Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oświecony - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
16,99

Oświecony - ebook

Pierwsze miłosne zauroczenia bohatera przeplatają się z wyuzdaną namiętnością, dbałość o tężyznę fizyczną z rozwojem duchowym, a świeżo rozbudzona fascynacja literaturą z odkrywaniem tajników jogi. W tym chaosie jest jednak porządek, w pozornych sprzecznościach kryje się harmonia. Towarzyszymy Mikołajowi, kiedy z młodego chłopaka przeistacza się w dojrzałego mężczyznę. Ile błędów musi popełnić i jak daleką drogę przejść, aby odnaleźć siebie? Z pewnością nie będzie to łatwa podróż, tym bardziej że jego ukochana skrywa przed nim tajemnicę, a on będzie musiał dokonać trudnych wyborów, starając się pogodzić budowanie własnego biznesu ze stawianiem pierwszych kroków w roli pisarza, zaś w całą historię wmiesza się masoneria... Razem z tytułowym oświeconym przespacerujemy się po urokliwych uliczkach Krakowa, odwiedzimy egzotyczne Indie i spróbujemy uciec od kłopotów do Niemiec. Czy chłopak będzie potrafił zdecydować, co jest dla niego najważniejsze - miłość, kariera, a może przygoda?

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66533-58-5
Rozmiar pliku: 949 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Nadchodził świt, niebo jaśniało w oczach, a boski malarz przyozdobił obłoki paletą kolorowych barw. Najbardziej intensywnym kolorem był dziś blady róż; dla tych, którzy postanowili wstać wcześniej, wschód słońca był wspaniałym początkiem nadchodzącego dnia. W koronach zielonych drzew liczne ptactwo swym melodyjnym ćwierkaniem witało krakowską starówkę. Miasto przecierało oczy po nocy, urokliwe uliczki wolno będą zapełniać się turystami, którzy spragnieni wrażeń odwiedzą zabytkowe sukiennice czy też górujący nad miastem zamek. Rdzenni mieszkańcy spiesznym krokiem udadzą się do pracy, torując sobie drogę przez wielorasowy tłum urlopowiczów.

Był maj. Tego roku prognozowano, że wiosna będzie bardzo ciepła, a słońce zagości na niebie na stałe. W pogańskich wierzeniach, puszczając w zapomnienie zimowe dni pełne mrozu i ciemności, wiosnę traktowano z szacunkiem, była czasem narodzin różnych przyjaznych ludziom bogów czy bogiń.

Tuż obok parku wznosił się teren ogrodzony kamiennym murem pamiętającym wiele pokoleń, przypominał patrzącym o nieuchronności kolei rzeczy: początku i końca życia, oraz chronił ukryty wewnątrz żydowski cmentarz. Idąc dalej jego alejkami, można było trafić do drugiej części, nagrobki stawały się tu bardziej nowoczesne, był to obszar cmentarza komunalnego. Takie połączenie historii sprzed dwustu pięćdziesięciu lat z całkiem współczesnym miejscem pochowku.

Tutaj, tuż przed skromną marmurową płytą grobu leżał mężczyzna, wyglądał jak ryba wyrzucona na brzeg piaszczystej nadmorskiej plaży. Nie poruszał się. Był ubrany w czarny krótki płaszcz, ciemnozielone spodnie materiałowe oraz brązowe skórzane buty, cały strój był pomięty i brudny od czarnej ziemi. Twarz mężczyzny (podobnie jak ubranie) w dużej mierze pokrywała warstwa brudu. Oczy miał zamknięte, a o tym, że jest żywy, świadczyły jedynie ruchy warg. Powtarzał szeptem słowa, przypominał tym klasztornego mnicha podczas odmawiania modlitwy. Alejki cmentarza o tej porze były puste, wydawało się, że na tym ogromnym terenie poza nim nie było nikogo innego. Jednak nie było to zgodne z prawdą, był ktoś jeszcze. Zaledwie kawałek dalej, tuż obok rosnącego wiekowego dębu, stał ubrany elegancko, zgodnie z panującymi trendami, człowiek, który w milczeniu przypatrywał się leżącemu. Na nosie miał okulary w plastikowej oprawie, a przy nodze leżała niedbale rzucona niewielka torba podróżna. Wiatr nieznacznie poruszył gałęziami drzewa, a kołyszące się liście zaszumiały delikatnie. Człowiek poprawił okulary jednym ruchem dłoni, po czym pochylił się, podnosząc torbę. Odległość między nimi dwoma była niewielka, więc dotarcie do leżącego zajęło mu niecałą minutę. Stanął tuż nad nim, rzucając swym ciałem cień na jego twarz.

– Przepraszam bardzo, nic panu nie jest?

W odpowiedzi zobaczył jednie poruszające się praktycznie bezgłośnie usta. Ruchem ręki potrząsnął jego ramieniem. Po chwili tamten otworzył oczy, niejako z wysiłkiem, miały ciepły, brązowy kolor.

– Co się panu stało? Mam wezwać pogotowie?

W odpowiedzi usta poruszyły się nieznacznie. Mężczyzna przyklęknął i zbliżył ucho do jego twarzy.

– Przepraszam, przepraszam, dlaczego? – szeptał.

– Da pan radę wstać? Pomogę.

Nie czekając, złapał go od strony pleców, wolno stawiając na nogi. Tamten utrzymał równowagę; był niższy od niego o głowę.

– Zabiorę cię stąd, pójdziemy w miejsce, gdzie będziesz mógł dojść do siebie.

Nie powiedział już nic więcej. Szli obok siebie, minęli bramę cmentarza; pierwsi handlarze rozstawiali stragany pełne zniczy, kwiatów i tym podobnych rzeczy, które można nabyć, odwiedzając takie miejsce. Nikt nie zwrócił uwagi na idących mężczyzn. Ciąg zabytkowych kamienic i wąska uliczka wyłożona brukiem prowadziły ich w stronę miejsc najchętniej odwiedzanych przez turystów. Jednak nim dotarli do głównej ulicy deptaka, skręcili w niewielki zaułek. Szyld na murze informował, że mieści się tu całodobowy bar o nazwie „Gorący kociołek”, w którym można dobrze zjeść i się napić, kiedy tylko ma się na to ochotę. Witryna baru składała się z ogromnego okna, drzwi pomalowane były na zielono. Przed wejściem stały ogromny mosiężny kocioł i dwie donice pełne kolorowych kwiatów. W sąsiedztwie prosperował niewielki zakład krawiecki. Przez szybę pracowni widać było zabytkową maszynę do szycia, manekiny i okrągłe rulony różnego rodzaju tkanin. Niewielka tabliczka głosiła, że lokal jest prowadzony przez tę samą rodzinę krawiecką od 1701 roku.

Gdy wchodzili do baru, niebo stało się lazurowobłękitne, przetkane niewielkimi chmurami, które mogłyby spokojnie kojarzyć się z pasącymi się owcami w górskiej dolinie. W lokalu pachniało gotowanym mięsem oraz warzywami. Poza nimi nie było innych gości. Na oko czterdziestokilkuletni barman przyglądał się im z ciekawością. Rzucił przenikliwe spojrzenie na ubłocony strój mężczyzny z cmentarza.

– Przykro mi, ale osoby w stanie mocno wskazującym nie będą obsługiwane – powiedział po chwili obserwacji.

– Niech się pan nie martwi, ten pan miał wypadek, a nie jest pijany. Może pan być spokojny. Chcielibyśmy się napić po drinku i coś zjeść.

Barman przyglądał mu się chwilę, badając wzrokiem jego twarz.

– Dobrze, co podać? Tylko proszę pamiętać, w razie jakiejś awantury od razu dzwonię na policję, a komisariat jest nieopodal.

– Ręczę głową za siebie i mojego towarzysza. Naprawdę musimy, a zwłaszcza mój przyjaciel, odpocząć i dojść do siebie.

Barman nie powiedział już ani słowa.

Mężczyzna zamówił po drinku z mieszaniny podwójnej ilości białej wódki, wody sodowej, soku z limonki oraz liści mięty. W tym samym czasie drugi mężczyzna zajął stolik przy oknie w głębi lokalu. Pierwszy przyniósł drinki i stawiając je na stole, usiadł naprzeciwko towarzysza.

– Napijmy się na dobry początek znajomości, alkohol ci pomoże. Kucharz już przygotowuje nam po golonce z kapustą i _purée_. To specjalność tego baru, pewnie nie miałeś okazji ostatnio dobrze zjeść.

Rozmówca milczał, ale wzmianka o jedzeniu spowodowała, że mimowolnie dotknął dłonią brzucha.

– Nazywam się Łukasz Kot, to moja wizytówka. – Pierwszy mężczyzna położył śnieżnobiały papierowy kartonik na stole tak, aby widoczny był napis. Gdy to zrobił, na jego palcu zalśnił duży złoty sygnet. Pod imieniem i nazwiskiem napisano ozdobną czcionką: „Kancelaria Adwokacka _Złoty Brzask_”, nic więcej. – Tak, jestem adwokatem i szukam cię od niespełna miesiąca. Masz na imię Mikołaj, prawda?

Rozmówca poruszył głową na znak zgody, po czym ochrypłym głosem powiedział:

– Tak, Mikołaj Szczygieł. O co chodzi?

– Nim to sobie wyjaśnimy, proponuję mały toast.

Stuknęli się drinkami, grube szkło wydało krótki szczęk. Adwokat upił nieznacznie, natomiast jego towarzysz wlał wręcz ponad połowę napoju do gardła.

„Musiał być spragniony” – pomyślał adwokat. Alkohol go rozgrzeje.

Stało się tak, jak przypuszczał. Po chwili brudna od ziemi twarz nabrała zdrowych rumieńców.

– Zapewniam, że mam do ciebie sprawę prywatną. Tak więc nie obawiaj się, że chodzi o twoje kłopoty z prawem. Z tego, co się orientuję, jesteś czysty; no mnie w każdym razie nic nie wiadomo o tego rodzaju sprawach. Nim powiem, o co mi chodzi, chciałbym usłyszeć, jak do tego doszło, że znalazłem cię w tak tragicznym stanie. To są ważne dla mnie informacje, więc opowiedz mi wszystko po kolei.

– Ale o co chodzi? Co mam dokładnie opowiedzieć?

– Obiecuję, że wszystko później wyjaśnię. Chcę wiedzieć, jak to się stało, że z szanowanego biznesmena i autora trzech bestsellerów stałeś się człowiekiem sypiającym na cmentarzu? I to pod tym samym grobem każdego dnia.

– A, to długa historia – powiedział, upijając kolejny spory łyk z drinkowej szklanki.

– Ja mam czas. Skoro poświęciłem prawie miesiąc na szukanie cię, to chyba jasno świadczy o tym, że bardzo chcę usłyszeć twoją wersję zdarzeń. Najlepiej będzie, jeśli cofniesz się do samego początku, możesz zacząć nawet od wczesnego dzieciństwa. Ważny jest dla mnie każdy szczegół.

Zapadła cisza, jedynie z kuchni dobiegały odgłosy kucharskiego krzątania się przy pracy.

– Dobrze, opowiem. Będzie lepiej, jak wyrzucę to z siebie, ale najpierw coś zjem. Nie jadłem od kilku dni.

– Oczywiście, też jestem głodny. Z pełnym brzuchem będzie o wiele przyjemniej cię słuchać.

– I zamów następnego drinka; jeśli możesz, to na swój koszt, bo obawiam się, że nie będę miał jak zapłacić.

– Spokojnie, ja zapraszam.

Jakby na zawołanie chwilę później pojawił się kelner z dużymi półmiskami parującego jedzenia. Obaj wręcz rzucili się do talerzy, jedli w milczeniu.

Podczas gdy byli zajęci posiłkiem, do lokalu wszedł kurier z przesyłką. Barman odebrał paczkę, kwitując odbiór na elektronicznym skanerze. Paczka zniknęła za barem.

Wnętrze nawiązywało stylem do średniowiecznych jadłodajni. Obaj siedzieli na ciężkich drewnianych krzesłach, a na pobielanych ścianach wisiały obrazy przedstawiające dawnych krakowian, którzy byli dumnymi obywatelami tego miasta kilkaset lat wcześniej.

Gdy skończyli swoje dania, barman podał kolejne zamówione drinki.

– Mam nadzieję, że czujesz się już znacznie lepiej? – zapytał adwokat.

Mikołaj odgarnął przydługawe czarne włosy z czoła.

– Tak, jestem gotowy.

Gdy zaczął, głos początkowo mu się łamał, jednak z czasem ton głosu przybierał na sile i Mikołaj oddał się całkowicie swojej opowieści. Adwokat, nie przerywając mu, uważnie słuchał, co ten ma do powiedzenia. Gorący kociołek zapełniał się pierwszymi klientami, jednak nikt zbytnio nie przejmował się, czy nie przeszkadza tej dwójce.

Na niebie wiatr pogonił chmury dalej za miasto, niczym pies myśliwski tropiący zwierzynę...Oświecony

Urodziłem się w przeciętnej rodzinie, mój ojciec był spawaczem, a matka nauczycielką w szkole podstawowej. Byłem też przeciętnym dzieckiem, niczym szczególnym się nie wyróżniałem. W szkole nauka szła mi bez większych trudności, bez problemu zaliczałem kolejne klasy. Jednak szkole zawdzięczam coś, co rzuciło światło na całe moje późniejsze życie. Podobnie jak młode lwiątko poprzez zabawę uczy się charakterystycznego dla siebie stylu polowania, by później zamienić się w groźnego łowcę, tak ja zainteresowałem się sportem dzięki uczęszczaniu do szarego budynku mojej szkoły. WF był moim ulubionym przedmiotem, a nauczyciel szybko dostrzegł mój potencjał i serce do sportowej rywalizacji. Podsycał moje marzenia o karierze zawodowego sportowca. Początkowo trafiłem do szkolnej drużyny piłkarskiej, grałem jako napastnik. Po lekcjach odbywały się dodatkowe treningi, a uczniowie reprezentujący szkołę w zawodach mogli liczyć na łaskawe oko nauczycieli innych przedmiotów.

Po skończeniu podstawówki kontynuowałem naukę w liceum o profilu sportowym, dyplom tej szkoły otwierał drogę na studia z AWF-u. Nacisk kładziono głównie na przedmioty związane ze sportem. Dostałem się do drużyny piłkarskiej, jednak poznałem też inne dyscypliny. Wszyscy uczniowie grali w koszykówkę, tenisa czy nawet uprawiali łucznictwo. Byłem w swoim żywiole, nie liczyły się nudne przedmioty, których musiałem uczyć się w poprzedniej szkole. Tak więc mimo że należałem do drużyny piłkarskiej, to spodobały mi się zajęcia z pływania. Trener drużyny szkolnej szybko wyłowił mnie z grupy uczniów. Od najmłodszych lat uprawiałem sport, miałem kondycję. Nie pociągały mnie papierosy i alkohol; w przeciwieństwie do sporej grupy rówieśników. Moje ciało nauczone było wysiłku potrzebnego do pływania. Trener mobilizował mnie, zapraszał na pozalekcyjne treningi, był przy tym, można powiedzieć, niczym troskliwy ojciec. Na jego zajęciach panowała świetna atmosfera; owszem, rywalizacja była, ale jak najbardziej w duchu sportowym. Nie można tego było powiedzieć o drużynie piłkarskiej, gdzie kłótnie, wzajemne oskarżenia o przegrany mecz były na porządku dziennym. Coraz częstsze wizyty na pływalni zaowocowały. Ku szczerej radości instruktora pod koniec pierwszej klasy zgodziłem się zostać członkiem klubu pływackiego. Porzuciłem piłkę nożną.

Szybko mijały młodzieńcze lata. W szkole nie zawarłem żadnej przyjaźni, tak naprawdę nie byłem odludkiem, jednak poza zajęciami szkolnymi nie spotykałem się z nikim.

***

To był czas, gdy z dziecka stawałem się nastolatkiem, i właściwie cała moja historia zacznie się od wyjazdu na studia do akademii sportowej, na którą złożyłem podanie. Tamtego dnia słońce przyjemnie ogrzewało okolicę jak ciepły wełniany sweter w zimowy czas... Kraków przywitał mnie pięknem swoich kamienic, gruchającymi gołębiami i ulicznymi grajkami. Byłem zachwycony możliwością studiowania w tym mieście. Było ciepło, a przyroda zachwycała zielenią. Akademiki były niedaleko centrum, pierwsze dni spędziłem, zachwycając się zabytkami i słynnymi lokalnymi parkami. W miejscu mojego zamieszkania jeszcze było praktycznie pusto, bo studenci mieli przerwę wakacyjną. Zabrałem się do szukania pracy.

Zupełnie przypadkiem, wracając z kolejnego wypadu na starówkę, po zaledwie kilku dniach pobytu wpadłem na dziewczynę o imieniu Sylwia. Dosłownie wpadłem na nią, wychodząc z akademika. Nie zauważyłem jej, gdy szła z ogromną torbą i plecakiem. Na skutek uderzenia zachwiała się i torba wypadła jej z rąk. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła.

– Moje słoiki! – krzyknęła i rzuciła się do ratowania zawartości torby.

– Przepraszam, nie zauważyłem cię.

Po chwili sprawdzania szkód postawiła torbę ostrożnie na ziemi i podniosła się z kolan.

– Na szczęście strzaskał się tylko bigos mojej mamy.

– Przepraszam raz jeszcze, odkupię ci ten bigos.

– Będzie trudno, bo mi tylko domowy smakuje, i to taki, który robi moja mama. Z grzybami leśnymi i słodką kapustą. Mówię ci, pycha.

Gdy to mówiła, na jej twarzy zagościł uśmiech. Wziąłem to za dobry znak. Była niższa o głowę, miała długie blond włosy o barwie pszenicy i wyraziste błękitne oczy. Nie należała do piękności, ale nie była też brzydka; jej twarz nieco szpecił wydatny garbaty nos. Typ dziewczyny, o której chłopak myśli raczej w kategoriach: to dobry materiał na przyjaciółkę od serca, niż „muszę ja zdobyć”. Takie jak ona najczęściej nadrabiają brak urody charakterem i nierzadko potrafią omotać upatrzonego faceta krok po kroku.

Ubrana była w luźną bluzę z kapturem z różowymi wstawkami, proste jeansy i adidasy. Niewyszukany styl nadający się równie dobrze do chodzenia po codzienne zakupy do sklepu czy na spacer po lesie.

– Wiesz co, jak już jesteś, to może wniesiesz mi tę torbę? Targam ją już od dworca i ręce mi więdną.

– Jasne, nie ma problemu.

– Mam na imię Sylwia – powiedziała i podała mi malutką kobiecą dłoń.

– Mikołaj – odparłem, odwzajemniając uścisk.

Gdy złapałem ucha torby, poczułem solidny ciężar. Musiała się nieźle namęczyć po drodze.

– Pójdziemy tą alejką i jesteśmy prawie na miejscu. Mieszkam w żeńskim akademiku.

– A ja tu, w tym – odpowiedziałem i wskazałem na budynek, w którym mieszkałem.

– Jesteś nowy, na pewno bym cię zapamiętała. Co będziesz studiować?

– AWF.

– O, sportowiec, widać, że ćwiczysz. Ja jestem na kulturoznawstwie, po studiach pewnie skończę jako kasjerka w spożywczaku. Bo pracy w tym zawodzie nie znajdę, ale cóż, ktoś to musi robić.

Wniosłem torbę po schodach. Jej pokój był na pierwszym piętrze.

– Napijesz się czegoś?

– Nie, dziękuję, będę leciał, miałem zaplanowany basen.

Na potwierdzenie moich słów pokazałem niewielki plecak na ramieniu. Nosiłem w nim ręcznik i spodenki kąpielowe.

– Szkoda, nawet nie wiesz, jak jest mi tu nudno podczas wakacyjnej przerwy. Ale mam pomysł, przyjdź do mnie wieczorem o dziewiętnastej, zapraszam na pyszne gołąbki mojej mamy. I nawet się nie wykręcaj, samotnej kobiecie się nie odmawia, poza tym jesteś mi to winien za słoik.

Przez ułamek sekundy analizowałem sytuację; to może być fajna znajomość, nikogo przecież jeszcze nie poznałem i nie miałem też nic innego do roboty wieczorem.

– Dobrze, to do dziewiętnastej. Kupię wino, wolisz słodkie czy wytrawne?

– Zdecydowanie białe i słodkie.

– Będzie takie. A teraz już pędzę, bo mi w końcu pływalnię zamkną.

– No to pa.

Po schodach prawie zbiegłem. Potem pływając kolejne długości basenu, zastanawiałem się nad następnymi ruchami, jakie powinienem wykonać w tym mieście. Bank udzielił mi kredytu studenckiego, co miesiąc też wpływała na moje konto niewielka suma od ojca. Od kiedy rodzice nie mieszkali razem, ojciec wyjechał do pracy w Norwegii i stać go było na dofinansowanie studenta. Razem wystarczało na skromne życie bez szaleństw. Postanowiłem poszukać dorywczej pracy, będę miał dodatkowe pieniądze na wyjście od czasu do czasu na koncert czy do teatru.

W drodze powrotnej do mieszkania kupiłem butelkę białego wina. Miła sprzedawczyni przekonywała, że ta akurat marka włoskiego wina jest bardzo słodka i sama za nim przepada.

Miałem jeszcze trochę czasu w zapasie, więc posiedziałem chwilę przed komputerem. Dostałem go od matki, która też próbowała mi jakoś pomóc na uczelni.

Za oknem było jeszcze jasno, gdy szykowałem się do kolacji. Założyłem białą koszulę, granatowe materiałowe spodnie i brązowe mokasyny, zamiast paska użyłem szelek z zapięciem na guziki specjalnie w tym celu wszyte w spodnie. Spryskałem się czarnym adidasem. Choć nie były to najdroższe perfumy, to, moim zdaniem, ich zapach utrzymywał się długo i podobał się praktycznie każdej dziewczynie. Włosy miałem krótko przystrzyżone. Praktyczna fryzura dla sportowca i nie zmuszała do spędzania godzin z brylantyną czy lakierem przed lustrem.

Z winem szedłem pewnym krokiem do żeńskiej części akademików. Ciepły delikatny wietrzyk muskał moją skórę niczym troskliwa matka niemowlę na porodówce. Wyrazisty błękit nieba kontrastował z zielenią dookoła, dając temu miejscu sielankowy i wręcz urlopowy klimat, jak z płóciennego olejnego obrazu jakiegoś malarza, który tworzył pod halucynogennym wpływem absyntu, napoju dawnych artystów.

Nie zdążyłem zapukać, gdy otworzyła drzwi od pokoju. Pachniało domowym jedzeniem. W niewielkim jednoosobowym lokum miejsca starczało jedynie na pojedyncze łóżko z metalową ramą, które wyglądało na kupione w Ikei. W kącie stało małe biurko z lampką i laptopem. Na środku pokoju dziewczyna ustawiła stolik i dwa małe fotele, zawieszone obrazy pasowały kolorami do ścian i zasłon.

– Usiądź, ja zaraz skończę się szykować. Stałam przy garach i jakoś nie miałam czasu dla siebie.

Zniknęła w łazience; zanim wyszła, minęło trochę czasu. Patrzyłem ze zdumieniem. Swój luźny niedbały strój zamieniła na obcisłą białą bluzkę podkreślającą piersi i krótką czarną spódniczkę. Miała zgrabne nogi, idealnie proste, jak u modelki. Na ustach delikatny różowy błyszczyk, makijaż jedynie lekko podkreślał kolor oczu.

– Jesteś pewnie głodny?

Po chwili gołąbki wylądowały na stole. Jednak najpierw spróbowałem zupy z soczewicy, którą najwyraźniej ugotowała sama. Otworzyłem wino i nalałem do kieliszków, napełniając je po trzy czwarte. Żółtawy kolor trunku mienił się od promieni słonecznych, dając świecący blask na ścianie niczym relikwie w kościele.

Do końca kolacji butelka została opróżniona, a w kieliszkach pokazało się dno. Rozmawialiśmy swobodnie, opowiadając na przemian o sobie, o życiu czy nawet o zwierzętach. Dowiedziałem się między innymi, że pracowała w budce z hamburgerami, lubi zwierzęta, ma kota, kocha lata sześćdziesiąte, najchętniej, gdyby było to możliwe, przeniosłaby się do USA w lata, gdy na całym świecie królowała popkultura hipisów. Jeździła co roku na Woodstock prowadzony przez Jurka Owsiaka. Rozmowa się kleiła; Sylwia przerwała tylko na chwilę, uciekając do kuchni, a gdy wróciła, miała w ręku butelkę wina.

– To z moich rezerw.

Za oknem było już ciemno, srebrny księżyc zaglądał do środka otoczony iskrzącymi gwiazdami, jak jakiś książę adorującymi go kochankami.

Przenieśliśmy się na łóżko, leżałem na plecach, gdy nagle Sylwia przytuliła się do mnie i położyła mi głowę na klatce piersiowej. Czułem zapach jej włosów oraz mieszanki słodkich perfum z naturalnym zapachem jej ciała. Delikatnie głaskałem ją po głowie, przysunęła twarz do mojej, po czym zbliżyła wargi. Odpowiedziałem tym samym i nasze usta połączyły się pocałunkiem. Jej dłonie krążyły po moim torsie i moich ramionach, ja dotykałem jej piersi przez bluzkę. Jej sutki stwardniały i z każdym pocałunkiem wydawała z siebie bardzo cichy jęk. Moje dłonie wędrowały już pod kusą spódniczką. Jej wagina była ciepła i wilgotna jak napęczniała od słońca soczysta, miękka brzoskwinia na hiszpańskiej plantacji.

Pozbyliśmy się ubrań. Będąc już całkiem nadzy, pieściliśmy swoje ciała. Wzięła mój nabrzmiały członek do ust, wsuwając go sobie głęboko do gardła, jej język w szalonym kołowrotku masował czubek penisa. Przerwała na chwilę, przesuwając się na początek łóżka, by szybkim ruchem zapalić knoty trzech czerwonych świeczek na indyjskim świeczniku. Zapaliła też kadzidło, a na koniec zgasiła lampkę. Pokój utonął w migoczącym świetle płomyków. Zaczęliśmy się kochać. Usiadła na mnie i po zaledwie dwóch minutach dostałem orgazmu. Zdążyłem jedynie wyjąć członka z pochwy i gorące nasienie o gorzkawym specyficznym zapachu wystrzeliło na jej piersi. Położyła się obok, ciężko dysząc z rozpalonej żądzy. Nie speszył mnie przedwczesny wytrysk, miałem sporą przerwę od ostatniego stosunku z dziewczyną. Znałem możliwości swojego przyjaciela i byłem pewien, że mogę na niego za moment liczyć. Rozchyliłem jej nogi, po czym delikatnie całując po udach, zbliżałem się językiem do jej sekretnej, pozbawionej najmniejszego śladu włosa, bramy do raju. Choć Matka Natura poskąpiła jej gliny i swego talentu na lepienie twarzy, to tam na dole w swym dziele doszła do perfekcji. Wagina była idealna, wargi równiutkie, łechtaczka ukryta; podziwiałem to dzieło sztuki, używając języka do rozpalenia jej jeszcze bardziej. Ciepłe światło świec muskało jej ciało, pozwalając na szczery zachwyt tym momentem. Zmieniła pozycję, tak abyśmy oboje mieli przyjemność z oralnego świata. Mój członek dostawał nowej energii i stał w pełnej okazałości. Kochaliśmy się tej nocy tak, jakbyśmy byli rozdzielonymi kochankami, którzy po wielu latach rozłąki dostali tylko chwilę, by móc się sobą nacieszyć.

Nocne niebo było grafitowe, sowa pohukiwała pewnie z pobliskiego parku. Po upojnych chwilach Sylwia zapaliła papierosa, leżąc na pościeli. Śmierdzący dym prawie mnie dusił.

– Rano wstaję do pracy, będziesz musiał uciekać już do siebie.

Choć ja najchętniej wtuliłbym się w jej miękką pachnącą skórę, zasnął, a rano zaczął miłosny taniec od początku, to ton jej głosu był stanowczy.

W moim pokoju rzuciłem się na łóżko. Na szczęście jeszcze przy kolacji wymieniliśmy się numerami telefonów. Pragnąłem powtórzyć te chwile najszybciej, jak to możliwe.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: