- W empik go
Pamiętnik nastolatki 12. Julia V - ebook
Pamiętnik nastolatki 12. Julia V - ebook
Moja miłość do Eliasza wystawiona jest na kolejne próby. Czuję się naciskana, by podjąć odpowiedzialne życiowe decyzje i zadeklarować na poważnie swoje uczucia. Na dodatek wspieram przyjaciółkę, której związek się sypie, a sama zmagam się z poważnymi oskarżeniami. Do tego dochodzą kłopoty Anety, które otwierają mi oczy na nieznane dotąd aspekty życia moich rówieśniczek. Czy uda mi się utrzymać związek z Eliaszem? Czy zdołam poukładać swoje życie, które właśnie stanęło na głowie? Czy będę potrafiła pomóc sobie i tym, na których mi tak bardzo zależy? To wszystko znajdziecie na kolejnych stronach nowego Pamiętnika Nastolatki.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7569-721-6 |
Rozmiar pliku: | 15 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Do szkoły szłam z Zosią. Potem po raz pierwszy po wakacjach miałam się spotkać z moją przyjaciółką. Nie! Co ja plotę? Byłą przyjaciółką. Z całą stanowczością stwierdzam, że Kaśka nigdy nie była moją przyjaciółką, bo przyjaciele takich rzeczy po prostu nie robią. Dziewczyny cały czas stały po mojej stronie, ale gdy minęło trochę czasu, znowu zaczęły z Kaśką rozmawiać. Wprawdzie chłodno i z dystansem, ale jednak kontakt między nimi był. Ja obiecałam sobie, że nie odezwę się do niej do końca życia. Będę ją traktowała jak powietrze. Ona dla mnie nie istnieje! Ale skoro tak postanowiłam, to dlaczego się tak denerwowałam?
Ostatni raz rozmawiałam z Kaśką dzień po tym, gdy dowiedziałam się prawdy od Eliasza. Poszłam do niej do domu z samego rana.
– Ubierz się. Przejdziemy się – powiedziałam po tym, jak jej mama wpuściła mnie do środka.
– Julka? Coś się stało? – spytała, wpatrując się we mnie z przerażeniem w oczach.
– Musimy pogadać. – Wszystko aż się we mnie trzęsło ze złości, ale nie byłam u siebie w domu, więc musiałam się jakoś zachować. No i była mama Kaśki.
Początkowo miałam plan, by jej nawrzucać przez fejsa, a nawet chciałam na swoim profilu obwieścić wszystkim znajomym, że to zwyczajna oszustka, złodziejka, która podszywając się pod przyjaciółkę, chciała mi ukraść chłopaka. Jedyne, co mi chodziło po głowie, to hejty, hejty, same hejty. Wszystko jej shejtuję. Wredna małpa! Powstrzymał mnie Eliasz.
– Julka, zachowaj się z klasą – poprosił.
– Ja mam się zachowywać z klasą? A ona jak się zachowała?! – krzyknęłam.
Zresztą tamtego czerwcowego wieczoru przeżyłam wszystkie możliwe emocje. Te złe emocje! Najpierw długo płakałam, a smutek rozdzierał mi serce, aż wszystko wewnątrz bolało. Potem wpadłam w furię. Chciałam natychmiast do niej iść. Wykrzyczeć jej, jak bardzo mnie skrzywdziła. Już nie smutek trawił mnie od środka, ale wzburzenie, gniew, wręcz rozwścieczenie.
– Uspokój się, Julia – Eliasz zachował zimną krew.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie!
– Oczywiście, że Kaśka zachowała się podle. Dlatego nie chcę, byś się zniżała do jej poziomu. Nie pozwolę ci do niej pójść, dopóki nie ochłoniesz, nawet gdybym miał powstrzymać cię siłą – powiedział.
– To co ja mam zrobić? – Znów się rozpłakałam, jednocześnie trzęsąc się ze złości.
– Porozmawiać z nią spokojnie. Powiedzieć, o co masz żal. Zapytać, dlaczego tak się zachowała. Ale zrób to, gdy opadną emocje. Nie dziś, nie jutro. Może po powrocie z wakacji. – Przytulił mnie mocno. Wtedy postanowiłam uśpić jego czujność.
– Może masz rację. Dziś to bym jej chyba wszystkie włosy z głowy powyrywała.
– Mam rację – odpowiedział zdecydowanie. – Odprowadzę cię do domu.
W moim umyśle nie wygasła jednak żądza natychmiastowej zemsty. Rozkminiałam, że skoro nie mogę iść do niej natychmiast, to gdy tylko Eliasz odprowadzi mnie do domu, shejtuję jej wszystko, co możliwe. Zrobiło się już bardzo późno, więc Eliasz nie będzie wchodził do środka. Pomyliłam się. Nawet moja mama dyplomatycznie nie zaprotestowała. Musiałam wyglądać okropnie! Spuchnięta od płaczu i rozdygotana. Eliasz dostał więc ciche przyzwolenie, by pójść ze mną do pokoju. Czekał, aż zasnę. Początkowo próbowałam tylko udawać, że śpię, ale szalejące emocje wykończyły mnie zupełnie i, łkając z głową na jego kolanach, nie wiadomo kiedy padłam. Gdy się obudziłam, było przed dziewiątą. Mama otwierała warzywniak o dziesiątej, była więc jeszcze w domu. Eliasz na pewno wszystko jej opowiedział. Nie wypuściłaby go wczorajszej nocy po tym, jak zobaczyła, w jakim byłam stanie. A skoro tak, to na pewno mama poczeka, aż Eliasz przyjdzie i dopiero wtedy otworzy sklep. Ubrałam się więc najciszej jak potrafiłam i uchyliłam drzwi. Nasłuchiwałam. Z kuchni dobiegały odgłosy porannej krzątaniny. Musiałam się wymknąć z domu niezauważona. Zamknęłam drzwi za sobą i na bosaka, uważając, by nie zaskrzypiały schody, posuwałam się w dół. Wybrałam odpowiedni moment – gdy mama była odwrócona plecami i odkręcała kran. Niepostrzeżenie wydostałam się na zewnątrz. Założyłam adidasy. Zaczęłam biec. Gdy dotarłam pod dom Kaśki, pochyliłam się, by wyrównać oddech i ochłonąć. Nie mogłam przecież zdyszana i zasapana wejść do środka.
– Ubierz się. Przejdziemy się – powtórzyłam.
– A nie możemy tutaj porozmawiać? – spytała, wpatrując się we mnie jak w nadprzyrodzone zjawisko.
– Nie – odparłam.
Wstała z łóżka i posłusznie zaczęła wkładać na siebie poszczególne części garderoby. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że znam prawdę. Raczej była przekonana, że stało się coś zupełnie innego.
– Kaśka, szybciej – ponaglałam.
Ścienny zegar wskazywał dziesięć minut po dziewiątej. Jeśli Eliasz zaraz zjawi się w moim domu i zorientuje się, że mnie nie ma w pokoju, to będzie wiedział, gdzie mnie szukać.
– Mamo, wychodzimy z Julką się przejść – Kaśka zwróciła się do swojej rodzicielki.
– Stało się coś? – jej mama przyglądała mi się badawczo.
– Nie – wyjaśniłam. – Chciałam z Kasią porozmawiać. Po co mamy się kisić w pokoju? Zapowiada się cudowny dzień – dodałam, przybierając na twarz maskę z uprzejmym uśmiechem. Żadna z nich nie wiedziała, ile kosztowało mnie wymówienie jej imienia.
– No dobrze, idźcie – odparła kobieta.
Lubiłam jej mamę. Była taka szalona, a jednocześnie życzliwa i przyjacielska. Nie jej wina, że miała córkę oszustkę.
– Chcesz pójść do parku? – spytała Kaśka, gdy wyszłyśmy na zewnątrz.
– Nie, park oglądałyśmy codziennie przed szkołą, po szkole i z okien szkoły – stwierdziłam. – Chodźmy dziś w zupełnie odwrotnym kierunku.
– No dobrze – odezwała się zdziwiona, ale posłusznie podreptała za mną.
Wiedziałam doskonale, co robię. Byłam świadoma, że jeśli Eliasz nie zastanie nas w domu Kaśki, pierwsze kroki skieruje w stronę parku.
Doszłyśmy do kompleksu sportowego WKS Śląsk. Obie wiedziałyśmy, że za nowoczesnym, krytym, szklanym obiektem z dwoma basenami, jednym pięćdziesięciometrowym i drugim dwudziestopięciometrowym, znajduje się trzeci na otwartej przestrzeni. Właściwie trudno to było nazwać basenem. Kiedyś nim był. Teraz to otwarte koryto porastały chwasty, a nawet krzewy, zarzucone gradem rozbitego szkła i kawałkami małych rozmiarów kafelek, które kiedyś stanowiły jego dno. Część – o dziwo – nawet się zachowała. To brzydkie miejsce w ciepłych porach roku stanowiło miejsce spotkań młodzieży. Nikt z dorosłych tam nie zaglądał. Podobno basen przeznaczony był do wyburzenia, ale póki co wciąż istniał, niszczejąc z roku na rok coraz bardziej i kontrastując z nowoczesnym kompleksem.
– To już nie lepiej było iść do parku? – Kaśka była coraz bardziej zdziwiona.
– Nie! – zawołałam. – Chyba że masz ochotę, by wszyscy się dowiedzieli, jaka z ciebie świnia?!
– Julka! – Kaśka była teraz naprawdę przerażona. – Co się z tobą dzieje?
– Ze mną?! A może z tobą jest coś nie tak? – aż trzęsłam się ze złości. – Przez tyle lat udawałaś moją przyjaciółkę, to wyjaśnij mi łaskawie, dlaczego tak postąpiłaś?!
Stała na wprost mnie blada jak ściana i dygotała. Teraz była pewna, że wiem, że znam prawdę.
– No gadaj! – wrzasnęłam. – Za to wszystko, co dla ciebie zrobiłam, chyba mi się należą jakieś wyjaśnienia! Zresztą nie tylko ja, ale Natalia, Maksym, moja mama – wyliczałam – wszyscy próbowali ci pomóc! Ja cię nigdy nie zawiodłam. A ty co odwaliłaś?
– Julka... – powiedziała cicho łamiącym się głosem. – Przepraszam.
– Ty mnie przepraszasz? – roześmiałam się kpiąco. – Chciałaś rozwalić mój związek z Eliaszem, choć wiedziałaś, jak bardzo go kocham! Najpierw do niego zadzwoniłaś i mu nakłamałaś, potem sugerowałaś mi, że jestem gruba i brzydka, i że Eliasz zostawił mnie dla długonogiej, szczupłej Rozalii, a potem nie dałaś mi prezentu od niego – przypomniałam. – Robiłaś wszystko, by zniszczyć nasz związek, a raczej doprowadzić do tego, żebyśmy się nie pogodzili i nigdy już nie byli razem.
– Julka – wykrztusiła – ja się w nim zakochałam już bardzo dawno – dodała i zaniosła się spazmatycznym płaczem. Ukryła twarz w dłoniach.
– I to ma być twoje usprawiedliwienie?! – nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.
Nic nie powiedziała, tylko przecząco pokręciła głową.
– A zastanowiłaś się przez chwilę, czy masz u niego jakieś szanse?
– Przecież wiesz, że nigdy nie miałam – szlochała, wypowiadając kolejne słowa. – Popatrz tylko, jak wyglądam? – ponownie wybuchnęła płaczem, który po chwili brzmiał jak lament. Aż mi ciarki przeszły po plecach.
– Przestań wszystko sprowadzać do swojego wyglądu – wzięłam się w garść. – Mam dość twojego użalania się nad sobą. Chcesz mnie wziąć teraz na litość? Po prostu on mnie kocha, a nie ciebie – dodałam.
– Wiem – wydukała. – Nie mam pojęcia, co mnie opętało.
Cała drżąca, skulona w sobie, obejmująca się rękoma podeszła do niskiego murku i usiadła na nim. Zgięła nogi w kolanach, przyciągając je do siebie, pochyliła głowę i ukryła twarz.
– Nic cię, Kaśka, nie usprawiedliwia! – powiedziałam podniesionym tonem. – Wiedziałaś, że nie możesz go mieć, więc zrobiłaś wszystko, bym i ja nie mogła. Zachowałaś się jak pies ogrodnika: sam nie zje i drugiemu nie da. To tak według ciebie wygląda prawdziwa przyjaźń?!
Nic nie odpowiedziała.
– Nigdy nie byłaś moją przyjaciółką, bo przyjaciółka tak nie postępuje – brnęłam dalej, choć miałam wrażenie, że zaczynam się znęcać nad nią. – Od dzisiaj dla mnie nie istniejesz – wycedziłam przez zęby. – Nie ma cię. A przeszłość uznam za koszmarny sen.
– Dość tego, Julka – usłyszałam stanowczy głos Maksyma.
Co on tu robił? Powinien być w pracy. Zapewne Eliasz poprosił go o pomoc.
Maksym usiadł obok Kaśki i wyciągnął iPhone’a. Wybrał numer.
– Eliasz, znalazłem je. Są na starym basenie Śląska.
Tysiące myśli w sekundzie przeleciało mi przez głowę: ucieknę stąd, schowam się przed całym światem. Nie zdążyłam. Poczułam, jak Maksym błyskawicznie chwyta mnie za ramię, jakby wyczuł mój plan. – Siadaj, Julka. Czekamy na Eliasza. I ani słowa więcej.
Kaśka wciąż płakała, ale nie było mi jej żal. Dostała to, na co zasłużyła.
Eliasz zjawił się bardzo szybko. Zabrał mnie do domu. Maksym odprowadził Kaśkę. Myślałby kto! Po tym wszystkim jeszcze się nią przejmowali. W domu zeszły ze mnie wszystkie emocje. Teraz ja rozpaczałam tak bardzo, jak wcześniej Kaśka na basenie. Opowiedziałam Eliaszowi wszystko. Nie odezwał się ani razu.
– Uważasz, że Kaśka zrobiła dobrze, że miała do tego prawo tylko dlatego, że się w tobie zakochała?
– Nie, Julia – odparł. – Nie miała prawa.
Wtedy widziałam Kaśkę po raz ostatni. Jeszcze w ten sam dzień zablokowałam ją na wszystkich portalach społecznościowych i usunęłam jej numer z iPhone’a. Dwa dni później wylatywałam z Natalią, Maksymem, Zuzą i Witoszem na wakacje i dopiero na lotnisku dowiedziałam się dokąd. To były dwa tygodnie takich wrażeń, że nawet gdybym chciała, to nie było czasu na myślenie o przyjaźni, która przyjaźnią nigdy nie była. Tylko za Eliaszem bardzo tęskniłam. Ale codziennie rozmawialiśmy na Skypie. A dziś po tym wszystkim miałam zobaczyć Kaśkę po raz pierwszy.
– Dobrze się czujesz? – spytała Zosia. – Zamyślona byłaś, więc się nie wcinałam z rozmową. Ale teraz trzeba wejść do szkoły.
– W porządku – uśmiechnęłam się do niej. – Wchodzimy.
W myślach powtarzałam: „Trzeba iść z podniesioną głową. Trzeba iść z podniesioną głową. Trzeba iść z podniesioną głową”.
16 września
Strach przed czymś, czego się bardzo boimy, potrafi być wielokrotnie większy, niż zetknięcie z rzeczywistością. Tak, przyznaję, bałam się tego spotkania z Kaśką, ale jakoś poszło. Obie traktujemy się jak powietrze. Pierwszego dnia w szkole, gdy wszyscy zebraliśmy się większą grupą, były oczywiście przywitania, uściski, przytulania. My tylko spojrzałyśmy sobie w oczy i prawie w tym samym momencie odwróciłyśmy wzrok. Po prostu się do siebie nie odzywamy. Ja, bo mam powód, a ona, bo co niby ma powiedzieć? Zaakceptowała chyba tę sytuację. W sumie nie miała wyjścia. Najcieplej przywitał mnie Mieszko.
– Czekałem na ten moment przez całe długie wakacje – szedł w moim kierunku z rozpostartymi rękoma. – Najpierw mi gdzieś wyfrunęłaś, a potem przez WhatsAppa zdawkowo odpowiadałaś na wiadomości. Rozumiem, że całymi dniami bujałaś się z Eliaszem, ale to chyba nieładnie zaniedbywać przyjaciół – mówił, gdy już mnie objął i przytulił. – Teraz nie odpuszczę ci naszych wspólnych piątkowych powrotów ze szkoły do domu.
– Mieszko – roześmiałam się – udusisz mnie.
– Jeśli nadal będziesz zaniedbywać przyjaciela, to pewnie tak – żartował.
– Wolę w takim razie nie ryzykować. Obiecuję piątkowe powroty.
Ja też się za nim stęskniłam. Brakowało mi jego specyficznego poczucia humoru, jego opowieści. Być może on okaże się prawdziwym przyjacielem. Nie tak jak Kaśka. Szczerze mówiąc, gdy wówczas o tym pomyślałam, trochę się we mnie zagotowało, bo pragnęłam za wszelką cenę wyrzucić ją ze swojej pamięci, swojego umysłu, bo w sercu już od dwóch miesięcy jej nie miałam. Pewnie dlatego kilka dni temu, gdy razem wracaliśmy do domu, po raz ostatni chyba komuś tak ze szczegółami o tym opowiedziałam. Eliasz nie drążył tego tematu. Nawet Natalia z Maksymem milczeli. Dziewczyny wiedziały o wszystkim od Zosi, bo przed odlotem opowiedziałam jej wszystko, i były na tyle delikatne, by również nie wspominać nic o tym, co się wydarzyło. Mieszko wysłuchał całej historii, potem przytulił mnie mocno.
– Julka – szepnął mi do ucha. – Przysięgam, ja nigdy cię nie zawiodę.
Dziś też mieliśmy wracać razem. Cieszyłam się na to. Ale trzeba było najpierw wytrzymać do ostatniej lekcji. Na szczęście nie było tak źle, a nawet całkiem wesoło.
Na informatyce Oskar chciał odtworzyć mema z internetu. Zaczął się więc kręcić na krześle, wychodzić z ławki, spacerować po klasie. Spacja w tym czasie pisała na tablicy. Oskar po cichu usiadł. Spacja skończyła, odwróciła się w naszą stronę i zapytała:
– Kto się tak kręci?
– Ziemia – odparł Oskar.
Nauczycielka nie rozpoznała go po głosie.
– Kto to powiedział? – zdenerwowała się.
– Galileusz – odezwał się ponownie nasz kolega.
Pokładaliśmy się ze śmiechu.
Na matmie, którą również mamy ze Spacją, Kacper rozwiązywał zadanie.
– To jest źle – pokręciła z niezadowoleniem głową.
– Proszę pani, ale ja jestem pewien, że dobrze – upierał się.
– Ile razy mam ci mówić, że nie?
Kacper zaczął więc analizować działanie od początku i tłumaczyć szczegółowo Spacji. Trochę to trwało. Nauczycielka wciąż mu przerywała, a on upierał się przy swoim. W końcu Spacja przestała mówić. Spoglądała to na chłopaka, to znów na butelkę z wodą mineralną.
– Czasami żałuję, że nie mam w tej butelce czegoś innego – odezwała się w końcu, rozglądając się po klasie – bo na trzeźwo to ja nie mogę zrozumieć, co on do mnie mówi.
Cała klasa wybuchnęła śmiechem.
W ogóle w tym roku Spacja jest jakaś bardziej wyluzowana. Nie wiem, czy to kwestia tego, że nie jesteśmy już pierwszakami? A może w jej życiu coś fajnego się dzieje?
Aha, zapomniałabym napisać. Doszła do naszej klasy nowa dziewczyna, Aneta. I to właśnie z nią siedzę teraz w jednej ławce, bo z Kaśką nie zamierzam. Aneta jest otwarta, roześmiana. Dość szybko nawiązała ze wszystkimi kontakt. Ładna, o niebieskich oczach i włosach koloru ciemnoblond sięgających trochę za ramiona. Przeniosła się z innego liceum i w wolnym czasie raczej z tamtymi ludźmi utrzymywała kontakt. Przynajmniej tak nam się wydawało, bo zdarzało się, że spotykaliśmy ją z grupką znajomych, a może i przyjaciół, prawie zawsze w tym samym składzie. Z jednym z chłopaków była chyba bardziej związana, gdyż kilkakrotnie przychodził po nią do szkoły. Wracali razem, śmiali się i wygłupiali. Polubiłam ją. Nie dziwiło mnie, że po lekcjach z nimi spędzała czas. Nas znała przecież zaledwie od dwóch tygodni.
– To twój chłopak? – zagadnęła ją któregoś razu Amelia. – Jak nie chcesz, to nie mów – zmieszała się.
– Spoko – roześmiała się Aneta. – To Remek, mój najlepszy przyjaciel. Znamy się od dzieciństwa.
– Wyglądacie na bardzo zżytych – zauważyła Karolina.
– Rzeczywiście jesteśmy. Remek nie ma rodzeństwa. Jest starszy ode mnie o dwa lata. Zawsze traktował mnie jak młodszą siostrę, bo ja także jestem jedynaczką – opowiadała. – Słuchałam go i do dziś bardzo liczę się z jego zdaniem. Wykorzystują to moi rodzice – znów się roześmiała. – Gdy nie mogą sobie ze mną poradzić albo chcą mnie do czegoś przekonać, to dzwonią po Remka.
– To pewnie, gdy chcą cię odwieść od głupiego pomysłu, to też go wykorzystują – rzekła Zosia.
– Tak – potwierdziła Aneta. – Remek to taki dobry duch całej rodziny.
– Z tego wynika, że z rodzicami również masz dobry kontakt – stwierdziła Amelia.
– Raczej tak. Jestem zwyczajną nastolatką, z normalnej rodziny i normalnego domu. Nie mam powodów do narzekania. Czasem rodzice się czepiają, że wypady ze znajomymi są zbyt częste, bo przecież trzeba poświęcić więcej czasu na naukę, ale to chyba wszędzie tak jest.
Przypomniała mi się wtedy mama Pauliny czy choćby fakt, że my z Miśką wychowywałyśmy się przez ostatnie lata bez taty. Nie wszędzie było różowo. Życie Anety zdawało się być idealne, a Remek nieziemsko przystojny – brunet o krótkich włosach i ciemnych oczach. Wprawdzie nie był za wysoki, nie miał aż tak wysportowanej sylwetki jak niektórzy chłopcy moich przyjaciółek, ale swego rodzaju dobroć wypisana na jego twarzy sprawiała, że intrygował i nabierało się do niego zaufania, choć przecież się go nie znało. Aneta chyba wyczuła, że Remek wzbudza naszą ciekawość, bo obiecała nam go przedstawić.
Po skończonych zajęciach wracałam z Mieszkiem. Musiałam mu dokończyć opowieść o moich wakacjach. Nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że Natalia z Maksymem zabiorą nas w takie miejsce. Czułam się jak w raju. To były wymarzone wakacje. Nawet Zuza z Witoszem nie pokłócili się ani razu. Po prostu wszystko zapierało dech w piersiach. Czasem szczypałam się w rękę, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Owszem, Maksym miał do załatwienia służbową sprawę związaną z firmą, ale gdy się tylko dowiedział, że tam poleci, zaplanował przy okazji dla całej naszej piątki wakacje. Natalia zgodziła się na to. Śmiać mi się chciało, gdy patrzyłam na jej przerażone oczy, kiedy wsiadała do samolotu, a potem przez całą podróż wczepiona była w Maksyma, który ją uspokajał, zagadywał i rozśmieszał. A więc wciąż się bała. Ja leciałam po raz pierwszy, ale byłam wyłącznie podekscytowana.
Po powrocie wszyscy mnie wciąż o te wakacje wypytywali. Jedni spoglądali na mnie z podziwem, inni z zazdrością wypisaną na twarzy. Nie zliczyłabym, na ile pytań musiałam już odpowiedzieć, a czasem miałam wrażenie, że mówię w kółko to samo. Dzień Świstaka! I miałam pełną świadomość, że to jeszcze nie jest koniec, bo przecież czekało mnie spotkanie z bliźniaczkami. Umówiłyśmy się na 25 września w naszych ulubionych „Schodach Donikąd”. Do tego czasu każde popołudnie spędzałam z Eliaszem, choć mama jęczała, że oprócz patrzenia sobie w oczy mam się też uczyć. Eliasz sporo mi tłumaczył. Szkołę średnią miał już za sobą. Maturę i egzamin zawodowy przełknął jak bułkę z masłem. Lada moment miał rozpocząć studia na wydziale elektroniki Politechniki Wrocławskiej.25 września
Na plac Solny udałyśmy się w komplecie: ja, Zosia, Amelia, Karolina, Joasia, Wiolka i Gabi. Bliźniaczki już były. Machały do nas rękoma. Była też z nimi... Kaśka! Nie mogłam w to uwierzyć. Nie sądziłam, że się odważy. Z drugiej jednak strony nie przyszła tutaj na spotkanie ze mną, ale głównie z Julitą i Martyną. Ciekawe, skąd wiedziała? Postanowiłam nie zawracać sobie tym głowy. Wyściskałyśmy się na przywitanie. Zdecydowałyśmy się zostać w ogródku kawiarnianym, bo mimo końcowych dni września pogoda nas wciąż rozpieszczała.
– Musisz nam opowiedzieć wszystko ze szczegółami! – zawołała Julita.
Wiedziałam doskonale, że chodzi o wakacje.
– Później wam opowiem, bo dziewczyny zanudzą się na śmierć – próbowałam wybrnąć z sytuacji.
– Ja tam mogę słuchać godzinami – Gabi zatrzepotała rzęsami.
– Nie odpuścimy ci – zdecydowanym tonem odezwała się Martyna. – Opowiadaj od początku. Dolecieliście, wysiedliście z samolotu i co?
– Zatkało mnie gorące powietrze – roześmiałam się. – Maksym mnie uprzedzał, że w Dubaju temperatury o tej porze roku znacznie mogą przekraczać czterdzieści stopni, ale czegoś takiego się nie spodziewałam. Robiłam wdech i miałam wrażenie, że nie oddycham powietrzem, tylko jakąś gorącą suchością.
– Gorącą suchością? – zdziwiła się Julita. – Ale wymyśliłaś sformułowanie.
– Śmiej się. Maksym robił wszystko, byśmy jak najszybciej dotarli do klimatyzowanego hotelu. Bał się o mnie, ale powiedział, że powoli się przyzwyczaję. Pilnował mnie, żebym brała leki, choć od lat biorę je regularnie.
– I co potem?
– Wieżowce sięgające nieba, wszędzie dookoła nic, tylko drapacze chmur. Zatkało mnie po raz drugi. Tym razem nie powietrze, ale widoki. Zresztą nie tylko mnie. Byliśmy wszyscy w tak ogromnym szoku, że przez całą drogę do hotelu nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa.
– Też tam kiedyś polecę. – Gabi z rozmarzonym wzrokiem wyglądała, jakby już odleciała. Wybuchnęłyśmy na jej widok śmiechem.
– Tego wszystkiego nie da się opisać. To trzeba zobaczyć na własne oczy – powiedziałam.
– Zamierzam się do tego dostosować – wtrąciła Gabi.
– A nie bałaś się? – spytała Joasia. – W końcu to zupełnie inna kultura.
– Jest bardzo bezpiecznie. Ludzie często zostawiają przed sklepami otwarte samochody. Praktycznie nie ma napadów, kradzieży i rozbojów. Kobiety są traktowane bardzo dobrze, ale – co was może zdziwić – nie wolno w miejscach publicznych okazywać sobie czułości.
– Jak to? – Gabi powróciła nagle do rzeczywistości i aż podskoczyła. – A to niby dlaczego?
– Maksym tłumaczył, że mogłoby to kogoś urazić.
– Nie ogarniam – Gabrysia zrobiła się nagle poirytowana. – Co za bzdury. Nie mówiłaś nam o tym wcześniej.
– Zapomniałam.
– No ale całować chyba się wolno?
– Nie wolno – odparłam – ani się całować, ani przytulać.
– A co mi zrobią, jak się będę całowała?
– Jeśli ktoś to zgłosi, wlepią ci mandat.
– Żartujesz sobie? Chyba mi nie powiesz, że Natalia z Maksymem nawet się nie przytulali?
– W miejscach publicznych nie. – Byłam rozbawiona irytacją i zaskoczeniem Gabi.
– To co, wszyscy chodzą metr od siebie? – spytała z niedowierzaniem.
– Bez przesady. Za ręce można się trzymać – wyjaśniłam.
– Też mi coś – prychnęła.
– Gabi, jak jedziesz do kraju, w którym jest inna kultura, to musisz ją uszanować. Jesteś przecież gościem. Gdy ktoś przyjeżdża do nas, to powinien uszanować naszą kulturę – stwierdziłam.
– Powiedz dziewczynom, co zwiedzaliście – odezwała się Amelia.
– Jeździliśmy na nartach i na snowboardzie – roześmiałam się.
– Co takiego? – Bliźniaczki wpatrywały się we mnie, jakbym postradała zmysły. – Na pustyni?
– I jeszcze jest tor saneczkowy – dodałam. – To wszystko znajduje się w centrum handlowym i robi niezwykłe wrażenie. Byliśmy także w podwodnym hotelu, na sztucznych wyspach o kształcie palm, w delfinarium – wymieniałam. – Oglądaliśmy hotel siedmiogwiazdkowy, tańczące fontanny. No i kąpaliśmy się w Zatoce Perskiej. W Dubaju jest prawie wszystko: góry, zatoka i pustynia.
– I stok narciarski – roześmiała się Wiolka.
– A jak wygląda ten hotel? – Gabi znów miała błysk w oczach.
– Jak żagiel i jest usytuowany na sztucznej wyspie. Maksym tłumaczył, że został on wpisany do Księgi Guinnessa jako najbardziej luksusowy hotel na świecie, ale jest też najwyższym hotelem na świecie. Nocą jest oświetlony i wciąż zmienia barwy. Ozdobiono go kaskadami wodnymi i fontannami, zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Podobno najdroższe apartamenty mają złocone i złote elementy.
– A w tej Zatoce Perskiej kąpaliście się w ubraniach? – zaciekawiła się Karolina.
– Nie – odparłam. – Chodziliśmy na publiczną plażę blisko tego hotelu i kąpaliśmy się w normalnych strojach. Jeździliśmy tam na ogół wieczorem, bo piasek już nie był taki gorący, choć na dworze i tak było w granicach trzydziestu stopni.
– Mieszkańcy noszą narodowe stroje? – zainteresowała się Martyna.
– Tak – odparłam. – One się nazywają diszdasza dla mężczyzn i abaja dla kobiet.
– A alkohol? – Gabi, jak zwykle, interesowały różne rzeczy.
– Jest dostępny w hotelach, dyskotekach, pubach i restauracjach. Bez względu na to, czy jesteś kobietą, czy mężczyzną, możesz go zamówić, gdy ukończyłaś dwadzieścia jeden lat – wyjaśniłam – ale nie wolno po spożyciu alkoholu wyjść poza obręb dyskoteki czy pubu, bo przebywanie poza tymi miejscami w stanie nietrzeźwym jest przestępstwem, tak samo jak częstowanie alkoholem obywateli Emiratów.
Gabi wpatrywała się we mnie wielkimi ze zdziwienia oczami.
– Spodobałoby ci się za to coś innego – uśmiechnęłam się do niej. – Ceny markowych ciuchów, samochodów czy sprzętu elektronicznego są o połowę niższe niż u nas. Nie mówiąc o paliwie.
– Paliwo mało mnie interesuje – wzruszyła ramionami Gabrysia – ale te ciuchy i samochody to bardzo.
– Tylko że samochód na wodę nie jeździ – roześmiała się Wiolka.
– W sumie racja – Gabi przybrała mądrą minę.
– A jak sprawy związane z kulturą? – zapytały nieomal równocześnie bliźniaczki.
– Są teatry, amfiteatry, muzea, dyskoteki – wymieniałam. – Dubaj stawia na promocję kultury i sztuki. Ma powstać zarówno centrum produkcji filmowej, jak i Dubai Cultural Village – pochwaliłam się swoją angielszczyzną – czyli kulturalne miasteczko. Będą tam muzea, sceny do występów artystycznych, biblioteki, księgarnie oraz szkoły tańca i baletu. Na wyspie znajduje się też opera. Ma kształt pustynnych wydm. No i mają jeden z najlepszych teatrów w regionie. Wystawiają najsławniejsze produkcje. Maksym mówił, że na długo przed premierą wszystkie bilety są wyprzedane. Raz w roku odbywa się także festiwal filmowy i wówczas zjeżdżają sławy z całego świata.
– Jestem pod wrażeniem! – zawołała Martyna.
– Ja także – Julita była bardzo podekscytowana.
– No dobra. Teraz czas na was – powiedziałam stanowczo. – Nieważne gdzie, ważne z kim spędzamy czas. Co porabiałyście?
– Oj, działo się, działo! – odparła Julita. – Byłyśmy nad morzem i na warsztatach plastyczno-teatralnych w Lubostroniu.
– Lubostroń? Gdzie to jest? – spytała Joasia.
– W kujawsko-pomorskim – wyjaśniła Martyna. – Jest tam przepiękny pałac. Teraz pełni funkcje kulturalne – dodała.
– Odbywają się w nim koncerty, wernisaże, spektakle teatralne, cykl niedzielnych „Koncertów pałacowych” – uzupełniła wypowiedź siostry Julita. – Grają muzycy Filharmonii Pomorskiej i Opery Nova, a także pedagodzy i studenci bydgoskiej Akademii Muzycznej.
– No i są miejsca do spania – roześmiała się Martyna.
– Spałyście w pałacu? – zdziwiła się Gabi.
– Tak, razem z naszą kumpelą Weroniką. Początkowo miałyśmy jechać we trójkę, ale pojechał też mój dobry kumpel – wyjaśniła Martyna.
– Było mega!
– No ale spałyście w salach pałacowych? – nie dawała za wygraną Gabi.
– Nie, no co ty! Jest tam w sumie dwadzieścia pokoi do spania, trzy apartamenty w głównym pałacu i domek myśliwski w parku – tłumaczyła jedna z bliźniaczek. – I restauracja. Serwowali dania staropolskie.
– Ale sale pałacowe są? – Gabrysia była nieubłagana.
– Oczywiście – odparła Julita. – Jest na przykład Sala Rotundowa, w której odbywają się koncerty. Znajdują się w niej płaskorzeźby przedstawiające ważne wydarzenia z dziejów narodowych.
– Na przykład klęskę Krzyżaków pod Płowcami i pod Koronowem – wtrąciła Martyna.
– I jest tam świetna akustyka. Sala Portretowa też jest bardzo ładna – stwierdziła Julita.
– Fakt – przyznała Martyna. – Ale piękny jest również Salon Ogrodowy. Widoki z niego na park angielski zapierają dech w piersiach.
– W ogóle do pałacu wchodzi się po szerokich schodach. I nagle znajdujesz się wśród ośmiu potężnych kolumn. Dopiero potem są drzwi wejściowe – opowiadała Julita.
– No i cudne są aleje w parku. Miałyśmy zorganizowaną przejażdżkę powozem – dodała Martyna.
– I napad na wóz taborowy – roześmiała się Julita.
– Jaki napad? – zdziwiła się Amelia.
– W stylu napadów Robin Hooda w lasach Sherwood.
– Co wy gadacie? – Wiola zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia.
– Spoko. To nie był prawdziwy napad. Organizatorzy współpracują z taką firmą, która robi inscenizację napadów – wyjaśniła Martyna. – Grupa przed nami jechała pociągiem w stylu retro. Patrzą, a tu nagle mężczyźni na koniach, ubrani tak jak na westernach, zatrzymują pociąg. Wszyscy musieli wysiąść. Zostali też poddani torturom, czyli przeszli taki jakby chrzest kolonijny. My po napadzie też go przeszłyśmy.
– A co to jest ten wóz taborowy? – spytała Joasia.
– Taki na czterech kołach, z plandeką, tylko krótszy od normalnego wozu, którym na wioskach różne rzeczy się przewozi – odpowiedziała Julita.
– Same atrakcje – skwitowała Karolina.
– Ale też trochę pracy – wyznała Martyna. – Tyle że bardzo przyjemnej. Na przykład musieliśmy się dobrać w grupy i wymyślić od początku do końca historię, którą zagramy.
– Tematem ogólnym był kosmos.
– I co wymyśliłyście? – spytałam i kątem oka zerknęłam na Kaśkę. Przysłuchiwała się z zainteresowaniem opowieściom bliźniaczek, ale nie wypytywała je o nic. Trochę to było do niej niepodobne, ale spotkanie, w którym obie uczestniczyłyśmy, także nie było takie jak dawniej.
– Ja wcieliłam się w postać Królowej Brudu, takiej pogromczyni czystości. Moją asystentką była Julita, a obrońcą Wiktor, ten kumpel, co z nami pojechał. Weronika z kolei była Doktorem Czystości i miała dwóch obrońców, którzy dołączyli do naszej grupy – opowiadała Martyna. – Wcześniej wykonywaliśmy rysunki i to one były tłem naszego przedstawienia. Były na nich lochy, pałace, Ziemia Brudu i Czystości.
– Oczywiście zostaliśmy pokonani przez Weronikę i jej obrońców ręcznikami i mydłem – roześmiała się Julita. – Całe przedstawienie było filmowane. A na sam koniec przyjechały rodziny wszystkich uczestników i odbyła się projekcja.
– Pękaliśmy ze śmiechu. Po prostu było super – dodała Martyna.
– Dlaczego ja nie poszłam z wami do tej szkoły? – Gabrysia wykrzywiła twarz w grymasie niezadowolenia.
– Przecież cały czas vlogujesz i świetnie ci idzie – przypomniała Wiolka.
– Niby tak, ale wciąż mam za mało wyświetleń – zmartwiła się. – Niby dużo, ale inne dziewczyny mają więcej i nawet niezłe pieniądze na tym zarabiają, bo różne firmy kosmetyczne podsuwają im kosmetyki do reklamowania. Poza tym to normalna szkoła, normalni ludzie i nienormalny chłopak.
– Kornel wciąż zadziera nosa? – spytała Karolina.
– Tak. Już dwa razy próbowaliśmy się rozstać, ale to nam też nie wychodzi, bo wracamy do siebie. Przez kilka dni jest dobrze, a potem wszystko się wali.
– To tak jak u mnie – wtrąciła Zosia.
– Nie układa ci się z Szymonem? – zmartwiła się Amelia.
– Nie do końca o to chodzi. Po prostu wakacje były tragiczne. Moi rodzice już na początku lipca stwierdzili, że nie są w stanie zaakceptować nas jako pary – wyjaśniła bliźniaczkom i dziewczynom, które nie były w temacie. Ja i Joasia wiedziałyśmy, co się działo. – Była straszna awantura. Tata wyrzucił Szymona z domu, zwyzywał go, a mnie kazał zerwać wszystkie kontakty z nim. Płakałam, prosiłam rodziców, by mi tego nie robili. Nie dali się przekonać. Powiedzieli, że przestaną ingerować w moje związki, gdy będę pełnoletnia. Od tamtego czasu spotykamy się w ukryciu – mówiła. – Jest ciężko, bardzo ciężko. Ale się kochamy. Mamy nadzieję, że nasza miłość mimo wszystko przetrwa, że przeczekamy burzę, a potem zaczniemy żyć własnym życiem. To bardzo trudne – pociągnęła nosem. – Czasami mam dość i chcę rzucić to wszystko, ale wtedy pojawia się on, cudowny jak zawsze, z tym swoim: „Damy radę, kochanie”, i wiem, że nie mogę z niego zrezygnować, nie mogę zrezygnować z nas. – Po policzkach Zosi spłynęła łza, potem druga i kolejne. Julita przytuliła ją mocno do siebie. Zapanowała niezręczna cisza. Dopiero po dłuższej chwili odezwała się Martyna.
– Bo dacie radę. Zosia, do osiemnastki zostało ci tylko kilka miesięcy.
– Dla mnie to cała wieczność – odparła, ocierając mokre od łez policzki. – No mówcie coś – znów pociągnęła nosem. – Gdy opowiadacie, to przynajmniej o swoich problemach mniej myślę. Jak się ubrałyście na to wasze przedstawienie o kosmosie? – zwróciła się do bliźniaczek.
– Wiktor miał czarny T-shirt, czarne spodnie i pomalowaną na zielono twarz – wyjaśniła Martyna. – Do tego dodatki ze złotej folii, coś jak zbroja, złotą, ostro zakończoną czapkę i na rękach równie ostre wykończenia. Był przecież obrońcą. My założyłyśmy czarne leginsy i bluzki w wielkie kropy – Martyna białą w czarne, a ja czarną w białe kropki. Na głowę Martyna założyła platynową perukę, a ja hełm oklejony folią aluminiową. Nasze dodatki były srebrne. No i miałyśmy pomalowane twarze. Martyny brwi nadawały twarzy złowrogi wygląd. Grupa Weroniki była normalnie ubrana. Nie mieli też czarnych kropek na twarzy, no bo przecież byli czyści, tylko kapelusze i ozdoby z folii aluminiowej. Poznałyśmy też bardzo fajną dziewczynę, Dominikę, i kumpla Filipa. Mamy z nimi kontakt.
– A potem pojechałyśmy z rodzicami nad morze – wtrąciła Julita, gładząc Zosię po włosach. – Byłyśmy w Wiciach koło Jarosławca. Obie z siostrą bardzo się z tego wyjazdu ucieszyłyśmy, bo od trzech lat nie byłyśmy nad morzem.
– Cudowny czas – odezwała się Martyna. – Jeździłyśmy na różne wycieczki.
– Tak się złożyło, że w tym samym czasie przyjechał sołtys z wioski babci i jeszcze jedna rodzinka. Zorganizowaliśmy więc spotkanie z nimi. Gdy byliśmy na trampolinie z synem tej rodziny, to dołączył do nas taki Alex. Był młodszy o dwa lata, ale świetnie się z nim gadało. Później każdego dnia siedzieliśmy na trampolinie i gadaliśmy nawet ze trzy godziny – mówiła Julita. – Fajnie, że go poznałyśmy.
To było bardzo długie spotkanie. Nie mogłyśmy się sobą nacieszyć i nagadać. Amelia z Karoliną opowiadały o wyjeździe na Mazury, Joasia spędziła czas w sanatorium, Kaśka na kolejnym obozie odchudzającym, Wiolka była w Chorwacji, a Gabi na Krecie.
Do domu wracałam z Zosią. Przez część drogi towarzyszyła nam Amelia z Karoliną i Joasią. Wiolka z Gabi miały swoje plany. Bliźniaczki wracały razem. Z kim poszła Kaśka? Sama? Nie wiem i nie zamierzam zawracać sobie tym głowy. Co mnie w sumie to obchodzi? W pewnym momencie usłyszałam dźwięk telefonu. Przez WhatsAppa nadeszła wiadomość głosowa. Odtworzyłam. „Tęsknię, tęsknię, bardzo tęsknię za tobą” – usłyszałam głos Eliasza.
Uśmiechnęłam się i nagle zreflektowałam.
– Przepraszam cię, Zosiu.
– No, weź przestań. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa – powiedziała.
– Ty też będziesz. Kochacie się bardzo. Przetrzymacie tę burzę – próbowałam ją pocieszyć.
– Szymon też tak mówi – westchnęła.
– A ty masz wątpliwości? – spojrzałam na nią z obawą.
– Nie chcę ich mieć – odparła – ale nie wiem, czy dam radę to wszystko wytrzymać.
– Dasz radę. Oboje dacie.
Gdy dochodziłam do domu, było już ciemno. Usłyszałam za sobą kroki. W pierwszej chwili poczułam lęk. Przyspieszyłam.
– Julka, to ja – usłyszałam cichy głos Eliasza. – Nie chciałem cię przestraszyć. Musiałem cię po prostu dziś zobaczyć.
Podszedł i objął mnie mocno. Wtuliłam twarz w jego szyję. Była taka ciepła. Poczułam się bezpiecznie.
– Pocałuj mnie – szepnęłam i uniosłam głowę.
Przywarł do moich ust tak, jakby się bał, że zaraz zniknę. Podobno szczęśliwym nie jest się przez cały czas, a tylko bywa. A więc byłam szczęśliwa. Chwilo, trwaj.
10 października
Dziś mieliśmy przynieść do szkoły jak najdłuższe miarki, aby zmierzyć boisko. Zosia przytargała taką dwudziestometrową. Była to stara miarka i aby ją zwinąć, należało kręcić takim kołowrotkiem. Po lekcji byłyśmy w bibliotece i Aneta zaproponowała, żeby zmierzyć salę. Rozwinęłyśmy więc miarkę i zaczęłyśmy działać. Bibliotekarka przyglądała nam się badawczo.
– Dziewczyny, uciekać mi stąd. Mam dużo pracy, a wy sobie żarty robicie.
Opuściłyśmy więc bibliotekę z miarką rozwiniętą na maksa. Aneta szła z przodu, trzymając jej początek, a ja daleko w tyle, mając w ręku jej końcówkę. Zosia szła obok, zwijając się ze śmiechu.
– Wyglądacie jak przedszkolaki trzymające się sznurka!
– Co wy robicie?! – zagadnęła nas pani prowadząca chór w naszej szkole. – Stańcie z boku i zwińcie tę miarkę.
Posłusznie stanęłyśmy pod ścianą.
– Ale chyba do tego wystarczy jedna osoba?! – podniosła głos.
Zosia z Anetą oddaliły się pospiesznie. Ja musiałam zwijać miarkę sama, przez co spóźniłam się na matmę. Spacja znów gadała coś od rzeczy.
– Sandra – zwróciła się do naszej koleżanki.
– Słucham.
– Nie słuchaj, tylko... Nie, no w sumie słuchaj.
– Oskar, a dlaczego ty nie zapisujesz w zeszycie tego, co mówię?
– Oj, nie chce mi się, proszę pani. Ja to zapamiętam.
– Wiem, że ci się nie chce, ale mi się też nie chce. Ja muszę, to ty też musisz – wyjaśniła, po czym zabrała się do tłumaczenia zadania. Po chwili popatrzyła na tablicę. – To jest dobrze czy nie? Bo ja już sama nie wiem. No dobra, Kacper do tablicy.
Kacper spojrzał na Spację przerażonym wzrokiem.
– No, chodź do odpowiedzi. Za nic ci jedynki nie mogę wstawić, bo mnie jeszcze w gazetce opiszą.
Po matematyce mieliśmy WF. Gdy po lekcji przebierałyśmy się w szatni, zauważyłam, że Aneta jest jakaś smutna.
– Stało się coś? – spytałam. – Schudłaś – zauważyłam.
– Co z tego, że schudłam, jak wciąż mam te przeklęte boczki – wskazała na miejsce blisko talii. – Chyba sama dieta nie wystarczy.
– A stosujesz dietę? – zaciekawiłam się.
– Tak, prawie od połowy września.
– Jaką?
– Znalazłam taką jakąś w internecie. Podobno jest skuteczna. Zrzuciłam już dwa kilo.
– A ile wcześniej ważyłaś? – zainteresowałam się.
– Pięćdziesiąt sześć. Myślałam, że jak schudnę dwa, trzy kilo, to te boczki znikną, a tu nic.
– Aneta, przecież ty jesteś szczupła – stwierdziłam.
– Muszę się ich pozbyć – powiedziała z przekonaniem. – Chyba zacznę ćwiczyć, bo sam WF mi nie wystarcza.
Nic nie odpowiedziałam. Pomyślałam jednak, że chciałabym ważyć pięćdziesiąt cztery kilo, tak jak Aneta aktualnie, a ona się jakimiś boczkami przejmuje. Nie rozkminiałam jednak tego za długo, bo do moich uszu dobiegł śmiech Amelii i Karoliny.
– A wam co tak wesoło?
– Przypomniałyśmy sobie pobyt na Mazurach – chichotała Amelia. – Graliśmy wszyscy w karty i ja przegrałam, więc dostałam wyzwanie, aby podejść do pana z wąsami i zapytać, jak dopłynąć z tego jeziora do Szczecina. Zwlekałam kilkanaście minut, bo się wstydziłam – opowiadała – ale wszyscy byli nieugięci. No to podeszłam do tego pana i zapytałam, a on w śmiech i mówi, że się nie da. Na dodatek zawołał kolegę. Stali razem, patrzyli na mnie i śmiali się, a ja buraka paliłam. Okazało się, że to był pracownik tego ośrodka, w którym byliśmy. Potem codziennie, gdy mnie widział, to się śmiał.
– A potem przegrała moja mama – wtrąciła Karolina. – Miała podejść do dziecka w masce żyrafy i zapytać, czy może dać żyrafce chipsa. A później było najlepsze, bo musiała zabrać pistolet na wodę takiemu panu i oblać ludzi na plaży. Najpierw krzyczeli, a potem patrzyli na nią jak na wariatkę – Karolina zaniosła się śmiechem.
– Byli też z nami znajomi Karoliny i moich rodziców z synem Adamem. Gdy ten przegrał, musiał stanąć na pomoście i krzyknąć trzy razy: „To ja, wielki książę Mazur!”. Na niego ludzie też patrzyli jak na wariata – śmiała się Amelia.
– No i wreszcie przegrał tata Amelii – dodała Karolina.
– Tak – potwierdziła Amelka. – A wiadomo, zemsta jest słodka. Tata był sprawcą mojej kary. Dostał zadanie, aby biegać po plaży i krzyczeć: „Jestem hardcorem!”. Miny ludzi bezcenne, a my wszyscy płakaliśmy ze śmiechu.
– Amelia wykorzystała to później. Gdy oglądałyśmy wieczorem koszulki w internecie i bardzo się jej jedna spodobała, wysłała tacie linka z prośbą, by jej kupił, ale on zaczął się wykręcać, że nie teraz, że później zobaczy, bo ma coś do załatwienia. Wyszedł, ale nie wyłączył u siebie fejsa. Weszłyśmy więc na jego konto i wysłałyśmy z niego wiadomość do Amelki: „Oki, kupię ci tę koszulkę. Obiecuję”. I dopisałyśmy: „Jestem hardcorem”.
– Wieczorem gadam z tatą o tej koszulce i mówię mu, że skoro obiecał pisemnie, to musi kupić. Zrobił wielkie oczy, więc mu pokazałam wiadomość. Na szczęście zaczął się śmiać.
– Kupił? – zaciekawiłam się.
– Zamówił jeszcze tego samego wieczoru – odparła.
– Albo z Adamem jaki był numer – przypomniało się Karolinie. – Poszedł do kolegi do drugiego ośrodka. Tymczasem jego mama coś potrzebowała i chciała, by natychmiast wrócił. Zaproponowałyśmy z Amelią, że zadzwonimy po niego. Pech chciał, że rozładował mu się chyba telefon. Weszłyśmy więc na fejsa. Patrzymy, jest nazwisko kolegi, u którego miał być. No to piszemy: „Hej! Jest u ciebie może Adam?”. Po chwili przyszła odpowiedź: „No tak. A co?”. Zapytałyśmy, czy możemy z nim pogadać. Napisał, że raczej nie. To poprosiłyśmy, żeby dał nam chociaż swój numer telefonu, to zadzwonimy i Adamowi coś przekażemy. No i czekamy, czekamy, aż się odezwie. W końcu napisał, że Amelia pomyliła osoby, bo z jej konta pisałyśmy. Okazało się, że napisała do starszego kuzyna, który miał synka o imieniu Adam, tylko że ten synek był jeszcze malutki – parsknęła śmiechem Karolina.
– A na kajakach mój tata tłumaczył Karolinie działanie rond i skrzyżowań. Dziwnym trafem sam wciąż miał stłuczki – zaniosła się śmiechem Amelka.
Śmiałam się razem z dziewczynami. Aneta również się uśmiechała, ale jakoś tak smutno. Gdy doszła do naszej klasy, tryskała energią. Była wiecznie roześmiana i bardzo otwarta, a teraz miałam wrażenie, że zamyka się w sobie. A może tylko tak mi się wydawało? W końcu każdy może mieć zły dzień. Po szkole, czekając na Eliasza, przejrzałam na iPhonie wiadomości, interesujące mnie blogi i serwisy społecznościowe. Moja mama bardzo nie lubiła, jak tak robię.
„Jak można na takim małym ekranie czytać te wszystkie rzeczy? Połowy nie zauważysz, wyrwiesz z kontekstu i zaczniesz mieć problemy ze zrozumieniem tego, co czytasz” – denerwowała się, więc w domu na wszelki wypadek odpalałam laptopa. Eliasz miał się zjawić zaraz po zakończeniu spotkania w stowarzyszeniu. Nawet namawiał mnie, abym poszła, ale jakoś nie miałam ochoty na zetknięcie się face to face z Magdaleną. W sierpniu przygotowałam cały zestaw zabaw dla dzieciaków i Eliasz zabrał dziś mój plan do zatwierdzenia przez Wiktorię. Natalia spędziła sierpień we Włoszech z Jacobem i Emily. Nie planowała tego wcześniej, ale do wyjazdu namówił ją Maksym. Rozmawiałam z nią jednak na Skypie i wiem, że miała już rozpisane role dla dzieciaków w przedstawieniu teatralnym, które mieliśmy wspólnie z nimi przygotować. Wszystko było więc pod kontrolą.
– Cześć, kochanie – usłyszałam. – Twoja mama mnie wpuściła. – Eliasz podszedł, nachylił się nade mną i pocałował mnie.
– I co tam na spotkaniu? – spytałam.
– Później ci powiem – szepnął i pocałował mnie drugi raz. – Julia – powiedział nieoczekiwanie, biorąc delikatnie moją twarz w swoje dłonie. Patrzył mi głęboko w oczy. – Ja traktuję nasz związek bardzo poważnie. Chcę z tobą być już zawsze. I nie mów mi, że jesteśmy zbyt młodzi, by czuć takie rzeczy – nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Przecież nie mówię – wydukałam. – Wiesz, że cię kocham.
– Wiem – uśmiechnął się – ale nie o to mi chodzi.
– A o co? – serce waliło mi jak oszalałe.
– Pragnę być twój każdego dnia, żyć dla ciebie, rozwijać się dla ciebie, istnieć dla ciebie – wciąż zaglądał mi w oczy.
– Przecież jesteś ze mną każdego dnia – czułam całą sobą, że mówi o rzeczach bardzo poważnych. Wypełniło mnie szczęście, ale i strach. Czego się bałam? Szczęście unosiło mnie wręcz. Miałam wrażenie, że jestem lekka jak piórko, spełniona, że wkraczam niemalże w stan błogości, ale lęk ściągał mnie na ziemię, nie pozwalając mi wejść tam całą sobą. Przeszkadzał, utrudniał, zachowywał się jak intruz – wiatr, który to piórko zdmuchnął, by nie unosiło się tak swobodnie i radośnie, by odczuło jego podmuch.
– Julia, pragnę być z tobą każdego dnia – powtórzył. – Teraz, za rok i za dziesięć lat. I za kolejne dziesięć – szepnął. – Czy ty też tego chcesz?
Chciałam, pragnęłam usłyszeć takie słowa od chwili, gdy poznałam Eliasza. Wirowała we mnie jego miłość. Zaprosiła do tańca moją. I pomyślałam sobie, że niech ten taniec zawsze już trwa. Miłość tańcząca z miłością posuwała się lekko nad parkietem. Raz prowadziła jedna, innym razem druga. Podtrzymywały się, gdy któraś z nich słabła, pomagały sobie, zwalniały w tańcu, by druga nabrała sił. Zbliżały się do siebie, by poczuć tę moc, dreszcz i czar. Przeniknęły się i była już tylko jedna miłość. Nie jego i nie moja, ale nasza, tańcząca taniec miłości. Tylko że znów powiał wiatr. Szarpnął eteryczną jak mgła suknię mojej miłości, chcąc wyrwać ją z objęć jego uczucia. Tym razem na próżno. Były zespolone, zjednoczone, związane magiczną siłą. Wiatr tym razem nie dał rady, ale wiedziałam, czułam, że nie odpuści i znów będzie wiał. Bo wiatr to mój strach. Lęk przed niewiadomą? Niepokój, że to zbyt piękne, by było prawdziwe? Że nie może mnie spotkać coś tak zjawiskowego? Że to tylko sen? Że nieprawdopodobne jest, by przytrafiło się to właśnie mnie? Że kiedyś nadejdzie koniec, a cierpienie będzie tysiąckrotnie większe niż szczęście, które przecież nie może wiecznie trwać?
– Julia – z zamyślenia wyrwał mnie łagodny głos Eliasza – zadałem ci pytanie.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale jak? Pragnęłam tego całą sobą, lecz paraliżował mnie ten przeklęty strach.
– Boisz się? – spytał, jakby czytał w moich myślach.
– A ty nie?
– Nie – odparł zdecydowanie.
– Eliasz – powiedziałam łagodnie – mam dopiero siedemnaście lat. Nie wiemy, ani ty, ani ja, co się wydarzy, co będzie za dziesięć lat.
– Gdybyś była pewna tak jak ja – odezwał się cicho i usta mu zadrżały – to oboje wiedzielibyśmy, co będzie za te dziesięć lat i za następne – dodał. – Julia, ja chcę mieć pewność. I nie chcę, żebyś się bała. Pragnę mieć pewność, że czujesz to samo co ja.
– Bo czuję – zareagowałam natychmiast. – Czuję to samo!
– Nie – pokręcił przecząco głową. – To nie jest to samo.
– Eliasz, co ty mówisz? Kocham cię. Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy nie być razem.
– Nie wyobrażasz sobie tego dzisiaj, za miesiąc, może za rok – wciąż nie odrywał ode mnie wzroku. – Ale dalsza przyszłość to już dla ciebie biała plama. W dalszej przyszłości nie ma dla ciebie nic.
– Eliasz – byłam coraz bardziej zrozpaczona – po co my mamy myśleć, co będzie za dziesięć lat? Kochamy się teraz i tylko to się liczy. To jest najważniejsze.
– Nie dla mnie, Julia. W przeciwieństwie do ciebie, dla mnie, gdy patrzę w odległą przyszłość, nie ma białych plam. Tylko jaki to ma sens? Mam patrzeć tam sam? Myślałem, że będziemy patrzeć razem.
– Eliasz – byłam na skraju wytrzymałości. Łzy cisnęły mi się do oczu. – Eliasz – powtórzyłam. – Kocham cię.
– Wiem – szepnął. – Ja ciebie też. – Pocałował mnie mocno. – Wpadnę jutro, to opowiem ci, co ustaliliśmy w stowarzyszeniu.
Wyszedł, a ja rozpłakałam się jak bezradne małe dziecko, jak zawsze w takich sytuacjach, gdy czułam się bezsilna. Co ze mną jest nie tak? Usłyszałam najpiękniejsze słowa, takie, o których marzy chyba każda dziewczyna. I co? Nie mogłam po prostu być szczęśliwa? Nie mogłam odpowiedzieć na jego pytanie „tak”? Przecież byłam szczęśliwa, słysząc to i widząc jego poważne oczy wpatrzone we mnie, które później tak gwałtownie posmutniały, że aż poczułam w sercu ból. Po co mi zadał te pytania? Przyszłości przecież nie ma. Jeszcze nie nadeszła. Jest tylko teraźniejszość i chwila, która właśnie trwa.