Otwórz się na miłość - ebook
Otwórz się na miłość - ebook
Gdybyś mogła mieć jedno życzenie, które na pewno się spełni – czego byś sobie życzyła?
Pozornie Anna jest zwyczajną trzydziestolatką. Ma dobrą pracę, którą lubi, i własne mieszkanko, które – choć niewielkie – jest przytulne i całkowicie jej odpowiada. Dlaczego więc większość wieczorów spędza samotnie, a jedyną osobą, z którą może porozmawiać, jest jej przyjaciółka i sąsiadka, Ula?
Ania nigdy by się nie spodziewała, że wyprawa do galerii handlowej w poszukiwaniu prezentu może odmienić jej życie… Nie tylko osobiste, ale i zawodowe. Przed nią wielkie zmiany, którym będzie musiała stawić czoło.
Czy młoda kobieta da się namówić na wspólny wyjazd ze znajomymi w góry, by nabrać dystansu do tego, co dzieje się wokół niej? W końcu w święta najcenniejszym prezentem może być czas na spokojne rozmowy z bliskimi, cieszenie się swoim towarzystwem, wybaczenie sobie i innym.
„Otwórz się na miłość” to baśniowa historia dziejąca się w prawdziwym świecie – o księżniczce zamkniętej w wysokiej wieży. Niekiedy grube mury, które chronią nas przed światem, budujemy wokół siebie sami. Miłość pomaga nam je zburzyć.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66570-68-9 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jesienna aura tego roku była wyjątkowo kapryśna. Wrzesień żegnał lato wręcz upalną pogodą, zaś już z początkiem października szaruga i plucha coraz częściej nieprzyjemnie psuły poranki. Nawet nie chciało się wstawać z łóżka, gdy o parapet z dnia na dzień wciąż dudniły ciężkie krople deszczu. Co więcej, przygnębiająca pogoda miała rozgościć się już do samej zimy, można więc było zapomnieć o złotej polskiej jesieni tego roku. Nie było wielu zwolenników ponurej i depresyjnej pogody. Do tego nielicznego grona osób zaliczała się jednak Ania. Lubiła siadać na parapecie w swoim jedynym pokoju, z kubkiem kawy lub herbaty, i obserwować z niego deszczowy krajobraz blokowiska, na którym mieszkała. Intrygowali ją przemierzający w pośpiechu osiedle ludzie, kulący się pod wielkimi parasolami. Lubiła patrzeć, jak zerkają w niebo i zastanawiają się, czy może poczekać jeszcze, aż choć trochę przestanie padać, czy może przebiec te dwadzieścia metrów w ulewie z marketu do pozostawionego nieopodal samochodu. Dziś parking pod blokiem wydawał się znacznie mniej zapełniony, większość mieszkańców zrezygnowała zapewne z komunikacji miejskiej na rzecz wygodniejszego auta, jak zwykle zresztą, gdy padał deszcz. W takich właśnie chwilach Ania doceniała fakt, że mogła wykonywać zlecenia z domu. Komfort pracy w wygodnym, ciepłym i własnym mieszkaniu, mimo jej uwielbienia deszczowej pogody, był naprawdę nieoceniony. W kawalerce było trochę ciasno, ale dla niej idealnie.
– Co za pogoda, no oszaleć można, tylko leje i leje! Ile jeszcze?! – narzekała matka już od progu, nie zdążywszy nawet zdjąć płaszcza. – Jeszcze trochę i nabawię się depresji!
Ania wzięła od niej mokrą parasolkę i postawiła w kącie na płytkach. Matka ściągnęła okrycie, strzepała z niego kilka kropli deszczu, po czym pokręciwszy głową, wsunęła stopy w stojące obok butów kapcie.
– Jaki ty masz tu bałagan – skwitowała, omiótłszy spojrzeniem wnętrze. – Zrób mi kawę, bo do tego wszystkiego jeszcze zaraz zasnę – dodała.
Ania nie skomentowała uwagi na temat mieszkania. Już dawno nauczyła się ignorować takie uszczypliwości ze strony swojej matki. Starała się nie wdawać z nią w jałowe dyskusje, bo znając nieustępliwy charakter rodzicielki, z własnymi, nawet racjonalnymi, argumentami nie miała szans. We własnym mniemaniu wcale nie miała bałaganu, wręcz przeciwnie, jeszcze wczoraj wysprzątała generalnie swoje trzydzieści dwa metry kwadratowe. Obojętnie więc traktowała wszelkie komentarze na swój temat, mimo iż wiedziała, że właśnie w ten sposób matka próbowała prowokować ją do rozmowy. W milczeniu zaparzyła kawę, po czym wyciągnęła z szafki kruche ciastka na wagę. Czekała na komentarz, którego matka również nie poskąpiła. Bo przecież jak można kupować takie suchary, które na pierwszy rzut oka wyglądają, jakby leżały na wierzchu co najmniej tydzień. Ania już chciała zapytać, dlaczego w takim razie mama sięga po drugie, skoro są takie niesmaczne, ugryzła się jednak w język. Sztukę cierpliwości opanowała do perfekcji. Tylko do kawy matka nigdy nie miała zastrzeżeń. I tu Ania niezaprzeczalnie tryumfowała. Parzyła naprawdę wyśmienitą, taką, jak uwielbiała – czarną, gorzką, niemal gęstą.
– W Anglii podobno wiele osób zapada na depresję przez taką pogodę, a lekarze bez problemu wypisują zwolnienia lekarskie z tego powodu. I nikt nie sądzi, że to przesada. Uważam, że u nas też powinno się to praktykować.
– Ale ty przecież nie pracujesz, mamo.
– Swoje się w życiu napracowałam – powiedziała lekko obruszona. – I jestem w końcu na zasłużonej emeryturze – dodała znacząco.
Matka Ani była nauczycielką, polonistką, która na emeryturę przeszła ledwie kilka miesięcy temu. Od początku pracowała w szkole podstawowej i od zawsze narzekała na to zajęcie. Ania nie raz zastanawiała się, dlaczego jej matka robiła w życiu coś, co nie dawało jej satysfakcji, kiedy jednak pytała o to wprost, matka zawsze wymijająco odpowiadała, że przecież muszą mieć na chleb, a ona potrafi tylko uczyć. Teraz, od kiedy miała znacznie więcej czasu, na nieszczęście Ani pożytkowała go na takie niezapowiedziane wizyty, którymi dziewczyna ostatnio była bardzo zmęczona. Kochała swoją matkę, to naturalne, ale jej charakter, który w ostatnim czasie dodatkowo zaczął zmieniać się na gorsze z powodu nadmiaru czasu i wynajdowania sobie kolejnych problemów, był nie do zniesienia. Potrafiła męczyć swoim narzekaniem, zniechęcać do życia i co najgorsze, zabierać energię na dalszą część dnia. Co prawda Ania starała się słuchać piąte przez dziesiąte tego, co mówiła matka, po jej odwiedzinach najczęściej jednak bywała tak zmęczona, że musiała serwować sobie kolejną kawę.
– A jak tobie w tej pracy? Zadowolona jesteś? Dobrze ci płacą? Zresztą, co ja mówię, jak mogą płacić informatykowi. – Machnęła ręką i sapnęła boleśnie.
– Mamo, ja nie pracuję jako informatyk w szkole, tylko jako graficzka i programistka w międzynarodowej korporacji. Nie narzekam na swoje obowiązki ani tym bardziej na zarobki. I przede wszystkim robię to, co lubię – zakończyła dumnie.
Matka jednak wydała się wyłapywać tylko to, co chciała.
– No tak, nie narzekasz, bo i ile ci trzeba. Sama jesteś, mieszkanie masz po babci, masz rację. Jak przyjdzie czas na rodzinę, to pomyślimy o zmianie pracy.
My?! I o jakiej rodzinie mówiła matka?! To podejście wciąż Anię denerwowało. O ile przywykła do narzekań i ciągłych uwag na swój temat, o tyle nie mogła przeboleć, że mama wciąż chciała ingerować w jej życie i karierę i ustawiać je według własnych upodobań! Musiała policzyć do dziesięciu w myślach, by uspokoić narastające w niej emocje. Tak, to była jedyna cecha rodzicielki, która wciąż wyprowadzała ją z równowagi – ta przemożna chęć układania jej życia. A kiedy ta się sprzeciwiała, spotykała się z krytyką, a nawet graniem na uczuciach.
Postawiła na stole kawę, po czym rozejrzała się wokół. Tak bardzo chciała zająć się czymś jeszcze, byle tylko nie musieć dosiadać się do matki i zabawiać jej rozmową, a raczej cały czas odpowiadać na jej dręczące pytania.
– No usiądźże wreszcie! Tak się kręcisz po tej kuchni bez celu, z matką porozmawiaj, opowiedz, co u ciebie!
– Mamo, od przedwczoraj nic się nie zmieniło. – Rzuciła jej przelotne spojrzenie i odruchowo otworzyła lodówkę.
– O, mleko możesz mi podać. Lubię tę twoją kawę, ale aż tak mocnej dziś nie potrzebuję.
Podała jej karton z mlekiem, po czym, gdy tylko matka niezainteresowana już jej sprawami, zaczęła opowiadać o tym, jak to sąsiadce z dołu pękła rura i zalała cały pion, wyłączyła się już na początku opowieści i odpłynęła myślami.
Ania była późnym dzieckiem, mama miała trzydzieści osiem lat, gdy ją urodziła. Wychowywała ją sama, przy niewielkiej pomocy dziadków. O ojcu nigdy nie wiedziała zbyt dużo. Podobno, gdy dowiedział się o nieplanowanej ciąży, z dnia na dzień spakował się i wyjechał bez słowa. Nie był mężem matki, nigdy nie uznał Ani za swoje dziecko, a ona sama nigdy go nie poznała. Nie mogła jednak powiedzieć, że brakowało jej miłości czy troski. Miała jej aż nadto. Mama opiekowała się nią najlepiej jak umiała, choć dopiero w okresie dorastania Ania zorientowała się, że to była czysta nadopiekuńczość. Dziewczyna nigdy nie mogła wyjść na podwórko sama, na spotkania z koleżankami była zawsze odprowadzana i przyprowadzana z nich, nawet gdy miała już naście lat. Ciągłe obawy o przeziębienie czy nieszczęśliwy wypadek kończyły się tym, że Ania nigdy nie zaznała prawdziwych zabaw na śniegu czy wakacji nad jeziorem. Tylko dzięki dziadkowi nauczyła się jeździć na rowerze, bo to właśnie on i babcia byli jedynymi osobami, które za plecami matki nauczyły ją samodzielności. I z tą myślą babcia przed śmiercią zapisała jej w testamencie mieszkanie, by w końcu uwolniła się od zaborczej i przewrażliwionej matki i zaczęła żyć po swojemu.
Ania długo miała matce za złe, że chowała ją pod kloszem, nie pozwalając na beztroskie dzieciństwo z odrapanymi kolanami i wieczorami na trzepaku. Mogła tylko obserwować z balkonu bawiące się na podwórku dzieci. Bo przecież zawsze coś mogło jej się stać, a mama wszystko robiła dla jej dobra. Czy w końcu matce wybaczyła? Tak, kiedy tylko wyprowadziła się z domu. Zrozumiała wtedy, że była jedynaczką, a mama za wszelką cenę chciała ustrzec swoje dziecko przed złem tego świata, nie dopuszczając do siebie myśli, że tak naprawdę wyrządza córce ogromną krzywdę. Do tej pory Ania miała wrażenie, że matka ma ją za małą, nieporadną dziewczynkę. A może to nawet nie było wrażenie, a po prostu fakt? Zresztą długo nie mogła pogodzić się z tym, że Ania postanowiła zamieszkać sama, do ostatniej wyniesionej przez dziewczynę walizki próbowała ją przekonać, że przecież nigdzie nie jest tak dobrze jak u mamy! Ania nie dała się namówić, mimo iż przez pierwszy tydzień w mieszkaniu babci niemal nie spała, a niezrozumiałe dla niej lęki i obawy o to, czy sobie poradzi, nie chciały opuścić jej myśli. Kilka razy wahała się, czy może jednak wrócić do matki. I wtedy uświadomiła sobie, jak bardzo nadopiekuńczość wpłynęła na jej życie. Zrozumiała, że wycofanie i lęk przed ludźmi, którego doświadcza, są skutkiem właśnie takiego wychowania, że jej brak zaufania do innych i unikanie nowych znajomości to wynik wpajanych jej przez lata przestróg przed wszystkim, nawet czymś zupełnie niegroźnym. Ania w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że nawet wyjście do sklepu powoduje w niej psychiczny dyskomfort i wywołuje niezrozumiałe uczucie niepewności!
Wciąż z tym walczyła i choć wydawało jej się, że jest na dobrej drodze, by nauczyć się żyć po swojemu, między ludźmi i bez ostrzeżeń matki dudniących z tyłu głowy, wiedziała, że ta droga będzie wyboista i wcale nie jest powiedziane, że w ogóle ją pokona. Bo przecież nawet pracę wybrała taką, by mieć jak najmniejszy kontakt z obcymi, i przyznawała się przed samą sobą, że od początku właśnie czegoś takiego szukała. Nie mogła oszukiwać samej siebie, nie wszystko w niej działało jak należy. A przecież była dorosłą kobietą, miała prawie trzydzieści lat!
* * *
– Jak dzisiejsza inspekcja? – zapytała rozbawiona Ula, gdy rozgościła się na kanapie w pokoju.
– Jak zwykle, męcząco – odparła Ania i westchnęła ciężko. – Wokół bałagan, a ciastka najgorszego sortu.
– Podziwiam cię za twoją cierpliwość. Bez urazy, ale ja już dawno oszalałabym z taką matką.
– Uwierz mi, też bywam na granicy szaleństwa. Ale potem tłumaczę sobie, że mam tylko ją, ona tylko mnie i po prostu musimy się znosić.
– Przecież mówiłaś, że masz kuzynów, kuzynki, a twoja mama rodzeństwo.
– Owszem, ale raczej nie utrzymujemy ze sobą bliskich kontaktów. To są relacje typowo od święta.
– A nie myślałaś o tym, by to zmienić? Zaprzyjaźnić się z nimi?
Ania popatrzyła na Ulę niepewnie i jedynie wzruszyła ramionami. Chyba nie czuła takiej potrzeby. W ogóle nie odczuwała teraz konieczności zaprowadzania jakichkolwiek zmian w swoim życiu. Choć często była zła na siebie, że jest taka zamknięta, ostatecznie podjęcie jakiegokolwiek kroku, by to zmienić, wydawało się niemożliwe. Tym bardziej, jeśli chodziło o relacje międzyludzkie. Wyprowadzka czy zmiana pracy zdawały się przy tym naprawdę niewielkim wyczynem.
– Poza tym, chciałam zauważyć, że ty masz jeszcze mnie – dodała dumnie Ula. – A ja, twoja przyjaciółka, zapraszam cię na sobotę na moje trzydzieste urodziny. I nie przyjmuję odmowy. Będzie skromnie, w mieszkaniu, z kilkoma najbliższymi znajomymi.
Już samo to, że miało pojawić się kilkoro znajomych Uli, zaniepokoiło Anię. I od razu zbeształa samą siebie. Nie mogła być taka płochliwa! Może i czuła dyskomfort, ale przecież nie może popadać w paranoję, jest dorosłą, poważną kobietą – upomniała się w myśli.
– Będziesz? – upewniła się Ula, najpewniej widząc nieco zmieszaną minę Ani.
– Tak, jasne, że tak – odparła nerwowo.
– Nie wykręcisz się?
– No coś ty!
– Znam ciebie i twoje wymówki, moja droga.
– Ale to są twoje urodziny i byłabym marną przyjaciółką, gdybym próbowała się wykręcać – usiłowała przekonać samą siebie.
Ula skinęła z satysfakcją głową i zaczęła opowiadać o tym, że planowała znacznie większą fetę w klubie, ale kiedy okazało się, że tylko połowa z zaproszonych osób potwierdziła obecność, ostatecznie zdecydowała się po prostu zaprosić ich do siebie. Ani aż mocniej zabiło serce, gdy pomyślała o tym, co by było, gdyby Ula zechciała zaprosić ją do tego klubu. Na pewno zdawała sobie sprawę, że nie mogłaby wówczas liczyć na jej obecność, to zupełnie nie był jej klimat.
Poznały się przypadkiem, gdy Ania przeprowadzała się do mieszkania babci kilka lat temu i rozpoczynała niewielki remont. Ula zajmowała mieszkanie piętro niżej, a z pierwszą wizytą przyszła tylko po to, by upomnieć nową sąsiadkę i dać do zrozumienia, że po dwudziestej drugiej nie życzy sobie żadnych hałasów. Była wtedy w trakcie przygotowywania się do obrony pracy magisterskiej, rozdrażniona i nerwowa, a remont nad głową nie sprzyjał sąsiedzkim przyjaźniom. Przez długi czas więc Ania jej unikała, łapała się nawet na tym, że przechodząc obok jej mieszkania, gwałtownie przyśpieszała. Kilka tygodni później Ula znów zapukała do jej drzwi, tym razem z ciastem w dłoni, pragnąc przeprosić za swoje naganne zachowanie. Wytłumaczyła, czym było spowodowane, i z nadzieją, że Ania okaże się wyrozumiałą sąsiadką, zaproponowała odkupienie swoich win. Ania na początku była nieco skrępowana, trudno było im ze sobą rozmawiać, bo mimo szczerych chęci Ania była wciąż zamknięta w sobie. Zaprzyjaźniły się jednak dzięki uporowi Uli. Miała zupełnie odmienny charakter, można by powiedzieć, że gdy ktoś zamykał przed nią drzwi, ona wchodziła oknem. A nawet kominem. Była towarzyska i otwarta, i dlatego Ania nie rozumiała, dlaczego tak bardzo zależało jej na znajomości z tak nieciekawą osobą, za jaką uważała siebie.
– Polubiłam cię już, kiedy pierwszego dnia zaczęłaś mnie niemal przepraszać za to, że żyjesz! – tłumaczyła. – Możesz się śmiać, ale poczułam, że bije od ciebie takie niespotykane dobro, którego trudno teraz uświadczyć u drugiego człowieka.
Ania nie była pewna, czy rzeczywiście można powiedzieć o niej, że jest dobrym człowiekiem, na pewno jednak nie lubiła wchodzić innym w paradę. Wolała usunąć się w cień, nie wdawać się w dyskusje. Bycie biernym obserwatorem zdecydowanie bardziej odpowiadało jej niż bywanie w towarzystwie. Niedługo później przekonała się, że powiedzenie o przyciągających się przeciwieństwach ma wiele wspólnego z prawdą. Mimo wielu różnic świetnie się z Ulą dogadywała. Wnosiła w jej życie dużo światła, radości i spontaniczności, której jeszcze nie tak dawno Ania panicznie się bała. Ula uczyła ją każdego dnia, jak uśmiechać się do siebie i bez strachu patrzeć w przyszłość! Choć nie do końca potrafiła żyć w taki sposób, nie było to już dla niej czymś dziwnym, dotąd niespotykanym. Przy Uli uczyła się, że życie potrafi być nieprzewidywalne i nie ma w tym nic przerażającego! Ale najważniejsze było to, że Ula poznała ją jak mało kto. Przejrzała jej charakter na wylot, znała wszystkie lęki i jej za to nie potępiała. Nie uważała jej za dziwaka, mimo że nie rozumiała takiego podejścia, starała się nie krytykować. Choć czasem ciężko było zupełnie lekceważyć to, że Ania z trudem podejmowała decyzje, nawet te dotyczące wyjścia na kawę do pobliskiej cukierni! Ula jednak skutecznie wprowadzała w życie swój plan, by wyciągnąć złotowłosą Roszpunkę, jak ją nazywała ze względu na jej długi blond warkocz, z tej wieży, w której chcąc nie chcąc zamknęła się sama, przy niemałej pomocy nadopiekuńczej matki.
Kiedy więc w piątek Ania zakończyła pracę i odesławszy do przełożonego wszystkie zrealizowane projekty, zamknęła laptopa z satysfakcją, nagle znów poczuła w okolicy serca dziwny lęk. A może po prostu niechęć? Wiedziała jednak, że nie może pójść na jutrzejsze urodziny bez prezentu dla Uli, a na zamówienie czegoś przez internet, jak robiła to zazwyczaj, było już za późno. Spojrzała niepewnie przez okno, za którym co prawda dziś nie padało, ale było pochmurno i wietrznie. Zdecydowanie nie była to już pora na rower, choć i taka myśl przemknęła Ani przez głowę. Musiała jednak dziś wybrać komunikację miejską i aż się wzdrygnęła na samą myśl o tym. A może lepiej byłoby pójść pieszo? Do galerii Kazimierz bulwarami miała naprawdę niedaleko, nie musiała przecież przeciskać się do samego centrum. Jedyne, czego się obawiała, to fakt, że w drodze mógłby ją złapać ulewny deszcz, a wtedy nie byłoby już tak przyjemnie. Ostatecznie więc wyszła z mieszkania na Bajecznej i udała się na przystanek tramwajowy. Od razu uznała, że to był znacznie lepszy pomysł niż spacer wzdłuż rzeki. Chłód przeszywał na wskroś, a zimny, nieprzyjemny wiatr tylko potęgował to uczucie. Znacznie przyjemniej było obserwować tę aurę z okna swojego mieszkania.
W tramwaju, do którego wsiadła, tak jak przypuszczała, panował ścisk. Ludzie niemal napierali na siebie, stłoczeni w trzech wagonikach. Był to swoisty urok tego miasta, zwłaszcza o tej porze, w godzinach szczytu. Kraków w ogóle był bardzo klimatycznym miejscem i Ania nigdy nie żałowała, że urodziła się właśnie tutaj. Lubiła historię, a ta należąca do Krakowa była zdecydowanie jedną z najciekawszych. Urok, czar, magia miejsc, które można było odwiedzić w okolicach rynku, a w szczególności na Kazimierzu, były niepowtarzalne. Ania lubiła spacerować samotnie tymi starymi brukowanymi uliczkami i przypominać sobie historie, które niegdyś opowiadał jej dziadek, zabierając na spacery. W tym wszystkim nawet nie przeszkadzało jej to, że Kraków był turystycznym miastem pełnym ludzi przybywających z każdego zakątka świata. Mistyczna atmosfera wygrywała nawet z jej wewnętrznymi lękami. Nawet teraz, gdy pogoda zupełnie nie zachęcała, wręcz odstraszała, było tu mnóstwo turystów.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na studia w Krakowie – powtarzała Ula za każdym razem, gdy wybierały się na spacer po klimatycznych zakamarkach dawnego miasta królów. – Chyba nigdzie nie ma takiej atmosfery, takiego klimatu jak tutaj. Cały Kraków kojarzy mi się z kamienicznym mieszkaniem starej wróżki, pełnym tajemnic, ciekawych przedmiotów i niesamowitych historii.
– I kojarzy ci się z zapachem kadzidła? – śmiała się Ania.
– Dokładnie! Skąd wiedziałaś?
– Bo mi z tym kojarzy się stara wróżka – dodała rozbawiona.
– Och, wiesz, o co mi chodzi. Tu jest taka niepowtarzalna aura, że nawet nie wiem, jakie słowa mogłyby lepiej opisać moje odczucia. A żydowski Kazimierz aż prosi się o to, by co najmniej raz się zgubić w jego uliczkach!
– A to akurat nic nowego. Mówi się, że nie zwiedził dokładnie Kazimierza ten, kto choć raz się na nim nie zgubił.
– A ty się zgubiłaś?
– Oczywiście! Pomimo tego, że dziadek przyprowadzał mnie tu od dziecka!
Uśmiechała się na każde wspomnienie tych wspólnych wycieczek. Bardzo żałowała, że nie mogła już trzymać go za rękę i słuchać tych barwnych opowieści, które w przepiękny sposób rozwijały jej wyobraźnię.
Kiedy tylko weszła do galerii handlowej, od razu zaczęła się zastanawiać, co mogłaby podarować Uli na jej trzydzieste urodziny. Przyjaciółka kolekcjonowała co prawda porcelanowe filiżanki, ale miała ich już tyle, że nie mieściły się we wszystkich witrynkach, jakie Ula miała w mieszkaniu. Poza tym, nie tak dawno sama też podarowała jej jedną. Spotkawszy na Kleparzu starszą panią sprzedającą używane przedmioty, wypatrzyła wśród nich piękną, pękatą filiżankę w barwne kwiatuszki i wiedziała, że Ula będzie przeszczęśliwa, gdy tylko ją zobaczy. Tak też było, od razu postawiła ją na honorowym miejscu! A może mogłaby jej kupić cały serwis kawowy? Ale na dobrą sprawę z całej porcelany, jaką miała przyjaciółka, uzbierałyby się pewnie co najmniej trzy takie zestawy. I wtedy minęła sklep, z którego wnętrza wydobywały się oszałamiające zapachy. To był strzał w dziesiątkę! Całe regały aromatycznych kaw i herbat, a do nich suszonych owoców, orzechów w czekoladzie i innych dodatków pyszniły się swoją obfitością. Kiedy pani ekspedientka zaczęła doradzać w wyborze i pokazywać kolejne mieszanki naparów, Ania sama miała ochotę kupić sobie kilka torebek tych aromatycznych smakołyków. Trudno było się zdecydować, dlatego ostatecznie wzięła cały kosz różnych herbat, kaw, bakalii, dorzuciła jakieś słodycze i nie mogąc się oprzeć, dobrała dwie śliczne filiżanki w drobniutkie listki. Tym bardziej wydały jej się wyjątkowe, gdy okazało się, że były to dwa ostatnie, unikatowe egzemplarze. Sprzedawczyni wszystko starannie zapakowała, prosząc jednak o ostrożność ze względu na bardzo delikatną porcelanę. Ania podziękowała, zabrała też kilka produktów dla siebie, po czym zadowolona wyszła ze sklepu. Z ulgą odetchnęła, wychodząc na przestronny hol. Udało jej się szybko wybrać odpowiedni prezent, dzięki czemu uniknęła bezproduktywnego snucia się po sklepach. Wstąpiła jeszcze do drogerii, by kupić kilka niezbędnych kosmetyków, i już miała z podniesioną głową wymaszerować z centrum handlowego, gdy w torebce przewieszonej przez ramię rozdzwonił się jej telefon. Przewróciła oczami, bo trzymając zapakowany prezent i zakupy kosmetyczne, nie miała ręki, by do niej swobodnie sięgnąć. Rozejrzała się dookoła, po czym ujrzawszy ławkę stojącą nieopodal, ruszyła w tamtym kierunku, by na chwilę odłożyć pakunki.
Westchnęła ciężko, gdy na wyświetlaczu telefonu ujrzała numer matki. Pewnie stała teraz pod jej drzwiami do mieszkania i dobijała się bez opamiętania. Musiała wziąć głęboki wdech, nim odebrała.
– Na miłość boską, gdzie ty jesteś? – usłyszała pełen pretensji zarzut.
– Mamo, w galerii Kazimierz.
– A co ty robisz w galerii?
– Jestem na zakupach – westchnęła, kręcąc głową.
– A co ty znowu kupujesz?
– Mamo, coś się stało, że dzwonisz? – postanowiła po prostu nie odpowiadać na poprzednie pytanie.
– No stoję pod twoimi drzwiami i czekam, aż mi otworzysz!
– Teraz ci nie otworzę, bo mnie nie ma.
– To ja poczekam, tylko się pośpiesz!
Ania zacisnęła powieki. Wcale nie musiała się śpieszyć. Nie chciała się śpieszyć. Miała idealną okazję, by uniknąć dzisiejszej rozmowy z mamą, a raczej konieczności wysłuchiwania jej spostrzeżeń z ostatnich dni. Tylko co miałaby ze sobą zrobić, skoro tak naprawdę właśnie miała wracać do domu?
– Ale ja jeszcze nie załatwiłam wszystkiego, co chciałam, mamo – powiedziała stanowczo.
– A co ty niby masz do załatwiania?
– Wyobraź sobie, że mam swoje sprawy.
– Jakie ty możesz mieć sprawy, o których ja nie wiem! – prychnęła matka. – Wracaj, wracaj, czekam.
– Nie, mamo. Ty wracaj, do siebie. Ja jeszcze nie skończyłam zakupów i na pewno jeszcze trochę mi zejdzie.
– Ale…
– Pa, mamo – ucięła, po czym rozłączyła się.
Serce dudniło jej w piersi, niemal czuła, jak obija się o żebra. Nieczęsto sprzeciwiała się matce, woląc unikać niepotrzebnych pretensji, teraz jednak dzieliła je dość spora odległość i Ania nie miała żadnych skrupułów, by w końcu postawić na swoim. Musiała przyznać przed samą sobą, że choć wciąż drżały jej dłonie i dopiero próbowała uspokoić oddech, jej serce zalała przyjemna fala satysfakcji. Rzadko miewała to uczucie tryumfu, dlatego teraz była z siebie naprawdę dumna. Tylko co miała ze sobą począć? Matka z pewnością jeszcze co najmniej piętnaście minut spędzi pod jej drzwiami, później zadzwoni jeszcze raz, by się upewnić, czy Ania mówiła poważnie, wolała więc nie ryzykować spotkania się z nią jednak gdzieś po drodze. Do Uli też nie mogła zadzwonić, by do niej dołączyła, bo przecież właśnie kupiła jej prezent urodzinowy. Rozejrzała się wokół, po czym postanowiła po prostu usiąść w jednej z kawiarni i tam przeczekać co najmniej pół godziny. Zamówiła oczywiście kawę i ciastko czekoladowe, by nie siedzieć przy pustym stoliku i nie przyciągać zdziwionych spojrzeń. Gdyby sytuacja jej do tego nie zmusiła, pewnie nigdy sama z siebie nie usiadłaby samotnie w kawiarni, wszystko jednak było w tej chwili lepsze niż kolejne popołudnie spędzone z matką. Przez chwilę tylko poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Nie powinna przecież w ten sposób traktować własnej mamy, ale z drugiej strony… czy ona mogła z kolei w taki sposób traktować ją? Nie liczyć się ze zdaniem własnej córki, narzucać jej nawet rytm dnia i krytykować wszystko, co Ania pragnęła zrobić samodzielnie? Oczywiście, że nie! I to właśnie usprawiedliwiało jej niezbyt porządne zachowanie. Mama jednak nie musiała o niczym wiedzieć, a Ania przecież naprawdę była w galerii!
Zerkała na zegarek raz po raz, dopijała powoli białą kawę, dojadała ciastko i obserwowała krążących po centrum handlowym ludzi. Niektóre kobiety z naręczami toreb z tych wszystkich drogich sklepów naprawdę ją zadziwiały. Wiele z nich wyglądało tak, jakby zakupy były sensem ich życia! Przemierzały korytarze po kilka razy, a z każdym kolejnym wzbogacały się o kolejną torbę z logo następnego luksusowego sklepu. Ania nigdy nie miała potrzeby otaczać się mnóstwem, jej zdaniem zbędnych, przedmiotów. Była estetką, lubiła to, co ładne i gustowne, ale wychodziła z założenia, że lepiej mieć kilka porządnych rzeczy niż kilkanaście takich, które po niedługim użytkowaniu trzeba było wyrzucić. I nie chodziło tylko o ubrania. Czasem myślała, że choć ma mało bliskich znajomych, to tak naprawdę oni wszyscy byli dla niej najbardziej wartościowymi ludźmi. Jeśli do kogoś nie pałała sympatią, z czasem ta relacja po prostu się urywała. Ona zresztą też nigdy nie zabiegała o czyjąś uwagę, nigdy tym bardziej nie pragnęła stać się przebojową osobą, będącą w centrum uwagi. Robiła po cichu swoje i to jej odpowiadało.
– Przepraszam, czy coś jeszcze podać? – zapytała kelnerka, która nagle pojawiła się przy stoliku.
– Nie, dziękuję. Dopiję kawę i poproszę o rachunek – powiedziała nieco speszona.
– Oczywiście. – Dziewczyna uśmiechnęła się i zabrała pusty talerzyk po ciastku.
Ania musiała przyznać, że było bardzo dobre, więc zdecydowała się wziąć jeszcze jeden kawałek na wynos. Kiedy tylko uregulowała należność, zabrała swoje zakupy i upewniwszy się, czy spędziła wystarczająco dużo czasu w kawiarni, w końcu wyszła. Mama faktycznie dzwoniła po około piętnastu minutach, nie odebrała jednak. Wytłumaczę się następnym razem, pomyślała, po czym sama upomniała się w myśli. Nie musiała się nikomu tłumaczyć, a tym bardziej swojej zaborczej matce! Zapłakawszy w duchu nad swoim brakiem asertywności, zatrzymała się gwałtownie na środku korytarza. Musiała coś z tym zrobić! Musiała w końcu zacząć stawiać na swoim i przede wszystkim przełamać te wszystkie lęki, które wciąż głęboko w niej siedziały. Potrzebowała silnego wstrząsu, impulsu, który pozwoliłby jej te wszystkie bariery pokonać! I los chyba wziął sobie na poważnie tę jej niemą prośbę, bo w tej samej chwili poczuła mocne uderzenie w plecy i nim zdążyła zareagować, straciła równowagę i runęła na podłogę, a wraz z nią wszystkie zakupy, w tym misternie zapakowany prezent dla Uli. Ania aż jęknęła, gdy podniosła głowę, nie z bólu jednak. Spomiędzy przeźroczystej folii zamajaczyły jej piękne filiżanki. Były w kawałkach.ROZDZIAŁ 2
Powoli próbowała się podnieść z zimnej podłogi, zbierając jednocześnie rozsypane zakupy, gdy nagle poczuła mocny uścisk na ramieniu i odważne szarpnięcie w górę.
– Najmocniej panią przepraszam! – powiedział przejęty mężczyzna i od razu omiótł ją wzrokiem, jakby chcąc upewnić się, czy jest cała i nieuszkodzona. – Nic się pani nie stało? – zapytał.
– Mnie nie – mruknęła, po czym schyliła się po zapakowany prezent.
Spojrzała zrezygnowana na pozostałości filiżanek i podniosła w końcu wzrok. Teraz to mężczyzna wpatrywał się w potłuczoną porcelanę i widać było, że robiło mu się coraz bardziej głupio. Wreszcie popatrzył na nią skruszony, przepraszającym wzrokiem. Ani na chwilę zabrakło przysłowiowego języka w gębie. Właśnie takie relacje były dla niej najbardziej krępujące – twarzą w twarz, z obcą osobą, na odległość zaledwie kilkunastu centymetrów. Gwałtownie spuściła wzrok, znów wbijając go w uszkodzony prezent.
– To moja wina, wlepiłem oczy w telefon i nie zauważyłem pani – westchnął. – O filiżanki proszę się nie martwić, odkupię je, proszę tylko powiedzieć, gdzie je pani dostała.
– To były dwie ostatnie z tego wzoru – powiedziała smutno.
Usłyszała ciche przekleństwo. Popatrzyła niepewnie na mężczyznę, po czym westchnęła ciężko.
– W takim razie zwrócę za nie podwójnie – zadeklarował szybko, widząc jej rozczarowaną minę.
– Proszę się nie deklarować, nie wie pan, ile kosztowały – zaśmiała się z ironią. – To jest chińska porcelana. No, była.
– Nieważne – żachnął się. – To znaczy, nieważne, ile kosztowały. Zniszczyłem je, więc odkupię. Proszę mi powiedzieć, gdzie je pani kupiła, od razu tam pójdziemy i wybierze pani coś podobnego, niezależnie od ceny – dodał szybko.
– Nie ma takiej potrzeby… – zaczęła skrępowana.
Wiedziała, że to był naturalny odruch z jego strony, po prawdzie tak wręcz należało się zachować, Ania jednak wolała już sama kupić kolejne filiżanki, nie wyobrażała sobie brać od tego mężczyzny jakichkolwiek pieniędzy, a tym bardziej więcej, niż wydała!
– Nalegam – powiedział stanowczo. – Jeśli nie chce pani, by zjadły mnie wyrzuty sumienia, proszę mnie zaprowadzić do tego sklepu – wysilił się na nieśmiały, ale szczery uśmiech.
Ania znów westchnęła, zawahała się przez chwilę, ale kiedy mężczyzna ujął w dłoń przyczepioną do wstążki metkę z logo sklepu i zaczął rozglądać się wokół, by znaleźć odpowiedni szyld, dała za wygraną. Podniosła z podłogi wciąż leżącą tam reklamówkę z zakupami z drogerii, po czym wskazała głową kierunek przed nimi. Ciągle czuła się nieswojo, a uczucie skrępowania nie mijało, tym bardziej że mężczyzna wciąż próbował ją zagadywać. Niestety, to była kolejna rzecz, której w sobie nie lubiła. Nie potrafiła nawiązywać kontaktu z drugim człowiekiem, nawet jeśli wydawał się on całkiem sympatyczny. Czy ów lęk bądź wstyd był spowodowany po prostu wpajanymi przez matkę frazesami, że ludziom nie należy ufać, a każdy musi sam troszczyć się o siebie? Teraz już rozumiała, że niewiele było w tych naukach prawdy, niemniej pewne przyzwyczajenia zostały i trudno było się ich wyzbyć.
– To tutaj? – zapytał kontrolnie mężczyzna, gdy zatrzymała się przy sklepowej witrynie, by upewnić się, czy aby na pewno na wystawie nie ma jeszcze choć jednej takiej filiżanki.
Skinęła tylko głową, po czym oboje weszli do sklepu. Ekspedientka zamrugała szybko zaskoczona, widząc Anię po raz drugi dzisiaj, a kiedy ujrzała powód jej kolejnej wizyty, a więc stłuczoną porcelanę, tylko westchnęła smutno.
– Przykro mi, nie mamy więcej egzemplarzy. To limitowana edycja, do sklepów przyszła ograniczona liczba i nie mamy nawet możliwości sprowadzenia z hurtowni kolejnej partii.
– Rozumiem – odparła smutno Ania.
– Może zaproponuje nam pani zatem coś podobnego? – wtrącił mężczyzna.
– W zasadzie… Coś się znajdzie, ale mogę też zadzwonić do naszego sklepu w Galerii Krakowskiej – powiedziała nagle i rozpromieniła się zadowolona. – Być może tam jeszcze nie wszystkie się sprzedały!
– Nie, nie ma takiej potrzeby. Zresztą jest już późno, nie bardzo mam czas jechać jeszcze do centrum, a urodziny są jutro i… – zaczęła Ania, lecz nie zdążyła dokończyć, bo mężczyzna przerwał jej w pół zdania.
– Proszę sprawdzić. Ja z panią pojadę, a potem odwiozę panią do domu – odezwał się z nadzieją w głosie.
Ania poczuła, jak serce zaczyna jej mocniej bić. Miałaby wsiąść do samochodu z jakimś obcym facetem? Co to, to nie! Nie ma mowy, by zachowała się aż tak nieodpowiedzialnie!
– Nie ma takiej potrzeby, naprawdę – powiedziała szybko. – Znajdziemy tutaj coś odpowiedniego, na pewno. – Wymusiła uśmiech, popatrzyła na kasjerkę, po czym podeszła do regału z porcelaną. Faktycznie, nic nie urzekło jej tak bardzo, jak tamte delikatne listki wymalowane ręcznie z największą starannością. Chodziła więc wzdłuż półek, nie mogąc się teraz zdecydować. I wtedy usłyszała to, czego tak bardzo usłyszeć nie chciała.
– W Krakowskiej są jeszcze cztery egzemplarze! Mogę zadzwonić do koleżanki, aby odłożyła dla pani! – zaświergotała ekspedientka.
Ania zacisnęła mocno powieki. Teraz już zupełnie wszystko przestało jej się podobać. Świadomość tego, że jej pierwszy, najlepszy wybór jest jeszcze dostępny, przysłoniła wszystko. Przemożna pokusa odzyskania właśnie tych dwóch chińskich filiżanek, które przyjaciółka na pewno doceni, zaczęła wygrywać z zawstydzeniem i lękiem. Czy mogła więc skorzystać z propozycji tego obcego mężczyzny, wsiąść z nim do samochodu i pojechać do centrum tylko po to, by uzupełnić prezent? Co powiedziałaby…
– Dobrze, jedźmy więc – rzuciła nagle, wiedziona impulsem, jakim były już słyszane z tyłu głowy słowa matki.
Mężczyzna uśmiechnął się z ulgą, ekspedientka zaś od razu wykonała telefon do koleżanki z drugiego sklepu. Tylko Ania czuła, jak napięcie w niej zaczyna narastać. Kiedy podążała we wskazanym kierunku, za nieznanym sobie zupełnie mężczyzną, miała wrażenie, że postradała zmysły. Przecież mogłaby podjechać tramwajem, później normalnie wrócić, ale w sumie nie chciało jej się tarabanić z zapakowanym już prezentem i pozostałymi zakupami do zatłoczonego wagonika. Kiedy wsiadła do samochodu zaparkowanego na parkingu nieopodal, serce zaczęło łomotać jej w piersi. To był ostatni moment, gdy jeszcze mogła się wycofać. Nie zrobiła tego jednak, tylko sięgnęła po pas. Poczuła nagle przyjemny skok adrenaliny, jakby robiła coś naprawdę zakazanego. Nieznajomy w milczeniu ruszył i skierował się w stronę centrum, dzięki czemu Ania mogła odetchnąć z ulgą. Przez chwilę tylko miała w głowie czarny scenariusz, według którego zostanie wywieziona gdzieś za miasto i brutalnie zamordowana. Kiedy jednak zorientowała się, że kierują się wprost do Galerii Krakowskiej, była już spokojniejsza.
– W zasadzie nawet nie zapytałem pani o imię. – Uśmiechnął się do niej po dłuższej chwili milczenia, gdy właśnie zatrzymali się na światłach.
– Ania. – Rzuciła w jego stronę niepewne spojrzenie.
– Aleksander, miło mi. – Podał jej dłoń.
Odwzajemniła uśmiech, po czym znów zapatrzyła się przed siebie. Była zbyt skrępowana, by ciągnąć jakąkolwiek rozmowę, a kierowca najwyraźniej to wyczuł, bo sam też nie zagadywał na siłę. Dopiero gdy wysiedli na parkingu, zapytał, czy wie, gdzie dokładnie znajduje się ten sklep, kiedy zaś przyznała, że nie ma pojęcia, przystanęli na chwilę przed tablicą informacyjną. Ania ukradkiem przyglądała się swojemu towarzyszowi, gdy w skupieniu szukał położenia sklepu z porcelaną. Był wysoki, znacznie wyższy od niej. Miał ciemne, idealnie ułożone włosy i brązowe, bardzo ładne oczy. Na twarzy miał kilkudniowy zarost, co bardzo jej się spodobało. Wyglądał na szczupłego, choć ubrany był w jesienny płaszcz. Czy był w jej typie? W zasadzie Ania nawet nie była pewna, jaki był jej typ mężczyzny. Zresztą po co w ogóle się nad tym zastanawiała? Zawstydziła się, uświadamiając sobie, że przecież od dawna nie była z nikim, nie była nawet pewna, czy potrafiłaby sobie poradzić w relacjach damsko-męskich. Speszona spuściła na chwilę wzrok, mając wrażenie, że czerwieni się jak piwonia w maju na samą myśl o mężczyźnie w jej życiu.
– Mam! – usłyszała nagle radosny okrzyk. – Parter, z naszej perspektywy w lewym pasażu. Idziemy? – Popatrzył na nią zadowolony.
– Tak, chodźmy.
Skinął głową, po czym przepuścił ją przodem, wchodząc do windy. Zjechali na parter w ciszy, wpatrując się w bliżej nieokreślone punkty w podłodze. Nie dość, że winda była klaustrofobicznie mała, przywołująca najgorsze sceny z horrorów, to jeszcze przebywanie na tak małej powierzchni z obcym, a jak się okazało, całkiem atrakcyjnym mężczyzną, stało się dla Ani wyjątkowo krępujące. Przebierała nogami, licząc kolejne sekundy spędzone w zamknięciu.
– Boi się pani wind? – zapytał nagle.
– Nie, skąd taka konkluzja? – popatrzyła na niego zaskoczona.
– Mam wrażenie, że jest pani zestresowana.
Zamrugała szybko, rozchyliwszy lekko usta, po czym spuściła wzrok.
– Ma mnie pan – westchnęła ciężko, uznając, że przyznanie się będzie lepszą wymówką niż wyjawienie prawdziwego powodu jej nerwowej reakcji.
– Spokojnie, nie jest pani sama.
I w tym rzecz, pomyślała, a po chwili zamarła jeszcze bardziej.
– Gdybyśmy się nagle zatrzymali, przynajmniej byłoby nam raźniej – powiedział wesoło, po czym podskoczył tak gwałtownie, że aż światło w windzie niepokojąco zamrugało.
Popatrzyła na niego złowrogo i już miała go upomnieć, ale kiedy winda gwałtownie zatrzymała się, zabrakło jej tchu, a serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Nie mogła w to uwierzyć, to nie działo się naprawdę. Już miała go zwymyślać za tę dziecinadę, kiedy drzwi nagle się rozsunęły. Byli na parterze. Odetchnęła z ulgą, po czym znów upomniała się w myśli. Była zbyt przewrażliwiona, choć musiała przyznać, że to, co zrobił mężczyzna, było wyjątkowo dziecinne.
– Mam nadzieję, że pani nie uraziłem? – zapytał po chwili, widocznie przejęty, gdy rzuciła mu kolejne niezbyt przyjemne spojrzenie.
– Ma pan szczęście, że nie zatrzymaliśmy się pomiędzy piętrami. To było bardzo głupie – przyznała szczerze.
– Przepraszam – odparł zmieszany. – Ma pani rację, sam nie wiem, czemu to zrobiłem – westchnął.
Widziała, że zrobiło mu się bardzo głupio, nawet zaczęła się zastanawiać, czy dobrze uczyniła, zwracając mu uwagę w taki sposób, niemniej sam przyznał, że zachował się niestosownie. Tym bardziej że była dla niego zupełnie obcą osobą. Wydał jej się przez to takim dużym chłopcem, niezbyt dojrzałym, i niestety bardzo stracił przez to w jej oczach. O ile w ogóle można było mówić, że zaczynał w jakikolwiek sposób zyskiwać. Nie był ani jej znajomym, ani kolegą, przyjechała z nim tutaj jedynie dlatego, że sam się uparł, by odkupić te nieszczęsne filiżanki, w innym razie rozstałaby się z nim tuż po feralnym upadku i nigdy więcej nie miała z nim już nic wspólnego.
– Chyba jesteśmy na miejscu – odezwał się dopiero, gdy dotarli do celu.
– Na to wygląda.
Ania uniosła wzrok w stronę szyldu, po czym zerknąwszy na mężczyznę, weszła do sklepu. Wyjaśniła ekspedientce, czego szukają, a ta, poinformowana przez koleżankę z galerii Kazimierz, od razu podała jej odłożone filiżanki. Były idealne, dokładnie takie same, jak te potłuczone. A może nawet, dzięki temu, że tak bardzo chciała je mieć, stały się jeszcze ładniejsze? Sprzedawczyni zapakowała je starannie, owijając dodatkowo folią bąbelkową, by tym razem bezpiecznie dotarły do domu. Ania odruchowo wyciągnęła portfel, zapominając na chwilę, że przecież nie przyjechała tutaj sama. Aleksander wciąż stał za jej plecami, a gdy tylko zobaczył, że zabiera się za płacenie, sam wyciągnął kartę i przyłożył do terminala. Popatrzyła na niego lekko zmieszana, po czym kiwnęła głową, dając za wygraną. Skoro tak bardzo chciał odkupić swoje winy, nie miała już zamiaru mu w tym przeszkadzać.
– No dobrze, w takim razie ja pójdę już na tramwaj. Stąd nie mam daleko do domu.
– Ale…
– Naprawdę, dziękuję za chęci. Wiem, że zadeklarował pan odwiezienie mnie, ale to nie będzie konieczne, nie chcę pana fatygować. To zaledwie kilkanaście minut – weszła mu w słowo.
– No dobrze, w takim razie odwiozę jedynie pani zakupy. Proszę tylko podać mi adres – powiedział, udając poważnego.
Ania miała ochotę wymownie postukać się w czoło, upominając się za swoje roztargnienie. Przewróciła tylko oczami, westchnęła ciężko, po czym podążyła z powrotem na parking. Zapomniała w tym całym zamieszaniu, że przecież w aucie mężczyzny zostawiła swoje torby. Kiedy dotarli do samochodu, chciała zabrać swoje rzeczy i wrócić na przystanek, Aleksander jednak stanowczo zaprotestował.
– Obiecałem panią odwieźć do domu i chciałbym dotrzymać obietnicy. To moja wina, że spędziła pani na zakupach więcej czasu, niż było to konieczne. Proszę pozwolić mi odkupić swoje winy w pełni.
– Naprawdę, zrehabilitował się pan już w zupełności. Nie chcę robić kłopotu, nie mam daleko.
– To ja narobiłem kłopotu pani. Nalegam. A jeśli boi się pani, że będę ją potem nachodził, proszę wysiąść ulicę wcześniej. – Uśmiechnął się niemrawo.
Zupełnie nie o to chodziło. W zasadzie, gdyby się go obawiała, nie wsiadłaby z nim do samochodu. A może właśnie dlatego teraz tak się opierała. Musiała przyznać, że nie było to do końca odpowiedzialne, ostatecznie nadal nic o nim nie wiedziała, poza tym, że miał na imię Aleksander. Czy mogła mu zaufać i pozwolić, by odwiózł ją do domu? Mogła przede wszystkim zaufać intuicji, która podpowiadała, że nic jej nie grozi. Kiwnęła w końcu głową, uśmiechnęła się łagodnie, po czym wsiadła do samochodu. To była dobra decyzja, bo gdy tylko wyjechali z parkingu na ulicę, deszcz rozpadał się na dobre, a wiatr, jaki się zerwał, z pewnością wiał tutaj aż od Tatr. Gdyby przyszło jej w taką pogodę wracać choćby z przystanku do swojego mieszkania, prezent dla Uli musiałaby suszyć suszarką, o ile w ogóle do czegokolwiek jeszcze by się nadawał. Aż mocniej wcisnęła się w fotel, gdy niebo przeszyła błyskawica, a za chwilę złowrogo zagrzmiało nad ich głowami.
– Co za pogoda o tej porze roku – odezwał się bardziej do siebie Aleksander i spojrzał w górę przez przednią szybę, nachylając się nieznacznie nad kierownicą.
– Mnie też burze kojarzą się raczej z wiosną niż jesienią – odparła mimowolnie Ania.
– Raczej próżno czekać na naszą złotą polską jesień.
– Miejmy nadzieję, że choć zima będzie śnieżna i mroźna.
– Sądząc po ostatnich latach, z tym też może być różnie – odparł i spojrzał na nią z uśmiechem. – Lubi pani zimę?
– Chyba najbardziej z wszystkich pór roku – odwzajemniła uśmiech.
– Za co najbardziej?
– Za gorącą herbatę z miodem, goździkami i sokiem malinowym – powiedziała, po czym zawstydziła się lekko.
– I cytryną – dodał raźno.
– I z cytryną.
Popatrzyli na siebie uśmiechnięci, po czym Ania szybko spuściła głowę. Nie chciała, by nieznajomy zauważył, że się rumieni, choć w ciemnościach późnego, jesiennego popołudnia rozświetlonego jedynie blaskiem miejskich latarni mógł tego nie dostrzec.
Poprosiła, by zatrzymał się na parkingu pod pobliskim sklepem, podziękowała mu za podwiezienie i sięgnęła do klamki. Nie zdążyła otworzyć drzwi, gdy zapytał:
– Tutaj pani mieszka, czy rzeczywiście wskazała pani inną ulicę?
– W tamtym bloku – powiedziała bez wahania i wskazała na budynek.
Przecież nie podawała mu numeru mieszkania, dodała w duchu, gdy lekki niepokój zaczął ogarniać jej umysł. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, po czym raz jeszcze na nią popatrzył i dodał:
– Może jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy.
– Może lepiej nie wpadajmy, za dużo szkód. – Uśmiechnęła się, siląc na żart.
– Racja. Więc może po prostu jeszcze kiedyś się spotkamy.
Ania nie skomentowała, za to podziękowała, po czym rozłożywszy parasolkę, wysiadła z samochodu i szybkim krokiem ruszyła w stronę bloku. Nie odwracała się za siebie, bo deszcz wciąż zacinał tak ostro, że choć miała blisko do klatki, dotarła do niej cała przemoczona. Musiała przyznać, że nie spodziewała się, iż jej dzień zakończy się podwiezieniem do domu przez obcego mężczyznę. Całkiem interesującego w dodatku.
Gdy weszła do mieszkania, zdążyła jedynie odłożyć zakupy i prezent dla Uli, kiedy rozdzwonił się jej telefon. Po raz kolejny Ania przekonała się, że jej matka miała niewiarygodne wyczucie czasu.
– No w końcu! Gdzie ty do licha się włóczysz? Czekałam na ciebie i czekałam!
– Mamo, mówiłam ci, że jestem w galerii i jeszcze mi zejdzie. Nie musiałaś czekać.
– A ty wiedziałaś, że czekać będę, więc mogłaś wrócić wcześniej.
– Nie mogłam.
– W ogóle nie obchodzi cię stara matka.
Ania tylko przewróciła oczami. Jak zwykle nie miała ochoty się z nią spierać.
– Mogłaś uprzedzić, że przyjdziesz.
– A to ja muszę się u ciebie zapowiadać?
Znowu przeinaczyła jej słowa. Dziewczyna westchnęła tylko, po czym zaznaczyła, że jutro też jej nie będzie, bo wybiera się na urodziny. Nie wspomniała oczywiście do kogo, bo matka gotowa była zapukać do Uli i siłą wyciągnąć córkę z mieszkania, byle tylko znów posiedzieć u niej w kuchni i pomarudzić. Nie obyło się oczywiście bez pytań, do kogo i na jak długo wychodzi, Ania jednak stanowczo odparła, że idzie do koleżanki z pracy, po czym delikatnie zauważyła, że mama powinna w końcu zająć się sobą. Matka jednak puściła tę uwagę mimo uszu i poprosiła, by po urodzinach koniecznie się do niej odezwała. Ona ani myślała to robić, potaknęła jednak dla świętego spokoju. Kiedy wreszcie zakończyła tę nużącą rozmowę, opadła na sofę zmęczona. Nie wiedziała, czy to maraton po galeriach, czy właśnie wymiana zdań z rodzicielką tak wyzuły ją z energii. Potrzebowała kilku długich minut, by zmotywować się do czegokolwiek. Najprzyjemniejsze wydało jej się teraz przepakowanie prezentu dla Uli i właśnie od tego zaczęła. Wyciągnęła potłuczone filiżanki z misternie ułożonej kompozycji, po czym delikatnie wyjąwszy z drugiego pudełka nowe, przełożyła je do ozdobnego opakowania. Miała nadzieję, że tym razem doniesie prezent do Uli bez żadnych niespodzianek po drodze. Uśmiechnęła się pod nosem – to byłoby naprawdę złośliwe zrządzenie losu, gdyby pomiędzy piętrami coś znów pokrzyżowało jej plany.
Podskoczyła jak oparzona, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Aż jęknęła, gdy w pierwszej kolejności pomyślała, że to matka jednak zdecydowała się dziś jeszcze ją odwiedzić. Na szczęście, gdy na palcach podeszła do drzwi i zerknęła przez wizjer, okazało się, że za nimi stała Ula. Już miała jej otworzyć, gdy zorientowała się, że przecież na stoliku w pokoju wciąż stał prezent dla niej!
– Chwileczkę! – krzyknęła i pobiegła do pokoju, by wcisnąć pakunek do szafy.
– Co ty tam robisz?! Jeśli nie jesteś sama, to chętnie go poznam, nie chowaj go do szafy!
Ania przewróciła oczami, po czym, gdy tylko upewniła się, że prezent jest dobrze schowany, wróciła, by otworzyć Uli drzwi.
– No i gdzie go schowałaś? – zaśmiała się przyjaciółka.
– Do szafy!
– No dobra, a tak serio?
– A tak serio, musiałam się ubrać.
– I ubrałaś się w mokre ubrania? – Ula popatrzyła na jej mokre spodnie, których nie zdążyła jeszcze zmienić po powrocie z zakupów.
– Nie zdołałam jeszcze poszukać nic nowego, dlatego szybko włożyłam to samo – wytłumaczyła.
– Gdzie tak zmokłaś?
– Musiałam pójść na zakupy, skończyły mi się kosmetyki i… takie tam – zaczynała się denerwować.
– Że też ci się chciało w taką pogodę… – powiedziała Ula, po czym niepewnie dodała: – Ania… Miałabym do ciebie prośbę… A właściwie chciałabym prosić o pomoc.
– Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. O co chodzi?
– Mogłabyś mi jutro pomóc przygotować coś do jedzenia?
– Co konkretnie?
– Tort? – Ula popatrzyła na Anię z nadzieją.
– Tort?!
– Ten bezowy, którym mnie kiedyś częstowałaś. On był taki pyszny…
– Ale to była taka improwizacja, przecież to się nie nadaje dla gości!
– Anka, on był najlepszy na świecie! Nakielny się przy nim chowa! A przecież wiesz, jakie tam są pyszne ciasta.
– A nie lepiej zamówić? Na pewno nie będzie z tym problemu.
– No właśnie dzwoniłam przed chwilą, powiedzieli, że powinnam zamówić wcześniej, a ja zupełnie o tym zapomniałam.
– Jak można zapomnieć o torcie na urodziny?
Ula tylko wzruszyła ramionami. Wciąż jednak patrzyła na Anię wyczekująco, aż ta ostatecznie się zgodziła. Nie potrafiła odmawiać. Tym bardziej nie w takiej sprawie. Nie była tylko pewna, czy uda jej się odtworzyć tamten smak. Faktycznie, w lecie, gdy sezon na owoce rozkwitał, a na skwerku pod blokiem codziennie można było spotkać sprzedawców ze świeżymi owocami i warzywami, zaczęła eksperymentować z wypiekami, a ta beza wyszła jej chyba najlepiej ze wszystkich. Ale tak jak wspomniała, to był jednorazowy wypiek, nigdy wcześniej ani nigdy potem już czegoś takiego nie robiła.
– A co, jeśli mi nie wyjdzie?
– Na pewno wyjdzie! Ja ci zrobię zakupy, podrzucę ci wszystko z samego rana!
– Na zakupy to ja muszę iść jeszcze dzisiaj, gdybym potrzebowała kolejnego podejścia. Poza tym, beza powinna przestać w lodówce.
– To pójdę z tobą! Albo pójdę sama i wszystko ci przyniosę.
– Nie ma takiej potrzeby, niech to będzie w takim razie mój prezent dla ciebie, bo z tego wszystkiego nie zdążyłam niczego kupić – powiedziała bez zająknięcia, czerpiąc satysfakcję z tego, że udało jej się nabrać Ulę.
Przyjaciółka podziękowała jej i widać było, że kamień spadł jej z serca. Choć z pozoru była spontaniczna i czasem roztrzepana, Ula uwielbiała, gdy wszystko było dopięte na ostatni guzik. Była perfekcjonistką i tryumfowała, gdy sprawy układały się po jej myśli. Każde niedociągnięcie zaś drażniło ją do tego stopnia, że zaczynała tracić swoją wewnętrzną równowagę i niejednokrotnie skupienie. Tym bardziej więc Ania wiedziała, że musi się postarać, by nie zawieść przyjaciółki. To miał być w końcu jej wielki dzień!
Ciąg dalszy w wersji pełnej