- promocja
Ostatni trop - ebook
Ostatni trop - ebook
Śledztwo w sprawie jednej z największych zagadek kryminalnych Ameryki.
W kwietniu 1975 roku na przedmieściach Waszyngtonu zaginęły dwie dziewczynki, siostry Lyon. Śledztwo utknęło w miejscu, ciał nie odnaleziono, a zdarzenie uznano za niewyjaśnione. Jednak trzydzieści kilka lat później dzięki niestandardowym metodom i dociekliwości detektywów udało się wyjaśnić zagadkę. Ekipa śledczych odkryła zapomniany protokół z przesłuchania młodego chłopaka, który zeznał, że widział tajemniczego mężczyznę wychodzącego z centrum z dziewczynkami… Rozwikłanie tej sprawy stanowi krok milowy w dziejach amerykańskiej kryminalistyki.
Mark Bowden, amerykański dziennikarz i pisarz, znany z bestsellerowych książek: „Helikopter w ogniu”, „Zabić Bin Ladena”, „Polowanie na Escobara” i „Hue 1968”. Nominowany do prestiżowej amerykańskiej nagrody National Book Award za „Helikopter w ogniu”, na podstawie której Ridley Scott nakręcił film do dziś cieszący się sławą. Z kolei „Polowanie na Escobara” stało się inspiracją do cenionej i lubianej produkcji serialowej Netflixa „Narcos”.
Arcydzieło narracji w literaturze faktu. Powinno spodobać się nawet tym czytelnikom, którzy zwykle unikają książek true crime.
„Publishers Weekly”
Bowden opowiada poruszającą, trzymającą w napięciu, przemyślaną historię, która w cudowny sposób nie upraszcza szczegółów ani nie gubi się w gąszczu akt sprawy sprzed czterdziestu lat. To przepięknie napisane opowiadanie o kotku i myszce.
„The New York Times”
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66736-72-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lloyd Welch porządnie się upalił, zanim wrócił do Wheaton Plaza w prima aprilis. Był na takim haju, że nie przejmował się słowami swojej macochy Edny, która ostrzegała go, żeby się do tego nie mieszał.
Zresztą Lloyd był już w to zamieszany na tyle, że wpadł w popłoch. Musiał coś zrobić, nawet jeśli wiązało się to z dużym ryzykiem. Wypalenie marihuany miało mu pomóc się odprężyć i zachować jasność myśli. Taką logiką kierował się jego nastoletni umysł.
Pakowanie się w kłopoty przychodziło mu naturalnie. Był osiemnastolatkiem, który w siódmej klasie rzucił szkołę. Długie, ciemnobrązowe włosy czesał z przedziałkiem pośrodku i przewiązywał opaską. Pod jego nosem majaczył lichy wąsik. Lloyd był chudy, pryszczaty i obdarzony wrednym charakterem; życie obchodziło się z nim surowo i było to po nim widać. Poza tym facet miał gadane. Był urodzonym krętaczem. Słowa wylewały się bezładnie z jego ust, jakby sama ich liczba i natężenie miały skłonić słuchającego, by w nie uwierzył. Jeśli w tym, co mówił, tkwiło jakieś ziarno prawdy, skrywały je podejrzane, ciemne intencje.
Historia, jaką Lloyd zamierzał tego dnia opowiedzieć, dotyczyła dwóch małych dziewczynek – Sheili i Kate Lyon – które tydzień wcześniej zniknęły z Wheaton Plaza. Ich zaginięcie wywołało medialną burzę. Wszystkie gazety oraz stacje telewizyjne i radiowe od Richmond po Baltimore relacjonowały poszukiwania. Rodzice nie wypuszczali dzieci z domów. Ojciec dziewczynek, John Lyon, był lokalną osobowością radiową, co nadało całej sytuacji jeszcze większego rozgłosu. Po tygodniu, kiedy szanse na znalezienie dziewczynek żywych dramatycznie spadły, policja z hrabstwa Montgomery w Maryland była zdesperowana. Ludzie zasypywali ich informacjami, z których żadna nie okazała się pomocna. Dziewczynki zniknęły. Bezpośrednio po zaginięciu obie obchodziły urodziny: Sheila kończyła trzynaście lat, a Kate – w Niedzielę Wielkanocną – jedenaście. Na myśl o tym każdemu rodzicowi ból musiał ściskać serce.
Wheaton Plaza było największym centrum handlowym na rozległych północno-zachodnich przedmieściach Waszyngtonu. Otwarty przed ośmioma laty ogromny budynek w kształcie krzyża mieścił sklepy po obu stronach dwóch częściowo zadaszonych promenad. Na końcach dłuższej z nich znajdowały się domy towarowe Montgomery Ward oraz Woodward & Lothrop. Centrum miało pośrodku otwarty dach i było ozdobione krzewami rosnącymi w ceglanych żardynierach, których boki służyły zarazem jako ławki do siedzenia. W miejscu przecięcia się obu promenad znajdował się plac z fontanną i modernistyczną rzeźbą, przystrojony akurat z okazji świąt Wielkiejnocy. Centrum odznaczało się futurystycznym stylem, pełnym długich, horyzontalnych linii, ostrych kątów i neonowych barw, które artystom i filmowcom kojarzyły się z epoką podboju kosmosu. Było to coś więcej niż tylko miejsce robienia zakupów; był to ośrodek życia społecznego, miejsce, w którym należało bywać. W przeciwieństwie do tradycyjnych małych miasteczek niewiele dzielnic mieszkalnych, które rozrosły się wokół wielkich miast w latach pięćdziesiątych, miało jądro skupiające życie społeczności. Centrum handlowe zatem odpowiadało na potrzeby wykraczające poza same zakupy i podobnie jak inne galerie budowane na przedmieściach w całej Ameryce Wheaton Plaza natychmiast wzbudziło niesłabnącą sensację. Nad olbrzymim parkingiem wznosił się duży czarny znak z nazwą centrum, a nad każdą literą umieszczono świecącą w nocy ogromną pomarańczową kulę. W Wheaton Plaza można było znaleźć sklepy specjalistyczne, trzysalowe kino, drogerię Peoples oraz mnóstwo lokalów gastronomicznych, w tym restaurację Roy Rogers, lodziarnię i popularną pizzerię Orange Bowl. Z powodu przerwy wiosennej w szkołach, zaskakująco ciepłej jak na tę porę roku, i słonecznej pogody centrum przyciągało tłumy ludzi, szczególnie dzieci.
Lloyd wszedł tam sam i zaczął się rozglądać za pracownikiem ochrony. Zamierzał opowiedzieć mu swoją historię i wyjść, ale miał kiepskie wyczucie sytuacji. Każdy, choćby najmniejszy, skrawek informacji o siostrach Lyon był teraz przedmiotem wielkiej wagi. Ochroniarz natychmiast wezwał policję. „No to mam przerąbane – pomyślał Lloyd. – Macocha miała rację”. Błyskawicznie zjawiło się dwóch oficerów z wydziału dochodzeniowo-śledczego, Steve Hargrove i Mike Thilia. Lloyd został zabrany na komisariat i gdy tylko włączono magnetofon, zrobił to, co potrafił najlepiej.
Zeznał, że ma dwadzieścia dwa lata i skończył liceum, a w centrum handlowym był z żoną, Helen. Nic z tego nie było prawdą. Widział dwie małe dziewczynki, które odpowiadały opisowi sióstr Lyon – były w tym samym wieku, miały blond włosy, a starsza (Sheila) nosiła okulary – jak rozmawiały w centrum ze starszym mężczyzną z magnetofonem. Informacje te nie były jednak godne uwagi: zdjęcia dziewczynek były wszędzie, w telewizji, w gazetach, na słupach telefonicznych, a policja rozesłała tysiące ulotek z ich podobiznami. Nieznany nikomu „mężczyzna z magnetofonem” był powszechnie przedstawiany jako główny podejrzany. Lloyd podał zatem szczegółowy rysopis: siwe włosy wokół uszu, za to czarne i gęste na czubku głowy; smagła, nieogolona twarz – „jak u kogoś z mocnym zarostem” – około metra osiemdziesięciu pięciu, metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu; ubrany w brązowy garnitur, białą koszulę i czarny krawat; miał ze sobą brązową teczkę, w której trzymał magnetofon. Lloyd słyszał, jak mężczyzna tłumaczył dziewczynkom, że nagrywa głosy różnych ludzi, a potem puszcza je w radiu. Tę samą historię relacjonowano we wszystkich wiadomościach i znał ją praktycznie każdy w promieniu dwustu mil. Lloyd powiedział też, że widział później, jak obie dziewczynki wychodzą z galerii w towarzystwie mężczyzny, a potem odjeżdżają z nim samochodem.
– W porządku, zanim przejdziemy do sytuacji, w której widziałeś je po raz drugi, pozwól, że zadam ci kilka pytań – powiedział Hargrove. – Dlaczego w ogóle zwróciłeś uwagę na mężczyznę i dwie małe dziewczynki?
– No, dlatego, że starszy mężczyzna rozmawiał z tymi dwiema dziewczynkami, po prostu do nich podszedł i zagadnął je, a dziewczynki nie wiedziały, co mają odpowiedzieć na niektóre jego pytania – wyrzucał z siebie bezładnie słowa. – Dziewczynki wyglądały na dość młode, na oko dwanaście, druga dziesięć lat, może nawet trochę młodsza. Nie jestem pewien, w jakim były wieku, bo nie widziałem ich twarzy, ale wszyscy troje zwrócili moją uwagę, gdy on powiedział, że nada ich głosy na antenie, a wyglądał na zbyt starego, żeby rozmawiać z takimi małolatami – wyjaśnił, zupełnie jakby widok dorosłego rozmawiającego z dziećmi był czymś niecodziennym.
– Czy wyglądało na to, że jest sam?
– Tak, był sam.
– Działał zupełnie sam?
– Tak, do czasu, gdy zaczął rozmawiać z tymi dwiema dziewczynkami.
Lloyd zeznał, że widział, jak mężczyzna wyjmuje magnetofon i pokazuje go dziewczynkom, i że sam obserwował ich przez pięć lub dziesięć minut, a więc dość długo, jak na przyglądanie się trójce obcych osób.
– Akurat wtedy siedziałem, bo wcześniej tyle się nachodziłem, że byłem zmęczony, więc usiadłem, no i zobaczyłem, jak ten facet z nimi rozmawia. – Lloyd twierdził, że chodził po centrum handlowym, roznosząc podania o pracę.
– Czy słyszałeś, o co konkretnie mężczyzna pytał te dziewczynki? – indagował go Hargrove.
– Nie, kiedy tam byłem, to nie. Nie słyszałem.
– A słyszałeś, żeby dziewczynki coś mówiły?
– Jedna z dziewczynek się zaśmiała. No wie pan, jakby zachichotała.
– Która? Ta wyższa?
– Ta wyższa.
Lloyd był za to prawdziwą skarbnicą wiedzy, jeśli chodzi o okoliczności opuszczenia przez dziewczynki centrum.
– Przeszedłem przez drogerię Peoples, a on tam stał i wszyscy troje szykowali się do przejścia przez ulicę. Ja i moja żona, oboje, bo właśnie się spotkaliśmy, przeszliśmy przez sklep i wsiedliśmy do samochodu, a tamten ruszył przed nami i skierował się na zachód, wjeżdżając w University , my też pojechaliśmy na zachód w kierunku Langley Park. Facet wsiadł do czerwonego camaro z białymi fotelami i obiciem, dziewczynki zajęły miejsca z tyłu, on z przodu, samochód miał wgniecenie z tyłu, z prawej strony i zepsute tylne światło.
– Skąd wiedziałeś, że jest zepsute?
– Bo gdy odjeżdżał, nacisnął lekko na hamulec i zapaliło się tylko jedno światło.
– Które światło? Z której strony?
Lloyd odparł, że z lewej, to z prawej było zepsute, po czym zasypał śledczych zdumiewającą ilością dodatkowych szczegółów dotyczących samochodu: potężne amortyzatory, wysokie zawieszenie, szerokie opony, chromowane kołpaki.
– I z obu stron miał paski, czarne, z odstępem około jednego cala, a w prawym rogu szyby był jakiś napis, coś jakby reklama.
– Z przodu.
– Nie, na tylnej szybie. Wyglądało to, jakby było przyklejone od wewnątrz lub na zewnątrz, ciężko powiedzieć, a potem tłumiki samochodu naprawdę głośno zaryczały, jak tłumiki w sportowych samochodach, takie z kwadratową rurą wydechową, i wtedy powiedziałem do mojej żony Helen: „Ale ekstra podrasowany wóz”, na co ona mruknęła tylko „uhm”, bo nie zwracała na to większej uwagi. Była okropnie zmęczona po tym całym chodzeniu w poszukiwaniu pracy, więc nie zwracała na to uwagi. Nie wiem, czy w ogóle zauważyła ten samochód, czy nie. Właśnie odjeżdżaliśmy, a ten gość znajdował się dokładnie przed nami, zatrzymaliśmy się na światłach, po chwili światło zmieniło się na zielone. Gdy staliśmy, wcale nie patrzyłem na samochód, ale gdy zapaliło się zielone i samochód ruszył, znowu na niego spojrzałem, bo usłyszałem jego tłumiki, akurat rozmawiałem z żoną, po czym facet skręcił na zachód. My zaś pojechaliśmy w kierunku Langley Park i wtedy widziałem go po raz ostatni.
– Dlaczego nie zgłosiłeś się od razu z tą informacją, kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o tej sprawie?
– Bo nie byłem w stu procentach pewien, że chodzi o tego samego faceta i te same dwie dziewczynki, dlatego przyszedłem dziś do Wheaton Plaza, przyjrzałem się zdjęciom, żeby sprawdzić, czy to te same dziewczynki i ten sam facet, a potem zobaczyłem tego kapitana, znaczy się ochroniarza, a on pamiętał mnie z poprzedniego wtorku, jak byłem tam w brązowej, futrzanej kurtce.
– Miałeś na sobie brązową, futrzaną kurtkę?
– Tak, miałem brązową, futrzaną kurtkę i dziś ten ochroniarz znowu do mnie zagadał. To znaczy, w zeszłym tygodniu ze mną nie rozmawiał, ale teraz mnie zagadnął i opowiedziałem mu, co widziałem. Wtedy właśnie się z wami skontaktował. I dlatego przywieźliście mnie tutaj.
Lloyd dodał, że chyba będzie w stanie rozpoznać obie dziewczynki i mężczyznę, jeśli ich znowu zobaczy. Potrafił też opisać, jaka tamtego popołudnia była pogoda:
– Trochę wiało, ale poza tym słonecznie.
Przypomniał sobie, że camaro miało tablicę rejestracyjną stanu Maryland.
– Dobrze, Lloyd, czy mówisz to wszystko mnie i całej policji z własnej, nieprzymuszonej woli?
– Tak.
– Nikt cię o to nie prosił?
– Nie, zgłosiłem się dobrowolnie, ponieważ martwiłem się o te dziewczynki, chociaż wcale ich nie znam, ale nie mogę po prostu znieść tego, że ktoś skrzywdzi te dwie małe dziewczynki czy w ogóle kogokolwiek.
Hargrove i Thilia ostrzegli go, że składanie fałszywych zeznań policji jest przestępstwem.
– Czy mając tę świadomość, jesteś gotów potwierdzić, że wszystko, co nam powiedziałeś, jest zgodne z prawdą? – zapytał jeden z policjantów.
– Tak, jestem. Mówię prawdę. Nie mogę sobie pozwolić na kłamstwo, ponieważ spodziewamy się z żoną dziecka i muszę się nimi obojgiem zająć, więc nie mogę kłamać w żadnej sprawie.
– Jesteś zdenerwowany?
– Tak, trochę się denerwuję tym, że mnie nagrywacie.
Na zakończenie Lloyd dodał, że mężczyzna, którego widział z dziewczynkami, „lekko utykał”.
Lloyd został następnie poddany badaniu wariografem, które oblał. Wystraszony przyznał, że zmyślił wszystko na temat samochodu i tego, że widział mężczyznę z magnetofonem w towarzystwie dziewczynek na zewnątrz centrum handlowego. Nie powiedział zatem nic, o czym nie mówiono by w wiadomościach, ubarwiając to osobliwą mieszanką zmyślonych szczegółów. Lloyd był pewien, że teraz zostanie aresztowany, ale śledczy – pomimo niewątpliwej irytacji – puścili go wolno.
Policjanci przeoczyli jednak ważną informację dotyczącą Lloyda Welcha. Kilka dni wcześniej Danette Shea – dziewczynka niewiele starsza od Sheili Lyon, którą zresztą widziała tamtego popołudnia w centrum handlowym – opisała mężczyznę, który chodził wówczas za nią i jej koleżankami, bacznie im się przypatrując. Był do tego stopnia nachalny, że jedna z dziewczyn zakpiła z niego: „Może zrobisz nam zdjęcie? Starczy na dłużej”. Danette opisywała natręta jako osiemnasto-, dziewiętnastoletniego mężczyznę mającego około metra osiemdziesięciu wzrostu, z ciemnobrązowymi włosami i postrzępionym wąsikiem. Rysownik policyjny sporządził nawet portret pamięciowy, który trafił do akt szybko się rozrastających. Mężczyzna z portretu bardzo przypominał Lloyda.
Przed opuszczeniem komisariatu Lloyd otrzymał pouczenie o tym, że nie należy kłamać policji. Poczuł ogromną ulgę. Policja hrabstwa Montgomery tonęła już wówczas w zalewie bezużytecznych informacji. Biorąc pod uwagę, jak krytyczna była sytuacja, przesłuchanie chłopaka stanowiło nie tylko zwykły kłopot, ale poważną stratę czasu. Policjanci uznali go niewątpliwie za miejscowego półgłówka, ewidentnie upalonego trawką, który usiłował wkręcić się w poszukiwania, odegrać bohatera, a przy okazji na tym zarobić: stacja radiowa WMAL, w której pracował John Lyon, zwiększyła właśnie nagrodę za udzielenie informacji o dziewczynkach do czternastu tysięcy dolarów, a Stowarzyszenie Sprzedawców z Wheaton Plaza dorzuciło kolejne pięć tysięcy. Lloyd wydawał się głupi, ale nie podejrzany. Zresztą, czy miałoby sens, gdyby ktoś zamieszany w porwanie ściągał na siebie uwagę policji, zgłaszając się jako świadek i opowiadając śledczym tak wymyślne kłamstwo? Zapisany na maszynie sześciostronicowy protokół z przesłuchania Lloyda trafił do segregatora wraz z innymi bezwartościowymi tropami. Dołączono do niego jednostronicowy raport, na którego górze Hargrove zapisał: „KŁAMIE”.
Od tej chwili policja nie poświęciła osobie Lloyda Welcha żadnej uwagi.
Aż przez trzydzieści osiem lat.
Większość dialogów w książce to rozmowy zarejestrowane. Poddano je redakcji jedynie dla większej zwięzłości i klarowności.