- promocja
- W empik go
Paka z domku na drzewie. Tom 2: Zagadka szkolnej szatni - ebook
Paka z domku na drzewie. Tom 2: Zagadka szkolnej szatni - ebook
Agencja Poli, Antka, Kuby i Asa działa pełną parą. Po pierwszym sukcesie kolejne zlecenia sypią się jak z rękawa. Jednak tym razem nad Paką zawisły ciemne chmury. Złodziej jest sprytny, a do tego to ktoś z bliskiego otoczenia młodych detektywów. A jakby tego było mało, to sami detektywi stają się podejrzanymi. Czy Paka i tym razem wyjdzie z opałów obronną ręką?
Zagadka szkolnej szatni to druga część przygód brawurowych detektywów, pełna dobrego humoru i niespodziewanych zwrotów akcji. Dla bohaterów nie ma rzeczy niemożliwych. A każdy problem jest sprawą do rozwiązania.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8295-8 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nazywam się Pola Zgadula, ale zapewne już to wiecie. Pewnie znacie też moją Agencję Detektywistyczną PAKA. A właściwie nie moją, tylko naszą. Czemu PAKA, również wiecie – to pierwsze litery imion wszystkich członków agencji: P jak Pola, A jak Antek, mój brat bliźniak, K jak Kuba, nasz najlepszy kumpel, i A jak As, nasz czworonożny przyjaciel. Nasze biuro detektywistyczne działa od ponad roku. Dokładnie 17 marca, tuż przed pierwszym dniem wiosny, nad drzwiami bazy na drzewie zawisła tabliczka oznajmująca, że pod tym adresem każda sprawa znajdzie rozwiązanie. Od tej pory niemal wszystkie wolne chwile spędzamy na rozwikływaniu zagadek, które spędzają sen z powiek nie tylko mieszkańcom naszego miasteczka, ale głównie miejscowej policji. I dlatego też działamy wspólnie i w porozumieniu z lokalnym stróżem prawa, posterunkowym Przypadkiem.
Zupełnie przypadkiem nasza pierwsza sprawa dotyczyła kradzieży w hotelu, w którym pracuje moja mama. Ale tę historię też pewnie już znacie. Nie powiem, łatwo nie było. Jednak PAKA stanęła na wysokości zadania, a złodzieje trafili tam, gdzie ich miejsce.
Tym razem czekało nas coś równie trudnego. A może nawet trudniejszego? Ale od początku…
Afera wybuchła mniej więcej miesiąc przed końcem roku szkolnego. Wszyscy żyliśmy już wakacjami. Trudno o nich nie myśleć, gdy za oknem maj, a człowiek siedzi zamknięty w klasie jak w akwarium. Temperatura na zewnątrz dochodziła do trzydziestu stopni Celsjusza w cieniu. Jakoś nie mogliśmy się skupić na czytankach i tabliczce mnożenia. W każdym razie ja nie mogłam, choć akurat matematyka jest moją mocną stroną. Wolałabym być gdziekolwiek indziej, tylko nie w szkole. Na przykład nad jeziorem albo w domku na drzewie. No ale rok szkolny trwał w najlepsze i trzeba było wytrwać.
– Mamy robotę – powiedział Kuba, gramoląc się na parapet, który był miejscem naszych zbiórek w czasie przerw między lekcjami.
– Serio? – spytałam od niechcenia, przerzucając kartki w podręczniku od polskiego.
To nie tak, że nie interesowało mnie, co kumpel mówi, ale za chwilę czekał mnie sprawdzian. Niby nic trudnego, ale te czasowniki, przymiotniki i rzeczowniki ciągle mi się kićkają.
– I to duuużą. – Kuba rozciągnął samogłoski, jakby na moment się przyciął.
– Ehe! – odparłam, wciąż wertując podręcznik.
– Ale widzę, że jesteś zajęta.
Zatrzasnęłam książkę z hukiem, zdając sobie sprawę, że i tak już niczego więcej się nie nauczę.
– Mówiłeś coś? – spytałam.
– Pola! – Kuba spojrzał na mnie z politowaniem. – Pół godziny się produkuję.
– Żartuję – zaśmiałam się. – Dobry detektyw ma podzielną uwagę.
– Dobry… tak – odparł zadziornie.
– O, ty! – Klepnęłam go w ramię.
Tymczasem dołączył do nas mój bliźniak. Rozsiadł się na „naszym parapecie” i wyciągnął z plecaka jabłko.
– No to mów – pociągnęłam Kubę za język. – Co to za sprawa?
– Kradzież. A nawet seria kradzieży.
– Że co?
– A to, że w szkole ktoś kradnie.
– W sumie, tak precyzyjniej mówiąc – wtrącił Antek, gryząc jabłko – to mamy złodzieja w klasie.
– W naszej klasie?! – zdziwiłam się.
Nie mogłam uwierzyć, że coś takiego może dotyczyć ludzi, z którymi przebywam codziennie po kilka godzin. Przecież znam ich od zerówki.
– Nie – dodałam stanowczo. – To niemożliwe.
– A jednak wszystko na to wskazuje. – Antek westchnął.
Potem chłopcy opowiedzieli mi historię, która mogłaby posłużyć za fabułę książki. Do kradzieży dochodziło przed wuefem w chłopięcej szatni, do której dziewczyny nie mają wstępu. A jako że ostatnio chłopcy zamiast z panią Stękałą ćwiczą głównie z trenerem, bo szykują się do zawodów międzyszkolnych – ja o niczym nie wiedziałam. W innej sytuacji na pewno wieść o kradzieżach by mnie nie ominęła.
– Nikt się niczego nie domyślał, bo złodziej był sprytny. No i do dziś zadowalał się drobnicą – opisywał Kuba.
– Nawet nie to, że się nie domyśliliśmy. Po prostu trudno było połączyć fakty – dopowiedział Antek.
– W rzeczy samej! – zgodził się Kuba.
– Nic z tego nie rozumiem. Możecie jakoś jaśniej? Albo po kolei?
– Najpierw kilka dni temu Staszkowi zawieruszył się długopis, który zostawił na ławce – zaczął tłumaczyć Antek. – Potem Jankowi zginął breloczek od plecaka. Nie mówili o tym, nie zgłaszali, bo to fanty małej wartości. No i myśleli, że rzeczywiście je zgubili.
– Może tak było? – zastanawiałam się na głos.
– Może. Ale zginęły też inne rzeczy. Frankowi metalowa zapinka z czapki, Wojtkowi nożyczki, a Michałowi bidon.
– Hmm… – To naprawdę zaczynało mi wyglądać podejrzanie.
– I nikt, absolutnie nikt nie połączyłby tego w jedno, gdyby nie to, że dziś Julkowi zginął zegarek – dodał Kuba.
– O! Teraz robi się poważniej – zauważyłam prędko.
– Właśnie! Uważam więc, że to zadanie dla PAKI. Jeszcze nie wiem, jak możemy to ugryźć. – Kuba podrapał się po nosie. Zawsze tak robi, gdy nad czymś intensywnie myśli. – Ale na pewno coś wymyślimy.
Naszą rozmowę zakończył dzwonek, który bezlitośnie oznajmił koniec przerwy. I, co gorsze, przypomniał mi o sprawdzianie z polskiego. Zeskoczyłam z parapetu i ruszyłam jak na ścięcie w stronę sali.
– Zapomniałaś! – Kuba mnie dogonił i wręczył mi podręcznik.
– Umiesz coś? – spytałam, pakując książkę pod pachę.
– Z czego? – zdziwił się.
– No, z polskiego?
– Z powodu? – zdziwił się jeszcze bardziej.
– Mamy klasówkę z części mowy.
– Nie do wiary – zaśmiał się. – Pani „dobry detektyw” pomieszała terminy.
– Co? Nie kumam. – Teraz ja popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczyma.
– Dziś mamy powtórkę materiału, a sprawdzian dopiero w piątek – wyjaśnił.
– Serio?!
– Najserio – odparł.
Ufff! W życiu nie czułam się lepiej. Przyznam, że czasem zdarza mi się coś pokręcić, w tym daty. I zwykle źle na tym wychodzę. Ale tym razem wyjątkowo mi się upiekło. Pewnie pierwszy raz w życiu ucieszyło mnie moje gapiostwo.ROZDZIAŁ 2
Na polskim zamiast o przymiotnikach myślałam o złodzieju. Rozglądałam się po klasie i zgadywałam – kto może się kryć za kradzieżami. Było dla mnie oczywiste, że musiał to być jeden z chłopaków. Dziewczyny miały wuef oddzielnie i szatnię z drugiej strony korytarza. No i raczej trudno byłoby im wejść niezauważonym do szatni chłopaków. Nie. To musiał być chłopak.
W klasie mamy ich trzynastu. Jak z tego grona wytypować winnego? Najlepiej drogą eliminacji. Antek i Kuba byli poza podejrzeniem. Wiadomo. Za ich uczciwość mogę ręczyć własnym życiem. A zatem zostało jedenastu. Z listy można też wykreślić wszystkich, którym coś zginęło – Staszka, Janka, Franka, Wojtka, Michała oraz Julka. Jedenaście minus sześć daje nam pięć. Piątkę teoretycznie podejrzanych. Piątkę, za którą jeszcze pół godziny temu dałabym sobie obciąć rękę.
Przyglądałam się im kolejno. Za żadne skarby świata nie potrafiłabym wybrać. Nikt nie pasował do profilu złodziejaszka. Niemniej jeden z nich był winny. Nie ma innej możliwości. A może jest?
– Podejrzewacie kogoś? – spytałam chłopaków, gdy wracaliśmy ze szkoły do domu.
– Ja nie zamierzam strzelać – odparł Antek. – Każdy jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy.
– No, wiem, wiem – potaknęłam. – Ale od czegoś musimy zacząć.
– Może pogadamy z posterunkowym Przypadkiem? – zaproponował Kuba, znowu pocierając czubek nosa.
– Po co? – zdziwił się Antek.
– Podpytamy, jak on zabrałby się do takiego śledztwa. Bądź co bądź to delikatna sprawa. A poza tym może poznał jakieś nowe triki w temacie łapania złodziei?
– Dobra myśl – pochwaliłam Kubę. – W końcu to fachowiec.
– Ja bym nie przesadzał z tym fachowcem. – Antek zachichotał. – Ale macie rację, nie zawadzi zasięgnąć języka.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Jeszcze tego samego dnia zamiast do bazy na drzewie ruszyliśmy na posterunek policji.
– O! Kogóż moje piękne oczy widzą! – wykrzyknął Przypadek, gdy stanęliśmy w drzwiach. – Moja tajna komórka we własnych osobach.
– Dzień dobry, panie posterunkowy! – zawołaliśmy chórem.
– Wchodźcie, wchodźcie. Co was do mnie sprowadza?
– Hmm… – Antek przejął pałeczkę. – Mamy kilka pytań z teorii.
– Tak?
– A kogo mamy spytać, jak nie samego szeryfa?
Antek wiedział, jak urobić Przypadka. Posterunkowy był łasy na pochlebstwa jak królik na marchewkę. A już szczególnie uwielbiał, gdy nazywano go szeryfem.
– Pewnie, pewnie! Wiadomo! Pytajcie, dzieciaki. Co tam się wam urodziło?
– Wyobraźmy sobie, czysto hipotetycznie – włączył się Kuba – że po mieście grasuje złodziej.
– Gdzie? – Posterunkowy położył dłoń na kaburze pistoletu.
– Hipotetycznie – powtórzył Kuba.
– A, no tak. – Przypadek podrapał się po głowie. – No jasne, że tak. Zatem grasuje i co dalej?
– Kradnie, rzecz jasna – kontynuował Kuba.
– Wiadomo, bo to złodziej. – Przypadek rozłożył dłonie i zrobił minę, jakby rozwiązał najtrudniejsze zadanie z Kangura Matematycznego. – Co mógłby innego robić?
– Pytanie: co pan by zrobił? – Spróbowałam go sprowadzić na właściwe tory.
– Jak to co? Złapałbym i wsadził do aresztu, łotra jednego.
– Ale jak by pan go złapał? – dopytywałam.
– Za frak! – Posterunkowy głośno zarechotał.
Antek z Kubą wymownie westchnęli. Chyba tracili cierpliwość. Musiałam interweniować, zanim palnęliby coś, czym zniechęciliby Przypadka.
– Panie posterunkowy, bardziej chodzi nam o to, jak pan doszedłby do wykrycia sprawcy. Tak po kolei. W punktach.
– Och! To… to… to trudne pytanie. – Policjant rozsiadł się wygodniej na krześle. – Będziecie notować?
Spojrzałam błagalnie na moich wspólników. Naprawdę się bałam, że mają dość. A oni w odpowiedzi łypnęli tylko, jakby chcieli mi powiedzieć: „zrób coś, bo wyjdziemy z siebie”.
– Nie musimy. – Wyjęłam na biurko telefon. – Nagramy wszystko na dyktafon.
– Bardzo chwalebny pomysł! Bardzo! – Przypadek się ucieszył. – Wtedy zawsze będziecie mogli sobie do tego wrócić albo ewentualnie wykuć na blachę.
– No więc…? – próbowałam go ponaglić.
– Jest kradzież, dajmy na to… yyy… w sklepie. Rozumiecie?
Zgodnie kiwnęliśmy głowami.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki