Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Ostatni zdrajca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 kwietnia 2025
Ebook
45,00 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatni zdrajca - ebook

Poranek 19 maja 2025. Państwowa Komisja Wyborcza ogłasza wyniki wyborów prezydenckich. Sensacyjnym zwycięzcą zostaje skrajnie prawicowy kandydat, którego poparcie w sondażach mieściło się w granicach błędu statystycznego.
Kilka godzin później premier polskiego rządu publikuje odtajniony raport służb. Wynika z niego, że kampania wyborcza została zmanipulowana za sprawą niespotykanej na skalę światową ofensywy na polskojęzyczne strony internetowe i media społecznościowe.
Ze względu na te doniesienia PKW zwraca się z wnioskiem do Sądu Najwyższego o unieważnienie wyborów i przeprowadzenie ponownego głosowania. Jednak tego samego dnia niesławna Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych rozstrzyga o ważności wyborów. Prawie od razu pod siedzibą Sądu Najwyższego, PKW oraz Sejmu gromadzą się wielosettysięczne demonstracje.
Widząc społeczne niezadowolenie, urzędujący premier gra va banque i doprowadza do samorozwiązania się Sejmu. Liczy, że bezapelacyjna wygrana w kolejnym plebiscycie pozwoli mu zdobyć większość pozwalającą na odrzucanie weta nowego prezydenta i zmiany w konstytucji.
Jednak w wyniku przedterminowych wyborów parlamentarnych miażdżącą przewagę zdobywa koalicja partii prawicowych wspierana aktywnie przez urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz jego doradcę – jednego z najbogatszych ludzi na świecie.
To sprawia, że protesty społeczne nad Wisłą i Odrą wybuchają ze zdwojoną siłą. W odpowiedzi na zamieszki nowa głowa państwa chwilę po swoim zaprzysiężeniu prosi o pomoc Rosję i Białoruś. Tego samego dnia na przejściach granicznych z tymi krajami pojawiają się pierwsze oddziały obcych wojsk, a rząd przyjmuje szereg aktów prawnych mających spacyfikować niepokornych obywateli.
Niemal natychmiast w Polsce rodzi się ruch oporu...

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-971871-9-1
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSOBY DRA­MATU

Człon­ko­wie ru­chu oporu:

Ten, zwany także Du­chem – przy­wódca ru­chu oporu, nikt nie wie, jak wy­gląda.

Pod­po­rucz­nik Jan Krzyk (pseu­do­nim: Ko­ściuszko) – 39 lat, służy w 34 Bry­ga­dzie Ka­wa­le­rii Pan­cer­nej im. Het­mana Wiel­kiego Ko­ron­nego Jana Za­moy­skiego w Ża­ga­niu, do­wódca czołgu Le­opard, zbyt czę­sto mówi to, co my­śli.

Jó­zef Bem – 65 lat, eme­ry­to­wany ge­ne­rał Woj­ska Pol­skiego, po wy­bu­chu po­wsta­nia ma prze­jąć tym­cza­sowo wła­dzę.

Czło­wiek ge­ne­rała – łącz­nik mię­dzy Be­mem a lo­kal­nymi ko­mór­kami ru­chu oporu, jego atry­bu­tem są oku­lary w ro­go­wej opra­wie.

Ka­pi­tan To­masz Wrzos – przy­ja­ciel Krzyka, służy w tej sa­mej jed­no­stce.

Ha­ke­rzy (Ano­ny­mous Pa­triot):

Leon So­kal – 20 lat, mieszka w Zie­lo­nej Gó­rze, jest fa­nem miej­sco­wego klubu żuż­lo­wego Fa­lu­baz.

Mar­cel Ro­szak – 17 lat, kilka lat miesz­kał z ro­dzi­cami w An­glii, trzy lata temu wró­cił do Pol­ski.

Lena Au­gu­styn – 17 lat, dwa lata wcze­śniej wła­mała się do su­per­taj­nego sys­temu woj­sko­wego, za co pra­wie tra­fiła do wię­zie­nia, jest naj­in­te­li­gent­niej­sza z ca­łej trójki, wy­cho­wuje ją matka.

Ju­docy:

Stan­ley – klu­bowy tre­ner.

Li­te­rat – po­wie­dzieć, że się wy­mą­drza, to nic nie po­wie­dzieć.

Hela – on też za­wsze wszystko wie naj­le­piej.

Dudy – jego śmiech jest wy­soce za­raź­liwy.

Fi­lip – można go roz­po­znać po fry­zu­rze z dre­dami.

Ki­zias – naj­bar­dziej opa­no­wany z nich wszyst­kich.

Przed­sta­wi­ciele no­wej wła­dzy:

Pre­zy­dent Ma­rek Rab­ban – 37 lat, mi­ło­śnik wszyst­kiego, co ro­syj­skie i ra­dziec­kie, czło­nek par­tii Je­dyni Pa­trioci.

Pre­mier An­drzej Ko­pyto – 36 lat, ma­rio­netka pre­zesa par­tii Spra­wie­dliwi.

Ma­ciej Braun – mi­ni­ster bez teki, jego zna­kiem roz­po­znaw­czym jest ide­al­nie skro­jony gar­ni­tur, czło­wiek pre­zy­denta Rab­bana.

Piotr Wer­ste­ler – 48 lat, ko­men­dant główny po­li­cji i jed­no­cze­śnie szef wy­działu do walki z ter­ro­ry­zmem we­wnętrz­nym oraz spe­cjalny peł­no­moc­nik pre­miera do spraw unor­mo­wa­nia kon­tak­tów pol­sko-ro­syj­skich.

Ma­jor Fran­ci­szek Gó­recki – za­stępca do­wódcy, a po­tem do­wódca 34 Bry­gady Ka­wa­le­rii Pan­cer­nej, trak­tuje jed­nostkę jak udzielne księ­stwo, ka­wał gnoja.

Inni:

Ma­ria Bem – żona ge­ne­rała i jego wielka mi­łość, cho­ruje na Alz-he­imera.

Lud­miła – opie­kunka Ma­rii, Bem trak­tuje ją jak córkę.

Ob­co­kra­jowcy:

Ro­nald Gomp – pre­zy­dent Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Aron Pysk – je­den z naj­bo­gat­szych lu­dzi świata, szef do­rad­ców Gompa.

Mi­chał Mi­chaj­ło­wicz Spi­ri­do­now – pre­zy­dent Ro­sji.

Wia­cze­sław Młot – je­den z naj­bo­gat­szych Ro­sjan, naj­bar­dziej za­ufany czło­wiek Spi­ri­do­nowa, przez Po­la­ków na­zy­wany na­miest­ni­kiem.

Hek­tor Gu­lyás – pre­mier Wę­gier.

Nor­bert Lica – pre­mier Sło­wa­cji.Pro­log

21 wrze­śnia 2025, Go­ście­szyn koło Wolsz­tyna

– Za nową przy­jaźń mię­dzy na­ro­dami Ro­sji i Pol­ski! – Wia­cze­sław Młot ru­szył kor­pu­lentne ciało, zmie­nia­jąc po­zy­cję w głę­bo­kim fo­telu, w któ­rym za­padł się kil­ka­na­ście mi­nut wcze­śniej. Miał 61 lat, cho­le­ste­rol na po­zio­mie Mo­unt Eve­re­stu i był jed­nym z naj­bo­gat­szych Ro­sjan, a przy tym naj­bar­dziej za­ufa­nym czło­wie­kiem urzę­du­ją­cego władcy Kremla Mi­chała Mi­chaj­ło­wi­cza Spi­ri­do­nowa. Wielki por­tret tego ostat­niego, ja­kiego swego czasu nie po­wsty­dziłby się sam Io­sif Wis­sa­rio­no­wicz Dżu­gasz­wili – znany bar­dziej jako Jó­zef Sta­lin – stał oparty o ścianę przy oka­za­łym piecu ka­flo­wym, ta­kim, ja­kich w obec­nych cza­sach trzeba było szu­kać ze świecą.

Ro­syj­ski oli­gar­cha przy­tknął kie­li­szek do ust i wy­chy­lił go jed­nym hau­stem.

– Jesz­cze nie zdą­ży­łem go po­wie­sić. – Po­ka­zał wy­mow­nie na po­do­bi­znę pre­zy­denta oj­czy­stego kraju. – Po­lej­cie, to­wa­rzy­sze!

Pre­mier An­drzej Ko­pyto spoj­rzał su­ge­styw­nie na to­wa­rzy­szą­cego mu męż­czy­znę, który jako je­dyny do tej pory ani razu się nie ode­zwał. Cały czas mil­cząc, spraw­nie na­peł­nił trzy kie­liszki. Za­raz po­tem otwo­rzył sto­jący obok pę­katy słoik. Od­krę­ca­niu wieka to­wa­rzy­szyło cha­rak­te­ry­styczne syk­nię­cie.

– Wy, Po­lacy, wie­cie, jak się kul­tu­ral­nie pije: z za­gry­chą! – Młot wsa­dził tłu­ste pa­lu­chy do na­czy­nia. Chwilę trwało, za­nim udało mu się wy­jąć z niego nie­wielki okaz kształ­tem przy­po­mi­na­jący ba­nana. Wsu­nął go do ust, za­ci­snął zęby ro­bione na za­mó­wie­nie w Lon­dy­nie, pry­ska­jąc do­okoła kwa­śnym so­kiem. Nie zwró­cił na to uwagi, za to znów mla­snął z wy­raź­nym za­do­wo­le­niem. – I wie­cie, jak po­rząd­nie uki­sić ogó­reczki. – Za­re­cho­tał.

Pre­mier Ko­pyto po­szedł w ślady go­spo­da­rza: naj­pierw się za­śmiał, po­tem opróż­nił kie­li­szek, na­stęp­nie wy­jął ogó­reczka i zjadł go, mla­ska­jąc rów­nie gło­śno jak go­spo­darz. Póź­niej zer­k­nął wład­czo na to­wa­rzy­szą­cego mu męż­czy­znę.

Ten w mil­cze­niu do­ko­nał iden­tycz­nego ob­rzędu, sta­ra­jąc się przy tym nie krzy­wić, jako że nie lu­bił al­ko­holu. Wie­dział jed­nak do­sko­nale, że na tym spo­tka­niu jego za­mi­ło­wa­nie do abs­ty­nen­cji musi po­zo­stać nie­zau­wa­żone, z ru­skimi ina­czej się po pro­stu nie dało. Z tą my­ślą za­jął się na­le­wa­niem ko­lej­nych por­cji.

– Za nowy roz­dział w hi­sto­rii Eu­ropy! – rzu­cił Młot gromko, pod­no­sząc kie­li­szek i wy­mow­nie cze­ka­jąc.

– Za nowy roz­dział w hi­sto­rii Eu­ropy! – za­wtó­ro­wał pre­mier, ude­rza­jąc swoją stopką w trzy­many w ide­al­nym bez­ru­chu kie­li­szek go­spo­da­rza.

Trzeci z męż­czyzn nie ode­zwał się sło­wem, za to stuk­nął na­czy­niem w stopkę pre­miera tak mocno, że po­łowa wódki się wy­lała.

Ko­pyto i ro­syj­ski oli­gar­cha byli jed­nak zbyt po­chło­nięci sobą, by zwró­cić na to uwagę.

– Za nowy roz­dział w hi­sto­rii świata! – Młot wy­chy­lił ko­lejny to­ast, po czym od­su­nął kie­li­szek od sie­bie, da­jąc w ten spo­sób znak, że pora na prze­rwę.

Wi­dząc to, pre­mier Ko­pyto ode­tchnął w du­chu z ulgą, po­dob­nie po­stą­pił trzeci z męż­czyzn.

– Ładne so­bie gniazdko zna­la­złem, prawda? – rzekł go­spo­darz gło­śno.

Męż­czyźni po­wie­dli wzro­kiem po ścia­nach i su­fi­cie. Znaj­do­wali się w bi­blio­tece ozdo­bio­nej sztu­ka­te­rią o róż­nych mo­ty­wach, w któ­rych do­mi­no­wały ak­centy ro­ślinne i fi­gury geo­me­tryczne. Po­miesz­cze­nie było jed­nym z naj­bar­dziej re­pre­zen­ta­cyj­nych w ca­łym pa­łacu Kur­na­tow­skich w Go­ście­szy­nie koło Wolsz­tyna, mia­sta le­żą­cego na po­gra­ni­czu Wiel­ko­pol­ski i ziemi lu­bu­skiej. Wieś znaj­do­wała się z da­leka od głów­nych szla­ków ko­mu­ni­ka­cyj­nych i z dala od re­por­ter­skich fle­szy.

Bu­dowla zo­stała wznie­siona na pla­nie wy­dłu­żo­nego pro­sto­kąta z wie­żami w na­roż­ni­kach. Fa­sadę fron­tową ozda­biał pię­trowy ga­nek zwień­czony kre­ne­la­żem, po­dob­nie jak wieże. Taki wy­gląd pa­łac zy­skał w la­tach 1904-1911, pod­czas prze­bu­dowy dworu z XVIII stu­le­cia. Nieco póź­niej po­sia­dłość do­cze­kała się też stajni i ujeż­dżalni, które obec­nie peł­niły funk­cję miesz­ka­niową. Mimo że po­sia­dłość lata świet­no­ści miała za sobą, na­dal przy­cią­gała wzrok prze­jeż­dża­ją­cych po­bli­ską drogą oko­licz­nych miesz­kań­ców i przy­pad­ko­wych tu­ry­stów.

Nad wej­ściem głów­nym do pa­łacu wid­niała ła­ciń­ska sen­ten­cja Ora et la­bora – Módl się i pra­cuj. Te­raz jed­nak nie mo­dlono się tu­taj, po­stronny ob­ser­wa­tor mógłby też do­dać, że rów­nież nie pra­co­wano – w tym aspek­cie byłby jed­nak w błę­dzie. To­wa­rzy­skie spo­tka­nie, na ja­kie Młot za­pro­sił pol­skiego pre­miera i to­wa­rzy­szą­cego mu męż­czy­znę, nie było ni­czym in­nym, jak nie­for­mal­nym po­sie­dze­niem cze­goś na kształt dwu­oso­bo­wej rady re­gen­cyj­nej, ciała, o któ­rym wie­działo nie­wielu, a które tak na­prawdę po­dej­mo­wało klu­czowe de­cy­zje do­ty­czące po­li­tyki we­wnętrz­nej i za­gra­nicz­nej Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej. Przy czym wio­dący głos we wszel­kiego ro­dzaju róż­ni­cach zdań miał Wia­cze­sław Młot.

– Bar­dzo ładne. – Ko­pyto po­śpie­szył z za­pew­nie­niem. – Piękne. Świetny wy­bór.

– Na ra­zie zdą­ży­łem przy­wieźć kilka me­bel­ków i je­den skromny ob­raz. – Młot pod­niósł się z fo­tela, pod­szedł do ramy opar­tej o ścianę prze­ciw­le­głą do tej, na któ­rej wspie­rała się po­do­bi­zna Mi­chała Mi­chaj­ło­wi­cza Spi­ri­do­nowa. Ob­ró­cił ją tak, żeby go­ście mo­gli przyj­rzeć się ma­lo­wi­dłu.

Trzeci z męż­czyzn, wi­dząc Gra­ją­cych w karty Paula Cézanne’a aż jęk­nął. Jak można było coś ta­kiego trzy­mać w pa­łacu strze­żo­nym na co dzień przez paru kiep­sko uzbro­jo­nych lu­dzi? Prze­cież to aż się pro­siło o kra­dzież! Na­gle się zre­flek­to­wał – tak by­łoby jesz­cze kilka ty­go­dni wcze­śniej, te­raz nikt o zdro­wych zmy­słach nie od­wa­żyłby się okra­dać naj­po­tęż­niej­szego czło­wieka w kraju.

– Ar­cy­dzieło... – Pre­mier Ko­pyto trzy dni wcze­śniej skoń­czył 36 lat, miał żonę-ce­le­brytkę zaj­mu­jącą się pro­jek­to­wa­niem odzieży spor­to­wej, trójkę dzieci, dwa psy i nie tylko nie znał się na ma­lar­stwie post­im­pre­sjo­ni­stycz­nym, ale w ogóle nie miał po­ję­cia o kul­tu­rze wy­so­kiej. Zwykł zresztą chwa­lić się, że w trak­cie ukoń­czo­nych z tru­dem stu­diów po­li­to­lo­gicz­nych prze­czy­tał tylko dwie książki, z czego jedną była po­wieść ero­tyczna. By­cie na ba­kier z kul­turą nie było jed­nak żadną prze­szkodą na dro­dze do tego, aby wy­ra­zić swój po­dziw. – Ile kosz­to­wało? – Do­sko­nale znał kwotę z prze­ka­zów me­dial­nych, ale uznał, że to do­bra oka­zja, aby ko­lejny raz przy­po­chle­bić się ro­syj­skiemu dy­gni­ta­rzowi. Bądź co bądź to w du­żej mie­rze od niego za­le­żało to, jak długo utrzyma się w fo­telu pre­zesa rady mi­ni­strów.

– Pra­wie dwie­ście sie­dem­dzie­siąt mi­lio­nów do­la­rów... – Młot ziew­nął.

– Mają roz­mach, skur­wy­syny... – mruk­nął pod no­sem ten, który do tej pory sie­dział bez słowa na fo­telu sto­ją­cym naj­da­lej od stołu, w na­roż­niku bi­blio­teki, tuż obok po­tęż­nej do­nicy z roz­ło­ży­stym ro­do­den­dro­nem.

– Co ta­kiego? – Mało bra­ko­wało, a pre­mier spio­ru­no­wałby kom­pana wzro­kiem. Mi­mo­wol­nie spoj­rzał na go­spo­da­rza, pró­bu­jąc po­znać, czy do jego uszu do­le­ciała im­per­ty­nencka uwaga.

– Pa­łac jest piękny, ma też bo­gatą hi­sto­rię. – To było pierw­sze pełne zda­nie, ja­kim Piotr Wer­ste­ler ode­zwał się, od­kąd kwa­drans temu z okła­dem prze­kro­czył próg ga­bi­netu ra­zem z pre­mie­rem – nie li­cząc ci­chej uwagi sprzed chwili, jaka wy­msknęła mu się z ust. Wer­ste­ler przez ostat­nie ty­go­dnie piął się po szcze­blach rzą­do­wej ka­riery nie­mal tak szybko, jak wcze­śniej sie­dzący obok niego pre­mier – który nie­dawno po­wo­łał go na sta­no­wi­sko ko­men­danta głów­nego po­li­cji. – Ale naj­lep­sze lata ma już chyba za sobą... – do­dał ostroż­nie. – Co nie zmie­nia faktu, że to­wa­rzysz Młot ma świetny gust – za­strzegł na wszelki wy­pa­dek. Aby nie dać ru­skowi czasu, by oce­nił jego wcze­śniej­sze spo­strze­że­nie jako afront, szybko na­peł­nił kie­liszki, je­den po­dał go­spo­da­rzowi.

– Naj­lep­sze lata to miej­sce ma do­piero przed sobą! – Oli­gar­cha łap­czy­wie wy­chy­lił za­war­tość.

Obaj roz­mówcy po­szli w jego ślady.

– Pla­nuję mały re­mont – wy­ja­śnił Młot, od­kła­da­jąc kie­li­szek.

Po­lacy spoj­rzeli na niego py­ta­jąco.

– Mam już pierw­sze ostrożne sza­cunki na te­mat kosz­tów... – Ro­sja­nin opu­ścił po­wieki. Wy­glą­dał te­raz tak, jakby za­mie­rzał się zdrzem­nąć. – Trzeba bę­dzie wpom­po­wać w to miej­sce kilka mi­lio­nów – mó­wił z za­mknię­tymi oczami.

– Zło­tych? – spy­tał Ko­pyto przy­mil­nie.

– Do­la­rów! – Młot na­dal wy­glą­dał tak, jakby spał.

– Tylko kilka? – rzu­cił Wer­ste­ler. – Zna­jąc roz­mach na­szego ro­syj­skiego przy­ja­ciela, kilka mi­lio­nów może w osta­tecz­nym roz­ra­chunku nie wy­star­czyć... – Na­gle zro­bił pauzę, zdaw­szy so­bie sprawę z tego, że być może prze­sa­dził z za­ży­ło­ścią.

Kiedy oli­gar­cha otwo­rzył oczy, obaj Po­lacy za­marli. Pre­mier spoj­rzał na ko­men­danta z wy­rzu­tem, za­sta­na­wia­jąc się, co się za­raz wy­da­rzy. Młot znany był nie tylko z za­mi­ło­wa­nia do pięk­nych ko­biet, dro­gich ob­ra­zów i rzek al­ko­holu, ale też po­ryw­czego tem­pe­ra­mentu. W ko­ry­ta­rzach kan­ce­la­rii pre­zesa rady mi­ni­strów szep­tano, że kilka dni przed wkro­cze­niem wojsk ro­syj­skich do Pol­ski za­strze­lił dwie osoby, a trzy ciężko ra­nił tylko dla­tego, że auto, któ­rym je­chali, ude­rzyło w jedną z jego pan­cer­nych wołg wy­ko­na­nych na in­dy­wi­du­alne za­mó­wie­nie.

– Ma­cie ra­cję, to­wa­rzy­szu... – Ro­sja­nin zmarsz­czył brwi. – Jak wy się, do cho­lery, na­zy­wa­cie?

– Wer­ste­ler – po­śpie­szył pre­mier z od­po­wie­dzią. – To­wa­rzysz Wer­ste­ler pełni funk­cję ko­men­danta głów­nego po­li­cji.

– Tak... Wer­ste­ler... – Oli­gar­cha za­kasz­lał. – Oczy­wi­ście, że pa­mię­tam... Bar­dzo cię po­lu­bi­łem, chło­pie. – Ob­da­rzył Po­laka przy­ja­znym uśmie­chem. – Masz ab­so­lutną ra­cję: kilka mi­lio­nów może nie wy­star­czyć. Ale kto bo­ga­temu za­broni? – Za­śmiał się gar­dłowo.

Obaj Po­lacy mu za­wtó­ro­wali, dużo bar­dziej na­tu­ral­nie wy­padł ko­men­dant główny po­li­cji.

– To­wa­rzy­szu Młot, je­śli mogę spy­tać... – Tak, jak Wer­ste­ler wcze­śniej mil­czał, tak te­raz nie mógł utrzy­mać ję­zyka za zę­bami. – To­wa­rzysz mógł so­bie wy­brać inną, o wiele bar­dziej oka­załą po­sia­dłość w na­szym kraju. Lu­biąż... Książ... Za­mek Kró­lew­ski... Dla­czego aku­rat pa­łac Kur­na­tow­skich?

Pre­mier spoj­rzał na swo­jego za­ufa­nego czło­wieka, za­cho­dząc w głowę, do czego ten zmie­rza. Mu­siał prze­cież wie­dzieć, że Młot otrzy­mał tę po­sia­dłość na oso­bi­ste ży­cze­nie – jako dar od na­rodu pol­skiego. Wcze­śniej na­le­żała do pry­wat­nej osoby i zo­stała bły­ska­wicz­nie zna­cjo­na­li­zo­wana na mocy ustawy o spe­cjal­nych po­trze­bach Skarbu Pań­stwa, przy­ję­tej rów­nie szybko. Pe­wien zło­śliwy dzien­ni­karz na­zwał ją ustawą o spe­cjal­nych po­trze­bach zło­dziei, ale tego sa­mego dnia – po in­ter­wen­cji mi­ni­stra skarbu pań­stwa – zo­stał zwol­niony z pracy. Sprawę od razu na­gło­śniły służby pra­sowe i nikt wię­cej się na ta­kie zło­śli­wo­ści nie od­wa­żył. Chęt­nych nie było tym bar­dziej, że wy­wa­lo­nemu na bruk żur­na­li­ście wy­sta­wiono jed­no­cze­śnie wil­czy bi­let. Nie­szczę­śnik nie miał szans nie tylko na an­gaż w in­nych me­diach rzą­do­wych, ale na­wet w tych, w któ­rych tliły się jesz­cze resztki nie­za­leż­no­ści. Nikt o zdro­wych zmy­słach nie za­trud­niłby ko­goś, kto tak bar­dzo pod­padł pre­mie­rowi, któ­rego jedno słowo na ra­dzie mi­ni­strów wy­star­czało, by ta czy inna spółka prawa han­dlo­wego zo­sta­wała wchło­nięta przez spółkę skarbu pań­stwa, zresztą do­ty­czyło to nie tylko przed­się­biorstw zwią­za­nych z ryn­kiem me­dial­nym.

– Lu­bię rze­czy nie­oczy­wi­ste... – od­rzekł Młot fi­lo­zo­ficz­nym to­nem. – Za rok to miej­sce zmieni się nie do po­zna­nia... – Roz­ma­rzył się. – Bar­dzo moż­liwe, że za­pro­szę Mi­chała Mi­chaj­ło­wi­cza... – Z pre­me­dy­ta­cją nie użył na­zwi­ska pre­zy­denta, aby w ten spo­sób uzmy­sło­wić po­lacz­kom za­ży­łość, jaka łą­czyła go z władcą Kremla.

