- nowość
Ostatnia noc Aurory - ebook
Ostatnia noc Aurory - ebook
Trzecia część trylogii o błyskotliwej i skomplikowanej profilerce, podobnie jak dwie poprzednie, dzieje się wśród nizinnych krajobrazów środkowych Włoch.
Rany duszy są najtrudniejsze do wyleczenia.
Doskonale o tym wie Aurora Scalviati, borykająca się z bolesną przeszłością profilerka policji. Dlatego zgodziła się opowiedzieć swoją historię na konferencji profesora Menni, jednego z czołowych ekspertów w dziedzinie zaburzeń pourazowych. To właśnie tutaj Aurora spotyka tajemniczą dziewczynę która zadaje jej wyjątkowe pytanie: „Czy myślisz, że naprawdę możesz wydostać się z ciemności?”.
Pytanie to wkrótce zamienia się w testament – młoda kobieta odbiera sobie życie, rzucając się z pałacowej wieży. Sprawa szybko zostaje uznana za samobójstwo, ale Aurora ma duże wątpliwości. Czy ostatnie słowa nieznajomej nie były rozpaczliwym błaganiem o pomoc? Czy policjantka mogła zrobić coś, by uratować dziewczynę?
Aurora nie ma jednak czasu na poczucie winy. Odkrycie oszpeconych zwłok na mieliźnie, na brzegu rzeki Pad zmusza ją do zrewidowania swoich priorytetów. Jedyną wskazówką jest zdjęcie małej dziewczynki, które ofiara zachowała jako złowieszcze trofeum. To początek polowania na okrutnego seryjnego mordercę, równie nieuchwytnego jak straszydło z popularnej legendy opowiadanej, aby uciszyć dzieci: Grigione, który odrywa twarze swoich ofiar po tańcu z ich lękami.
Policjantka wie, że nie może działać sama: musi zjednoczyć swój stary zespół. Ale kiedy Bruno i Silvia odwracają się do niej plecami, jedynym rozmówcą pozostaje enigmatyczny Curzi, który, choć zamknięty w zakładzie psychiatrycznym, wydaje się znać prawdę. Aurora podejmuje ogromne ryzyko. Pogodzenie się ze złem może odkryć tajemnice, które powinny pozostać pogrzebane na zawsze...
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-213-5327-2 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mgła. Zmrok zmuszał radiowóz do poruszania się w tempie człowieka.
Na tym odcinku drogi prowincjalnej numer 43 w stronę Sparvary jezdnia oświetlona była skąpo: tylko w pobliżu największych rond stało kilka latarni.
Komisarz Malerba z roztargnieniem przerzucił protokół: blokada drogi z powodu awarii pojazdu, która nastąpiła akurat w porze powrotu z pracy dojeżdżających.
– Mam nadzieję, że wieczorem nie jesteś na nic umówiony – powiedział. – Dzisiaj znowu przedłużona zmiana.
– Parę nadgodzin nie zaszkodzi – odparł aspirant Iacono, zmieniając bieg. – Kredyt, wydatki na szkołę Azzurry, rachunki i raty za samochód... Trzeba się postarać, żeby dociągnąć do końca miesiąca.
– Świat nie jest sprawiedliwy. Weź Zaccharellego...
– Tego gościa ze starym fordem całym w heavymetalowych wlepkach?
– Dokładnie tego. Był zawsze strasznym niedorajdą, żadna robota się go nie trzymała dłużej niż kilka miesięcy. No i słuchaj, co się stało. Wygrał ze zdrapki pięćdziesiąt tysięcy euro.
– Pięćdziesiąt tysięcy?! Oj, to by rozwiązało parę problemów.
– Jemu to powiedz. Telewizor, komputer, telefon... W pierwszym tygodniu wydał pewnie z dziesięć tysięcy.
– Założę się, że do lata znowu będzie bez grosza.
– Kurwa! – Malerba wytrzeszczył oczy i wyciągnął rękę do przodu. – Uważaj!
Iacono wdepnął hamulec.
Uruchomił się ABS, wywołując serię trzasków przypominających strzały z karabinu.
Samochód przejechał na drugi pas i przesunął się naprzód, wjeżdżając w wąziutką drogę gruntową, po czym zatrzymał się kilka metrów dalej.
– Kurwa, nie zauważyłem zakrętu!
– Cholerna mgła. – Malerba rozejrzał się w koło. – Przy takiej widoczności lepiej nie wracać na wstecznym. Jedź dalej, wrócimy na prowincjalną za laskiem.
Iacono wcisnął gaz. Ręce jeszcze mu się trzęsły z nerwów. Pochodził z Battipaglii i zanim podjął służbę w emiliańskiej Bassie, mgłę znał tylko ze słyszenia.
Po jakichś dwóch kilometrach patrol natknął się na samochód rodzinny ze zgaszonymi światłami, stojący w poprzek na brzegu drogi; jedno koło znajdowało się tuż nad rowem.
– Jakaś parka? – spytał Iacono.
– Y-y... powiedziałbym, że ćpun – odparł komisarz. – Zatrzymaj się, rzućmy okiem.
Iacono zatrzymał pojazd i włączył na dachu sygnał świetlny, który zaczął roztaczać wokół blade światło.
Malerba pierwszy wysiadł i podszedł do samochodu.
– Policja drogowa – oznajmił, pukając w tylne okno. Po kilku chwilach zwrócił się do kolegi. – Tutaj nikogo nie ma.
Tamten uniósł ramiona.
– Dziwne miejsce na parkowanie.
Malerba rozejrzał się wkoło, szukając wzrokiem domów, ale po bokach widniały tylko sylwetki nagich drzew spowitych mgłą. Podyktował koledze numery, żeby je sprawdzić, potem przeszedł na bok i nacisnął butem oponę. Przez okno dostrzegł, że kluczyk tkwi w stacyjce.
Zajrzał uważniej do środka.
– Co...
– Coś znalazłeś?
Malerba odwrócił się do drugiego policjanta z osłupiałym wyrazem twarzy.
– Nie uwierzysz, co tam jest.1
Dziewczyna szła po schodach nieśpiesznym, ale zdecydowanym krokiem, muskając palcami poręcz. Po minięciu drugiego piętra przeszła przez drzwi z metalową kratą i znalazła się na podeście, za którym znajdowało się wyjście na zewnątrz. Strzegły go uchylone drewniane drzwiczki, a zza nich wpadały do środka powiewy zimnego powietrza.
Nigdy wcześniej tu nie była, ale wiedziała, że jeszcze za wcześnie, żeby się zatrzymać. Poszła więc dalej, mijając kilka kartonów z materiałami wykończeniowymi pozostawionymi na podłodze, i ruszyła kolejnym odcinkiem schodów, teraz węższym, niemal ocierając się ramieniem o ceglaną ścianę.
Białawe światło dochodzące ze szczytu wieży rzucało na ściany geometryczne cienie, pokrywając siatką krzywych linii schody pnące się w górę budynku.
Minęła pomieszczenie z olbrzymim mechanizmem zegara, rzucając szybkie spojrzenie na wiekową konstrukcję. Nieustanny ruch urządzenia odmierzał czas, który dla niej stracił już znaczenie. Od kiedy znalazła się w trzewiach tej wieży, czas jakby przestał płynąć, skrystalizował się w jakiejś nieokreślonej teraźniejszości. Nie było istotne, że jej serce biło szybciej, a oddech był urywany od długiego wchodzenia po schodach. Kierowała nią trzeźwa determinacja, świadomość, że teraz nie ma już miejsca na przemyślenia.
Dziewczyna wiedziała, co musi zrobić. Jej umysł był wolny od rozproszeń, myśli jasne. Ciało odpowiadało z wigorem, do którego nie była przyzwyczajona. Może dlatego, że wreszcie ogarnęło ją uczucie spełnienia?
Stanęła, żeby zaczerpnąć tchu dopiero wtedy, kiedy zobaczyła przed sobą schody z brunatnego drewna. Nad nimi widniał ceglany łuk jak w renesansowym kościele; musiały mieć setki lat. Z tego miejsca emanowało sacrum, co dobrze harmonizowało z jej stanem ducha.
Metaliczny dźwięk odbił się echem wśród ścian, dziewczyna podskoczyła. Przez moment bała się, że to drzwi wejściowe, że ktoś zauważył jej wtargnięcie. Nasłuchiwała przez kilka sekund. Ale to był po prostu mechanizm zegara. Chwilę później rozległ się kolejny stuk podkreślony przez dźwięk zegarowych zębatek.
Weszła po ostatnich stopniach, drewno przy każdym kroku lekko skrzypiało. Musiała się schylić, przechodząc przez ciasny korytarzyk, aby w końcu wydostać się na zewnątrz i wyłonić na podeście nad zegarem.
Jej długie włosy falowały, targane wiatrem. Były czarne jak atrament, proste i wyglądały, jakby nie przycinano ich od lat, nie licząc krótkiej, nieregularnej grzywki, robionej najwyraźniej niewprawną ręką. Ciemne brwi odcinały się na bladej cerze. Miała na sobie jedwabną, perłową halkę, całkowicie nieodpowiednią do temperatury w tym wyjątkowo mroźnym grudniu, i bluzę, za dużą o co najmniej dwa rozmiary, mocno zniszczoną zwłaszcza przy nadgarstkach, jakby szorowano nią betonową powierzchnię.
Z tego miejsca dziewczyna mogła zobaczyć rozciągające się przed nią całe miasto. Liczne wieże górowały, wyniosłe, ponad dachami, jakby szukając oddechu od duszącej plątaniny uliczek średniowiecznej dzielnicy. Kawałek za Piazza Maggiore wznosiła się kopuła kościoła Santa Maria della Vita, który zwiedzała w piątej klasie podstawówki, zanim jej życie wywróciło się do góry nogami. Zanim nastał długi mrok.
Popatrzyła w prawo, w stronę bazyliki San Petronio z charakterystyczną nieukończoną fasadą, bocznymi przyporami i strzelistymi oknami. Ale przecież nie znalazła się tam, żeby oglądać panoramę. Jej więź z Bolonią była od dawna zerwana, a oglądanie miasta z tej wysokości tylko wzmacniało poczucie dystansu.
„Na co czekasz? Zdecyduj się! Skacz i skończ już z tym”. – Za plecami usłyszała głos matki.
Dziewczyna oparła się pokusie, by spojrzeć wstecz. Jej matki nie mogło tam być. Nie teraz. Ostatni raz widziała ją wiele lat wcześniej, chociaż nie potrafiłaby powiedzieć dokładnie ile. To było w epoce, którą nazywała swoim pierwszym życiem, zanim nastał długi mrok, wymazujący dzieciństwo i zmieniający czas w niekończący się, wciąż taki sam dzień. Ale głos matki – nie, on nigdy jej nie opuścił.
Zdarzało jej się słyszeć go na chwilę przed przebudzeniem, w takich momentach zrywała się gwałtownie, chcąc sprawdzić, czy ona jest w pobliżu. Czasem towarzyszył jej od rana do wieczora, zwracając się do niej tym władczym, niemal grożącym tonem, który sprawiał, że burzyła się w niej krew.
Nigdy się nie dogadywały, ona i mama. Były zbyt różne, ich charaktery były najwyraźniej nie do pogodzenia, zdawało się, że kłótnie nigdy się nie kończą. Jak tamtego dnia latem. Kiedy widziała ją po raz ostatni.
Miała wtedy jedenaście lat, ale za pięć tygodni miała skończyć dwanaście. Matka powiedziała jej, że nie będzie mogła dalej brać lekcji gry na fortepianie, twierdząc, że nie mogą sobie na to pozwolić. Protesty nie zdały się na nic, decyzja już zapadła.
„Twój ojciec uważa tak samo” – usłyszała.
Zacisnęła pięści. Po prostu zdrada. Przynajmniej tata zawsze był po jej stronie, kiedyś powiedział nawet, że z jej talentem będzie mogła iść do konserwatorium, rozpocząć karierę solistki. No fakt, to było zanim stracił pracę. Zanim bezustanne kłótnie rodziców o pieniądze sprawiły, że w domu nie dało się już oddychać.
Pokłóciła się z matką, padły mocne słowa. Na koniec zarobiła policzek, od którego przez kilka sekund piszczało jej w uszach. A potem matka zawiozła ją samochodem na ostatnią lekcję do maestro Marescottiego, witając go szerokim uśmiechem jak gdyby nigdy nic.
– Hipokrytka – powiedziała dziewczynka.
– Bądź cicho – zareplikowała od razu matka. – Odrobinę szacunku dla osoby, która wydała cię na świat”.
Dziewczyna przez chwilę bawiła się tym wspomnieniem, po czym pozwoliła, by zabrał je powiew lodowatego wiatru. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Dobrze wiedziała, że nikt za nią nie stoi. Myślała jasno. Świadomość szybko reagowała. Owszem, chwilami umysł płatał jej figle. Ale to już nie miało znaczenia.
Teraz już nikt jej nie powstrzyma. Nie teraz, kiedy jedyna osoba, na jakiej kiedykolwiek jej zależało, opuściła ją na zawsze.
Czuła się jak motyl, który wydostał się z kokonu, wolna od krępujących więzów.
Schyliła się, by zdjąć buty, czerwone baleriny z paskiem. Starannie ustawiła je na posadzce, tak samo jak robiła z kapciami przed pójściem spać, kiedy była mała. Zawsze zostawiała je przy łóżku, stojące równo jak żołnierzyki. Lubiła tak właśnie zastawać je rano, ustawione, czekające. Potem ściągnęła bluzę i nieśpiesznie ją złożyła i przewiesiła przez barierkę.
Plac pod nią roił się od przechodniów, studentów i turystów. Taksówki, malutkie jak zabawki, przejeżdżały sąsiadującą via dell’Archiginnasio, po czym zatrzymywały się na piazza Re Enzo. Z oddali można było usłyszeć stłumiony odgłos autobusów jadących przez via Rizzoli.
Dziewczyna z atramentowymi włosami stanęła na brzegu podestu i rozłożyła ramiona, wdychając zimne powietrze i śnieg, który osiadał jej na twarzy.
Potem zrobiła krok w pustkę.2
OSIEMNAŚCIE MINUT WCZEŚNIEJ
– Przezwyciężenie traumy może być bardzo trudne z powodu negatywnych uczuć, które zwykle pojawiają się w nieprzewidzianym momencie – mówił mężczyzna siedzący na katedrze pod wielkim freskiem. Publiczność tłumnie wypełniająca salę słuchała go z zainteresowaniem. – Wywołać je może jakieś słowo, obraz, nawet zapach, który przypomni tamto doświadczenie; takie skojarzenie może mieć katastrofalne efekty dla dobrostanu jednostki. Na przykład u kobiet, które przeżyły gwałt, często mamy do czynienia ze stanem ciągłej czujności, podobnej do tej, którego doświadczają żołnierze wracający z kraju ogarniętego wojną. Strach, wstyd, litowanie się nad sobą, złość albo poczucie winy to uczucia łączące ludzi, którzy przeżyli jakieś ekstremalne niebezpieczeństwo. Są jak wirus potrafiący zaatakować racjonalne myślenie, a jeśli pociągniemy dalej tę metaforę, tym, co potrafi się mu przeciwstawić, jest specyficzny układ odpornościowy, który nazywam drogą trzech kroków do odzyskania równowagi: konfrontacja, przepracowanie, szansa.
– Ty też masz wrażenie, że on trochę rzuca sloganami? – powiedziała Aurora Scalviati, podkomisarz z komisariatu w Sparvarze, do młodej karabinierki leśnej Silvii Sassi, która siedziała obok niej na końcu sali.
– Może i tak – odparła towarzyszka. – Ale profesor Menni jest prawdziwym autorytetem, jeśli chodzi o terapię stresu po przeżytej traumie.
– Może i jest sławny, ale to przemówienie wydaje się żywcem wyjęte z jakiegoś poradnika.
– Pierwszy krok polega na rozmowie o tym, co się wydarzyło, oczywiście w bezpiecznym otoczeniu – ciągnął Menni. – Wsparcie terapeuty jest kwestią podstawową, choć nie może się obyć bez pracy własnej w celu odzyskania wewnętrznej siły. W drugim kroku, przepracowaniu, mózg próbuje przetworzyć i zneutralizować negatywne uczucia, dokładnie tak jak dzieje się w przypadku żałoby. To może zająć wiele czasu i na tym etapie dobrze jest nie ulegać pokusie przyśpieszania na siłę. Dobrą radą jest otwarcie się na innych. Nawiązanie nowych przyjaźni, słuchanie historii podobnych do swojej i rozmowa o emocjach to świetne katalizatory procesu zdrowienia. Trzeci i ostatni krok jest być może najtrudniejszy, a polega na tym, żeby spojrzeć na przeżytą traumę jak na szansę na odrodzenie się i rozwój.
– Miałam nadzieję, że tego nie powie – mruknęła Aurora.
– Przestań krakać – odparła Silvia. – Pomyśl o mojej historii. Kiedy zachorowałam, całymi miesiącami żyłam tak, jakby rak był jedyną rzeczą, która mnie definiuje. Po wyzdrowieniu byłam ciągle przerażona, że w każdej chwili może wrócić. Poczułam się lepiej, kiedy zmusiłam się do tego, żeby żyć w pełni każdym dniem, jakby miał być ostatni. Stałam się bardziej altruistyczna, chociaż uważniej dobierałam przyjaciół.
– To nie wyjaśnia, dlaczego ciągle się ze mną widujesz.
Silvia stłumiła śmiech.
– Najwyraźniej jeszcze za mało się staram.
Jakaś pani w rzędzie przed nimi odwróciła się, gromiąc je wzrokiem.
– Ćśśś! Próbuję słuchać.
Aurora podniosła ręce, jakby się poddając.
– Przepraszam. – Po czym dodała, zwracając się do Silvii: – Mam wrażenie, że wróciłam do szkoły.
Profesor Menni nagle przestał mówić. Po chwili niepewności odchrząknął.
– Powiedziałbym, że chwilowo na tym możemy zakończyć. Dziękuję wam wszystkim za uwagę i proponuję dziesięć minut przerwy, ale bardzo proszę, nie uciekajcie. Za chwilę usłyszymy świadectwa kilkorga gości, którzy byli na tyle uprzejmi, że chcieli podzielić się z nami swoim doświadczeniem.
Kiedy obecni wstawali, Aurora odezwała się:
– Ciągle nie mogę uwierzyć, że dałam się przekonać do wzięcia w tym udziału. Przecież mam alergię na wystąpienia publiczne. Boję się, że się zablokuję, że nie będę umiała znaleźć właściwych słów.
– Pójdzie ci świetnie. Kto lepiej niż ty może zmotywować kogoś, kto mierzy się z konsekwencjami traumy? Może nie do końca zdajesz sobie z tego sprawę, ale przemawiasz świetnie, a poza tym, czy ci się to podoba, czy nie, stałaś się w tych stronach trochę celebrytką. Profilerka, która rozpracowuje sprawy, wchodząc do głowy seryjnych morderców...
– To nie do końca tak.
– Oj, nie bądź już taka skromna. Z podniesioną głową zmierzyłaś się z uprzedzeniami i na komisariacie zyskałaś sobie powszechny szacunek. Potrafisz zmieniać świat; gdyby tak nie było, to bym tak nie nalegała, żebyś wzięła udział w tej konferencji.
– Taaa... „Pokonać ból”. Brakuje tylko dopisku „Satysfakcja albo zwrot pieniędzy”.
Aurora przez kilka ostatnich lat zmagała się z chorobą dwubiegunową. Po okresach, kiedy czuła się pogrążona w depresji i pozbawiona sił, następowały fazy maniakalne, kiedy myśli biegły tak szybko, że nie dało się za nimi nadążyć, a lęk i agresja stały ramię w ramię z racjonalnością. Musiała się nauczyć żyć ze swoimi paranojami i odróżniać halucynacje od rzeczywistości. Objawy pojawiły się po strzelaninie, w której została ranna, i po której pozostała jej długa blizna na lewej skroni i fragment pocisku w głowie, którego nie dało się usunąć. Po strzelaninie wszczęto śledztwo dyscyplinarne; na koniec długiej terapii uznano ją za zdolną do powrotu do czynnej służby. Od tamtego momentu utrzymywanie pod kontrolą mroku w jej głowie stało się najwyższą koniecznością.
– Prawie zapomniałam, że kiedy czujesz się niepewnie, stajesz się sarkastyczna – powiedziała Silvia z uśmiechem.
Aurora wzruszyła ramionami.
– Skoczę do automatów, potrzebuję kawy.
– Bardzo mi przykro. Nie ma automatów. Może miasto Bolonia obawia się, że jakaś niezdara zniszczyłaby freski w Palazzo d’Accursio.
– No to po prostu przemyję twarz zimną wodą.
Silvia sięgnęła po telefon, żeby sprawdzić powiadomienia.
– Łazienki znajdują się na końcu korytarza, po lewej stronie, za szklanymi drzwiami – powiedziała ze wzrokiem wlepionym w ekran. Potem zaczęła uderzać kciukami w telefon.
– Twoja eks narzeka, że do niej nie zadzwoniłaś?
– Nie, to koleżanka, przewodniczka psów. Przysyła mi wiadomości o sytuacji kontuzjowanego psa. Nazywa się Eneasz, jestem w trakcie procedury adopcyjnej.
– Fantastycznie. Będziemy mogły wychodzić we czwórkę. Ty, Eneasz, ja i mała T. Rex.
Aurora wyszła z sali. Od kilku miesięcy zajmowała się bezpańską kotką, którą znalazła na parapecie przy swoim domu. Miały podobny rytm życia: Aurora przez większość czasu była nieobecna z powodu pracy zmianowej w komisariacie i to samo można było powiedzieć o T. Rex, która potrafiła zniknąć na dwa dni, a potem zjawić się jak gdyby nigdy nic.
Korytarz był już wypełniony ludźmi ustawionymi w kolejce do łazienek. Rzecz jasna ogonek do łazienki damskiej był dłuższy. Aurora zadała sobie pytanie, jak to możliwe: wydawało się, że wszyscy obecni w sali zmaterializowali się nagle w jednej chwili w tym miejscu.
„Ja nie mogę”, pomyślała. Miała nadzieję, że będzie miała tyle czasu, że zdąży jeszcze wyskoczyć do baru i wziąć kawę na wynos, ale przy tym obrocie spraw stawało się to bardzo mało prawdopodobne.
Minęło kilka minut i kiedy w końcu udało jej się wejść do łazienki, zauważyła nietypowo ubraną dziewczynę w perłowej halce, co najmniej dwa rozmiary za dużej bluzie i czerwonych balerinach na nogach. Była eteryczna jak zjawa w mglisty dzień.
W lustrzanym odbiciu Aurora musiała dostrzec jej wzrok. Był pozornie spokojny, ale jednocześnie zdradzał jakiś ukryty głębiej niepokój. Tafla lustra przypominała kryształową szkatułkę, z której dziewczyna bardzo chciała się wydostać.
Scalviati zdała sobie sprawę, że obserwuje ją już trochę za długo, kiedy oczy nieznajomej w lustrze utkwiły w jej oczach. Lekko się zaczerwieniła, zdając sobie sprawę, że zachowała się niewłaściwie.
Ale nie tylko to wywołało u niej zmieszanie. Nagle wydało jej się, że bariery, które wzniosła, by ukryć swoją niepewność, rozpadły się. Poczuła, że spojrzenie tej młodej kobiety ją przenika, jakby tamta potrafiła wygrzebać z jej wnętrza i wyciągnąć na światło dzienne jej sekrety.
– Naprawdę w to wierzysz?
Głos dziewczyny wyrwał Aurorę z rozmyślań. Chociaż były tam też inne osoby, nie miała wątpliwości, że dziewczyna zwraca się właśnie do niej.
– S-słucham?
– Czy naprawdę myślisz, że możesz wydostać się z ciemności? Że da się przezwyciężyć doświadczenia tak straszne, że wymazują całą resztę?
Aurora nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ona sama nie mogłaby powiedzieć, że do końca przepracowała swoje traumy. Od czasu do czasu, kiedy była sama, w nocy, duchy przeszłości znów do niej wracały i żądały swojego miejsca w teraźniejszości.
– Wiem tylko, że warto próbować – powiedziała w końcu. – To prawda, wykład profesora Menniego był przesiąknięty retoryką, ale to nie znaczy, że przynajmniej w kilku kwestiach nie trafił w punkt.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niej zagadkowo przez lustro, a potem odwróciła się, by odejść.
Aurora patrzyła na nią, kiedy wychodziła. Przemierzała korytarz lekkim krokiem, z wysoko uniesioną głową, jakby niezdolna zauważyć ludzi wokół siebie. Zdawało się, że tańczy w powietrzu, obojętna na gwar i spojrzenia tych, których mijała.
Przez moment, bez żadnego racjonalnego powodu, poczuła pokusę, by za nią pójść. Ciągnął ją do nieznajomej jakiś dziwny magnetyzm, płynący z przekonania, że mają ze sobą coś wspólnego. Może coś, co przeżyły. Ale jak ta dziewczyna zareagowałaby na próbę zbliżenia się?
Z kilku słów, które zamieniły, jasno wynikało, że próbuje zostawić za sobą jakąś trudną historię. Aurora pomyślała o tym, jak sama by się zachowała, gdyby tuż po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego jakaś nieznajoma kobieta próbowała z nią bezpośrednio porozmawiać. W tamtym czasie nie robiła nic innego, jak odpychała ludzi, zwłaszcza tych, którzy próbowali jej pomóc. Profesor Menni nie był bez racji, twierdząc, że wsparcie psychologiczne ze strony terapeuty lub przyjaciół potrafi bardzo przyspieszyć powrót do zdrowia. Problem polega na tym, że niełatwo znaleźć odwagę, by poprosić o pomoc.
Chwilę później, wchodząc do sali konferencyjnej, rozejrzała się wokół w poszukiwaniu tajemniczej dziewczyny. Zdała sobie jednak sprawę, że tamta zniknęła bez śladu.
– Coś zgubiłaś? – spytała Silvia bezceremonialnie.
Aurora pokręciła głową.
– Widziałaś może młodziutką dziewczynę z długimi, czarnymi włosami w halce i bluzie XXL?
Silvia uniosła brew.
– Halka w środku zimy? Jesteś pewna, że ci się nie wydawało?
– To nie jest śmieszne.
– Przykro mi, nie widziałam jej. Dlaczego pytasz?
Aurora odruchowo musnęła bliznę na lewej skroni. Miała wrażenie, że mogłaby dotknąć zimnego metalu kawałka pocisku, który miała w głowie.
– Sama nie wiem, jak to wyjaśnić. To było krótkie spotkanie. Wyglądała, jakby przed czymś uciekała... Poczułam instynktowne pragnienie, by się nią zaopiekować. Może po prostu przypomniała mi, kim sama byłam jakiś czas temu.
– Skoro tak, to chyba dobrze trafiła, nie?
Aurora skinęła głową. Teraz już nie czuła się nie na miejscu. Zrobi jedną z rzeczy, których najbardziej nie znosi, będzie przemawiać publicznie, właśnie dla tej dziewczyny, żeby dać jej jakiś okruch nadziei, której nie potrafiła już w sobie odnaleźć. Może jej słowa pozwolą na to, by wykiełkowało w niej ziarno nowej siły, może to pozwoli jej odnaleźć wolę przeciwstawienia się tej wewnętrznej pustce, którą i ona sama dobrze znała. Dalej się rozglądała, jakby liczyła na to, że w każdej chwili tamta może się znów pojawić. Ale tak się nie stało.
Wróciła do sali sąsiadującej z salą konferencyjną. Były tam duże okna, przez które widać było biel nieba zapowiadającego śnieżycę.
– Poczekaj – dobiegł ją głos Silvii.
Aurora jej nie usłyszała. Coś za oknem przecięło jej pole widzenia, spadając z wysoka.
Krzyki przechodniów na placu przedarły się do sali, uciszając obecnych.
Zakryła ręką usta. Przestała oddychać. Zgroza sprawiła, że nogi zaczęły jej drżeć, i żeby nie stracić równowagi, musiała cofnąć się o kilka kroków i oprzeć się o ścianę.
Wiedziała, co zobaczyła.
Kogo zobaczyła.
Chociaż to trwało tylko ułamek sekundy, nie miała wątpliwości.
Widziała, jak na ziemię spada ona, nieznajoma, z którą rozmawiała chwilę wcześniej.3
– Przepuśćcie mnie! – krzyczała Aurora, przepychając się łokciami, żeby zrobić przejście w tłumie. Ludzie zgromadzeni wokół miejsca zdarzenia nawet nie protestowali. Stali jak sparaliżowani, patrząc na ciało dziewczyny leżące w nienaturalnej pozycji, w dwóch dużych kałużach krwi zabarwiających asfalt na wysokości torsu i u podstawy czaszki.
Scena była jednocześnie potworna i surrealistyczna. Jakiś mężczyzna szlochał, szaleńczo drapiąc się w czoło, jakby próbował usunąć jakąś plamę ze skóry.
Aurora pochyliła się i oparła dwa palce na szyi dziewczyny, żeby zbadać jej puls.
– Jeszcze żyje! Niech ktoś wezwie karetkę!
Odezwał się jakiś typ z telefonem w ręku.
– Już to zrobiłem. Za kilka minut tu będą.
Jego głos dotarł do Aurory przytłumiony.
Była wstrząśnięta. W piersi czuła huragan emocji. Nie mogła w to uwierzyć, ale nieznajoma, którą spotkała zaledwie kilka minut wcześniej, w jasnej halce i ze zdecydowanym spojrzeniem, umierała na jej oczach. Kilka słów wypowiedzianych przed lustrem dało jej impuls, by chcieć jej pomóc, chociaż nie wiedziała nic o niej, o jej przeszłości ani o tym, dlaczego znalazła się na tym spotkaniu dotyczącym wychodzenia z traumy. Nie mogła przypuszczać, że szansa na to zostanie jej tak brutalnie odebrana.
Dziewczyna była bez butów i Aurora odruchowo rozejrzała się w poszukiwaniu czerwonych balerin, które na niej widziała, przypuszczając, że musiało odrzucić je na boki w czasie upadku; nie było jednak po nich śladu. Nie miała też na sobie bluzy, zbyt wielkiej jak na to drobne ciało.
Na ziemi, ubrana tylko w halkę, nieznajoma była wystawiona na spojrzenie świata, którego częścią być może nigdy się nie czuła.
I wtedy pewien szczegół ubrania przyciągnął uwagę Aurory.
Ledwie tylko zdążyła go zapamiętać, gdy inna rzecz przyciągnęła jej wzrok. Teraz, kiedy dziewczyna miała nagie ręce, Aurora zdała sobie sprawę, że są naznaczone bliznami. Niektóre miały kilka miesięcy, ale na tych nowszych widoczna była jeszcze leciutko czerwona barwa świeżo odbudowanej skóry.
Zastanowiło ją, że nie były to zwykłe cięcia; wcale nie przypominały sznytów, które widziała u osób z tendencją do samookaleczania się. Takich jak u Giulii, nastolatki leczącej się w tym samym szpitalu psychiatrycznym, gdzie leżała Aurora. Była ofiarą wielokrotnego wykorzystywania seksualnego i psychicznego ze strony ojca, a żyletka stała się dla niej sposobem na ponowne wejście w posiadanie swojego ciała.
Ale było oczywiste, że nie o to chodziło. Nie były to też charakterystyczne blizny kogoś, kto już wcześniej próbował odebrać sobie życie. Rysunek siateczki na nadgarstkach nie był na tyle głęboki, by domyślać się, że dziewczyna chciała sięgnąć tętnicy. Nie, te ślady miały jakieś konkretne znaczenie. Wystarczył rzut oka, by zdać sobie z tego sprawę.
Teraz Aurora wiedziała już na pewno, że instynkt jej nie zawiódł: było coś, co ta dziewczyna nosiła w sobie, coś tak strasznego, że aby przed tym uciec, targnęła się na swoje życie.
– Zostań ze mną – szepnęła. Potem zdjęła kurtkę i użyła jej, by okryć tamtą. Poranny chłód był przenikliwy, powietrze przesycone wilgocią.
Oddech nieznajomej był tak słaby, że ledwo można było dostrzec ruch klatki piersiowej. Oczy były przymknięte, powieki poruszały się szybko jak przysłona obiektywu w trakcie robienia zdjęć seryjnych.
Aurora wiedziała, że ciała nie należy w żaden sposób ruszać, zanim nie zjawią się ratownicy. Było oczywiste, że w trakcie upadku dziewczyna połamała nogi i kto wie, co jeszcze. Po takim uderzeniu byłoby cudem, gdyby w ciele znalazła się choć jedna cała kość. Sytuacja była beznadziejna, ale jeśli istniała jakakolwiek szansa na ocalenie, należało skrupulatnie trzymać się procedur.
Z pobliskiego posterunku nadbiegło dwóch funkcjonariuszy policji miejskiej, którzy natychmiast zaczęli nawoływać ciekawskich do rozejścia się.
– Proszę stąd odejść – nakazał Aurorze jeden z nich.
– Podkomisarz Scalviati – powiedziała po chwili wahania. Wyciągnęła z kieszeni spodni legitymację i pokazała ją policjantowi.
Tamten skinął głową.
– Proszę pomóc mi zrobić tu więcej miejsca.
Nastąpiła gorączkowa krzątanina, Aurora i dwaj policjanci wspólnymi siłami doprowadzili do opróżnienia terenu, chociaż wianuszek ciekawskich wciąż się powiększał.
Nawykowo zaczęła przyglądać się obecnym, zatrzymując wzrok na każdym, kto zachowywał się choćby odrobinę podejrzanie. Jej wzrok skanował twarze, jedną po drugiej, zapamiętując fizjonomie i szczegóły ubioru.
Była tam kobieta w beżowym płaszczu, przyciskająca do piersi torebkę, jakby była drogocennym skarbem, starszy mężczyzna z białym pieskiem, kilku chłopaków, którzy o czymś cicho dyskutowali i wyglądali na studentów. Może chodzili na wykłady do profesora Menniego, który brał udział w konferencji. Jej spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie około czterdziestki, z rękami wbitymi w kieszenie kurtki i twarzą, na której nie malowały się żadne emocje. Kiedy zdał sobie sprawę, że Aurora go obserwuje, ruszył pewnym krokiem w kierunku fontanny Neptuna, nie oglądając się więcej za siebie.
Chociaż wydawało się to oczywiste, wcale nie było powiedziane, że dziewczyna rzuciła się z własnej woli. W głowie Aurory jedna hipoteza goniła drugą. To leżało w jej naturze, to dlatego nie mogła zrezygnować z pracy w policji nawet wtedy, kiedy jej kariera legła w gruzach, kiedy wszyscy uznawali jej obecność w siłach porządku za niewygodną.
Często się zdarza, że odpowiedzialny za czyn przestępczy pojawia się na miejscu własnej zbrodni, ale chociaż zachowanie mężczyzny wydało się Aurorze dwuznaczne, była świadoma, że nie mógłby się znaleźć w takiej odległości od wejścia do pałacu zaraz po zepchnięciu dziewczyny z wysokiej wieży – dlatego tylko patrzyła za nim, gdy się oddalał.
Po chwili wycie syreny karetki pogotowia zagłuszyło odgłosy ruchu ulicznego i gwar obecnych. Pojazd zaparkował przed portalem Palazzo d’Accursio, wypadło z niego dwóch ratowników. Kiedy przygotowywali się do interwencji medycznej, poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia.
Odwróciła się szybko. To była Silvia.
Objęły się, nic nie mówiąc.
– Jak się czujesz?
Aurora potrząsnęła głową.
– Ciągle stoi mi przed oczami moment, kiedy ją spotkałam, ciągle sobie powtarzam, że wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdybym zdecydowała się ją zatrzymać. Przecież widziałam, że coś było nie tak! Mogłam...
– Błagam cię, nie rób tego – przerwała jej Silvia. – To, co się stało, jest straszne, ale nie możesz się o to obwiniać. Nie mogłaś wiedzieć, co zamierza zrobić. To była po prostu obca osoba, jak mogłaś to przewidzieć?
– Nie wiem... Z moją matką też niby rozumiałam, że jej stanu nie można lekceważyć, a jednak szłam naprzód ze swoim życiem, kiedy ona... – Aurora przełknęła ślinę. – Mogłam coś zrobić. Może gdybym nie zostawiła jej samej...
– To dwie zupełnie różne sytuacje. Nie miałaś pojęcia, co może mieć w głowie ta dziewczyna.
Kiedy ratownicy układali ciało na noszach, jeden z nich zwrócił się do obecnych:
– Czyja to kurtka?
– Moja. – Aurora skorzystała z okazji, żeby zapytać o stan nieznajomej.
– Ktoś z rodziny?
– Jestem policjantką.
Ratownik spojrzał na nią ze smutkiem.
– Trochę za wcześnie, żeby o tym mówić przed zrobieniem chociażby tomografii. Ale po takim skoku skłamałbym, gdybym nie powiedział, że jej sytuacja jest beznadziejna.
Aurora poczuła, że ogarnia ją fala zniechęcenia. Zacisnęła pięści i głęboko odetchnęła, po czym spojrzała na wieżę zegarową. Podest, który prawdopodobnie był miejscem, z którego skoczyła, znajdował się na co najmniej trzydziestu metrach wysokości. Z miejsca, w którym stała, mogła dostrzec, że na górze coś jest, ale w tym momencie nie potrafiła określić co dokładnie.
Ruszyła w kierunku wejścia do pałacu.
Silvia szła o krok za nią.
– Dokąd idziesz?
– Muszę lepiej to zrozumieć.
– Co masz na myśli?
Aurora zatrzymała się na chwilę, żeby popatrzeć uważnie na młodą karabinierkę.
– A jeśli to nie samobójstwo? Jeśli na szczycie wieży był z nią ktoś inny?
– Widziałaś ją z kimś?
– Nie, wyglądało na to, że jest sama. Ale to jeszcze nie oznacza...
– Nie daj się pochłonąć tej historii – przerwała jej Silvia. – Zgadzam się, że nic nie można wykluczyć, ale jesteśmy czterdzieści kilometrów od Sparvary. Obie jesteśmy poza swoim terenem.
– Mam w dupie jaki to teren! Ta dziewczyna miała najwyżej dwadzieścia lat. Zdajesz sobie sprawę, jakie to niesprawiedliwe? Miała przed sobą całe życie. Ale coś, albo ktoś sprawił, że uwierzyła, że nie ma dla niej miejsca na tym świecie.
– Poczekaj – powiedziała Silvia, starając się dotrzymać jej kroku. – Jeśli rzeczywiście ktoś z nią był, to może to być niebezpieczne. – Nie mogła nie pomyśleć o tym, że żadna z nich nie miała przy sobie służbowej broni.
Kiedy dotarły do sali na drugim piętrze, wcześniej zatłoczonej przez uczestników konferencji, powitała je dziwna, surrealistyczna atmosfera pustki i ciszy. Aurora rzuciła szybkie spojrzenie na aulę, w której wcześniej występował profesor Menni, również pustą, z rzędami krzeseł pozostawionymi w nieładzie przez pośpiech, w jakim stamtąd wybiegano; odtworzyła w pamięci trasę, którą przeszła przed spotkaniem z dziewczyną.
Jakieś niepozorne drzwi przykuły jej uwagę.
– Wiesz, dokąd prowadzą? – spytała Silvię.
– Nie mam pojęcia.
Chwyciła klamkę i otworzyła, odkrywając przejście do klatki schodowej prowadzącej na górę.
Przebycie schodów zajęło im kilka minut, w trakcie których powtórzyły drogę nieznajomej sprzed momentu, gdy rzuciła się w pustkę; minęły pomieszczenie z mechanizmem zegara i przeszły pod starodawnymi łukami podtrzymującymi dach wieży.
Robiły to ostrożnie, uważnie wypatrując, czy ktoś nie czai się pomiędzy odcinkami schodów. W końcu przeszły wąskim korytarzykiem prowadzącym na podest nad zegarem.
– Bluza – powiedziała Aurora jakby do siebie, rozpoznając to, co zwisało z podestu i co wcześniej zauważyła z dołu. Na posadzce stały czerwone baleriny.
Musiała je zdjąć, zanim skoczyła.
Podeszła, żeby przypatrzeć się okryciu.
– Raczej nie ma tu śladów walki. Bluza jest starannie złożona, buty też są w porządku. Teraz, mając możliwość obejrzenia ich z bliska, zauważyła małe paski zapinane na wierzchu stopy, nadające butom niemal dziecięcy wygląd.
– To znaczy, że rzuciła się z premedytacją.
– Albo że ktoś jej groził. Dziewczyna mogła wszystko starannie ułożyć, żeby zyskać na czasie.
– Ale nic tu nie świadczy o obecności kogoś jeszcze.
Aurora przytaknęła z roztargnieniem. Po chwili namysłu powiedziała:
– Bluza była dosyć zużyta. Buty też wyglądają na znoszone. A to kłóci się z pewnym szczegółem, który zauważyłam na jej ubraniu.
– O czym mówisz?
– Przy halce, którą miała na sobie, jest nadal metka ze sklepu, gdzie ją kupiono.
Silvia potarła czoło, zamyślona.
– Myślisz, że to może coś oznaczać?
Aurora przytaknęła.
– Jestem tego pewna. Może masz rację, ta biedna dziewczyna po prostu się rzuciła. Ale to tutaj wygląda dokładnie jak miejsce zbrodni. Żaden gest, który poprzedził jej skok, nie był przypadkowy. Zostawiając tu swoje wysłużone ubrania, próbowała zostawić nam jakąś wiadomość. Nie mówiąc już o halce... po co kupować sobie takie ubranie tuż przed samobójstwem?
– Nie potrafię powiedzieć, ale...
– Myślę, że pierwszym krokiem, aby się tego dowiedzieć, jest zrozumienie, dlaczego ma blizny.
– Przepraszam, ale nie rozumiem?
– Miała ręce całe w bliznach. Na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że większość jest sprzed kilku miesięcy, ale niektóre powstały niedawno. Może zrobiła je sama, ale mogła też być ofiarą jakiegoś dręczyciela, który znęcał się nad nią od jakiegoś czasu. Cokolwiek oznaczają, jestem pewna, że są kluczem do zrozumienia, co jej się stało.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------