- W empik go
Pamiętniki Bartłomieja Michałowskiego od roku 1786 do 1815. Tom 4 - ebook
Pamiętniki Bartłomieja Michałowskiego od roku 1786 do 1815. Tom 4 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 266 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ogłoszone przez
Henryka Hr. Rzewuskiego.
Tom IV
Warszawa
Nakładem S. H. Merzbacha przy ulicy Miodowej Nr. 486.
1857.
Wolno drukować, z warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury, po wydrukowaniu, prawem przepisanej liczby cxemplarzy.
w Warszawie dnia 30 Czerwca (12 lipca) 1856 r.
Starszy Cenzor,
F. Sobieszczański.
w Drukarni J. Unger.
Mój pobyt na wsi był dla mnie wielce przyjemny, bo całkowitą moję jeszcze żyjącą rudzinę miałem obok siebie. Walenty często wyjeżdżał do Warszawy, żeby przygotować nam wygodne mieszkanie w moim miejskim domu, opalał dom, rozstawiaf meble, przybijał obrazy, ale wkrótce na wieś do nas powracał.
Bartek z swoją poczciwą żoną ciągle się zajmowali mojem gospodarstwem, które było wzorowe. Bartek wyrachował się przedemną co do grosza. Pomimo wydatków na wybudowanie mojej kamienicy na Mokotowskiej ulicy, założenia ogrodu przy niej i zwrócenia rządowi w kapitale podatek pojezuicki, który obciążał moje dwie wsie, tak się rządził, że to wszystko gospodarstwem swojem opędził. Wprawdzie moje zaklęte 2 tysiące czerwonych złotych, które zostawiłem u brata, kiedym odjeżdżał do Grodna, w większej polowie były nadwerężone, ale znalazłem tysiąc korcy pszenicy, któro w kwietniu miały fryjerem wyruszyć do Gdańska, a oprócz tego mnóstwo innego chleba przeznaczonego na sprzedaż pod przednówek, do togo procenta z kapitalików moich, których termin nadchodził w czerwcu. Było więc czem popełnić ubytek jaki zastałem w mojej gotówce, i czem wygodnie dożyć.
Bartek popisywał się przed nami, a zwłaszcza przed sióstrą Rzepecka, jako najwiekszą z nas znawczynie, swojem gospodarstwem. Ta siostra unosiła się zwłaszcza nad utrzymaniem i doborem bydła, wszystkie krowy były żuławskie, a w obu folwarkach było tego okuło póltorasta. Mleko płynęło strugami, i zamieniało się na gotówkę, bo moje masło i twaróg były poszukiwane w całej okolicy. Rzepecka cięgle nawiedzając obory, koszary, chlewy, kurniki, gumna i spichrze, zawsze powtarzała: braciszku, u ciebie tylko ptasiego mleka niedostaje. Jeszcze się nie urodził gospodarz, któryby mógł sprostać naszemu Bartkowi.
Zbliżał się kwiecień, a z nim inkrutowiny, na które od rodziny mojej otrzymałem obietnice, że zjedzie do Warszawy. W ostatnich dniach marca przybyli do mojej wioski: brat Walenty, a z nim i poczciwy Marewicz. On mieszkał w mojej kamienicy, gdzie Walenty go utrzymywał moim kosztem, On darmo mojego chleba nie jadł, bo mi prześliczny urządził ogród i sad, który mnie wielce pocieszył, kiedym się z nim poznał.
Przycisnąłem do serca tego mojego przyjaciela zasłużonego. Ale co mi było przykro, zauważyłem, że go dawna wesołość opuściła. Już dykteryjek nie mówił, nieborak tak stefryczał, jak Walenty. W istocie nikt nie uczuł zagłady polskiej tyle co literaci. Nasi znakomitsi nawet pisarze, jako Trembecki, Naruszewicz, Kniaźnin, Zabłocki, Karpiński, albo zdziwaczeli, albo w jakąś melancholią wpadli, albo po prostu doczekali się obłąkania zupełnego umysłu.
I Marewicza dusza bez szwanku tego ciosu przenieść nie mogła. Póki trwała Polska, wszystko w niej przed jego bijną wyobraźnią przedstawiło się w różanej barwie. Ciągle nadzieja go kołysała i usypiała. Tak widocznego upadku kraju, ani mógł, ani chciał przewidywać. Jego też przebudzenie było okropne.
Unikał towarzystwa ludzi Nawet przestał pisać. Wystawił w moim ogrodzie altanę i w niej całkowite dnia przepędzał bez książek, bez towarzystwa. Jodyna jego rozrywką było kierowanie pracę robotników w ogrodzie. Tyle tylko że odemnie i od moich nie uciekał. I że codziennie dom Boży nawiedzał. Ja też szanowałem stan jego duszy, i odtąd miałem nad nim pieczę, jakiejbym nad własnym synem nie mógł mieć troskliwszej.
Walenty i Marewicz oznajmili mi, że mój dom W zupełnej gotowości nas oczekuje. Wyruszyliśmy do niego taborem dnia pierwszego kwietnia, a trzetrzeciego stanęliśmy w Warszawie. Walenty wszystkich nas ulokował. A dom mój tak był wygodny, tak porządnie a nawet wykwintnie ubrany, że byłem jakby w zachwyceniu, widząc ten przytułek, w którym resztę dni miałem kończyć, bo wszystko zdało mi się objawić za pomocą laski czarodziejskiej.
Nazajutrz objechałem wszystkich moich znajomych będących w Warszawie, i zaprosiłem ich, żeby wraz ze mną i moją zjechali rodziną, celebrowali stary nasz obrzęd inkritowin, w dniu 6 kwietnia. Goście nie byh liczni, raz, że nie miałem stosunków ścisłych do zbytku rozszerzonych, powtóre, że w owym czasie Warszawa by ta dość pustą, bo zniżona na stan miasta prowincyonalnego. Nasze pany ją opuścili, by mieszkać w swoich dobrach, ledwo kilku pozostało, jako JW. Krasiński obożny koronny, niegdyś przewodnik sejmu 1782 roku; JW. Ossoliński, kasztelan podlaski, książę Michał Radziwił wojewoda wileński; JW. Stanisław Kostka Potocki generał artylleryi koronnej i na tych koniec, a właśnie z niemi miałem tylko dalekie stosunki.
Ale obiad mój przeszedł wesoło, bo go podzielała całkowita moja jeszcze żyjąca rodzina, i kilku przyjacioł z któremi odnowiłem ścisłe, a przerwane stosunki. Z kobiet była tylko pani Łazarowiczowa, dla której miałem obowiązki wdzięczności. A z mężczyzn zaszczycili mój obiad pan Łuba, mój niegdyś kolega, i od blisko czterdziestu lat przyjaciel, ksiądz Albertrandi może najuczeńszy Polak, w czasie kiedy polacy byli uczeni. Pan Bogusławski świeżo przybyły ze Lwowa, do ulubionej przez siebie Warszawy. Można o nim powiedzieć, że był ojcem teatru polskiego. Mąż niespracowany, który bez szkoły dramatycznej, umiał wynajdować aktorów szukając talentu w rozmaitych klassach, i utworzył trupę teatralną, jakiej równej nigdy poźniej w Polsce nie było. On to stworzył Owsińskiego, Swieżawskiego, Ryle, panią Truskolawską, jej córkę Leduchowską i tylu innych, którzy zachwycali i publiczność i prawdziwych znawców. A ileż to sztuk dramatycznych sam utworzył lub przepolszczył! Do tego był człowiekiem wielce miłym w obcowaniu towarzyskiem. Poczytuję sobie za chlubę że umiałem pozyskać przyjaźń tego znakomitego męża.
Był także pan Bielawski, pełen dowcipu, a najgrzeczniejszy człowiek na świecie. Zatargi jego z panem Węgierskim unieśmiertelniły jego imię w Polsce. Pan Węgierski pisarz dowcipny, ale pełen żółci, ciągle go prześladował w swoich wierszach, i wyszydzał jego dążności literackie. Bielawski długo cierpiał jego pociski, nakoniec wystąpił przeciw niemu z najdowcipnicjszym epigrammatem, który kursował w czasie sejmu czteroletniego, i wielce króla rozśmieszył, tak, że to dało Bielawskiemu wstęp do obiadów czwartkowych. Rzecz była taka:
Pan Węgierski był puścił w obieg tłumaczenie swoje pewnego listu Woltera, ale go puścił bezimiennie. Jego wiersz był prześliczny, i wielce się podobał uczonej publiczności, która sobie głowę łamała, by odgadnąć kto ten wiersz napisał; pan Bielawski odgadł autora, i tak się odezwał:
„Byłbym cię nic znal, ale pióro cię wydało, „Co z kiepska po węgiersku Woltera przebrało, „Żałuję jego losu, że w tak śmiesznym stroju „Pójdzie na papiloty ciemnego pokoju.
Ale najzabawniejszy z moich gości, był pan Bo żysławski, hipokondryk, pełen dowcipu, który wszystkich łajał, i najśmieszniejsze rzeczy opowiadając, ni gdy się nie rozśmiał. On był klientem domu Czartoryjskich, i za ich wstawieniem się, ożenił zposażną i miłą panną. Ta mu zostawiła córkę i umarła, a on tyle był do żony przywiązany, że do śmierci pozostał w stanie wdowieństwa. On zawsze przeplatał swoje dyskursa przysłowiami rymowanemi, których najczęściej sam był twórcą. Kiedy córka dorosła, wydał ją za pana Zambrzuskiego, majętnego obywatela mazowieckiego i bardzo godnego człowieka, lubo miał dożywocie na majątku żoninym przeszło dwa kroć sto tysięcy wynoszącym, wszystko zięciowi oddał, nic dla siebie nie wyłączając. Kiedy mu winszowano postanowienia swojej jedynaczki, on zawsze odpowiadał:
„Córce posag odliczyłem, „Jestem golym, jakim bytem.
Książę generał ziem podolskich, wyrobił mu był u króla szambelanic, a później królewszczyznę w Inowrocławskim, do dwudziestu tysięcy przynoszącą rocznego przychodu. Otoż powtarzał przyjaciołom cieszącym się z tego szczęśliwego wydarzenia:
„Zapłaciwszy moje długi, „Będę goły jak i drugi.
Po upadku Rplitej rząd pruski odebrał mu starostwo, a za nie naznaczył tysiąc talarów rocznie jako kompetencyą. A i ta go w pełności nie dochodziła, bo za obelżywe wyrazy przeciw królowi i jego rządowi, tyle sztrofów pieniężnych na niego karbowano, że ledwo mu pięćset talarów pozostawiano. Do tego w czasie sejmu czteroletniego, jakaś sukcessya była na niego spadła w Litwie, otoż zgodził się był z swoim wspólsukcessorem, że zrzekł się na jego korzyść części jaka na niego spadała, a wziął paręset dukatów i ustępstwo rotmistrzostwa kawaleryi narodowej. Ale po podziale to rotmistrzostwo wzięło w łeb, bo rząd pruski ani przyznał rang polskich, ani je spłacał. To też pan Bożysławski mawiał:
„Dałem piękny gotowy grosz, „Wziąłem za to dziurawy kosz.
Książę generat ziem podolskicli, dał mu mieszkanie, opał i światło w błękitnym patacu. Jego zięć i córka, ofiarowali mu wszelkie wygody, by raczył u nich mieszkać na wsi. Ale o tem i mówić sobie nie dał, powtarzając: że gdzie niema bruku, tam jego noga nie postanie. Że nigdy do Saskiego ogrodu nie chodzi, ani do Łazienek.
„Nawykłem chodzić po bruku w Warszawie, „Nogibym sparzył, gdybym szcdt po trawie.
Ale dobro dzieci dosylali mu drób, jarzyny i leguminę ze wsi, a często i zwierzynę, bo pan Zam-brzuski był namiętnym myśliwym.
Ztemwszystkiem z powodu okoliczności politycznych, które jego byt zniszczyły, zapadł w pewny rodzaj hipokondryi, która mu nie przeszkadzała być wielce zabawnym. Przeklinał twórców konstytucyi trzeciego maja.