- W empik go
Palinka. Prozy z Banatu - ebook
Palinka. Prozy z Banatu - ebook
Rumunia. Banat. Odległe góry nad Dunajem. Wioski, w których od niemal dwustu lat żyją Czesi. Świat, w którym czas się zatrzymał. Do jednej z takich wsi przyjeżdża młody nauczyciel z Moraw. Przyjeżdża, by zapomnieć. Ale nieodłączne wspomnienia coraz bardziej przysłaniają mu codzienność wiejskiego życia i nieśmiałe próby włączenia się do zamkniętej społeczności. W izolacji i samotności, pośród upojnej banackiej scenerii każdy drobiazg przypomina o dzieciństwie, gorzkich latach spędzonych na sali gimnastycznej, utraconych kobietach, podróżach, ucieczkach…
Jego styl jest intensywny, skoncentrowany. Nie wyszukuje opowieści, tylko wchłania je, a później je wypisuje. Nie stara się „tworzyć“ literatury, pisząc, oczyszcza się z własnych przeżyć. Jego narracja jest zupełnie wyjątkowa, choćby pod względem objętości. Porusza struny wszystkich warstw rzeczywistości. Uważny czytelnik znajdzie w nim coś, co sam dawno utracił i zapomniał.
Zdeněk Mitáček, podeltrati.cz
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65595-37-9 |
Rozmiar pliku: | 355 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie powinno się szwendać po banackich wzgórzach podczas burzy: pioruny nie są tu nawet w przybliżeniu tak obojętne wobec ludzi, jak na łagodnych równinach Moraw czy Bawarii… Kiedyś w szkole opowiadały mi dwie córki barmanki Marje, jak ich dziadka zabrał boży posłaniec: w trakcie burzy wracał z pola, z widłami na ramieniu. Pierwszy raz usłyszałem wtedy to pełne szacunku określenie: boży posieł.
Parę lat później boży posieł zabrał właśnie córki Marje. Po niedzielnym obiedzie poszły narwać czereśni; aż na górkę za krzyżem, skąd można już zobaczyć połyskujące w dole wody wciśniętego między skały Dunaju. Nagła burza przygnała od strony Serbii. Dziewczynki (schowane pod pachnącym, mokrym, bujnie rozrośniętym drzewem) powaliło jedno uderzenie pioruna (rok później poczułem zawroty głowy, uświadomiwszy sobie, że zrywam i jem czereśnie właśnie z tego drzewa; czereśnia przeżyła z blizną i połamaną gałęzią).
Na pogrzebie płakała cała wieś, nie wyłączając ksiundza. Konie ciągnęły wóz z dwiema białymi trumienkami po zakurzonej drodze na smyntorz na wzgórzu; pszczoły brzęczały w porannych kwiatach, a niebo było krystalicznie czyste; chłopi pocili się i nie gadali po drodze jak na innych pogrzybach; dziewczynki w butach na wysokich obcasach wykręcały sobie kostki; baby śpiewały, fałszując, strasznie fałszując…
Dopiero niedawno Marje opowiedziała mi, jak znalazła swoje córeczki (Boże, właśnie ona!): buzie miały podobno białe, niespalone; tylko na piersiach i pod kolanami miały czerwoną pręgę; spadły im (podobno tak jak innym nieboszczykom, których dosięgły pioruny) odświętne, niedzielne butki, których już nie potrzebowały, ale które mimo to Marje i jej matka założyły im dwa dni później, zanim obie złożyły w trumnie…