- W empik go
Otchłań - ebook
Otchłań - ebook
Marzymy o odkryciu nowych galaktyk. Fantazjujemy o życiu, które może istnieć na pobliskich planetach. Tymczasem tuż obok nas, pod powierzchnią oceanów, znajduje się świat, o którym wciąż wiemy bardzo niewiele. Nic dziwnego – jest to świat ciemny, lodowaty i niegościnny, w którym na człowieka pozbawionego wyrafinowanych zabezpieczeń czeka tylko śmierć.
Dzięki Helen Scales możemy zanurzyć się w tę tajemniczą otchłań, nie opuszczając bezpiecznego zacisza własnego domu. Staniemy tam oko w oko ze zwierzętami o najczarniejszej na świecie skórze i wabiącymi swe ofiary oszałamiająco kolorowym pokazem świetlnym. Spotkamy cuchnące ryby, przerażająco żarłoczne organizmy, stworzenia pławiące się we wrzącej, przesyconej truciznami wodzie i tańczące włochate kraby.
Otchłań to świadectwo istnienia ukrytego przed naszymi oczami, fascynującego świata pełnego niezliczonych i niewyobrażalnych form życia, a także przestroga przed nadmierną eksploatacją oceanów i dramatyczny apel o ich ochronę.
Kategoria: | Biologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7886-663-3 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trzymałam się w bezpiecznej odległości na środkowym pokładzie 35-metrowego statku badawczego „Pelican” i obserwowałam rozwój wydarzeń na rufie. Odbiliśmy od brzegu półtora dnia wcześniej i przez całą noc podążaliśmy krętym kursem wśród słonych bagien południowej Luizjany, zanim rozkołysały nas ciepłe fale Zatoki Meksykańskiej. Mój świat natychmiast się skurczył. Byłam jedną z dziesięciorga oceanologów na pokładzie, mających za zadanie przeprowadzić serię badań morskich głębin, a jedenastu członków załogi zapewniało sprawne funkcjonowanie statku. Wszyscy zbieraliśmy się w mesie w porze posiłków i sporadycznie po to, by pooglądać telewizję. Oddano nam do dyspozycji małe laboratorium i kilka prywatnych kabin, chociaż to ostatnie słowo jest dość górnolotnym określeniem tych ciasnych, czteroosobowych pomieszczeń. W jednym z nich miałam koję, nieodparcie kojarzącą mi się z trumną, do której nauczyłam się wślizgiwać i wyślizgiwać. Była też wspólna łazienka ‒ kingston, jak nazywają ją marynarze ‒ z solidnym poziomym drążkiem, którego można się było przytrzymać, by nie stracić równowagi na wzburzonym morzu. Pierwszego ranka po przebudzeniu dostrzegłam przez bulaj tylko sięgające aż po horyzont fale. Wkrótce jednak moje pole widzenia miało się znacznie poszerzyć.
Najważniejsze dla nas urządzenie unosiło się na linie nad tylnym pokładem, oczekując na podróż w głębiny. Rozmiarami mniej więcej dorównywało małemu samochodowi. Pojazd podwodny, bo o nim mowa, składał się z metalowego korpusu w kształcie walca, do którego przymocowano imponującą liczbę elektronicznych gadżetów i najróżniejszych czujników. Po bokach znajdowały się jaskrawożółte pływaki i zbiorniki balastowe. Z przodu para blisko osadzonych, szklanych oczu nadawała mu ujmujący wyraz twarzy zatroskanego robota ‒ były to obiektywy systemu kamer stereowizyjnych, dzięki którym wkrótce mieliśmy zajrzeć w głębiny. Całości dopełniały dwa ramiona. Jedno z nich, wyposażone w siedem przegubów, wykonywało skomplikowane polecenia wydawane przez specjalnie przeszkolonego operatora, sterującego nim ze statku. Drugie, obsługiwane przyciskami, realizowało proste zadania ‒ chwyć, obróć i puść. Długa, karbowana rura ze sztucznego tworzywa, znana jako eżektor lub podwodny odkurzacz, służyła do zasysania przedmiotów z głębin i wydobywania ich na powierzchnię. Dzięki kilku małym śrubom napędowym pojazd mógł się poruszać pod wodą w górę i w dół, w lewo i w prawo. Gruby jak mój nadgarstek kabel prowadził do ważącego dobre ćwierć tony obciążnika stabilizującego, w którego wnętrzu kryło się mnóstwo sprzętu elektronicznego, a ten z kolei był połączony ze statkiem bardzo długim przewodem. Za jego pośrednictwem do pojazdu docierał prąd i komendy, a w drugą stronę płynęły z głębin obrazy w czasie rzeczywistym. W pojeździe nie przewidziano miejsca dla człowieka. Wszyscy badacze mieli pozostać na statku.