– To­wa­rzy­szu, gdy­byś znał losy tego miej­sca, nie­ko­niecz­nie chciał­byś w nim po­dej­mo­wać Spi­ri­do­nowa – rzu­cił Wer­ste­ler w my­ślach. Spoj­rzał na pre­miera, za­sta­na­wia­jąc się, czy ten zna hi­sto­rię sto­ją­cego opo­dal pa­łacu ko­ścioła, w któ­rym po­dobno spo­czy­wało ciało Krzysz­tofa Jana Że­goc­kiego. Nie za­mie­rzał ani jemu, ani ro­syj­skiemu oli­gar­sze da­wać te­raz lek­cji. Mo­głoby się to oka­zać nie­bez­pieczne, jako że trudno było prze­wi­dzieć, jak Młot ode­brałby taki wy­kład. Je­śli uznałby, że to za­wo­alo­wany przy­tyk ze strony Wer­ste­lera, mo­głoby to ozna­czać ko­niec jego do­brze za­po­wia­da­ją­cej się ka­riery w pol­skiej po­li­cji i po­li­tyce. Ow­szem, na obej­mo­wane obec­nie sta­no­wi­sko de­sy­gno­wał go pre­mier, ale on sam do­sko­nale wie­dział, kto tu roz­daje karty.

– To­wa­rzy­szu!... – Młot ze­rwał się z fo­tela, za­raz po­tem chwy­cił pre­miera w ob­ję­cia. – An­drzeju!... Z ca­łego serca dzię­kuję za ten skromny po­da­ru­nek!...

Ko­pyto od­wza­jem­nił czu­ło­ści, kry­jąc przy tym za­sko­cze­nie nie­ocze­ki­wa­nym wy­bu­chem wy­lew­no­ści go­spo­da­rza.

– To­wa­rzy­sze! – Ro­sja­nin wstał, po­pra­wił ko­szulę, która zdą­żyła wy­su­nąć się ze spodni. – Już te­raz czuj­cie się za­pro­szeni!

Wer­ste­ler wy­czuł, że to wła­ściwy mo­ment, na­peł­nił kie­liszki.

– Wy­pijmy za zdro­wie praw­dzi­wych pol­skich pa­trio­tów! – Młot wzniósł to­ast.

Wy­pili wódkę w mil­cze­niu, za­gry­za­jąc ogó­recz­kami – jako pierw­szy za­gry­chy skosz­to­wał go­spo­darz, po czym wró­cił na wy­godne miej­sce w fo­telu.

– To­wa­rzy­sza Wer­ste­lera nie znam zbyt do­brze... – Spoj­rzał na po­li­cjanta. – Ja­koś nie mia­łem oka­zji... – Łyp­nął okiem po­dejrz­li­wie.

– To je­den z mo­ich naj­lep­szych lu­dzi – rzu­cił pre­mier, żywo ge­sty­ku­lu­jąc rę­koma. – Robi świetną ro­botę. Jego ostre i zde­cy­do­wane dzia­ła­nia prze­ciwko opo­zy­cji są pełne po­dziwu. – Za­czął opo­wia­dać, mó­wił przez kilka mi­nut, ani przez mo­ment nie tra­cąc wątku.

– Wła­śnie ta­kich lu­dzi nam dzi­siaj po­trzeba! – po­chwa­lił Młot, gdy Po­lak skoń­czył opo­wieść. – To­wa­rzy­szu Wer­ste­ler... – Pod­niósł kie­li­szek, który ko­men­dant główny po­li­cji na­peł­nił usłuż­nie chwilę temu. – Pio­trze... Mogę się do cie­bie tak zwra­cać?

Wer­ste­ler po­tak­nął gwał­tow­nie, nie kry­jąc dumy.

– Jak po­wie­dział twój szef – oli­gar­cha spoj­rzał na pre­miera – świetna ro­bota!

– Po­wiem szcze­rze: in­nego wyj­ścia nie mia­łem, je­śli chcę osią­gnąć po­sta­wiony przed sobą cel. – Wer­ste­ler rósł w oczach. – To zna­czy cel po­sta­wiony przede mną przez pana pre­miera – po­pra­wił się mo­men­tal­nie.Roz­dział 1

21 wrze­śnia 2025, Go­ście­szyn

W tym cza­sie, gdy Wia­cze­sław Młot, pre­mier Ko­pyto i ko­men­dant główny po­li­cji wle­wali w sie­bie ko­lejne por­cje wódki, ży­cie za ogro­dze­niem ota­cza­ją­cym pa­ła­cowe wło­ści to­czyło się swoim zwy­kłym po­wol­nym tem­pem. Sam mur ozdo­biony był kre­ne­la­żem, nie li­cząc głów­nego wjazdu, po któ­rego stro­nach roz­cią­gała się do­rycka ko­lum­nada. Na te­re­nie po­sia­dło­ści, oprócz neo­go­tyc­kiego pa­łacu i roz­le­głego parku, znaj­do­wało się też kilka in­nych za­bu­do­wań, w tym dawna staj­nia i ujeż­dżal­nia. Te ostat­nie za sprawą ko­lumn, em­por oraz in­nych zdo­bień bar­dziej przy­po­mi­nały grec­kie świą­ty­nie.

Nie­mal tuż za ogro­dze­niem stał póź­no­ba­ro­kowy ko­ściół św. Sta­ni­sława Bi­skupa wznie­siony w 1778 roku, a w la­tach 1914-1916 roz­bu­do­wany przez ro­dzinę Kur­na­tow­skich. Świą­ty­nia mie­ściła kryptę gro­bową tego rodu.

As­fal­towa droga wio­dąca wzdłuż płotu i te­renu ko­ściel­nego była tak wy­pro­fi­lo­wana, że mało kto de­cy­do­wał się na jazdę po­wy­żej obo­wią­zu­ją­cego na tym od­cinku ogra­ni­cze­nia pręd­ko­ści do 30 km/h, ry­zy­ku­jąc wy­rzu­ce­nie na prze­ciw­le­gły pas.

Na pod­mu­rówce oka­za­łego ogro­dze­nia mię­dzy pa­ła­cem a ko­ścio­łem sie­działo troje mło­dych lu­dzi, trudno było oce­nić ich wiek, w każ­dym ra­zie można było przy­jąć, że gdyby któ­reś z nich chciało ku­pić w skle­pie al­ko­hol, pa­pie­rosy czy choćby ener­ge­tyki, mu­sia­łoby się naj­pierw wy­le­gi­ty­mo­wać do­wo­dem oso­bi­stym.

Wszy­scy mieli na­su­nięte na czoło czapki z dasz­kiem i byli wpa­trzeni w ekrany smart­fo­nów. Wy­glą­dali tak, jakby świat wo­kół zu­peł­nie dla nich nie ist­niał.

Nie­spo­dzie­wa­nie je­den z chło­pa­ków pod­niósł wzrok, za­raz po­tem za­śmiał się gło­śno.

– Kura! – Mar­cel Ro­szak miał na so­bie krót­kie spodenki i t-shirt z na­pi­sem POV. – Zo­bacz­cie! – Szturch­nął ręką sie­dzą­cego po le­wej stro­nie chło­paka. – Patrz! – Emo­cjo­no­wał się co­raz bar­dziej. – Kura! – Pod­niósł smart­fon, za­czął na­gry­wać.

– Kury nie wi­dzia­łeś? – Leon So­kal za­re­ago­wał ner­wowo, jak to miał w zwy­czaju, gdy ktoś prze­kra­czał jego sferę in­tymną bez ze­zwo­le­nia. – Na wsi nie by­łeś? – Miał dwa­dzie­ścia lat i był z tej trójki naj­star­szy, cho­ciaż le­d­wie wi­doczny za­rost pod no­sem jakby temu prze­czył.

– Pies ją goni. – Lena Au­gu­styn za­śmiała się gło­śno na wi­dok kun­dla bie­gną­cego za trze­po­czącą skrzy­dłami kurą. Dziew­czyna była ob­cięta krótko na jeża, a nos i oboje uszu zdo­biło kil­ka­na­ście kol­czy­ków. – Bę­dzie ro­sół.

– Moja bab­cia opo­wia­dała mi kie­dyś, jak co so­botę wie­czo­rem za­bi­jała kurę na nie­dzielny obiad – rzekł Leon So­kal po­waż­nym to­nem. – Ła­pała za skrzy­dła... – Ru­chem pra­wej dłoni za­pre­zen­to­wał wy­ima­gi­no­wany chwyt. – A po­tem ciach sie­kierą! – Drugą ręką wy­ko­nał gwał­towny ruch.

Mar­cel Ro­szak przy­glą­dał się temu po­ka­zowi z uwagą, za to Lena Au­gu­styn z po­wro­tem za­pa­trzyła się w ekran smart­fona.

– A wie­cie, że taka kura, jak się wy­rwała z rąk, po­tra­fiła bie­gać jesz­cze po po­dwórku przez kilka mi­nut? – spy­tał Leon So­kal, po­pra­wia­jąc czapkę w żółto-biało-zie­lo­nych ko­lo­rach, bar­wach klubu żuż­lo­wego Fa­lu­baz Zie­lona Góra.

– Że niby bez głowy? – Mar­cel Ro­szak nie do­wie­rzał.

– Bez głowy – po­twier­dził Leon So­kal skwa­pli­wie.

– Nie wie­rzysz, to zo­bacz. – Lena Au­gu­styn pod­su­nęła te­le­fon pod twarz ko­legi, włą­czyła od­twa­rza­nie.

Przez ja­kąś mi­nutę wszy­scy troje pa­trzyli na na­gra­nie, na któ­rym trze­po­cząca skrzy­dłami kura bez głowy bie­gała po obej­ściu, obi­ja­jąc się przy tym o ściany bu­dyn­ków i ochla­pu­jąc je krwią try­ska­jącą z szyi.

– Za­je­bi­ste – rzekł Mar­cel Ro­szak z nie­kła­ma­nym po­dzi­wem. – Jak­bym oglą­dał hor­ror.

– Ja pier­dolę!... – Lena Au­gu­styn za­klęła gło­śno, wpa­tru­jąc się w ekran smart­fona. – Kur­czak żył bez głowy przez pół­tora roku!

– Po­każ! – Leon So­kal zaj­rzał ko­le­żance przez ra­mię. – Rze­czy­wi­ście! – rzu­cił z uzna­niem. – Na­wet miał imię – za­uwa­żył. – Mike...

– Dać kur­cza­kowi bez głowy imię... – Mar­cel Ro­szak par­sk­nął śmie­chem. – Tak po­tra­fią tylko Ame­ry­ka­nie.

– Chło­paki. – Ton głosu Leny Au­gu­styn za­brzmiał po­waż­nie, choć ona sama miała wzrok wciąż wbity w smart­fon. – Jesz­cze kwa­drans.

– To zdążę do­koń­czyć gierkę – rzu­cił Mar­cel Ro­szak.

– Znasz ży­cie poza gra­niem? – Leon So­kal szturch­nął ko­legę w ra­mię. – Patrz. – Po­ka­zał dło­nią na po­bli­ski ko­ściół.

– Chcesz iść się po­mo­dlić? – wy­pa­lił Mar­cel Ro­szak.

– Wi­dzisz tamtą płytę na ścia­nie? – Leon So­kal zi­gno­ro­wał uwagę.

– Ja wi­dzę. – Lena Au­gu­styn włą­czyła się w wy­mianę zdań.

– To na­gro­bek Krzysz­tofa Jana Że­goc­kiego – rzekł Leon So­kal.

– Wi­dzisz tak z da­leka? – spy­tał Mar­cel Ro­szak.

– Nie wi­dzę – od­parł spo­koj­nie. – Ale mam do­brą pa­mięć. I tak, znam zio­mala.

– Oso­bi­ście? – dzi­wił się da­lej.

W od­po­wie­dzi po­zo­stała dwójka się za­śmiała.

– Tak, oso­bi­ście znam zio­mala, który wal­nął w ka­len­darz kilka stu­leci temu. – Leon So­kal wciąż krztu­sił się ze śmie­chu. – My­ślisz tro­chę czy tylko uda­jesz?

Mar­cel Ro­szak od­wró­cił się ple­cami, ob­ra­żony.

– Co z tym zio­ma­lem? – spy­tał po chwili. Cie­ka­wość zwy­cię­żyła.

– To była ja­kaś wielka szy­cha w tam­tych cza­sach. – Lena Au­gu­styn jed­no­cze­śnie czy­tała ar­ty­kuł wy­świe­tlany na ekra­nie smart­fona i stresz­czała jego treść. – W cza­sie po­topu szwedz­kiego sto­so­wał wo­bec ob­cych wojsk wojnę pod­jaz­dową.

– Jaką wojnę? – Mar­cel Ro­szak zmarsz­czył brwi.

– Par­ty­zancką – od­parł Leon So­kal. – Ku­masz?

– Ja­sne, że ku­mam – ob­ru­szył się. – Lu­bię filmy wo­jenne.

– Dla­tego zio­mala na­zy­wają pierw­szym par­ty­zan­tem Rze­czy­po­spo­li­tej – roz­wo­dziła się da­lej Lena Augu-styn.

– Sigma! – rzu­cił Mar­cel Ro­szak, po czym wró­cił do wcze­śniej­szego za­ję­cia. – Nie uwie­rzy­cie! – wrza­snął po chwili. – Do­piero wrzu­ci­łem fil­mik na Tak­Taka, a już mam dwa ty­siące ser­du­szek!

– Co wrzu­ci­łeś? – Leon So­kal ob­da­rzył ko­legę bacz­nym spoj­rze­niem.

– Kurę – od­parł, cały czas wpa­tru­jąc się w ekran.

– Wrzu­ci­łeś stąd rolkę?! – Nie mógł uwie­rzyć. – Co za de­bil!

– De­bil? – Do­piero te­raz Mar­cel Ro­szak pod­niósł wzrok. – Sam je­steś de­bil!

– Za­po­mnia­łeś, po co tu je­ste­śmy? – Leon So­kal mó­wił ci­cho, pra­wie nie było go sły­chać. – Mam ci przy­po­mnieć?

– Prze­cież to dziura za­bita de­chami – za­opo­no­wał. – Nikt nas tu nie znaj­dzie...

– Za­mknij­cie się obaj. – Lena Au­gu­styn we­szła ko­le­dze w zda­nie. – Znowu je­dzie...

Ża­den z po­zo­sta­łych chło­pa­ków nie pod­niósł wzroku, wręcz prze­ciw­nie, wbili go w smart­fony, uda­jąc po­chło­nię­tych świa­tem wir­tu­al­nym. Nie mu­sieli pa­trzeć, do­sko­nale wie­dzieli, przed czym prze­strze­gała ich kum­pela – cho­dziło o czar­nego busa z przy­ciem­nia­nymi szy­bami na war­szaw­skich nu­me­rach re­je­stra­cyj­nych, który co kilka mi­nut jeź­dził w tę i z po­wro­tem, zwal­nia­jąc do prze­pi­so­wej pręd­ko­ści na za­krę­cie, przy któ­rym sie­dzieli.

– Znik­nął – rzekł Mar­cel Ro­szak. – Alarm od­wo­łany.

– Nie – za­pro­te­sto­wał Leon So­kal. – Leci... Sły­szy­cie?

Nie od­po­wie­dzieli, wsłu­chi­wali się w cha­rak­te­ry­styczny dźwięk, jakby wy­soko nad gło­wami po­ja­wiło te­raz stado os.

– Uda­jemy, że gramy – szep­nęła Lena Au­gu­styn.

– Dwa razy nie trzeba mi po­wta­rzać. – Mar­cel Ro­szak wy­tarł nos w rę­kaw ko­szulki, za­jął się smart­fo­nem.

Wszy­scy troje byli tak po­chło­nięci gra­niem, że nie za­uwa­żyli, jak obok nich po­ja­wiła się nie­zna­joma ko­bieta.

– Ska­ra­nie bo­skie z tą dzi­siej­szą mło­dzieżą! – rze­kła, a jej głos przy­po­mi­nał bar­dziej tar­cie pa­znok­ciami po me­ta­lo­wej bla­sze. – Nic tylko te smart­fony!

Jako pierw­szy głowę pod­niósł Leon So­kal. Naj­pierw ostroż­nie zlu­stro­wał niebo nad głową – upew­nia­jąc się, że drona już nie ma – po­tem spoj­rzał na nie­zna­jomą. Twarz, po­orana nie­zli­czoną liczbą głę­bo­kich zmarsz­czek, owi­nięta była w chu­stę.

– Pro­szę pani, my tylko cze­kamy na ko­legę – skła­mał szybko.

– Na ko­legę cze­kają... – Ko­bieta pod­nio­sła la­skę, wy­ko­nała nią ruch, jakby chciała nią ude­rzyć.

Gest był tak su­ge­stywny, że znaj­du­jący się naj­bli­żej sta­ruszki Mar­cel Ro­szak in­stynk­tow­nie się sku­lił.

– Nic, tylko te dia­bel­skie in­ter­nety! – pe­ro­ro­wała na­dal. – Wy­glą­da­cie z tymi te­le­fo­nami jak ob­raz nę­dzy i roz­pa­czy.

Mło­dzi byli tak za­sko­czeni ata­kiem, że nie wie­dzieli, jak za­re­ago­wać.

– W wa­szym wieku bie­ga­łam z gra­na­tami w po­wsta­niu... – Eks­cy­to­wała się da­lej.

– War­szaw­skim? – wy­pa­lił Leon So­kal bez za­sta­no­wie­nia.

– A ja­kim? – Znów pod­nio­sła la­skę. – Prze­cież nie li­sto­pa­do­wym! – Za­częła nią ma­chać na wszyst­kie strony.

– To pani musi mieć ze sto lat... – rzu­cił Mar­cel Ro­szak z au­ten­tycz­nym po­dzi­wem w gło­sie.

– Ja­kie sto! – ob­ru­szyła się. – Dzie­więć­dzie­siąt, smro­dzie je­den! – Pac­nęła chło­paka la­ską w udo. – Nie wy­mą­drzaj mi się tu­taj je­den z dru­gim. – Tym ra­zem ude­rzyła po­zo­stałą dwójkę. – A wy co ro­bi­cie? – Na­gle się uspo­ko­iła, la­skę po­sta­wiła na ziemi, oparła się o nią.

Przez chwilę gło­śno ła­pała po­wie­trze i mło­dzi za­częli się bać, że sta­ruszce coś się stało. W końcu jed­nak od­zy­skała mowę.

– Za­miast wal­czyć z na­jeźdźcą, gra­cie w te swoje in­ter­nety – po­wie­działa smutno. Na­gle obej­rzała się do­okoła, bacz­nie lu­stru­jąc wzro­kiem oto­cze­nie. – Po­win­ni­ście bić bol­sze­wi­ków!

Leon So­kal spoj­rzał na ko­legę, po­tem na ko­le­żankę, jakby w ten spo­sób chciał spra­wić, by któ­reś z nich za­re­ago­wało na słowną za­czepkę. Ko­niec koń­ców nie ode­zwało się żadne.

– Wie­cie cho­ciaż, gdzie je­ste­ście? – spy­tała sta­ruszka.

– W Go­ście­szy­nie – od­parł Mar­cel Ro­szak bez zbęd­nej zwłoki.

Ko­bieta po­ki­wała głową, a na jej ustach oto­czo­nych zmarszcz­kami po­ja­wił się drwiący uśmiech.

– Py­tam was o miej­sce pa­mięci. – Po­ka­zała la­ską na prze­strzeń za ich ple­cami.

Jak je­den mąż zer­k­nęli za sie­bie – na ta­blicę pa­miąt­kową osa­dzoną na ogro­dze­niu z kre­ne­la­żem.

– Le­piej by­ście znicz za­pa­lili – mruk­nęła. – Czorty, a nie mło­dzież.

Jakby jej nie sły­szeli, wpa­try­wali się w nie­wielki obe­lisk. Było wi­dać, że są za­sko­czeni, prze­jęci tym, że wcze­śniej nie zwró­cili na to miej­sce uwagi, choć sie­dzieli wła­ści­wie na wy­cią­gnię­cie ręki.

Leon So­kal od­chrząk­nął, jakby szy­ko­wał się do wy­stępu na szkol­nej aka­de­mii, po­tem za­czął czy­tać:

– W cza­sach pru­skiej nie­woli Go­ście­szyn wraz z oko­licą sta­no­wił ba­stion pol­skiego ży­cia na­ro­do­wego... – Zro­bił pauzę, pa­trząc na twa­rze po­zo­sta­łych.

Ci słu­chali w peł­nym sku­pie­niu.

– W mrocz­nych la­tach dru­giej wojny świa­to­wej dał przy­kład umi­ło­wa­nia oj­czy­zny i do­świad­czył szcze­gól­nej nie­na­wi­ści ze strony hi­tle­row­skiego na­jeźdźcy – de­kla­mo­wał da­lej. Od salw eg­ze­ku­cyj­nych, pod gi­lo­tyną w obo­zach i wię­zie­niach zgi­nęli... – Wstrzy­mał głos.

– Prze­czy­taj... – szep­nęła Lena Au­gu­styn prze­jęta.

Leon So­kal za­czął wy­mie­niać ko­lejne imiona i na­zwi­ska wy­gra­we­ro­wane na mo­nu­men­cie.

– Cześć ich pa­mięci... – skoń­czył po dłuż­szej chwili.

– Sześć­dzie­siąt na­zwisk... – W gło­sie Leny Au­gu­styn na­dal było sły­chać po­wagę.

– Po­li­czy­łaś? – zdzi­wił się Mar­cel Ro­szak.

– Po­li­czy­łam – po­twier­dziła ci­cho. – W tym dzie­się­ciu żoł­nie­rzy po­le­głych na polu walki.

Wszy­scy troje spoj­rzeli po so­bie. Żadne z nich już się nie śmiało, nie żar­to­wało. Byli śmier­tel­nie po­ważni.

Lena Au­gu­styn od­wró­ciła głowę, otarła dło­nią po­liczki, nie chciała, by ko­le­dzy wi­dzieli, że się wzru­szyła. Nie­po­trzeb­nie, oni też mieli łzy w oczach.

– Nie ma jej – rzekł Mar­cel Ro­szak po chwili mil­cze­nia.

– Kogo nie ma? – za­in­te­re­so­wał się Leon So­kal.

– Sta­ruszki – wy­ja­śnił. – Znik­nęła.

– Pew­nie po­szła do ko­ścioła na mszę – za­uwa­żyła Lena Au­gu­styn. – Do­cho­dzi szó­sta. – Kiedy wy­po­wia­dała te słowa, ko­ścielna wieża roz­brzmiała jed­nym głu­chym ude­rze­niem ze­gara sy­gna­li­zu­ją­cego wy­bi­cie peł­nej go­dziny. – Już czas.Roz­dział 2

21 wrze­śnia 2025, Go­ście­szyn

– Ja­kiego pana? – wy­beł­ko­tał Ko­pyto. – An­drzej je­stem! – se­ple­nił. – Dla przy­ja­ciół: An­drew! – Pod­sko­czył jak opa­rzony, tym ra­zem to on rzu­cił się w ob­ję­cia dru­giemu z Po­la­ków.

Oli­gar­cha do­łą­czył się, choć nie od razu, po­trze­bo­wał dłuż­szej chwili, by wy­gra­mo­lić się z fo­tela. Nie dość, że opa­słe ciel­sko było prze­szkodą, to nie po­ma­gał też fakt, iż miał już nie­źle w czu­bie, po­dob­nie jak pre­mier.

Za to Wer­ste­ler był z nich wszyst­kich naj­bar­dziej trzeźwy.

– Pio­trze, po­le­waj! – Kiedy Młot to mó­wił, jego po­dwójny pod­bró­dek za­trząsł się jak ga­la­reta.

Ko­men­dant główny po­li­cji nie miał wyj­ścia, mu­siał peł­nić ho­nory. Ob­ró­cił się, aby pu­stą bu­telkę zdjąć ze stołu i po­sta­wić na niej nową, ale mało bra­ko­wało, aby tę pierw­szą roz­bił o do­nicę z ro­do­den­dro­nem. Zlu­stro­wał uważ­nie li­ście, a wi­dząc, że są mocno za­ku­rzone, stwier­dził w my­ślach, że przy­da­łoby się tu­taj po­rządne sprzą­ta­nie.

Roz­lał na­stępną ko­lejkę, po­dał kie­liszki kom­pa­nom. Gdy ci wy­chy­lali za­war­tość, on sam – ba­cząc, by ża­den z po­zo­sta­łych go nie przy­ła­pał – wy­lał wódkę do ziemi, po­dob­nie jak wcze­śniej po­stą­pił z więk­szo­ścią por­cji.

– Uschnie, jak nic... – za­fra­so­wał się w my­ślach, pa­trząc na oka­załą ro­ślinę.

Nie­ocze­ki­wa­nie rów­nie za­tro­skany wy­raz twa­rzy przy­jął oli­gar­cha.

– An­drzeju... An­drew... – rzekł ci­cho. – Tak się za­czą­łem za­sta­na­wiać...

– Nad czym, to­wa­rzy­szu Młot? – Pre­mier pod­ła­pał w lot.

– Prze­cież prze­szli­śmy na ty, prawda? – Ro­sja­nin wal­nął pię­ścią w opar­cie fo­tela, aż pod­niósł się kurz.

– Nad czym się za­sta­na­wiasz, Wia­cze­sła­wie? – Ko­pyto na­tych­miast się po­pra­wił.

– Czy aby przy­pad­kiem nikt was nie wi­dział, jak za­jeż­dża­li­ście do pa­łacu? – W gło­sie Młota dało się sły­szeć nie­po­kój.

Pre­mier od razu po­sta­no­wił za­re­ago­wać.

– Wia­cze­sła­wie drogi, przy­je­cha­łem tu prak­tycz­nie bez ob­stawy, tylko z jedną ekipą osła­nia­jącą – wy­ja­śnił Ko­pyto. – Chłopcy mają ze sobą tro­chę elek­tro­niki i dwa drony, ale poza tym nie rzu­cają się w oczy.

Oli­gar­cha spoj­rzał na Wer­ste­lera.

– Ja przy­je­cha­łem z War­szawy pry­wat­nym au­tem – tłu­ma­czył ko­men­dant po­li­cji. – Zo­sta­wi­łem je na par­kingu przy ko­ściele. Nikt nie zwróci na niego uwagi.

– Wie­cie, jak bar­dzo za­leży mi na tym, aby nikt nie­po­wo­łany się o tym spo­tka­niu nie do­wie­dział? – py­tał da­lej Młot.

Po­lacy po­tak­nęli zgod­nie.

– Lu­bię dzia­łać z tyl­nego sie­dze­nia, bez nie­po­trzeb­nego ujaw­nia­nia się – pe­ro­ro­wał go­spo­darz. – Taki sys­tem w Ro­sji spraw­dza się naj­le­piej – za­uwa­żył. – Wie­cie?... Ro­zu­mie­cie?...

Tym ra­zem pre­mier za­re­ago­wał nieco szyb­ciej od ko­men­danta.

– Po­lej­cie! – Młot się­gnął po ogórka, zjadł go, mla­ska­jąc gło­śno.

W tym cza­sie Wer­ste­ler ko­lejny raz na­peł­nił kie­liszki. Pu­stą bu­telkę – po­mny wcze­śniej­szej nie­zdar­no­ści – wło­żył do do­nicy, tam była bez­pieczna.

– Tak, jak pro­si­łeś, po­roz­ma­wia­łem z pre­zy­den­tem... – Młot pa­trzył na pre­miera. – Po­nie­waż na kie­runku ukra­iń­skim sy­tu­acja kla­ruje się co­raz le­piej... Można po­wie­dzieć, że to wielka za­sługa nie tylko bły­sko­tli­wego umy­słu mo­jego pryn­cy­pała Mi­chała Mi­chaj­ło­wi­cza, ale też tro­chę tego de­bila zza oce­anu... – Za­czął się gło­śno śmiać, chwilę póź­niej śmiech prze­szedł w ka­szel. – W każ­dym ra­zie po­de­ślemy wam te dwa obie­cane ba­ta­liony.

– To świetna wia­do­mość! – Mało bra­ko­wało, a Ko­pyto za­kla­skałby z ra­do­ści.

Wer­ste­ler zmu­sił się do uśmie­chu.

– Poza tym wszystko w po­rządku? – spy­tał oli­gar­cha na­gle.

– Tak, wszystko jest w po­rządku – za­pew­nił pre­mier so­len­nie.

– Oby­wa­tele te­raz jacy? – py­tał da­lej.

– Mie­szani.

– Ale jest tro­chę ele­mentu?

– Ale mie­szani – od­parł Ko­pyto.

Na­gle Młot wbił spoj­rze­nie w ko­men­danta po­li­cji i fo­tel, w któ­rym ten chwilę wcze­śniej wy­god­nie się roz­siadł, na­law­szy wódki do kie­lisz­ków.

– Co to? Wy książki czy­ta­cie? – za­cie­ka­wił się oli­gar­cha.

Wer­ste­ler wy­cią­gnął nie­duży no­tat­nik na spi­rali wci­śnięty mię­dzy niego i opar­cie.

– To in­for­ma­cje o naj­groź­niej­szych prze­stęp­cach – wy­ja­śnił skwa­pli­wie.

– To cie­kawe – rzekł go­spo­darz.

– No – po­twier­dził Po­lak krótko.

– Ja lu­bię po­czy­tać ta­kie ży­ciowe książki. – Młot się za­my­ślił. – Bę­dzie pełna, przy­jadę, po­czy­tam, zo­ba­czymy. Bę­dzie w po­rządku, będę pa­mię­tał. Będę pa­mię­tał, bę­dzie do­brze. – Wtem zro­bił pauzę. – Bę­dziemy krę­cić, nie bę­dzie do­brze. Ro­zu­miemy się?

Wer­ste­ler po­tak­nął gwał­tow­nie.

– Jak się bę­dziemy ro­zu­mieć, bę­dzie do­brze. – Ro­sja­nin po­pa­trzył pro­sto w oczy pre­mie­rowi. – Nie bę­dziemy się ro­zu­mieć... Ro­zu­miemy się?!

– Ro­zu­miemy się! – krzyk­nęli obaj Po­lacy jed­nym gło­sem.

– I tak ma być! – Młot za­kla­skał gło­śno. – Za przy­jaźń mię­dzy na­ro­dami Ro­sji i Pol­ski! – Się­gnął po kie­li­szek.

Tym ra­zem Wer­ste­ler wy­pił swoją por­cję i nie zro­bił tego by­naj­mniej dla do­bra ro­do­den­dronu, ale dla wła­snego bez­pie­czeń­stwa, wo­lał nie ku­sić losu. Świat po­li­tyki nie lu­bił tych, któ­rzy nie lu­bili al­ko­holu. Odło­żył kie­li­szek, zła­pał pu­stą bu­telką sto­jącą na stole, w drugą dłoń chwy­cił tę z do­niczki.

– Pójdę uzu­peł­nić za­pasy. – Nie cze­ka­jąc na po­zwo­le­nie, skie­ro­wał się do drzwi.

Wy­szedł z bi­blio­teki na ko­ry­tarz, chwilę póź­niej mi­nął kręte drew­niane schody ozdo­bione rzeźbą lwa trzy­ma­ją­cego przed sobą kar­tusz. Do­tarł do dwu­kon­dy­gna­cyj­nej sali ba­lo­wej, zo­ba­czył drew­niane skrzy­nie – naj­praw­do­po­dob­niej wy­peł­nione me­blami przy­wie­zio­nymi przez Młota z Ro­sji – kilka mniej­szych kon­te­ne­rów – z opisu cy­ry­licą można było wy­czy­tać, że za­wie­rały ubra­nia – a także parę skrzy­nek wódki – pol­skiej i to był chyba je­dyny lo­kalny ak­cent w tym prze­stron­nym po­miesz­cze­niu.

Wziął dwie bu­telki – uznał, że wię­cej nie po­trzeba, sza­co­wał, że za­równo ru­sek, jak i pre­mier lada mo­ment prze­kro­czą gra­nicę, za którą każdy męż­czy­zna robi się ła­godny jak ba­ra­nek i do­bro­wol­nie kła­dzie się spać, choćby le­żał na lo­do­wa­tej po­sadzce. Wró­cił do bi­blio­teki tą samą drogą, uważ­nie się przy tym roz­glą­da­jąc i re­je­stru­jąc mnó­stwo de­tali, tak, jak na­uczył się tego przez lata służby w for­ma­cjach mun­du­ro­wych.

Kiedy wszedł do re­pre­zen­ta­cyj­nego po­miesz­cze­nia, na jego twa­rzy z po­wro­tem po­ja­wił się przy­ja­zny uśmiech. Wie­dział do­sko­nale, że za­równo ta wi­zyta u na­miest­nika – jak w kan­ce­la­rii pre­zesa rady mi­ni­strów na­zy­wano Młota – jak i praca u boku Ko­pyty, to oka­zja do po­pcha­nia ka­riery, ja­kiej nie wolno mu było prze­ga­pić.

Re­ali­zo­wał plan krok po kroku, po­woli, ostroż­nie – może mo­men­tami na­wet do prze­sady – ale nie od­pusz­czał ani na chwilę. Zda­wał so­bie sprawę z tego, że tylko taka tak­tyka po­zwoli osią­gnąć po­sta­wiony przed sobą cel. Wielu za­rzu­cało mu kunk­ta­tor­stwo i wspi­na­nie się po szcze­blach bły­ska­wicz­nej ka­riery po tru­pach, ale nie zwra­cał na to uwagi. Czasy były nie­zwy­czajne i ta­kich sa­mych wy­ma­gały czy­nów.

Usiadł w fo­telu, za­czął przy­słu­chi­wać się wy­mia­nie zdań.

– W przy­szłym ty­go­dniu de­kre­tem wpro­wa­dzam do szkół nowy przed­miot – rzekł pre­mier ci­cho.

– Jaki? – Trudno było wy­czuć, czy Młot jest fak­tycz­nie za­in­te­re­so­wany, czy tylko ta­kiego udaje, by do­peł­nić kur­tu­azji.

– Wy­cho­wa­nie pa­trio­tyczne – od­po­wie­dział Ko­pyto.

Ro­sja­nin mo­men­tal­nie się oży­wił.

– Od razu przy­go­tu­jemy też sto­sowne prze­pisy dys­cy­pli­nu­jące na­uczy­cieli i dy­rek­to­rów szkół oraz ro­dzi­ców – wy­ja­śnił pre­mier.

– Aby ni­komu nie przy­szło cza­sem do głowy pro­te­sto­wać prze­ciwko no­wemu przed­mio­towi – do­po­wie­dział Wer­ste­ler.

– Sza­cu­jemy, że już po roku na­ucza­nia no­wego przed­miotu wskaź­nik po­par­cia rządu wśród naj­młod­szej grupy wie­ko­wej wy­bor­ców wzro­śnie o dwa­na­ście do osiem­na­stu punk­tów pro­cen­to­wych. – Kiedy Ko­pyto to mó­wił, aż ja­śniał z za­do­wo­le­nia. – A i tak już jest hi­sto­rycz­nie wy­soki!

– I to jest bar­dzo do­bry po­mysł, to­wa­rzy­szu An­drzeju, bar­dzo do­bry! – Oli­gar­cha ze­rwał się z fo­tela. – Da­waj py­ska!

Wer­ste­ler przy­glą­dał się wy­mia­nie „mi­siów” z ra­do­ścią wy­pi­saną na twa­rzy. Za­nim któ­ry­kol­wiek z po­zo­sta­łych męż­czyzn zdą­żył go o to po­pro­sić, na­peł­nił kie­liszki. Spraw­nie chwy­cił dwa z nich, po­dał je Mło­towi i Ko­py­cie. Do­piero po­tem wziął do ręki swoją stopkę. Spoj­rzał na pre­miera, póź­niej na ro­syj­skiego oli­gar­chę, po czym krzyk­nął:

– Za przy­jaźń mię­dzy na­ro­dami Ro­sji i Pol­ski!

Kiedy Młot i Ko­pyto pili wódkę, on swoją por­cją ko­lejny raz pod­lał biedną ro­ślinę.Roz­dział 3

21 wrze­śnia 2025, Go­ście­szyn

Leon So­kal wpa­try­wał się w za­mknięte boczne drzwi do ko­ścioła z ta­kim wy­cze­ki­wa­niem, jakby chwilę wcze­śniej znik­nęła w nich uko­chana osoba.

– Mo­gli­śmy tej babci po­wie­dzieć prawdę – rzu­cił po chwili nie­po­cie­szony.

Lena Au­gu­styn po­ło­żyła ko­le­dze dłoń na ra­mie­niu. Po­cze­kała, aż ten od­wróci się do niej, do­piero wtedy się ode­zwała:

– Nie mo­gli­śmy.

– Dla­czego nie? – Mar­cel Ro­szak po­sta­no­wił po­dzie­lić się swoim zda­niem. – Wy­szli­śmy przed nią na azbest.

– Prze­cież sta­ruszka na­wet nie wie, co to słowo zna­czy – za­uwa­żyła Lena Au­gu­styn. – Mam na my­śli na­sze zna­cze­nie, a nie zna­cze­nie bo­omer­skie.

– I tak mi głu­pio. – Mar­cel Ro­szak nie da­wał za wy­graną.

– Chło­paki, nie mo­żemy zdra­dzać, co tu ro­bimy! – tłu­ma­czyła Lena Au­gu­styn da­lej.

– Tej sta­ruszce? – Leon So­kal par­sk­nął śmie­chem. – A kim ona jest? Ru­skim szpie­giem pod przy­krywką? – Za­re­cho­tał.

– Zdzi­wił­byś się. – Lena Au­gu­styn wbiła spoj­rze­nie w ko­legę. – Dzi­siaj każdy może się oka­zać ru­skim szpie­giem. Na­wet ty. – Po­ka­zała pal­cem na niego. – I ty. – Prze­su­nęła dłoń w kie­runku Mar­cela Ro­szaka.

– A ty nie? – za­kpił ten ostatni.

– Ja też – rze­kła ci­cho.

Za­pa­dła ci­sza. Prze­rwała ją do­piero Lena Au­gu­styn.

– Spójrz­cie na to z in­nej per­spek­tywy – za­częła tłu­ma­czyć. – Skoro sta­ruszka tak nas po­trak­to­wała, to zna­czy, że mamy świetny ka­mu­flaż. Big brain z tymi smart­fo­nami.

– Przy­po­mi­nam, że to był mój po­mysł – wtrą­cił Leon So­kal.

– Twój? – Lena Au­gu­styn skrzy­wiła się, jakby po­li­zała pla­ste­rek cy­tryny. – Chyba mój!

– Nie­ważne czyj, ważne, że do­bry – rzu­cił Mar­cel Ro­szak prze­sad­nie po­waż­nym gło­sem. – Po­win­ni­ście bić bol­sze­wi­ków... – Wtem za­czął na­śla­do­wać głos sta­ruszki. – Czorty, a nie mło­dzież...

Po­zo­stali dwoje za­śmiali się gło­śno, po­tem dali mu kilka przy­ja­ciel­skich kuk­sań­ców. Prze­ko­ma­rza­nie chwilę trwało, jako pierw­szy opa­no­wał się Leon So­kal.

– Busa nie ma – za­uwa­żył. – Drona też. Mo­żemy iść.

Reszta, nie cze­ka­jąc na po­na­gle­nie, ru­szyła w stronę za­krętu. Nie­długo po­tem wszy­scy troje sta­nęli przed ko­lum­nadą skła­da­jącą się z dzie­się­ciu trzy­me­tro­wych ko­lumn i koń­czącą się bramą wjaz­dową. Dru­gie tyle ozdob­nych fi­la­rów cią­gnęło się za nią.

– Bę­dziemy uda­wać tu­ry­stów. – Leon So­kal wy­jął smart­fona, za­czął ro­bić zdję­cia.

– Zwa­rio­wa­łeś? – za­opo­no­wała Lena Au­gu­styn, ła­piąc ko­legę za rękę. – Nie pa­mię­tasz, co na­pi­sał tam­ten fa­cet? – ści­szyła głos. – Mamy nie rzu­cać się w oczy.

– Zro­bimy to po mo­jemu. – Wy­rwał dłoń z uchwytu.

– Dla­czego po two­jemu? – Nie da­wała za wy­graną. – Bę­dziemy gło­so­wać.

– Nie mo­że­cie się kłó­cić gło­śniej? – rzekł Mar­cel Ro­szak, przy­glą­da­jąc się scy­sji z nie­sma­kiem wy­ma­lo­wa­nym na twa­rzy. – A może od razu pod­nie­ście ręce do góry i za­dzwoń­cie na po­li­cję, żeby się przy­znać, że spi­sku­jemy?

Py­ta­nie po­zo­stało bez od­po­wie­dzi.

– W su­mie nie mu­sie­li­by­śmy na­wet dzwo­nić na po­li­cję – mó­wił da­lej z prze­ką­sem. – Wy­star­czy po­cze­kać, aż znów po­jawi się ten bus.

– My­ślisz, że to taj­niacy? – spy­tał Leon So­kal ci­cho.

– A kto? – Lena Au­gu­styn od­po­wie­działa py­ta­niem na py­ta­nie. – Łowcy kur?

– Nie wiem, kim są, ale na pewno nie po­winno nam za­le­żeć na bliż­szej zna­jo­mo­ści z nimi – za­uwa­żył Mar­cel Ro­szak kwa­śno. – Coś wam po­wiem. – Ode­tchnął głę­boko. – Je­śli mamy pro­blem z czymś ta­kim, jak do­tar­cie na miej­sce spo­tka­nia, to mar­nie wi­dzę na­sze szanse w tej ca­łej za­ba­wie w par­ty­zan­tów.

– To nie jest za­bawa – skon­tro­wała Lena Au­gu­styn. – Nie ro­zu­mie­cie tego?

– Na­gry­wamy rolki na Tak­Taka. – Leon So­kal pu­ścił uwagę ko­le­żanki mimo uszu. – Da­waj! – rzu­cił do Mar­cela Ro­szaka.

Ten za­czął na­gry­wać, chwilę póź­niej Leon So­kal do­łą­czył do niego ze swoim sprzę­tem. Byli tak po­chło­nięci wy­ko­ny­waną czyn­no­ścią, że nie zwró­cili uwagę na twarz Leny Au­gu­styn, na któ­rej wcze­śniej­sza złość na ko­le­gów zwol­niła miej­sce prze­ra­że­niu.

Gdy wresz­cie się zo­rien­to­wali, za ple­cami po­czuli czy­jąś obec­ność.

Od­wró­cili się jed­no­cze­śnie, ale było już za późno na ja­ką­kol­wiek re­ak­cję.

Bus, któ­rego tak się oba­wiali, zbli­żał się do nich w sza­lo­nym tem­pie.

Se­kundę póź­niej z pi­skiem opon za­trzy­mał się obok nich.

Na ten wi­dok Mar­ce­lowi Ro­sza­kowi smart­fon wy­padł z ręki i z głu­chym trza­skiem ude­rzył o as­falt.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: