- W empik go
Pamiętniki Bartłomieja Michałowskiego od roku 1786 do 1815. Tom 3 - ebook
Pamiętniki Bartłomieja Michałowskiego od roku 1786 do 1815. Tom 3 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 270 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ogłoszone przez
Henryka Hr. Rzewuskiego.
Tom III
Warszawa
Nakładem S. H. Merzbacha przy ulicy Miodowej Nr. 486.
1857.
Wolno drukować, z warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury, po wydrukowaniu, prawem przepisanej liczby egzemplarzy.
w Warszawie dniu 30 Czerwca (12 Lipca) 1856 r.
Starszy Cenzor, w Drukarni J. Unger.
Po powrocie swoim z ostatniego sejmu Grodzieńskiego do Warszawy, król zamiast coby miał się zatrudnić zachowaniem tej reszty kraju, która mu była zostawioną, zupełnie ręce opuścił, i na bezczynność się wskazał. Napróżno kilku mężów osławionych w narodzie, ale znakomitych zdolności, usiłowało ratować te szczątki jeszcze dość znaczne ojczyzny. Kossakowski biskup Inflancki, książę Czetwertyński kasztelan przemyski, Ożarowski świeżo wyniesiony na hetmana wielkiego koronnego, Ankwicz kasztelan Sandecki, książę biskup wileński Massalski, którzy jeszcze wszelkich nadziei nie byli stracili, zjechali do Warszawy dla ocalenia tego, co jeszcze ocalić było można. I pomimo najszczerszych chęci, najzdro-
Pamięt. Mich, Cz. II. T, IlI. 4
wszych jak naówczas widoków politycznych, nietylko że się rozbili w swoich usilnościach, ale wszyscy padli ofiara stałości, z jaką chcieli utrzymać przynajmniej tę basztę z wywróconego zamku.
Upadli w swoich przedsięwzięciach, bo mieli do czynienia z narodem, który przy lada pomyślności puszcza wodze najnierozsądniejszym nadziejom, a znowu zamiast ratowania siebie w nieszczęściu, zaraz przychodzi do rozpaczy najgorszego doradcy w niefortunnych kolejach. Napróżno chcieli ująć rząd w swoje ręce. Uprzedzenia narodu przeciwko nich, ciągle podżegane przez tych co kraj opuścili, nie przestając się z nim znosić, a którzy całą nadzieję pokładali W rewolucyi francuzkiej, były tak wielkie, że gdyby w ich możności było odzyskanie wszelkich strat Rzeczypospolitej nawet z naddatkiem, a oni to ofiarowali narodowi, tenby z rąk ich własnego swo'jego szczęścia nie przyjął, raczejby wolał zginąć z swojemi ulubieńcami, niż od nich otrzymać wybawienie.
W Polsce namiętności aczkolwiek krótko trwałe, mają cechę odmienną od namiętności innych narodów. Tamtych one nigdy nie zaślepiają do tego stoI pnia, żeby aż przestały rozważać siły swoich nieprzyjaciół, aż do odjęcia sobie wszelkich środków do pojednania się z niemi. W najgwałtowniejszym ferworze rewolucyjnym. Francya wchodziła w układy z królem pruskim, od niej znienawidzonym. Warto odczytać instrukcye dane przez Robespiera obywatelowi Bartelemi umocowanemu do traktowania w Bazylei z pełnomocnikiem pruskim, żeby się przekonać jakie ustępstwa czynił z swoich zasad dla otrzymania pokoju. U nas nic podobnego staćby się nie mogło, bo wszelki rozsądek stanu ustąpić musi namiętnościom dziennym.
Jeden król tylko mógłby odwrócić katastrofę, która miała do szczętu unicestwić nasz byt, a którą wszyscy przewidywali. Ale trzeba mu by(o wziąć się do rządu, i działać w możebnym kierunku. Napróżno ci mężowie aż nadto czując swoje własne położenie do tego go nakłaniali. Król był pogrążony W rozpaczy, nie tej, która czasem pobudza do wielkich czynów, i może przeważyć szalę przeznaczenia, ale rozpaczy biernej, jakiejś atonii duszy, która i sposób i chęć nawet odejmuje, do jakichkolwiek przedsięwzięć; – całkowite godziny przepędzał na modlitwie, podczas której łzami się zalewał. Żadnym interesem publicznym trudnić się nie chciał.
Słuchał w roztargnieniu co mu przekładano. A tymczasem rewolucya była w powietrzu, i w Warszawie jawnie konspirowano.
Biskup Kossakowski najgłębszy mąż stanu jakiegośmy wówczas mieli, napróżno przekładał królowi, że trzeba mu zapomnieć co było, dla zachowania tego co jest. Ze wielu królów z dynastyj od wieków panujących, nierównie mniej poddanych liczą, niżeli on ich jeszcze zachował, a których niezawodnie utraci, jeżeli nie przestanie rąk opuszczać. Ze jeżeli się z niemi nie weźmie do rządu czynnie, wybuchnie powstanie w mieście, które pochłonie i te znaczne jeszcze szczątki pozostałej ojczyzny. Że ta popularność jaką… król zachowuje w stolicy, zamiast odwrócenia, owszem przyspieszy katastrofę, gdyż w mieście jest rozpowszechnione mniemanie, że król jest więźniem w swoim zamku. Przypominał mu, że po pierwszym podziale, zamiast oddania się bezczynnej rozpaczy, nie odstąpił od swojego powołania, i tem zachował ojczyznę urządzając ją wewnętrznie, tak dalece, że gdyby nie był zmienił pierwiastkowego swojego kierunku politycznego, jeszcze przed dwoma laty, mogłaby odzyskać w części przynajmniej odpadłe od niej województwa. Nakoniec, że póki ona jakkolwiek bytuje, można mieć jakąś nadzieję, że jej stan może się ulepszyć, a z jej niebytem wszystko przepadnie.
Toż samo i inni członkowie rady nieustającej przekładali królowi, zwłaszcza JW. Raczyński marszałek koronny, mąż światły, obznajmiony z interesami politycznemi, i nadzwyczajnej zręczności. Tylko że ten zmiarkowawszy, że król już był utracił wszelki hart duszy, i przestał być sposobnym do jakiegokolwiek czynu: a że był sam już poddanym Pruskim, a więc obmył sobie ręce od wszystkiego, i wyjechał do dóbr swoich, z postanowieniem nie mieszania się do rzeczy polskich, które uważał za stracone. Inni pomimo jego rady, na swoje nieszczęście pozostali w Warszawie.
Trzeba wiedzieć, że co do mnie, całe moje wiejskie gospodarstwo zdałem był na synowca Bartka, a jego ojca ściągnąłem do siebie. Walenty i Marewicz razem stali w mojej komienicy. I lubo o tera aż później się dowiedziałem, nie przestawali czuwać nademną. Walenty choć starszy odemnie, i miał rozum gospodarski, większym był zapaleńcom na stanowisku patryotycznem niż się nim pokazywał za młodu, bo był z tych, którzy sami z siebie się nie za pałają, ale których zapał cudzym wpływem do najwyższego stopnia daje się podnieść. Nietrudno było Marewiczowi oddawna z nim zaprzyjaźnionemu, a mieszkającemu z nim w jednej izbie, swoje patryotyczne wpływy nad nim rozpościerać. Poznał go z Kapustasem księgarzem, człowiekiem poczciwym i światłym, ale zagorzałym rewolucyonistą i wielbicielem tego wszystkiego co się wówczas we Francyi działo. Takiegoż jak i on usposobienia był Kiliński szewc, a ścisły jego przyjaciel. Obydwa nietylko że mieli miłość w mieszczaństwie Warszawskiem, ale można powiedzieć, że byli potajemnymi tegoż dyktatorami. Gdyż pierwszy rej wodził w arystokracyi miejskiej, a drugi miał cechy rzemieślnicze na zawołaniu. Marewicz oddawna był z niemi w zmowie. We trzech nietrudno im było opanować Walentego, i wciągnąć go do spisku.
I Marewicz i Walenty, nadto dobrze znali mój sposób myślenia, żeby mnie zrobić uczestnikiem ich tajemnicy, bo wątpić nie mogli, że o ileby to było W mojej mocy, nigdybym nie dopuścił, żeby miasto narazili na rzeź, a resztę kraju na zagładę. Tak zręcznie prowadzili swoje rzecz przedemną, że niczego się nie domyślałem.
Członkowie rady nieustającej, byli na mnie łaskawi. Niektórzy z nich zaszczycali mnie szczególnemi względami. Im wszystkim było wiadomo, że nie tylko nie podzielałem szału, który utworzył konstytucyą 3 maja, ale nigdy nie taiłem mojego przekonania, że ta konstytucya stanie się przyczyną, nowych podziałów, a że nawet złożyłem mój urząd, żeby jej nie przysiądz na wierność. Mój dom więc nie mógł być podejrzany tym co się lękali powstania w mieście i przeczuwali je. A że konspiratorowie o tem aż nadto wiedzieli, nic dziwnego, że uważali mój dom za najbezpieczniejszy dla swoich schadzek.
I tak, ja nieprzyjaciel wszelkich rewolucyj, miłujący nad wszystko moję spokojności zostałem o niczem nie wiedząc puklerzem, za którym ukrywali się ci, którzy układali to, od czego największy czułem wstręt, tak dalece, że gdyby rząd baczniejszy, był adkrył spisek, coby mu było nietrudno, nie byłoby sposobu dla mnie niewinnego, usprawiedliwić się przed nim.
Na oczy nie widziałem nigdy, ani Kapustusa, ani Kilińskiego, a oni niemal co dzień w moim domu przesiadywali, na drugiem piętrze w stancyi mojego brata, obok której była przestrona izba, którą, byłem obrócił na skład. Po obiedzie nigdy nie wychodziłem z domu, a siedziałem w mojej bibliotece, gdzie się zajmowałem czytaniem, nie wiedząc co się dzieje na wyższem piętrze, na którem od lat kilkunastu moja noga nie postała. Otóż kiedy mnie nic oderwać nie mogło od książki, mój brat i Marewicz przyjmowali do mojego składu Kilińskiego, Kapustusa, z ich współtowarzyszami, przyjaciółmi i z nimi układali projekta oraz środki by je doprowadzić do skutku.
Działali bez przeszkody, zwłaszcza że policya miejska po większej części była złożoną ze spiskowych. Zresztą wszystkie władze były w otrętwieniu. Król nie chciał rządzić, żeby nie wyjść z roli ofiary na zarżniecie skazanej, jaką był przybrał. Rada nieustająca rządzić nie mogła, bo że jej podwładni uwżali nieposłuszeństwo dla niej być cnotą, więc tylko kłamliwe doniesienia jej przynosili. Wprawdzie generał Ingelstrom był razem i ambassadorem i dowodzcą załogi rossyjskiej konstytującej w Warszawie. Ale wojsko czuwa nad swojem własnem bezpieczeństwem, a o tyle tylko zachowuje porządek publiczny, o ile władze cywilne żądają jego pomocy. Zgoła największa anarchia panowała w mieście, a jeżeli ekscessa szczegółowe jej nie objawiały, jeżeli nie było rozbojów i napadów wzajemnych w Warszawie, to jedynie dlatego, że umysły były zajęte nadzieją, rewolucyi, i do niej się gotowały. To dawało miastu wszelkie pozory porządku. Prywatne przestępstvva były bezprzykładne przez te kilka miesięcy. A lubo w powietrzu, że tak powiem, było coś ostrzegającego, że zostajemy w stanie anormalnym, który się skończy jakąś katastrofą, żaden z nas nie przypuszczał, żebyśmy byli tak jej blisko; tak dalece, że ci nawet których konspiratorowie na ofiary zemsty motłochu przeznaczyli, ani wybierali się opuszczać miasto, ani nawet o tem myśleli.
Mój brat i Marewicz będąc wgłębieni w spisku, o wszystkiem wiedzieli. Nadto dobrze mnie znali, żeby choć najmniejszą część tajemnicy przedemną odsłonić, bo wiedzieli, że nietylko iżbym w niej nie brał udziału, ale bez wąchania oświecił o niej władze, woląc narazić siebie na obmowy i oszczerstwa chociażby wszystkich moich rodaków, niż stanąć przed strasznym sądem Bożym z obciążonem sumieniem, że mogłem zapobiedz rozlewowi krwi, a przez względy ludzkie tego nie uczyniłem, ale z drugiej strony nie przestawali czuwać nademną. Marewicz myslał, że gdy oni obadwa związani byli przyjaźnią z koryfeuszami ludu, a tem samem przyszłemi wodzami rewolucyi, wigc chociażbym mieszkał w Warszawie po jej wybu – chnieciu, moje bezpieczeństwo na szwank nie " ' Uyt! llllfcone… le Walenty swoim prostym rozs dkiem lepiej rzeczy widział, i pojmował, że podcz odmętów rewolucyjnych, jeden osobisty nieprzyj ciel może zgubić, a seciny przyjaciół ocalić niezdot ja, gdyż ci nawet co maja wtedy władze w swoich r kach, ofyle tylko rozbrykanego ludu mają… posłuszo stwojoileich rozkazy nie są… przeciwne jego namigtn ściom. A że mnie znali być przeciwnym konstytuc 3 maja, jako wszelkim rewolucyom, pierwszy leps który mnie uda przed zagorzalcami, zgubi mnie – i z; mej obawy utraty popuralności, nikt sic za mną, i odezwie z stanowczym głosem. I Walenty żadnej usilności nie zaniedbał żeby mi