Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętnik Wędrowca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętnik Wędrowca - ebook

Pamiętnik Wędrowca to książka, w której opowieści powstały utkane z nici ulotnych mgieł, wysiedziane godzinami w chłodzie, wymaszerowane kilometrami pustkowi, obmyte strugami deszczu, przemarznięte, wychłodzone, spocone w upałach, ubłocone. Wykłute żądłami zawziętych komarów, owiane wichurami, wyszeleszczone w liściach, przypieczętowane odciskami racic, kopytek, i łapek, związane paciorkami wstążek tropów. Są świadectwem zapomnianej bliskości człowieka z przyrodą, jaka wciąż wydarzyć się może.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8189-832-4
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Drogi Czytelniku,

Trzymasz w swych dłoniach książkę wyjątkową. Razem z nią pragnę porwać Cię na magiczną wędrówkę po tajemniczym świecie ojczystej przyrody. W podróż do serca dzikości, a niekiedy i głębiej… Podążymy boso po mchu, jak najciszej, aby nie przeszkadzać mieszkańcom leśnych ostępów. Zatopimy swoje istnienie w głuszy na wielogodzinnym czuwaniu, wsłuchując się w jej szmery, szelesty i pradawne odgłosy. Spróbujemy jak duchy, niewidoczni podpatrzeć jej sekrety. Posiedzimy razem przy księżycowej pełni na łąkach i wśród pól, aby w oparach srebrnego blasku podejrzeć dziki, sarny, lisy, jelenie, łosie przemierzające swój świat ku nieznanemu przeznaczeniu. Nie straszne nam też będą czarne jesienne noce upstrzone migotami gwiezdnych iskier, ani też deszcze, ulewy, wicher i mróz. Niezwykła to wyprawa będzie o tyle, że natura w swym przejawieniu dla mnie okazała się być osobistą drogą do poznania siebie i odkrycia daru duszy, który w dalszych słowach zapisał się każdą opowieścią. Za każdą z nich bowiem kryje się osobista przygoda, noc spędzona na czuwaniu lub marszu w kniei, zmagania z chłodem, deszczem, śniegiem, błotem, wyżyny cierpliwości, czasem i lęki oraz osobiste sprawy. Las wołał mnie od dziecka — spędzałem w jego okolicach niemal każdą wolną chwilę, podpatrując zarówno sekretne życie różnych gatunków zwierząt, jak i delektując się wszystkimi zdarzeniami objawianymi przez przyrodę. Nie policzę już ile dni i nocy dane było mi tak spędzić. Obcowanie z naturą i pośród niej stało się moją miłością, którą właśnie pragnę z Tobą podzielić. Świat natury pełen żywych, kolorowych, czujących istot jawi się także jako pełen energii, czarownych zjawisk, których nie sposób dostrzec codziennym wzrokiem. I te cuda też pragnę przed Tobą objawić. Świat, który ujrzysz i przeczytasz na tych kartach może i czasem różnić się od tego, do jakiego na co dzień przywykłeś. Moim marzeniem jest abyś po lekturze tego tomu także otworzył swego ducha na podobne doświadczenia. One czynią nasze życie usłane tymi promieniami, które gdzieś w codzienności uległy zapomnieniu. Wierzę bowiem, że przy odrobinie czujnej uwagi najzwyklejszy spacer stać się może niezapomnianą wyprawą po krainie baśni. Powierzam zatem Twojemu sercu mój najdroższy skarb — szepty leśnej duszy, wspomniane i zapisane w tym oto pamiętniku.Lisie Misterium

Ośnieżone pola otulone białą kołderką delikatnego puchu, szepczą swą chłodną pieśń echem dalekiej pustki. Mroźne połacie wabią ku sobie czarem, lodowej przestrzeni zaklętej w biel. Wiatr hula, woła, wyje osypując śnieżne drobiny wśród bruzd. Oziębłe psoty dziadka mroza. Pani Zima lodowatą dłonią odkrywa swe tajemnice i urok tym, którym aura nie straszna. Jak pradawna wiedźma, stara niczym sam czas, snuje iskrzące baśnie roztaczając wśród gwiaździstej nocy swe bezlitosne ramiona. Drzewa skrzypią boleśnie smagane kąsającymi powiewami, jakby skarżyły się na porę roku, a oblodzone gałązki trzeszczą im do wtóru kołysząc się chwiejnym rytmem i siejąc wokół niewidoczne lodowe kruszyny.

W takie właśnie noce nie mogę zbytnio zasnąć tęskniąc za szczypaniem mrozu, nocnym widokiem bieli no i wrażeniami, jakie tylko zima dać może. Pomimo srogiej pogody postanowiłem wybrać się na nocno — poranny spacer. Mamy przecież końcówkę stycznia, a to czas kiedy lisy harcują po polach i lasach rywalizując ze sobą i szukając partnerek. Tu i tam, wśród zaprószonych poletek niosą się stłumione poszczekiwania, skomlenia, odległe wycia.

Lisi bal. To ich czas.

Nie spodziewając się wiele z uwagi na pogodę (delikatny śnieg, a pod spodem chrupiący lód, hałasujący jak diabli) po spakowaniu i ubraniu ruszam na wędrówkę. Celem moim są rozległe trzcinowiska na zamarzniętych bagnach, otoczone polami, małymi fragmentami lasów, i zadrzewieniami. Przebijam się przez skute lodem i śniegiem pola. Wiatr się uciszył. Po drodze dostrzegam jeszcze dwa zające siedzące na śniegu. Szaraki już dawno mnie usłyszały, a teraz podnoszą się czujnie oczekując. Omijam je łukiem, a one odskakują nieco ku pobliskiej łące.

Dalej idę już ostrożniej, z jednej strony mając las, z drugiej trzciny. Co jakiś czas nasłuchuję. Panuje tu cisza. Jeszcze grubo przed godziną 6:00 docieram na miejsce i siadam na wydeptanej przez dzicze i sarnie przemarsze trawie. Za plecami mam pole, przed sobą rozległe trzcinowiska, za nimi las. Ze zdziwieniem słyszę świst kaczych skrzydeł, których stadko przeleciało gdzieś niedaleko mnie. Trwa oczekiwanie i słuchanie zimowych pieśni kniei… W pewnym momencie dobiega mnie dalekie, stłumione poszczekiwanie. Omamiony rzekomą odległością ignoruję je. Czas jakby spowolnił. Zimno nie kąsa. Rozgrzany po marszu, odpowiednio ubrany mam sporo czasu zanim chłód zacznie się dobierać. Delikatnie prószy śnieg. Nagle do świadomości przebija się pospieszne, acz stanowcze stąpanie. Przed sobą nie widzę nic, za sobą… odwracam głowę i… jest! Poznaję od razu. Lis sznuruje z nosem przy ziemi i to w moim kierunku. W pewnym momencie skręca nieco, podążając za niewidocznym dla mnie tropem. Piszczy przy tym zupełnie jak mały psiak — pierwsza myśl- ranny, chory? Nie, porusza się normalnie. To godowe podniecenie, podąża tropem liszki. Mija mnie dosłownie w odległości może dziesięciu metrów nie zauważając i oddala się popiskując rozkosznie. Cóż za radość w sercu! Nie wiem jeszcze, że to nie koniec wrażeń na dzisiaj.

