- W empik go
Pamiętnik Morgana la Fayette - ebook
Pamiętnik Morgana la Fayette - ebook
Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, utrzymana w konwencji pamiętników historia psa, którego los nie oszczędzał. W końcu zostaje cudem uratowany i adoptowany przez kobietę pracującą w wojsku. Tego dnia tych dwoje tak naprawdę ratuje siebie nawzajem. Rozpoczyna się historia przyjaźni aż po grób. Spostrzegawczy i inteligentny Morgan opisuje losy ludzi i zwierząt, których miał okazję spotkać. Jego szósty zmysł i doświadczenia życiowe powodują, że trafnie ocenia zachowania ludzkie i zwierzęce.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8189-467-8 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„et in Arkadia ego, sum felix cum illis“. Krąg życia zatoczył koło.
Morgan la Fayette
Pozostawiam ten pamiętnik mojej rodzinie… Najwspanialszej jaką mogłem mieć; zarówno tej zwierzęcej jak i tej ludzkiej. Wiem iż wraz z moim odejściem mogą nadejść nieodwracalne zmiany w waszym życiu.Mam nadzieję, że dzięki tym notatkom cokolwiek się stanie, nie zapomnicie, że byliśmy rodziną. Może skomplikowaną, ale rodziną. Przepraszam jeśli czasami odbieraliście to tak, że najbardziej kochałem Ryszarda. Wiedzcie, że kochałem was wszystkich.Może dzięki temu wy na nowo zaczniecie się kochać.
Morgan la FayetteRozdział I — Rok 2007
Rok 2007; tak naprawę to właśnie wtedy się urodziłem, a właściwie przyszedłem na ten świat ponownie. Ludzie, którzy obchodzili moje urodziny uznali dzień adopcji, za dzień moich narodzin. Wtedy obchodziliśmy moje urodziny. Obchodziliśmy je razem wspólnie z moją ludzką i zwierzęcą rodziną. W pewnym sensie to były takie moje drugie narodziny i zarazem najlepszy czas jaki dostałem od losu. Teraz odchodzę i zostawiam im ten pamiętnik pełen wspomnień, gdyż wiem, że będą za mną bardzo tęsknić. Jak to wszystko się zaczęło… Teraz sobie z trudem przypominam. Tyle myśli, które chciałbym przekazać na raz. Po kolei… Może dam radę wszystko sobie przypomnieć.
*
Moja biologiczna matka była bardzo zmęczona, albowiem rodziła nas rok po roku. Mieszkała w tak zwanej „pseudo-hodowli“. Jej właściciela nie interesowało co się z nami dzieje. Tak naprawdę, w ogóle go nie obchodziliśmy; ani nasze zdrowie, wygląd, to czy mamy co jeść czy pić. Mieliśmy się wyłącznie dobrze sprzedać. Myślę, że z mojego rodzeństwa żyłem tak długo tylko ja. Kochałem moją biologiczną matkę i nawet kiedy byłem dorosły, zdarzało się, że mi się śniła. Wtedy mlaskałem przez sen i wyglądało to tak jakbym ssał od niej mleko.Nie potrafię już jej opisać. Jaka dokładnie była? Obraz mi się zamazuje. Dbała o nas jak mogła, choć mieliśmy prymitywne warunki. Nie mieliśmy nawet koca czy czystej słomy. Tak o to właśnie w małej brudnej stodole przyszedłem na świat. Ja Morgan la Fayette- wyżeł niemiecki krótkowłosy, choć wtedy nie miałem jeszcze imienia, a potem dostałem swoje pierwsze imię, leczy było ono zupełnie inne… Do historii przeszedłem jednak jako Morgan la Fayette.
Byłem uroczym szczenięciem i szybko ktoś mnie kupił. Taka brązowa kulka w śliczne symetryczne białe kropki, rozłożone na brązowym tle jakby za pomocą muśnięcia pędzlem. Odróżniałem się od większości wyżłów wyjątkowym umaszczeniem, które ponoć uchodziło za cenne. Tak mówiła o mojej dereszowatej maści Katarzyna. Czy była ona jakaś specyficznie inna?… Nie wiem, choć rzeczywiście wszystkie psy jakie znałem, nie wyglądały tak jak ja. Jedynie moja ukochana Eski miała na klatce piersiowej takie znamię. Miałem również obwódki wokół oczu, co również podwyższało moją wartość, albowiem nie wiele psów ma takie znamię. Pani, która była właścicielką ojca Eski bardzo mnie za to podziwiała. Mój pierwszy pan i moja późniejsza rodzina mawiali, że mam pomalowane oczy tuszem do rzęs, cokolwiek mieli przez to na myśli, bardzo im się to podobało.
Na buzi miałem hreczkę, co też uważano za dobrą oznakę. Sam nie wiem czemu, albowiem przez to większość ludzi odbierała mnie za starszego niż byłem naprawdę. Znawcom rasy, te cechy jednak się podobały. Po wielu latach dorobiłem się piegów na nosie. Nie byłem zadowolony z tego faktu. Powód był prosty, byłem jedynym psem w okolicy, który miał piegi. Ja sam nigdy nie uważałem się za jakąś piękność, jednak ci, którzy mnie znali zawsze starali się zobaczyć we mnie jakąś dobrą cechę. Może chcieli być po prostu dla mnie mili. Nie pamiętam czy od porodu miałem krzywe ucho. Zdaje mi się, że całkowicie straciło formę po wypadku. Jednak już od dziecka miałem bardzo szeroką głowę i to mnie nasza matka rodziła najdłużej. Pewnie dlatego tak bardzo byliśmy ze sobą zżyci.
*
Ten pan, który mnie kupił to był pan Antoni- starszy człowiek, o siwych włosach. Jego dokładny wygląd dziś już mi się zaciera w pamięci. Przypominam sobie też, że nosił duże okulary. Był to stary myśliwy, który mówił o mnie do swoich znajomych „mój wyjątkowy, ukochany deresz”. Uwielbiał mnie. Chodziliśmy razem na spacery, a potem gotowaliśmy razem różne potrawy. To przy nim pokochałem gotowanie. Siedziałem zawsze wpatrzony w niego, podczas gdy on dodawał te swoje magiczne składniki i wyczarowywał posiłki dla siebie i dla mnie. Uczył mnie polować, a także jak mam zachowywać się w domu. Często mnie przytulał, razem jedliśmy posiłki i oglądaliśmy telewizję. Czasem bawiliśmy się w noszenie butów. Wszystko robiliśmy razem. Święta też obchodziliśmy w samotności razem. Były bardzo skromne; razem zjedliśmy posiłek, a potem szliśmy na spacer do lasu. Jego dzieci czasem zadzwoniły, częściej jednak tego nie robiły. Pan Antoni nie stawiał w domu drzewka, gdyż twierdził, że „nie ma dla kogo”. Jak powinny wyglądać prawdziwe święta, miałem się dowiedzieć wiele lat potem. Może nie był bogaty, albo bardzo mnie kochał. Żyliśmy ze sobą bardzo krótko, ale zdążyłem go bardzo mocno pokochać.
Tak naprawdę, to nie interesowało mnie to ile ma pieniędzy; ważne, że był. Kochałem go. Mieszkał sam w starym domu. Czasem przyjeżdżały do niego wnuki i syn, ale rzadko. Potem przestali go odwiedzać. Od tego momentu z dnia na dzień robił się coraz bardziej smutny. Powtarzał, że: mają bardzo wiele obowiązków, bo są już dorośli, ale jak znajdą czas to go odwiedzą. Nie przyjeżdżali jednak i pan Antoni tak jak i ja odkrył, że zapomnieli o nim. Kochałem tego pana, dlatego potem zawsze miałem sentyment do ludzi, którzy mieli siwe włosy. Na widok starszych ludzi zawsze merdałem ogonkiem. Mieszkaliśmy w regionie zwanym Świętokrzyskie. To był piękny region. Maleńkie wzgórza porośnięte lasami. Pan często mówił, że to najstarsze góry Europy i choć dziś tego nie widać, kiedyś były ogromne.
To był wspaniały dom, ale pan Antoni umarł. Początkowo jego rodzina nie chciała mnie wziąć, ale syn pana Antoniego przekonał swoją żonę. Ta kobieta była bardzo złośliwa. Jej mąż nie był złym człowiekiem, ale bardzo się jej bał.
Myślałem, że będzie tak jak z moim panem, ale już nie było. Mimo iż Ci ludzie znali mnie od szczenięcych lat, nie traktowali mnie tak jak on. Jego syn nie chciał się ze mną bawić, choć kiedy przyjeżdżał ze swoimi dziećmi do nas często to robił. Tęskniłem za moim panem, ale nikt tego nie widział.
Myślałem, że będzie moją przybraną mamą, choć była człowiekiem. Nie była. Myślałem, że będzie choć trochę, jak ze starszym panem… Piękne dywany, kanapy, cudowne wnętrze, przytulające mnie dzieci. Początkowo było pięknie. Jednak pani domu przeszkadzało to, że szczekam. Potem przeszkadzało jej, że dzieci bawią się ze mną, podczas gdy powinny się uczyć, zamiast tracić czas na bzdury. Kiedy jej mąż wtrącał, ze jestem wyżłem, a psy myśliwskie potrzebują więcej uwagi ze strony człowieka, bo takie cechy przez wieki utrwalano w hodowli, brukała na niego jeszcze bardziej.
Często kłóciła się z mężem mówiąc: „wzięliśmy tego psa wyłącznie dlatego, że jest rasowy. Miał się na coś przydać. Jesteś teraz biznesmenem, więc powinieneś kandydować do Koła Łowieckiego. W pewnych kręgach, w których przecież chcemy być tak wypada. Dziesięć lat na to harowaliśmy, żeby nie być dalyj wieśniakami, a punami, a tymczasem co? Sprowadziłeś mi tego psioka i zamiast siedzieć grzecznie na podeście w legowisku on wszędzie łazi i na dodatek dywan chiński brudzi. Twój stary jak debil wydał tyle pienindzy na to coś. I na co, mógł dać nam. Po za tym psy powinno trzymać się na dworze, widziałyś, żeby na wsi kto trzymał psa w domu. Dej spokój nie chcę go i już. Męczy mnie to jego szczekanie, wieczne potrzebuje czegoś. Ja pomaluję paznukcie, a ten akurat wtedy musi wyjść. Wisz ile pienindzy idzie na żarcie dla niego, a ja muszę garderobę wymienić”.
Pan zawsze odpowiadał, że: „To rasowy pies, jeszcze szczeniak przeziębi się na dworze. Kobieto to my w końcu jesteśmy z miasta czy ze wsi. Już nie wiem czy jesteś już damą czy jeszcze wieśniaczką, bo brzmisz jak wieśniaczka. To kim jesteśmy się nie zmieni tak szybko. Przynajmniej ty o to dbasz. Szastasz pieniędzmi na prawo i lewo”. Wtedy rozpoczynała swoją scenę z płaczem. Szantażowała go, że odejdzie i zabierze cały jego majątek, a on: „zamieszka z psiokiem na ulicy”. Pan i tak jej w końcu ulegał i jej decyzja była ostateczna. W końcu zdecydował się na to, aby zrobić mi budę. Zamieszkałem na dworze. Tęskniłem za dziećmi i szczekałem. To jeszcze bardziej przeszkadzało tej pani, więc znów kłóciła się z mężem. Kiedy on przedstawiał jakieś argumenty w mojej obronie, ona nie słuchała go, po prostu mnie nienawidziła za nic. Dawała mi jeść wyłącznie kiedy on i dzieci byli w domu, a że ten człowiek długo pracował to właściwie cały czas byłem głodny. Nauczyłem się otwierać bramę poprzez popchnięcie jej moją głową i wtedy udawałem się pod sklep spożywczy. Ludzie wychodzili stamtąd z siatkami pełnymi jedzenia. Nie tylko ja tam przebywałem. Przychodziły jeszcze dwa psy. Jeden z nich nauczył mnie jak podbierać jedzenie z siatki tak, żeby nikt się nie zorientował. Wpierała jemu, że jestem krnąbrny i dlatego uciekam. Nigdy nie przyznała się, że porcje jedzenia, które dla mnie przygotował wyrzucała. Dla niej to był powód do kolejnej awantury i udowodnienia, że muszę zniknąć. Pewnego dnia kiedy pan wyjechał w delegację, a dzieci poszły do szkoły, oddała mnie pewnemu mężczyźnie. Swojemu mężowi i dzieciom powiedziała pewnie, że uciekłem, albo nie powiedziała nic. Nie szukali mnie. Człowiek do którego trafiłem był okrutny i podły. Tamta pani pewnie doskonale wiedziała, że żył z walk psów. Dlatego mnie oddała? Pamiętam, że dużo jej zapłacił. Wtedy zaczął się najgorszy okres w moim życiu. To było moje piekło. Tak poznałem ludzką naturę z jej najgorszej strony.
*
Tego miejsca nie można było nazwać domem, a im bardziej starałem się od tego miejsca uwolnić tym większe otrzymywałem baty. W końcu stałem się taki jak on chciał. Nie przestawał mnie bić nawet kiedy go gryzłem, dopiero potem zrozumiałem, że tego właśnie chciał. Przez pierwsze kilka tygodni w ogóle mnie nie karmił, a potem rzucił mi małego szczeniaka. Nie wiedziałem co mam z nim zrobić. Wtedy zaczął mnie bić, aż w końcu wyszczerzyłem zęby, w tym momencie rzucił tym szczeniakiem o ścianę tak mocno, że roztrzaskał mu czaszkę. I tak nas zostawił, mnie i tą małą bezbronną istotę. Miał ich mnóstwo, skąd je brał? Tego nie wiem, mnie trzymał w ciemnej ciasnej stodole. Robił to tak długo, aż w końcu zabiłem jednego z nich, dopiero wtedy otrzymałem jedzenie. Nie chciałem zabijać innych psów, nie chciałem walczyć, ale nie miałem wyboru. Kiedy tego nie robiłem bił mnie do krwi, nie przestawał nawet kiedy piszczałem. Tak mnie uczył, przyprowadzając bezdomne psy do ciemnej brudnej stodoły i jeśli nie rzuciłem się im do gardła, to bił do krwi. Mijały tygodnie, a tygodnie zamieniały się w miesiące. Nie jest prawdą, że tylko pitbulle biorą udział w walkach psów. Te potwory wykorzystują wszystkie psy, potrafią z każdego z nas zrobić bestię. Każdy z nas może przynieść im pieniądze. Ten mały szczeniak na pożarcie, jak i ten duży pies, który zabija. Rasa nie jest ważna, dla nich ważne jest wyłącznie to, żebyś zabijał, albowiem to daje im ogromne korzyści majątkowe. Miesiącami wystawiał mnie do walk i zbierał swoją gażę. Z dnia na dzień stawałem się coraz bardziej okrutny. Każdy z nas taki się stawał, dlatego walka była zawsze zacięta, bo każdy z nas wiedział, że z ringu może wyjść tylko jeden pies. Tego drugiego porzucą gdzieś w lesie, albo dobiją na miejscu. Nie jest potrzebny, gdy nie przynosi pieniędzy. Potwór znajdzie się nowego psa i stworzy kolejnego potwora. Nie mówimy o kilku tysiącach złotych, ale o kilkuset tysiącach euro za jedną walkę.Rozdział IV-rok 2010
Zima wyjątkowo się przedłużała, a śniegu było bardzo dużo. Kiedy wychodziłem na spacery, sięgał mi do brzucha. Odkryłem jaką fajną zabawą jest odśnieżanie. Ludzie naprawdę muszą to lubić, z takim zapałem odgarniają ten śnieg. Nie wiem po co, przecież przez śnieg tak się fajnie skacze.
Bałwan dalej stał, a myśmy zjadali „lody trawowe“. Bałwan tak naprawdę wcale nie malał, ale rósł, gdyż opady śniegu były coraz mocniejsze i w końcu mieliśmy taki fajny tunel do chodzenia, który był wysoki tak jak ja i Eski. Tunel powstał właśnie dzięki zabawie w odśnieżanie.
Zdecydowanie gorzej było przedostać się za potrzebami do płotu, ale w końcu moja rodzina porobiła nam ścieżki. Wreszcie na ogrodzie posadzono krzaki. Tak naprawdę to były pierwsze krzaki jakie posadzono. Mieliśmy do tej pory posadzone parę drzew. Krzaki zmarzły dwie zimy potem, a ogrodnik, który je sadził obwiniał mnie o to, że to wszystko przez to, że sikam na te piękne tuje. To oczywiście było nieprawdą, bo całe życie załatwiałem tą potrzebę na płot, śmietnik, bądź worek. Po za tym nie byłem w stanie obsikać kilkudziesięciu krzaków, musiałbym nie robić nic więcej, a miałem co robić. Tak naprawdę to nikt nie nawoził ich odpowiednio i nie pryskał środkami na choroby, więc najzwyczajniej zachorowały i trzeba było je potem wszystkie wykopać. Nie powiem, ale to też chyba radowało moją rodzinę, bo czynili to z wielkim zapałem, a w szczególności mój młodszy pan. Zawsze powtarzał, że: „z tujami czuje się jak na cmentarzu”. Nie lubił ich, ale Galinie się bardzo podobały. Potem posadzono krzaki, na które wszyscy mówili, że są „idioto-odporne”, rzeczywiście niewiele z nimi się działo i szybko urosły, stając się domem dla wielu ptaków.
Tej zimy po raz pierwszy odwiedziła nas zaciekawiona lisica. Wiele zwierząt przychodziło tej zimy pod płot, zwyczajnie z niedożywienia i braku możliwości znalezienia w tym śniegu jedzenia. Z czasem zżyliśmy się. Nie drażniła mnie zupełnie. Była bardzo ładna, pewnie dalej jest. Z czasem stała się takim naszym dzikim psem rodzinnym. W zamian za spokój łapała myszy i szczury, a potem nawet z dumą pokazywała nam swoje dzieci. Jednak nie zbliżała się blisko; po prostu żyliśmy obok, ale nie wchodziliśmy sobie w drogę. Dla nas nie była szkodnikiem, a pożytecznym przyjacielem. Mam nadzieję, że nigdy jej się nic nie stanie. Zygfryd przywiózł dla bażantów i kuropatw ziarna. Na płocie zawisł karmnik, jednak ptaki trochę początkowo się bały do niego przylatywać. Potem gdy drzewa urosły, było ich pełno. Dla Jędrka też powstał karmnik ze słomą i lizawką. Jędrek otrzymywał kapustę wraz z Jaśkiem. Wszyscy tutaj żyliśmy ze sobą w zgodzie. Wszyscy czuliśmy, że to nasz dom i jesteśmy jedną wielką rodziną. Pomiędzy nami istniały pewne zasady i każdy z nas czuł się tu bezpiecznie. Tutaj nikt nie atakował nikogo.
*
W naszym ogrodowym stawku pojawiły się rybki. Boże, moje kochane rybki. Tak bardzo mnie fascynowały. Uwielbiałem siedzieć przy stawie, a czasem w stawie i patrzeć godzinami jak się poruszają. Czas wtedy mijał tak szybko. Były takie małe, kolorowe, a najbardziej fascynujące było to, że kiedy je próbowałeś złapać, gdzieś znikały pod wodą. Nie powiem życie nauczyło mnie łowić ryby, a Baśka była dość powolna… To była bardziej chęć pobawienia się z nowym domownikiem, tylko ten domownik nie potrafił oddychać powietrzem. Basieńko przepraszam cię bardzo, ale Kaśce nie zrobiłem nic, padła sama. To już nie moja robota. Z czasem Eski nauczyła się ode mnie łowić rybki. Wiem, że teraz też siedzi przy stawie i zafascynowana patrzy na te stworzenia, które pływają pod wodą i pewnie zastanawia się jak to się dzieje, że tam żyją. Ona do końca nie pojęła tego, co ja po mojej wpadce z Baśką, że one nie umieją oddychać powietrzem. Szybko w stawku zagnieździły się też wodne ślimaki- błotniarki i zatoczki. Często wychodziły na wierzch i potem trzeba było je wrzucać do wody, bo gubiły drogę. Były nawet śmieszne. Najgorsze jednak były pijawki. Nie lubiłem ich, przyczepiały się do ciała i wypijały krew. Trzeba było uważać, aby ich nie oderwać i godzinami czekać na to, aby zeszły z ciebie same. Sam nie wiem skąd te wszystkie stworzenia przybyły. Może z bocianem, który czasem lądował na ogrodzie, albo z innymi ptakami. Pijawki z czasem wyginęły.
*
Tego roku Eski po raz ostatni miała cieczkę, generalnie wszystkie psy łącznie ze mną wiedziały już od dawna, że ta dziewczyna jest po prostu istotą wyższego rzędu i takie rzeczy ją nie obchodzą. Może znała przyszłość? Hugo też nie miał w tej kwestii żadnych szans, choć ludzka część rodziny bardzo tego kiedyś chciała. Przede wszystkim to Zygfryd chciał. Tak naprawdę to nikt nie miał szans, ale tutejsze psy musiały się o tym dowiedzieć same. Tak poznałem tutejszego lokalnego władcę wszystkich psów. Był to piękny biały owczarek azjatycki, a tamtego dnia jego pan wołał za nim głównie: „Bolek choć tu, ty cholerna kurwo! Gdzieś ty uciekł?!”. Wcześniej nie widziałem go na własne oczy, ale czułem jego zapach i nie raz rozmawialiśmy w swoim języku. Z tym panem nie warto było wchodzić w paradę. Wywnioskowałem, że ludzie nazywali go Bolek, ale bardziej pasowało Bolesław. W każdym razie Bolek spędził ten dzień pod naszym płotem wdzięcząc się bez skutku. Na wieczór wrócił do domu. Nigdy potem się nie pojawił pod naszym płotem. Może był zbyt dumny. Spędził cały dzień stojąc i piszcząc, a tu nic.Panna pozostała głucha. Od tej pory Eski zaczęła otrzymywać leki i nie miała cieczki. Kiedy Bolek się wyprowadził psy musiały wybrać nowego alphę i tak też uczyniły.
Eski podobał się bardzo nowy dom ze względu na ogród. Ona uwielbiała przebywać na świeżym powietrzu. Mogła wiosną i zimą spędzać całe dnie na dworze. Ja natomiast byłem typowym psem domowym. Zdecydowanie bardziej wolałem być z ludźmi niż samotnie siedzieć na dworze i patrzeć na to, czy ktoś przeszedł ulicą, czy gdzieś nie wyskoczyła jakaś mysz, albo sarna. To było dla mnie zajęcie wyłącznie na czas polowań, a dom służył do czego innego.
*
W tym roku zjawił się jeszcze jeden pies, nazywał się Szymuś. To była bardzo smutna historia. Pies był tak jak ja ze schroniska i został adoptowany do rodziny, ale wyłącznie po to, aby być psem pilnującym i szczekającym. Był białą puchatą kulką do przytulania, a nie do szczekania. Z wyglądu przypominał szpica Samoyeda, ale był znacznie mniejszy. Był tak delikatny, że nawet nie chciałem z nim walczyć, co bardzo dziwiło Zygfryda i Galinę, która zaczynała popadać w obłęd na punkcie opieki nad kimś i zapobiegania wydarzeniom, które mogłyby być groźne dla zdrowia i życia. Dla niej wszystko było groźne dla zdrowia i życia. Jej nadopiekuńczość czasami doprowadzała do furii.Moje zachowanie mniej dziwiło mojego ukochanego Ryszarda i Katarzynę, którzy widzieli jak się codziennie zmieniam.
Naprawdę nie wierzcie w to, że schronisko sprawdza warunki naszego bytowania. W większości przypadków robią to dopiero po donosie, chcą się nas jak najszybciej pozbyć i nie ma co się temu dziwić, albowiem nie istnieją nieprzepełnione schroniska. Bywają też takie, które po przywiezieniu zwierzaka po prostu go usypiają, a pracownicy gminy biorą pieniądze za martwe dusze dla siebie. Niewiele jest na świecie schronisk, gdzie wszystko funkcjonuje tak jak powinno.
Szymuś bardzo bał się wejść do domu. Moja rodzina chyba dała jakieś ogłoszenie, bądź zadzwoniła do schroniska. W każdym razie za kilka dni przyjechała jego rodzina. Bardzo uciekał i nie chciał z nimi iść. Dziś żałuję, że nie został. Uciekł przez rzekę po lodzie, aby być jak najdalej od nich i niestety nie udało się. Ci ludzie cały czas na niego narzekali, a najdziwniejsze było to, że byli zszokowani tym, że uciekał z terytorium ich domostwa, które ogrodzone było jedynie krzakami i nie miało żadnego płotu. Tak to rzeczywiście dziwne, że pies wychodzi poza krzaki bez płotu. Opowiadali o tym, że uciekł w Noc Sylwestrową po tym jak wystrzelili fajerwerki i tak jakoś tak wyszło. Cóż wyszło… Wzięli Szymusia, ale jedynie po to, aby oddać go schroniska i potem wiele lat tam ponownie przebywał. W końcu rozchorował się i dostał padaczki. Moja rodzina dowiadywała się o jego los. Kiedyś przypadkiem spotkali panią, u której mieszkałem, a ta powiedziała im o całej sytuacji. Zaczęli szukać mu domu, ale bez skutku. Padaczka wykluczała chętnych. Potem schronisko poinformowało, że miał być adoptowany przez jakąś rodzinę z Kalisza. Mam nadzieję, że tak się stało i znalazł tam to co ja znalazłem.
*Dosłownie: „Idę po śmierć”. Nie ma dobrego przekładu pieśni oddającego jej sens. Mężczyzna prosi śmierć by „dziś odeszła i powróciła później””, gdyż ma jeszcze tyle do zrobienia. Po wymienieniu wielu powodów odkrywa, że wszyscy jego najbliżsi już nie żyją i nie ma po co żyć, a wszystko inne jest nie ważne. Wtedy błaga Azraela by przybył, jednak ten już go nie słucha, a on musi zostać sam na ziemi ze swoim cierpieniem. Dalej popularna pieśń żałobna na Wschodzie zarówno wśród chrześcijan jak i muzułmanów.