Czterech mężczyzn w żółtych kaskach uwiesiło się lin przywiązanych do rogów pojazdu. Niczym poskramiacze starali się opanować jego zapędy, gdy uniósł się nad pokładem i po chwili znalazł się za burtą statku, zawisając niecierpliwie w powietrzu. Gdyby był żywym zwierzęciem, wiedziałby, co się szykuje, i szarpałby za smycz, pragnąc powrócić do środowiska, w którym czuje się najswobodniej. Wysięgnik żurawia skłonił się i zaczął opuszczać gondolę, która z pluskiem osiadła na powierzchni morza. Podwodny pojazd kołysał się w niewielkiej odległości od statku wśród pęcherzyków piany. Z pokładu powyżej z zapartym tchem śledziłam, jak ogromna wciągarka budzi się do życia i odwija linę, opuszczając w głębiny skomplikowany sprzęt wart wiele milionów dolarów.
Monitory rozmieszczone w różnych miejscach statku pokazywały obraz pojazdu i śledziły jego postępy: spieniona, błękitna woda, w której unosiły się złote liście gronorostów, zwanych też sargasami, wkrótce ustąpiła miejsca barwie zielonej. W miarę jak na ekranach miarowo zmieniały się liczby, odzwierciedlające głębokość zanurzenia, zieleń coraz bardziej ciemniała. Po chwili całkowity mrok rozproszyły światła reflektorów.
Pojazd potrzebował godziny, by dotrzeć do dna znajdującego się nieco ponad dwa kilometry pod powierzchnią wody. Po drodze mijał intrygujące oznaki życia w głębinach ‒ cienie meduz i kałamarnic ‒ lecz piloci nie otrzymali polecenia, by wstrzymać zanurzanie i pozwolić nam popatrzeć. Pierwsze zwierzę, które zdołałam dokładniej obejrzeć, unosiło się tuż nad dnem morza. Było to półprzezroczyste, szkarłatne stworzenie, niekiedy nazywane bezgłowym kurczakiem-potworem (lub potwornym bezgłowym kurczakiem), ponieważ kształtem przypomina oskubaną z piór tuszkę z półki w supermarkecie, którą ktoś ożywił i wrzucił do morza. Oficjalnie nazywa się Enypniastes, jest ogórkiem morskim i, co nietypowe dla gromady strzykw, do których się zalicza, potrafi pływać. W przeciwieństwie do swoich bardziej ospałych krewniaków, preferujących włóczęgę po dnie morza, ten co jakiś czas uaktywnia się i z wdziękiem przemyka tuż nad nim. Przemieszcza się dzięki falującym ruchom ciała, a właściwie poruszając czymś, co wygląda jak falbaniasta spódnica tancerki flamenco. Enypniastes przez pewien czas dryfuje z prądem, po czym ląduje, by kontynuować flegmatyczną przechadzkę po dnie i żerowanie. Pływacki zryw obserwowanego przeze mnie zwierzęcia zapewne oznaczał, że przestraszyło się ono naszego podwodnego pojazdu lub właśnie wyruszało na poszukiwania świeżo spadłego z góry kąska pokarmu. W głębinach trudno o pożywienie, toteż opłaca się wiedzieć, jak znaleźć możliwie największe jego ilości. Podobnie jak wielu mieszkańców oceanicznych głębin, Enypniastes posiadł zdolność do bioluminescencji. Zaniepokojony zrzuca zewnętrzną warstwę świecącej skóry przypuszczalnie po to, by zmylić napastnika, a potem pozostawia lśniącego ducha samego siebie, sam zaś umyka. Lecz reflektory naszego podwodnego pojazdu świeciły zbyt jasno, byśmy mogli dostrzec tę sztuczkę, poza tym plan badań nie przewidywał śledzenia ogórków morskich.
Przez następnych dwanaście godzin naukowcy na pokładzie „Pelicana” na zmianę po dwoje lub troje wchodzili do sterowni ‒ niewielkiego kontenera przymocowanego do pokładu ‒ i wydawali polecenia pilotom łodzi, realizując poszczególne punkty programu. Ani na chwilę nie spuszczaliśmy oka z monitorów, delektując się obrazem przesyłanym na górę z głębokości dwóch kilometrów pod naszymi stopami. Każdy z nas miał okazję badać głębiny na odległość.
Oceany od zawsze kształtowały życie człowieka, lecz do niedawna największe znaczenie miały ich powierzchnia i brzegi. Ludzie podróżowali wzdłuż wybrzeży, osiedlali się na granicy lądu i morza, żeglowali w poszukiwaniu żywności i odległych krain, wysyłali wojska, zdobywając kolonie oraz egzotyczne bogactwa. Do dziś znaczna część żywności pochodzi z płytkich wód powierzchniowych, gdzie przebiegają szlaki transportowe licznych dóbr codziennego użytku, których wymiana zdominowała światową gospodarkę. A ludzie z upodobaniem wędrują nad brzegi mórz, by poszukiwać spokoju, wpatrywać się w dzikie fale i odpoczywać. To, co znajduje się głęboko pod powierzchnią wód, bardzo długo pozostawało poza zasięgiem wzroku i zazwyczaj także zainteresowania. Teraz jednak bliskie więzi ludzkości z oceanami coraz bardziej się zacieśniają.
Bez wątpienia wkroczyliśmy w złoty wiek eksploracji głębin. Wspomagani nowymi technologiami i narzędziami, takimi jak pojazdy podwodne specjalnie przystosowane do schodzenia na duże głębokości, naukowcy uzyskują znacznie szerszy i bardziej złożony obraz oceanów niż kiedykolwiek wcześniej. Nie tak dawno temu uważano życie na dużych głębokościach za niemożliwe, okazało się jednak, że są one domem dla niezliczonych i niewyobrażalnych form życia. To żywioł galaretowatych stworzeń tak delikatnych, że przelewają nam się przez palce, gdy próbujemy je wziąć do ręki, co wcale nie przeszkadza im znosić ogromnego ciśnienia, które w mgnieniu oka zniszczyłoby komórki i cząsteczki naszych ciał. Tutaj żyją miliardy i biliony małych, świecących rybek, które przez całe życie na przemian to zdążają ku powierzchni, to nurkują w najciemniejsze odmęty. Tutaj znajdują się całe ekosystemy zamknięte w ciemnościach, wykorzystujące zdolności drobnoustrojów do chemosyntezy, gdzie robaki mierzą nawet po trzy metry długości, kraby tańczą, a ślimaki porastają lśniącymi, metalowymi zbrojami.
Badania głębin zmuszają nas do nieustannego modyfikowania naszych wyobrażeń na temat tego, jak powstawało życie na Ziemi, do określania na nowo granic tego, co jest możliwe. Może właśnie tam zaczęło się życie, jakie znamy, stopniowo różnicowało się i nabierało złożoności, po czym wyruszyło na podbój wszystkich płytszych i suchszych części naszej planety. I nie tylko – im dłużej i uważniej naukowcy przyglądają się głębinom, tym lepiej rozumieją, jak wielkie mają one znaczenie. Sieć niewidzialnych zależności łączy oceany z resztą naszej planety, pomaga utrzymać równowagę klimatyczną i skład atmosfery, magazynuje i wyrzuca z siebie niezbędne związki chemiczne ‒ inicjuje wszelkie procesy, bez których życie na Ziemi stałoby się nie do zniesienia lub byłoby zupełnie niemożliwe. Każda żywa istota potrzebuje głębin.
Oceanografowie dokonujący niezwykłych odkryć uświadamiają sobie coraz pilniejszą potrzebę poznania i zrozumienia głębin. To, co niegdyś uważano za modelowy przykład nietkniętego pustkowia, coraz bardziej odczuwa obecność i oddziaływanie człowieka, który zbiorowo wywiera coraz większą presję na naszą planetę.
Jednocześnie coraz więcej oczekujemy od oceanu. Pojawiają się pytania, czy może on rozwiązać problemy, przed którymi stajemy dziś jako ludzkość. Czy głębiny morskie nas nakarmią? Czy nas wyleczą? Czy uratują nas przed kryzysem klimatycznym?
Inni zastanawiają się, jak na nich zarobić. Pod powierzchnią mórz znajdują się związki chemiczne i zwierzęta, których wydobywanie i wykorzystanie do tej pory było zbyt trudne i kosztowne, lecz to się szybko zmienia. Wskutek przełowienia wyczerpaliśmy zasoby płytkich mórz, toteż flotylle statków rybackich z roku na rok zapuszczają się coraz dalej i głębiej, dziesiątkując populacje zazwyczaj wolno rosnących, długowiecznych ryb. Planuje się również rozpoczęcie eksploatacji dna morskiego. Ta zupełnie nowa gałąź przemysłu zniszczy kruche ekosystemy oceaniczne, a z czasem odciśnie największy ślad ekologiczny na naszej planecie ‒ wszystko po to, by wydobywać rudy metali leżące w otchłani i wykorzystywać je do produkcji urządzeń elektronicznych, od których coraz bardziej się uzależniamy.
Tak czy inaczej, ocean przyszłości to głębiny. A przyszłość ta już teraz zależy od podejmowanych przez nas decyzji i dokonywanych przez nas wyborów. Jeżeli przemysłowcy i wpływowe państwa postawią na swoim i rozpoczną eksploatację tej części wód, to jak na ironię czeka nas przerażająca perspektywa: głębiny rzeczywiście staną się tak puste i pozbawione życia, jak niegdyś uważano.
Historia podpowiada nam, że eksploracja i eksploatacja Ziemi oraz jej bogactw zawsze szły ze sobą w parze bez względu na konsekwencje. Odkrywamy i sporządzamy mapy wciąż nowych terenów, przekraczamy kolejne granice, wykorzystujemy aż do całkowitego wyczerpania wszelkie zasoby: ropę naftową i minerały, lasy i ryby, wieloryby i wydry morskie, słonie dla ich kłów i tygrysy dla ich kości.
A przecież może być inaczej.
Mamy teraz szansę nawiązać nową relację z żywą planetą. Mamy sposobność zadecydować, iż są rzeczy, których po prostu nie potrzebujemy, oraz miejsca, które są wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju i na tyle ważne, że trzeba pozostawić je w spokoju – a jedno z tych miejsc to morskie odmęty.