- W empik go
Pamiętnik Hansa Schweinichena do dziejów Szlązka i Polski 1552-1602 - ebook
Pamiętnik Hansa Schweinichena do dziejów Szlązka i Polski 1552-1602 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 377 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
przekład skrócony
Hier. Feldmanowskiego.
Drezno.
Drukiem i nakładem J. I. Kraszewskiego.
1870.
Ogłaszamy w zbiorze naszym Pamiętnik Hans'a Schwejnichena, nie dla tego tylko, że w nim mnogie są wspomnienia o Polsce, ani że on maluje wybornie na co zeszli Piastowie Szlązcy zaparłszy się swej narodowości, ani że żywot na Szlązku z wielu bardzo względów przypomina życie współczesne szlachty polskiej, – ale że to jest jedno z tych samorodnych, naiwnych arcydzieł, którego autor nie wiedział wcale jak znakomity pomnik swej epoce postawił.
Żaden kunsztmistrz nie dorówna temu nieukowi. Mimowolnie na pamięć przychodzi nam niedorównany J. C. Pasek i Poczobutt (dotąd niestety trzymany w ukryciu). Za granicą od dawna się na pamiętnikach Schwejnichena poznano; Francja zna je z wybornego artykuł np. Chasles. w Anglij drukowano treść i wyjątki, my tylko dotąd bliżej spokrewnieni ze Szlązkiem i opisywanym wypadkom nie obcy, zaniedbaliśmy po – znać Schwejnichen'a. Oprócz umieszczonego przez nas niegdyś artykułu w Gazecie polskiej, niewiem czy kto o nim kiedy wspomniał.
Przekonani jesteśmy, że do poznania obyczajów Europejskich XVI. w. a bodaj i polskich, Schwejnichen jest bardzo szacownym materjałem. Wycieczki kilkakrotne do Polski, stosunki z rodzinami polskiemi, bytność na dworze Zygmunta Augusta, są bezpośrednio dla nas ciekawemi, bo malują ówczesną Polskę. Ale nadewszystko obraz tej rodziny Piastów tak upadłej marnotrawstwem i nierządem, obraz Szlązka, dworów niemieckich i Niemiec samych, skreślone są z życiem i barwą nieporównaną, Można rzec, że tu na uczynku chwytamy ów rozkład resztek spółeczeństwa słowiańsko-polskiego mającego wcielić się, utonąć, stać się łupem germańskiej narodowości spokojnej, pracowitej i pracującej dla przyszłości. Część tego procesu zniszczenia widzimy tu przed oczyma naszemi, i niepodobna nie westchnąć nad fatalizmem, który plemię szlachetne tak nieszczęśliwemi uposażył wadami… ciągnącemi do zguby.
Ten książe Lignicy przedstawia poniekąd sobą ród, z którego wyszedł, porywczy do boju, do waśni, do przygód, do nieopatrznego używania, z jego butą i fantazją, z przekonaniem o jakiejś rodzimej wyższości… a ze wstrętem do trudu i ładu. – Wszystko co go otacza służyć mu jest obowiązane. Szlązcy jego poddani odarci z ostatniego grosza, wszakże wezwani chcą zań dać życie i kroplę krwi ostatnią. Schwejnichen (jaki pan taki kram) hulać też lubi, nie jest on bez pewnego poczucia moralnego, ale przykład zły zaciera w nim je i w końcu staje się niepoprawnym też hulaką. Najsprzeczniejsze znajdziesz w nim cnoty i wady – w ogóle człek dobry, ale go życie nadpsuło. Obrazy życia książęcego, dworu, zabaw, wypraw, frymarków i powagi jaka jeszcze do imion i rodów się wiązała, są też żywo zajmujące. –
Nie umiemy odgadnąć zaprawdę, czy ta książka ceniona powszechnie jako ciekawy zabytek XVI. wieku, u nas też znajdzie dobre przyjęcie, ale się nam zdało, że w zbiorze pamiętników rozpoczętym dać nam ją wypadało.
Pamiętnik oryginalny Schwejnichena jest nazbyt rozciągły i zawiera mnóstwo szczegółów dla nas obojętnych, które odrzucić musieliśmy. Skrócenia i tłumaczenia dokonał bardzo troskliwie Pan Hier. Feldmanowski, a rzecz była i niemałej trudności i nie bardzo ponętna… Zostało w skróceniu jego tylko to co istotnie do obrazu epoki należy i co charakter jej uwydatnia.
Drezno, d. 17. Marca 1870 r.
J. I. Kraszewski.
Schweinichen rozpoczyna swoje Pamiętniki obszernym wstępem, w którym wykłada swoje wyznanie wiary, dalej rozpamiętywa ze skruchą życie swoje młodzieńcze, wylicza swych przodków po mieczu i po kądzieli, podając nieco bliższe szczegóły o ojcu i matce; wreszcie poczyna opis własnego życia w te słowa:ROK 1552 – 1569.
"Ja Hans Schweinichen urodziłem się w poniedziałek po św. Janie 1552. r. na zamku książęcym Grodziszczu (Grädizberg) z kochanych rodziców moich, pana Grzegorza Schweinichen z Mertschütz i pani Salomei Gładysz (Gladissin), a w tydzień potem zostałem ochrzczony i dano mi wspomnione imię Hans (Jan) dla tego, że się około św. Jana urodziłem". Chrzest ten odbył się w kościele wyznania augsburskiego wobec licznych świadków płci obojej. Autor szczyci się swojem pochodzeniem szlacheckiem, opisuje obszernie herby rodziców, i w końcu dodaje:
Ego sura natus in Aula
Et non in caula.
Pierwsze lata swego życia spędził w miejscu rodzinnem w gronie przybyłych mu dwóch sióstr i brata. W r. 1558., gdy Henryk, książę na Lignicy i Brzegu, został pełnoletnim i objął zarząd księstwa, powołał starego Schweinichena i zamianował swoim radzcą, wskutek tego przeniósł się tenże wraz z rodziną na stałe mieszkanie do własnych dóbr swoich Mertschütz, gdzie mu umarł syn najmłodszy a inny się urodził w r. 1560.
"Gdy począłem dziewiąty rok mego życia, pisze autor, a z porządkiem lat wstąpiłem w rok 1561., więc kiedy już nabrałem cokolwiek rozumu, musiałem w Mertschütz chodzić do pisarza wiejskiego Grzegorza Pentzin i tam przez dwa lata się uczyć czytania i pisania; a że byłem bardzo żywy, musiałem po przyjściu ze szkoły gęsi pasać. Gdy pewnego razu pasłem te gęsi, a one bardzo mi się rozbiegały, porozszczepiałem im dzióby knebelkami; wtedy stały spokojnie aż pomdlały, co gdy spostrzegła pani matka, dała mi porządny traktament. Potem już mi nie kazano gęsi pasać. Dostałem jednakże inny urząd; musiałem po chlewach i stodołach jaj szukać, a gdy uzbierałem kopę, dała mi matka za to sześć halerzy; nie długo je miałem, kupiłem sobie za nie bąka i kostki. "
W tymże roku przebył ciężką chorobę, a po wyzdrowieniu znowu uczęszczał do szkoły wiejskiej. Potem tak dalej opisuje swoje chłopięce życie:
"Kiedy zacząłem cokolwiek czytać, czyli, jak to mówią, bąkać a w piśmie głoski stawiać, albo, jak mówią, robić wronie stopy, oddał mnie kochany pan ojciec r. 1562., dwa tygodnie przed Wielkanocą, J. Ks. Mości Fryderykowi III. w Lignicy, ponieważ tam J. Ks. Mość siedział w zamknięciu, ażebym się z jego synem, Fryderykiem IV., uczył. Przyjęto bowiem wówczas dla tego młodego pana nauczyciela, nazwiskiem Jan Pfitzner z Goldberga. – Dał mi tedy pan ojciec na książki i strawę 32 białe grosze (srebrniki). A że oprócz młodego pana nie było nikogo więcej do nauki, tylko ja i Bartosz Logau i byliśmy małe chłopaki, dał książę Henryk, jako wtenczas rządzący, młodemu panu i nauczycielowi osobny pokój, w którym się codzień musieliśmy uczyć katechizmu, litanii na pamięć, przytem różańca i czytania po łacinie, codzień zaś czterech wokabuł, a gdy się tydzień skończył, na raz wszystkie powiedzieć. Jakkolwiek nauczyciel bardzo był surowy dla młodego pana i dla nas, miałem się przecież, lżej niż młody pan i Logau, ponieważ mi pani matka przysłała czasem halerza, więc się wykupywałem u nauczyciela, bo ów poczciwiec lubił chodzić po ładnych dziewkach, a nie miał pieniędzy. Dlatego sprostował nieraz ze mną rachunek, byłem mu tylko posługi czynił a pieniądze dawał. Zresztą mieliśmy z Logauem co jeść i pić, musieliśmy staremu księciu usługiwać, jeść i pić mu nosić i robić wszystko, co pacholęta powinni, często też, gdy J. Ks. Mość się napił, siedzieć w jego pokoju, bo nie rad się kładł do łóżka, gdy był napiły.
"J. Ks. Mość dał mi wkrótce urząd; zostałem piwnicznym w taki sposób: J. ks. Mość dostawał pewną ilość wina z piwnicy księcia Henryka na wymiar;
jeźli więc nie miał ochoty pić, kazał mi to wino zlewać w beczułkę w swoim pokoju, która zawierała może wiadro. Skoro się napełniła, spraszał książę Jegomość gości i nie puścił, póki nie wypili. Potem miałem pod dozorem szpadę (rapir) J. Ks. Mości, którą nazywał swoją panną Kasią. I gdy J. Ks. Mość powiedział: puff! żeby cię wciornascy! dawaj mi moją pannę Kasię, potańcuję sobie – otrzymywałem za to książęcy policzek z oświadczeniem: jak ci się podoba, nie byłże to wyborny książęcy policzek? – Jeźli go pochwaliłem, dał mi książę srebrnika na kołacz, lecz policzek był daleko lepszy niż 20 srebrników, bo miał być wielką łaską, którejbym ja chętnie się był wyrzekł."
W dalszym ciągu pisze o uwięzionym księciu, że był bardzo pobożny, codzień odmawiał modlitwy po łacinie, czy trzeźwy czy pijany, a jego małżonka zawsze była przy nim.
Tu wspomina autor: "W kilka dni po mojem przybyciu na dwór kąpała się stara księżna, a ja musiałem jej usługiwać jako chłopiec. Wtem wychodzi panna, imieniem Katarzyna, naga jak laska, i woła, żebym jej przyniósł zimnej wody, co mi się bardzo osobliwem zdawało, gdyż nigdy przedtem nie widziałem nagiej kobiety; już nie pamiętam jak się to stało, żem ją… oblał zimną wodą, a ona krzyczy na księżnę i powiada, co jej zrobiłem, lecz księżna śmiała się i rzekła: mój Świńka dobry będzie."
Syn Henryk, na którego nieraz okropnie wygadywał, odwiedzał go czasami, a wtedy obadwa sobie podpijali, i stary książę mawiał: "Synu, jak ty mnie dzisiaj więzisz, tak i ciebie więzić będą" – zresztą żyli w zgodzie.
Nie długo jednakże zostawał Hans w owej dworskiej szkole. Ojciec zmuszony został odebrać go z następującego powodu: Stary książę nienawidził nadwornego kaznodziei, niejakiego Leonarda Kränzheima; napisał więc na niego paszkwil: "Wszystkiego nieszczęścia i swaru pomiędzy mną a moim synem Henrykiem nawarzył ten kuchta pała, ów frankoński przybłęda" i kazał go położyć na ambonie w kościele zamkowym, aby tem pewniej dostał się w ręce księdza. "Gdy Leonard wszedł na ambonę, znalazł ową kartkę, dosyć długą, okropnie się rozsierdził, i zamiast ewangelii odczytał ów paszkwil. Książę Henryk strasznie się o to rozgniewał. Po kazaniu rozpoczął egzamin i znaleźli się zdrajcy, którzy powiedzieli, że to ja zrobiłem, ale na rozkaz księcia Fryderyka. Książę Henryk posłał natychmiast po mego ojca i upomniał się, aby mi takich rzeczy robić zakazał. Gdy tedy pan ojciec się dowiedział, że to uczynić musiałem z rozkazu Księcia Jegomości, a jako dziecko, natem się nie znałem, zażądał puszczenia mnie ze dworu, na co się też książę Henryk zgodził."
Potem umyślił ojciec oddać Hansa staremu margrabi pruskiemu w służbę, lecz matka nie chciała miłego synka puścić tak daleko od siebie. Pozostał zatem w domu rodzicielskim, a ojciec zabierał go zawsze z sobą, ilekroć czynił wycieczki ze swoim panem, księciem Henrykiem. Tak był w r. 1563. w Lignicy, gdzie przez dwa tygodnie trwały uroczystości i zabawy z powodu przyjazdu cesarza Maksymiliana II. i ślubu księżniczki lignickiej Katarzyny z księciem na Cieszynie Kaźmierzem, i chrzcin córeczki ks. Henryka, któremu nasz Hans służył wtedy za pazia.
W następnym roku wyruszył ks. Henryk z całym dworem i małżonką swoją w 60 koni i wozów do Anspach i Stuttgartu. Stary Schweinichen był w tej podróży nieodstępnym jego towarzyszem, i woził ze sobą swego syna, któremu się to bardzo podobało. – Trwała ta wycieczka przez cały rok, z powodu, że księżna w drodze chorowała i synka powiła, i że wszędzie gościnnego doznawali przyjęcia. Opisując tę podróż, wspomina autor z szczególną wdzięcznością Drezno, gdzie dużo pięknych oglądał rzeczy, i gdzie jego ojciec potykał się dla zabawy z kurfirsztem Augustem. Obadwa konno, w ciężkich zbrojach, uderzyli na siebie kopiami. "Że zaś kurfirszt miał kopię bardzo ciężką, którąby zaledwie dwóch mogło się złożyć, przeto go nieco przeważyła, tak, że gdy jeszcze dostał pchnięcie od mego ojca, spadł kurfirszt jegomość, a mój ojciec choć także ugodzony, ale był mógł dosiedzieć, widząc że kurfirszt padł, zwalił się takoż, jakby od ciosu kurfirszta, z czego się ten niezmiernie ucieszył, mówiąc, że to jego ostatnia gonitwa. Dał memu ojcu łańcuch za 70 florenów ze swoim portretem, pokazywał mu potem wielkie skarby i mówił, aby go o cokolwiek prosił a nie odmówi mu. Lecz ojciec nie prosił o nic, tylko żeby pozostał łaskawym dla niego księciem. Że i ja byłem temu przytomny, dał mi kurfirszt podwójnego florena."
W r. 1565. znowu chodził do szkoły wiejskiej do pastora, od ojca zaś uczył się gospodarstwa, w wycieczkach zawsze mu towarzysząc. Potem oddany został do szkoły w Goldbergu, gdzie jednakże nie bardzo chętnie się uczył, bo, jak sam wyznaje, zawsze mając na pamięci życie dworskie, większą miał ochotę do konia niż do książek. Brał prętem po rękach, obiecywano mu gorszy jeszcze traktament, ale jakoś nie mógł nabrać ochoty do łaciny, aż go wreszcie febra wybawiła ze szkoły. – Wyzdrowiał w domu bardzo prędko i z szczególnem upodobaniem począł się bawić polowaniem i łapaniem ptaków w sidła; jeździł z ojcem konno i wózkami, zresztą odpisywał mu wszelkie listy i inne skrypta i w gospodarstwie mu pomagał.
"W r. 1567. kupił mi pan ojciec pierwszą szpadę, za ktorą dał 34 białe grosze… Nie pijałem jeszcze wówczas wina, lecz utrzymywałem się zawsze w trzeźwości i w imię Boże, jako młody, rzeźki chłopak ten rok zakończyłem." Rok następny również mu zeszedł na zabawach łowieckich i gospodarskich zajęciach w domu ojcowskim. Raz tylko wyjechał na trzy tygodnie do Lignicy: "Gdy roku 1568. odprawiało się na zamku książęcym lignickim wesele księżniczki Heleny z Zygmuntem Kurzbachem, zostałem od księcia wezwany do sprawowania służby pacholęcej. Polacy wystąpili z wielkim przepychem, mianowicie pan Jan Panowski (?). Wesele odbyło się z wielkiemi książecemi ceremoniami od początku do końca."ROK 1569.
"Rok teu zacząłem znowu w imię Boże w domu, aby mi Bóg użyczył radości i szczęścia we wszelkich moich przedsięwzięciach, a uchronił od wszystkich nieszczęść i wszego złego.
"W nadeszły post wyruszył J. Ks. Mość Henryk z Lignicy na sejm, czyli, jak Polacy nazywają, na rokosz (racas), który o jakie 90 mil ztąd w Lublinie odbywali Polacy, z tą a nie inną myślą i zamiarem, że gdy król Zygmunt jest już bardzo stary pan, Jego Ks. Mość może po śmierci zostać obrany i ukoronowany królem polskim. Jakoż robili J. Ks. Mości mocną nadzieję i dodawali otuchy możni panowie, iż wtedy przez stany polskie na króla będzie obrany, a po śmierci króla Zygmunta w jego ślady wstąpi pewno.
"Dla tego też wybrał się książę wspaniale w tę podróż w 80 koni, przytem z wozami, tak iż było przeszło 150 koni; prócz tych 14 drabantów gwardyi z halabardami, pięknie przybranych. Mój ojciec i ja musieliśmy także z nim jechać ze złotemi łańcuchami na szyi, broń zaś trzymając więcej pod pachą niż przypasaną. Ja pełniłem służbę i wraz z sześciu pachołkami szlacheckiego stanu podawałem J. Ks. Mości potrawy przy stole. Jechałem z ojcem bryką, tylko wjazd do Lublina odbywaliśmy z ojcem obadwa konno, ponieważ nam książę koni pożyczył.
"A ubrał mnie ojciec w tę podróż tak: kaftan barchanowy obramowany aksamitem; potem para po niemiecku sporządzonych spodni, jedna nogawka żółta druga czarna, przewlekane wstęgami kitajkowemi z 16. łokci, również pończochy z koziej skóry i czarna sukmana z fałdami. J. Ks. Mość miał, jak powiedziałem, 80 koni pięknie przybranych w żółte pióropusze, a pachołkowie wszyscy w aksamitnych czapeczkach; dziewięciu kopijników, między tymi troje małych chłopiąt, którzy mieli czarne czapeczki aksamitne złotem galonkami obszywane i równeż naczółka. Ich konie były przystrojone w żółte pióra i wielkie pióropusze, tak, że z przodu zaledwie owych pachołków było widać, i miał każdy na szyi karacenowy łańcuch za 1000 złotych węgierskich, przytem srebrny sztylet i miecz z takąż rękojeścią.
"Trzej inni pachołcy byli ubrani w czarne katanki aksamitne, obramowane srebrnemi galonami i mieli długie pozłacane strzelby; ich konie były przybrane w czarne i żółte pióra, misiurki zaś mieli z wielkiemi pióropuszami i łańcuchy w duże ogniwa, nie mniejszej niż 500 złotych wartości; także srebrne sztylety i miecze. Trzeci szereg pachołków był cokolwiek roślejszy, mieli fałdziste suknie aksamitne i kręcone łańcuchy, srebrne sztylety i miecze, jedwabne kapelusze z żółtemi piórami i kopie z złotemi grotami.
"Wjeżdżał też z księciem do Lublina pan Jan Zborowski (Paraffsky), który z nim jechał przez całą drogę. Ten miał także 80 koni jazdy ubranej niebiesko i czerwono. Król wysłał naprzeciw księcia Henryka przeszło 300 koni kawaleryi, jakoż został i od króla i innych panów zaszczytnie i dobrze przyjętym, a w Lublinie w dwóch domach umieszczonym, gdy tymczasem posłowie cesarza Maksymiliana poza miastem stali, chociaż i Jego Ks. Mości konie w większej części za miastem pozostać musiały. Książę kwaterował tu dziesięć dni, nim go król na dwór zaprosił; tymczasem odwiedzał J. Ks. Mość codzień panów polskich.
"Dziesiątego dnia, jak powiedziano, o godzinie dwunastej, a była to niedziela, przysłał król znakomitych panów polskich około 30 konno, i kazał J. Ks. Mość do królewskiego dworu zaprosić. Pojechał tedy książę na pięknym koniu okrytym czarnym aksamitnym czaprakiem, złotem i srebrem haftowanym, do dworu; panowie zaś polscy jechali wszyscy przodem, tylko biskup jechał po prawym boku księcia, a pan Jan Zborowski (Sparafschützky?) po lewym. Mój pan ojciec i stary Hans Zedlitz z Konradswaldau, sprawujący urząd ochmistrza dworu wraz z kanclerzem Hansem Schramm także po prawej stronie J. Ks. Mości. W tym pochodzie taki był ścisk, zwłaszcza gdy J. Ks. Mość przybył na zamek królewski i miał zsiadać, iż nawet królewska gwardya nie mogła zrobić tyle miejsca, iżby książę tylko się dostał na królewskie pokoje.
"Król wyszedł naprzeciw księcia aż do wschodów ze swego pokoju, a miał na sobie futro sobolowe poszyte suknem i wielką wysoką czapkę z kun, którą zdjął w pierwszej chwili, ale zaraz znowu wsadził na głowę, ujął księcia za rękę i wprowadził do swego królewskiego pokoju. Tam pozostali ci panowie ze trzy godziny ze sobą, tak iż ich każdy w zaniku mógł widzieć.
"Ponieważ J. Ks. Mość przywiózł królowi na dworze dwa lwy w drewnianej klatce, kazał je wprowadzić na zamek i pod okno podwieźć, gdzie król stał z J. Ks. Mością, i sam je królowi ofiarował. Wkrótce potem pożegnał się książę z królem i powrócił do swojej kwatery, a panowie polscy odprowadzili J. Ks. Mość.
"Na trzeci dzień przesłał książę inne dary, które dla króla był przywiózł, przez mego pana ojca, Hansa Zedlitza i kanclerza, a te były: klejnot z białym orłem oszacowany na 2000 złotych; kryształowe naczynie do picia w kształcie kubka, wysadzane dyamentami i szmaragdami w złoto oprawnemi, oszacowane na 500 złotych; dalej szabla w pochwie całkiem srebrnej, pozłacanej, także drogiemi kamieniami wysadzanej, oceniona na 300 złotych i trzy długie pozłacane strzelby, piękne, z jakie 300 złotych warte i jeszcze rusznicę, którą się przy siodle przywiązaną wozi, mającą, 100 talerów wartości. Te dary na uczczenie króla trzymałem ja z pokojowcem w królewskiej obliczności, gdy je kanclerz Hans Schramm oddawał, prawiąc łacińską oracyę. Ale król kazał na to po polsku odpowiedzieć i niskiego stanu Polakom te dary od nas odebrać i odnieść; gdzie się podziały, nikt nie wie.
"Każdy z nas myślał, że przynajmniej złoty łańcuch za to dostanie, lecz drobne złapaliśmy rybki; nie dostał żaden nic.
"Po złożeniu tych darów wyprawił książę wielką ucztę i ugościł najznamienitszych panów polskich, odbyła się iście po królewsku. Tego dnia sprawowałem po raz pierwszy urząd trzeciego krajczego przy długim stole i sprawiłem się, jak mogłem najlepiej. Jakoż chwalono mnie przed innymi, że dobrze moją rzecz zrobiłem.
"W dwa dni potem zaprosił król Jego Ks. Mość jeszcze raz. O czem ci panowie ze sobą gadali, nie wiadomo mi. Następnie zatrzymał król księcia na wieczerzy. Ponieważ tam usługiwałem, widziałem, że tak była kiepska, iż książę na kwaterze codzień wspanialej ucztował niż wówczas król. Król z J. Ks. Mością i arcybiskupem siedzieli tylko sami przy dosyć długim stole, a posługiwało dwóch krajczych i król tylko jedyny raz się napił do księcia z kryształowego kubka, który J. Ks. Mość poprzednio był królowi ofiarował. Po tej uczcie, która nie trwała ani dwóch godzin, pożegnał się książę z królem i już go więcej nie widział.
"Nazajutrz przysłał król księciu dwa pęki soboli i dwa pęki kun w podarunku. Memu ojcu i Zedlitzowi, jako też kanclerzowi, każdemu po parze soboli i po dwie kuny, zresztą nikomu nic.
"Ponieważ nadchodziło wesele pewnego wojewody, na które J. Ks. Mość został zaproszony, odesłał całą kawalkadę i wszystkie wozy prócz dwóch pojazdów i trzech pachołków, naprzód, z powrotem do domu, sam zaś czekał owego wesela.