Ostatnia kolonia. Jednostka przeciw imperium - ebook
Ostatnia kolonia. Jednostka przeciw imperium - ebook
Sądowa batalia o sprawiedliwość
Po II wojnie światowej nowe porozumienia dały początek erze dekolonizacji. Wielka Brytania popierała te historyczne zmiany. Czy jednak na pewno?
W latach sześćdziesiątych XX wieku zapadła tajna decyzja – Brytyjczycy zaoferowali USA utworzenie bazy wojskowej na jednej z wysp archipelagu Czagos. Powstała nowa kolonia, Brytyjskie Terytorium Oceanu Indyjskiego, a wszyscy mieszkańcy terenów, które objęła, zostali przymusowo wysiedleni. Wśród nich znalazła się młodziutka Liseby Elysé. „Jeden kufer, żadnych zwierząt” – nakazali kolonizatorzy.
Władze Mauritiusa latami zabiegały o zwrot Czagos, a w ciągu ostatniej dekady w sprawę bardzo zaangażował się Philippe Sands. W końcu sędziowie Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze stanęli wobec decyzji: czy działania Wielkiej Brytanii były nielegalne? Czy Liseby Elysé i jej rodacy mogą powrócić do domu?
Ostatnia kolonia to opowieść o kształtowaniu nowoczesnego prawa międzynarodowego i walce o sprawiedliwość. To jednocześnie dramat sądowy i osobista podróż zakończona historycznym werdyktem.
Mała, znakomita książka. I bardzo ważna. Przez pryzmat prawniczego doświadczenia pokazuje, jak wygląda związek prawa, polityki i historii. Opowieść i smutna, i niosąca nadzieję. Smutna, bo w centrum uwagi prawa nie zawsze znajduje się człowiek. Niosąca nadzieję, bo pewne myśli oraz argumenty, początkowo mniejszościowe, marginalne, a nawet szalone, z czasem dojrzewają i dają szansę na nowe odczytanie prawa.
dr hab. Ireneusz C. Kamiński, prof. INP PAN, specjalista w zakresie prawa międzynarodowego i europejskiego, sędzia ad hoc Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu
Mocna i przekonująca relacja... Znakomita.
Abdulrazak Gurnah, autor książki Powróceni, laureat literackiej Nagrody Nobla za rok 2021
Wstrząsająca książka. Powinien przeczytać ją każdy, komu leżą na sercu sprawiedliwość i prawa człowieka. Rzadko zdarza się tak doskonałe połączenie erudycji i empatii.
Elif Shafak, autorka książki Bękart ze Stambułu
Autor ukazuje szeroki obraz kolonializmu i międzynarodowych praw człowieka od XX wieku do dziś. Opowieść o losach pewnej Czagosyjki staje się bardzo ważną relacją o historycznej niesprawiedliwości.
Tomiwa Owolade, „Sunday Times”
Sands reprezentował Mauritius w Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości. Jest szczególnym narratorem opowieści łączącej historię rozwoju prawa międzynarodowego z dramatem Czagosyjczyków.
„Daily Telegraph”
Philippe Sands jest profesorem prawa w University College London i czynnym adwokatem w Matrix Chambers. Często występuje przed trybunałami międzynarodowymi, uczestniczył w wielu najdonioślejszych sprawach ostatnich lat, dotyczących Chile za dyktatury Augusta Pinocheta, Jugosławii, Rwandy, Iraku, Guantanamo, Czagos oraz sytuacji Rohingjów w Mjanmie. Napisał między innymi Lawless World i Torture Team. Za Powrót do Lwowa otrzymał Baillie Gifford Prize i British Book Award w kategorii literatura faktu. Szlak szczurów (Bo.wiem, 2022) uzyskał status bestsellera czasopisma „The Sunday Times”. W 2023 roku Ostatnia kolonia znalazła się na krótkiej liście nominowanych do brytyjskiej The Orwell Prize dla najlepszej książki o tematyce politycznej.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-233-7498-5 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest to historia prawdziwa. Opowiedziana po raz pierwszy w formie cyklu odczytów, które wygłosiłem w Haskiej Akademii Prawa Międzynarodowego latem 2022 roku. Jako uczestnik niektórych spośród opisanych wydarzeń nie jestem obserwatorem bezstronnym i zdaję sobie sprawę, że można patrzeć na fakty z różnych punktów widzenia i różnie je interpretować. Starałem się przedstawić osobistą relację w sposób uczciwy i wyważony.
Historia ta, mało znana i zasługująca na szersze nagłośnienie, obejmuje w istocie kilka wzajemnie przeplatających się opowieści. Jedna z nich wiąże się z Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze i jego rolą w stopniowej likwidacji kolonializmu, której ostatecznym przykładem staje się przypadek Mauritiusa. Inna opowieść, bardziej osobista, dotyczy moich własnych ewoluujących relacji ze światem prawa międzynarodowego. Trzecia zaś opowieść – sedno tej książki – to historia Liseby Elysé i krzywd wyrządzonych jej i innym Czagosyjczykom oraz ich zabiegów o sprawiedliwość, trwających do dziś.
Starałem się przekazać to, czym podzieliła się ze mną Madame Elysé podczas wielu godzin, które z sobą spędziliśmy na omawianiu tekstu książki i opisywanych wydarzeń, tak aby zgadzały się z jej wspomnieniami. Mam nadzieję, że nasza współpraca i przyjaźń wyszły naprzeciw jej pragnieniom. Pochodzimy z różnych środowisk, lecz nasze ścieżki zbiegły się wskutek procesów prawnych i sprawy sądowej, powoli opuszczających kurtynę na czasy kolonialne, w których Madame Elysé się urodziła i w których żyła. I pośród których obraca się moje życie zawodowe.
Przedstawiając tę historię o archipelagu Czagos, współpracowałem z Martinem Rowsonem, który wizualnie zinterpretował przełomowe sprawy omawiane w kolejnych rozdziałach, sytuując je w ich kontekście historycznym.
Londyn i Bonnieux
Lipiec 2022Prolog
La Cour!
Czagos. Archipelag o nazwie jedwabistej jak pieszczota, piekącej jak żal, brutalnej jak śmierć…
Shenaz Patel, Silence of the Chagos, 2005
La Cour! Słowa te wygłasza uroczyście w pewien letni poranek w Hadze mężczyzna w ceremonialnym stroju. Na jego szyi widnieje imponujący srebrny łańcuch, symbol władzy. Zgodnie z wieloletnią tradycją w ten sposób oznajmia się dostojne wejście sędziów do Wielkiej Sali Sprawiedliwości. Odziani w togi, z żabotami pod szyją, podążają gęsiego na swoje miejsca przy bardzo długim stole. Przewodniczący, powściągliwy Somalijczyk, który na własnej skórze posmakował dobrodziejstw brytyjskiego i włoskiego kolonializmu, stanął pośrodku. Przebiegł wzrokiem po sali, popatrzył na rzędy prawników i dyplomatów, dziennikarzy i tłumaczy, zebranych pod kryształowymi kandelabrami, na tle wielkich witrażowych okien. Prosi, abyśmy usiedli.
W drugim rzędzie, dokładnie za mną, usadowiła się pani niewielkiego wzrostu ubrana na czarno. Mała torebka, którą ściska w dłoniach, przydaje jej aury formalności, godności. Przyjechała z dalekiego Mauritiusa jako członek delegacji tego kraju. Jest tu, aby opowiedzieć pewną historię, krótką relację o wczesnych latach swojego życia, w nadziei, że jej opowieść zachęci 14 sędziów do obrania takiego kierunku, który umożliwi jej powrót w rodzinne strony. Jej prawdziwy dom, miejsce, gdzie pozostało jej serce, to Peros Banhos, wysepka w archipelagu Czagos, położonym pośrodku rozległego Oceanu Indyjskiego. Właśnie stamtąd 50 lat wcześniej została wyrzucona siłą, jak setki innych osób.
Liseby Elysé żyła sobie szczęśliwie na Peros Banhos do 20. roku życia. Pewnego wiosennego dnia, ni stąd, ni zowąd, brytyjskie władze wywiozły ją stamtąd, pozwoliwszy wziąć z sobą tylko jeden kufer. Kazano jej wsiąść na statek, który uwiózł ją jakieś tysiąc mil dalej. „Wyspa jest zamknięta” – oznajmiono. Nikt nie wyjaśnił dlaczego. Nikt nie zająknął się o nowej bazie wojskowej, którą Brytyjczycy pozwolili zbudować Amerykanom na innej wyspie, Diego Garcii. Nikt też nie poinformował jej, że Czagos, od dawna będący częścią Mauritiusa, został od niego odłączony i jest obecnie nową kolonią afrykańską – Brytyjskim Terytorium Oceanu Indyjskiego. Madame Elysé i cała społeczność Czagosyjczyków, licząca około 1500 osób, niemal wyłącznie czarnych, wywodzących się często od niewolników, którzy pracowali tu na plantacjach, została siłą usunięta ze swoich domów i deportowana.
Pani Elysé przyjechała do Hagi, aby wziąć udział w sprawie sądowej dotyczącej jej ojczystych wysp. Czternaścioro sędziów nie wie jeszcze, kim ona jest, i nie zna jej roli w całym postępowaniu. Wysłuchają argumentów na temat ostatniej kolonii brytyjskiej w Afryce, o tym, jak odcięto ją od Mauritiusa, i zdecydują, czy według prawa międzynarodowego archipelag należy do Mauritiusa, czy do Wielkiej Brytanii. Będą się musieli poruszać w labiryncie historii i władzy kolonialnej, mierzyć z kwestiami rasy i praw przysługujących w świetle prawa międzynarodowego. Pochylą się nad zasadą „samostanowienia” i orzekną, czy grupa ludzi może decydować o swoim własnym losie, czy też bieg ich życia mają wyznaczać inni.
Madame Elysé jest świadkiem strony Mauritiusa, afrykańskiego kraju, który reprezentuję w tej sprawie. Zabierze głos w imieniu Czagosyjczyków, będzie mówić po kreolsku, jasno, zdecydowanie i z pasją. Nie umie czytać ani pisać, więc sędziowie zgodzili się wysłuchać jej wcześniej nagranej wypowiedzi. Będzie ich obserwowała, a oni będą obserwować ją, kobietę w czarnej garsonce i białej bluzce ozdobionej koronką, z przypiętym niebiesko-czerwonym znaczkiem, na którym widnieje napis: „Pozwólcie nam wrócić!”.
Przewodniczący otwiera postępowanie krótkim streszczeniem sprawy, a następnie prosi pierwszego mówcę, który ma zwrócić się do trybunału. W stronę stołu sędziowskiego powoli zmierza sir Anerood Jugnauth, osiemdziesięcioośmioletni były premier Mauritiusa, członek palestry Anglii i Walii, radca królewski. Mówi dokładnie 15 minut. Po nim głos zabiera dwóch adwokatów, krótka pause café, następnie trzeci adwokat. I on, i prawnicy odczytują przygotowany tekst. Sytuacja sprawia wrażenie teatru, w którym sędziowie stanowią publiczność. Nie przerywają, nie zadają pytań.
Teraz w stronę podwyższenia idę ja. Występowałem przed trybunałem już wielokrotnie, ale w tym momencie odczuwam większe zdenerwowanie. Madame Elysé, która siedzi już w pierwszym rzędzie, wstaje na chwilę, gdy ją przedstawiam. „Trybunał powinien wysłuchać głosu samych Czagosyjczyków” – wyjaśniam – by zyskać pewne pojęcie o rzeczywistości władzy kolonialnej.
Wypowiedź Madame Elysé jest wyświetlana na dwóch wielkich ekranach zawieszonych nad sędziami, słowa i obrazy są transmitowane na cały świat. W dalekim Port Louis, stolicy Mauritiusa, postępowanie jest nadawane na żywo w państwowej telewizji, a przyjaciele pani Elysé zebrali się w świetlicy, by oglądać je wspólnie. Płaczą, gdy mówi.
*
– Mappel Liseby Elysé.
„Nazywam się Liseby Elysé”. Pojawia się tłumaczenie na angielski i francuski, czytelne białe napisy na dole ekranu.
Urodziłam się 24 lipca 1953 roku na Peros Banhos. Mój ojciec urodził się na Six Iles. Matka urodziła się na Peros Banhos. Dziadkowie też się tam urodzili. Jestem częścią delegacji Mauritiusa. Opowiadam o tym, jak cierpiałam, gdy wyrwano mnie z mojej rajskiej wyspy. Jestem szczęśliwa, że Międzynarodowy Trybunał nas dzisiaj słucha. I wierzę, że powrócę na wyspę, na której się urodziłam.
Po tych początkowych zdaniach atmosfera w Wielkiej Sali się zmienia. Zapada pełna napięcia cisza, charakterystyczna dla doniosłych chwil w przestrzeni publicznej, dla teatru czy sali koncertowej, kiedy artysta nawiązuje kontakt z publicznością, całkowicie skupiając na sobie jej uwagę. Gdy Madame Elysé wypowiada się na nagraniu – nie korzysta przy tym z wcześniej przygotowanego tekstu – przewodniczący spogląda na nią ze swojego miejsca, oddalonego od niej zaledwie o parę metrów. Wylewają się wspomnienia. Słowa, surowe i przejmujące, zakłócają podniosłą atmosferę Wielkiej Sali:
Każdy miał pracę, swoją rodzinę, swoją kulturę. A jedliśmy tylko świeże produkty. Z Mauritiusa przypływały statki i przywoziły nam wszystkie towary. Otrzymywaliśmy artykuły spożywcze, otrzymywaliśmy wszystko, co potrzeba. Niczego nam nie brakowało. Na Czagos każdy żył szczęśliwie.
Ton się zmienia, nie jest już tak łagodny:
Pewnego dnia zarządca powiedział nam, że mamy opuścić naszą wyspę, zostawić nasze domy i odejść. Wszyscy byli nieszczęśliwi. Byli źli, że kazano nam odejść. Ale nie mieliśmy wyboru. Nie podali nam żadnego powodu. Do tej pory nie powiedziano nam, dlaczego musieliśmy odejść. A potem statki z żywnością przestały przypływać. Nie mieliśmy nic do jedzenia. Nie mieliśmy lekarstw. Nie mieliśmy nic. Bardzo cierpieliśmy. I wtedy pewnego dnia przypłynął statek o nazwie „Nordvaer”.
Madame Elysé przerywa na moment.
Zarządca powiedział nam, że musimy wsiąść na ten statek i wszystko zostawić. Zostawić wszystko, co mamy, wziąć tylko parę ubrań i odpłynąć. Ludzie byli bardzo oburzeni, a zrobiono to wszystko w ciemności.
Znów milknie na chwilę, marszczy brwi. Nie wymieniła nazwiska zarządcy – pan Willis-Pierre Prosper – ani daty, a było to 27 kwietnia 1973 roku, wieczorem, o zmierzchu:
Wsiadaliśmy na statek po ciemku, żeby nie widzieć naszej wyspy. A gdy już weszliśmy na pokład, warunki wewnątrz statku były złe. Byliśmy na tym statku jak zwierzęta, jak niewolnicy. Ludzie na tym statku umierali ze smutku.
„Zwierzęta”. „Niewolnicy”. Madame Elysé z pogardą wyrzuca z siebie te słowa:
Jeśli chodzi o mnie, byłam wtedy w czwartym miesiącu ciąży. Statek płynął na Mauritius cztery dni. Po przybyciu na miejsce moje dziecko urodziło się i umarło. Dlaczego moje dziecko umarło? Ze względu na mnie, bo byłam tak zdenerwowana na tym statku, bardzo się martwiłam, byłam roztrzęsiona. To dlatego, kiedy moje dziecko się urodziło, umarło.
Przygryza usta.
Uważam, że nie możemy tracić nadziei. Musimy myśleć, że nadejdzie kiedyś dzień, gdy powrócimy do naszej ziemi, gdzie się urodziliśmy. Serce mnie boli, ono wciąż należy do tej wyspy, gdzie się urodziłam.
Kamera robi ledwie dostrzegalne zbliżenie, podkreślając determinację i narastające wzburzenie:
Nikt nie chciałby zostać wyrwany z wyspy, gdzie się urodził, wyrwany jak zwierzęta. To rozdzierający ból. Uważam, że sprawiedliwości powinno stać się zadość.
Madame Elysé wydaje się zmagać sama z sobą, jakby powściągała uczucia, chcąc zapanować nad głęboko zalegającym gniewem. Lecz nie umie dłużej się wstrzymywać. Dekady emocji, wściekłości i nadziei wymykają się spod kontroli:
Muszę wrócić na wyspę, gdzie się urodziłam. Nie czujecie, jaki to rozdzierający ból, gdy ktoś zostaje wypędzony ze swojej wyspy jak zwierzę i nie wie, dokąd go zabiorą?
Głos jej się łamie, w ciszy słychać jego drżenie:
I jest mi bardzo smutno. Nadal nie wiem, jak opuściłam moje Czagos. Wypędzili nas siłą. I jest mi bardzo smutno.
Milknie, zamyka oczy.
Codziennie lecą mi łzy. Nie przestaję myśleć o tym, że muszę wrócić na moją wyspę.
I wreszcie daje upust uczuciom:
Uważam, że muszę wrócić na wyspę, gdzie się urodziłam, i tam muszę umrzeć, gdzie spoczywają moi dziadkowie. W miejscu, gdzie się urodziłam, na mojej rodzinnej wyspie.
Bierze głęboki oddech i wypuszcza powietrze, przesuwając dłonią po twarzy, jakby chciała ją obmyć. Spogląda w obiektyw kamery, odwraca się w bok i spuszcza głowę. Płacze. Jak sędziowie zareagują na tak otwarte i niespotykane wyrażenie emocji w tym szacownym przybytku sprawiedliwości?
*
Madame Elysé mówiła 3 minuty i 47 sekund.
Cisza, jaka teraz zapadła, zdaje się nie mieć końca. Gdy stoję obok podwyższenia, w Wielkiej Sali Sprawiedliwości rozbrzmiewa cichy odgłos. Szlochanie.
Czekam na odpowiednią chwilę, by zwrócić się do trybunału.
Później, już po zakończeniu porannej sesji, gdy razem z Madame Elysé stoimy pod Wielką Salą, odzywa się do mnie z wyraźną ulgą i serdecznym uśmiechem na twarzy:
– Dobrze poszło?
– Tak.
– Mogę o coś zapytać?
– Tak.
– Dlaczego aż tyle czasu musiało minąć, zanim przyjechaliśmy do Hagi?