Ostatni śnieg tej zimy - ebook
Ostatni śnieg tej zimy - ebook
Czy można zakochać się po raz drugi… w tej samej osobie?
Marta i Paweł są małżeństwem z kilkuletnim stażem, ale przechodzą kryzys. Brakuje między nimi żaru i pasji, które rozpalały ich na początku wspólnej drogi. Każda próba zażegnania nieporozumień tylko pogarsza sytuację. Niespodziewanie w ich świat wkracza siedmioletnia Blanka, nieco pogubiona córka kuzynki Marty. Rodzice dziewczynki są w trakcie rozwodu, a jej samej trudno się odnaleźć w nowej sytuacji.
Nietypowe zadania, z którymi musi się zmierzyć młode małżeństwo, szczególnie przytłaczają Pawła. Mimo początkowych obaw szybko przekonuje się jednak do rezolutnej dziewczynki. Razem z Martą starają się sprostać tej niecodziennej sytuacji bycia rodzicami na pełen etat.
Czy wyzwania, przed którymi stanęli Marta i Paweł, są w stanie uzdrowić ich związek? Czy niczym wiosenny promień słońca stopią śnieg, by w ich małżeństwie znowu zagościła wiosna?
Natalia Sońska w ciepłej, pełnej emocji historii o tym, co w życiu ważne i o czym nie można zapominać w codziennym biegu i pogoni za sukcesem.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67176-12-5 |
Rozmiar pliku: | 583 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Święta minęły Marcie zaskakująco szybko: zanim zdążyła wyjeść świąteczne ciasta, nadszedł sylwester i Nowy Rok, od którego upłynęło już dobrych kilka tygodni. Nadal było bardzo zimno, tylko śnieg powoli topniał, pozostawiając po sobie brudną breję na chodnikach. W witrynach sklepowych przywoływano już wiosnę, lecz ta najwyraźniej nie zamierzała się śpieszyć. Ten przejściowy okres był przygnębiający – oczekiwanie na cieplejsze, pogodniejsze dni zdawało się nie mieć końca.
Marta siedziała przy swoim biurku w redakcji i smętnie patrzyła na widok za oknem. Sączący się z nieba deszcz, rozpuszczający resztki zalegającego pod budynkami śniegu wprawiał ją w melancholijny nastrój. Aura przywodziła na myśl późną jesień, na pewno nie przedwiośnie! Dlaczego w tym roku wszystko idzie jak po grudzie, westchnęła Marta w duchu. Dlaczego pomiędzy zimą a wiosną nie ma jedno- lub dwudniowego przejścia, kiedy to szybko robi się pięknie i zielono?
– O czym tak rozmyślasz? – wyrwał ją z zadumy głos Marzeny, która właśnie wychyliła głowę zza swojego monitora.
– Jakoś… się zamyśliłam. O niczym szczególnym, trochę o pogodzie.
– Zima w tym roku wyjątkowo się dłuży, prawda? Jakby nie była pewna, czy jej czas już nadszedł… – Marzena westchnęła i spojrzała w okno. – Na przyszły tydzień zapowiadają opady śniegu, podobno do końca marca ma być zimno.
– Najlepiej byłoby wyjechać teraz w ciepłe kraje i tam przeczekać do wiosny.
– Od początku roku obowiązuje nowa pula urlopowa, zagadaj z szefem, może zgodzi się dać ci trochę wolnego. Wyskoczcie gdzieś z Pawłem na tydzień czy dwa.
Marta spuściła wzrok. Gdyby rozmawiała z Pawłem, może by mu to zaproponowała. Ale ostatnio znowu mieli ciche dni, i to przez jakąś błahostkę. W ogóle dużo się kłócili, a gdy się nie kłócili, to po prostu ze sobą nie rozmawiali. W ich małżeństwie już jakiś czas temu zrobiło się chłodno, jakby warstwa śniegu przykryła to gorące uczucie, które kiedyś do siebie żywili. I ta warstwa, jak na złość, nie chciała stopnieć. Dokładnie jak śnieg tej zimy. Ten stan dopadł ich niespełna dwa lata po ślubie, mimo że wcześniej byli ze sobą przez dziesięć lat. Czyżby powiedzenie, że długie związki psują się po ślubie, miało się potwierdzić w ich przypadku? Przecież przez lata świetnie się dogadywali, kłócili sporadycznie, a przede wszystkim – nie unikali się tak jak teraz.
– U was nadal słabo? – zagadnęła Marzena po chwili ciszy.
Marta tylko wzruszyła ramionami. Nie bardzo miała ochotę na zwierzenia, ale skoro kilka dni temu naszło ją, by się wygadać, i wspomniała Marzenie o kłótni z mężem, musiała liczyć się z tym, że koleżanka będzie pytać. Nie miała jej tego za złe, w końcu znały się od kilku lat i czasem rozmawiały o prywatnych sprawach, zwłaszcza że pracowały w jednym pokoju, przy biurkach ustawionych naprzeciwko siebie. Praca niewątpliwie łączyła.
– Bardzo słabo – westchnęła w odpowiedzi. – Mijamy się w mieszkaniu, nie rozmawiamy ze sobą, chyba chcemy się trochę przetrzymać. Przynajmniej ja chcę go przetrzymać.
– Z nadzieją, że odezwie się pierwszy? Idę o zakład, że tymczasem on czeka na twój ruch.
Marta powoli pokiwała głową. Tak właśnie było. Frustracja i złość, które nagromadziły się w niej w ciągu ostatnich kilku miesięcy, były na razie zdecydowanie silniejsze od chęci naprawienia relacji z mężem. Nie wiedziała, dlaczego tak jest. Czy przeważała chęć przeforsowania swoich racji, czy urażona duma, czy po prostu fakt, że nie czuła się winna z powodu tego, co działo się między nią a Pawłem. Choć przecież dobrze wiedziała, że zwykle w takich sytuacjach wina leży pośrodku.
– Może jednak powinniście wyjechać, złapać trochę dystansu, przegadać problemy w innym, przyjemniejszym otoczeniu? Wiem, że to łatwo się mówi, przegadać, ale może warto spróbować? To by było takie oczyszczające doświadczenie.
– Prawdę mówiąc, nie mam ochoty. Pewnie to źle zabrzmi, ale nie chce mi się znów wałkować tych wszystkich tematów, powodów kłótni, żalów, które później tylko się piętrzą. Wolałabym po prostu o nich zapomnieć, ale tak się już nie da… Zamiatanie pod dywan już nie pomaga. Tyle się tego między nami nazbierało, że zaczynamy się o swoje problemy wręcz potykać – odparła zrezygnowana.
– Więc samodzielny wyjazd? Tak, jestem monotematyczna, ale odseparowanie się, zwłaszcza fizyczne, pozwala spojrzeć na wiele spraw z innej perspektywy.
– To jest jakiś pomysł… – Marta znowu się zamyśliła.
– Śmiało, przez tydzień poradzę sobie sama, a tobie urlop na pewno dobrze zrobi.
Marta zaczęła poważnie zastanawiać się nad wyjazdem, ale myśl o tym, jak zareagowałby na to Paweł, szybko sprowadziła ją na ziemię. Przecież uznałby, że Marta ucieka przed kryzysem w ich związku albo – co gorsza – wyjeżdża, by dobrze się bawić! Szybko więc porzuciła myśl o urlopie i już miała powiedzieć o tym Marzenie, gdy do biura wszedł ich szef Konrad Malicki.
– Nie przeszkadzam? – rzucił i nie czekając na odpowiedź, dodał: – Słuchajcie, potrzebuję pomocy. Dokładniej asystentki albo asystenta.
– A Oliwia? – zapytała zaskoczona Marzena.
– Oliwia złożyła dzisiaj wypowiedzenie. Stwierdziła, że to jednak nie jest praca dla niej.
– Po dwóch miesiącach? – Tym razem to Marta zrobiła wielkie oczy.
– Zrobiłem dokładnie taką samą minę. Dlatego proszę, wrzućcie do sieci i na nasze profile ogłoszenie. Albo lepiej popytajcie ludzi z branży. Potrzebuję kogoś solidnego, kto nie wywinie mi takiego numeru jak Oliwia za dwa czy trzy miesiące.
– Jasne, nie ma problemu – odparła Marzena.
– Mam jeszcze jedną prośbę. – Konrad patrzył błagalnie raz na jedną, raz na drugą redaktorkę, ostatecznie zatrzymując wzrok na Marcie. – Czy któraś z was mogłaby mi pomóc, zanim znajdziemy zastępstwo za Oliwię? Nie wyrabiam się, a muszę w weekend pojechać na spotkanie z przedstawicielami zagranicznego wydawnictwa, będziemy podpisywać kolejną, ważną dla nas umowę o współpracy.
Koleżanki popatrzyły na siebie niepewnie. Marcie niezbyt się uśmiechało poświęcanie wolnego weekendu na wyjazd służbowy. Z drugiej jednak strony, gdy pomyślała o kolejnych dwóch dniach spędzonych w mieszkaniu z milczącym Pawłem, szybko zmieniła zdanie.
– No dobrze, biorę to na siebie – powiedziała swobodnie i uśmiechnęła się najpierw do Konrada, później do Marzeny, której spojrzenie wyrażało ogromną wdzięczność.
– Świetnie! – powiedział zadowolony. – Bardzo ci dziękuję. Obiecuję, że to stan przejściowy, dopóki nie znajdziemy nowej asystentki albo asystenta. Dzisiaj jeszcze dokończ swoje najpilniejsze zadania, a w poniedziałek zajmijmy się, proszę, moimi projektami. No i ten wyjazd w weekend, koniecznie. Będę bardzo wdzięczny! – dodał, po czym raz jeszcze podziękował i zostawił je same.
– Ja też ci dziękuję. – Marzena pochyliła się w stronę Marty, gdy drzwi za naczelnym się zamknęły. – Weekend mam już zaplanowany i trudno byłoby mi te plany zmienić.
– Nie ma sprawy. Prawdę mówiąc, nawet mi to na rękę. – Marta uśmiechnęła się blado i wróciła do swoich zajęć.
Zawsze lubiła pracę w wydawnictwie. Co prawda po studiach zamierzała zatrudnić się w szkole, ostatecznie jednak, gdy odkryła, że jako polonistka przez lata będzie ledwo wiązać koniec z końcem, zaczęła szukać w innych branżach. I tak kilka lat temu trafiła tutaj. Nigdy nie żałowała tej decyzji, tym bardziej że ostatnio udało jej się zrealizować marzenie o pracy z dziećmi. Od kilku miesięcy godziła etat z wolontariatem w świetlicy dla uczniów z ubogich rodzin. Popołudniami pomagała tam w odrabianiu lekcji albo po prostu spędzała czas z tymi maluchami, których rodzice pracowali do późna.
Nie mieli z Pawłem dzieci, mimo że zaraz po ślubie rozmawiali na ten temat. Gdy jednak zaczęło się między nimi psuć, nie wracali już do tej rozmowy, odkładając plany powiększenia rodziny na lepszą przyszłość. Niestety teraz Marta coraz częściej zastanawiała się, czy ta lepsza przyszłość w ogóle ich czeka.
Znów zamyśliła się na dłuższą chwilę, bez zrozumienia przeglądając tekst jednej z niedawno wydanych książek. Dopiero gdy usłyszała brzęczenie wibrującego na blacie biurka telefonu, ocknęła się i spojrzała na wyświetlacz. Gdy zobaczyła, kto dzwoni, westchnęła i przewróciła oczami. Kochała swoją mamę, ale zdecydowanie nie miała teraz czasu ani nastroju na rozmowy z nią. Zwłaszcza że podejrzewała, w jakim celu dzwoni jej rodzicielka: żeby porządnie przemaglować córkę.
– Słucham? – odebrała w końcu, tłumiąc zniecierpliwienie.
– Cześć, córeczko! Widzę, że dopóki ja nie zadzwonię, ty się nie odezwiesz. – Niezawodna mama zaczęła od wyrzutów.
– Mamo, jestem w pracy i nie bardzo mam czas… Coś się stało?
– A czy coś musiało się stać? Chciałam usłyszeć, co u ciebie, tak po prostu.
– Przecież widziałyśmy się dwa dni temu.
– Właśnie, o tym też chciałam z tobą porozmawiać. Dlaczego przyjechałaś wtedy bez Pawła? Przy ojcu i Anecie nie chciałaś nic mówić, ale wiesz, że ja się o ciebie martwię i nie mogę przestać o tym myśleć od niedzieli. Czy się między wami nie układa, dziecko?
– Mamo, naprawdę nie mam teraz czasu na takie rozmowy – odparła wymijająco. – Zadzwonię po pracy i porozmawiamy, dobrze?
– Przyjedź do domu. Ojciec idzie na te swoje szachy, a Aneta pewnie będzie się uczyć. Porozmawiamy na spokojnie.
– Nie wiem, czy dzisiaj się wyrobię… Mam sporo rzeczy do zrobienia w pracy, potem zakupy i… – Próbowała się delikatnie wykręcić.
– Nie mydl mi oczu, Marta. Poza tym mam ci pewną rewelację do przekazania.
– Nie możesz powiedzieć teraz?
– A siedzisz? – Matka nie wytrzymała.
– Przy biurku.
– Twoja kuzynka Ewa się rozwodzi. Dzwoniła do mnie ciotka Jadźka, zrozpaczona, bo okazuje się, że to wcale nie taki bezproblemowy rozwód. Wyobrażasz sobie?! Pierwszy rozwód w rodzinie, i to jeszcze u Ewuni! Kto by pomyślał… A wydawało się, że są takim dobrym i zgodnym małżeństwem.
– Czasem pozory mylą, mamo – odparła Marta powoli.
Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć. Ostatecznie też była bardzo zaskoczona tą wiadomością. Nagle poczuła dziwny ucisk w mostku. Przecież jej małżeństwo może się właśnie tak skończyć…
– Pozory, pozory… Może i mylą, ale żeby aż tak? Oni się kłócą cały czas i jedno drugie teraz za wszystko obwinia. Jadźka mówiła, że Ewunia bez przerwy zapłakana chodzi. A Jacek to w ogóle podobno kogoś ma i to od tego się zaczęło. Ale prawda jest taka, że jakby było dobrze między nimi, toby nikogo nie szukał… – Mama dywagowała jeszcze przez jakiś czas o powodach rozstania kuzynki Ewy z mężem, po czym dodała: – Biedne ich dziecko, napatrzy się na kłótnie rodziców. Blanka dopiero co do szkoły poszła, toż ona powinna mieć spokój i poczucie bezpieczeństwa, a nie codzienne awantury. Siedmiolatka już doskonale rozumie, co się dzieje w domu. Coś okropnego, te rozwody…
Marta nie odezwała się, tylko zacisnęła usta. Zaczęła się zastanawiać, jak jej mama przeżywałaby rozwód, gdyby to chodziło o nią. Takie myśli nachodziły ją coraz częściej, mimo że rozwód zawsze był dla niej odległym, niemal nierealnym tematem. Nigdy nie sądziła, że w ogóle będzie się nad takim rozwiązaniem zastanawiać, tymczasem…
– Martuś, a może ty byś do Ewci zadzwoniła? Zawsze się razem trzymałyście, może ona potrzebuje z czymś pomocy albo choć słowa otuchy?
– Mamo, nie sądzę, by Ewa chciała opowiadać mi o swoich problemach. Zresztą sama wiesz, że nasza relacja bardzo się rozluźniła już lata temu, rozmawiamy od świąt do świąt. Nie będę do niej nagle dzwonić i wypytywać – obruszyła się Marta.
– No nie wiem… Wydaje mi się, że mogłabyś. Ale nie będę cię namawiać, najwyżej sama zadzwonię. W takich chwilach człowiek musi mieć świadomość, że może liczyć na wsparcie bliskich.
Marta uśmiechnęła się pod nosem. Miała nieodparte wrażenie, że matce nie tyle chodzi o zapewnienie Ewie wsparcia, ile o poznanie szczegółów kryzysu małżeńskiego siostrzenicy. Nie kierowała nią troska, a zwykła ciekawość.
– Jak dobrze, że ty i Pawełek nie macie takich problemów – dodała jeszcze jej rodzicielka. – Bo nie macie, prawda?
Marta momentalnie sposępniała. Nie chciała kłamać, że jest idealnie, ale też nie miała zamiaru opowiadać matce, tym bardziej przez telefon, o swoich kłopotach małżeńskich. Jej rodzicielka jeszcze byłaby gotowa interweniować, a nie ma nic gorszego niż wtrącający się w małżeństwo rodzic.
– Mamo, każdy ma jakieś problemy.
– Dlatego mówię ci, żebyś przyjechała i porozmawiamy.
– Dziś nie dam rady. Poza tym nie chcę rozmawiać. Jesteś w stanie to zrozumieć? – odpowiedziała już bardziej zdecydowanie.
– Jak uważasz, dziecko…
Usłyszała w głosie mamy lekki zawód, ostatecznie jednak nie dała się złamać.
– Ale pamiętasz o sobocie za tydzień, będziecie? – tonem nieznoszącym sprzeciwu zapytała mama, szybko zmieniając temat.
Marta zacisnęła mocno powieki. Zapomniała na śmierć o imieninach mamy, z okazji których, jak co roku, była organizowana feta dla całej rodziny. Marta nie lubiła tych spędów, ale wiedziała, że nie może się tak po prostu nie pojawić. Potwierdziła więc, że pamięta i będzie. Z Pawłem rzecz jasna. Miała nadzieję, że do tego czasu uda im się porozumieć. Wolałaby nie tłumaczyć się przy całej rodzinie, dlaczego nie ma z nią męża, albo kłamać, że coś mu wypadło.
Nim mama zdążyła po raz kolejny o coś zapytać, Marta szybko się pożegnała, przekonując rodzicielkę, że musi wracać do pracy. Gdy odłożyła telefon, jeszcze przez chwilę wpatrywała się w niego w zamyśleniu. Matka rzeczywiście zaskoczyła ją wiadomością o rozwodzie kuzynki. Patrząc na nią i Jacka z boku, nigdy nie powiedziałaby, że im się nie układa. Tymczasem… Szkoda jej było Ewy. Jako nastolatki były nierozłączne, ale gdy poszły do różnych szkół średnich, a potem na studia w innych miastach, coraz rzadziej do siebie dzwoniły, aż w końcu kontakt niemal zupełnie się urwał.
– Moja mama też się tak wtrącała we wszystko. Aż pewnego dnia raz a porządnie wytłumaczyłam jej, że to moje życie i nic jej do tego, z kim i jak je sobie układam. – Z zamyślenia wyrwał ją głos Marzeny.
– I jak to przyjęła? – prychnęła Marta, doskonale wiedząc, że w przypadku jej matki skończyłoby się to z pewnością obrazą majestatu i kilkutygodniowym milczeniem. Chociaż ostatecznie taka cisza w eterze teraz, po rozmowie z mamą, była bardzo kusząca…
– Oburzyła się, nie odzywała się przez tydzień, a potem jak gdyby nigdy nic zadzwoniła, żeby zapytać, co u mnie słychać. Ale już nigdy więcej nie wtrąciła się w moje prywatne sprawy. Pyta z troski, przestała się narzucać z dobrymi radami. Może pogadaj też ze swoją, żebyś nie musiała za każdym razem tak się tłumaczyć.
Marta tylko pokiwała głową, po czym wróciła do czytania. Nie chciała zbyt długo zastanawiać się nad rozmową z mamą, myśleć o swoich problemach i o problemach kuzynki. Musiała uporać się z pracą, zwłaszcza że od przyszłego tygodnia miała na bliżej nieokreślony czas przejąć dodatkowe obowiązki.
Kiedy wróciła do mieszkania, Pawła jeszcze nie było. Nie zaskoczyło jej to w ogóle – od kilku tygodni pan mąż zapisywał wieczorami dodatkowych pacjentów, by wracać jak najpóźniej. Przynajmniej takie wrażenie odnosiła. Jej zresztą od jakiegoś czasu było to nawet na rękę. I tak ze sobą nie rozmawiali, a funkcjonowanie na niewielkiej przestrzeni, jaką było ich pięćdziesięciometrowe mieszkanie, w tak gęstej atmosferze nie należało do najprzyjemniejszych.
Podeszła do lodówki, by sprawdzić, czy znajdzie w niej produkty na jakiś szybki obiad. Nie miała ostatnio pomysłów na wymyślne dania. Mimo że zawsze lubiła gotować, teraz zupełnie nie sprawiało jej to przyjemności. Zresztą gotowałaby tylko dla siebie, bo Paweł, gdy zostawał w pracy po godzinach, najczęściej zamawiał obiad na wynos i jadł w gabinecie. Z tego, co znalazła w kuchni, przygotowała makaron z sosem pomidorowym i zjadła go, siedząc na kanapie i oglądając telewizję. Nawet nie zauważyła, kiedy przysnęła, dopiero chrzęst klucza w zamku gwałtownie ją obudził. Podniosła się nieznacznie, oszołomiona w pierwszej chwili tym nagłym dźwiękiem. Dopiero kiedy zauważyła strugę światła sączącego się z przedpokoju, a potem usłyszała ciężkie kroki, dotarło do niej, że to Paweł wrócił w końcu do domu. Spojrzała na komórkę. Dochodziła dziesiąta. Dziś pobił swój rekord.
– Cześć – rzucił beznamiętnym tonem, mijając ją i kierując się do łazienki.
– Cześć – odpowiedziała, nie spuszczając z niego wzroku. – Tak długo byłeś w pracy? – zapytała mimowolnie.
– A gdzie miałem być? O ósmej przyszedł pacjent z bólem i okazało się, że ma wskazania do leczenia kanałowego. Musiałem wyczyścić i zabezpieczyć ząb, to trwa – odpowiedział, siląc się na obojętny ton, w którym mimo wszystko pobrzmiewała nuta wyrzutu.
Marta skinęła głową, nie pytając o nic więcej. Wstała, odniosła do kuchni talerz z resztkami makaronu, po czym uprzątnęła blaty po gotowaniu. Paweł też nie kontynuował rozmowy. Słyszała, jak bierze prysznic, a potem idzie prosto do sypialni. Nie dziwiła się, że był zmęczony, nie liczyła też na żadną rozmowę. Mimo to żal ukłuł ją gdzieś pod mostkiem. Zaczynali zachowywać się jak obcy sobie ludzie, współlokatorzy, którzy w dodatku za sobą nie przepadają. To, że spali wciąż w jednym łóżku, nic nie znaczyło. Tam też od wielu tygodni wiało chłodem. Poza tym kładli się każde o innej porze, wstawali o różnych godzinach. Paweł zwykle wychodził wcześniej. Dziś też, gdy przyszła do sypialni, już spał, oddychając miarowo. Ze smutkiem wspomniała czasy, gdy niesieni miłością spędzali ze sobą długie godziny w łóżku, rozmawiając potem do samego rana, a następnego dnia niewyspani, ale nieziemsko szczęśliwi wstawali do pracy. Dlaczego tak łatwo się im to wymknęło? Co tak naprawdę było powodem ich kryzysu? Niezrozumienie? Inne oczekiwania? Czy po prostu przestali do siebie pasować? Po raz kolejny tego dnia Marta uświadomiła sobie, że jej małżeństwo zmierza w jednym kierunku.Po weekendzie spędzonym we Wrocławiu, w delegacji, Marta wróciła do Krakowa… odprężona. Dwa dni poza miastem – i przede wszystkim poza domem – sprawiły, że w końcu odpoczęła psychicznie. Towarzystwo Konrada, który wręcz kipiał optymizmem, a poczuciem humoru potrafił wywołać uśmiech nawet u największych ponuraków, pomogło jej oderwać się od trudnych rozważań na temat małżeństwa. Nawet gdy w niedzielę późnym wieczorem zastała Pawła na kanapie w salonie, ewidentnie od rana grającego na konsoli, nie pozwoliła na to, by smutne myśli wróciły.
Mimo paskudnej pluchy i wszystkich domowych problemów, z weekendową energią weszła w poniedziałek do biura, niosąc dwa kubki rozgrzewającej, waniliowej kawy. Zapamiętała, że Konrad właśnie taką lubi, a że mijała w drodze do pracy niewielką kawiarenkę, postanowiła zrobić szefowi przyjemność. I sobie, rzecz jasna. Nie obeszło się też bez pachnących, słodkich pączków, które aż prosiły się o zjedzenie, w sam raz do pysznej kawy.
– Czołem! – powiedziała wesoło, gdy tylko przekroczyła próg wydawnictwa, witając się z Olą, która siedziała już przy swoim stanowisku w recepcji.
– Jak miło zobaczyć w poniedziałek kogoś, kto z uśmiechem wchodzi do redakcji! – zaśmiała się Ola w odpowiedzi. – Jesteś pierwsza, cała reszta przemknęła obok mnie z grobowymi minami, jakby przyszli na ścięcie. A przecież ta praca jest super!
– Miło mi, że dziś jestem wyjątkiem, i to dobrym – odparła Marta pogodnie. – Konrad już u siebie?
– Tak, ale ma jakąś telekonferencję i prosił, żeby mu nie przeszkadzać.
Marta zagryzła dolną wargę. Jeśli rozmowa się przedłuży, kawa wystygnie i nie będzie już tak smaczna. Postanowiła więc zaryzykować i ściągnąwszy płaszcz, ruszyła w stronę jego pokoju. Zapukała cicho, po czym wsunęła nieśmiało głowę w szparę między drzwiami a futryną. Ku jej zadowoleniu Konrad uśmiechnął się i gestem dłoni poprosił, by weszła. Niemal bezszelestnie podeszła do jego biurka i postawiła przed nim kubek z aromatyczną kawą i pudełko z pączkami. Podziękował jej szerokim uśmiechem, po czym wskazał krzesło przed biurkiem.
Mimowolnie słuchała jego rozmowy z jednym z organizatorów wiosennych targów – ustalali szczegóły wydarzenia. Kiedy skończył, od razu zamknął laptop i z uśmiechem powiedział:
– Bardzo dziękuję za kawę.
– I pączka – dodała, wskazując pudełko.
– Czytasz mi w myślach. Nie zdążyłem dziś spakować śniadania ani wypić kawy, właśnie miałem iść do socjalnego. Zaspałem. – Potarł dłonią czoło.
– Nic dziwnego. Po tak intensywnym weekendzie mogłeś przecież przyjść trochę później do pracy.
– Zasadniczo to należy nam się urlop za ten wyjazd. Ale…
– Zbyt dużo pracy, wiem.
– A ty? Odpoczęłaś choć trochę?
– Nie narzekam, jak widać – uśmiechnęła się szeroko – i czekam na zadania.
– Świetnie. W takim razie dostałem nową propozycję wydawniczą. Debiut. Chciałbym, żebyś rzuciła na nią okiem i się wypowiedziała. Zacząłem czytać, widzę potencjał, ale nie mam czasu, by się nad tym pochylić. Właśnie wysłałem ci tekst.
– Jasne. Na kiedy potrzebujesz recenzji?
– Do końca tego tygodnia. Ale w międzyczasie i tak będę ci podrzucał inne zlecenia.
– Dobrze, do końca tygodnia przygotuję opinię i pomysły na ewentualną promocję – odpowiedziała i wstała z miejsca.
– Marta? – Zatrzymał ją jeszcze.
– Tak?
– Nie musicie się śpieszyć z szukaniem asystentki, całkiem dobrze mi się z tobą pracuje. – Uśmiechnął się do niej szeroko, a Marta tylko upomniała go spojrzeniem.
Wolała swoje dawne obowiązki i redaktorską niezależność. Sama zgłosiła się do pomocy, ale nie miała zamiaru pełnić roli asystentki dłużej, niż to było konieczne – ten etap kariery zawodowej zakończyła już dawno temu. Oddelegowała się więc sama z gabinetu szefa i ruszyła w stronę swojego pokoju.
– Cześć! – przywitała się z Marzeną, gdy weszła do środka, po czym z niewielkiej komody wyjęła talerzyk na pozostałe pączki.
– No cześć… – Ta przyjrzała jej się uważnie. – Widzę, że po weekendzie jesteś w wyśmienitym humorze!
– Nie narzekam. Ten wyjazd naprawdę dobrze mi zrobił. – Marta uśmiechnęła się radośnie i postawiła przed nią talerzyk ze słodkościami.
– Wyjazd czy naczelny?
Marta spojrzała z ukosa na chichoczącą koleżankę. Nie skomentowała tej uwagi – usiadła przy swoim biurku, upiła łyk kawy i bez słowa włączyła komputer. Przejrzała bieżące maile, a kiedy odpisała na te pilne, zabrała się za czytanie zleconej przez Konrada książki. I zupełnie przy niej odpłynęła. Pochłaniała kolejne rozdziały, nie mogąc się oderwać od tekstu. Ta powieść była dobra, naprawdę dobra! Aż trudno uwierzyć, że to debiut, pomyślała. Nie miała w pliku danych autora, a bardzo chciała się dowiedzieć, kto ją napisał.
– Marta? – usłyszała w pewnym momencie głos Marzeny.
Kiedy w końcu podniosła wzrok, napotkała jej uważne spojrzenie.
– Przepraszam, dostałam od Konrada książkę do oceny i powiem ci… Moim zdaniem to będzie hit.
– Jaki to gatunek?
– Thriller, kryminał, dramat, coś pomiędzy… Czuję, że skończę ją jeszcze dzisiaj.
– Widzę, że sumiennie wywiązujesz się ze swoich obowiązków wobec naczelnego – rzuciła Marzena z dwuznacznym uśmiechem.
Tym razem Marta popatrzyła prosto na nią, po czym skrzyżowała ręce na piersi.
– O co ci chodzi? – zapytała z irytacją. – Takie uwagi wcale nie są zabawne, Marzenko. Przy tobie zgodziłam się na to zastępstwo, sama mi dziękowałaś, a dziś już drugi raz coś insynuujesz.
Marzena wyprostowała się zaskoczona, rozchylając lekko usta, po czym szybko spuściła wzrok. Ale po chwili znów popatrzyła na Martę, tym razem z pokorną miną.
– Przepraszam, nie powinnam… Masz rację, to było głupie.
– Bardzo. Przyjmuję przeprosiny, ale proszę, żebyś więcej tak nie żartowała. Konrada lubią wszyscy, ty również, i w mojej relacji z nim też nie ma nic wyjątkowego. Jest czysto służbowa. Poza tym przecież wiesz, że mam męża! – dodała stanowczo.
I mimo że nie układa mi się z nim, nigdy nie zrobiłabym mu takiego świństwa, dodała w myślach.
Prawie nie rozmawiały przez resztę dnia, wymieniały tylko krótkie, służbowe komunikaty, aż do momentu, w którym Marta spojrzała na zegarek, po czym niemal zerwała się z krzesła. Miała dziś dyżur w świetlicy i nie chciała się spóźnić, a musiała przebić się przez pół miasta, by tam dotrzeć. Wyłączyła więc szybko komputer, spakowała torbę i chwyciła w locie płaszcz. Czuła, że koleżanka ją obserwuje, ale dopiero gdy ruszyła w stronę drzwi, usłyszała:
– Marta… Jeszcze raz cię przepraszam. – Marzena wstała i zrobiła krok w jej stronę. – Nie chciałabym, żeby nasze relacje się popsuły. Mam niewyparzony język, ale obiecuję, że już nigdy więcej nie usłyszysz ode mnie takich głupot.
Marta popatrzyła na nią, próbując zachować powagę, po czym podeszła i uścisnęła jej dłoń.
– Spokojnie. Już prawie o tym zapomniałam. – Uśmiechnęła się.
– To może wybrałybyśmy się gdzieś wieczorem? Na szybkiego drinka?
– Z przyjemnością, ale nie dziś. – Popatrzyła na Marzenę przepraszająco. – Mam dyżur w świetlicy, trudno przewidzieć, o której skończę. Tam bywa różnie, a nie chcę niczego obiecywać i…
– Spokojnie. Zupełnie zapomniałam, przecież mówiłaś o tym nie raz. To co, następnym razem?
– Następnym razem. – Marta uśmiechnęła się i odruchowo uściskała koleżankę.
Kiedy jechała tramwajem na osiedle, na którym mieściła się świetlica, przez okno obserwowała wciąż zimowy krajobraz miasta. Śnieg padał co drugi dzień, by już po kilku godzinach topnieć, zostawiając w kątach kamienic i na krawędziach chodników ani to kałuże, ani resztki zasp. Co prawda nadal był luty, lecz w tym roku zima dłużyła się tak, jakby nie miała końca. Zwłaszcza że rozpoczęła się już w drugiej połowie listopada i od tamtej pory nie odpuszczała na dłużej niż kilka dni.
Marta zaklęła pod nosem, gdy drzwi tramwaju otworzyły się na jej przystanku – trzeba było wysiąść wprost na ogromną kałużę. Spojrzała w głąb wagonu; pozostałe drzwi właśnie się zamykały. Bała się, że nie zdąży przebić się przez tłum pasażerów, zanim tramwaj znowu ruszy, dlatego ostatecznie zaryzykowała i mocno odepchnęła się od barierki na drzwiach, by przeskoczyć wodę. Udało się to połowicznie: wylądowała na krawężniku, po czym zachwiała się i jedną nogą znalazła w płynącej rynsztokiem pośniegowej brei. Westchnęła zrezygnowana, otrzepała but z pozostałości błota i szybkim krokiem ruszyła w stronę świetlicy.
Jak zwykle o tej porze dnia w środku zastała już mnóstwo dzieciaków, zarówno tych z pierwszych klas podstawówki, jak i nastolatków. Mimo że wolała pracować z kilkulatkami, bardzo cieszyła ją obecność uczniów szkół średnich. Część ich rówieśników już nie przykładała wagi do nauki, wagarowali albo – co jeszcze gorsze – sięgali po różne używki, stawiając na szali swoje zdrowie i dobrą przyszłość. Za to do świetlicy docierała grupa, która nie wstydziła się prosić o pomoc. Przychodzili, choć byli z tego powodu obiektami żartów i szykan ze strony kręcących się po podwórkach kolegów. Mimo to wciąż się pojawiali, co trochę podnosiło Martę na duchu.
W świetlicy pracowali nie tylko nauczyciele, ale też psychologowie i pedagodzy. Placówka powstała kilka lat temu z inicjatywy fundacji pomagającej samotnym matkom i rodzinom w trudnej sytuacji materialnej. Jej założycielką była Agata, przyjaciółka Marty z liceum, i to ona poprosiła ją o pomoc w sprawach związanych z organizacją tego przedsięwzięcia. Agata chciała stworzyć miejsce, w którym dzieci będą mogły się spokojnie uczyć i spędzać czas po szkole, zanim ich rodzice skończą pracę lub w sytuacji, gdy nie będą umieli pomóc im w nauce. Część dzieci przychodziła tu więc dlatego, że rodzice długo pracowali, jednocześnie nie zarabiając wystarczająco dużo, by choć trochę skrócić sobie etat. Inni pojawiali się, ponieważ nie chcieli spędzać czasu w domu, w którym na przykład jedno z rodziców miało problem alkoholowy. Nie każdej rodzinie można było pomóc, nie każda chciała przyjąć pomoc, za to dzieci, niezależnie od sytuacji, mogły zaznać odrobiny ciepła właśnie tutaj – w miejscu, które dbało przede wszystkim o ich dobre samopoczucie.
– Jesteś już – odetchnęła z ulgą Agata, gdy zobaczyła Martę zdejmującą płaszcz przy wieszaku obok drzwi.
– Jestem, jestem, przecież jest poniedziałek.
– Wiem, wiem. Po prostu mamy dziś okropne urwanie głowy. Ania nam się rozchorowała, a Weronika ma jakieś kolokwium i jest nas dzisiaj mniej. A jak widzisz, dzieci zdecydowanie więcej niż zwykle.
– Właśnie widzę… – Marta rozejrzała się po największym pokoju.
Świetlica została urządzona w wynajętym mieszkaniu, mieli do dyspozycji większe i mniejsze pokoje, kuchnię, łazienkę, dzięki czemu było tu jeszcze bardziej domowo.
– Zaczęło się nowe półrocze, do tego przygnębiająca pogoda… Na zewnątrz przecież dziś nie wyjdą.
Marta pokiwała głową, przyglądając się dzieciom. Niektóre miały za sobą trudne przeżycia, niejeden dorosły nie poradziłby sobie z kryzysami, których doświadczyły. Z jednej strony robiło się ciepło na duszy, gdy widziało się je tutaj, chętne do kontaktu z ludźmi, zabawy i przede wszystkim nauki, z drugiej żal ściskał serce, czasem tak mocno, że po powrocie do domu Marta pozwalała sobie na chwilę słabości i po prostu płakała w poduszkę.
– O, mamy nowego podopiecznego? – zapytała, zauważywszy chłopca siedzącego samotnie przy jednym ze stolików. Mimo rozłożonych zeszytów nie odrabiał lekcji, tylko siedział z ramionami opuszczonymi wzdłuż ciała i wpatrywał się w okno.
– Tak, Olek. Trzy miesiące temu jego mama zmarła na raka, a tato ledwo wiąże koniec z końcem po długim i kosztownym leczeniu żony. Pracuje po piętnaście, szesnaście godzin na dobę, by spłacić długi i zapewnić chłopcu godną przyszłość. Czasem bierze też jakieś dorywcze prace w weekendy i nie ma czasu dla małego. Ale sam go tu przyprowadza i odbiera. Byle tylko chłopak nie siedział w pustym domu – odpowiedziała smutno Agata.
– Od kiedy przychodzi do świetlicy?
– Od ubiegłej środy.
– I cały czas jest taki? – Marta skinęła głową w kierunku chłopca.
– Zawsze odrabia lekcje, nigdy sam nie prosi o pomoc, chyba że ktoś do niego podejdzie. Ale głównie milczy.
– Beata z nim rozmawiała?
– Tak, od razu poprosiłam ją o konsultację psychologiczną. Jest bardzo zamknięty, przy czym grzeczny, dobrze wychowany. Przeżywa śmierć matki i tęskni za nią.
Marta objęła się ciasno ramionami. Wzruszenie zaszczypało ją niepokojąco w oczy. Znów cierpiało niewinne dziecko. Już miała podejść do Olka i zapytać, czy czegoś potrzebuje, lecz w tym momencie usłyszała wesoły pisk, a po chwili dwie bliźniaczki, Ula i Asia, które przychodziły do świetlicy od pół roku, dosłownie przykleiły jej się do nóg. Szczęśliwe, że w końcu się pojawiła, nie miały zamiaru odstąpić jej choć na krok. Przytuliła obie, po czym została pociągnięta do ich stolika. Sadowiąc się między nimi, zaczęła sprawdzać, czy dobrze odrobiły pracę domową z polskiego, a następnie pomogła im w zadaniu z plastyki. Po jakimś czasie obejrzała się jednak w stronę siedzącego przy oknie chłopca. Bardzo chciała go bliżej poznać.
Czas mijał jak zwykle w zawrotnym tempie. Dzieci angażowały całą jej uwagę i dopiero gdy zaczęto je odbierać, zrobiło się nieco spokojniej. Tego dnia ostatni rodzic przyszedł po dziewiątej. I był to właśnie tato Olka, do którego Marcie w końcu udało się przysiąść, choćby na dziesięć minut.
– Cześć. Jestem Marta, a ty? – zapytała chłopca, podsuwając mu talerzyk z kanapkami przygotowanymi przez panią Lucynkę, która pilnowała, by dzieci w świetlicy nie były głodne.
– Olek – powiedział nieśmiało, nie podnosząc głowy znad łamigłówki, którą właśnie rozwiązywał.
– Ile masz lat?
– Osiem.
– Czyli chodzisz do drugiej klasy?
Kiwnął głową, ale nie odezwał się.
– Lubisz swoją szkołę?
– Tak sobie.
– Dlaczego?
Chłopiec tylko wzruszył ramionami.
– Ktoś ci tam dokucza?
Tym razem szybko pokręcił głową. Marta zauważyła, że jest coraz bardziej skrępowany tymi pytaniami, więc przestała je zadawać. Podsunęła mu tylko bliżej talerzyk.
– Poczęstuj się. Pani Lucynka zrobiła je specjalnie dla ciebie. Mam nadzieję, że lubisz?
Chłopiec w końcu podniósł głowę i nieśmiało sięgnął po pierwszą kanapkę. W tym czasie Marta, zapytawszy, czy może, zajrzała w jego pracę domową. Wszystkie zadania były odrobione. Olek sumiennie prowadził zeszyty, starał się pisać równo i wyraźnie. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem, po czym pochwaliła go za ładny charakter pisma. Zapytała jeszcze, czy lubi rozwiązywać rebusy i łamigłówki, na co ten energicznie pokiwał głową, wciąż jednak unikał wzroku Marty. Nie zdążyła dłużej z nim porozmawiać, bo chwilę później w drzwiach świetlicy pojawił się jego tato. Mały posłusznie spakował rzeczy do plecaka, grzecznie podziękował za kolację, po czym pomaszerował do ojca. Marta obserwowała, jak mężczyzna pomaga malcowi się ubrać, a potem, podając dłoń Agacie, podziękował jej za opiekę nad synem. Było po nim widać, że jest zmęczony życiem. Stracił żonę i został sam z małym dzieckiem, w dodatku ich sytuacja materialna nie była zbyt ciekawa. Przy takich problemach jej kłopoty małżeńskie wydawały się zupełną błahostką.
Nagle uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, co by zrobiła, gdyby Pawła przy niej zabrakło. Nie mieli dzieci, pensja wystarczyłaby jej na życie, ale przecież… przecież go kochała. Mimo tego, co się między nimi działo, uczucie do męża wciąż było żywe. Przesłoniły je tylko złe emocje, wcześniej potrafili dać sobie nawzajem tak dużo dobra. A wszystko, o co się ostatnio kłócili, było niczym w porównaniu z bolączkami, jakie trapiły Olka i jego tatę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej