Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Ostatnia noc Aurory - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,41

Ostatnia noc Aurory - ebook

Trzecia część trylogii o błyskotliwej i skomplikowanej profilerce, podobnie jak dwie poprzednie, dzieje się wśród nizinnych krajobrazów środkowych Włoch.

Rany duszy są najtrudniejsze do wyleczenia.

Doskonale o tym wie Aurora Scalviati, borykająca się z bolesną przeszłością profilerka policji. Dlatego zgodziła się opowiedzieć swoją historię na konferencji profesora Menni, jednego z czołowych ekspertów w dziedzinie zaburzeń pourazowych. To właśnie tutaj Aurora spotyka tajemniczą dziewczynę która zadaje jej wyjątkowe pytanie: „Czy myślisz, że naprawdę możesz wydostać się z ciemności?”.

Pytanie to wkrótce zamienia się w testament – młoda kobieta odbiera sobie życie, rzucając się z pałacowej wieży. Sprawa szybko zostaje uznana za samobójstwo, ale Aurora ma duże wątpliwości. Czy ostatnie słowa nieznajomej nie były rozpaczliwym błaganiem o pomoc? Czy policjantka mogła zrobić coś, by uratować dziewczynę?

Aurora nie ma jednak czasu na poczucie winy. Odkrycie oszpeconych zwłok na mieliźnie, na brzegu rzeki Pad zmusza ją do zrewidowania swoich priorytetów. Jedyną wskazówką jest zdjęcie małej dziewczynki, które ofiara zachowała jako złowieszcze trofeum. To początek polowania na okrutnego seryjnego mordercę, równie nieuchwytnego jak straszydło z popularnej legendy opowiadanej, aby uciszyć dzieci: Grigione, który odrywa twarze swoich ofiar po tańcu z ich lękami.

Policjantka wie, że nie może działać sama: musi zjednoczyć swój stary zespół. Ale kiedy Bruno i Silvia odwracają się do niej plecami, jedynym rozmówcą pozostaje enigmatyczny Curzi, który, choć zamknięty w zakładzie psychiatrycznym, wydaje się znać prawdę. Aurora podejmuje ogromne ryzyko. Pogodzenie się ze złem może odkryć tajemnice, które powinny pozostać pogrzebane na zawsze...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-213-5327-2
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Mgła. Zmrok zmu­szał ra­dio­wóz do po­ru­sza­nia się w tem­pie czło­wieka.

Na tym od­cinku drogi pro­win­cjal­nej nu­mer 43 w stronę Spa­rvary jezd­nia oświe­tlona była skąpo: tylko w po­bliżu naj­więk­szych rond stało kilka la­tarni.

Ko­mi­sarz Ma­lerba z roz­tar­gnie­niem prze­rzu­cił pro­to­kół: blo­kada drogi z po­wodu awa­rii po­jazdu, która na­stą­piła aku­rat w po­rze po­wrotu z pracy do­jeż­dża­ją­cych.

– Mam na­dzieję, że wie­czo­rem nie je­steś na nic umó­wiony – po­wie­dział. – Dzi­siaj znowu prze­dłu­żona zmiana.

– Parę nad­go­dzin nie za­szko­dzi – od­parł aspi­rant Ia­cono, zmie­nia­jąc bieg. – Kre­dyt, wy­datki na szkołę Az­zurry, ra­chunki i raty za sa­mo­chód... Trzeba się po­sta­rać, żeby do­cią­gnąć do końca mie­siąca.

– Świat nie jest spra­wie­dliwy. Weź Zac­cha­rel­lego...

– Tego go­ścia ze sta­rym for­dem ca­łym w he­avy­me­ta­lo­wych wlep­kach?

– Do­kład­nie tego. Był za­wsze strasz­nym nie­do­rajdą, żadna ro­bota się go nie trzy­mała dłu­żej niż kilka mie­sięcy. No i słu­chaj, co się stało. Wy­grał ze zdrapki pięć­dzie­siąt ty­sięcy euro.

– Pięć­dzie­siąt ty­sięcy?! Oj, to by roz­wią­zało parę pro­ble­mów.

– Jemu to po­wiedz. Te­le­wi­zor, kom­pu­ter, te­le­fon... W pierw­szym ty­go­dniu wy­dał pew­nie z dzie­sięć ty­sięcy.

– Za­łożę się, że do lata znowu bę­dzie bez gro­sza.

– Kurwa! – Ma­lerba wy­trzesz­czył oczy i wy­cią­gnął rękę do przodu. – Uwa­żaj!

Ia­cono wdep­nął ha­mu­lec.

Uru­cho­mił się ABS, wy­wo­łu­jąc se­rię trza­sków przy­po­mi­na­ją­cych strzały z ka­ra­binu.

Sa­mo­chód prze­je­chał na drugi pas i prze­su­nął się na­przód, wjeż­dża­jąc w wą­ziutką drogę grun­tową, po czym za­trzy­mał się kilka me­trów da­lej.

– Kurwa, nie za­uwa­ży­łem za­krętu!

– Cho­lerna mgła. – Ma­lerba ro­zej­rzał się w koło. – Przy ta­kiej wi­docz­no­ści le­piej nie wra­cać na wstecz­nym. Jedź da­lej, wró­cimy na pro­win­cjalną za la­skiem.

Ia­cono wci­snął gaz. Ręce jesz­cze mu się trzę­sły z ner­wów. Po­cho­dził z Bat­ti­pa­glii i za­nim pod­jął służbę w emi­liań­skiej Bas­sie, mgłę znał tylko ze sły­sze­nia.

Po ja­kichś dwóch ki­lo­me­trach pa­trol na­tknął się na sa­mo­chód ro­dzinny ze zga­szo­nymi świa­tłami, sto­jący w po­przek na brzegu drogi; jedno koło znaj­do­wało się tuż nad ro­wem.

– Ja­kaś parka? – spy­tał Ia­cono.

– Y-y... po­wie­dział­bym, że ćpun – od­parł ko­mi­sarz. – Za­trzy­maj się, rzućmy okiem.

Ia­cono za­trzy­mał po­jazd i włą­czył na da­chu sy­gnał świetlny, który za­czął roz­ta­czać wo­kół blade świa­tło.

Ma­lerba pierw­szy wy­siadł i pod­szedł do sa­mo­chodu.

– Po­li­cja dro­gowa – oznaj­mił, pu­ka­jąc w tylne okno. Po kilku chwi­lach zwró­cił się do ko­legi. – Tu­taj ni­kogo nie ma.

Tam­ten uniósł ra­miona.

– Dziwne miej­sce na par­ko­wa­nie.

Ma­lerba ro­zej­rzał się wkoło, szu­ka­jąc wzro­kiem do­mów, ale po bo­kach wid­niały tylko syl­wetki na­gich drzew spo­wi­tych mgłą. Po­dyk­to­wał ko­le­dze nu­mery, żeby je spraw­dzić, po­tem prze­szedł na bok i na­ci­snął bu­tem oponę. Przez okno do­strzegł, że klu­czyk tkwi w sta­cyjce.

Zaj­rzał uważ­niej do środka.

– Co...

– Coś zna­la­złeś?

Ma­lerba od­wró­cił się do dru­giego po­li­cjanta z osłu­pia­łym wy­ra­zem twa­rzy.

– Nie uwie­rzysz, co tam jest.1

Dziew­czyna szła po scho­dach nie­śpiesz­nym, ale zde­cy­do­wa­nym kro­kiem, mu­ska­jąc pal­cami po­ręcz. Po mi­nię­ciu dru­giego pię­tra prze­szła przez drzwi z me­ta­lową kratą i zna­la­zła się na po­de­ście, za któ­rym znaj­do­wało się wyj­ście na ze­wnątrz. Strze­gły go uchy­lone drew­niane drzwiczki, a zza nich wpa­dały do środka po­wiewy zim­nego po­wie­trza.

Ni­gdy wcze­śniej tu nie była, ale wie­działa, że jesz­cze za wcze­śnie, żeby się za­trzy­mać. Po­szła więc da­lej, mi­ja­jąc kilka kar­to­nów z ma­te­ria­łami wy­koń­cze­nio­wymi po­zo­sta­wio­nymi na pod­ło­dze, i ru­szyła ko­lej­nym od­cin­kiem scho­dów, te­raz węż­szym, nie­mal ocie­ra­jąc się ra­mie­niem o ce­glaną ścianę.

Bia­ławe świa­tło do­cho­dzące ze szczytu wieży rzu­cało na ściany geo­me­tryczne cie­nie, po­kry­wa­jąc siatką krzy­wych li­nii schody pnące się w górę bu­dynku.

Mi­nęła po­miesz­cze­nie z ol­brzy­mim me­cha­ni­zmem ze­gara, rzu­ca­jąc szyb­kie spoj­rze­nie na wie­kową kon­struk­cję. Nie­ustanny ruch urzą­dze­nia od­mie­rzał czas, który dla niej stra­cił już zna­cze­nie. Od kiedy zna­la­zła się w trze­wiach tej wieży, czas jakby prze­stał pły­nąć, skry­sta­li­zo­wał się w ja­kiejś nie­okre­ślo­nej te­raź­niej­szo­ści. Nie było istotne, że jej serce biło szyb­ciej, a od­dech był ury­wany od dłu­giego wcho­dze­nia po scho­dach. Kie­ro­wała nią trzeźwa de­ter­mi­na­cja, świa­do­mość, że te­raz nie ma już miej­sca na prze­my­śle­nia.

Dziew­czyna wie­działa, co musi zro­bić. Jej umysł był wolny od roz­pro­szeń, my­śli ja­sne. Ciało od­po­wia­dało z wi­go­rem, do któ­rego nie była przy­zwy­cza­jona. Może dla­tego, że wresz­cie ogar­nęło ją uczu­cie speł­nie­nia?

Sta­nęła, żeby za­czerp­nąć tchu do­piero wtedy, kiedy zo­ba­czyła przed sobą schody z bru­nat­nego drewna. Nad nimi wid­niał ce­glany łuk jak w re­ne­san­so­wym ko­ściele; mu­siały mieć setki lat. Z tego miej­sca ema­no­wało sa­crum, co do­brze har­mo­ni­zo­wało z jej sta­nem du­cha.

Me­ta­liczny dźwięk od­bił się echem wśród ścian, dziew­czyna pod­sko­czyła. Przez mo­ment bała się, że to drzwi wej­ściowe, że ktoś za­uwa­żył jej wtar­gnię­cie. Na­słu­chi­wała przez kilka se­kund. Ale to był po pro­stu me­cha­nizm ze­gara. Chwilę póź­niej roz­legł się ko­lejny stuk pod­kre­ślony przez dźwięk ze­ga­ro­wych zę­ba­tek.

We­szła po ostat­nich stop­niach, drewno przy każ­dym kroku lekko skrzy­piało. Mu­siała się schy­lić, prze­cho­dząc przez cia­sny ko­ry­ta­rzyk, aby w końcu wy­do­stać się na ze­wnątrz i wy­ło­nić na po­de­ście nad ze­ga­rem.

Jej dłu­gie włosy fa­lo­wały, tar­gane wia­trem. Były czarne jak atra­ment, pro­ste i wy­glą­dały, jakby nie przy­ci­nano ich od lat, nie li­cząc krót­kiej, nie­re­gu­lar­nej grzywki, ro­bio­nej naj­wy­raź­niej nie­wprawną ręką. Ciemne brwi od­ci­nały się na bla­dej ce­rze. Miała na so­bie je­dwabną, per­łową halkę, cał­ko­wi­cie nie­od­po­wied­nią do tem­pe­ra­tury w tym wy­jąt­kowo mroź­nym grud­niu, i bluzę, za dużą o co naj­mniej dwa roz­miary, mocno znisz­czoną zwłasz­cza przy nad­garst­kach, jakby szo­ro­wano nią be­to­nową po­wierzch­nię.

Z tego miej­sca dziew­czyna mo­gła zo­ba­czyć roz­cią­ga­jące się przed nią całe mia­sto. Liczne wieże gó­ro­wały, wy­nio­słe, po­nad da­chami, jakby szu­ka­jąc od­de­chu od du­szą­cej plą­ta­niny uli­czek śre­dnio­wiecz­nej dziel­nicy. Ka­wa­łek za Piazza Mag­giore wzno­siła się ko­puła ko­ścioła Santa Ma­ria della Vita, który zwie­dzała w pią­tej kla­sie pod­sta­wówki, za­nim jej ży­cie wy­wró­ciło się do góry no­gami. Za­nim na­stał długi mrok.

Po­pa­trzyła w prawo, w stronę ba­zy­liki San Pe­tro­nio z cha­rak­te­ry­styczną nie­ukoń­czoną fa­sadą, bocz­nymi przy­po­rami i strze­li­stymi oknami. Ale prze­cież nie zna­la­zła się tam, żeby oglą­dać pa­no­ramę. Jej więź z Bo­lo­nią była od dawna ze­rwana, a oglą­da­nie mia­sta z tej wy­so­ko­ści tylko wzmac­niało po­czu­cie dy­stansu.

„Na co cze­kasz? Zde­cy­duj się! Skacz i skończ już z tym”. – Za ple­cami usły­szała głos matki.

Dziew­czyna oparła się po­ku­sie, by spoj­rzeć wstecz. Jej matki nie mo­gło tam być. Nie te­raz. Ostatni raz wi­działa ją wiele lat wcze­śniej, cho­ciaż nie po­tra­fi­łaby po­wie­dzieć do­kład­nie ile. To było w epoce, którą na­zy­wała swoim pierw­szym ży­ciem, za­nim na­stał długi mrok, wy­ma­zu­jący dzie­ciń­stwo i zmie­nia­jący czas w nie­koń­czący się, wciąż taki sam dzień. Ale głos matki – nie, on ni­gdy jej nie opu­ścił.

Zda­rzało jej się sły­szeć go na chwilę przed prze­bu­dze­niem, w ta­kich mo­men­tach zry­wała się gwał­tow­nie, chcąc spraw­dzić, czy ona jest w po­bliżu. Cza­sem to­wa­rzy­szył jej od rana do wie­czora, zwra­ca­jąc się do niej tym wład­czym, nie­mal gro­żą­cym to­nem, który spra­wiał, że bu­rzyła się w niej krew.

Ni­gdy się nie do­ga­dy­wały, ona i mama. Były zbyt różne, ich cha­rak­tery były naj­wy­raź­niej nie do po­go­dze­nia, zda­wało się, że kłót­nie ni­gdy się nie koń­czą. Jak tam­tego dnia la­tem. Kiedy wi­działa ją po raz ostatni.

Miała wtedy je­de­na­ście lat, ale za pięć ty­go­dni miała skoń­czyć dwa­na­ście. Matka po­wie­działa jej, że nie bę­dzie mo­gła da­lej brać lek­cji gry na for­te­pia­nie, twier­dząc, że nie mogą so­bie na to po­zwo­lić. Pro­te­sty nie zdały się na nic, de­cy­zja już za­pa­dła.

„Twój oj­ciec uważa tak samo” – usły­szała.

Za­ci­snęła pię­ści. Po pro­stu zdrada. Przy­naj­mniej tata za­wsze był po jej stro­nie, kie­dyś po­wie­dział na­wet, że z jej ta­len­tem bę­dzie mo­gła iść do kon­ser­wa­to­rium, roz­po­cząć ka­rierę so­listki. No fakt, to było za­nim stra­cił pracę. Za­nim bez­u­stanne kłót­nie ro­dzi­ców o pie­nią­dze spra­wiły, że w domu nie dało się już od­dy­chać.

Po­kłó­ciła się z matką, pa­dły mocne słowa. Na ko­niec za­ro­biła po­li­czek, od któ­rego przez kilka se­kund pisz­czało jej w uszach. A po­tem matka za­wio­zła ją sa­mo­cho­dem na ostat­nią lek­cję do ma­estro Ma­re­scot­tiego, wi­ta­jąc go sze­ro­kim uśmie­chem jak gdyby ni­gdy nic.

– Hi­po­krytka – po­wie­działa dziew­czynka.

– Bądź ci­cho – za­re­pli­ko­wała od razu matka. – Odro­binę sza­cunku dla osoby, która wy­dała cię na świat”.

Dziew­czyna przez chwilę ba­wiła się tym wspo­mnie­niem, po czym po­zwo­liła, by za­brał je po­wiew lo­do­wa­tego wia­tru. Na jej twa­rzy po­ja­wił się cień uśmie­chu. Do­brze wie­działa, że nikt za nią nie stoi. My­ślała ja­sno. Świa­do­mość szybko re­ago­wała. Ow­szem, chwi­lami umysł pła­tał jej fi­gle. Ale to już nie miało zna­cze­nia.

Te­raz już nikt jej nie po­wstrzyma. Nie te­raz, kiedy je­dyna osoba, na ja­kiej kie­dy­kol­wiek jej za­le­żało, opu­ściła ją na za­wsze.

Czuła się jak mo­tyl, który wy­do­stał się z ko­konu, wolna od krę­pu­ją­cych wię­zów.

Schy­liła się, by zdjąć buty, czer­wone ba­le­riny z pa­skiem. Sta­ran­nie usta­wiła je na po­sadzce, tak samo jak ro­biła z kap­ciami przed pój­ściem spać, kiedy była mała. Za­wsze zo­sta­wiała je przy łóżku, sto­jące równo jak żoł­nie­rzyki. Lu­biła tak wła­śnie za­sta­wać je rano, usta­wione, cze­ka­jące. Po­tem ścią­gnęła bluzę i nie­śpiesz­nie ją zło­żyła i prze­wie­siła przez ba­rierkę.

Plac pod nią roił się od prze­chod­niów, stu­den­tów i tu­ry­stów. Tak­sówki, ma­lut­kie jak za­bawki, prze­jeż­dżały są­sia­du­jącą via dell’Ar­chi­gin­na­sio, po czym za­trzy­my­wały się na piazza Re Enzo. Z od­dali można było usły­szeć stłu­miony od­głos au­to­bu­sów ja­dą­cych przez via Riz­zoli.

Dziew­czyna z atra­men­to­wymi wło­sami sta­nęła na brzegu po­de­stu i roz­ło­żyła ra­miona, wdy­cha­jąc zimne po­wie­trze i śnieg, który osia­dał jej na twa­rzy.

Po­tem zro­biła krok w pustkę.2

OSIEM­NA­ŚCIE MI­NUT WCZE­ŚNIEJ

– Prze­zwy­cię­że­nie traumy może być bar­dzo trudne z po­wodu ne­ga­tyw­nych uczuć, które zwy­kle po­ja­wiają się w nie­prze­wi­dzia­nym mo­men­cie – mó­wił męż­czy­zna sie­dzący na ka­te­drze pod wiel­kim fre­skiem. Pu­blicz­ność tłum­nie wy­peł­nia­jąca salę słu­chała go z za­in­te­re­so­wa­niem. – Wy­wo­łać je może ja­kieś słowo, ob­raz, na­wet za­pach, który przy­po­mni tamto do­świad­cze­nie; ta­kie sko­ja­rze­nie może mieć ka­ta­stro­falne efekty dla do­bro­stanu jed­nostki. Na przy­kład u ko­biet, które prze­żyły gwałt, czę­sto mamy do czy­nie­nia ze sta­nem cią­głej czuj­no­ści, po­dob­nej do tej, któ­rego do­świad­czają żoł­nie­rze wra­ca­jący z kraju ogar­nię­tego wojną. Strach, wstyd, li­to­wa­nie się nad sobą, złość albo po­czu­cie winy to uczu­cia łą­czące lu­dzi, któ­rzy prze­żyli ja­kieś eks­tre­malne nie­bez­pie­czeń­stwo. Są jak wi­rus po­tra­fiący za­ata­ko­wać ra­cjo­nalne my­śle­nie, a je­śli po­cią­gniemy da­lej tę me­ta­forę, tym, co po­trafi się mu prze­ciw­sta­wić, jest spe­cy­ficzny układ od­por­no­ściowy, który na­zy­wam drogą trzech kro­ków do od­zy­ska­nia rów­no­wagi: kon­fron­ta­cja, prze­pra­co­wa­nie, szansa.

– Ty też masz wra­że­nie, że on tro­chę rzuca slo­ga­nami? – po­wie­działa Au­rora Sca­lviati, pod­ko­mi­sarz z ko­mi­sa­riatu w Spa­rva­rze, do mło­dej ka­ra­bi­nierki le­śnej Si­lvii Sassi, która sie­działa obok niej na końcu sali.

– Może i tak – od­parła to­wa­rzyszka. – Ale pro­fe­sor Menni jest praw­dzi­wym au­to­ry­te­tem, je­śli cho­dzi o te­ra­pię stresu po prze­ży­tej trau­mie.

– Może i jest sławny, ale to prze­mó­wie­nie wy­daje się żyw­cem wy­jęte z ja­kie­goś po­rad­nika.

– Pierw­szy krok po­lega na roz­mo­wie o tym, co się wy­da­rzyło, oczy­wi­ście w bez­piecz­nym oto­cze­niu – cią­gnął Menni. – Wspar­cie te­ra­peuty jest kwe­stią pod­sta­wową, choć nie może się obyć bez pracy wła­snej w celu od­zy­ska­nia we­wnętrz­nej siły. W dru­gim kroku, prze­pra­co­wa­niu, mózg pró­buje prze­two­rzyć i zneu­tra­li­zo­wać ne­ga­tywne uczu­cia, do­kład­nie tak jak dzieje się w przy­padku ża­łoby. To może za­jąć wiele czasu i na tym eta­pie do­brze jest nie ule­gać po­ku­sie przy­śpie­sza­nia na siłę. Do­brą radą jest otwar­cie się na in­nych. Na­wią­za­nie no­wych przy­jaźni, słu­cha­nie hi­sto­rii po­dob­nych do swo­jej i roz­mowa o emo­cjach to świetne ka­ta­li­za­tory pro­cesu zdro­wie­nia. Trzeci i ostatni krok jest być może naj­trud­niej­szy, a po­lega na tym, żeby spoj­rzeć na prze­żytą traumę jak na szansę na od­ro­dze­nie się i roz­wój.

– Mia­łam na­dzieję, że tego nie po­wie – mruk­nęła Au­rora.

– Prze­stań kra­kać – od­parła Si­lvia. – Po­myśl o mo­jej hi­sto­rii. Kiedy za­cho­ro­wa­łam, ca­łymi mie­sią­cami ży­łam tak, jakby rak był je­dyną rze­czą, która mnie de­fi­niuje. Po wy­zdro­wie­niu by­łam cią­gle prze­ra­żona, że w każ­dej chwili może wró­cić. Po­czu­łam się le­piej, kiedy zmu­si­łam się do tego, żeby żyć w pełni każ­dym dniem, jakby miał być ostatni. Sta­łam się bar­dziej al­tru­istyczna, cho­ciaż uważ­niej do­bie­ra­łam przy­ja­ciół.

– To nie wy­ja­śnia, dla­czego cią­gle się ze mną wi­du­jesz.

Si­lvia stłu­miła śmiech.

– Naj­wy­raź­niej jesz­cze za mało się sta­ram.

Ja­kaś pani w rzę­dzie przed nimi od­wró­ciła się, gro­miąc je wzro­kiem.

– Ćśśś! Pró­buję słu­chać.

Au­rora pod­nio­sła ręce, jakby się pod­da­jąc.

– Prze­pra­szam. – Po czym do­dała, zwra­ca­jąc się do Si­lvii: – Mam wra­że­nie, że wró­ci­łam do szkoły.

Pro­fe­sor Menni na­gle prze­stał mó­wić. Po chwili nie­pew­no­ści od­chrząk­nął.

– Po­wie­dział­bym, że chwi­lowo na tym mo­żemy za­koń­czyć. Dzię­kuję wam wszyst­kim za uwagę i pro­po­nuję dzie­sięć mi­nut prze­rwy, ale bar­dzo pro­szę, nie ucie­kaj­cie. Za chwilę usły­szymy świa­dec­twa kil­korga go­ści, któ­rzy byli na tyle uprzejmi, że chcieli po­dzie­lić się z nami swoim do­świad­cze­niem.

Kiedy obecni wsta­wali, Au­rora ode­zwała się:

– Cią­gle nie mogę uwie­rzyć, że da­łam się prze­ko­nać do wzię­cia w tym udziału. Prze­cież mam aler­gię na wy­stą­pie­nia pu­bliczne. Boję się, że się za­blo­kuję, że nie będę umiała zna­leźć wła­ści­wych słów.

– Pój­dzie ci świet­nie. Kto le­piej niż ty może zmo­ty­wo­wać ko­goś, kto mie­rzy się z kon­se­kwen­cjami traumy? Może nie do końca zda­jesz so­bie z tego sprawę, ale prze­ma­wiasz świet­nie, a poza tym, czy ci się to po­doba, czy nie, sta­łaś się w tych stro­nach tro­chę ce­le­brytką. Pro­fi­lerka, która roz­pra­co­wuje sprawy, wcho­dząc do głowy se­ryj­nych mor­der­ców...

– To nie do końca tak.

– Oj, nie bądź już taka skromna. Z pod­nie­sioną głową zmie­rzy­łaś się z uprze­dze­niami i na ko­mi­sa­ria­cie zy­ska­łaś so­bie po­wszechny sza­cu­nek. Po­tra­fisz zmie­niać świat; gdyby tak nie było, to bym tak nie na­le­gała, że­byś wzięła udział w tej kon­fe­ren­cji.

– Taaa... „Po­ko­nać ból”. Bra­kuje tylko do­pi­sku „Sa­tys­fak­cja albo zwrot pie­nię­dzy”.

Au­rora przez kilka ostat­nich lat zma­gała się z cho­robą dwu­bie­gu­nową. Po okre­sach, kiedy czuła się po­grą­żona w de­pre­sji i po­zba­wiona sił, na­stę­po­wały fazy ma­nia­kalne, kiedy my­śli bie­gły tak szybko, że nie dało się za nimi na­dą­żyć, a lęk i agre­sja stały ra­mię w ra­mię z ra­cjo­nal­no­ścią. Mu­siała się na­uczyć żyć ze swo­imi pa­ra­no­jami i od­róż­niać ha­lu­cy­na­cje od rze­czy­wi­sto­ści. Ob­jawy po­ja­wiły się po strze­la­ni­nie, w któ­rej zo­stała ranna, i po któ­rej po­zo­stała jej długa bli­zna na le­wej skroni i frag­ment po­ci­sku w gło­wie, któ­rego nie dało się usu­nąć. Po strze­la­ni­nie wsz­częto śledz­two dys­cy­pli­narne; na ko­niec dłu­giej te­ra­pii uznano ją za zdolną do po­wrotu do czyn­nej służby. Od tam­tego mo­mentu utrzy­my­wa­nie pod kon­trolą mroku w jej gło­wie stało się naj­wyż­szą ko­niecz­no­ścią.

– Pra­wie za­po­mnia­łam, że kiedy czu­jesz się nie­pew­nie, sta­jesz się sar­ka­styczna – po­wie­działa Si­lvia z uśmie­chem.

Au­rora wzru­szyła ra­mio­nami.

– Sko­czę do au­to­ma­tów, po­trze­buję kawy.

– Bar­dzo mi przy­kro. Nie ma au­to­ma­tów. Może mia­sto Bo­lo­nia oba­wia się, że ja­kaś nie­zdara znisz­czy­łaby fre­ski w Pa­lazzo d’Ac­cur­sio.

– No to po pro­stu prze­myję twarz zimną wodą.

Si­lvia się­gnęła po te­le­fon, żeby spraw­dzić po­wia­do­mie­nia.

– Ła­zienki znaj­dują się na końcu ko­ry­ta­rza, po le­wej stro­nie, za szkla­nymi drzwiami – po­wie­działa ze wzro­kiem wle­pio­nym w ekran. Po­tem za­częła ude­rzać kciu­kami w te­le­fon.

– Twoja eks na­rzeka, że do niej nie za­dzwo­ni­łaś?

– Nie, to ko­le­żanka, prze­wod­niczka psów. Przy­syła mi wia­do­mo­ści o sy­tu­acji kon­tu­zjo­wa­nego psa. Na­zywa się Ene­asz, je­stem w trak­cie pro­ce­dury ad­op­cyj­nej.

– Fan­ta­stycz­nie. Bę­dziemy mo­gły wy­cho­dzić we czwórkę. Ty, Ene­asz, ja i mała T. Rex.

Au­rora wy­szła z sali. Od kilku mie­sięcy zaj­mo­wała się bez­pań­ską kotką, którą zna­la­zła na pa­ra­pe­cie przy swoim domu. Miały po­dobny rytm ży­cia: Au­rora przez więk­szość czasu była nie­obecna z po­wodu pracy zmia­no­wej w ko­mi­sa­ria­cie i to samo można było po­wie­dzieć o T. Rex, która po­tra­fiła znik­nąć na dwa dni, a po­tem zja­wić się jak gdyby ni­gdy nic.

Ko­ry­tarz był już wy­peł­niony ludźmi usta­wio­nymi w ko­lejce do ła­zie­nek. Rzecz ja­sna ogo­nek do ła­zienki dam­skiej był dłuż­szy. Au­rora za­dała so­bie py­ta­nie, jak to moż­liwe: wy­da­wało się, że wszy­scy obecni w sali zma­te­ria­li­zo­wali się na­gle w jed­nej chwili w tym miej­scu.

„Ja nie mogę”, po­my­ślała. Miała na­dzieję, że bę­dzie miała tyle czasu, że zdąży jesz­cze wy­sko­czyć do baru i wziąć kawę na wy­nos, ale przy tym ob­ro­cie spraw sta­wało się to bar­dzo mało praw­do­po­dobne.

Mi­nęło kilka mi­nut i kiedy w końcu udało jej się wejść do ła­zienki, za­uwa­żyła nie­ty­powo ubraną dziew­czynę w per­ło­wej halce, co naj­mniej dwa roz­miary za du­żej blu­zie i czer­wo­nych ba­le­ri­nach na no­gach. Była ete­ryczna jak zjawa w mgli­sty dzień.

W lu­strza­nym od­bi­ciu Au­rora mu­siała do­strzec jej wzrok. Był po­zor­nie spo­kojny, ale jed­no­cze­śnie zdra­dzał ja­kiś ukryty głę­biej nie­po­kój. Ta­fla lu­stra przy­po­mi­nała krysz­ta­łową szka­tułkę, z któ­rej dziew­czyna bar­dzo chciała się wy­do­stać.

Sca­lviati zdała so­bie sprawę, że ob­ser­wuje ją już tro­chę za długo, kiedy oczy nie­zna­jo­mej w lu­strze utkwiły w jej oczach. Lekko się za­czer­wie­niła, zda­jąc so­bie sprawę, że za­cho­wała się nie­wła­ści­wie.

Ale nie tylko to wy­wo­łało u niej zmie­sza­nie. Na­gle wy­dało jej się, że ba­riery, które wznio­sła, by ukryć swoją nie­pew­ność, roz­pa­dły się. Po­czuła, że spoj­rze­nie tej mło­dej ko­biety ją prze­nika, jakby tamta po­tra­fiła wy­grze­bać z jej wnę­trza i wy­cią­gnąć na świa­tło dzienne jej se­krety.

– Na­prawdę w to wie­rzysz?

Głos dziew­czyny wy­rwał Au­rorę z roz­my­ślań. Cho­ciaż były tam też inne osoby, nie miała wąt­pli­wo­ści, że dziew­czyna zwraca się wła­śnie do niej.

– S-słu­cham?

– Czy na­prawdę my­ślisz, że mo­żesz wy­do­stać się z ciem­no­ści? Że da się prze­zwy­cię­żyć do­świad­cze­nia tak straszne, że wy­ma­zują całą resztę?

Au­rora nie wie­działa, co od­po­wie­dzieć. Ona sama nie mo­głaby po­wie­dzieć, że do końca prze­pra­co­wała swoje traumy. Od czasu do czasu, kiedy była sama, w nocy, du­chy prze­szło­ści znów do niej wra­cały i żą­dały swo­jego miej­sca w te­raź­niej­szo­ści.

– Wiem tylko, że warto pró­bo­wać – po­wie­działa w końcu. – To prawda, wy­kład pro­fe­sora Men­niego był prze­siąk­nięty re­to­ryką, ale to nie zna­czy, że przy­naj­mniej w kilku kwe­stiach nie tra­fił w punkt.

Dziew­czyna uśmiech­nęła się do niej za­gad­kowo przez lu­stro, a po­tem od­wró­ciła się, by odejść.

Au­rora pa­trzyła na nią, kiedy wy­cho­dziła. Prze­mie­rzała ko­ry­tarz lek­kim kro­kiem, z wy­soko unie­sioną głową, jakby nie­zdolna za­uwa­żyć lu­dzi wo­kół sie­bie. Zda­wało się, że tań­czy w po­wie­trzu, obo­jętna na gwar i spoj­rze­nia tych, któ­rych mi­jała.

Przez mo­ment, bez żad­nego ra­cjo­nal­nego po­wodu, po­czuła po­kusę, by za nią pójść. Cią­gnął ją do nie­zna­jo­mej ja­kiś dziwny ma­gne­tyzm, pły­nący z prze­ko­na­nia, że mają ze sobą coś wspól­nego. Może coś, co prze­żyły. Ale jak ta dziew­czyna za­re­ago­wa­łaby na próbę zbli­że­nia się?

Z kilku słów, które za­mie­niły, ja­sno wy­ni­kało, że pró­buje zo­sta­wić za sobą ja­kąś trudną hi­sto­rię. Au­rora po­my­ślała o tym, jak sama by się za­cho­wała, gdyby tuż po wyj­ściu ze szpi­tala psy­chia­trycz­nego ja­kaś nie­zna­joma ko­bieta pró­bo­wała z nią bez­po­śred­nio po­roz­ma­wiać. W tam­tym cza­sie nie ro­biła nic in­nego, jak od­py­chała lu­dzi, zwłasz­cza tych, któ­rzy pró­bo­wali jej po­móc. Pro­fe­sor Menni nie był bez ra­cji, twier­dząc, że wspar­cie psy­cho­lo­giczne ze strony te­ra­peuty lub przy­ja­ciół po­trafi bar­dzo przy­spie­szyć po­wrót do zdro­wia. Pro­blem po­lega na tym, że nie­ła­two zna­leźć od­wagę, by po­pro­sić o po­moc.

Chwilę póź­niej, wcho­dząc do sali kon­fe­ren­cyj­nej, ro­zej­rzała się wo­kół w po­szu­ki­wa­niu ta­jem­ni­czej dziew­czyny. Zdała so­bie jed­nak sprawę, że tamta znik­nęła bez śladu.

– Coś zgu­bi­łaś? – spy­tała Si­lvia bez­ce­re­mo­nial­nie.

Au­rora po­krę­ciła głową.

– Wi­dzia­łaś może mło­dziutką dziew­czynę z dłu­gimi, czar­nymi wło­sami w halce i blu­zie XXL?

Si­lvia unio­sła brew.

– Halka w środku zimy? Je­steś pewna, że ci się nie wy­da­wało?

– To nie jest śmieszne.

– Przy­kro mi, nie wi­dzia­łam jej. Dla­czego py­tasz?

Au­rora od­ru­chowo mu­snęła bli­znę na le­wej skroni. Miała wra­że­nie, że mo­głaby do­tknąć zim­nego me­talu ka­wałka po­ci­sku, który miała w gło­wie.

– Sama nie wiem, jak to wy­ja­śnić. To było krót­kie spo­tka­nie. Wy­glą­dała, jakby przed czymś ucie­kała... Po­czu­łam in­stynk­towne pra­gnie­nie, by się nią za­opie­ko­wać. Może po pro­stu przy­po­mniała mi, kim sama by­łam ja­kiś czas temu.

– Skoro tak, to chyba do­brze tra­fiła, nie?

Au­rora ski­nęła głową. Te­raz już nie czuła się nie na miej­scu. Zrobi jedną z rze­czy, któ­rych naj­bar­dziej nie znosi, bę­dzie prze­ma­wiać pu­blicz­nie, wła­śnie dla tej dziew­czyny, żeby dać jej ja­kiś okruch na­dziei, któ­rej nie po­tra­fiła już w so­bie od­na­leźć. Może jej słowa po­zwolą na to, by wy­kieł­ko­wało w niej ziarno no­wej siły, może to po­zwoli jej od­na­leźć wolę prze­ciw­sta­wie­nia się tej we­wnętrz­nej pu­stce, którą i ona sama do­brze znała. Da­lej się roz­glą­dała, jakby li­czyła na to, że w każ­dej chwili tamta może się znów po­ja­wić. Ale tak się nie stało.

Wró­ciła do sali są­sia­du­ją­cej z salą kon­fe­ren­cyjną. Były tam duże okna, przez które wi­dać było biel nieba za­po­wia­da­ją­cego śnie­życę.

– Po­cze­kaj – do­biegł ją głos Si­lvii.

Au­rora jej nie usły­szała. Coś za oknem prze­cięło jej pole wi­dze­nia, spa­da­jąc z wy­soka.

Krzyki prze­chod­niów na placu przedarły się do sali, uci­sza­jąc obec­nych.

Za­kryła ręką usta. Prze­stała od­dy­chać. Zgroza spra­wiła, że nogi za­częły jej drżeć, i żeby nie stra­cić rów­no­wagi, mu­siała cof­nąć się o kilka kro­ków i oprzeć się o ścianę.

Wie­działa, co zo­ba­czyła.

Kogo zo­ba­czyła.

Cho­ciaż to trwało tylko uła­mek se­kundy, nie miała wąt­pli­wo­ści.

Wi­działa, jak na zie­mię spada ona, nie­zna­joma, z którą roz­ma­wiała chwilę wcze­śniej.3

– Prze­puść­cie mnie! – krzy­czała Au­rora, prze­py­cha­jąc się łok­ciami, żeby zro­bić przej­ście w tłu­mie. Lu­dzie zgro­ma­dzeni wo­kół miej­sca zda­rze­nia na­wet nie pro­te­sto­wali. Stali jak spa­ra­li­żo­wani, pa­trząc na ciało dziew­czyny le­żące w nie­na­tu­ral­nej po­zy­cji, w dwóch du­żych ka­łu­żach krwi za­bar­wia­ją­cych as­falt na wy­so­ko­ści torsu i u pod­stawy czaszki.

Scena była jed­no­cze­śnie po­tworna i sur­re­ali­styczna. Ja­kiś męż­czy­zna szlo­chał, sza­leń­czo dra­piąc się w czoło, jakby pró­bo­wał usu­nąć ja­kąś plamę ze skóry.

Au­rora po­chy­liła się i oparła dwa palce na szyi dziew­czyny, żeby zba­dać jej puls.

– Jesz­cze żyje! Niech ktoś we­zwie ka­retkę!

Ode­zwał się ja­kiś typ z te­le­fo­nem w ręku.

– Już to zro­bi­łem. Za kilka mi­nut tu będą.

Jego głos do­tarł do Au­rory przy­tłu­miony.

Była wstrzą­śnięta. W piersi czuła hu­ra­gan emo­cji. Nie mo­gła w to uwie­rzyć, ale nie­zna­joma, którą spo­tkała za­le­d­wie kilka mi­nut wcze­śniej, w ja­snej halce i ze zde­cy­do­wa­nym spoj­rze­niem, umie­rała na jej oczach. Kilka słów wy­po­wie­dzia­nych przed lu­strem dało jej im­puls, by chcieć jej po­móc, cho­ciaż nie wie­działa nic o niej, o jej prze­szło­ści ani o tym, dla­czego zna­la­zła się na tym spo­tka­niu do­ty­czą­cym wy­cho­dze­nia z traumy. Nie mo­gła przy­pusz­czać, że szansa na to zo­sta­nie jej tak bru­tal­nie ode­brana.

Dziew­czyna była bez bu­tów i Au­rora od­ru­chowo ro­zej­rzała się w po­szu­ki­wa­niu czer­wo­nych ba­le­rin, które na niej wi­działa, przy­pusz­cza­jąc, że mu­siało od­rzu­cić je na boki w cza­sie upadku; nie było jed­nak po nich śladu. Nie miała też na so­bie bluzy, zbyt wiel­kiej jak na to drobne ciało.

Na ziemi, ubrana tylko w halkę, nie­zna­joma była wy­sta­wiona na spoj­rze­nie świata, któ­rego czę­ścią być może ni­gdy się nie czuła.

I wtedy pe­wien szcze­gół ubra­nia przy­cią­gnął uwagę Au­rory.

Le­d­wie tylko zdą­żyła go za­pa­mię­tać, gdy inna rzecz przy­cią­gnęła jej wzrok. Te­raz, kiedy dziew­czyna miała na­gie ręce, Au­rora zdała so­bie sprawę, że są na­zna­czone bli­znami. Nie­które miały kilka mie­sięcy, ale na tych now­szych wi­doczna była jesz­cze le­ciutko czer­wona barwa świeżo od­bu­do­wa­nej skóry.

Za­sta­no­wiło ją, że nie były to zwy­kłe cię­cia; wcale nie przy­po­mi­nały szny­tów, które wi­działa u osób z ten­den­cją do sa­mo­oka­le­cza­nia się. Ta­kich jak u Giu­lii, na­sto­latki le­czą­cej się w tym sa­mym szpi­talu psy­chia­trycz­nym, gdzie le­żała Au­rora. Była ofiarą wie­lo­krot­nego wy­ko­rzy­sty­wa­nia sek­su­al­nego i psy­chicz­nego ze strony ojca, a ży­letka stała się dla niej spo­so­bem na po­nowne wej­ście w po­sia­da­nie swo­jego ciała.

Ale było oczy­wi­ste, że nie o to cho­dziło. Nie były to też cha­rak­te­ry­styczne bli­zny ko­goś, kto już wcze­śniej pró­bo­wał ode­brać so­bie ży­cie. Ry­su­nek sia­teczki na nad­garst­kach nie był na tyle głę­boki, by do­my­ślać się, że dziew­czyna chciała się­gnąć tęt­nicy. Nie, te ślady miały ja­kieś kon­kretne zna­cze­nie. Wy­star­czył rzut oka, by zdać so­bie z tego sprawę.

Te­raz Au­rora wie­działa już na pewno, że in­stynkt jej nie za­wiódł: było coś, co ta dziew­czyna no­siła w so­bie, coś tak strasz­nego, że aby przed tym uciec, tar­gnęła się na swoje ży­cie.

– Zo­stań ze mną – szep­nęła. Po­tem zdjęła kurtkę i użyła jej, by okryć tamtą. Po­ranny chłód był prze­ni­kliwy, po­wie­trze prze­sy­cone wil­go­cią.

Od­dech nie­zna­jo­mej był tak słaby, że le­dwo można było do­strzec ruch klatki pier­sio­wej. Oczy były przy­mknięte, po­wieki po­ru­szały się szybko jak przy­słona obiek­tywu w trak­cie ro­bie­nia zdjęć se­ryj­nych.

Au­rora wie­działa, że ciała nie na­leży w ża­den spo­sób ru­szać, za­nim nie zja­wią się ra­tow­nicy. Było oczy­wi­ste, że w trak­cie upadku dziew­czyna po­ła­mała nogi i kto wie, co jesz­cze. Po ta­kim ude­rze­niu by­łoby cu­dem, gdyby w ciele zna­la­zła się choć jedna cała kość. Sy­tu­acja była bez­na­dziejna, ale je­śli ist­niała ja­ka­kol­wiek szansa na oca­le­nie, na­le­żało skru­pu­lat­nie trzy­mać się pro­ce­dur.

Z po­bli­skiego po­ste­runku nad­bie­gło dwóch funk­cjo­na­riu­szy po­li­cji miej­skiej, któ­rzy na­tych­miast za­częli na­wo­ły­wać cie­kaw­skich do ro­zej­ścia się.

– Pro­szę stąd odejść – na­ka­zał Au­ro­rze je­den z nich.

– Pod­ko­mi­sarz Sca­lviati – po­wie­działa po chwili wa­ha­nia. Wy­cią­gnęła z kie­szeni spodni le­gi­ty­ma­cję i po­ka­zała ją po­li­cjan­towi.

Tam­ten ski­nął głową.

– Pro­szę po­móc mi zro­bić tu wię­cej miej­sca.

Na­stą­piła go­rącz­kowa krzą­ta­nina, Au­rora i dwaj po­li­cjanci wspól­nymi si­łami do­pro­wa­dzili do opróż­nie­nia te­renu, cho­ciaż wia­nu­szek cie­kaw­skich wciąż się po­więk­szał.

Na­wy­kowo za­częła przy­glą­dać się obec­nym, za­trzy­mu­jąc wzrok na każ­dym, kto za­cho­wy­wał się choćby odro­binę po­dej­rza­nie. Jej wzrok ska­no­wał twa­rze, jedną po dru­giej, za­pa­mię­tu­jąc fi­zjo­no­mie i szcze­góły ubioru.

Była tam ko­bieta w be­żo­wym płasz­czu, przy­ci­ska­jąca do piersi to­rebkę, jakby była dro­go­cen­nym skar­bem, star­szy męż­czy­zna z bia­łym pie­skiem, kilku chło­pa­ków, któ­rzy o czymś ci­cho dys­ku­to­wali i wy­glą­dali na stu­den­tów. Może cho­dzili na wy­kłady do pro­fe­sora Men­niego, który brał udział w kon­fe­ren­cji. Jej spoj­rze­nie za­trzy­mało się na męż­czyź­nie około czter­dziestki, z rę­kami wbi­tymi w kie­sze­nie kurtki i twa­rzą, na któ­rej nie ma­lo­wały się żadne emo­cje. Kiedy zdał so­bie sprawę, że Au­rora go ob­ser­wuje, ru­szył pew­nym kro­kiem w kie­runku fon­tanny Nep­tuna, nie oglą­da­jąc się wię­cej za sie­bie.

Cho­ciaż wy­da­wało się to oczy­wi­ste, wcale nie było po­wie­dziane, że dziew­czyna rzu­ciła się z wła­snej woli. W gło­wie Au­rory jedna hi­po­teza go­niła drugą. To le­żało w jej na­tu­rze, to dla­tego nie mo­gła zre­zy­gno­wać z pracy w po­li­cji na­wet wtedy, kiedy jej ka­riera le­gła w gru­zach, kiedy wszy­scy uzna­wali jej obec­ność w si­łach po­rządku za nie­wy­godną.

Czę­sto się zda­rza, że od­po­wie­dzialny za czyn prze­stęp­czy po­ja­wia się na miej­scu wła­snej zbrodni, ale cho­ciaż za­cho­wa­nie męż­czy­zny wy­dało się Au­ro­rze dwu­znaczne, była świa­doma, że nie mógłby się zna­leźć w ta­kiej od­le­gło­ści od wej­ścia do pa­łacu za­raz po ze­pchnię­ciu dziew­czyny z wy­so­kiej wieży – dla­tego tylko pa­trzyła za nim, gdy się od­da­lał.

Po chwili wy­cie sy­reny ka­retki po­go­to­wia za­głu­szyło od­głosy ru­chu ulicz­nego i gwar obec­nych. Po­jazd za­par­ko­wał przed por­ta­lem Pa­lazzo d’Ac­cur­sio, wy­pa­dło z niego dwóch ra­tow­ni­ków. Kiedy przy­go­to­wy­wali się do in­ter­wen­cji me­dycz­nej, po­czuła, że ktoś do­tyka jej ra­mie­nia.

Od­wró­ciła się szybko. To była Si­lvia.

Ob­jęły się, nic nie mó­wiąc.

– Jak się czu­jesz?

Au­rora po­trzą­snęła głową.

– Cią­gle stoi mi przed oczami mo­ment, kiedy ją spo­tka­łam, cią­gle so­bie po­wta­rzam, że wszystko mo­gło po­to­czyć się ina­czej, gdy­bym zde­cy­do­wała się ją za­trzy­mać. Prze­cież wi­dzia­łam, że coś było nie tak! Mo­głam...

– Bła­gam cię, nie rób tego – prze­rwała jej Si­lvia. – To, co się stało, jest straszne, ale nie mo­żesz się o to ob­wi­niać. Nie mo­głaś wie­dzieć, co za­mie­rza zro­bić. To była po pro­stu obca osoba, jak mo­głaś to prze­wi­dzieć?

– Nie wiem... Z moją matką też niby ro­zu­mia­łam, że jej stanu nie można lek­ce­wa­żyć, a jed­nak szłam na­przód ze swoim ży­ciem, kiedy ona... – Au­rora prze­łknęła ślinę. – Mo­głam coś zro­bić. Może gdy­bym nie zo­sta­wiła jej sa­mej...

– To dwie zu­peł­nie różne sy­tu­acje. Nie mia­łaś po­ję­cia, co może mieć w gło­wie ta dziew­czyna.

Kiedy ra­tow­nicy ukła­dali ciało na no­szach, je­den z nich zwró­cił się do obec­nych:

– Czyja to kurtka?

– Moja. – Au­rora sko­rzy­stała z oka­zji, żeby za­py­tać o stan nie­zna­jo­mej.

– Ktoś z ro­dziny?

– Je­stem po­li­cjantką.

Ra­tow­nik spoj­rzał na nią ze smut­kiem.

– Tro­chę za wcze­śnie, żeby o tym mó­wić przed zro­bie­niem cho­ciażby to­mo­gra­fii. Ale po ta­kim skoku skła­mał­bym, gdy­bym nie po­wie­dział, że jej sy­tu­acja jest bez­na­dziejna.

Au­rora po­czuła, że ogar­nia ją fala znie­chę­ce­nia. Za­ci­snęła pię­ści i głę­boko ode­tchnęła, po czym spoj­rzała na wieżę ze­ga­rową. Po­dest, który praw­do­po­dob­nie był miej­scem, z któ­rego sko­czyła, znaj­do­wał się na co naj­mniej trzy­dzie­stu me­trach wy­so­ko­ści. Z miej­sca, w któ­rym stała, mo­gła do­strzec, że na gó­rze coś jest, ale w tym mo­men­cie nie po­tra­fiła okre­ślić co do­kład­nie.

Ru­szyła w kie­runku wej­ścia do pa­łacu.

Si­lvia szła o krok za nią.

– Do­kąd idziesz?

– Mu­szę le­piej to zro­zu­mieć.

– Co masz na my­śli?

Au­rora za­trzy­mała się na chwilę, żeby po­pa­trzeć uważ­nie na młodą ka­ra­bi­nierkę.

– A je­śli to nie sa­mo­bój­stwo? Je­śli na szczy­cie wieży był z nią ktoś inny?

– Wi­dzia­łaś ją z kimś?

– Nie, wy­glą­dało na to, że jest sama. Ale to jesz­cze nie ozna­cza...

– Nie daj się po­chło­nąć tej hi­sto­rii – prze­rwała jej Si­lvia. – Zga­dzam się, że nic nie można wy­klu­czyć, ale je­ste­śmy czter­dzie­ści ki­lo­me­trów od Spa­rvary. Obie je­ste­śmy poza swoim te­re­nem.

– Mam w du­pie jaki to te­ren! Ta dziew­czyna miała naj­wy­żej dwa­dzie­ścia lat. Zda­jesz so­bie sprawę, ja­kie to nie­spra­wie­dliwe? Miała przed sobą całe ży­cie. Ale coś, albo ktoś spra­wił, że uwie­rzyła, że nie ma dla niej miej­sca na tym świe­cie.

– Po­cze­kaj – po­wie­działa Si­lvia, sta­ra­jąc się do­trzy­mać jej kroku. – Je­śli rze­czy­wi­ście ktoś z nią był, to może to być nie­bez­pieczne. – Nie mo­gła nie po­my­śleć o tym, że żadna z nich nie miała przy so­bie służ­bo­wej broni.

Kiedy do­tarły do sali na dru­gim pię­trze, wcze­śniej za­tło­czo­nej przez uczest­ni­ków kon­fe­ren­cji, po­wi­tała je dziwna, sur­re­ali­styczna at­mos­fera pustki i ci­szy. Au­rora rzu­ciła szyb­kie spoj­rze­nie na aulę, w któ­rej wcze­śniej wy­stę­po­wał pro­fe­sor Menni, rów­nież pu­stą, z rzę­dami krze­seł po­zo­sta­wio­nymi w nie­ła­dzie przez po­śpiech, w ja­kim stam­tąd wy­bie­gano; od­two­rzyła w pa­mięci trasę, którą prze­szła przed spo­tka­niem z dziew­czyną.

Ja­kieś nie­po­zorne drzwi przy­kuły jej uwagę.

– Wiesz, do­kąd pro­wa­dzą? – spy­tała Si­lvię.

– Nie mam po­ję­cia.

Chwy­ciła klamkę i otwo­rzyła, od­kry­wa­jąc przej­ście do klatki scho­do­wej pro­wa­dzą­cej na górę.

Prze­by­cie scho­dów za­jęło im kilka mi­nut, w trak­cie któ­rych po­wtó­rzyły drogę nie­zna­jo­mej sprzed mo­mentu, gdy rzu­ciła się w pustkę; mi­nęły po­miesz­cze­nie z me­cha­ni­zmem ze­gara i prze­szły pod sta­ro­daw­nymi łu­kami pod­trzy­mu­ją­cymi dach wieży.

Ro­biły to ostroż­nie, uważ­nie wy­pa­tru­jąc, czy ktoś nie czai się po­mię­dzy od­cin­kami scho­dów. W końcu prze­szły wą­skim ko­ry­ta­rzy­kiem pro­wa­dzą­cym na po­dest nad ze­ga­rem.

– Bluza – po­wie­działa Au­rora jakby do sie­bie, roz­po­zna­jąc to, co zwi­sało z po­de­stu i co wcze­śniej za­uwa­żyła z dołu. Na po­sadzce stały czer­wone ba­le­riny.

Mu­siała je zdjąć, za­nim sko­czyła.

Po­de­szła, żeby przy­pa­trzeć się okry­ciu.

– Ra­czej nie ma tu śla­dów walki. Bluza jest sta­ran­nie zło­żona, buty też są w po­rządku. Te­raz, ma­jąc moż­li­wość obej­rze­nia ich z bli­ska, za­uwa­żyła małe pa­ski za­pi­nane na wierz­chu stopy, na­da­jące bu­tom nie­mal dzie­cięcy wy­gląd.

– To zna­czy, że rzu­ciła się z pre­me­dy­ta­cją.

– Albo że ktoś jej gro­ził. Dziew­czyna mo­gła wszystko sta­ran­nie uło­żyć, żeby zy­skać na cza­sie.

– Ale nic tu nie świad­czy o obec­no­ści ko­goś jesz­cze.

Au­rora przy­tak­nęła z roz­tar­gnie­niem. Po chwili na­my­słu po­wie­działa:

– Bluza była do­syć zu­żyta. Buty też wy­glą­dają na zno­szone. A to kłóci się z pew­nym szcze­gó­łem, który za­uwa­ży­łam na jej ubra­niu.

– O czym mó­wisz?

– Przy halce, którą miała na so­bie, jest na­dal metka ze sklepu, gdzie ją ku­piono.

Si­lvia po­tarła czoło, za­my­ślona.

– My­ślisz, że to może coś ozna­czać?

Au­rora przy­tak­nęła.

– Je­stem tego pewna. Może masz ra­cję, ta biedna dziew­czyna po pro­stu się rzu­ciła. Ale to tu­taj wy­gląda do­kład­nie jak miej­sce zbrodni. Ża­den gest, który po­prze­dził jej skok, nie był przy­pad­kowy. Zo­sta­wia­jąc tu swoje wy­słu­żone ubra­nia, pró­bo­wała zo­sta­wić nam ja­kąś wia­do­mość. Nie mó­wiąc już o halce... po co ku­po­wać so­bie ta­kie ubra­nie tuż przed sa­mo­bój­stwem?

– Nie po­tra­fię po­wie­dzieć, ale...

– My­ślę, że pierw­szym kro­kiem, aby się tego do­wie­dzieć, jest zro­zu­mie­nie, dla­czego ma bli­zny.

– Prze­pra­szam, ale nie ro­zu­miem?

– Miała ręce całe w bli­znach. Na pierw­szy rzut oka po­wie­dzia­ła­bym, że więk­szość jest sprzed kilku mie­sięcy, ale nie­które po­wstały nie­dawno. Może zro­biła je sama, ale mo­gła też być ofiarą ja­kie­goś drę­czy­ciela, który znę­cał się nad nią od ja­kie­goś czasu. Co­kol­wiek ozna­czają, je­stem pewna, że są klu­czem do zro­zu­mie­nia, co jej się stało.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: