Owoc miłości - ebook
Owoc miłości - ebook
Eliza i Max wracają do Parchowa po odzyskaniu przez Interpol klejnotów babci Anny.
Przed nimi czas decyzji w sprawie ślubu, zarządzania willą w Gdyni i pracy Elizy na uczelni. Do tego Max chce wrócić do swojego dawnego nazwiska. A Felicja Skierka ogłasza, że młodzi odziedziczą po niej gospodarstwo „Iskierka”, czym wzburza rodzinę.
Tymczasem Zenek Korycki z Wawelu pokazuje im nieznany list królowej Marysieńki opisujący złoty wisiorek. Matylda, przyjaciółka Elizy z uczelni, prosi ją o pomoc w przygotowaniach i wyjazd na konferencję do Kopenhagi. Eliza wybiera się tam z Maxem i na zdjęciach klejnotów ze skarbca królewskiego w Rosenborg Slot zauważa broszę duńskiej królowej, łudząco podobną do wisiorka królowej Marysieńki...
A co ze ślubem, podróżą poślubną i… owocami ich miłości?! Jak młodzi pogodzą dodatkowe wyzwania z własnymi planami?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-265-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W stronę Felcinej werandy dobiegł pośpieszny tupot stóp. Anna, Felcia i Kaśka, dopijające przy stole kawę, spojrzały w kierunku alejki. Po chwili na szczycie schodów pojawili się Eliza i Max. Oboje lekko zasapani, ale miny mieli rozbawione.
– Coś się stało, że wróciliście? – zainteresowała się Anna.
– I dlaczego lecieliście jak wariaci?! – dodała Felcia. Obie starsze panie pokiwały głowami na znak zgody.
– Niby dorośli, a jak dzieci – rzuciła Kaśka, wzruszając ramionami.
Młodzi opadli na krzesła, z których poderwali się kilkanaście minut temu.
– Podjęliśmy ważną decyzję! – wykrzyknęła po chwili Eliza, wyrównawszy nieco oddech.
– Podjęliśmy… – zawtórował dudniącym basem Max, ale nie dokończył, bo kobiety przy stole zasłoniły sobie uszy.
– Maksiu, nie strasz seniorów! – zachichotała Eliza.
– To ja niby jestem seniorką?! – oburzyła się Kaśka, mama Elizy.
– Oj tam, oj tam. – Felcia zaraźliwie zaśmiała się głośno.
– Wkrótce nią będziesz – dorzuciła Anna z uśmiechem od ucha do ucha.
Kaśka po słowach matki już szykowała się do riposty.
– Kiedy zostaniesz babcią, to od razu przejdziesz do kategorii seniorek – ubiegła ją Felcia i ze stoickim spokojem splotła dłonie na brzuchu.
– Babcią?! – zawołała Kaśka i wpatrzyła się w córkę z popłochem w oczach.
– Jak przyjdzie na to czas, mamuś, to ci powiem. Zawsze ci wszystko mówię. – Eliza uśmiechnęła się jak niewiniątko. – Przecież my jeszcze ślubu nie mamy… chyba. – Przeniosła wzrok na Maxa, który w odpowiedzi wyszczerzył zęby.
– No tak, ślubu nie macie – potwierdziła nieco już rozluźniona Kaśka i wzruszyła ramionami.
– A wracając do seniorek… – przypomniała sobie Eliza, po czym mrugnęła – …Max mi kiedyś mówił, że jeśli ktoś odzywa się do oficerów i żołnierzy niższych rangą, to zwraca się do nich, używając tytułu najstarszego stopniem, stąd ci seniorzy. Tak jest zgodnie z regulaminem! – dodała, patrząc przekornie na matkę.
– Eliza ma rację! – przytaknął Max.
– Czyli co się stało, dzieci, że przybiegliście z powrotem do nas? – wróciła do pierwszego pytania Anna, nie zwracając uwagi na dylematy Kasi.
– Maksio miał rację – oświadczyła Eliza i spojrzała na niego przymilnie. – Ślub odbędzie się w Boże Narodzenie!
Jej radosne spojrzenie przebiegło po twarzach kobiet i zatrzymało się znowu na Maksie.
– Nie wytrzymacie do Wielkanocy? – zaciekawiła się Kaśka i znowu podejrzliwie omiotła wzrokiem kibić córki.
– Maksio mi przypomniał, że ślub na Wielkanoc już wcześniej zarezerwowała sobie Wika, więc nie będziemy robić kumulacji. Zresztą chcemy być na jej ślubie, a ona na naszym. Poza tym my mamy dłuższy staż, więc nie wypada, żeby młodsi nas wyprzedzili. – Eliza po ostatnich słowach zachichotała.
– Jak to dłuższy staż?! – Kaśka przymrużyła oczy. – Przecież od zeszłej nocy świętojańskiej minęło dopiero… – zaczęła liczyć miesiące na palcach, mamrocząc pod nosem.
– A poprzednie pięć lat nie jesteś łaskawa, mamuś, doliczyć?! – przerwała jej córka.
– Ale przecież…
– A poza tym, kochana kuzyneczko – zwrócił się do Kaśki, dudniąc, Max – lata wojny liczą się do stażu podwójnie!
– A tego mi nie mówiłeś. – Eliza przewróciła oczami i wtuliła się w niego.
– Max ma rację – skwitowała poważnym tonem Felcia, choć w jej oczach zabłysły ogniki rozbawienia. – Miłości czasu wojny są najtrwalsze i tak będzie z wami.
– No przecież! – Max objął Elizę. – W ogóle czekają nas tu… – rzucił wzrokiem w kierunku wozowni – …i tam… – jego palec wskazał na wschód, w stronę Gdyni – …cudowne sielskie lata. – Pocałował narzeczoną.
– Mój ty srebrny rycerzu. – Eliza pogładziła jego czuprynę przetykaną tu i ówdzie srebrzystymi nitkami i przymknęła powieki.
– Jak słodko, srebrny rycerzu – powtórzyła za nią echem Felcia. – Wiecie co?! – Wyprostowała się nagle, a jej spojrzenie przewędrowało po twarzach siedzących przy stole. – To trzeba uczcić! Kasiu, ty już wiesz, co i gdzie stoi, prawda?
– A która z nich będzie najbardziej odpowiednia? – spytała Kaśka, przechylając zabawnie głowę.
– Przynieś pigwówkę! – zaordynowała po krótkim zastanowieniu Felcia. – Ją, jak wiecie, najlepiej jest spożywać przy suchym kaszlu, przeziębieniu, grypie i jesiennym przesileniu, ale oprócz tego – rozejrzała się wokół z szelmowskim uśmiechem – jest najbardziej odpowiednia na specjalne okazje, a taka trafiła nam się dzisiaj!
– Ale czy zeszłoroczna będzie już dobra? – spytała z powątpiewaniem Anna.
– Zostały jeszcze dwie butelki tej sprzed dwóch lat – uspokoiła ją Felcia, podnosząc swój kościsty palec. – Znajdziesz je, Kasiu, na najniższej półce za zasłonką, za butelkami z żurem – wyjaśniła. – A ponieważ zrobiło się tak fajnie – zatrzepotała powiekami – to potowarzyszę też Maksiowi i poproszę o małą czarną.
Siorbnęła ze swojego dużego kubka resztki poprzedniej kawy.
– Wypijesz jeszcze jedną?! – zdziwiła się Anna.
– Kiedyś wypijałam dziennie nawet trzy szatany, a ten był dopiero pierwszy. – Felcia przesunęła opróżniony kubek w kierunku brzegu stołu.
– Kto chce jeszcze?! – Eliza poderwała się i sięgnęła po tacę leżącą na rattanowym stoliku pod drugą ścianą werandy.
– To może w takim razie ja też wypiję – zawahała się Anna. – Ostatecznie nie co dzień trafiają się tak miłe wieści.
– Mamuś, ale ty przy swoich skokach ciśnienia – próbowała zaoponować Kaśka.
– Dzisiaj nie piłyśmy porannej, bo przed śniadaniem poszłyśmy na grzyby – zachichotała Anna. – Trzeba więc nadrobić!
– A ja też mogę liczyć? – dopytał ciszej niż zwykle Max.
– No jasne! Zresztą wszyscy będą pić kawę dzięki tobie! Zrobić ci w twoim…
– …garnku?! – dokończył za Elizę Max i uśmiechnął się szeroko.
– Dostaniesz w swoim garnku, ale ekstrasowo także w świątecznej filiżance, dzikusie – odparła wesoło dziewczyna i pokazała kciuk.
Po kilku minutach na stole stały już parujące odświętne filiżanki, „garnek”, czyli brzuchaty kubek Maxa, a także pigwówka w karafce, kieliszki i półmisek z ciastem, ku któremu zgodnie pofrunęły dłonie wszystkich siedzących przy stole.
– Nie ma to, Felciu, jak twoja drożdżówka – odezwała się po chwili Anna.
– A toast, żarłoki? – Kaśka roześmiała się w głos i wskazała na ponownie napełnione kieliszki.
– To o mnie już wszyscy zapomnieli? – rozległ się z progu sieni głos Jana Werry, który wkroczył na werandę z parującą filiżanką. – Dotarł do mnie jakiś gwar z kuchni, ale nie sprawdzałem, bo chciałem dokończyć zapisywaną myśl. Kiedy tam zajrzałem, było już pusto, ale drzwiczki od kredensu zostały uchylone… – jego zawsze rumiana twarz zwróciła się w stronę Felci – …i od razu zorientowałem się w sprawie. Kieliszek też sobie przyniosłem. – Wyciągnął go z kieszeni koszuli.
– No, toś mnie, Janku, zaskoczył! I to miło! – pochwaliła swojego męża, nie męża Felcia. – Usiądź przy młodych. – Wskazała mu miejsce głową.
– Czyli okazja związana z nimi? – Jan zerknął na twarze Elizy i Maxa.
– Będziemy sobie ślubować na Boże Narodzenie – wyszeptała Eliza.
– Tylko żadnych kuligów! – zakrzyknął nieoczekiwanie Jan, aż wszyscy drgnęli.
– Masz rację, ale nie strasz dzieci. – Felcia pogroziła mu palcem.
– No więc skoro tak – Jan Werra otaksował Elizę wzrokiem, wzruszył ramionami, a potem spojrzał na stojący przed nią kieliszek z bursztynową nalewką – to go rekwiruję.
Wyciągnął rękę, ale Eliza zatrzymała ją swoją dłonią.
– Mogę wypić. Na pewno – uśmiechnęła się.
– To w takim razie – sięgnął po karafkę i napełnił przyniesiony przez siebie kieliszek nalewką – jestem gotów – rzekł, a jego radosne spojrzenie przemieściło się wokół stołu. Podniósł kieliszek.
– A toast? – spytała Felcia.
– To nie było jeszcze?! – Jan się zakłopotał.
– Czekamy, aż ty go wygłosisz – odrzekła z niezmąconym spokojem Felcia, a pozostali pokiwali głowami.
– Ja?! No dobrze… powiem wam coś. Elizo i Maksie! – zaczął po chwili podniosłym tonem i wstał. – Kiedy dotarłem wreszcie na to wzgórze pełne słońca… – Głos mu się dziwnie załamał. Dla odwrócenia uwagi zrobił krok w kierunku wejścia na werandę, udając, że spogląda na wzgórze i dolinę.
– Janie! – przywołała go do porządku Felcia. – Kochany Janku – powtórzyła nieco milszym tonem. – Wtedy nam wszystkim się wydawało, że tutaj jest już komplet… – pociągnęła zaczęty przez niego toast.
– Właśnie, dziękuję za podpowiedź – spojrzenie Jana wróciło nad stół – i kiedy nam wszystkim się wydawało, że tutaj jest już komplet – powtórzył – przybył długo wyczekiwany przez naszą księżniczkę Elizę – zerknął na nią z uśmiechem – ogromny wysrebrzony rycerz. Z początku niewiele wskazywało na to, że poza tajemną misją związaną z kuferkiem z wiśniowego drewna pojawi się jeszcze inna, chyba nawet ważniejsza.
Eliza po tych słowach wtuliła się w Maxa.
– Ale moje oczy i Felcine także – Anna podniosła nieśmiało palec – i Anny również, więc nasze oczy dojrzały w zapadających wówczas ciemnościach dziwne błyski przemieszczające się między oczami młodych, a nasze zmysły zarejestrowały dziwne fluidy, które oboje generowali. Były one tak silne, że ich energia przyćmiła nawet blask płomieni ogniska, a także światło fajerwerków świętojańskich. Potem nastąpiło tajne spotkanie w kuchni… – przyciszył głos i zerknął w kierunku sieni domu – …podczas którego iskry między wami było widać już gołym okiem. A jeszcze potem, długo po północy, coś was pociągnęło do świątyni dumania – uśmiechnął się do młodych, przenosząc wzrok na dolinę ze stawem. – A o poranku, w trakcie śniadania, którego głównym daniem była jajecznica z boczkiem…
– Jajecznica na boczku! – poprawiła go Felcia.
– Słusznie, biło od was światło szczęścia, jakby nagle słońce wstało po zachodniej stronie nieba. Każdy następny dzień z wami był coraz piękniejszy, aż nadszedł dzisiejszy… – zawiesił głos, bo dojrzał, że Eliza z błyskiem w oczach uniosła dłoń z pierścionkiem. – Oczywiście, po drodze były oświadczyny Maxa w Dolinie Loary, potem powtórzone specjalnie dla nas – uzupełnił – po których młodzi się poznawali, aż wreszcie dojrzeli do dzisiejszej decyzji.
Zatrzymał się i głęboko odetchnął.
– Czyli, jak rozumiem, już możemy wypić – zniecierpliwiła się tą przydługą mową Felicja i podniosła kieliszek.
– Felciu, jeszcze moment – powstrzymał ją Jan Werra, pokręcił głową, i choć to wydawało się prawie niemożliwe, jeszcze bardziej pokraśniał. – Kochana Elizo, kochany Maksie, przyjmujemy z radością waszą deklarację o terminie ślubu, wytrwajcie w tej decyzji, przygotowujcie się wewnętrznie do tego dnia, a o resztę my zadbamy. Na zdrowie!
Ręce z kieliszkami wypełnionymi bursztynową nalewką powędrowały ponad stół, dało się słyszeć lekkie stuknięcia szkła, po czym toast został spełniony z radością. Max skorzystał z okazji i soczyście wycałował narzeczoną.
– A nie będzie wam żal – Kaśka zwróciła się do córki – że nie da się poparadować po ślubie po wsi?
– Nasza miłość rozgrzeje grudniową aurę na tyle, że wokół nastanie maj albo czerwiec – rozpoczęła pompatycznie Eliza, ale zakończyła chichotem. – Niektórzy kiedyś musieli się trochę maskować – zerknęła na matkę – ale ja – podniosła palec – nie muszę. Co prawda też byliśmy na Mull of Kintyre, ale jakoś nie trafiło nam się podobnie.
– Ty, ty, ty! – Pogroziła jej na niby matka, ale zaraz przewróciła oczami, co dla wszystkich było aż nadto czytelne, że wciąż radośnie wspomina wycieczkę z Maciejem do Szkocji sprzed prawie czterech lat.
– Orkiestra dudziarzy nie maszerowała dla nas brzegiem morza – rzuciła z udawanym żalem Eliza. – Nie mieliśmy też szczęścia obejrzeć wschodu słońca, ale budząc się co ranka, miałam inną rozrywkę.
– Jaką? – zainteresowała się Felcia.
– Tylko bez szczegółów! – zastrzegła babcia Anna, uśmiechając się szeroko. Nie wiedzieć czemu Kaśka się naburmuszyła.
– Każdego ranka, gdy tylko otworzyłam oczy, podziwiałam swój pierścionek na tle ciemnego zarostu mojego rycerza. – Eliza pogładziła policzek Maxa dłonią. Na jej serdecznym palcu lśnił pierścionek zaręczynowy. – A kiedy się budził, wtedy…
– Tylko bez szczegółów! – przerwała jej Kaśka.
– Robiliśmy razem… śniadanie! – zawołała rozbawiona Eliza. – Kiedyś znowu tam pojedziemy.
– Ale wtedy Kendraw albo Hedley czy kto tam będzie właścicielem tego wiejskiego domku muszą sprawić sobie nieco większy samochód, bo jednak mini morris jest zbyt mały jak na moje nogi – zaśmiał się tubalnie Max, aż wszyscy zasłonili sobie uszy.
– Może Hedley zostawi nam wówczas swojego śliwkowego rolls-royce’a? – Mrugnęła Eliza.
– Wróćmy jednak do tematu. Jak sobie wyobrażacie wasz ślub? – spytała Kaśka.
– Jak?! – Eliza wzruszyła ramionami i rozejrzała się wokół. – Jan mówił, że my mamy tylko przygotować się wewnętrznie, a o resztę wy zadbacie. Czy coś źle zrozumiałam?
– Wszystko zrozumiałaś jak trzeba! – Uderzył się w piersi Jan Werra. – Moja w tym głowa, żeby wszystko było jak należy, ale myślę, że kiedyś mi jednak zdradzisz, co i jak byś chciała.
– Ślub mamy i Maćka był piękny, babci z Ryszardem cudowny, więc jest z czego czerpać pomysły. – Przewróciła oczami Eliza. – Najważniejsze już wiem i to się nie zmieni… – Spojrzała na Maxa.
– Czyli jednak masz jakieś marzenie albo nawet macie już wspólne ustalenia, co? – spytała babcia.
– I to kluczowe! – Eliza podniosła palec i wtuliła się w narzeczonego.
– A zdradzisz je nam? – spróbowała dociec babcia.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na młodych.
– Wam? Zawsze! – prychnęła dziewczyna. – Umówiliśmy się z Maksiem, że… – zawiesiła głos i teraz jej spojrzenie przebiegło wokół stołu – …nie mamy żadnych istotnych wymagań oprócz jednego… – znowu zawiesiła głos – …chcemy wziąć ślub i już!
Wpatrzyła się maślanymi oczami w wybranka, który ją pocałował i mocno przytulił.
– Coś takiego! Co za skromność! – Rozanielona babcia złożyła dłonie.
– Moja krew – zachichotała Felcia, choć uciszyła się, widząc krytyczne spojrzenie pokraśniałego Jana.
– Może Maksio zdąży załatwić sobie obywatelstwo? – zastanowiła się Eliza, muskając policzek Maxa. – Ja go kocham jako Maxa Bonko, ale on koniecznie chce zostać Julianem Zalewskim – dodała.
– Chcę i kropka – potwierdził kategorycznie Max.
– Ależ Krysia byłaby z ciebie dumna – rzuciła z nabożeństwem Felcia, składając dłonie.
– A czy to się da załatwić tak od ręki? – zainteresował się Jan Werra.
– Trochę czasu do grudnia zostało – zauważyła Kaśka.
– Pojutrze wybierzemy się do Gdańska, żeby to wszystko dokładnie sprawdzić. Jeszcze dzisiaj poradzimy się Ryszarda, który na pewno podpowie nam coś konkretnego.
– O! I to jest słuszna myśl. Jak to dobrze, że mamy nadwornego prawnika – zgodziła się Anna.
Po południu okazało się, że uzyskanie obywatelstwa wcale nie jest takie proste. Trzeba przygotować specjalny wniosek i dołączyć do niego niezbędne dokumenty w przekładzie tłumacza przysięgłego. Komplet dokumentów należy złożyć w urzędzie wojewódzkim, a obywatelstwo nadaje prezydent RP. Ryszard stwierdził, że obecnie czas oczekiwania wynosi ponad rok. A do Gdańska warto pojechać dopiero za kilka dni po uzyskaniu przysięgłego tłumaczenia.
Max wyglądał na zmartwionego.
– W Stanach Zjednoczonych ta procedura nie trwa krócej – zauważył Ryszard. – Spójrz na to w ten sposób, że Eliza będzie szczęśliwsza, jeśli podczas ślubu będziesz jeszcze Maxem Bonko, a wystawienie dokumentów z nowym, a właściwie starym rodowym nazwiskiem załatwisz, kiedy przyjdzie na to czas. Trudno – podsumował, rozkładając ręce.
Dopiero w kolejnym tygodniu Max mógł pojechać do urzędu wojewódzkiego w Gdańsku, aby tam złożyć wniosek o nadanie polskiego obywatelstwa. Wybrali się razem z Elizą, bo ona, korzystając ze złotej jesieni, zapragnęła pospacerować uroczymi uliczkami Nowego Miasta, wysłuchać carillonów wygrywanych z wieży ratuszowej, a może też wypić kawę i zjeść ciasteczko w okolicy Dworu Artusa. Zaparkowali na Targu Węglowym i ruszyli powoli do kompleksu urzędu wojewódzkiego przy ulicy Okopowej. Po załatwieniu sprawy wracali w kierunku Długiego Targu. Mijając okazały budynek komendy wojewódzkiej policji, Max nagle przypomniał sobie, że jakiś czas temu obiecał nadkomisarzowi Maksymilianowi Pietrydze odwiedziny.
– Nie pogniewasz się, Elizo, jeśli korzystając z okazji, wpadnę do niego na kilka, może kilkanaście minut? – spytał zakłopotany, wskazując na wielkie drzwi wejściowe do gmachu.
– Hm… ale nie dłużej niż na pół godziny. Myślę, że tyle czasu zajmie mi zajrzenie do kilku sklepików, które i tak by cię nie ciekawiły – odparła, uśmiechając się pod nosem.
– Obiecuję, że na ile się da, skrócę pobyt u niego – odparł Max, zadowolony z jej zgody.
– Próbuj, ale jakby co, znajdziesz mnie gdzieś w okolicach fontanny Neptuna. Odezwij się.
Max ucałował narzeczoną. Ona odprowadziła go wzrokiem do drzwi, a potem ruszyła w kierunku Złotej Bramy.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
Centrum Gemini – skrótowa nazwa Centrum Kultury i Rozrywki otwartego latem 2000 roku. Obiekt obecnie (czerwiec 2022) już nie istnieje, został rozebrany na przełomie lat 2018/2019. Centrum Gemini było bardzo lubiane przez mieszkańców Gdyni, gremialnie przez nich odwiedzane, i wielu trudno było się pogodzić z decyzją jego rozbiórki, mimo że w tym samym miejscu ma ponoć stanąć coś okazalszego (Wszystkie przypisy pochodzą od autorki).
2.
Sea Towers – wielokondygnacyjny kompleks apartamentowy z częścią biurowo-usługową, usytuowany przy Nabrzeżu Prezydenta w Gdyni. We wrześniu 2007 roku, kiedy podziwiają go Eliza i Max, budowniczowie byli gotowi do wywieszenia wiechy, co nastąpiło niebawem 19 października.