Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Pageboy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pageboy - ebook

BESTSELLER „NEW YORK TIMESA”

NAJBARDZIEJ OCZEKIWANA KSIĄŻKA ROKU

Pageboy nie tylko skrzy się od intymnych historii – od sekretnych romansów po walkę z wizerunkiem ciała i zmagania z konfliktami rodzinnymi – to także afirmacja siły, jaka płynie z bycia widzianym. W tym sugestywnym i lirycznym debiucie nominowany do Oscara Elliot Page uchwycił uniwersalne ludzkie doświadczenie poszukiwania siebie i swojego miejsca w tym skomplikowanym świecie.

„Mogę cię pocałować?” Do światowej premiery Juno zostały dwa miesiące, a Elliot Page po raz pierwszy znalazł się w queerowym barze. Było lato, upał, powietrze aż się lepiło, kiedy na nią patrzył. A potem to się stało. Na oczach wszystkich. Przeżycie bez precedensu. Tu wykonał krok do odkrycia siebie jako osoby queer, osoby trans. Krok do odkrycia swoich pragnień, marzeń, swojego „ja”, bez nieznośnego ciężaru wstrętu do samego siebie, który nosił w sobie od tak dawna. Ale dla Elliota dwa kroki do przodu zawsze wiązały się z jednym krokiem w tył.

Dzięki ogromnemu sukcesowi Juno Elliot stał się jednym z najbardziej uwielbianych aktorów na świecie. Jego marzenia się spełniały, ale presja kolejnych ról go dusiła. Zdarzały się role, która przyprawiały go o dreszcze na planie i poza nim. Kariera, która była ucieczką od rzeczywistości do świata wyobraźni, nagle stała się koszmarem.

Kiedy radził sobie z krytyką i nadużyciami ze strony niektórych z najpotężniejszych ludzi w Hollywood, z przeszłością, która deptała mu po piętach, i społeczeństwem, które chciało zmusić go do binarności, Elliot często milczał, niepewny, co robić. Aż przelała się czara.

Nominowany do Oscara gwiazdor, który urzekł świat swoimi rolami, w końcu dzieli się historią w przełomowym i inspirującym pamiętniku o miłości, rodzinie, sławie – i z siłą, radością i przekonaniem odkrywa to, kim naprawdę jest.

Nasza prawdziwa osobowość, nasze ja, jest dziełem całego naszego życia. Pageboy pomaga wytyczyć kurs.

Jamie Lee Curtis

Żarliwa, głęboko poruszająca i niesamowicie przejmująca. To nie jest po prostu książka o tym, co to znaczy być trans, ale o tym, co to znaczy być człowiekiem.

Alok Vaid-Menon

Elliot Page (ur. 1987) to nominowany do Oscara aktor, producent, reżyser i scenarzysta. Pageboy to jego literacki debiut.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67790-96-3
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AU­TORA

Na prze­strzeni mi­nio­nych lat kilka razy my­śla­łem o na­pi­sa­niu książki, ale ni­gdy nie wy­da­wało się to ani wła­ściwe, ani – szcze­rze mó­wiąc – moż­liwe. Le­dwo mo­głem usie­dzieć na miej­scu, a co do­piero tkwić nie­ru­chomo na tyle długo, żeby wy­ko­nać tak wy­ma­ga­jące za­da­nie. Ener­gia mo­jego mó­zgu szła na zmar­no­wa­nie, stale wy­cie­kała, pró­bu­jąc ukryć i kon­tro­lo­wać mój dys­kom­fort. Ale te­raz jest ina­czej. Na nowo. Na­resz­cie mogę żyć w zgo­dzie ze sobą, w tym ciele, w te­raź­niej­szo­ści – i go­dzi­nami stu­kać w kla­wia­turę w to­wa­rzy­stwie mo­jego psa Mo wy­le­gu­ją­cego się na słońcu, z wy­pro­sto­wa­nymi ple­cami i wy­ci­szo­nym umy­słem. To nie­gdyś nie­wy­obra­żalne za­do­wo­le­nie nie po­ja­wi­łoby się bez opieki zdro­wot­nej, którą otrzy­ma­łem, a po­nie­waż ataki na opiekę afir­mu­jącą płeć się na­si­lają, po­dob­nie jak wy­siłki, żeby nas uci­szyć, wy­daje się, że nad­szedł wła­ściwy czas, by prze­lać słowa na pa­pier.

Oto więc je­stem, wdzięczny i prze­ra­żony, pi­szący bez­po­śred­nio do was. Osoby trans spo­ty­kają się z ro­snącą prze­mocą fi­zyczną, a o na­szym czło­wie­czeń­stwie re­gu­lar­nie „de­ba­tuje się” w me­diach. Kiedy mamy zaś moż­li­wość sa­mo­dziel­nego opo­wie­dze­nia na­szych hi­sto­rii, qu­eerowe nar­ra­cje bar­dzo czę­sto są dzie­lone na czworo lub, co gor­sza, uni­wer­sa­li­zo­wane – jedna osoba staje się fi­gurą wszyst­kich. Ist­nieje nie­skoń­czona liczba spo­so­bów by­cia qu­eer i trans, a moja hi­sto­ria opo­wiada tylko o jed­nym z nich. Jak pi­szę da­lej, wszy­scy je­ste­śmy tylko pył­kiem we wszech­świe­cie i mam na­dzieję, że mó­wiąc prawdę, do­dam jesz­cze je­den py­łek, aby roz­wiać cią­głą dez­in­for­ma­cję do­ty­czącą ży­cia osób qu­eer i trans. Je­śli ktoś z was jesz­cze tego nie zro­bił, za­chę­cam do po­szu­ka­nia in­nych ob­szer­nych i róż­no­rod­nych nar­ra­cji au­tor­stwa pi­sa­rek i pi­sa­rzy, ak­ty­wi­stek i ak­ty­wi­stów oraz osób LGBTQ+. Jest w czym wy­bie­rać. Ruch na rzecz trans­wy­zwo­le­nia do­ty­czy nas wszyst­kich. Każdy do­świad­cza płci – ra­do­śnie lub opre­syj­nie – na różne spo­soby. Jak pi­sze Le­slie Fe­in­berg w Trans Li­be­ra­tion: „Ten ruch da ci wię­cej prze­strzeni na od­dech – na by­cie sobą. Na od­kry­cie głęb­szego zna­cze­nia, co to zna­czy być sobą”.

Pi­sząc tę hi­sto­rię, przy­po­mi­na­łem so­bie każdą chwilę naj­le­piej, jak po­tra­fi­łem. Kiedy nie mo­głem przy­wo­łać szcze­gó­łów, kon­tak­to­wa­łem się z tymi, któ­rzy dzie­lili ze mną ja­kieś do­świad­cze­nie, żeby uzy­skać więk­szą kla­row­ność. Kilka imion zo­stało zmie­nio­nych, po­dob­nie jak pewne fakty, gdy ko­nieczna stała się ochrona czy­jejś toż­sa­mo­ści. W nie­któ­rych frag­men­tach od­no­si­łem się do sie­bie, uży­wa­jąc po­przed­niego imie­nia i daw­nych za­im­ków. To wy­bór, który wy­da­wał mi się słuszny, kiedy mó­wi­łem o prze­szło­ści, ale nie jest to za­pro­sze­nie, żeby ro­bić tak samo. Na­leży rów­nież pa­mię­tać, że cho­ciaż w moim ży­ciu płeć i sek­su­al­ność pro­wa­dziły cią­gły dia­log, są to dwie od­rębne rze­czy. Co­ming out jako osoba qu­eer był zu­peł­nie in­nym do­świad­cze­niem niż co­ming out jako osoba trans, a to, kim je­stem, ewo­lu­owało, gdy uwol­ni­łem się od ocze­ki­wań in­nych. Te wspo­mnie­nia mają nie­li­ne­arną nar­ra­cję, po­nie­waż qu­eero­wość z na­tury jest nie­li­ne­arna, to droga, która za­kręca i wije się. Dwa kroki do przodu, je­den w tył. Spę­dzi­łem dużą część ży­cia, do­ko­pu­jąc się do prawdy, za­ra­zem prze­ra­żony, że wszystko ru­nie. Opi­suję to w ten spo­sób. Pod wie­loma wzglę­dami ta książka jest hi­sto­rią mo­jego roz­plą­ty­wa­nia się.

Akt pi­sa­nia, czy­ta­nia i dzie­le­nia się do­świad­cze­niami jest waż­nym kro­kiem w prze­ciw­sta­wia­niu się tym, któ­rzy chcą nas uci­szyć. Nie mam nic no­wego ani głę­bo­kiego do po­wie­dze­nia, nic, co nie zo­stało po­wie­dziane wcze­śniej, ale wiem, że książki mi po­mo­gły, a na­wet mnie ura­to­wały, więc być może ta po­może ko­muś po­czuć się mniej sa­mot­nie, bar­dziej sobą, bez względu na to, kim jest i na ja­kim eta­pie po­dróży się znaj­duje. Dzię­kuję, że chcesz prze­czy­tać o mo­jej.1

PAULA

Paulę po­zna­łem, gdy mia­łem dwa­dzie­ścia lat. Sie­działa na ka­na­pie u na­szej przy­ja­ciółki, ja­dła mig­dały, przy­ci­ska­jąc ko­lana do piersi, i przed­sta­wiła się:

– Je­stem Paula.

Jej głos ema­no­wał cie­płem, życz­li­wo­ścią. Nie cho­dziło o to, że jej oczy za­lśniły, ale o to, że cię od­na­la­zły. Czu­łem, że pa­trzy.

Wy­bra­li­śmy się do Re­flec­tions. To był pierw­szy raz, gdy po­sze­dłem do baru dla ge­jów, i miał się oka­zać ostat­nim na długi czas. Ni­gdy nie szło mi we flir­cie. Flir­to­wa­łem, kiedy nie chcia­łem, a kiedy chcia­łem, ro­biło się dziw­nie. Sta­li­śmy bli­sko sie­bie, ale nie za bli­sko. Po­wie­trze było tak gę­ste, że mo­głem w nim za­nur­ko­wać.

Tego lata po­pły­nę­li­śmy łódką zna­jo­mego na nie­za­miesz­kaną wy­spę i roz­bi­li­śmy obóz. Usa­do­wieni wo­kół ogni­ska bra­li­śmy grzyby i pie­kli­śmy ło­so­sia za­wi­nię­tego w fo­lię alu­mi­niową. Gwiazdy pul­so­wały, roz­cią­gały się, jakby two­rzyły całe zda­nia. Po grzy­bach za­wsze pła­ka­łem, ale ona je uwiel­biała; w końcu moje nie­spo­kojne łzy za­mie­niły się w ra­dość. Za­zdro­ści­łem jej pew­no­ści sie­bie. Tań­czy­li­śmy na plaży. Na zmianę gra­li­śmy na gi­ta­rze gów­niane co­very.

Aku­rat wró­ci­łem z mie­sięcz­nej po­dróży po Eu­ro­pie z moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem z dzie­ciń­stwa Mar­kiem. Za­czę­li­śmy w Pra­dze i po­je­cha­li­śmy po­cią­giem do Wied­nia, Bu­da­pesztu, Bel­gradu i Bu­ka­resztu. Miesz­ka­li­śmy w ho­ste­lach z wy­jąt­kiem jed­nego dnia w Bu­ka­resz­cie, kiedy Mark był tak chory, że wy­na­ję­li­śmy po­kój z kli­ma­ty­za­cją. Ku­pi­łem w spo­żyw­czaku po­je­dyn­czo pa­ko­wane pla­stry sera i wło­ży­łem je do ma­łej za­mra­żarki mi­ni­lo­dówki w po­koju ho­te­lo­wym. Kiedy się mro­ziły, po­ło­ży­łem Mar­kowi na karku i wzdłuż krę­go­słupa wil­gotne szmatki. Póź­niej po­roz­kła­da­łem na to za­mro­żone pla­stry sera; wy­da­wało się, że to tro­chę po­mo­gło. W po­koju było ja­cuzzi, więc sie­dzie­li­śmy w nim bez wody i prze­rzu­ca­li­śmy ka­nały te­le­wi­zyjne, aż tra­fi­li­śmy na por­nosa, któ­rego ak­cja rów­nież miała miej­sce w ja­cuzzi. Mark zjadł ser.

Działo się to przed erą smart­fo­nów. Ogar­nia­nie po­cią­gów, ho­steli, lu­dzi, wszystko z jed­nym be­de­ke­rem. Z ka­fe­jek in­ter­ne­to­wych wy­sy­ła­li­śmy wia­do­mo­ści do domu. „Hej, ży­jemy”. Sła­łem mejle do Pauli, tę­sk­niąc za nią. My­śla­łem o niej bez prze­rwy – kiedy je­cha­li­śmy przez Au­strię i ga­pi­łem się na mo­rze sło­necz­ni­ków; kiedy pi­łem piwo ja­go­dowe w piw­nicy w Bel­gra­dzie, z pur­pu­ro­wymi ustami i he­li­kop­te­rem w gło­wie, ta­kim sa­mym, jak wtedy, gdy ca­ło­wa­li­śmy się po raz ostatni, a za­ra­zem pierw­szy; w dwu­na­sto­go­dzin­nej po­dróży z Bel­gradu do Bu­ka­resztu pod­czas jed­nej z naj­gor­szych fali upa­łów od dzie­się­cio­leci. Le­że­li­śmy z Mar­kiem obok sie­bie na tej sa­mej ku­szetce, przy otwar­tym oknie, z gło­wami tak bli­sko niego, jak tylko się dało. Nie było kli­ma­ty­za­cji, nie mie­li­śmy wody. Słu­cha­li­śmy Cat Po­wer przez jedne słu­chawki i po­pi­ja­li­śmy ab­synt. Czy słu­chasz tego wła­śnie te­raz? Płyty, którą ci na­gra­łem? za­sta­na­wia­łem się, pra­wie wy­po­wia­da­jąc te słowa na głos. Ob­ser­wo­wa­łem mi­ja­jącą noc, serb­ski kra­jo­braz, wiej­ski, nie­ru­chomy, z rzad­kimi, ulot­nymi świa­tłami. My­śla­łem o Pauli.

Ten czas w Re­flec­tions oka­zał się dla mnie czymś no­wym, prze­by­wa­nie w qu­eero­wej prze­strzeni i by­cie obec­nym, czer­pa­nie z tego ra­do­ści. Wstyd wwier­cił się w moje ko­ści w od­le­głych cza­sach i wal­czy­łem, żeby oczy­ścić ciało z tego sta­rego, tok­sycz­nego i ero­zyj­nego szpiku. W sali pa­no­wało szczę­ście, pod­no­siło mnie na du­chu, wy­mu­siło na szczęce re­ak­cję, bez­wiedny, pewny uśmiech. Ta­niec, pot spły­wa­jący po ple­cach i klatce pier­sio­wej. Pa­trzy­łem, jak włosy Pauli skrę­cają się i pod­ska­kują, gdy po­ru­sza się bez wy­siłku, cha­otycz­nie, ale z kon­trolą, zmy­słowa i silna. Przy­ła­pa­łem ją na tym, że na mnie spo­gląda. A może na od­wrót? Chcie­li­śmy dać się przy­ła­pać. Je­leń w świe­tle re­flek­to­rów. Za­sko­czeni, ale wpa­trzeni.

– Mogę cię po­ca­ło­wać? – za­py­ta­łem, wstrzą­śnięty wła­sną śmia­ło­ścią, która po­ja­wiła się jakby zni­kąd, być może na­krę­cona mu­zyką elek­tro­niczną, ob­wód wy­zwo­le­nia, żą­da­nie, żeby zo­sta­wić ha­mulce za drzwiami.

A po­tem to zro­bi­łem. W qu­eero­wym ba­rze. Na oczach wszyst­kich. Za­czy­na­łem ro­zu­mieć, o czym są te wszyst­kie wier­sze, o co tyle za­mie­sza­nia. Wcze­śniej wszystko wy­da­wało się zimne, nie­ru­chome, po­zba­wione emo­cji. Żadna ko­bieta, którą ko­cha­łem, nie od­wza­jem­niała mo­ich uczuć, a ta, która być może ko­chała, ko­chała mnie w nie­wła­ściwy spo­sób.

A te­raz pro­szę, ja na par­kie­cie z ko­bietą, która chciała mnie po­ca­ło­wać. Swar­liwy, okrutny głos, który do­tych­czas za­le­wał mi głowę, ile­kroć czu­łem po­żą­da­nie, umilkł. Może przez se­kundę mo­głem po­zwo­lić so­bie na przy­jem­ność. Po­chy­li­li­śmy się, tak że na­sze usta się mu­snęły, czubki ję­zy­ków le­dwo się ze­tknęły, sma­ku­jąc się, wy­sy­ła­jąc elek­trow­strząsy do koń­czyn. Wpa­try­wa­li­śmy się w sie­bie, ci­che za­zna­wa­nie.

Sta­łem nad prze­pa­ścią. Zbli­ży­łem się do swo­ich pra­gnień, ma­rzeń, ja, bez nie­zno­śnego cię­żaru wstrętu do sa­mego sie­bie, który no­si­łem w so­bie od tak dawna. Ale wiele może się zmie­nić w ciągu kilku mie­sięcy. A za kilka mie­sięcy pre­mierę miał film Juno.2

ZA­KŁADY O SEK­SU­AL­NOŚĆ

ZA­KŁADY O SEK­SU­AL­NOŚĆ EL­LEN PAGE – prze­czy­ta­łem na­głó­wek i z twa­rzy od­pły­nęła mi krew. Ar­ty­kuł Mi­cha­ela Mu­sto w „Vil­lage Vo­ice” po­ja­wił się w cza­sie naj­więk­szych trium­fów Juno. Prze­le­cia­łem wzro­kiem resztę tek­stu. Wśród spe­ku­la­cji na te­mat sek­su­al­no­ści dwu­dzie­sto­latki Mi­chael na­pi­sał: „Cho­dzi mi o to, no ej, czy ona jest??? No wie­cie, Li­banką! Z pew­no­ścią ubiera się jak chłop­czyca. Złóżmy do kupy les­bo­ka­wałki. Czy Juno jest... no wie­cie!”.

Z dnia na dzień zna­la­złem się w cen­trum uwagi. Gdy do­ra­sta­łem w Ka­na­dzie, wiele razy na­zy­wano mnie lesbą. W li­ceum znę­ca­nie się na­brało no­wej ja­ko­ści, od drob­nych żar­tów ze strony po­pu­lar­nych dziew­czyn po dość okropne po­pisy, gdy zmu­szono mnie do wej­ścia do mę­skiej ła­zienki. Już w środku, z noz­drzami zmarsz­czo­nymi od ob­cego, pi­su­aro­wego smrodu, od­cze­ka­łem chwilę, na­słu­chu­jąc, czy ich ra­dość wy­pa­ruje, zła­god­nieje wraz z od­le­gło­ścią – po czym wy­sze­dłem i sta­ną­łem twa­rzą w twarz z su­ro­wym na­uczy­cie­lem an­giel­skiego: „Na­tych­miast do ga­bi­netu!”. Prze­pro­si­łem. Nie po­wie­dzia­łem, że zo­sta­łem we­pchnięty.

Nie­długo przed tym, jak na­si­liło się znę­ca­nie, na czas tur­nieju piłki noż­nej za­kwa­te­ro­wano mnie z dziew­czyną o imie­niu Fiona w aka­de­miku Uni­wer­sy­tetu St. Fran­cis Xa­vier. Sa­int FX znaj­duje się w An­ti­go­nish, mie­ście na pół­nocno-za­chod­nim krańcu No­wej Szko­cji, rzut be­re­tem od Cape Bre­ton. Jest go­spo­da­rzem naj­star­szych ist­nie­ją­cych za­wo­dów Hi­gh­land Ga­mes poza Szko­cją. Ka­na­dyj­ska Nowa Szko­cja to po ła­ci­nie Nova Sco­tia, ale tam­tej­sze zie­mie pier­wot­nie no­siły na­zwę Mi’kma’ki. Mik­ma­ko­wie miesz­kają tu od po­nad dzie­się­ciu ty­sięcy lat.

Wciąż pa­mię­tam śmiech Fiony. Sły­szę go po­nad wszel­kimi in­nymi dźwię­kami, przez wszyst­kie szumy, jak świ­druje moje uszy, puch­nie we mnie. Chcia­łem być bli­sko niej, chcia­łem, żeby mnie chciała. By­łem po­moc­ni­kiem bocz­nym; szyb­kim, ma­łym, ale zwin­nym. Ona grała w de­fen­sy­wie, była ostat­nią li­nią obrony na­szej dru­żyny i współ­ka­pi­tanką z po­moc­niczką środ­kową. Była uro­dzoną przy­wód­czy­nią, wład­czą, ale miłą. Kryła nas. Uwiel­bia­łem pa­trzeć, jak ko­pie piłkę – płyn­nie, z mocą i pew­no­ścią sie­bie, któ­rej jej za­zdro­ści­łem. Pod­ko­chi­wa­łem się w niej.

Le­że­li­śmy na twar­dych łóż­kach po prze­ciw­le­głych stro­nach po­koju, ściany wy­ło­żono ciemną ta­nią bo­aze­rią. Spoj­rza­łem na su­fit i głę­boko wcią­gną­łem po­wie­trze. Za­trzy­mać dla sie­bie czy wy­pu­ścić? Wra­że­nie było nad­przy­ro­dzone, jak­bym pod­glą­dał po­ten­cjalną przy­szłość.

– My­ślę, że mogę być bi­sek­su­alna.

Po­wie­dzia­łem to po­zor­nie od czapy, ni­gdy ni­komu nie mó­wi­łem cze­goś ta­kiego.

– Wcale że nie – od­parła na­tych­miast, nie­malże od­ru­chowo, po czym za­chi­cho­tała.

Tym ra­zem jej śmiech był ostry i przej­mu­jący. Mimo to chcia­łem się śmiać z nią. W końcu by­cie qu­eer jest za­bawne i wy­cze­sane, no nie? Po sło­wie „ho­mo­sek­su­alizm” wy­po­wie­dzia­nym zwy­czaj­nie na za­ję­ciach z edu­ka­cji zdro­wot­nej na­stą­pi­łaby ka­ko­fo­nia chi­cho­tów. Wszyst­kie sit­comy, które oglą­da­łem po po­wro­cie ze szkoły, tylko to po­twier­dzały. Ile­kroć ktoś darł ze mnie ła­cha lub gdy sam to ro­bi­łem, żart przy­wie­rał; gówno na po­de­szwie mo­jego buta. Re­flek­tor oświe­tla­jący scenę od prawa do lewa. Ste­po­wał­bym wo­kół niego. Jak mo­kry pies pró­bo­wał­bym się otrze­pać, strzą­snąć to.

Nie pa­mię­tam, co zo­stało po­wie­dziane póź­niej, tylko echo śmie­chu i twardą po­wierzch­nię sztyw­nego łóżka.

Nie mo­głem spać, wy­mkną­łem się więc w oko­li­cach pią­tej rano na flu­ore­scen­cyjny ko­ry­tarz. Usia­dłem na pod­ło­dze, żeby po­czy­tać. Kurt Von­ne­gut był pierw­szym pi­sa­rzem, któ­rego na­prawdę po­lu­bi­łem, gra­jąc na no­sie wie­cie komu. Czy­ta­łem Matkę noc, po­wieść o mo­ral­nej nie­jed­no­znacz­no­ści. „Je­ste­śmy tym, kogo uda­jemy, i dla­tego mu­simy bar­dzo uwa­żać, kogo uda­jemy”. Sie­dząc sa­mot­nie w ko­ry­ta­rzu, prze­żu­wa­łem te słowa. Wstyd swoją stałą falą prze­le­wał się w moim ciele. Coś prze­śli­zgnęło mi się mię­dzy pal­cami. Nie pró­bo­wa­łem tego ła­pać. Cze­ka­łem, aż wzej­dzie słońce.

Je­dli­śmy wszy­scy śnia­da­nie w czę­ści wspól­nej. Były baj­gle z sieci Tima Hor­tona i duża torba po­ma­rań­czy przy­nie­siona przez któ­re­goś z ro­dzi­ców. Do­ro­śli przy­glą­dali się nam, po­pi­ja­jąc kawę. Ja­dłem w mil­cze­niu. Nie wie­dzia­łem, jak spoj­rzeć Fio­nie w oczy, i uzna­łem, że naj­le­piej bę­dzie tego nie ro­bić. Chwy­ci­łem ochra­nia­cze na go­le­nie, po­sta­no­wi­łem do­trzeć wcze­śniej na bo­isko i roz­grzać się przed me­czem.

– Lesba.

Słowo mnie spo­licz­ko­wało, wy­po­wie­dziane zza tego sza­tań­skiego uśmieszku, który tak do­brze po­znam. Jakby się cheł­piła: „Ha, nie je­stem taka jak ty”. Po­wie­działa je po­pu­larna przy­ja­ciółka Fiony. I to za­kłuło. Jed­no­ra­zowy ból, le­d­wie słowo, ale tak na­prawdę zo­staje na za­wsze.

Po­tem sy­tu­acja się zmie­niła. Coś się ze­rwało. Wy­czu­wa­łem szepty, zmianę ener­gii, spe­ku­la­cje. Może to było do­bre? Ten chwie­jący się ząb na­le­żało wy­rwać.

Kilka mie­sięcy póź­niej wraz z oj­cem od­wie­dzi­li­śmy moją bab­cię w Loc­ke­port, ma­łej wio­sce ry­bac­kiej, gdzie miesz­kało nieco po­nad pięć­set osób, po­ło­żo­nej na po­łu­dnio­wym wy­brzeżu pro­win­cji. W por­cie ło­dzie ry­bac­kie cią­gnęły się wzdłuż dłu­giego molo, ko­lo­rowe jak lampki cho­in­kowe. Zu­żyta żółć, wy­bla­kła czer­wień, różne od­cie­nie błę­kitu. Pocz­tówka z No­wej Szko­cji.

Kiedy by­łem dziec­kiem, oj­ciec za­bie­rał mnie do Loc­ke­port pierw­szego lipca, w święto zwane Dniem Ka­nady. Po­my­śl­cie o czwar­tym lipca, ale z mniej­szą nie­za­leż­no­ścią od Ko­rony, coś bar­dziej jak „uro­dziny Ka­nady”. Jako białe dziecko do­ra­sta­jące w No­wej Szko­cji nie mia­łem po­ję­cia o na­szej hi­sto­rii. Nie uczono mnie tego, roz­mia­rów na­szego lu­do­bój­czego dzie­dzic­twa, sys­te­mo­wego ra­si­zmu, se­gre­ga­cji.

My­śla­łem, że w Dniu Ka­nady cho­dzi o fa­jer­werki, pa­radę, kru­che cia­sto z tru­skaw­kami w pod­zie­miach ko­ścioła i moje ulu­bione wy­da­rze­nie tego dnia: „śli­ski słup”. Na końcu molo przy­mo­co­wuje się długą cienką kłodę, tak żeby wy­sta­wała w port i zni­żała się ku wo­dzie. W twarde drewno wciera się sma­lec, żeby było śli­skie. Na da­le­kim końcu, tuż nad ta­flą oce­anu, znaj­dują się bank­noty przy­mo­co­wane ka­wał­kami smalcu, i to o nie wal­czą kon­ku­renci. Tak na­prawdę są tylko dwie stra­te­gie. Jedna: na brzu­chu, po­woli, mały ślizg do przodu, po­tem ko­lejny. To zwy­kle koń­czy się nie­po­wo­dze­niem.

Klu­czem do suk­cesu wy­daje się ślizg tak szybki, jak to moż­liwe, i zgar­nię­cie tyle pie­nię­dzy, ile się da. To wiąże się jed­nak z nie­unik­nioną po­dróżą w kie­runku mroź­nego Atlan­tyku. Wy­pły­nąw­szy na po­wierzch­nię, czło­wiek zbiera od­kle­jone bank­noty i stara się igno­ro­wać szok ter­miczny. Nad głową krążą mewy, które raz po raz nur­kują za uno­szą­cym się na wo­dzie tłusz­czem. Nie, ni­gdy tego nie pró­bo­wa­łem.

Bab­cia na­dal miesz­kała w domu, w któ­rym do­ra­stał mój oj­ciec. Nie­wielki, pię­trowy, z trzema sy­pial­niami i bia­łym saj­din­giem. Za do­mem roz­cią­gał się las, nie­koń­czący się las. Po dru­giej stro­nie ulicy znaj­do­wał się sklep wie­lo­bran­żowy mo­jego dziadka, Page’s Store. Na­dal działa, cho­ciaż nie je­stem pe­wien, jak się te­raz na­zywa. Do­dali dys­try­bu­tor pa­liwa.

Sy­pial­nie na pię­trze były po­łą­czone gar­de­robą, którą prze­cho­dziło się z jed­nego po­koju do dru­giego. Jako dziecko ucie­ka­łem tam, wska­ku­jąc do wy­ima­gi­no­wa­nego wy­miaru przez drzwi tak małe, jakby za­pro­jek­to­wano je dla mnie. Po­cią­ga­łem łań­cu­szek przy go­łej ża­rówce, oświe­tla­jąc cały asor­ty­ment skar­bów. Wszystko wy­glą­dało bar­dzo fil­mowo. Prze­glą­da­łem pu­dełka z na­bo­jami, lu­stro­wa­łem je z przy­mknię­tymi oczami jak ju­bi­ler, za­fa­scy­no­wany tym, że coś tak ma­leń­kiego może za­bić je­le­nie, które wi­dy­wa­łem prze­bie­ga­jące przez las. Ich sto­ic­kie ciała ko­ły­szą się, po­zor­nie zbyt wspa­niałe, by paść od tak ma­łej rze­czy.

– Den­nis, co zro­bisz, je­śli El­len okaże się lesbą? – za­py­tała bab­cia mo­jego ojca, gdy sie­dzie­li­śmy na jej oszklo­nej we­ran­dzie. Jej głos miał ten sam ostry ton, któ­rego uży­wała, kiedy mó­wiła ra­si­stow­skie rze­czy. Jak na iro­nię ro­dem z pio­senki Ala­nis Mo­ris­sette, była to ta sama bab­cia, która dała mi niedź­wie­dzia z tę­czo­wymi ła­pami i uszami, kiedy się uro­dzi­łem.

Mia­łem wtedy szes­na­ście lat i nie­dawno ogo­li­łem głowę na po­trzeby filmu. Grali To­ronto Blue Jays – bejs­bol był jej ulu­bio­nym spor­tem, Blue Jays uko­chaną dru­żyną. A może Red Soxs z Bo­stonu? To był je­den z ostat­nich mo­men­tów, kiedy wi­dzia­łem bab­cię przed jej śmier­cią. Cie­kawe, co by te­raz po­my­ślała o swoim wnuku, gdyby na­dal żyła? Wąt­pię, czy po­now­nie wy­bra­łaby tę­czę. Nie­któ­rzy jed­nak się zmie­niają.

Suk­ces Juno zbiegł się z wy­mo­giem, który ja­sno po­sta­wili przede mną lu­dzie z branży, że nikt nie może się do­wie­dzieć, że je­stem qu­eer. Że to nie by­łoby dla mnie do­bre, że po­wi­nie­nem mieć wy­bór, ufać, że tak bę­dzie naj­le­piej. No­si­łem więc su­kienki i ma­ki­jaż. Bra­łem udział w se­sjach zdję­cio­wych. Ukry­wa­łem Paulę. Wal­czy­łem z de­pre­sją i mia­łem ataki pa­niki tak silne, że za­pa­da­łem się w so­bie. Le­dwo mo­głem funk­cjo­no­wać. Odrę­twiały i ci­chy, z gwoź­dziami w brzu­chu, nie by­łem w sta­nie wy­ra­zić głębi bólu, jaki od­czu­wa­łem, zwłasz­cza że „speł­niały się moje ma­rze­nia”. Przy­naj­mniej tak mi mó­wiono. Od­rzu­ci­łem swoje uczu­cia jako zbyt te­atralne, besz­ta­łem się za nie­wdzięcz­ność. Czu­łem się zbyt winny, żeby po­wie­dzieć, że cier­pię, że je­stem ubez­wła­sno­wol­niony, że nie wi­dzę przy­szło­ści.

Po prze­czy­ta­niu ar­ty­kułu Mi­cha­ela Mu­sto za­dzwo­ni­łem do swo­jej me­ne­dżerki, ale póź­niej na­tkną­łem się na ko­lejny wpis na blogu szcze­gó­łowo opi­su­jący ich roz­mowę te­le­fo­niczną: „«Za­sta­na­wia­nie się, czy ktoś jest ge­jem, nie jest wredne», wrza­sną­łem obu­rzony”. Ja­sne, nie jest wredne zwy­czajne za­sta­na­wia­nie się, czy ktoś jest ge­jem. To, co było bez­myślne i nie­bez­pieczne, to pi­sa­nie cze­goś bez tro­ski o uczu­cia mło­dej qu­eero­wej osoby.

Pre­mie­rowy po­kaz Juno od­był się na Mię­dzy­na­ro­do­wym Fe­sti­walu Fil­mo­wym w To­ronto i wy­wo­łał go­rący od­zew. Nie mia­łem już wtedy oso­bi­stej rzecz­niczki. Zde­cy­do­wa­łem, że mogę iść sam po tym, jak nie­winne py­ta­nie na­sto­latki – „Czy oglą­da­łaś Xenę?” – spo­tkało się z od­po­wie­dzią: „Nie, po­nie­waż nie je­stem les­bijką”. Cie­szy­łem się, że już nie pra­cuję z tą ko­bietą – jej ko­men­ta­rze ilu­strują Hol­ly­wood, przed któ­rym wszy­scy ostrze­gają. Pla­sti­ko­wym, pu­stym, ho­mo­fo­bicz­nym. Tyle że nie by­łem przy­go­to­wany ani wy­star­cza­jąco do­świad­czony, by sa­mo­dziel­nie po­ru­szać się po tej sce­nie w bla­sku nowo zdo­by­tej sławy.

Dziw­nie jest do­ra­stać jako ak­tor w Ka­na­dzie, zwłasz­cza w cza­sach mo­jego do­ra­sta­nia. Ka­nada nie miała po­złotki. Nie mie­li­śmy ob­se­sji na punk­cie olśnie­wa­nia. Pre­sja, by się ma­sko­wać, przy­szła wraz z Juno.

Na świa­tową pre­mierę Juno za­mie­rza­łem wło­żyć dżinsy i ko­szulę jak z we­sternu. Po­my­śla­łem, że będę wy­glą­dał cool, no i miała koł­nie­rzyk. Ele­gancko, no nie? my­śla­łem. Kiedy ekipa re­kla­mowa Fox Se­ar­chli­ght do­wie­działa się o mo­ich pla­nach, na­tych­miast za­brała mnie do domu to­wa­ro­wego Holt Ren­frew na Bloor Street, z dra­ma­tycz­nym po­śpie­chem cha­rak­te­ry­stycz­nym dla hol­ly­wo­odz­kiego układu krą­że­nia. Za­pro­po­no­wa­łem gar­ni­tur. Uznali, że po­wi­nie­nem wło­żyć su­kienkę i szpilki. Prze­ga­dali to z re­ży­se­rem, który po chwili do mnie za­dzwo­nił. Po­wie­dział, że się z nimi zga­dza, na­le­gał, że­bym da­lej grał rolę. Mi­chael Cera miał wy­pa­sione te­ni­sówki, spodnie i ko­szulę z koł­nie­rzy­kiem. Wy­glą­dał ele­gancko. Za­sta­na­wia­łem się, dla­czego nie za­brali go do Holt Ren­frew? Pew­nie nie miał nic do ukry­cia, zo­stał za­twier­dzony. Pa­so­wał do roli.

Słu­cha­nie, że je­stem nie­od­po­wiedni, że na­stą­piła po­myłka i je­stem ma­łym dzi­wa­dłem, które trzeba scho­wać, a za­ra­zem otrzy­my­wa­nie po­chwał za wy­rze­ka­nie się sie­bie, przy­po­mi­nało śli­skie zbo­cze, po któ­rym zjeż­dża­łem, od­kąd się­gam pa­mię­cią. I błonę przy­kle­joną do skóry, któ­rej nie mogę zmyć. Przy­mus roz­ry­wa­nia wła­snego ciała, coś w ro­dzaju kary – po­czu­łem do sie­bie taką od­razę, jaką czuli do mnie oni.

Co­raz wię­cej czasu spę­dza­łem w Los An­ge­les. Kon­fe­ren­cje pra­sowe o Juno, spo­tka­nia, „se­zon na­gród”, czyli tak na­prawdę dwa se­zony. Gdy wró­ci­łem do No­wej Szko­cji, w ko­lej­nym ar­ty­kule ana­li­zo­wano moją sek­su­al­ność, być może pró­bu­jąc wy­grać „sek­su­alny za­kład” Mi­cha­ela Mu­sto. „Frank”, „ma­ga­zyn” wy­da­wany w Ha­li­fak­sie od 1987 roku, uwa­żał się za cza­so­pi­smo sa­ty­ryczne, ale w rze­czy­wi­sto­ści bar­dziej przy­po­mi­nał ta­bloid. Ba­wi­łem w Santa Mo­nica, kiedy za­dzwo­nił do mnie oj­ciec i po­wie­dział, że je­stem na okładce: moje zdję­cie z Sun­dance z wiel­kim na­głów­kiem, który brzmiał: CZY EL­LEN PAGE JEST LES­BIJKĄ?

Świat za­wi­ro­wał. Le­żąc w łóżku w domku go­ścin­nym bli­skiej mi osoby, mocno za­ci­sną­łem mo­kre oczy, łzy spły­wały po po­licz­kach. Pro­szę, niech to bę­dzie sen. Pro­szę.

Kiedy wró­ci­łem do Ha­li­faxu, ga­zeta była wszę­dzie. Za­wsze w za­sięgu wzroku w spo­żyw­czaku, na sta­cji ben­zy­no­wej, w skle­pie na rogu... i wszy­scy za­da­wali to py­ta­nie: „Czy El­len Page jest les­bijką?”. Paula od­wra­cała ma­ga­zyn ty­łem. Cho­wała za in­nymi ga­ze­tami. Kie­dyś ukra­dła sporo eg­zem­pla­rzy ze sta­cji ben­zy­no­wej na po­łu­dnio­wym krańcu mia­sta.

Swo­boda, którą od­czu­wa­łem pod­czas wa­ka­cji z Paulą, do­bie­gła końca.

W środku wy­dru­ko­wano zdję­cie, na któ­rym wid­niała Paula. Na­sza mała grupka na im­pre­zie. Pa­mię­tam tę noc, spo­tka­nie w miesz­ka­niu w jed­nym z po­nu­rych apar­ta­men­tow­ców, któ­rych wciąż jest bez liku w Ha­li­fak­sie. W ar­ty­kule spe­ku­lo­wano, czy je­ste­śmy w związku czy nie, spraw­dzano plotki. Paula na­dal nie wy­outo­wała się przed swoją ro­dziną. Wpa­tru­jąc się w to zdję­cie, coś so­bie uświa­do­mi­łem: mu­siał im to wy­słać ktoś z mo­ich przy­ja­ciół. Ni­gdy się nie do­wie­dzia­łem kto.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: