- W empik go
Pamiętniki Bartłomieja Michałowskiego od roku 1786 do 1815. Tom 1 - ebook
Pamiętniki Bartłomieja Michałowskiego od roku 1786 do 1815. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 282 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ogłoszone przez
Henryka Hr. Rzewuskiego.
Tom I
Warszawa.
Nakładem S. H. Merzbacha przy ulicy Miodowej Nr. 486.
1857.
Wolno drukować, z warunkiemm złożenia w Komitecie Cenzury, po wydrakowania, prawem przepisanej liczby exemplarzy, w Warszawie dnia 30 Czerwca (12 lipca) 1836 r.
Starszy Cenzor, w Drukarni J. Unger.
PRZEDWSTĘP.
Zostawszy właścicielem Pamiętników Michałowskiego od jego dzieciństwa aż do roku 1786, te powierzyłem drukowi, jednak jak mi się zdaje dotąd ogłoszone nie zostały, dla jakichś niewiadomych mi przeszkód. Świeżo wertując bibliotekę klasztoru Bernardyńskiego w Krześlinie, udało mi się napotkać tych pamiętników drugi rękopis, zawie rająjcy przeciąg od roku 1786 aż do roku 1815. Rękopis znacznie uszkodzony, a który ile było w mojej możności, starałem się uzupełnić. Nie wchodząc w przeznaczenie pierwszej części tych pamiętników, które osobne dziełko składają, a które nie wątpię iż swojego czasu wyjdą na świat, ogłaszam to co światło rzuca na epokę więcej do nas zbliżoną, a do jakiej wiele osób jeszcze żyjących wpływało, tak dalece, że mają wszelkie prawo albo utwierdzić ich rzetelność, albo zadać im kłamstwo. S. p. Michałowski w przypomnieniach swoich doroku 1786, więcej się rozciągałnad szczegółami tyczącemi się jego osoby; od tego ro ku więcej się zajmuje historyą czasu w którym zył, niż swoją własną. I to mnie ośmieliło, to dzieło zawierające pięć tomów, ogłosić. I
Napróżnoby szukać w tych Pamiętnikach krasomówczych ozdób stylu, jeszcze mniej ognistych deklamacyj, lub usiłowań, by osobiste namiętności kojarzyć z namiętnościami panującemi. Błędy Rozpowszechnione, nie przeistoczą się nigdy w prawdę, i żadna potęga rozumu ludzkiego nie wytrzyma walki z najdrobniejszym faktem. W tem cała paleta tej części pamiętników Michałowskiego, że z wielką sumieimością przytacza fakta na jakie patrzał, rzadko kiedy i to z trzeźwością, pozwalajcie sobie nad niemi uwagę. Nie tai swojej skłonności dla kierunku politycznego jednego stronnictwa, ale daleki od wszelkiej nienawiści dla naczelników stronnictwa przeciwnego, wszelką sprawiedliwość im oddaje. Ani tez się zaślepia nad Wedami tych, których z całego serca miłuje.
W ciągu tych pamiętników czytelnik się przekona, że pan Michałowski był szlachcicem wykształconym na dawnych zasadach, że był niepodległym, ze nigdy nie odstąpił od przekonania które raz poślubił, ze tylko prawdy religijne i moralne miał za bezwzględne, a wszelkie inne uważał jedynie za o : pinje mniej lub więcej poważne, ale których nie godzi się potępiać, dlatego tylko że się do nich nie czuje pociągu. Że szczerze miłował: ludzi i swoich ziomków, że mi czynił dobrze, ze oprócz Boga, niczego i nikogo się nie obawiał, i że nigdy najmniejszego ustępstwa nie zrobił, ani z sumienia ani z honoru.
W ciągu tej wiernej relacji jego żywota, miło jest widzieć, jak ten człowiek skromny, umiarkowany, wcale niezapobiegliwy o wiasne korzyści, i siebie niemiłujący nad bliźnich, wielkie od Boga, któremu wyłącznie ufał, otrzymał błogosławieństwa. Bo jedynie na Niego zdając staranie, a bez szemrania w dniach złych czekając cierpliwie na pomyślniejsze, i Boga zarówno miłując, czy kiedy hojnie obdarzał, czy kiedy dotkliwie doświadczał przyszedł do pięknego majątku, do dostojeństw, do znaczenia, jakkolwiek tego wszystkiego nie zda wał się szukać. Pod tym względem szczególnie zalecam czytanie tego pisma moim ziomkom. Bo jużci nie będąc jego twórcą, w tem żądaniu nie ulegam poduszczeniom miłości własnćj.
P
rzychodzę teraz do epoki, w której wypadnie mi potrącić często okoliczności najprzykrzejsze mojego żywota. Bo one przedstawiły przed mojemi oczyma zupełne zagładzenie naszej ojczyzny. Kiedy kto widzi ojca lub brata, uderzonego niewyleczoną niemocą, jakkolwiek rozum go przekonywa, że jego smierć jest niechybna, i rychło nastąpić musi: serce opiera się głosowi rozsądku, lada drobna odmiana ożywia w nim nadzieję, nie wierzy, żeby śmierć mogła pożyć tę drogą istotę, a śkon lubo aż nadto przewidziany, skoro nastąpi, zadziwia go, tak jakby był przypadkowy.
To uczucie doświadczałem, moge powiedzieć przez lat sześć z górą. Widziałem naród śmiertelnie chory, a jeszcze w przepaść ciągniony przez niei-oztropnych doradców, którzy umieli przywłaszczyć jego ufność. Bez wątpienia, każdy naród, tem samem że miał początek, musi też swojego czasu mieć i koniec. Czyż malo narodów potężnych żyło, i żyć przestało? Bo jużci naród jest człowiekiem zbiorowym, i podlega takimże prawom co i człowiek pojedynczy. Rodzi się, rośnie, przebiega koleje dzieciństwa, młodości, dojrzałości, starości, nakoniec umiera. Takie a nie inne są warunki człowieka, i wszelkiego zbioru złożonego z ludzi. Jednak lubo śmierć jest końcem wszelkiego człowieka, omal że niebezprzykładny wypadek, żeby człowiek umarł w sposobie przyrodzonym, by zgasi ze starości. Śmierci człowieka najwięcej obciążonego wiekiem, zwykle jest jakaś przyczyna, którejby mógł uniknąć. Gdyż przyrodzony jego zakres jest zasło niony przed nim. Często największe nadużycie żywota jemu nie uszkadza, często jak najmniej uderza jace zapomnienie wtrąca go do grobu, i to pomimo najsilniejszej czerstwości. Nawet zdrowie nie jest koniecznym warunkiem długoletności. Któż nie widzia w swojem życiu ludzi, ciągle chorowitych, którzy się jednak doczekali podeszłej starości? A znowu takich, co z herkulesową siłą, a nawet przy życiu umiar kowanem przywołam zostali do sądu. Bożego, w połowicy dni swoich.
Tymże prawom ulega i człowiek zbiorowy czyli naród. Bo każda rzecz złożona musi wyrażać w całości swojej, przypadłości główne czystek z jakich się składa. A że oprócz zbyt małych wyłączeń śmierć jest zawsze przypadkowa, zdrowy rozsądek radzi ile możności unikać tego wszystkiego co może ten zgubny przypadek wywołać. Wprawdzie i ta ostrożność nio zawsze będzie skuteczną, jednak powinna zawsze być przestrzeganą, bo nierównie więcej jest przykładów długoletności nabytej życiem umiarkowanem, niż takich, gdzieby zostali uwieńczeni czerstwą starością, ci co prawidłom hygieny poddawać się nigdy nie chcieli.
To samo prawo zachowujące, o ile to być może, organizm pojedynczego człowieka, służy i ciału politycznemu. Bo jeżeli człowiek jest wielce nierozsądny, kiedy woię swoje stawi przeciwko naturze, i usiłuje albo cofnąć, albo przyspieszyć jej bieg właściwy; a owszem godny pochwał jeżeli tak się prowadzi, żeby dla niego dzień każdy o ile to od niego zależy, był podobnym do drugiego, oczywiście naród pochopny do odmian w trybie swojego życia, naraża się na niebezpieczeństwa, i zostaje ich ofiarą.
Czemże jest w końcu nauka mężów stanu, po wołanych do kierowania narodów w ich bycie poli tycznym? Oto niczem innem, tylko mądrą usilno ścia, żeby żadnej przeszkody nie stawić ich powolne mu a przyrodzonemu rozwinięciu się w czasie; je dnem słowem zachowanie ich, jak to mówią in sta tu quo. Wprawdzie to statu quo samo z siebie miarkować się musi, bo czas zostawiony swojemu biegowi właściwemu, zawsze się pokaże być działaczem (nieomylnym. Ale kto wierzy, że jakiś arkusz papie ru najrozumniej zapisany może tego dokazać, czego on sam z siebie nie zdołał uskutecznić, jest równie nierozsądny, jak ten co myśli, że drzewo rodzajne I może ma wydać owoce, nie przeszedłszy wprzódy I przez wszelkie warunki rośniecia, listowania i kwitnienia. Godzi się pomagać czasowi, ale tylko w sposobie ujemnym, to jest usuwaniem przeszkód jego działaniu. Zdaje mi się, że dość jaśnie, dla ludzi nie zupełnie obcych nauce rządowej, myśl moję tłumaczę.
Dlaczego ten wyraz reforma jest zawsze pod I rzany dla prawdziwych mężów stanu, a gmin instyn ktowie go odpiera? Oto dlatego, że reforma dla człowieka zbiorowego jest tem, czem lekarstwo heroiczne dla pojedynczego: z tą, wszakże różnicą, że człowiek pojedynczy bywa osłabiony do tego stopnia, że już biegły jego lekarz, może aż zwątpić o naturze, i zmuszony zostaje zastąpić jej siłę sztucznym sposobem, żeby albo przyspieszyć śmierć choremu, albo powrócić go do zdrowia. W podobnem położeniu, człowiek zbiorowy być nie może. I jakkolwiek zostaje w stanie chorowitym, imać się nie może innych środków jak tylko jemu przy rodzonych. To co jest tylko rezyką dla człowieka pojedynczego, ze strony lekarza staje się względem narodu zbrodnią, jeżeli jego sternicy jemu go zastosują. Nie było przykładu, żeby reforma a priori obmyślana dla narodu stała się zbawienną, nawet żeby się zastosować dala. Bo każda teorja jest zakryta zasłoną, dopóki doświadczenie jej wartości nie okaże. Każdy naród ma swoje właściwą jakąś konstytucyą, bez niejby nie istniał. Gdyż konstytucya jakaby nie była, istniejąca w bycie, jest życiem narodu. Z tego względu o żadnej powiedzieć nie można, że jest złą lub dobrą bezwzględnie; a tylko, ze jest faktem. Skoro trwa, więc łiusibyć dobrą, bo żebyniebyła właściwą,jakimżeby sposobem mogła być trwałą?
Jeżeli kto zechce nazwać reformą, poprawienie niektórych praw, wolno mu. Ale błądzi. Bo prawa pisane będąc dziełem ludzkiem mogą być przez ludzi zmienione, qui condidit habit jus tollendi, Ale prawa zasadnicze nie pisane, niemające ani daty, ani twórców znanych, a które to robią, że naród jest tym, a nie innym narodem; te oczywiście są dziełem Boskiem, i nikt niema prawa ich naruszać, a tem więcej ich na jakie inne, teoretycznie lepsze, zamieniać.
Polska tez miała konstytucyą, i zasadnicze prawa nigdzie nie zapisane. Niewiadomo kiedy zjawione, a które gdy znieważone od własnego narodu, poszły do grobu, rychło tez potem i sam naród skonał. Tak dalece jego byt jest nieodłączny od tych praw zasadniczych, którym sam Bóg dał żywotność, a które tłum ludzi różnorodnych lubo wspólnego pochodzenia, zlały w tę wielką a jednolitą całość, która się narodem nazywa. Niech kto pokaże, czy in Volumina Legum, czy w jakim innym obowiązującym zbiorze praw polskich, ślad ustanowienia elekcyi królów, lub liberi veto, którem jeden poseł mógł wstrzymać całą izbę poselską, nawet szlacheckiego przywileju, niepodlegania żadnemu osobistemu podatkowi. Bo prawa zasadnicze narodów, albo nigdzie nie są zapisane, albo jeżeli niemi są, to jedynie jako okolicznościowe oświadczenie ich jestestwa w stanie żywotnym, już poprzedzającym to oświadczenie.
Z tego stanowiska sądzić należy ustawę 3 maja, której nadano nazwisko konstytucyi wcale niewłaściwie, bo konstytucya będąc rzeczą jedynie praktyczną, ani może być a priori utworzoną, ani nawet napisaną. I napróżno dla jej ocalenia, albo raczej uży ciowienia (gdyź łatwo się przekonać, że ona ani jednej chwili żywotnej nie posiadała), odwoływać się do woli narodu. A to dla dwóch przyczyn: raz, że żadne zgromadzenie prawodawcze nie jest narodem, a tylko poważną, dajmy na to najpoważniejszą magistraturą narodu. Powtóre, że gdyby to nawet być mogło, że cały naród dał się zebrać dla stanowienia o swoim losie, i zawyrokował potępienie swoich praw zasadniczych, i w takim razie ta jego czynność byłaby przywłaszczeniem, bo prawa zasadnicze narodów nie były stworzone przez narody, ale owszem one stworzyły narody. Wola Boga jest zawsze sprawiedliwą, i ona jedna jest normą wszelkiej sprawiedliwości, tak dalece, że w porządku moralnym żadnej niema czynności bezwzględnie w sobie złej lub dobrej. Co tylko przeciwi się prawom nam danym od Boga jest tem samem złem, co się z niemi zgadza jest dobrem. Ale podobnego pełnowładztwa, udział samego Stwórcy, żadne stworzenie posiadać nie może. Ci co utrzymują, że narody stworzyły konstytucyę polityczne, języki, religie, obyczaje, popełniają świętokradztwo, a nawet bałwochwalstwo. Bo jeżeli się dopuści, źe naród może posiadać pełnowładztwo, ścisłą logikę, trzeba mu przyznać potęgę, a tem samem przymioty bóstwa. A tylko jeden krok pozostanie do twierdzenia, źe tylko lud jest Bogiem, a innego niema. I że każdy naród i sam siebie i swojego Boga stworzył. Bo jużci pełnowładztwo dwoić się niemoże.
Za dawnych czasów szlachta nasza nie inacze myślała, lubo nie w tym sposobie swoje myśli możeby wyraziła. To pewna, że nietylko iż sobie nie przyznawała pełnowładztwa, ale nawet nie uważała godności królewskiej być delegacyą szlachecką, ani wyboru króla, być skutkiem swojej bezpośrednie woli. W wyborze króla, widziała spełnienie woli Bożej, a siebie uważała tylko być ślepem narzędziem tej wszechmocnej woli. I dlatego królowie polscy nie pisali się z woli narodu, absurdum które się rozpowszechniło z upadkiem zasad zdrowych i zachowawczych, aio z laski Boskiej. Bo tylko w Bogu jest źródło wszelkiej władzy,
Nowiniarze polscy wszystko u nas do góry nogami przewrócili: ojczyznę zgubili, ale mieli pociechę, że wszyscy po tej nieszczęśliwej katastrofie, nietylko że ich nie obwinili, ale nawet powtarzali, że oni jedni ocaliliby Polskę, gdyby ona mogła być ocaloną. Zresztą lubo wielu podwładnych padło ofiarą zarozumiałości wodzów, wodzowie sami nie doświadczyli szkody. Zachowah a nawet poranożyli swoje majątki, W zamian utraconych, nowe urzęda otrzymali od władz, którym już była poruczona od Opatrzności opieka nad nami. Nigdy tańszym kosztem, nie można było nabyć podobnej sławy. O tem nikt nie mówi, a jednak to są fakta.
Odwracam oczy od tego smutnego obrazu, do którego jednak kilkakrotnie będę musiał wrócić, w ciągu tych pamiątek. A dla wypocznienia, ile że piszę nie dla publiczności, ale dla mojej krwi, pomówię o prywatnych okolicznościach, tyczących się mnie i mo jej rodziny.
Powtarzam to com już powiedział, że moje położenie było nad moję wartość szczęśliwe. Kilka tysięcy złotych wziąłem w spadku po rodzicach, a oszczędnością moją, łaską nieboszczyka króla, a nadewszy stko błogosławieństwem Beskiem byłem rzeczywiście bogatym. Posiadałem dwa folwarki pojezuickie, jak najlepiej zagospodarowane, nie mojem ale brata Walentego staraniem. Kamienice porządne, z kapitałów moich pobierałem procentu przeszło dwadzieścia tysięcy rocznie, nie licząc pensyjki cesarskiej. Miałem srebra obficie, sprzętów jakich ma rzadko kiedy za możny szlachcic. Parę tysięcy czerwonych złotych leżących od wszelkiego wypadku. Można mi było zazdrościć, a co do mnie, nikomu nie miałem powodu zazdrościć.
Nigdy nie odmieniałem trybu mojego życia. Dwanaście tygodni letnich zawsze przepędzałem w mojej wiosce, gdzie wystawiłem dla siebie domek wcale wygodny. Zastałem sad po Jezuitach, i nie przestałem go pielęgnować, on mi też dostarcza owoców; lubię wieś nie dla zysku, ale dla zabawy. W zimie moja noga na wsi nie postanie, bo o ile latem przyjemna, o tyle w zimie jest nieznośną. Latem otoczony jestem żyjącemi istotamu mam gołębnik, królikarnię, w najlepszym gatunku drobiu wszelkiego rodzą – ju. W zimie bratowa dosyła mi drób, żebym miał co jeść i przyjacioł czem przyjmować. W drugiej wiosce z niemałym kosztem osuszyłem bagno, ale za to w przecięciu do trzydziestu sążni siana zbieram tam, dzie tylko było bioto i oczeret. Przez czterdzieści tygodni, podczas których z Warszawy nie wyjeżdżam, co wtorek jest u mnie obiad szlachecki na dwanaście osób. Sam wina nie piję, ale go nie żałuję przyjaciołom. Imam porządną piwnicę. W Poniedziałki i Piątki zbierają się do mnie na herbatę i jakiś podkurek. W moim księgozbiorze mam do trzech tysięcy książek w różnych językach. Opere nawiedzam, byle nie w Piątek i Niedzielę: w Piątek, że się spodziewam gości, w Niedzielę, bo ten dzień winien być poświęcony Bogu. Ile razy kolej służby na mnie wypadała, nigdym się od niej nie uchylał; na pokojach królewskich bywałem, ale tylko za jego rozkazem, sam z siebie tego się nigdy nie domyśliłem. Nawiedzałem domy pańskie, gdyż raz zawiązawszy jakieś stosunki, nigdy nie chciałem ich zrywać. Z całym światem żyłem w zgodzie, bo nikogo nie potrzebowałem. I byłem tak szczęśliwy, że zacząwszy od króla, a kończąc na ostatnim jego poddanym, oprócz moich braci nie było w całej Polsce ani jednego, dla któregobym miał obowiązki wdzięczności. Pod tym względem więcej się jeszcze czułem niepodległym, niż z powodu moich majątkowych interesów.
I w samej istocie, kiedy powróciłem do Polski, by w niej żyć o swojem, miałem już i stopień i pensye cesarską, na której siako tako bym wyżył. Szambelanię i starostwo dostałem od nieboszczyka króla, a od czasu jego śmierci, krokiem nie postąpiłem ani chciałem postąpić w zaszczytach. Jeżeli dostałem dwa folwarki pojezuickie, za nie księciu Ponińskiemu nie mam powodu dziękować. Była to robota jak inna. Za sto tysięcy nabył u mnie starostwo około trzydziestu tysięcy przynoszące rocznego przychodu. Bonifikował mi zniżenie szacunku, nadaniem mi dwóch folwarków, cząsteczki tych obszernych dóbr, któremi samowolnie rozporządzał. Zresztą, kiedym je dostał, nie były onetem, czem potem pracą Walentego zostały. W pierwsz} ch latach ich posiadania, po zapłaceniu edukacyjnego podatku, niewiele się okroiło dla mnie. A nawet dla forszusów gospodarskich przez kilka lat trzeba było dokładać. Dwa lata tylko komissya rozdawnicza administrowała temi dobrami, a w takim stanie je oddala, jakby przebyły najście Tatarów. Nietylko źe ani jednego bydlęcia, jednej kury nie zostawiła, ale nawet deszczki z po-
IO
dłogi powyrywane były w domach. Niech Bóg zachowa nas od rozbójników podobnych członkom komissyi rozdawniczej; a jednak ci wziętości jaką mieli w narodzie nie utracili. Nigdy więcej się nie sprawdziło u nas przysłowie: Non est latrocinium qui apud nos, non habet suum latrocinium. Zresztą sam się dorobiłem.