- promocja
- W empik go
Pageboy - ebook
Pageboy - ebook
BESTSELLER „NEW YORK TIMESA”
NAJBARDZIEJ OCZEKIWANA KSIĄŻKA ROKU
Pageboy nie tylko skrzy się od intymnych historii – od sekretnych romansów po walkę z wizerunkiem ciała i zmagania z konfliktami rodzinnymi – to także afirmacja siły, jaka płynie z bycia widzianym. W tym sugestywnym i lirycznym debiucie nominowany do Oscara Elliot Page uchwycił uniwersalne ludzkie doświadczenie poszukiwania siebie i swojego miejsca w tym skomplikowanym świecie.
„Mogę cię pocałować?” Do światowej premiery Juno zostały dwa miesiące, a Elliot Page po raz pierwszy znalazł się w queerowym barze. Było lato, upał, powietrze aż się lepiło, kiedy na nią patrzył. A potem to się stało. Na oczach wszystkich. Przeżycie bez precedensu. Tu wykonał krok do odkrycia siebie jako osoby queer, osoby trans. Krok do odkrycia swoich pragnień, marzeń, swojego „ja”, bez nieznośnego ciężaru wstrętu do samego siebie, który nosił w sobie od tak dawna. Ale dla Elliota dwa kroki do przodu zawsze wiązały się z jednym krokiem w tył.
Dzięki ogromnemu sukcesowi Juno Elliot stał się jednym z najbardziej uwielbianych aktorów na świecie. Jego marzenia się spełniały, ale presja kolejnych ról go dusiła. Zdarzały się role, która przyprawiały go o dreszcze na planie i poza nim. Kariera, która była ucieczką od rzeczywistości do świata wyobraźni, nagle stała się koszmarem.
Kiedy radził sobie z krytyką i nadużyciami ze strony niektórych z najpotężniejszych ludzi w Hollywood, z przeszłością, która deptała mu po piętach, i społeczeństwem, które chciało zmusić go do binarności, Elliot często milczał, niepewny, co robić. Aż przelała się czara.
Nominowany do Oscara gwiazdor, który urzekł świat swoimi rolami, w końcu dzieli się historią w przełomowym i inspirującym pamiętniku o miłości, rodzinie, sławie – i z siłą, radością i przekonaniem odkrywa to, kim naprawdę jest.
Nasza prawdziwa osobowość, nasze ja, jest dziełem całego naszego życia. Pageboy pomaga wytyczyć kurs.
Jamie Lee Curtis
Żarliwa, głęboko poruszająca i niesamowicie przejmująca. To nie jest po prostu książka o tym, co to znaczy być trans, ale o tym, co to znaczy być człowiekiem.
Alok Vaid-Menon
Elliot Page (ur. 1987) to nominowany do Oscara aktor, producent, reżyser i scenarzysta. Pageboy to jego literacki debiut.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67790-96-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na przestrzeni minionych lat kilka razy myślałem o napisaniu książki, ale nigdy nie wydawało się to ani właściwe, ani – szczerze mówiąc – możliwe. Ledwo mogłem usiedzieć na miejscu, a co dopiero tkwić nieruchomo na tyle długo, żeby wykonać tak wymagające zadanie. Energia mojego mózgu szła na zmarnowanie, stale wyciekała, próbując ukryć i kontrolować mój dyskomfort. Ale teraz jest inaczej. Na nowo. Nareszcie mogę żyć w zgodzie ze sobą, w tym ciele, w teraźniejszości – i godzinami stukać w klawiaturę w towarzystwie mojego psa Mo wylegującego się na słońcu, z wyprostowanymi plecami i wyciszonym umysłem. To niegdyś niewyobrażalne zadowolenie nie pojawiłoby się bez opieki zdrowotnej, którą otrzymałem, a ponieważ ataki na opiekę afirmującą płeć się nasilają, podobnie jak wysiłki, żeby nas uciszyć, wydaje się, że nadszedł właściwy czas, by przelać słowa na papier.
Oto więc jestem, wdzięczny i przerażony, piszący bezpośrednio do was. Osoby trans spotykają się z rosnącą przemocą fizyczną, a o naszym człowieczeństwie regularnie „debatuje się” w mediach. Kiedy mamy zaś możliwość samodzielnego opowiedzenia naszych historii, queerowe narracje bardzo często są dzielone na czworo lub, co gorsza, uniwersalizowane – jedna osoba staje się figurą wszystkich. Istnieje nieskończona liczba sposobów bycia queer i trans, a moja historia opowiada tylko o jednym z nich. Jak piszę dalej, wszyscy jesteśmy tylko pyłkiem we wszechświecie i mam nadzieję, że mówiąc prawdę, dodam jeszcze jeden pyłek, aby rozwiać ciągłą dezinformację dotyczącą życia osób queer i trans. Jeśli ktoś z was jeszcze tego nie zrobił, zachęcam do poszukania innych obszernych i różnorodnych narracji autorstwa pisarek i pisarzy, aktywistek i aktywistów oraz osób LGBTQ+. Jest w czym wybierać. Ruch na rzecz transwyzwolenia dotyczy nas wszystkich. Każdy doświadcza płci – radośnie lub opresyjnie – na różne sposoby. Jak pisze Leslie Feinberg w Trans Liberation: „Ten ruch da ci więcej przestrzeni na oddech – na bycie sobą. Na odkrycie głębszego znaczenia, co to znaczy być sobą”.
Pisząc tę historię, przypominałem sobie każdą chwilę najlepiej, jak potrafiłem. Kiedy nie mogłem przywołać szczegółów, kontaktowałem się z tymi, którzy dzielili ze mną jakieś doświadczenie, żeby uzyskać większą klarowność. Kilka imion zostało zmienionych, podobnie jak pewne fakty, gdy konieczna stała się ochrona czyjejś tożsamości. W niektórych fragmentach odnosiłem się do siebie, używając poprzedniego imienia i dawnych zaimków. To wybór, który wydawał mi się słuszny, kiedy mówiłem o przeszłości, ale nie jest to zaproszenie, żeby robić tak samo. Należy również pamiętać, że chociaż w moim życiu płeć i seksualność prowadziły ciągły dialog, są to dwie odrębne rzeczy. Coming out jako osoba queer był zupełnie innym doświadczeniem niż coming out jako osoba trans, a to, kim jestem, ewoluowało, gdy uwolniłem się od oczekiwań innych. Te wspomnienia mają nielinearną narrację, ponieważ queerowość z natury jest nielinearna, to droga, która zakręca i wije się. Dwa kroki do przodu, jeden w tył. Spędziłem dużą część życia, dokopując się do prawdy, zarazem przerażony, że wszystko runie. Opisuję to w ten sposób. Pod wieloma względami ta książka jest historią mojego rozplątywania się.
Akt pisania, czytania i dzielenia się doświadczeniami jest ważnym krokiem w przeciwstawianiu się tym, którzy chcą nas uciszyć. Nie mam nic nowego ani głębokiego do powiedzenia, nic, co nie zostało powiedziane wcześniej, ale wiem, że książki mi pomogły, a nawet mnie uratowały, więc być może ta pomoże komuś poczuć się mniej samotnie, bardziej sobą, bez względu na to, kim jest i na jakim etapie podróży się znajduje. Dziękuję, że chcesz przeczytać o mojej.1
PAULA
Paulę poznałem, gdy miałem dwadzieścia lat. Siedziała na kanapie u naszej przyjaciółki, jadła migdały, przyciskając kolana do piersi, i przedstawiła się:
– Jestem Paula.
Jej głos emanował ciepłem, życzliwością. Nie chodziło o to, że jej oczy zalśniły, ale o to, że cię odnalazły. Czułem, że patrzy.
Wybraliśmy się do Reflections. To był pierwszy raz, gdy poszedłem do baru dla gejów, i miał się okazać ostatnim na długi czas. Nigdy nie szło mi we flircie. Flirtowałem, kiedy nie chciałem, a kiedy chciałem, robiło się dziwnie. Staliśmy blisko siebie, ale nie za blisko. Powietrze było tak gęste, że mogłem w nim zanurkować.
Tego lata popłynęliśmy łódką znajomego na niezamieszkaną wyspę i rozbiliśmy obóz. Usadowieni wokół ogniska braliśmy grzyby i piekliśmy łososia zawiniętego w folię aluminiową. Gwiazdy pulsowały, rozciągały się, jakby tworzyły całe zdania. Po grzybach zawsze płakałem, ale ona je uwielbiała; w końcu moje niespokojne łzy zamieniły się w radość. Zazdrościłem jej pewności siebie. Tańczyliśmy na plaży. Na zmianę graliśmy na gitarze gówniane covery.
Akurat wróciłem z miesięcznej podróży po Europie z moim najlepszym przyjacielem z dzieciństwa Markiem. Zaczęliśmy w Pradze i pojechaliśmy pociągiem do Wiednia, Budapesztu, Belgradu i Bukaresztu. Mieszkaliśmy w hostelach z wyjątkiem jednego dnia w Bukareszcie, kiedy Mark był tak chory, że wynajęliśmy pokój z klimatyzacją. Kupiłem w spożywczaku pojedynczo pakowane plastry sera i włożyłem je do małej zamrażarki minilodówki w pokoju hotelowym. Kiedy się mroziły, położyłem Markowi na karku i wzdłuż kręgosłupa wilgotne szmatki. Później porozkładałem na to zamrożone plastry sera; wydawało się, że to trochę pomogło. W pokoju było jacuzzi, więc siedzieliśmy w nim bez wody i przerzucaliśmy kanały telewizyjne, aż trafiliśmy na pornosa, którego akcja również miała miejsce w jacuzzi. Mark zjadł ser.
Działo się to przed erą smartfonów. Ogarnianie pociągów, hosteli, ludzi, wszystko z jednym bedekerem. Z kafejek internetowych wysyłaliśmy wiadomości do domu. „Hej, żyjemy”. Słałem mejle do Pauli, tęskniąc za nią. Myślałem o niej bez przerwy – kiedy jechaliśmy przez Austrię i gapiłem się na morze słoneczników; kiedy piłem piwo jagodowe w piwnicy w Belgradzie, z purpurowymi ustami i helikopterem w głowie, takim samym, jak wtedy, gdy całowaliśmy się po raz ostatni, a zarazem pierwszy; w dwunastogodzinnej podróży z Belgradu do Bukaresztu podczas jednej z najgorszych fali upałów od dziesięcioleci. Leżeliśmy z Markiem obok siebie na tej samej kuszetce, przy otwartym oknie, z głowami tak blisko niego, jak tylko się dało. Nie było klimatyzacji, nie mieliśmy wody. Słuchaliśmy Cat Power przez jedne słuchawki i popijaliśmy absynt. Czy słuchasz tego właśnie teraz? Płyty, którą ci nagrałem? zastanawiałem się, prawie wypowiadając te słowa na głos. Obserwowałem mijającą noc, serbski krajobraz, wiejski, nieruchomy, z rzadkimi, ulotnymi światłami. Myślałem o Pauli.
Ten czas w Reflections okazał się dla mnie czymś nowym, przebywanie w queerowej przestrzeni i bycie obecnym, czerpanie z tego radości. Wstyd wwiercił się w moje kości w odległych czasach i walczyłem, żeby oczyścić ciało z tego starego, toksycznego i erozyjnego szpiku. W sali panowało szczęście, podnosiło mnie na duchu, wymusiło na szczęce reakcję, bezwiedny, pewny uśmiech. Taniec, pot spływający po plecach i klatce piersiowej. Patrzyłem, jak włosy Pauli skręcają się i podskakują, gdy porusza się bez wysiłku, chaotycznie, ale z kontrolą, zmysłowa i silna. Przyłapałem ją na tym, że na mnie spogląda. A może na odwrót? Chcieliśmy dać się przyłapać. Jeleń w świetle reflektorów. Zaskoczeni, ale wpatrzeni.
– Mogę cię pocałować? – zapytałem, wstrząśnięty własną śmiałością, która pojawiła się jakby znikąd, być może nakręcona muzyką elektroniczną, obwód wyzwolenia, żądanie, żeby zostawić hamulce za drzwiami.
A potem to zrobiłem. W queerowym barze. Na oczach wszystkich. Zaczynałem rozumieć, o czym są te wszystkie wiersze, o co tyle zamieszania. Wcześniej wszystko wydawało się zimne, nieruchome, pozbawione emocji. Żadna kobieta, którą kochałem, nie odwzajemniała moich uczuć, a ta, która być może kochała, kochała mnie w niewłaściwy sposób.
A teraz proszę, ja na parkiecie z kobietą, która chciała mnie pocałować. Swarliwy, okrutny głos, który dotychczas zalewał mi głowę, ilekroć czułem pożądanie, umilkł. Może przez sekundę mogłem pozwolić sobie na przyjemność. Pochyliliśmy się, tak że nasze usta się musnęły, czubki języków ledwo się zetknęły, smakując się, wysyłając elektrowstrząsy do kończyn. Wpatrywaliśmy się w siebie, ciche zaznawanie.
Stałem nad przepaścią. Zbliżyłem się do swoich pragnień, marzeń, ja, bez nieznośnego ciężaru wstrętu do samego siebie, który nosiłem w sobie od tak dawna. Ale wiele może się zmienić w ciągu kilku miesięcy. A za kilka miesięcy premierę miał film Juno.2
ZAKŁADY O SEKSUALNOŚĆ
ZAKŁADY O SEKSUALNOŚĆ ELLEN PAGE – przeczytałem nagłówek i z twarzy odpłynęła mi krew. Artykuł Michaela Musto w „Village Voice” pojawił się w czasie największych triumfów Juno. Przeleciałem wzrokiem resztę tekstu. Wśród spekulacji na temat seksualności dwudziestolatki Michael napisał: „Chodzi mi o to, no ej, czy ona jest??? No wiecie, Libanką! Z pewnością ubiera się jak chłopczyca. Złóżmy do kupy lesbokawałki. Czy Juno jest... no wiecie!”.
Z dnia na dzień znalazłem się w centrum uwagi. Gdy dorastałem w Kanadzie, wiele razy nazywano mnie lesbą. W liceum znęcanie się nabrało nowej jakości, od drobnych żartów ze strony popularnych dziewczyn po dość okropne popisy, gdy zmuszono mnie do wejścia do męskiej łazienki. Już w środku, z nozdrzami zmarszczonymi od obcego, pisuarowego smrodu, odczekałem chwilę, nasłuchując, czy ich radość wyparuje, złagodnieje wraz z odległością – po czym wyszedłem i stanąłem twarzą w twarz z surowym nauczycielem angielskiego: „Natychmiast do gabinetu!”. Przeprosiłem. Nie powiedziałem, że zostałem wepchnięty.
Niedługo przed tym, jak nasiliło się znęcanie, na czas turnieju piłki nożnej zakwaterowano mnie z dziewczyną o imieniu Fiona w akademiku Uniwersytetu St. Francis Xavier. Saint FX znajduje się w Antigonish, mieście na północno-zachodnim krańcu Nowej Szkocji, rzut beretem od Cape Breton. Jest gospodarzem najstarszych istniejących zawodów Highland Games poza Szkocją. Kanadyjska Nowa Szkocja to po łacinie Nova Scotia, ale tamtejsze ziemie pierwotnie nosiły nazwę Mi’kma’ki. Mikmakowie mieszkają tu od ponad dziesięciu tysięcy lat.
Wciąż pamiętam śmiech Fiony. Słyszę go ponad wszelkimi innymi dźwiękami, przez wszystkie szumy, jak świdruje moje uszy, puchnie we mnie. Chciałem być blisko niej, chciałem, żeby mnie chciała. Byłem pomocnikiem bocznym; szybkim, małym, ale zwinnym. Ona grała w defensywie, była ostatnią linią obrony naszej drużyny i współkapitanką z pomocniczką środkową. Była urodzoną przywódczynią, władczą, ale miłą. Kryła nas. Uwielbiałem patrzeć, jak kopie piłkę – płynnie, z mocą i pewnością siebie, której jej zazdrościłem. Podkochiwałem się w niej.
Leżeliśmy na twardych łóżkach po przeciwległych stronach pokoju, ściany wyłożono ciemną tanią boazerią. Spojrzałem na sufit i głęboko wciągnąłem powietrze. Zatrzymać dla siebie czy wypuścić? Wrażenie było nadprzyrodzone, jakbym podglądał potencjalną przyszłość.
– Myślę, że mogę być biseksualna.
Powiedziałem to pozornie od czapy, nigdy nikomu nie mówiłem czegoś takiego.
– Wcale że nie – odparła natychmiast, niemalże odruchowo, po czym zachichotała.
Tym razem jej śmiech był ostry i przejmujący. Mimo to chciałem się śmiać z nią. W końcu bycie queer jest zabawne i wyczesane, no nie? Po słowie „homoseksualizm” wypowiedzianym zwyczajnie na zajęciach z edukacji zdrowotnej nastąpiłaby kakofonia chichotów. Wszystkie sitcomy, które oglądałem po powrocie ze szkoły, tylko to potwierdzały. Ilekroć ktoś darł ze mnie łacha lub gdy sam to robiłem, żart przywierał; gówno na podeszwie mojego buta. Reflektor oświetlający scenę od prawa do lewa. Stepowałbym wokół niego. Jak mokry pies próbowałbym się otrzepać, strząsnąć to.
Nie pamiętam, co zostało powiedziane później, tylko echo śmiechu i twardą powierzchnię sztywnego łóżka.
Nie mogłem spać, wymknąłem się więc w okolicach piątej rano na fluorescencyjny korytarz. Usiadłem na podłodze, żeby poczytać. Kurt Vonnegut był pierwszym pisarzem, którego naprawdę polubiłem, grając na nosie wiecie komu. Czytałem Matkę noc, powieść o moralnej niejednoznaczności. „Jesteśmy tym, kogo udajemy, i dlatego musimy bardzo uważać, kogo udajemy”. Siedząc samotnie w korytarzu, przeżuwałem te słowa. Wstyd swoją stałą falą przelewał się w moim ciele. Coś prześlizgnęło mi się między palcami. Nie próbowałem tego łapać. Czekałem, aż wzejdzie słońce.
Jedliśmy wszyscy śniadanie w części wspólnej. Były bajgle z sieci Tima Hortona i duża torba pomarańczy przyniesiona przez któregoś z rodziców. Dorośli przyglądali się nam, popijając kawę. Jadłem w milczeniu. Nie wiedziałem, jak spojrzeć Fionie w oczy, i uznałem, że najlepiej będzie tego nie robić. Chwyciłem ochraniacze na golenie, postanowiłem dotrzeć wcześniej na boisko i rozgrzać się przed meczem.
– Lesba.
Słowo mnie spoliczkowało, wypowiedziane zza tego szatańskiego uśmieszku, który tak dobrze poznam. Jakby się chełpiła: „Ha, nie jestem taka jak ty”. Powiedziała je popularna przyjaciółka Fiony. I to zakłuło. Jednorazowy ból, ledwie słowo, ale tak naprawdę zostaje na zawsze.
Potem sytuacja się zmieniła. Coś się zerwało. Wyczuwałem szepty, zmianę energii, spekulacje. Może to było dobre? Ten chwiejący się ząb należało wyrwać.
Kilka miesięcy później wraz z ojcem odwiedziliśmy moją babcię w Lockeport, małej wiosce rybackiej, gdzie mieszkało nieco ponad pięćset osób, położonej na południowym wybrzeżu prowincji. W porcie łodzie rybackie ciągnęły się wzdłuż długiego molo, kolorowe jak lampki choinkowe. Zużyta żółć, wyblakła czerwień, różne odcienie błękitu. Pocztówka z Nowej Szkocji.
Kiedy byłem dzieckiem, ojciec zabierał mnie do Lockeport pierwszego lipca, w święto zwane Dniem Kanady. Pomyślcie o czwartym lipca, ale z mniejszą niezależnością od Korony, coś bardziej jak „urodziny Kanady”. Jako białe dziecko dorastające w Nowej Szkocji nie miałem pojęcia o naszej historii. Nie uczono mnie tego, rozmiarów naszego ludobójczego dziedzictwa, systemowego rasizmu, segregacji.
Myślałem, że w Dniu Kanady chodzi o fajerwerki, paradę, kruche ciasto z truskawkami w podziemiach kościoła i moje ulubione wydarzenie tego dnia: „śliski słup”. Na końcu molo przymocowuje się długą cienką kłodę, tak żeby wystawała w port i zniżała się ku wodzie. W twarde drewno wciera się smalec, żeby było śliskie. Na dalekim końcu, tuż nad taflą oceanu, znajdują się banknoty przymocowane kawałkami smalcu, i to o nie walczą konkurenci. Tak naprawdę są tylko dwie strategie. Jedna: na brzuchu, powoli, mały ślizg do przodu, potem kolejny. To zwykle kończy się niepowodzeniem.
Kluczem do sukcesu wydaje się ślizg tak szybki, jak to możliwe, i zgarnięcie tyle pieniędzy, ile się da. To wiąże się jednak z nieuniknioną podróżą w kierunku mroźnego Atlantyku. Wypłynąwszy na powierzchnię, człowiek zbiera odklejone banknoty i stara się ignorować szok termiczny. Nad głową krążą mewy, które raz po raz nurkują za unoszącym się na wodzie tłuszczem. Nie, nigdy tego nie próbowałem.
Babcia nadal mieszkała w domu, w którym dorastał mój ojciec. Niewielki, piętrowy, z trzema sypialniami i białym sajdingiem. Za domem rozciągał się las, niekończący się las. Po drugiej stronie ulicy znajdował się sklep wielobranżowy mojego dziadka, Page’s Store. Nadal działa, chociaż nie jestem pewien, jak się teraz nazywa. Dodali dystrybutor paliwa.
Sypialnie na piętrze były połączone garderobą, którą przechodziło się z jednego pokoju do drugiego. Jako dziecko uciekałem tam, wskakując do wyimaginowanego wymiaru przez drzwi tak małe, jakby zaprojektowano je dla mnie. Pociągałem łańcuszek przy gołej żarówce, oświetlając cały asortyment skarbów. Wszystko wyglądało bardzo filmowo. Przeglądałem pudełka z nabojami, lustrowałem je z przymkniętymi oczami jak jubiler, zafascynowany tym, że coś tak maleńkiego może zabić jelenie, które widywałem przebiegające przez las. Ich stoickie ciała kołyszą się, pozornie zbyt wspaniałe, by paść od tak małej rzeczy.
– Dennis, co zrobisz, jeśli Ellen okaże się lesbą? – zapytała babcia mojego ojca, gdy siedzieliśmy na jej oszklonej werandzie. Jej głos miał ten sam ostry ton, którego używała, kiedy mówiła rasistowskie rzeczy. Jak na ironię rodem z piosenki Alanis Morissette, była to ta sama babcia, która dała mi niedźwiedzia z tęczowymi łapami i uszami, kiedy się urodziłem.
Miałem wtedy szesnaście lat i niedawno ogoliłem głowę na potrzeby filmu. Grali Toronto Blue Jays – bejsbol był jej ulubionym sportem, Blue Jays ukochaną drużyną. A może Red Soxs z Bostonu? To był jeden z ostatnich momentów, kiedy widziałem babcię przed jej śmiercią. Ciekawe, co by teraz pomyślała o swoim wnuku, gdyby nadal żyła? Wątpię, czy ponownie wybrałaby tęczę. Niektórzy jednak się zmieniają.
Sukces Juno zbiegł się z wymogiem, który jasno postawili przede mną ludzie z branży, że nikt nie może się dowiedzieć, że jestem queer. Że to nie byłoby dla mnie dobre, że powinienem mieć wybór, ufać, że tak będzie najlepiej. Nosiłem więc sukienki i makijaż. Brałem udział w sesjach zdjęciowych. Ukrywałem Paulę. Walczyłem z depresją i miałem ataki paniki tak silne, że zapadałem się w sobie. Ledwo mogłem funkcjonować. Odrętwiały i cichy, z gwoździami w brzuchu, nie byłem w stanie wyrazić głębi bólu, jaki odczuwałem, zwłaszcza że „spełniały się moje marzenia”. Przynajmniej tak mi mówiono. Odrzuciłem swoje uczucia jako zbyt teatralne, beształem się za niewdzięczność. Czułem się zbyt winny, żeby powiedzieć, że cierpię, że jestem ubezwłasnowolniony, że nie widzę przyszłości.
Po przeczytaniu artykułu Michaela Musto zadzwoniłem do swojej menedżerki, ale później natknąłem się na kolejny wpis na blogu szczegółowo opisujący ich rozmowę telefoniczną: „«Zastanawianie się, czy ktoś jest gejem, nie jest wredne», wrzasnąłem oburzony”. Jasne, nie jest wredne zwyczajne zastanawianie się, czy ktoś jest gejem. To, co było bezmyślne i niebezpieczne, to pisanie czegoś bez troski o uczucia młodej queerowej osoby.
Premierowy pokaz Juno odbył się na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto i wywołał gorący odzew. Nie miałem już wtedy osobistej rzeczniczki. Zdecydowałem, że mogę iść sam po tym, jak niewinne pytanie nastolatki – „Czy oglądałaś Xenę?” – spotkało się z odpowiedzią: „Nie, ponieważ nie jestem lesbijką”. Cieszyłem się, że już nie pracuję z tą kobietą – jej komentarze ilustrują Hollywood, przed którym wszyscy ostrzegają. Plastikowym, pustym, homofobicznym. Tyle że nie byłem przygotowany ani wystarczająco doświadczony, by samodzielnie poruszać się po tej scenie w blasku nowo zdobytej sławy.
Dziwnie jest dorastać jako aktor w Kanadzie, zwłaszcza w czasach mojego dorastania. Kanada nie miała pozłotki. Nie mieliśmy obsesji na punkcie olśniewania. Presja, by się maskować, przyszła wraz z Juno.
Na światową premierę Juno zamierzałem włożyć dżinsy i koszulę jak z westernu. Pomyślałem, że będę wyglądał cool, no i miała kołnierzyk. Elegancko, no nie? myślałem. Kiedy ekipa reklamowa Fox Searchlight dowiedziała się o moich planach, natychmiast zabrała mnie do domu towarowego Holt Renfrew na Bloor Street, z dramatycznym pośpiechem charakterystycznym dla hollywoodzkiego układu krążenia. Zaproponowałem garnitur. Uznali, że powinienem włożyć sukienkę i szpilki. Przegadali to z reżyserem, który po chwili do mnie zadzwonił. Powiedział, że się z nimi zgadza, nalegał, żebym dalej grał rolę. Michael Cera miał wypasione tenisówki, spodnie i koszulę z kołnierzykiem. Wyglądał elegancko. Zastanawiałem się, dlaczego nie zabrali go do Holt Renfrew? Pewnie nie miał nic do ukrycia, został zatwierdzony. Pasował do roli.
Słuchanie, że jestem nieodpowiedni, że nastąpiła pomyłka i jestem małym dziwadłem, które trzeba schować, a zarazem otrzymywanie pochwał za wyrzekanie się siebie, przypominało śliskie zbocze, po którym zjeżdżałem, odkąd sięgam pamięcią. I błonę przyklejoną do skóry, której nie mogę zmyć. Przymus rozrywania własnego ciała, coś w rodzaju kary – poczułem do siebie taką odrazę, jaką czuli do mnie oni.
Coraz więcej czasu spędzałem w Los Angeles. Konferencje prasowe o Juno, spotkania, „sezon nagród”, czyli tak naprawdę dwa sezony. Gdy wróciłem do Nowej Szkocji, w kolejnym artykule analizowano moją seksualność, być może próbując wygrać „seksualny zakład” Michaela Musto. „Frank”, „magazyn” wydawany w Halifaksie od 1987 roku, uważał się za czasopismo satyryczne, ale w rzeczywistości bardziej przypominał tabloid. Bawiłem w Santa Monica, kiedy zadzwonił do mnie ojciec i powiedział, że jestem na okładce: moje zdjęcie z Sundance z wielkim nagłówkiem, który brzmiał: CZY ELLEN PAGE JEST LESBIJKĄ?
Świat zawirował. Leżąc w łóżku w domku gościnnym bliskiej mi osoby, mocno zacisnąłem mokre oczy, łzy spływały po policzkach. Proszę, niech to będzie sen. Proszę.
Kiedy wróciłem do Halifaxu, gazeta była wszędzie. Zawsze w zasięgu wzroku w spożywczaku, na stacji benzynowej, w sklepie na rogu... i wszyscy zadawali to pytanie: „Czy Ellen Page jest lesbijką?”. Paula odwracała magazyn tyłem. Chowała za innymi gazetami. Kiedyś ukradła sporo egzemplarzy ze stacji benzynowej na południowym krańcu miasta.
Swoboda, którą odczuwałem podczas wakacji z Paulą, dobiegła końca.
W środku wydrukowano zdjęcie, na którym widniała Paula. Nasza mała grupka na imprezie. Pamiętam tę noc, spotkanie w mieszkaniu w jednym z ponurych apartamentowców, których wciąż jest bez liku w Halifaksie. W artykule spekulowano, czy jesteśmy w związku czy nie, sprawdzano plotki. Paula nadal nie wyoutowała się przed swoją rodziną. Wpatrując się w to zdjęcie, coś sobie uświadomiłem: musiał im to wysłać ktoś z moich przyjaciół. Nigdy się nie dowiedziałem kto.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------