dalej.
Niebo pociemniało, a słońce zamieniło się miejscami ze złowieszczo błyszczącym księżycem. Moje ciało zadrżało na myśl, że omijałam trzeci Sabat w swoim życiu. Każdego pierwszego wieczoru kalendarzowej zimy wiedźmy i czarownicy zbierali się w wyznaczonym miejscu. Obchodzili najwspanialszą uroczystość w roku. Nadchodzące mrozy, zawsze zapewniały potężniejsze czary, a dłuższe śnieżne noce sprzyjały urokom.
— Proszę cię, chodź z nami. — Mój brat patrzył na mnie w dziwny, nieznajomy dla mnie sposób. — Chciałbym, żebyś była na tym Sabacie. — Z jego słów wylewał się smutek, którego nie potrafiłam pojąć.
— Dlaczego? — zapytałam niepewnie. Od dłuższego czasu zachowywał się dziwnie. Spędzał coraz mniej czasu w domu. Chodził poddenerwowany, narzekał na swój niespokojny sen. Choć wielokrotnie zapewniał, że poradzi sobie ze wszystkim, to miałam wrażenie, że sam nie wierzył w swoje słowa. — Christopher… — Pokręciłam głową. Wszystko zdawało się spadać, burzyć. Byliśmy ruiną rodziny, a ja nie umiałam tego naprawić. Każdy z nas miał sekrety, których bał się wyjawić innym i właśnie to nas niszczyło. — Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć? — Jego oczy pociemniały.
— Tak — odpowiedział zbywającym tonem. Zupełnie zlekceważył moją troskę. — Ale chyba nie to, Norene. Tego byś nie zrozumiała. — Zostawił mnie z tymi słowami i trzasnął drzwiami wejściowymi. Odchyliłam głowę do tyłu i prychnęłam pod nosem. _Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać?_
— Christopher… — Anisa oparła się o framugę i z bezradnością zerkała w moją stronę. — Nie wiem, co go ugryzło… — szepnęła. — Na pewno nie chcesz iść z nami? — _Na pewno do cholery!_ Spojrzałam na nią zdenerwowana. Ubrana była w długą, czarną suknię. Dokładnie taką, jaką zakładała co rok.
— Przeniesiecie się dopiero w domu Lishy? — Zmieniłam temat i usadowiłam się wygodnie na kanapie.
— Ma już gotowy czar teleportujący. — Zawahała się na parę sekund, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. — Ach… Jej młodszy syn też zostaje w domu. Może chciałabyś, żeby przyszedł? — Zmarszczyłam czoło. Nie miałam ochoty na towarzystwo.
— Och, Fergus? Nie, na pewno ma swoje sprawy.
— Uważaj na siebie, dobrze? — Odgarnęła kilka pasm swoich włosów za ucho. Robiła tak zawsze, gdy coś ją niepokoiło.
— Dobrze, nie musisz… — Zastanowiłam się przez chwilę. — Nie musisz się martwić. — Uśmiechnęła się delikatnie i wyszła. Silny podmuch powietrza zamknął za nią drzwi, zakołował i wniknął w podłogę. _Zamknęła mnie zaklęciem?_ Poczekałam chwilkę, a następnie ruszyłam w stronę wejścia. Próbowałam nacisnąć klamkę, lecz ta nie zadziałała. Mruknęłam pod nosem niezadowolona. _Zamknęła mnie, jakbym była małym dzieckiem._ Zacisnęłam mocno szczękę. Nagle, moje oczy rozszerzyły się w panice. Usłyszałam pukanie, a moje ciało zdrętwiało z przypływu emocji. Tym razem dźwięk dochodził ze ściany. Ostrożnie podeszłam do miejsca, skąd wydobywał się łomot, lecz ten przeniósł się w inne miejsce. Serce zabiło mi mocniej. Moje usta stały się paskudnie suche, a gardło drapało mnie nieprzyjemnie. Organizm z przerażeniem reagował na skrytą obecność. Miałam ochotę krzyknąć, aby tajemniczy byt mi się ukazał, aby nie grał ze mną w grę. Niestety, nie byłam w stanie się bronić. Poza tym było to niezgodne z naukami, jakie dawniej pobierałam. _Nie wolno lekceważyć istot pozaziemskich._ Uderzenia w ścianę prowadziły mnie przez salon, kuchnię i zakończyły się na moim pokoju. Stukot wydobył się zza szafy, na której poukładane były książki. Ogarnęłam wzrokiem imponujący zbiór. _Nie mogę uwierzyć, że przeczytałam wszystkie książki, jakie kiedykolwiek stały na tych półkach, a teraz ta wiedza po prostu się marnuje._ Kolejne stuknięcie. Zmrużyłam oczy. _Przeczytałam wszystkie książki, jakie były tu ustawione._ Poklepałam dłonią po drewnianym boku mebla. Znów rozległo się uderzenie, tym razem mocniejsze i głośniejsze.
— Przeczytałam… — Miałam wrażenie, że pomieszczenie się zatrzęsło. Upadłam na kolana i syknęłam z bólu. Z drżącym ze stresu podbródkiem podniosłam się i otrzepałam swoje spodnie. Wokół mnie unosiła się woń deszczu, świeżo skoszonej trawy i rozgrzebanej ziemi. _Zapach Śmierci._ — Jakiej książki nie przeczytałam? — zapytałam wyraźnie i zastygłam w miejscu. Odgłos tłuczonego szkła zwrócił moją uwagę. Pobiegłam szybko do pokoju mamy. Na podłodze znajdowała się potłuczona filiżanka i resztki naparu uspokajającego. Górna szuflada komody była wysunięta, a w dolnej przesuwanej dykcie zrobiona została ogromna dziura. Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. Górna skrytka zamknęła się zaraz po tym, jak na nią spojrzałam. Sięgnęłam dłonią do środka brutalnie stworzonego otworu, lecz nic nie wyczułam. W chwili, gdy zrezygnowana chciałam wyjąć rękę, poczułam, jak ktoś dotknął mojego nadgarstka. Zimne, długie palce, ścisnęły moją skórę. Sprawiały, że bałam się poruszyć. Strach zmroził moje żyły. Oddychałam ciężko, nie mogłam uwierzyć w to, co się działo. _Jeśli to Zmora, to mam szczęście, jeśli Upiór — jestem martwa. _— Zmora raz, upiór dwa — zarządziłam. Odpowiedziało mi jedno uderzenie w pobliską ścianę. Miałam ochotę popłakać się ze szczęścia. — „Tak” raz, „nie” dwa razy. — Uspokoiłam się nieco. — Mogę spojrzeć do środka? — zapytałam i zaczęłam wyciągać telefon z kieszeni, lecz ku mojemu zdziwieniu usłyszałam dwa puknięcia w podłogę. Znów zaczęłam się denerwować. _Nie pozwala mi spojrzeć, bo mnie okłamuje. To jest Upiór._ Rozległy się dwa potężne ciosy, które dochodziły wprost ze środka szuflady. Wiedziałam, że mam do czynienia z potężnym bytem, który słyszał niektóre z moich myśli. Przerażało mnie to, jak długo mógł czekać na odpowiednią chwilę, by mi się ukazać. — Raelyn? — Poczekałam chwilę na odpowiedź. _Raz…_ Niemal zakręciło mi się w głowie. _Dwa…_ _To nie ona._ Coś ciężkiego wylądowało w moim uścisku. Moja dłoń została wypchnięta, a wybity otwór zaczął powoli zanikać. Stukanie zaczęło powtarzać się nieskładnie, bez większego sensu. Coraz szybciej i szybciej. Skuliłam się na podłodze i przysłoniłam bolące uszy rękoma. Z moich bębenków zaczęła sączyć się krew. — Przestań… — Zrobiło mi się niedobrze. Widziałam tylko zamazany obraz. — Przestań! — wykrzyczałam. Wszystko ucichło, a ja zostałam sama. Podniosłam się chwiejnie. Spojrzałam na leżącą na podłodze, oprawioną w ciemnogranatowe płótno księgę. Na jej grzbiecie, starannie i równo, za pomocą pióra i atramentu napisane było: ”Walter Cedric Geoff”. _Nie znam żadnego Waltera._ Odłożyłam tajemniczy prezent i poszłam przemyć twarz. Zaparzyłam kawę, do której nie dodałam cukru, ani mleka. Sączyłam ostrożnie gorący napój i przejechałam wierzchem dłoni po okładce. Otworzyłam ją i już na pierwszej stronie powitał mnie odręczny rysunek łysego człowieka. Jego usta były szeroko otwarte, jakby krzyczał. Oczy miał zamknięte. _Pamiętam cię._ Zimno urodziło się w każdej z moich kończyn i sparaliżowało mnie na chwilę. Postać ta straszyła mnie wiele lat. Mężczyzna mieszkał w mojej szafie. Wodził wzrokiem, krzyczał. Nie pozwalał zasnąć. Moja matka starała się przegonić koszmar za pomocą czarów, jednak bezskutecznie. Aż w końcu, pewnego dnia znalazłam pod łóżkiem książkę… Odwróciłam kartkę, by przeczytać nagłówek pierwszego zapisku. „Jak uwięzić koszmar?” Napisane brzydkimi, nierównymi literami, które przypominały dziecięce pismo. Przełknęłam ciężko ślinę. „Koszmary, moje dziecko, mogą być wypędzone. Nie da się ich uwięzić”. Kolejne zdanie napisane było pochyle, każde słowo wydawało się być arcydziełem. „Ale mojego koszmaru nie da się wypędzić”. Moje dłonie drżały. Nie wiedziałam, kto odpowiadał na moje zapiski. „Kiedy będziesz gotowa — odwróć stronę”. — To jest czarna magia… — wyszeptałam, gdy przeczytałam opis rytuału, znajdujący się na kolejnych kartach. Zrzuciłam księgę z blatu. Zrozumiałam, dlaczego moja matka była tak niesamowicie zdenerwowana, gdy pokazałam jej rysunek, który zrobiłam w młodości. Popełniłam swój pierwszy czarny urok, a ona próbowała mnie uchronić. _Spalę ten dziennik._ Schyliłam się, lecz po chwili potrząsnęłam głową. Właśnie w taki sposób uwolniłabym i koszmar, który się tam znajdował. Chwyciłam książkę i ponownie spojrzałam na rysunek. Tym razem usta postaci były złożone w tajemniczym uśmiechu, który odsłaniał zęby. Powieki miał uniesione. — Siedź tu! — warknęłam w stronę malunku, a ten natychmiastowo wrócił do swojej pierwotnej formy. Wyjęłam czarny długopis z ozdobnego kubeczka z drobiazgami i zaczęłam pisać. „Czym jesteś?” Zmarszczyłam czoło. To, co robiłam, było niebezpieczne. Sama nie wiedziałam, czy chciałam uzyskać odpowiedź. Jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy na pożółkłym papierze pojawiły się litery. „Pilnuj go”. Nie rozumiałam, o co chodziło. „Kogo mam pilnować?” Napisałam i wstrzymałam oddech, gdy ujrzałam odpowiedź. „Za późno”. Dokładnie w tym samym momencie, z mojego pokoju wydobył się męski skowyt. Po moim ciele przebiegły ciarki. _Co mam zrobić?_ Kilka słów pojawiło się znów w książce, a były one bledsze. Nie tak wyraziste, jak te sprzed lat. „Już raz to zrobiłaś”. Przewróciłam oczami. _Kiedyś miałam magię, teraz jestem zwykłym człowiekiem._ „Zrób to”. Wszelkie zapiski mojej rozmowy z tajemniczą istotą zniknęły. Zostały tylko kolejne rozdziały, do których nie miałam ochoty zaglądać. Przymknęłam powieki i zacisnęłam usta w cienką linię. W domu nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. Odblokowałam swój telefon i wybrałam numer Christophera. Nie doczekałam się chwili, odebrania połączenia przez mojego brata. Zadzwoniłam do Anisy, a w chwili, gdy usłyszałam oddech, uśmiechnęłam się ze szczęścia.
— Mamo… Mamo, proszę… — Nie dokończyłam. Potworny śmiech, który wybrzmiał z urządzenia, przerodził się w zatrważający wrzask. Zacisnęłam pięści i nabrałam zachłannie powietrza w płuca. Musiałam działać szybko.
Na szklany spodek wysypałam trochę suszonego rozmarynu i podpaliłam go. Okadziłam dymem drewnianą skrzyneczkę z metalowym zamykaniem. _Więzienie ci tworzę. Ty — Sługa, ja — Pan Twój._ Szorstką, niewyheblowaną powierzchnię posmarowałam olejkiem z goździków. Próbowałam skupić swoje myśli wokół dokładnie rozpisanego rytuału, ale męski krzyk, nie pozwalał mi na to. Westchnęłam cicho. Nie czułam wokół siebie magii. Powietrze nie pobudzało moich zmysłów. Brakowało mi jakiegokolwiek odzewu na moje czyny. _Kosztuj mego cierpienia — jedz, dopóki możesz._ Chwyciłam kuchenny nóż i nacięłam delikatnie opuszek jednego z palców. Z rany zaczęła sączyć się ciemna krew. Pozwoliłam, aby parę kropel spadło na wieczko pudełka. Sięgnęłam po białą świecę i pochyliłam ją, tak aby jej wosk spłynął tuż obok czerwonego płynu. W chwili, gdy skończyłam przygotowywać szkatułkę, płomień wypalający knot zgasł samoistnie, a ja złapałam się za głowę. Potężny szum zaatakował moje uszy i sprawił, że się zachwiałam. Upadłam na podłogę i wiłam się bezradnie. Każda moja kość bolała, jakby ulegała złamaniu. Na skórze pojawił się krwawy pot. Płuca zacisnęły się nagle i pozbawiły mnie tchu. _Ciemne siły przyzywam… Czarne cienie chwalę._ Skurcze i bóle ustały, a ja nabrałam głośno powietrza. Podniosłam się i znieruchomiałam. Na kuchennym blacie w miejscu zrobionej przeze mnie pułapki na koszmar, leżało obite ludzką skórą pudełko. W paru miejscach znajdowały się malutkie owłosione pieprzyki. Czułam, jak krew uderzyła do mojej czaszki. Przełknęłam ciężko ślinę i odgarnęłam zlepione kosmyki włosów z pobrudzonego czoła.
— To niemożliwe… — szepnęłam sama do siebie i zmarszczyłam czoło z zatroskania. Pokręciłam głową i odsunęłam się nieco do tyłu. Wtem na moim ramieniu, wylądowała ciężka, zimna dłoń. Odwróciłam się zdziwiona, lecz nikogo za mną nie było. Mimo to czułam na sobie spojrzenie kogoś jeszcze. Był to stan pełen niepewności i podejrzeń.
Z książką pod pachą, skrzyneczką w ręce i garścią soli niepewnie zmierzałam w stronę mojego pokoju. Weszłam do środka. W miejscu, gdzie dawniej znajdowała się ogromna szafa, stała przerażająca istota. Zaróżowiona skóra marszczyła się przez to, że jego usta były nienaturalnie szeroko otwarte. Odsłonięty, wklęsły tors zdawał się wpadać bezwładne do środka ciała. Gdy przeszłam przez próg, przestał krzyczeć. Zamknął usta i spojrzał na mnie zaintrygowany. Badał mnie wzrokiem, by po chwili z sekundy na sekundę, rozszerzać swój zatrważający, odsłaniający wszystkie zęby uśmiech. Wyciągnął ręce w moją stronę i zaczął kiwać głową. Zauważyłam, że przy tym ani razu nie mrugnął. _Nie podejdzie, nigdy nie podchodził._ Mimo że próbowałam się uspokoić, na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Otworzyłam szerzej oczy, gdy wyczułam, że ciarki pojawiły się również na szkatułce. Nagle koszmar ryknął w moją stronę i wykonał kilka nieporadnych kroków. Głos ugrzązł mi w gardle. Stałam przez chwilę jakby zamrożona i wpatrywałam się w wyjącego ze śmiechu stwora. Zacisnęłam zęby i rzuciłam w niego solą. Jego skóra topiła się przy zetknięciu z białymi kryształkami.
— Wypędź mnie pani… Daruj wolność — odezwał się dziwnym, świszczącym głosem.
— Już kiedyś chciano cię wypędzić. — Byłam zdziwiona jak spokojnie, a jednocześnie poważnie brzmiał mój głos w tak stresującej sytuacji.
— Napary i magia ziemi… Słabe sztuczki zbyt głupich czarownic… — Spojrzał na to, co trzymałam w dłoniach. — Miej litość, a już nigdy mnie nie zobaczysz… — Przez chwilę wydawało mi się, że w jego oczach widziałam smutek. Uniosłam do góry swój podbródek.
— Dawno temu nawiedzałeś moje sny. — Wskazałam na niego palcem.
— Takie… Dobre, młode i potem… Tyle lat w księdze, ale czar za słaby. Za mało nienawiści w zaklęciu, za dużo niewinności… Ale teraz… — Nie dałam mu dokończyć.
— Dziś nie poznasz mojej dobroci — oznajmiłam i otworzyłam kuferek. — Wzywam okoliczne cienie! — Nastała cisza. _Nie udało się?_ Zrobiło mi się gorąco. Nie wiedziałam, co zrobić.
— Ale one nie odpowiadają… Na wezwania… Zwykłych, niemagicznych dziewuch — wyszeptał. Były to prawdopodobnie jedyne słowa, jakie powiedział ściszonym głosem. Mój oddech przyspieszył nerwowo. Nastał moment, w którym moja silna wola i nadzieja, były miażdżone przez przerażającą, bezlitosną rzeczywistość. Chwila załamująca wszelkie siły, rozdrabniająca ostatki marzeń. Sprawiająca, że czułam bolesną pustkę. Potwór zaczął się do mnie zbliżać, lecz gdy był zaledwie metr ode mnie, zatrzymał się i cofnął o parę kroków. Zapanował okropny chłód. Tajemnicza, szara mgła pełzała między moimi nogami i przemykała pod ścianami. Niezrozumiałe słowa kłębiły się wokół moich uszu i przeszkadzały w skupieniu się. Zza moich pleców wytoczyły się smukłe istoty. Smugi napełnione złem i cierpieniem powoli otaczały zarówno mnie, jak i koszmar. Wtem, zatrzymały się, a ja obserwowałam uważnie każdy ich ruch. Syknęły wszystkie razem. Rzuciły się na mnie i łysego mężczyznę. Upadłam i uderzyłam głową o kant pobliskiego biurka. Kawałki skóry, mięsa i bryzgająca krew brudziła jasną, drewnianą podłogę. Krzyknęłam, lecz mój głos nie miał szans zaalarmować kogokolwiek. Zjawy i cienie były najniżej w hierarchii bytów, które można było spotkać w świecie magii. Przez moją głowę przemknął obraz dopisku pod jednym z rozdziałów poświęconym tym stworom. Słowa mówiły jasno, że istoty te stanowiły najmniejsze zagrożenie. _Zabiją mnie. Mogą być najsłabszymi, ale ja… Ja jestem dla nich niczym podany na tacy, bezbronny posiłek._ Zamknęłam oczy i jęknęłam z bólu. Zjadały moje odsłonięte mięśnie, a ja nie mogłam nic zrobić. Nie byłam w stanie się ruszyć. Wrzeszczałam i, dławiąc się własnymi łzami i krwią, umierałam powoli.
_—_ Znów… Będziemy w tym… — charczałam. — W tym… Samym świecie… Raelyn. — Perspektywa spotkania z siostrą, wydawała się błoga, kusząca. Przez chwilę niemal wydawało mi się, że słyszałam jej uroczy, wesoły głos. — Szczęśliwe… Jak nigdy… — Moje słowa były niewyraźne, bełkotliwe. Było w nich pełno nieczystej, złej mocy. Obrzydzały mnie zdania, które sama wypowiadałam, mimo że nie miałam złych zamiarów. Byłam brudna, skalana ciemną, mroczną magią. Po moim poplamionym policzku popłynęły łzy. Płakałam jak dziecko. Było mi przykro. Wypełniała mnie złość, że pozwoliłam sobie na taką słabość. — Będziemy razem… — łkałam. _Ale jeszcze nie teraz, siostro._ Moje dłonie zatrzęsły się, a nagły skurcz poderwał mnie do pozycji siedzącej. Wrzeszczałam nieludzko, wręcz piekielnie. Tak, jakbym w swym głosie zawarła wszelkie ludzkie troski, niedogodności i problemy. Magiczne makabry, upiorzyska i katastrofy. Nienawiść i ból. Zjawy przypatrywały mi się uważnie. Czułam się odurzona niepowstrzymaną dzikością. Upojona siłą i determinacją. Niebezpieczna dla siebie i wszystkiego, co znajdowało się obok mnie.
— Tym razem odejdą. Jednak jeśli nie będziesz umiała opanować ich swym spokojem… — Mój wzrok stężał momentalnie. Obcy, niski głos brzmiał niesamowicie groźnie. Czułam, jak moja głowa mimowolnie odwróciła się w prawo. Szare, pozbawione życia i nadziei oczy wpatrywały się we mnie. Nieznajomy był niebezpiecznie blisko. Szczupłymi palcami badał moją twarz, a ja oniemiała wpatrywałam się w niego. Jego mina złagodniała nieco. — Nie licz na to, że posłuchają twego krzyku. On wtedy traci na wartości — dokończył. Słowa wydobywające się z jego ust były niemal aksamitne. Oddychałam ciężko, a mój wzrok opadł na moje nogi. _Całe i zdrowe._ Po krwi, ranach i obszarpaniach nie było śladu.
— Czym jesteś? — zapytałam z wyraźnym przestrachem. Mężczyzna uniósł jedną brew.
— Wezwałaś mnie. Jestem okolicznym cieniem. Twoim sługą. — Pokręciłam głową, na co on sięgnął po szczelnie zamkniętą szkatułkę, leżącą obok mnie. Przycisnął swój policzek do ludzkiej skóry. Złożył na niej pocałunek, a następnie polizał ją. Drgnęłam, gdy poczułam mokry ślad na udzie. Mocny dreszcz wstrząsnął ciałem, a moje oczy się rozszerzyły. Zauważył to i uśmiechnął się chytrze. Złożył ceremonialnym gestem skrzyneczkę tuż koło moich stóp i ukłonił się nisko. — Będę cię obserwował, Norene — powiedział. Poczułam ciepły oddech na swojej szyi. — Będę przy tobie przez cały czas… — Mrugnęłam, a gdy otworzyłam powieki, już go nie było. — Będę karmił się twoim cierpieniem. — Wstałam niemrawo i natychmiastowo oparłam się o ścianę, bo zakręciło mi się w głowie. Było mi niedobrze. Powoli, otumaniona, szłam w stronę łazienki. — Będę spijał twoje smutki. — Jego głos nadal dudnił w mojej głowie. Pchnęłam drzwi i uklękłam przy toalecie. Moje ciało poddawało się i drżało za każdym razem, gdy wypluwałam z siebie wymiociny. — Będę kradł twoje radości… I już nigdy nie będziesz sama.
Nie powstała nigdy magia straszniejsza od tej, która bazowała na cieniu, krwi i strachu. Umysły tych, którzy odważyli się zgłębiać jej tajniki, spowite były mgłami zgubienia. Ich języki spijały krew spod pazurów demonów. Po śmierci ich dusze na wieczność straszyły w ciemnych zakamarkach świata. Taki był los czarnoksiężników i wiedźm, którzy wyrzekli się tradycyjnej magii żywiołów. Nikt jednak nie został ukarany za to, że się nią posługiwał. _Bo każdy, kto się nią posługiwał, właśnie przez nią ginął._ Westchnęłam ociężale i odkręciłam kran, z którego gorąca woda lała się wprost do wanny. Koszmar został uwięziony, ale czarna magia nie odpowiadała na moje wezwania tak, jakbym sobie tego życzyła. Przywołanie cieni, nie było niczym specjalnym. Chodziło o to, aby mieć nad nimi władzę. _To jak wywołanie pożaru. Można nazywać się wiedźmą-piromantką, ale nikt nie pochwali czarownicy, za to, że spowodowała ogromny pożar, który swoim ciepłem zagarnął wiele dusz. Większą sztuką było opanowanie nieprzewidywalnej domeny._ Zagryzłam lekko wnętrze mojego policzka i zrzuciłam z siebie ubrania. Moje drżące ze zdenerwowania dłonie przejechały po jasnym, świeżo zasklepionym kawałku skóry. Wyglądała tak, jakby ktoś wyciął kawałek mojego ciała. _Była moja… Skóra na pudełku była moja._ Im dłużej przypatrywałam się ranie, tym bardziej wydawało mi się, że bledła, stawała się mniej widoczna. Przełknęłam ciężko ślinę. Głowę przepełnioną miałam przeróżnymi scenariuszami. Usiadłam niepewnie w wodzie i oparłam głowę o ścianę. Para osadzała się na podłodze i lustrze, tworząc delikatną taflę. Dwa podłużne kształty odznaczały się na płytkach na środku łazienki. Uniosłam jedną brew.
— Zawsze podglądasz tych, których się uczepisz? — zapytałam głośno, a odbicia stóp zniknęły.
— Wiesz… Tak długo nie byłem w świecie ludzi… — Usłyszałam. — Że zaczyna mnie to fascynować. Dlatego nie zabiję cię od razu… — Zaczęłam porządkować wszystkie informacje, jakie mi zdradzał. Jednocześnie miałam na względzie to, że mógł mnie okłamywać.
— Kiedy ostatnio ktoś cię wezwał? — Nim się spostrzegłam, siedział skulony na brzegu wanny. Dłonią brodził w ciepłej wodzie, która z łatwością mu ulegała i poruszała się zgodnie z ruchem jego palców. — Odpowiedz mi.
— Rozkazujesz mi? — Na moment, jego głos nabrał poważnego, straszliwego tonu. Wpatrywał się we mnie uporczywie, a ja podciągnęłam nogi bliżej siebie i zasłoniłam ramieniem swoje piersi.
— Pytam — odpowiedziałam spokojnie. Przez chwilę trwaliśmy w zupełnej ciszy.
— Świat wyglądał inaczej — powiedział w końcu. Po moim ciele przeszły ciarki. Nie byłam pewna czy to od zimnego powietrza, czy przez nostalgię wyczuwalną w jego głosie.
— Kto cię przyzwał? — Uśmiechnął się przerażająco i wstał. Moje serce przyspieszyło niebezpiecznie.
— Jesteś bardzo cwana, czarownico. — Mimo jego pochwały nie byłam z siebie zadowolona. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, że był ubrany w długą, błękitną szatę, która włóczyła się bezradnie po ziemi. _Demon wody?_ Kiedy tylko o tym pomyślałam, w jego oczach zaświecił się dziwny, zatrważający błysk. — Bardzo… Mądrze. — Otworzyłam szerzej oczy i wstałam w popłochu, aby wyjść z wanny. Nie dbałam o to, że mógł zobaczyć moje ciało. Liczyło się tylko moje bezpieczeństwo. Mężczyzna odwrócił się, jakby nie chciał na mnie patrzeć. — Nie zabiję cię dziś. Mówiłem już. — Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam na niego niezrozumiale. — Ciesz się darem wody, póki możesz. — Popatrzyłam na niego spod przymrużonych oczu. Zanikał powoli, wciąż odwrócony do mnie plecami. Jedyne, co po sobie pozostawił, to gorąca para wodna.
Miałam zdecydowanie za dużo problemów i niezwykłego pecha, gdyż przyciągałam coraz więcej przeszkód. Z wilgotnymi włosami, w białym topie i brązowych spodenkach usiadłam przy biurku i położyłam przed sobą księgę. Odchyliłam się wygodnie i przymknęłam powieki. Potęga i harmonia były rzeczami, które najbardziej kochałam w czarowaniu. Tęskniłam za niewyczerpalną siłą, niesamowitymi cudami. Za sprawczą mocą, która wcielała w życie wszystkie moje pomysły. Za dreszczem adrenaliny i tajemniczością. Lecz magia, jaką znałam, nie była już dla mnie dostępna. Los dawał mi w zamian coś innego. _Jaki jest sens ocierać się o Śmierć i piekło za każdym razem, gdy potrzebuję rzucić urok?_ Upiłam łyk gorzkiej herbaty. _Nie dość już nazbierałam kłopotów?_ Nie lubiłam części siebie, która w prosty, niewyszukany sposób sprowadzała mnie na ziemię. Były to myśli zupełnie niestronnicze, racjonalne. Takie, jakimi powinnam była się prowadzić. Przeczesałam palcami parę rudych kosmyków, które niesfornie opadły na moją twarz. Oczami wyobraźni widziałam reakcje Christophera, dowiadującego się o demonie. Nabrałam powietrza w płuca. Nie mogłam dopuścić, aby się zorientował. __ Z drugiej strony, byłam świadoma, że sama nie byłam w stanie poradzić sobie z taką sytuacją. __ „_Jesteś bardzo cwana, czarownico”_. Moje serce zabiło mocniej. „_Czarownico”._ Przez lata nie było dnia, w którym nie marzyłam o powrocie do dawnego życia. _Albo żyję jak człowiek i godzę się na ten los, albo brnę w to i zaczynam od nowa._ Nie potrafiłam podjąć decyzji. __ Nigdy taka nie byłam. Rozedrgana, niestabilna… Wystraszona. Szkatuła, w której zamknięty był koszmar, poruszyła się. Schowałam ją razem z księgą do szuflady.
— Jestem w domu! — Rozległ się męski głos. Pobiegłam do wejścia, gdzie stał mój brat.
— Tak wcześnie? Noc jeszcze młoda. — Starałam się brzmieć beztrosko. Chris odwiesił kurtkę na wieszak, spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
— Blado wyglądasz — stwierdził. Podszedł bliżej i dotknął mojego czoła. — Masz gorączkę? — zapytał zmartwiony._ Mam?_
— Ja… Nie wiem, nigdy nie miałam — wyznałam i spuściłam swój wzrok na podłogę. — Brałam gorącą kąpiel, może dlatego. — Pokiwał głową, a jego spojrzenie utkwiło na blacie kuchennym.
— Czarowałaś. — Był okropnie zły. Jego twarz i szyja poczerwieniały. _Nawet nie wiem, jak się wytłumaczyć. _— Norene, myślisz… — Nie dokończył. Wypuścił powietrze z ust i poczekał, aż dawka emocji zdążyła ulotnić się z jego ciała. — Co to był za czar? — Zamarłam. _Rozmaryn, goździki._
— Christopher, mam koszmary — skłamałam. Jego wzrok zelżał. Pochylił się lekko i złapał moją twarz w swoje dłonie.
— Dlaczego nie mówiłaś? Norene… — Westchnął, a kąciki jego ust uniosły się nieznacznie. — Chyba mamy to we krwi, że dopóki wszystko się nie zawali, to nie prosimy o pomoc, co? — Prychnęłam cicho i się uśmiechnęłam. Obawa zaczęła powoli opuszczać moją głowę. Dziękowałam bogom, że brązowowłosy uwierzył w moje słowa.
— Nie prosimy, nie przepraszamy. Tradycyjna rodzina Yverett — szepnęłam. Mężczyzna zapalił świeczkę i wskazał, abym do niego podeszła.
— No i wyszedł ci ten urok?
— Przecież wiesz, że nie… — Zacisnęłam nerwowo szczękę. _Nie pytaj o nic więcej._ Patrzyłam, jak przeciągnął dłonią nad drewnianym półmiskiem, który napełnił się wodą. Dodał do środka rozmaryn i wlał olejek z goździków. Zamieszał całość palcem, a po chwili zawartość zapłonęła magicznym ogniem. Gęste, lśniące włosy Chrisa rozwiewała magiczna aura. Przymknął oczy. Końcówki rolet zawieszonych w oknach zatrzepotały szybko, a szklane naczynia zabrzęczały na suszarce. Niemal czułam, jak całe jego ciało emanowało nadnaturalną mocą. Po paru sekundach wszystko się uspokoiło, a w miseczce pojawił się srebrny pierścionek. Czarownik wyjął go z miski i wręczył mi.
— Z tą biżuterią, żaden koszmar cię nie dosięgnie. — Spojrzałam na niego niezrozumiale. Mężczyzna potarł swoim dziełem o mój łańcuszek. Już po chwili na mojej szyi zawisł magiczny prezent.
— Dlaczego po prostu nie odpędzisz złych snów?
— Bo mogą wrócić — odpowiedział, a ja zmarszczyłam czoło. Nie wiedziałam, co mogło stanowić dla niego problem.
— To wtedy, znów ci o tym powiem… A ty mi pomożesz. Prawda? — Oczekiwałam od niego potwierdzenia. — Prawda, Christopher? — Nuta niepewności zagościła w moim głosie, co nie uszło uwadze mojego brata.
— Co, jeśli nie? — Przygryzłam mocno wargi z wrażenia, gdy usłyszałam jego słowa.
— O czym ty mówisz? — Mój głos zadrżał niespodziewanie.
— Nie zawsze będę w pobliżu. — Jego zachowanie wydawało mi się podejrzane. _Znowu to samo… Co to znaczy, że nie zawsze będziesz w pobliżu? Gdzie masz zamiar odejść? Dlaczego chciałbyś nas opuścić?_
— Co ty planujesz? — Jego twarz pobladła odrobinę, a oczy rozszerzyły się nieco. Moje pytanie wywołało w nim wiele emocji.
— Nie będę z tobą rozmawiał o moich problemach. — Poczułam się, jakby wymierzył mi cios. Zamrugałam parę razy i uniosłam głowę wysoko. — Po prostu tego nie zrozumiesz — dodał. Odszedł w stronę swojego pokoju, a ja stałam nieruchomo, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. W rogu pokoju, tuż za wieszakiem na ubrania, zauważyłam błękitną, długą szatę. Wystawała niedyskretnie, a jej widok przypominał mi, że kłopoty z moim bratem nie były jedynym zmartwieniem, jakie miałam na głowie. _„Będę karmił się twoim cierpieniem”._
— Wolałabym jednak, żebyś spróbował ze mną o tym pomówić. — Odwrócił się i podniósł jedną brew w geście zdziwienia. _Próbuję ostatni raz, Chris. Błagam, nie odrzucaj mnie._
— Jestem zmęczony, Nor — powiedział cicho. Nie rozumiałam, dlaczego nie chciał mi powiedzieć. _Nie byłam wystarczająco mądra, żeby z nim rozmawiać? Czy to przez to, że chodzi o jakieś zaklęcie, ale nie chce mi zrobić przykrości? Myśli, że jestem słaba? Myśli, że się tym przejmę? Powinnam odpuścić?_ Był moim bratem. Musiałam walczyć o to, żebyśmy trzymali się razem. _Ma okropne problemy? Zadłużył się? Może chodzi o Łowców. Ścigają go? Jest zagrożony?_ Jego problemy powinny być także i moimi. Byliśmy rodziną. Powinniśmy się wspierać. Tak bardzo chciałam z nim usiąść i posłuchać, co go męczy. Pragnęłam, żeby nie miał zmartwień, bo go kochałam. Ja również go potrzebowałam. Odczuwałam nieodpartą potrzebę opowiedzenia mu o tym, co mnie dręczyło i o wszystkim, co się wydarzyło. — Norene… Norene, wszystko w porządku? — Wydawał się przestraszony moim stanem.
— Niestety, Chris, zdaję mi się, że ty również nie zrozumiesz moich problemów. — _Nie musiało tak być. Wcale nie musieliśmy skończyć tej rozmowy w tak ponurej atmosferze. Wystarczyłoby nam trochę zrozumienia, odrobinę cierpliwości. Chęć współpracy uratowałaby nas i może… Może moglibyśmy sobie wzajemnie pomóc._
— Zachowujesz się jak dziecko. — Zacisnęłam usta. _Miał rację._
— Jestem tak zmęczona jak ty, Chris. — _Myśleniem, dlaczego nie potrafisz mi zaufać._ Zajęłam się sprzątaniem kuchni. — Jednak jeśli już odpoczniesz i będziesz miał chęć… Możesz zawsze do mnie przyjść — dopowiedziałam. Mimo wszystko nie byłam w stanie znieść myśli, że mogłabym go zranić. Na przekór nieodpartej chęci bycia złośliwą, nie chciałam sprawić mu przykrości. Spojrzał na mnie ciepło, jakby pragnął mi podziękować, jednak nie zrobił tego. Odszedł bez słowa, jak to zwykł zawsze robić i zamknął drzwi od swojego pokoju. Przygryzłam swoją wargę i oparłam się o lodówkę. _Zaklinam samą siebie, że prędzej stracę wszystkie palce, niż poddam się w odnalezieniu drogi do twojego sumienia — Christopherze._