Mijają kolejne minuty. I następne. Coś subtelnie stąpa głęboko w trzcinach, nie chcąc jeszcze się ujawnić. Delikatne trzaski. Tknięty dziwnym uczuciem wstaję bezgłośnie, aby się rozejrzeć. Nic. Mija trochę czasu, gdy tak stoję nie marznąc. W pewnym momencie skupiam wzrok na jednym miejscu dostrzegając niepozorny ruch. Chwila wyczekiwania, i tak — znowu lis! Widzę wyraźnie, że jest większy od poprzednika. Jest też sprytniejszy — używając mniej ośnieżonych fragmentów pola kukurydzy podszedł mnie całkiem blisko. Ale jeszcze nie rozeznał „kto zacz”. Przypatruję mu się niemal na bezdechu. On węszy, bada, sprawdza. Śnieg opada na powieki i topnieje wolno. Za mną narasta hałas. To dziki, które zdążyły wrócić po nocnym żerowaniu od drugiej strony, układają się w barłogach i gramolą po trzcinach posapując i rechając po swojemu. Nieświadomie odwracają uwagę mojego wdzięcznego obiektu obserwacji uświetniając mi chwilę i słuchowisko. Odgłosy te zdają się uspokajać mikitę. Zna je chyba dobrze. W pewnym momencie lisiur daje lekki skok w tył, i oddala się kilka susów. Nie ucieka jednak, tylko łukiem obchodzi moje stanowisko. Żegnam się z nim ciepło w duszy, życząc mu w myślach jak najlepiej i dziękując za wspaniałe wrażenia. Lisiak znika mi z pola widzenia gdzieś w rowie podążając za swoimi sprawami. Siadam ponownie i jakiś czas słucham dziczego koncertu. Łamanie trzcin, trzaski, jakieś skrobanie po lodzie i pękające grudy — oto oprawa tego słuchowiska. Trochę mija zanim się uciszą. Powoli podejmuję jak najcichszy powrót, nie chcąc przeszkadzać mieszkańcom tej ostoi. Przypomina mi się, jak kiedyś w tamtym miejscu podczas srogiej zimy znalazłem dzika wbitego zadem w lód do połowy ciała. Był oczywiście zamarznięty. Wiosną nie było już po nim śladu poza kilkoma rozwleczonymi kośćmi. Podczas drogi powrotnej mijam jeszcze jednego lisa, który „sznuruje” w kierunku lasu. I ten nie jest zbyt płochliwy, po dotarciu na skraj siada chwilę przypatrując mi się, po czym czmycha w gąszcze. Kawałek dalej zziębnięte bażanty drapią skostniałą darń w poszukiwaniu okruchów żeru. Samotny świerk wytrwale rozstawia zielone chojary okryte szubą ziarnistej śnieżyny. Chroni od wiatru bażancie plemię. Wszyscy czekają wiosny… Powoli zaczynają majaczyć się światła osiedli i świat do którego nie mam wcale ochoty wracać…

Z pamiętnika Wędrowca: Zimowy zmierzch nad jeziorem

Grudniowe słońce ostatnim tchnieniem wieczornego blasku roztoczyło pomarańczowe echo swej letniej potęgi na pomarszczonej tafli leśnego jeziora. Jakby chciało tym promieniem, cudem przepuszczonym przez tabun burych chmur pożegnać się ze światem. I tak stworzyło… nowy zachwyt. Niebiosa wylały swój splendor roztaczając ulotną kaskadę promienistych psot. Ukołysana woda, pieszczona gasnącą iskrą tuliła się do snu u stóp czerniejącej na horyzoncie ściany boru. Szczyty starych sosen zagarniał pod panowanie mrok.

Jeszcze słychać było kacze wycieczki z sitowia w toń. Tam spędzały noc. Cóż je gnało w sam środek mokrej jeziornej pustki?

Czarodziejski spektakl dogasał. Za chwilę tlący ogień zniknie pogrążając uroczysko we władaniu ciemności. I tak powoli roztacza nade mną ogrom swej otchłani czarna, zimowa noc.Ostatnia podróż łosia

A on wędrował w kniei sam. Towarzyszył mu tylko szmer osypującej się za potężnym cielskiem zimowej okiści. Pękały z trzaskiem gałązki pod racicami olbrzyma. Śnieg grał, skrzypiąc. Sunął niczym dawna zjawa, z leśnych głębin prabytu. Tu, w głębi puszczy wicher i zimno wytłumione połaciami drzew nie dokuczały tak bardzo. Ostęp stawał się coraz dzikszy. Prawdziwy chram natury. Drapieżne plątaniny jeżyn co i raz chwytały boleśnie jego zmarznięte badyle. Ciemne, poważne oczy zwierza badały z uwagą otoczenie. Rozdęte, wilgotne chrapy węszyły zdając się pytać, szukać, myśleć. Ranna noga drętwiała co jakiś czas. W końcu przystanął i wyprostował się w całej potędze. Prawdziwe bożyszcze leśne… Podjął nowy kierunek. Otulony mrozem, z echem wilczego koncertu, łoś mozolnie dążył ku bagniskom w poszukiwaniu upragnionego żeru. Szare widmo z wolna pochłonęły gąszcze. I znów zapanowała srebrna cisza… W zimnych resztkach iskier słońca chłodnego dnia pląsały już taneczne cienie…

Umęczony zwierz nagle drgnął panicznie. Załopotał cień grozy. Mignęły wypełnione głodem i groźbą ślepia burych napastników. Wilki ustawiły się pod wiatr na szlaku przemarszów łosich. Kilka z nich już od popołudnia tropiło w oddaleniu rannego olbrzyma. Korzystając z otępienia zwierzęcia cichcem podkradły się bliżej. Węch ich nie omamił. Na tylnym badylu zwierza jątrzyła się zmarznięta, oblepiona śniegiem rana. Łoś szarpnął się w tył. Za rosochy złośliwie chwyciły spętane pędy chmielu i gęstwiny młodych drzew. Drapieżniki jak gdyby czekały na ten ruch. Potężny czarny basior doskoczył za cofającym się w przestrachu zwierzem. Rozdarł mu tylną szynkę i zanurkował w zaspie o milimetry unikając przelatującej nad łbem racicy. Łoś chrapnął gniewnie. Pułapka była zamknięta.

Osłabiony wędrówką i rozdrażniony raną, obrócił się tyłem do gęstwin nastawiając w obronie królewskie rosochy. Mądre oczy starego pojedynka oceniały szanse. Ileż to razy w latach swej potęgi i krzepy zgubił pogoń wilczą w odmętach bagien, ile razy dał do wiwatu młodym niedoświadczonym pomiotom drapieżców. Zazwyczaj schodziły mu z drogi woląc szukać łatwiejszej zdobyczy wśród łań jelenich, saren i tegorocznych cieląt. Teraz wyczuwały jego słabość. Nie jadł już od wielu godzin. Marsz go wymęczył. Dokuczały rany. Oddychał ciężko.

Wilki zdawały się postępować według precyzyjnego schematu. Okrążały ‘’zdobycz’’ trzymając się na wierzchu zamarzniętych zasp. Szerokie poduszki łap ułatwiały zadanie. Stary łopatacz tkwił głęboko w śniegu utrudniając manewr. Z każdym ruchem burego przeciwnika, bacząc ostrożnie wodził rogatym łbem w jego kierunku. Trwał śmiertelny taniec sił… Próba cierpliwości i wytrwałości.

Wygłodniałe drapieżniki charcząc złowrogo podchodziły coraz bliżej. Prowodyr nie dawał jednak jeszcze znaku do ataku. Znał grozę sytuacji. Dawno, dawno temu podobny dramat pozbawił życia Szarą Waderę, która wyrzucona podczas ataku porożem łosim, złamała kręgosłup nadziewając się na ostrą ułamaną gałąź leciwego dębu. Basior pamięta dobrze tamtą lekcję. Wolał wziąć ofiarę na zmęczenie, niż narażać swoich pobratymców.

….. Długa zimowa noc ciągnęła się w nieskończoność. Gwiazdy migotały wesoło iskrami świateł niepomne na puszczańskie tragedie. Nie wiadomo kiedy przyszło wyczerpanie. Zdrętwiałe badyle zwierza powoli przestały reagować na kolejne podchody. Zmęczony łeb opadał cicho coraz niżej. Chrapliwy oddech buchał parą z nozdrzy łosiego olbrzyma rozrywając ciszę ostępu. Na śniegu zalegały roztarte strugi krwi. Głodna złaja przestawała panować nad dyscypliną. Wyczuwały czas. Zapach potu, krwi i głód doprowadzał drapieżniki do szału. Łoś upadł na kolana. Jeden z wilków odruchowo rzucił się do ataku od frontu. Już, już wydawało się, że rozedrze kłami umięśnioną szyję ofiary. Głupi młodzian! Łoś podźwignął się w ostatniej chwili, szeroko rozstawił badyle. Bystre jeszcze oko zadziałało wraz z ciałem. Zwiesił łeb niżej, jakby w ubytku sił. Wilk tuż tuż. Błysk ślepi obu przeciwników. Nie!

Działo się wtedy błyskawicznie.

Ciszę zimową rozdziera bolesny skowyt. Nabity na rosochę wilk leci w powietrzu wyrzucony gasnącą mocą Księcia Puszczy. Głuche uderzenie o pień, pękają z trzaskiem żebra. Młodzik opada w śnieg dysząc szybko. Próbuje się ruszyć. Bura sfora nie dba teraz od niego. Naciera. Olbrzym upada, podnosi się. Chrapliwy oddech bożyszcza lasu przerywa. Z pyska skapuje krwawa piana. Ból wpija się w cielsko z każdym szarpnięciem wilczych paszczęk. Cały bok rozdarty, zwierz opada. Łosi jęk boleści przeszywa grozą kryształową ciszę wraz z warknięciami wilczych rozbójników. Bure cielska napastników zlewają się w szare plamy. Dźwięki dobiegające jakby zza grubej zasłony. Dotkliwy uścisk na szyi, jeszcze jeden. Strach uleciał w przestrzeń. Gasnące ślepia przesłania mgła. Już… Głodna wataha powarkując na siebie, napełnia z dzikością puste żołądki. Pora nagrody za trud. Prawo Kniei mówi: Jesteś głodny, możesz jeść! Możesz zabijać. Przetrwaj! Ranek zaczął się radością i dostatkiem dla wielu Puszczańskich istot. Lis słyszał już nocą odgłosy wilczego starcia z łosiem. Zaległ nieopodal w norze u korzennych stóp starego grabu. O świcie, kierowany węchem spryciula ruszył na pobojowisko. Nie był tu pierwszym biesiadnikiem. Na padlinie siedziały już hardo kruki, a wśród wielkich żeber uwijały się żwawo sikory. Leśne ptaszęta korzystały często i gęsto z tej dzikiej ”słoniny”. Nos poinformował mikitę, że zdążył się tu pożywić też Tumak — niedościgniona Kuna Leśna. Czarne kruki ani myślały ustąpić miejsca, trzeba je było solidnie postraszyć. Szykował się syty dzień uczty… Rudzielec wiedział już, że przez wiele dni nie opuści tego miejsca. Jeszcze przez kilka nocy będą tutaj ściągać licznie myszy i nornice, na które zapoluje podstępem. Skorzystają też śmigłe kuny i łasice. W promieniach wschodzącego słońca, w potędze kąsającego chłodu knieja z nadzieją witała krótki zimowy dzień. Co też dziś przyniesie? Komu śmierć, a komu życie? Odpowiedź kołacze gdzieś wśród drzew…

Z pamiętnika Wędrowca: Czarna zjawa

W okolicy pojawił się nowy zwierz. Wielki, stary i ogromny odyniec. Spotykałem duże odciski na polach i w błocie — wielkością dorównywały niemal końskim kopytom. Mocarny dzik. Potęga tych racic budzi respekt. Bałbym się go spotkać nocą. Tropię kilometrami i nigdzie nie mogę trafić jego kryjówki. Zwierzę przemieszcza się jak duch, mimo swej potęgi, stale czujny i niewidoczny. Musi mieć ogromne doświadczenie. Nie trzyma się stałych ścieżek, napotykam jego ślady w najbardziej zapomnianych miejscach. Na tropie, cały drżę z fascynacji. Wyobrażam sobie jak kłusuje tęgo podczas pełni księżyca, a jego srogi grzbiet niknie w oparach mgieł. Niełatwo będzie nań trafić..Gawędy Żubrze

Zimowe słońce pieściło delikatnie zmarznięte grzbiety przebijając się przez plątaninę ogołoconych koron drzew. Żubrze stado maszerowało z wolna, potężnie cielska łamały bezlitośnie ustępujące gąszcze, trzaski niosły się daleko echem w mrocznej ciszy dnia Puszczy. W tych srogich odgłosach znać było bijące tętno pradawnej kniei szepczącej tu przez wieki. Co jakiś czas powietrze przeszywały ostre wabienia sikor i alarmujące głosy dzięciołów. Barwne czeredy drobnych ptaszyn czyniły spustoszenie wśród zimujących owadów. Zwinne dzioby podważały ostającą korę, wciskały się w drzewne szczeliny, rozgarniały próchno, przegarniały zmarznięte pączki. Uśmiechem losu, a tragedią innych darzyła knieja czasem resztkami po biesiadzie wilczej. Przez wiele dni taka ofiara służyła pożywieniem gromadom ptaków, myszy i pomniejszych padlinożerców. Trwał pogodny, krótki puszczański dzień. Opanowane mrozem powietrze dziś jakby trwało nieruchomo. Na niebie królował radosny błękit. Chłód potężniał z każdą godziną. Nie dokuczał jednak ogromnym zwierzętom, które natura wyposażyła w grube, zimowe futro.

Żubry docierały do celu wędrówki. Śnieg skrzypiał tęgo pod potężnymi racicami olbrzymów. Na skraju lasu zwierzęta przystanęły krótką chwilę ocząc i węsząc dookoła. Z nozdrzy buchała para. Zlepki śnieżnej zmarzliny wisiały na futrzanych brodach. Nie było powodu do niepokoju. One zresztą nie musiały obawiać się niczego. Wokół stogów siana panowała pustka. Ciszę przerywały tylko szmery nornic i leśnych myszy harcujących w czeluściach brogu. Znać było już ślady ucztowania innych pobratymców. Zwierzęta w majestacie wystąpiły na polanę gromadą otaczając stopniowo życiodajny stóg. Te bardziej strudzone ułożyły się wypoczywając, reszta z apetytem dobrała się do suchej trawy. Z lubością przeżuwały pokarm, powoli napełniając przepastne kałduny. Rozległy się mlaskania i posapywania. Zgrzane marszem cielska miarowo ogarniało rozkoszne lenistwo. Zostaną tu dłużej… Wprawne ucho nadal wyłapywało kolejne trzaski, odgłosy, stuknięcia, szmery co jakiś czas dobiegające głucho z głębin lasu. Puszcza tętniła życiem a każdy dzik, jeleń czy sarna trudziły się zaprzątając tylko jednym — najeść się i przetrwać! Nie dać się zaskoczyć drapieżnikom.

Stogi dawały schronienie, ciepło i jedzenie nie tylko roślinożercom. Za mysim plemieniem ciągnęły lisy, kuny, tchórze czy sowy. Zimową nocą, pod całunem gwiazd, w sercu czaru tego zapomnianego w chłodzie zakątka działy się małe i duże sukcesy, tragedie i dramaty leśnych mieszkańców. Jeśliś cierpliwy i uważny, cichy i opanowany, tutaj puszcza obdaruje Cię spełnieniem kolejnej tajemnicy.

Pamiętnik Wędrowca: Kuropatwy

Zziębnięte puchate kulki przywarowały na miedzy. Mróz był ich kompanem. Sute upierzenie ratowało zahartowane ptaki. Dziarsko rozgrzebywały ośnieżoną darń drapiąc w poszukiwaniu zagubionych nasion. I tak mijał krótki, zimowy dzień… Wieczorem zapadały pośród przysypanych traw, tuląc się wzajemnie i ogrzewając. Tak ptasia rodzina potrafiła przetrwać nawet srogie, siarczyste mrozy. Bywało, że w ciągu nocy przykrywał je sypiący śnieg. Rankiem wytykały się spod chłodnej kołdry, skrzydłami wzniecając kaskady srebrzystego pyłu.Na dziczym szlaku: Czarna Zjawa

Minęło ileś miesięcy. Wraz z opadłymi liśćmi, wyciem wichru i ponurymi nocami ciągnącymi się w nieskończoność nadeszła sroga zima. Bez ostrzeżenia. Pewnego wieczoru, na początku grudnia chwycił mróz. Ściął trzeszczącymi taflami zwierciadła kałuż polnych, przemienił w kamień błoto, z mokrych grud wilgotnej ziemi uczynił nieprzyjemne, ostre, raniące podracicza pułapki. A potem sypnął śnieg. Życiodajne dotychczas łąki, pola, ściółka i buchtowiska pokryła chłodna biel puchowej potęgi. Gałęzie i konary ugięły się pod ciężarem lodowej okiści. Z odwiecznym rytmem natury Knieja zasnęła pod panowaniem zimy. Jakże trudno było teraz zwierzętom zdobyć pokarm i nasycić wyziębione trzewia. Skończyły się czasy dobrobytu! A drapieżcy nie próżnowali, choć i dla nich nadchodził teraz najcięższy egzamin życiowej lekcji. Część roślinożerców kierowana nieomylnym instynktem zaległa zawczasu w barłogach, ostojach i kryjówkach przeczekując opady śniegu i tragiczną aurę. Zwierzęta wyczuły nadchodzącą zmianę pogody. Lisy, rysie i wilki upolowały w tych dniach więcej niż normalnie, jakby wiedząc, że zapasy umożliwią im przetrwanie najgroźniejszych godzin czekania w norach i pod wykrotami podczas szalejącej zamieci.

Przez całą jesień Stary Odyniec żarł, wypoczywał, wędrował i doświadczał niezliczonych przygód. Ileż się naplądrował pośród bezpiecznych łanów kukurydziska. Ciągle nabierał doświadczenia, wiedzy i …nowych blizn. Po pamiętnej wpadce do rzeki i odkryciu świerkowego młodnika, Czarna Zjawa ledwo uszedł śmierci po potyczce z wilkami. Nieświadomie wtargnął wówczas na terytorium watahy. Leśny świat nieustannie obdarzał go zdarzeniami dzięki którym dzik uczył się sedna przetrwania. I on bezbłędnie rozeznał nadchodzące pogorszenie aury. Tego wieczoru pośród marznącej darni buchtował długo w noc, pałaszując dziko rosnący topinambur przy akompaniamencie narastającej wichury i szalejących tumanów srebrzystych podmuchów. W ślepia ostro uderzały płatki wirującego śniegu. Jeszcze nie odczuwał zimna. Gruba szczeć, upaprana błotem i żywicą, doskonale zabezpieczała zwierza nawet wobec dużo gorszych warunków. Nie była to przecież pierwsza zima w życiu dzika, a przeżył już ich wiele. Zjawiska pogodowe traktował więc jako coś normalnego. Choć we mgle jego pamięci żyła jeszcze chwila, kiedy po raz pierwszy wstąpił na lód, a ten ‘’zaatakował’’ go z hałasem wtrącając ciało podrastającego wycinka do lodowatej wody. Szmat czasu! Teraz ciamkając i pofurkując żerował jak najdłużej wiedząc, że najgorsze może dopiero nadejść. Wreszcie nasycił kałdun. Zawieja przybierała na sile. Czas było wracać do zacisznego barłogu. Dziś dzik nie pilnował szlaku i nie podejmował zbytniej ostrożności. Sypiący śnieg szybko ukrywał za nim ślady, wiatr rozpraszał zapach. Nauczony doświadczeniem wiedział też, że drapieżcy zalegli wcześniej w swoich kryjówkach aby nie tracić cennych sił i ciepła podczas zadymki. Łowy w takich warunkach nie były owocne. Parł przed siebie śmiało, co i raz zapadając się w powstających zaspach. Czuł jak miarowo pracujące ciało ogarnia siła i krzepa. Czarny Zwierz dochodził do szczytu swojej tężyzny. Mimo wszystko zatoczył łuk i do puszczy zbliżał się pod wiatr. ‘’Przezorny zawsze…’’ — Powiedziałby człowiek.

Tutaj pod lasem śniegu było nieco mniej. Brnął więc teraz dużo swobodniej. Sroga czarna plama ogromnej sylwetki odcinała się groźnym rytem na tle połaci bieli. Czasem postać ginęła w odmętach zamieci. Wreszcie zniknął z widoku zlewając się z morzem drzew. W lesie śnieżyny było jeszcze mniej. Sporo zatrzymywały drzewa i chwytały gęste jałowce. Zjawa przystanął na chwilę, chcąc zmysłami ocenić sytuację. Może gdzieś czai się wygłodniały drapieżnik lub zdradliwy intruz? Nie sposób dziś nasłuchiwać. Cała Puszcza grzmi targana wrzaskami zawiei i trzeszczą smagane wichurą konary. Czasem szemrze osypujący się śnieżny pył. Miękkie łupnięcia opadających w puch gałązek. Bór tętni orgią żywiołów. Życie zamarło pod wykrotami, w jamach, norach, dziuplach, gniazdach, gęstych zacisznych ostojach mieszkańcy lasu starają się przeczekać kaprysy zimy. Zjawa spokojnie ruszył naprzód. Po drodze zbuchtował ogromne mrowisko i zaległ w nim swym ogromnym cielskiem. Wcale nie dla żeru — w kopcu zawsze było cieplej od tysięcy zimujących owadów. Te odrętwiałe próbowały atakować intruza kwasem mrówkowym. Dzikowi właśnie o to chodziło. W ten okrutny sposób pozbywał się pasożytów. Jednak swoich dobroczyńców zostawiał na chłodną śmierć. Samotny dzik dotarł wreszcie do miejsca spoczynku. Leśne bajorko otoczone szuwarami skrywało dziś niejednego gościa. Brodząc z trzaskiem pękającego pod ciężkimi racicami lodu dzik przedzierał się do barłogu. Wtem załopotało mu coś przed ryjem! Trwożne kwakanie. Dzik wzdrygnął się. Zabiedzona kaczka krzyżówka — niejedna ofiara lodu, przegrała z mrozem. Kiedy się ocknęła, nie czuła już płetw. Próbowała oswobodzić przemarznięty kuper, kiedy wyłonił się ryj dzika. Spanikowała. Zjawa nie pogardził nietypowym kąskiem. Jednym kłapnięciem ryja zgasił cierpienie ptaka. Wypluwając pióra mielił w zębach ciepłe drgające mięso. Przyjemna chwila błogości dla wyziębionej gardzieli i szczęścia przed snem. Zaszył się w trzcinach. Tutaj, pod osłoną drzew, krzaczastych wierzb i kęp roślinności błotnej ziąb nie dokuczał aż tak bardzo. Zmęczone marszem, najedzone zwierzę z wolna ogarnęło leniwe ciepło rozlewające się po całym cielsku. Pocięte zębami łodygi szuwarów otulały izolującą masą strudzone biegi. Starego odyńca zaczął morzyć sen….

Wśród gwizdów, wycia i szumów zamieć przybierała na sile. Szalała już drugą dobę. Ciężka to była próba dla zaszytych tu i ówdzie mieszkańców Puszczy. Nauczone doświadczeniem, zwierzęta czekały. Zasypany w barłogu odyniec ocknął się. Prychnął nozdrzami rozbryzgując chmurę śniegu. Złapał oddech. Na świecie majaczył się ponury ranek. Przespał 12 godzin. W brzuszysku zaczynał grać pierwszy głód. Jeszcze wytrzyma. Jeszcze nie czas…

…. Ze snu wybudził go tęgi mróz i odrętwienie członków. Wyłowił gasnące echo odległego wycia wilka. Wataha zwoływała się na łowy. Było tuż po zachodzie słońca. Postępujący granat czystego nieba zaczynał iskrzyć srebrnym migotaniem milionów gwiazd. Gasła powoli czerwona zorza wieczorna. Śnieżyca wyczerpała swą furię. W bezmiarze ciszy bezlitośnie kąsał chłód. Sarny, dziki, jelenie, łosie i ptactwo nie spieszyły się z zaznaczaniem w białej ponowie śladów swojej obecności ani ‘’rysowania’’ własnymi tropami map do swych ostoi. Jeśli mogły starały się pożywić wszystkim wokół, co tylko nadawało się do zapchania żołądka i jak najpóźniej wybrać się na żerowiska. Pierwsi ruszali mali drapieżcy. Śmigłe kuny, zwinne łasice i gronostaje przeszukiwały tunele śnieżne, dziuple i zakamarki w poszukiwaniu myszy. Dno lasu plądrowały już wszędobylskie lisy, węsząc czujnie za najmniejszym przejawem zapachu ofiar. Drapieżniki, najszybciej tracące energię wylegały na szlaki tropiąc, czając się i podchodząc każdą zdobycz. Każdy chciał przetrwać.

Zjawa był świadom tych wszystkich zmagań. Nie był pierwszym celem dla drapieżników, nie spieszył się. Chroniła go jego wielkość, siła i tężyzna — każdy drapieżnik zastanowiłby się ileś razy, zanim zdecydowałby się na atak czarnego olbrzyma. Zaczął poruszać niemrawo odrętwiałymi nogami, przygniótł go śnieg, znakomicie izolując od mrozu. Dzik stęknął i otrząsnął się zeń. Dopiero teraz poczuł zimno. Przy trzcinach, gdzie pokrywa lodowa była cieńsza popracował racicami i dobrał się do wody. Nahałasował przy tym. Nasycił pragnienie. Z mułu wygrzebał drętwą żabę i jakieś owady oraz kłącza. Było tego za mało. Z kniei można już było wyłowić delikatne trzaski wędrujących i żerujących zwierząt. Nieopodal zaszemrały zarośla. Bajorko minęła chmara saren. Dzik przeczekał ich przejście, a po chwili cicho ruszył ich szlakiem. Posuwał się ostrożnie, jednak skrzypnięć śniegu nie dało się uniknąć. Gibkie sarny szybko odsadziły się od niego. Nie zważał na to. Wreszcie przystanął. Kierunek jego wiódł do starej świetlistej dąbrowy nieopodal rzeki. Stado zaś odbijało ku polom. Odyniec zawahał się chwilę.. Nie, dziś nie pokaże się w pobliżu pól ludzkich. Byłby zbyt widocznym celem. Przebijając się przez warstwy nieruszonego śniegu rozpoczął samotną, awanturniczą przeprawę ku swojemu żerowisku.

Szary ryś także borykał się z głodem i chłodem. Nie zdążył upolować więcej przed zamiecią, a od wczoraj zdybał tylko bażanta na skraju lasu i nieco nornic. Aby przeżyć musiał bardzo rozważnie rozdzielać siły i nieustannie polować. Najlepiej z sukcesem. Co nie zawsze się udawało. Ptak i gryzonie nie nasyciły jego apetytu, a jedynie go wzmogły. Dokuczał mróz. Dziś musiał jeszcze schwytać coś większego, albo… Kocur jak siwy duch sunął bezgłośnie przez puszczę. Ponura, śmiertelna zjawa lasu… Miękkie poduszki łap zapadały się w śnieżnym kobiercu tłumiąc każde skrzypnięcie. Poprzez lata krnąbrnego żywota nauczył się zarówno zachowań swoich ofiar jak i szlaków ich przemarszu oraz żerowisk. Doskonale wiedział gdzie kluczyć i jak polować aby przetrwać. Instynkt wiódł go ku ogromnym dębom, sypiących jesienią obficie żołędziami. Doświadczenie uczyło, że mógł tam spotkać buchtujące wycinki dzicze, sarny, albo i chmarę łań. Grube konary starych drzew stanowiły dla kota idealne miejsce do zasiadki na łowy. Wreszcie w mroku zamajaczyły potężne kontury dąbrowy… Kot przystanął. Strzygł uszami starając się wyłowić wszelkie nietypowe odgłosy świadczące o obecności kopytowców. Zawęszył. Udało się — dotarł dziś przed swoimi ofiarami. Ma szansę. Kocur rozglądał się. Szukał odpowiedniego miejsca do swoich czatów. Uwagę zwierza przykuł niższy, ale o grubych gałęziach, rozłożysty dąb. W kilku zwinnych susach wdrapał się na zmarznięte drzewo. Gałęzie zatrzeszczały lekko… Ryś przywarł do konara kilka metrów nad ziemią. Skulił się, aby tracić jak najmniej ciepła. Ośnieżona kora rozgrzewała się od niego, powodując topnienie śniegu, który natychmiast przymarzał. Zwierz czuł, jak jego futro dosłownie wrasta w chropawe szczeliny pośród kory. Przy każdym ruchu wyrywał boleśnie kawałki sierści. Prychnąłby z irytacji, wiedział jednak, że trzeba zachować ciszę. I od niej często zależało przetrwanie. Pod nim rozciągała się ścieżka naznaczona przysypanymi śladami saren i dzików. Obiecująco! Głód już nie dokuczał, ale wręcz ssał powodując osłabienie i otępienie zwierzęcia. Jakiś czas ryś warował nasłuchując czujnie. W końcu wielki kot pogrążył się w niespokojnej drzemce…

Prastare dęby. Wspaniała świetlista dąbrowa. Ten drzewostan w latach obfitości owocowania stanowił oazę dostatku dla rozmaitych większych zwierząt począwszy od dzików, saren, łosi i żubrów, poprzez gryzonie, wiewiórki, i wrzeszczące sójki. Całe to towarzystwo buszowało raźnie jesienią pośród dębiny w różnych odstępach czasu, starając się nie wchodzić sobie w drogę. Teraz jednak zalegała tu pustka i chłodna biel. Zgrzany marszem odyniec, przedzierając się przez zaspy właśnie dotarł na jego skraj. Cichutko, niczym widmo, kolos węsząc gwizdem ostrożnie badał dobiegające z uroczyska zapachy. Nadszedł od przeciwnej strony niż ryś. Pogodny wyż z lekkim wiatrem i szczypiący w ryj mróz upośledzały wyczuwanie zapachów. Szczecina zwierza wokół pyska pokryta była sztywnymi soplami. ‘’Dodatkowe kły’’ — zaśmiałby się postronny obserwator. Dzik nie wyczuł nic niepokojącego. Głodny, rozpoczął mozolne buchtowanie pod pierwszym z drzew. Na szczęście nie było jeszcze odwilży, śnieg nie stanowił więc pancernej skorupy. Z łatwością go rozproszył. Teraz używając całej swej masy i sił napierał na ściółkę, starając się dotrzeć do przysypanych żołędzi. Wnet rozległo się smakowite chrupanie. Gorzkawy smak ogarnął jęzor. Odyniec z łakomstwem przełykał skąpą strawę. Tuż pod drzewem zapach stał się jakby intensywniejszy. Zjawa poszedł za aromatem. W szczelinie u podstawy pnia żołędzi było mnóstwo. Zapasy mysie, wiewiórcze lub ptasie. Nieważne! Cóż za gratka. Dzik z uciechą pochłonął zawartość dzikiej spiżarni. Chrząknął z zadowolenia. Przemieszczając się powoli rył i buchtował całkowicie zatracając się w żerowaniu. Nie wiedział, że dziś nie jest tu sam…

Bury kot drgnął. Z zimnego snu wyrwały go znane odgłosy. Nie poderwał się jednak, nadal przytomnie warując w bez ruchu. Do nozdrzy kota doleciał ostry, nieprzyjemny zapach. Zjeżył się. Dzik! W dodatku ogromny. Ryś znał swoje siły i możliwości. Szanse w takim starciu miał niewielkie. Zirytowany kocur pożerał łakomie wzrokiem niedostępną ofiarę. Sytuacja nie rozwinęła się po jego myśli. Żerujący hałaśliwie odyniec odstraszał sarny na które drapieżnik liczył najbardziej. Trudno! Knieja nie raz już płatała podobne psikusy każdej ze stron. Tu życie zależało od najbardziej absurdalnych przypadków, umiejętności, doświadczenia i sprytu. Zarówno wilki jak i rysie kiedy tylko mogły wybrać coś innego, rezygnowały z dzików. Czarny zwierz był niebezpieczny. Walczył, ranił, szarżował, miotał się, a gruba szczecina skutecznie utrudniała zadanie śmiertelnej rany. Smakowitych warchlaków broniła zawsze czujna, rozwścieczona locha, straszna w furii. Minęła godzina. Dzik żarł w najlepsze i ani myślał wędrować dalej. Nieświadomie zaczął przybliżać się do rysiego stanowiska… Kot czeka. Rozważa. Obserwuje. Może czarny zwierz jest ranny? Może jakoś upośledzony? Jeśli nie schwyta niczego do świtu, będzie krucho. Już czuł jak coraz trudniej było ogrzać mu ciało. Drętwiały kończyny i wkradało się otępienie. Może się wycofać? Odyniec jest tuż tuż. Zaraz znajdzie się pod konarem. Gorejące ślepia drapieżnika zagrały oszalałym blaskiem… Mięśnie i ścięgna napięły się do granic. Nie panował nad nerwowymi ruchami ogona. Skoczył….!

…Zjawa stopniowo się nasycił. Obszukał już większość drzew. Pofukując, ciamkając i chrząkając zostawiał wyrytą w śniegu historię swojej kolacji, którą z pewnością rozpracuje węch innego zwierzęcego tropiciela. Właśnie zbliżał się do najbardziej tęgiego z dębów, kiedy jego uwagę zakłócił nieznany szmer… Dzik przystanął i naraz zgiął się po pacnięciem cielska drapieżnika. Dobrze zrobił! Ryś nie był nowicjuszem. Błyskawicznie wpił zęby w kark ofiary, pazurami próbując sięgnąć bardziej miękkich części brzucha. Odyniec był jednak zbyt duży. Zjawa fuknął wściekle, zakipiał. Odór zwiastował rysia-podstępnego, tchórzliwego zbója, który kiedy tylko mógł porywał jak najmniejsze warchlaki salwując się ucieczką na drzewo. Nigdy nie podejmował walki. Dzik rzucił się przed siebie na oślep. Uderzył w pień. Ogłuszony, zatoczył się. Kocur zajazgotał zaskoczony. Pazurami starał się dotrzeć do ślepi dzika. Pyskiem próbował sięgnąć do szyi zwierzęcia, jednak za każdym razem prychał wypluwając kłęby gęstej szczeci zmieszanej ze szronem. Czarny zwierz najgroźniejszy był szarżując. Tego nie mógł teraz zrobić. Stary dzik rzucił się do ucieczki przez gąszcze starając się zrzucić napastnika. Ten wpił się łapami mocno. Zwierzęta w szalonym pędzie gnały spowite w śmiertelnym uścisku. Odyniec szalał z bólu i wściekłości, jeszcze kawałek — tam zaczyna się gęsta tarnina, wbije się w nią taranując krzaki masą, pozbywając się bestii, albo straci oczy… Pędzący kolos zachwiał się. Stracił równowagę. Racica oślizgnęła się na oblodzonym kamieniu. Runął jak długi przygniatając kota z całym impetem. Ten mruknął głucho. Zabrakło oddechu. Trzasło zduszone żebro… Chwyt zelżał. Dzik szarpnął się, uwalniając z objęć szarych paskudnych łap. Zjawa kipiał bojową furią. Krew sącząca z karku zalepiła oczy. Podniecony zwierz natarł na wroga.

Rozdzierający ból otrzeźwił rysia. Widział szarżę sunącego odyńca. Skurczył się w sobie. Skok! Rozjuszony dzik przeleciał pod nim zatrzymując się w śniegu. Drzewo! Jedyny świerk w zasięgu łap. Wycieńczony kocur dopada do pnia. Próbuje się wdrapać. Ciężko! Świdrujący ból przeszywa pierś. Zdradliwa świerczyna nie posiada grubych mocnych konarów jak dąb. A ośnieżone chojary bronią dostępu wyżej. Kłują w ślepia. Kocur przywarł sztywno do pnia. Czarna Zjawa krążył już pod drzewem fukając i rechając wściekle. Pełen energii, lekko raniony i tym bardziej rozjuszony wyczuwał słabość wroga. Zadzierał łeb do góry. Natarł na pień! Z gałęzi poleciały pyliste śnieżyny przykrywając zdyszane cielsko kota. Prychał zdenerwowany. Czuł jak stopniowo słabnie. Uszkodzona kość przebiła coś w środku powodując krwotok wewnątrz. Tego nie widział… Odczuwał tylko dolegliwość.

Siły opuszczały strasznego drapieżnika. Zapadł w ciemny letarg…

Dzik zaległ nieopodal tarniny. Cały czas targał nim gniew. Gotów był w każdej chwili wystartować i stratować znienawidzonego wroga, rozpruć mocą potężnych szabel, gdyby tylko ten próbował podjąć ucieczkę. Dokuczało pragnienie. Odyniec pochłonął nieco śniegu. Mijały godziny. Żaden podejrzany szmer nie przykuł czujności czarnego zwierza. Cicho jak szept, ostrożnie zbliżył się do drzewa. Nie usłyszał oddechu. Bure zgrubienie na pniu pozostawało nieruchome. Wyczuwał ślizgość obfitej posoki. Zjawa węszył długo. Z wolna uspokajał się. Wyczuł śmierć. Nie miał tu już nic do roboty. Zresztą, gdyby nawet — zwierzęta instynktownie nigdy nie przedłużały niepotrzebnych starć w Puszczy. Tej nocy nieświadomie uratował wiele zwierzęcych istnień. Sroga Knieja obdarzyła roślinożerców małym zwycięstwem. Jakiś czas przemierzą szlaki bezpieczne od podstępów rysich.

Rany piekły dokuczliwie. Odyniec zaczął przedzierać się przez zwarte gąszcza jeżyn pogrążonych w zaspach. Musi przed rankiem dotrzeć do bezpiecznego leża aby wypocząć po starciu. Czuł się znużony. Nadchodził chłodny, zimowy świt.

Dzik jest dziki, piękny, mądry,

Chociaż czasem bywa krnąbrny

I choć ma te ostre kły,

Rzadko kiedy bywa zły,

A kłów głównie tych używa,

Gdy dno lasu przeorywa

Larwy, kłącza i pędraki,

Ulubiony pokarm taki,

Dzik poświęca mnóstwo czasu,

Aby dobro chronić lasu,

Miesza ściółkę, spulchnia glebę,

Miewa taką też potrzebę,

Lubi cały jeszcze potem,

W bagnie się wymazać

Błotem

W mroku się wynurza z Cieni,

Siłę czerpie z głębin Ziemi

Z mocą miękką darń buchtuje,

Smakołyki wszędzie czuje

Bardzo boi się on ludzi,

W ciszy leśnej nocą budzi,

I człowieka, tak unika,

Gdy go spotka, szybko zmyka

Cieszy wielką się swobodą.

I podąża, za przygodą,

Radzi sobie dobrze wszędzie,

I ukochał też żołędzie

Do barłogów gna o świcie,

Aby się uchować skrycie,

Każdy kwiczy, chrumka, chrząka,

Nikt bez celu się nie błąka,

Bo dzik proste zna przyczyny,

Że najlepiej, wśród rodziny,

W legowisku się ułożą,

Ryje obok siebie złożą,

Dobrze tam po prostu mają,

No i bardzo, się kochają.

Z pamiętnika Wędrowca: Szare Święta

Pamiętam czasy, kiedy wraz z nadejściem mrozów ziemię spowijał puchaty kożuszek śniegowej powłoki. I nie był to taki sobie, byle jaki śnieżek, tylko prawdziwy oddech srogiej, chłodnej zimy. Zamiecie potrafiły trwać wiele dni, nawiewając na polach ogromne zaspy sięgające aż po pas, a polne drogi prowadzące do pomniejszych wsi stawały się nieprzejezdne. W takie dni uwielbiałem się włóczyć, zachwycając oczy rozlewającym się oceanem wszechobecnej bieli. Zwierzęta, którym też niełatwo było wtedy wędrować, były na śniegu bardzo widoczne i ufne. Nie uciekały, nie chcą trwonić na mrozie cennych zapasów energii. Bo w takiej aurze, od każdego nierozważnego, zbędnego kroku zależy też przetrwanie. Dlatego nie powinniśmy szczególnie zimą niepotrzebnie zwierząt płoszyć. Obecnie takie widoki odchodzą do przeszłości, głównie za sprawą zmian klimatycznych, bardzo przyspieszanych przez działalność człowieka. Mimo to, zawsze warto wybrać się również w grudniu na pola i w lasy.

Na delikatnym nawet śniegu z łatwością rozpoznamy tropy wędrujących zwierząt, w Wielkopolsce napotkamy głównie sarny, jelenie, dziki, lisy, zające, bażanty, kuny. Te ślady spotkamy najłatwiej, a dzięki śnieżnej powłoce z łatwością nauczymy się je rozróżniać. Nawet jeśli nie poprószy i nie ma mrozu, to też nic straconego — w miękkiej ziemi pól tropy odciskają się równie widocznie. I można wtedy zaobserwować już wydeptane, często używane przez zwierzęta ścieżki, prowadzące w różnych kierunkach. Jeśli udamy się w dzień którąś z nich, dotrzemy do miejsc w jakich zwierzęta żerują, piją, czyszczą się i zażywają kąpieli. Może to być rowek polny, zwykła większa kałuża lub stawek. Warto podczas spaceru zwrócić uwagę na ogołocone z liści krzewy; głogu, tarniny, dzikiej róży, oraz drzewa. Teraz mamy szansę dojrzeć wśród nich pozostawione przez ptaki gniazda. Większość takich konstrukcji, zostawiły ptaki udające się jesienią z odlotami w różne strony świata. Śmiało możemy je zdjąć aby obejrzeć jak są zbudowane, albo z barwną tablicą w ręku spróbować odgadnąć, kto też z ptasich mieszkańców je sklecił. Drobne ptaki śpiewające nie używają ich już ponownie — są pozostawiane na pastwę kaprysów natury i zazwyczaj strącane przez wiatr. Mogą czasem w nich zimować jakieś owady. Wyjątkiem są większe konstrukcje ptaków krukowatych, drapieżnych, bocianów, pomijając, że są wysoko, nie powinniśmy ich ruszać.

Zimowy las nie musi być wcale cichy. To bardzo dobry czas, aby rozpocząć ornitologiczną przygodę i próbować nauczyć się rozróżniać ptasie głosy. Jako, że nie brzmi ich teraz dużo, bez trudu zapamiętamy lub nagramy charakterystyczne nawoływania. W tak krótkie dni, poza sporadycznymi wyjątkami ptaki nie śpiewają, ale usłyszymy odgłosy wabiące i alarmujące. Posługują się nimi wszystkie gatunki ptaków. W naszych lasach o tej porze roku usłyszymy zawołania dzięcioła pstrego, czarnego, wrzaski sójek i sympatyczne nawoływania kilku gatunków sikorek. Przy odrobinie szczęścia ujrzymy też czerwone gile, a w olchowych zagajnikach mamy szansę natrafić na stadka biesiadujących żółtawych czyżyków, uwijających się z wesołym gwarem w koronach drzew. Na miedzach i łąkach napotkamy natomiast szczygły, bażanty oraz bardzo podobne do wróbli mazurki. Odróżnimy je po czekoladowej główce i ciemnej plamce na ‘’policzku ‘’. O zmierzchu ptaszki te w gęstwinach krzewów gromadzą się na nocleg, wypełniając radosnym gwarem surową ciszę pól.Lisie dary

Jedne z najpiękniejszych chwil jakie mi się przytrafiają podczas spotkań ze zwierzętami to te, w trakcie których nie boimy się. Znamy. On / Ona / Ono nie ucieka. Ufa. Spotkanie trwa kilka chwil lub minut po czym sarna, dzik, lis lub ptak niefrasobliwie oddala się w kierunku swoich spraw. Jak to możliwe? Podobne spotkania nazbyt często zapisały się w mojej pamięci. Jakby zwierzęta uczyły się — kto jest w porządku i nie stanowi zagrożenia, a kogo lepiej unikać. Coś takiego przydarzyło mi się właśnie dzisiaj. Po trzech godzinach nocnej zasiadki pośród przybierającego księżyca i mgieł czułem się wręcz wtopiony w stertę polnych kamieni, które posłużyły mi za przystań obserwacyjną. Wtem wyławiam lekki szmer. Nie wiem skąd. Ale coś skłania mnie, by delikatnie odwrócić głowę.

— Coś dziwna ta bruzda, myślę. Czy była tu wcześniej?

— Yyy, rusza się!

W szarej pełznącej sylwetce rozpoznaję lisa. Zwierzak skrada się — wyraźnie w moim kierunku. Coraz bardziej odwracam głowę. Zaszeleściło. Musi to słyszeć!

Tym razem jakoś tętno nie przyspieszyło, nie pojawiła się adrenalina. Zamiast tego wlał się spokój i błogość. Lis nic nie robił sobie z moich delikatnych szelestów. Usiadł przyglądając się. Podszedł bliżej — kuka głową w tę i we w tę starając się rozeznać co też za dziwne ‘’straszydło’’ tam się usadziło. Majaczy mi w mroku jego białe podgardle. Lis przygląda się, węszy. Jest jakieś kilka metrów ode mnie. Ani myśli uciekać. W końcu kiedy załapał zapach, jakby wyraźnie uspokojony odwraca się i kontynuuje swoje skradanie w kierunku czegoś tam. Jeszcze dwa razy się ogląda i powoli sunąc znika we mgle. Kierunek z którego nadszedł pozwala mi przypuszczać, że przyszedł po moim tropie aż do mojego stanowiska. Tak bardzo chciał sprawdzić? Takich spotkań z lisami mam w sercu i pamięci już ileś. Czyżbyśmy się z tym lisem już znali? Zapamiętał mnie i rozpoznał? Podobno zwierzaki uczą się zapachu poszczególnych ludzi i odróżniają ich w terenie. Podobno też, człowiek który nie je mięsa wydziela zapach, który dla zwierząt nie stanowi groźby. Może i coś w tym jest. Gdyby mógł wyrazić swą myśl, pewnie powiedziałby:

— A, to znowu ten szary włóczęga. Nie masz co robić? Po co tu tkwisz, skoro nie polujesz ani nie żerujesz?

— Ehh, gdyby ten dziwoląg umiał mówić. No ale nic, nie pogadam sobie, ani go nie zjem. Lecę dalej łowić myszy, dobranoc! A ty tu sobie siedź i marznij.

Lisie stworzenie w swym zdziwieniu pewnie nigdy nie zrozumie moich motywów. Pozdrowiłem go w myślach, życzyłem bezpiecznego szlaku i udanych łowów. Podziękowałem za to spotkanie. A w środku — aż dygotałem ze szczęścia i wzruszenia. Ta pełnia zaczęła się wspaniale.

Z pamiętnika Wędrowca: Wigilia w lesie

Pochmurny wieczór przemija w szarudze cieni, nie trwa to długo. Kłęby chmur rzedną, odsłaniając iskry odległych gwiazd. Miliony ich. Świat się okrył peleryną czerni tajemnic, trwa nów. Czas sów. Puszczyk — ‘’Dobrodziej’’ nawołuje mrocznie, kawałek dalej piskliwym skrzekiem odpowiada mu samica. W oddali odzywa się jeszcze jeden nieśmiały samiec. Sowy jakby komentowały pojawienie się ludzi w lesie. Ciemna ściana gąszczy wzywa ku sobie głębią — jakże inaczej niż przy księżycowej pełni. Kilka kroków w ten świat, i już nie wiadomo gdzie jesteśmy, pochłania nas niepamięć w odmętach ciemnicy. Nie wiadomo dokąd iść. Zagubienie. Gaszę latarkę i wypatruję prześwitów między drzewami, to najlepszy drogowskaz do polanki. Rzeka pluszcze sennie, piaszczyste zbocze osypało się lawiną zamazanych tropów. Tu zwierzęta przeprawiają się przez płytki bród. Postój robimy na powalonej przez wiatry brzozie. Opowiadam historię niezwykłego drzewa.. To takie…’’dziwne.’’ Uczestniczyć w ich pełnym zdarzeń życiu, wypadkach, przygodach. A ona wciąż żyje. To już drugi rok, gdy leżąc wzdłuż wypuszcza na gałęziach zielone liście. Stało się tak nagle. Rzucony obok burzą dąb poddał się wcześniej. Na kłodach wygodnie położyć się można, usiąść i wyczekiwać wyjścia zwierząt na łąkę. Słuchać jak zbliżają się przez las. Księżycowa, nocna lornetka sprawdza się i w takiej ciemnicy. Dziś nie używam jej wcale, oddając do dyspozycji Paulinie, która z niesłabnącą ciekawością przeczesuje w napięciu horyzonty spowitych ciemnością pól. Czas nam rozpocząć nocne czatowanie.

Gdzieś w dalekich gąszczach ochryple, diabelsko, odzywa się kozioł sarny. Nie wiemy czy wrzeszczy na nas, a może ogłasza przeprawę mocarnych dzików.

Zwierzęta ‘’ludzkim głosem’’ przemawiają nieustannie. Wiedzieć tylko i znać o czym prawią… O tym opowiada knieja. One świętują codziennie. Tu każdy dzień czy noc są takie zwyczajne i wyjątkowe zarazem. Za korowodem rozległych pól ulatują w niebo z pieśnią, odgłosy ludzkiej Pasterki..Rykowisko

Noce nastały chłodne, gwiaździste, umalowane czerwienią wcześnie już gasnącej zorzy. Zimno dotyka ‘’sprawdzająco’’ skóry wędrowca, jakby zapytać chciało, czyś już gotów na jesień? W lesie widać już zakończenie pewnej epoki. Wiewiórki są niespokojne, coś nad wyraz aktywne. Rozglądają się za miejscem na zimowe gniazdo. Ptasia młodzież barw nieokreślonych psikusy płata niewprawnym obserwatorom. Z kęp krzewów rozrzuconych tu i ówdzie czerwieni się dostatek głogów, róży dzikiej i jarzębin. Opatula zapach jątrzącej zgnilizny, kiedy owoce porzuconych jabłonek pracują na rzecz zjednoczenia z macierzą, z której powstały. Nieśmiałe mgły próbują pląsy pierwszych baletów. Od początku września siedzę w chłodzie i nasłuchuję. Jestem niemal pewien. Tego księżyca zaryczą! I kiedy jedni szykują się do zimowego przetrwania, u innych odwieczny zew daje sygnał płowego święta Miłości… Najpiękniejsze przyrodnicze misterium naszych lasów wybrzmiewa rykiem samczej mocy, gdy byki jelenia szlachetnego ogłaszają ciemności rozgwieżdżonej swoje na miesiąc panowanie. Rykowisko! W jakichż słowach Ciebie opisać? Czar Twój opiewają z dawien wieszczowie. Spieszą na ten spektakl wszyscy z przyrodą ludzie związani, miłośnicy, odkrywcy, ornitolodzy, przyrodnicy, gawędziarze… Nieznana siła jak magnes przyciąga ku sobie rzesze obserwatorów i słuchaczy. Może to ciekawość zwykła ich gna, a może intuicyjne pragnienie zapisania w sercu najpiękniejszych leśnych wspomnień…

I Ciebie podróżniku — czytelniku, wędrowcze na to święto zapraszam. Raz jeden w roku. Usiądziemy w którejś z opuszczonych czatowni, albo skryci w łodygach dojrzałej kukurydzy. Zabierzemy koc, ciepłe ubrania, gorącą herbatę w termosie, szacunek i pokorę wobec naszej Natury — Matki. W podziękowaniu uczestniczyć będziemy, celebrując gromkie słuchowisko. Wokół nas, a może z dala rozbrzmieją prastare ryki, kipiących testosteronem mocarzy lasu. Wibracja srogiego dźwięku przenika tkanki w drganiu, na strunach serca grając, tęsknotą cichą układając melodie. Nie sposób się oderwać, przestać zachwycać. Im chłodniej tym lepiej. Spadek temperatury zagrzewa byki do odzewu. Szatańsko kotłują się gąszcze w łoskotach donośnych, gdy samce napotykają się w pojedynku. W krysztale nocnej ciszy, masz wrażenie jakby to ziemia zatrzęsła się z hukiem pod racicami olbrzymów.

Wytrwaj tu do świtu, a kolejne cuda ujrzysz. Byk zmęczony, a powłóczący z wyczerpania walką, wracający do haremu łań, co we mgłach anteny czujnych głów na niego podnoszą. Stadnik, władca, zwycięzca, ten niepokonany co z dumą w koronie stado żeńskie zagania, niepodzielne prawo ogłaszając do swej na dzisiaj władzy. Korona rosochatego poroża pruje fale mgliste, odcinając się na tle złota pierwszych słonecznych promieni…

Czy jesteś gotów doświadczyć?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: