Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętniki Franciszka Karpińskiego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki Franciszka Karpińskiego - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 318 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

Nie­masz po­dob­no mię­dzy pi­sa­rza­mi na­szy­mi dru­gie­go, o któ­re­go dzie­łach lub ży­ciu mie­li­by­śmy tyle pism, tyle ar­ty­ku­łów, co o dzie­łach lub ży­ciu Fran­cisz­ka Kar­piń­skie­go To ostat­nie szcze­gól­niej do­star­czy­ło przed­mio­tu do tylu zaj­mu­ją­cych opi­sów,wia­do­mo­ści, a na­wet po­wie­ści, roz­rzu­co­nych po now­szych na­szych pi­smach cza­so­wych li­te­rac­kich. I w rze­czy sa­mej, mło­dzi pi­sa­rze nasi… nie mo­gli nie zaj­mo­wać się z upodo­ba­niem czło­wie­kiem, któ­ry pe­łen sta­ro­pol­skiej pro­sto­ty i szcze­ro­ści, pe­łen uj­mu­ją­cej rzew­no­ści, od­śpie­wał na­przód w swych sie­lan­kach i ele­giach swój ży­wot cały, ży­wot nie błysz­czą­cy żad­ne­mi nad­zwy­czaj­ne­mi zda­rze­nia­mi, a prze­cież tak roz­ma­ity i przez swój tok tak od­po­wia­da­ją­cy mło­dzień­czym ma­rze­niom. Mi­łość gwał­tow­na a ta­jo­na, do­ra­bia­nie się pra­cą ka­wał­ka chle­ba, i ci­chy ką­cik w sta­ro­ści, oto są epo­ki tego ży­cia oto jego ży­wio­ły.

Wie­lu z po­mię­dzy tych co pi­sa­li o Kar­piń­skim, zna­li mniej wię­cej cale pa­smo jego ży­cia i to nam wy­sta­wi­li we­dle po­wzię­tych wia­do­mo­ści; inni opi­sa­li tyl­ko po­je­dyń­cze jego okre­sy, ale wszyst­ko to dzia­ło się pod wpły­wem oso­bi­ste­go za­pa­try­wa­nia się, lub ode­bra­ne­go wra­że­nia. Nie bę­dzie to więc za­pew­ne bez ko­rzy­ści, na­uki i przy­jem­no­ści czy­ta­ją­cej pu­blicz­no­ści pol­skiej, gdy po­zna z ust sa­me­go Kar­piń­skie­go ży­wot jego.

Rzad­kie są u nas au­to­bio­gra­fie, dyli opi­sy ży­wo­tów lu­dzi sław­nych, przez nich sa­mych… uczy­nio­ne, po­chle­bia so­bie prze­to wy­daw­ca, że za­słu­ży się ro­da­kom, wzbo­ga­ca­jąc li­te­ra­tu­rę oj­czy­stą ogło­sze­niem jed­ne­go ta­kie­go opi­su, któ­ry nad­to i tem jesz­cze jest waż­ny, ie daje po­znać bli­sko, i że tak rze­kę dro­bia­zgo­wo, wie­le zda­rzeń, osób, cha­rak­te­rów, z koń­ca ze­szłe­go wie­ku, to jest, z tej epo­ki, któ­ra przez bli­skość swo­ję, przez wy­pad­ki swo­je, tak dla nas jest zaj­mu­ją­cą, a o któ­rej prze­cież do­tąd tak mało wie­my. Je­śli nie­jed­na rzecz wy­sta­wio­na tu jest in­a­czej jak to dziś z pew­no­ścią wie­my; je­śli zda­nia pi­szą­ce­go róż­nią nie od usta­lo­nej dziś opi­nii, to i wte­dy cho­ciaż hi­stor­ja nic nie zy­ska, po­zna się przy­najm­niej cha­rak­ter pi­sa­rza, któ­ry wy­warł znacz­ny wpływ na pi­śmien­nic­two pol­skie i zaj­mu­je w li­te­ra­tu­rze oj­czy­stej nie­po­spo­li­te miej­sce.

* * *

Uro­dzi­łem się w r. 1741 d. 4. 8bra w zie­mi Ha­lic­kiej na Po­ku­ciu w po­wie­cie Ko­ło­myj­skim we wsi Ho­ło­skow 3 mile od Sta­ni­sła­wo­wa z ro­dzi­ców An­drze­ja i Ro­zal­ji Kar­piń­skich. Zda­rze­nie oso­bliw­sze w domu ro­dzi­ców mo­ich w tym dniu przy­tra­fi­ło się: – Ko­złow­ski są­siad i przy­ja­ciel ojca mego prze­strzegł go kil­ką go­dzi­na­mi przed mo­jem uro­dze­niem że w nocy sław­ny na Po­ku­ciu roz­bój­nik Ole­xa Do­bosz­czuk do­ka­zu­ją­cy w tam­tych stro­nach, ra­zem z dwu­na­stu swo­ich mo­łoj­ców miał dla ra­bun­ku na­paść na dom Ro­dzi­ców mo­ich. Już moję mat­kę bo­le­ści ro­dze­nia na­pa­dły, a oj­ciec dom z bo­jaź­ni może za­tra­ce­nia ży­cia po­rzu­ciw­szy, z czem mógł na­pręd­ce do bli­skie­go lasu schro­nił się, zo­sta­wiw­szy roz­po­rzą­dze­nie, aże­by okrop­ne­mu temu go­ścio­wi z to­wa­rzy­sza­mi jego, chleb, ser i go­rzał­ka naj­ob­fi­ciej na sto­le roz­sta­wio­ne były. Może w go­dzi­nę po uro­dze­niu mo­jem, przy­szedł z swo­imi

Do­basz­czuk; mat­kę tyl­ko moją le­żą­cą i babę któ­ra mnie ode­braw­szy omy­ła i na ręku trzy­ma­ła, ni­ko­go wię­cej w ca­łym domu nie za­stał. Mat­ka moja nic mó­wić nie mo­gła dla bólu i stra­chu, ale baba przy­stą­piw­szy ze mną na ręku do Do­basz­czu­ka, oto (po­wia­da) go­dzi­na jak to się dzie­cię uro­dzi­ło, miej pa­mięć na Boga, na tę mat­kę jesz­cze cier­pią­cą i na to nie­mow­lę, nie rób tu żad­nej przy­kro­ści, kie­dy cię jak do­bre­go go­ścia przyj­mu­je­my. Zmięk­czy­ło to ser­ce roz­bój­ni­ka, i mo­ło­com swo­im skrom­nie się obejść przy­ka­zaw­szy, do je­dze­nia i wód­ki ob­fi­cie do­star­czo­nej za­siadł, ba­bie po­tem dał trzy czer­wo­ne zło­te, a mat­ki mo­jej pro­sząc, aże­by nowo na­ro­dzo­ne­mu dzie­cię­ciu, na pa­miąt­kę byt­no­ści jego w tym cza­sie w domu na­szym Ole­xy (jak się i Do­basz­czuk na­zy­wał) imię na Chrzcie nada­no, bez szko­dy naj­mniej­szej z swo­imi od­szedł. – Cze­go pa­mięć moja nie za­się­ga a co mi tyl­ko mat­ka po­wia­da­ła w 5 lat może wie­ku mo­je­go, brat mój ro­kiem star­szy Ka­je­tan umarł, kie­dy wszy­scy śmierć do­bre­go tego chłop­ca (jak po­wia­da­no) opła­ki­wa­li, ja je­den we­sół by­łem, że su­kien­ki po nim po­zo­sta­łe a lep­sze od mo­ich mnie się do­sta­wa­ły, tak od dzie­ciń­stwa mi­łość wła­sna moc­niej­sza w lu­dziach nad wszyst­ko! Ale to już do­brze pa­mię­tam jak w rok może po­tem mat­ka na­sza ojcu i wszyst­kim nam po­wia­da­ła, że syn jej nie­bosz­czyk Ka­je­tan wi­docz­nie się jej po śmier­ci po­ka­zał, i kie­dy go wy­py­ty­wa­ła się na ja­kiej dro­dze umar­ła jej sio­stra była, Ka­je­tan od­po­wie­dzieć miał: "Wiel­kiż to tam świat ma­mu­niu, i cięż­ko każ­de­go oba­czyć!" To dow­cip­ne ra­to­wa­nie się, aże­by i prawd tam­te­go świa­ta nie ob­ja­wiać, i mat­ce py­ta­ją­cej się od­po­wie­dzieć, dało ce­chę praw­dy sno­wi za­pew­ne, że po­ka­za­niu się Ka­je­ta­na po­wszech­nie wie­rzo­no w oko­li­cy. Ale wiek dzie­ciń­stwa mego, wie­kiem był, wia­ry za­bo­bon­nej i prze­wi­dzeń. Taz po­boż­na mat­ka moja, do­brą ja­kąś du­szę po pół­no­cy wi­dzia­ła (bo du­chy tyl­ko przed pół­no­cą uka­zy­wa­ły się) bia­ło ubra­ną z cier­niem po przy­scie­ce dla ka­le­cze­nia umyśl­nie bo­sych nóg idą­cą, któ­ra po­tem przez szcze­li­nę w oknie do izby we­szła i za obi­cie skry­ła się. Kosz­to­wa­ło to wi­dze­nie Ojca, dzie­ci wszyst­kie i cze­ladź, bo­śmy wnet po­bu­dze­ni, pa­cie­rze klę­cząc przez trzy go­dzi­ny przy obi­ciu, za tę du­szę po­trzeb­ną ra­tun­ku od­ma­wiać mu­sie­li… – oj­ciec nasz sły­szał jak ś. Jó­zef z ob­ra­zu swe­go któ­ry był w izbie wy­mó­wił to sło­wo: Cno­ta; wi­dział w Wi­gi­lię Bo­że­go Na­ro­dze­nia, tak­że po po­łno­cy. Naj­święt­szą Pan­nę, na nie­bie w żoł­tym ro­bro­nie, wi­dział upio­ra, po­ka­zy­wał nam wie­lu wło­czą­cych się, opę­ta­nych od dia­bła, po­wia­dał wie­le hi­stor­ji o scza­ro­wa­nych lu­dziach i uro­dza­jach, o za­pi­su­ją­cych się dia­błom, o cza­row­ni­cach i ba­bach na Łysą Górę na ożo­gu ko­mi­nem wy­la­ta­ją­cych, rów­nież jak o lu­na­ty­kach, któ­rzy kie­dy przy­pad­kiem na nich pro­mień księ­ży­ca ude­rzył w nocy przez szcze­li­nę, przez sen przez tę szcze­li­nę po pro­mie­niu księ­ży­ca na dwór wy­cho­dzi­li; wie­rzył śle­po prze­po­wied­niom pod ja­kim pla­ne­tą kto się uro­dził, rów­nie i prze­po­wied­niom ka­len­da­rza, a cy­gan­ki wło­czą­ce się i wró­żą­ce z rąk, z oczu, z fa­so­lów na stół rzu­co­nych, albo z wo­sku roz­to­pio­ne­go i wy­la­ne­go na wodę naj­chęt­niej w dom przyj­mo­wał. – Z tych wszyst­kich za­bo­bo­nów im bar­dziej im w tam­tych cza­sach wie­rzo­no i oba­wia­no się, tem wię­cej my z nich dzi­siaj śmie­je­my się. Oj­co­wie nasi zaś jak daw­ni Gre­cy albo Rzy­mia­nie wszyst­ko pra­wie w uro­jo­nych cu­dach wi­dzie­li Mat­ka i oj­ciec mój byli to ra­zem lu­dzie naj­cno­tliw­si i naj­su­ro­wiej po­win­no­ści do­bre­go Chrze­ścia­ni­na wy­peł­nia – jacy. – Kłam­stwo w dzie­ciach naj­sro­żej ka­ra­ne było, ar­ty­ku­ły wia­ry naj­wcze­śniej na­uczo­ne, skrom­ność, sza­no­wa­nie się wza­jem­ne i mi­łość mię­dzy ro­dzi­ną na­ka­zy­wa­ne; a mimo to ja star­szą sio­strę moją że była po ospie śle­pą, trzy lata roz­gnie­waw­szy się cza­sem śle­pą na­zy­wa­łem, o co uka­ra­ny w cza­sach kie­dy mi się na­ra­zi­ła to sło­wo śle­pa nie wy­ma­wia­łem, alem tyl­ko oczy­ma na nią mru­gał. Mścić się i dla swe­go po­żyt­ku oszu­kać zno­wu i to z uro­dze­niem na­szem ro­dzi się z nami. – Z dru­gą sio­strą moją kie­dy­śmy po pa­cie­rzu, co­dzien­nie na śnia­da­nie mle­ko lub piwo je­dli, żem wię­cej bo prę­dzej je­dząc zja­dał, na co się ona skar­ży­ła, ka­za­łem jej łyż­ką na po­ło­wę mle­ko prze­dzie­lić, aże­by so­bie swo­ję po­ło­wę trzy­ma­ła a ja tym­cza­sem je­dzą­cy, jej po­ło­wę, jak lej­ką prze­cho­dzą­cą na moją stro­nę zja­dłem. Krzy­żyk bursz­ty­no­wy z szyi jej śpią­cej od­wią­za­łem i ko­bie­cie z ja­go­da­mi prze­cho­dzą­cej za kwar­tę ja­gód za­mie­ni­łem. Ale nie dłu­go uda­wa­ło mi się oszu­ki­wa­nie moje; kie­dy zmło­cek w sto­do­le na­szej, no­żyk swój pro­sty na pro­gu po­ło­żył a jam go ukrad­kiem schwy­tał, po­strze­żo­ny po­tem od ojca mo­je­go żem nim coś stru­gał, i spy­ta­ny skąd­bym go wziął, do zwy­czaj­ne­go wy­krę­tu żem go zna­lazł uda­łem się; zwo­ła­ni do­mo­wi wszy­scy i spy­ta­ni czyj­by był no­żyk, kie­dy się zmło­cek do nie­go przy­znał, do­da­jąc, że ja by­łem przy tem w sto­do­le, gdy on ten swój no­żyk na pro­gu po­ło­żył. Ka­zał naj­przód oj­ciec mój, abym padł do nóg wie­śnia­ko­wi, i prze­pro­sił go żem go tą moją kra­dzie­żą zmar­twił, ro­zu­mia­łem że się już na­tem mo­jem upo­ko­rze­niu skoń­czy­ło, ale ka­za­no przy­nieść ró­zgę, i su­ro­wy oj­ciec te­muż sa­me­mu zmłoc­ko­wi, ka­zał mi 10 ró­zeg wy­li­czyć, nad któ­rym stał z la­ską, aże­by w bi­ciu mnie nie fol­go­wał, wziął po­tem sam ró­zgę i za wstyd swój (jak po­wia­dał) jesz­cze mi 10 ró­zeg swo­ją ręką przy­czy­nił, a po skoń­cze­niu rękę so­bie któ­ra ka­ra­ła ca­ło­wać ka­zał. O świę­ta ręko ojca mo­je­go (cho­ciaż cię już nie masz od tak daw­ne­go cza­su) jesz­cze ja cię i te­raz w my­śli mo­jej ca­łu­ję….. Tym to ja su­ro­wem uka­ra­niem wzią­łem wstręt naj­więk­szy w dal­szem ży­ciu mo­jem co jest cu­dze­go ty­kać, ka­ra­łeś oj­cze i każ­dy upór, i każ­de łgar­stwo su­ro­wo, a że pierw­sze z dzie­cię­ciem ob­cho­dze­nie się naj­więk­sze w niem czy­ni wra­że­nie, o jak­że czę­sto wy­szedł­szy na świat, przy­po­mi­na­ły mi się na­ka­zy two­je! – W roku moim ósmym już umie­jąc czy­tać i tro­chę pi­sać od­dał mnie oj­ciec do bliz­kich szkół sta­ni­sła­wow­skich gdzie do­brze star­szy ode­mnie brat mój An­to­ni już od lat kil­ku uczył się, aże­bym i ja po­ma­łu do szko­ły przy­wy­kał; było to od­wie­zie­nie moje w po­rze zi­mo­wej i kie­dy oj­ciec po obie­dzie mnie zo­sta­wu­jąc do domu od­jeż­dżał, ja uprze­dzo­ny bo­jąc się nad wszyst­ko szko­ły, za wro­ta­mi stan­cji gdy ni­ko­go za sa­nia­mi nie było przy­sia­dłem ci­cho z tyłu i do­pie­ro w pół dro­gi od­kaszl­nie­niem wy­da­łem się, tak za­raz na­zad do Sta­ni­sła­wo­wa za­wró­ci­li­śmy i kil­ka­na­ście ró­zeg da­nych mi przez ojca na za­da­tek dal­sze­go ro­zu­mu in­te­res ten za­koń­czy­ło. – Może po roku ba­wie­nia mego w szko­łach był sław­ny w Sta­ni­sła­wo­wie po­grzeb Jó­ze­fa Po­toc­kie­go Het­ma­na W.Kr. Pierw­szy raz wten­czas wi­dzia­łem świat (jak na­zy­wa­ją) wiel­ki, i praw­dzi­wie po­dob­nej lud­no­ści, to mia­sto i po­tem nie wi­dzia­ło i może wi­dzieć nie bę­dzie. Kil­ka­dzie­siąt Se­na­to­rów mię­dzy któ­ry­mi kil­ku Bi­sku­pów, coż do­pie­ro sam dom Po­toc­kich w tylu ga­łę­ziach mię­dzy naj­świet­niej­sze­mi na­ten­czas, coż do­pie­ro woj­sko po­zgro­ma­dza­ne, któ­re w tam­tym wie­ku na ko­ro­na­cjach tyl­ko kro­lów albo cu­dow­nych ob­ra­zów i na po­grze­bach do­wo­dzi­ły, coż do­pie­ro nie­po­li­czo­ne oby­wa­te­lów mnó­stwo, z da­le­kich na­wet wo­je­wództw dla cie­ka­wo­ści po­zgro­ma­dza­ne, tłu­mem wszyst­kie domy i uli­ce na­peł­ni­ło. Oj­ciec mój miesz­kał wten­czas w Sta­ni­sła­wo­wie, i mó­głem na tym po­grze­bie wi­dzieć wszyst­ko z cze­go po czę­ści już się na­wet zgor­szyć umia­łem. Ko­ściół cały ada­masz­kiem od wy­so­kich gzym­sów aż do dołu wy­bi­ty, gę­sto lam­pa­mi oliw­ne­mi oświe­co­ny, miał ogrom­ny w środ­ku ka­ta­falk, tak­sa­mi­tem pą­so­wym, ze zło­te­mi frę­zla­mi, świa­tłem, por­tre­tem, her­ba­mi, bo­ga­te­mi zna­ka­mi wła­dzy po wez­gło­wiach po­ło­żo­ne­mi przy­ozdo­bio­ny, od drzwi ko­ściel­nych, aż do ka­ta­fal­ku, na kro­ków kil­ka­dzie­siąt, po­sadz­ka z tar­cic umyśl­nie dana, aże­by bo­ha­te­ro­wie woj­sko­wi na ko­niach wpa­da­jąc ło­sko­tu wię­cej czy­ni­li. Ju­żem miał tyle po­zna­nia że przed oj­cem ża­ło­wa­łem się na krzyw­dę Bożą, kie­dy dla czło­wie­ka het­ma­na, z domu Bo­że­go staj­nią zro­bio­no. Wjeż­dża­li w naj­więk­szym koń­skim bie­gu wy­bra­ni ry­ce­rze po jed­ne­mu, i ten z nich kru­szył ko­pią przy her­bie bę­dą­cym u nóg trum­ny het­mań­skiej, inny ła­mał szpa­dę, in­szy rzu­cał pa­łasz, in­szy strza­ły, in­szy cho­rą­giew, in­szy buń­czuk, inny sztan­dar i t… d. Każ­dy zaś zła­maw­szy swo­je na­rzę­dzie, przy no­gach trum­ny spa­dał z ko­nia niby żal po Het­ma­nie swo­im uda­jąc, a dwóm z tych bo­ha­te­rów nie uda­ło się wy­rzą­dzić skru­sze­nia cho­rą­gwi i sztan­da­ru bo świe­ce na ka­ta­fal­ku po­roz­rzu­ca­li, ale udał się le­piej niby żal i spad­nie­nie z koni, bo byli do­brze pi­ja­ne­mi. Bliz­ko dwóch nie­dziel od­by­wa­ła się ta uro­czy­stość tru­po­wa, a może do ćwier­ci roku nie­któ­rzy go­ście przyj­mo­wa­ni przez syna zmar­łe­go Het­ma­na ba­wi­li w Sta­ni­sła­wo­wie. – Miesz­ka­jąc wten­czas w tem mie­ście ro­dzi­ce nasi, do sio­stry mo­jej star­szej, któ­ra mia­na była za pięk­ną, licz­ni się, naj­bar­dziej trzech ofi­ce­row roż­nych, scha­dza­li kon­ku­ren­ci; za­czął by­wać z ka­pel­lą na­dwor­ną i Po­toc­ki sta­ro­sta gu­row­ski, ale oj­ciec mój za trze­cią pań­ską byt­no­ścią, wi­dząc w ja­kim celu Pa­nicz przy­cho­dzi, bez ogród­ki pro­sił go aże­by w domu jego nie by­wał, coby dało przy­czy­nę do ob­mo­wi­ska i krzyw­dę dzie­cię­ciu jego zro­bić mo­gło; wsze­la­ko kil­ku­na­stu ofi­ce­rów (mię­dzy któ­ry­mi był i Ga­dom­ski co po­tem tak wy­so­ko wzrósł) sta­le koło pan­ny Mar­jan­ny krę­ci­ło się, a oj­ciec mój Zań­kow­skie­mu, ma­ją­ce­mu małe dzie­dzic­two ale po­czci­we­mu czło­wie­ko­wi któ­ry się tak­że o sio­strę moją sta­rał i w tym tłu­mie zwy­czaj­nie zda­le­ka tyl­ko pa­trzył, ma­wiał: "Stój tym­cza­sem z da­le­ka Pa­nie Ale­xan­drze oni ztąd po­wy­cho­dzą a ty przyj­dziesz na śro­dek" i to się z cza­sem zi­ści­ło. Pierw­sza któ­rą w tych cza­siech wi­dzia­łem eg­se­ku­cją kry­mi­na­li­sty w Sta­ni­sła­wo­wie wiel­kie mi uczy­ni­ła wra­że­nie; był to roz­bój­nik na­zwi­skiem Ba­ju­rak, któ­ry na plac śmier­ci idąc, ka­zał so­bie po­dać fu­ja­rę czy­li ulu­bio­ną pisz­cza­łę gó­ral­ską na któ­rej smut­ne dumy go­ral­skie przy­gry­wał. Oj­ciec mój umyśl­nie na tę eg­se­ku­cję za rękę mnie przy­pro­wa­dziw­szy, sta­nął ze mną tak bliz­ko, aże­bym wi­dział ścię­cie zbrod­nia­rza, któ­re gdy się do­peł­ni­ło, tak do mnie wi­do­kiem tym po­mie­sza­ne­go rze­cze: "Moje dzie­cię, Ba­ju­rak za­pew­ne za­czął od kra­dzie­ży ma­łych rze­czy i może tak jak ty w dzie­ciń­stwie no­żyk u kogo ukradł, co że mu wcze­śnie nie zga­nio­no, po­stą­pił do rze­czy więk­szych, a że lu­dzie zwy­czaj­nie po do­mach strze­gą się od zło­dzie­ja, wi­dząc że tą dro­gą ży­jąc mię­dzy ubo­gie­mi nie tak ła­two zbo­ga­cić się, pu­ścił się na roz­bój, któ­ry prę­dzej spa­no­szyć może; moje dzie­cię! złe każ­de jest jak mała ga­dzi­na któ­rej jad z cza­sem o śmierć przy­pra­wi." Po­wia­dał nam po­tem oj­ciec, jako po zgi­nie­niu wy­żej wspo­mnio­ne­go zbój­cy Do­bosz­czu­ka… ten Ba­ju­rak je­den ze dwu­na­stu jego mo­łoj­ców, na­czel­ni­kiem zbo­jec­kiej ban­dy ob­ra­ny i tyl­ko rok je­den do­ka­zy­wał. Do­bosz­czuk zaś ta­kim zgi­nął spo­so­bem: bli­sko lat 30 ze 12 swo­je­mi na Po­ku­ciu roz­bi­ja­jąc mo­łoj­ca­mi, kie­dy Rot­mistrz Przy­łu­ski z pół­to­ra­sta lu­dzi, kil­ka­na­ście lat za nim, po gó­rach cho­dząc, rady mu dać nie mógł, kie­dy na­wet go­ra­mi do Tran­syl­wan­ji prze­cho­dząc, i tam ści­ga­ny przez woj­sko wę­gier­skie a nig­dy nie do­go­nio­ny, za zgo­dą pa­nów dzie­dzi­ców na­szych w go­rach do­bra ma­ją­cych, w po­wie­cie ko­ło­myj­skim ob­wo­łać po wszyst­kich mia­stecz­kach oko­licz­nych ka­za­no, aże­by któ­ry­by z wie­śnia­ków tam­tej­szych za­bił Do­bosz­czu­ka, miał z na­stęp­ca­mi swo­je­mi wol­ność, i grunt któ­ry trzy­ma, wiecz­nem dzie­dzic­twem po­sia­dał. – Chłop Gór­ski, któ­re­go żonę Do­bosz­czuk ko­chał umó­wił się z żoną a to dla zy­sków przez dzie­dzi­ców obie­ca­nych, któ­ra po­zwo­li­ła aby mąż, w sie­niach z do­brze na­bi­tą fu­zją w nocy za­siadł i przy­cho­dzą­ce­mu Do­bosz­czu­ko­wi w pier­si o kil­ka kro­ków wy­strze­lił. – Uszedł jesz­cze po­strze­lo­ny zbój­ca 1/4 mili w góry, mógł (jak zwy­czaj­nie ro­bił) na swo­ich po gó­rach śpią­cych mo­łoj­ców świ­snąć, z któ­rych gdy kil­ku przy­bie­gło, pro­si! ich i żą­dał aby z bli­skiej wsi popa mu spro­wa­dzi­li; spy­ta­ny o skar­by któ­re wiel­kie zgro­ma­dził, gdzie­by je po­cho­wał, to tyl­ko od­po­wie­dział że jed­na czar­na góra o nich wie­dzia­ła. – Ale kosz­tow­ny krzyż dia­men­to­wy któ­ry za­wsze na pier­siach no­sił, a któ­ry przed kil­ku la­ta­mi na­padł­szy na mia­stecz­ko Bo­ko­ro­cza­ny re­zy­den­cją kasz­te­lań­stwa ka……… Kos­sa­kow­skich ze skarb­cu ich z in­ne­mi droż­sze­mi rze­cza­mi wzię­ty, ten krzyż przez popa ode­bra­ny, do wła­ści­cie­lów ode­sła­nym był.

Już by­łem w szko­le gra­ma­ty­ce, kie­dy na wa­ka­cji przy­je­chaw­szy do domu, brat mój star­szy bę­dąc re­to­rem a ma­ją­cy skłon­ność do sta­nu du­chow­ne­go (co po­tem zi­ścił) w bliz­kiej iz­deb­ce ka­za­nia przy ro­dzi­cach mie­wał, kie­dy raz żar­tu­jąc oj­ciec za­py­lał mnie czy­li też i ja mógł­bym po­wie­dzieć ka­za­nie, z ocho­tą wstą­pi­łem za­raz na miej­sce, któ­re się niby am­bo­ną na­zy­wa­ło, ga­da­łem może z pół go­dzi­ny same sło­wa nie ma­ją­ce związ­ku żad­ne­go, tak ręką w sto­lik przed sobą bi­jąc, tak gie­sta wszyst­kie ka­zno­dziej­skie uda­jąc, jak się na­pa­trzy­łem na ka­za­niach w Sta­ni­sła­wo­wie, ale co ojca naj­wię­cej za­ba­wi­ło, żem w tym słów nie­zwią­za­nych na­tło­ku nig­dy się nie za­sta­no­wił; zy­ska­łem od ro­dzi­ców da­le­ko wię­cej za moje ka­za­nie jak brat star­szy, bo on tyl­ko zim­ne po­chwa­ły a ja ro­dzyn­ki i grusz­ki ode­bra­łem. Dziec­kiem bę­dąc w szko­łach już ja cie­bie słod­ka przy­jaź­ni po­zna­łem. Do 400 stu­den­tów było w Sta­ni­sła­wo­wie, cze­muż ja do dwóch tyl­ko So­snow­skie­go i Ma­lic­kie­go lak jak oni do mnie przy­lgną­łem? trze­ba wy­znać że prócz sza­cun­ku wspól­ne­go któ­ry naj­grun­tow­niej przy­jaź­nie ludz­kie umac­nia, a na któ­rym na len czas ma­ło­śmy się po­dob­no zna­li, jest coś w wie­ku, twa­rzy, w spo­so­bach ob­cho­dze­nia, się i my­śle­nia po­dob­ne­go co przy­ja­ciół po­łą­czać zwy­kło Z So­snow­skim któ­ry był w niż­szej szko­le ode­mnie, do ta­kiej przy­jaź­ni przy­szło, że­śmy nie tyl­ko so­bie w ko­ście­le przy­się­gli że się do śmier­ci ko­chać bę­dzie­my, ale na­wet kart­kę małą z pod­pi­sa­mi nas oba­dwóch na­pi­sa­li­śmy, w któ­rej prócz po­przy­się­że­nia przy­jaź­ni była i obiet­ni­ca wspól­na, że któ­ry­by z nas pier­wej umarł ten dru­gie­mu ma się po śmier­ci (jak na ten czas wie­rzo­no moż­no­ści ta­kie­go uisz­cze­nia) wi­docz­nie po­ka­zać i o sta­nie swo­im na tam­tym świe­cie po­wie­dzieć, co żeby tem moc­niej­sze było kart­kę na­pi­sa­ną pod ob­rus oł­ta­rza w miej­scu gdzie ksiądz kon­se­kru­je po­ło­ży­li­śmy, do Mszy księ­dzu oba­dwaj słu­ży­li, i dla utwier­dze­nia więk­sze­go tych na­szych ukła­dów na tej­że sa­mej mszy oba­dwaj ko­mu­ni­ko­wa­li. W pół roku po­tem po­je­chaw­szy na świę­ta do ro­dzi­ców, mój przy­ja­ciel So­snow­ski umarł; przy­pro­wa­dzo­no cia­ło jego do Sta­ni­sła­wo­wa i w gro­bie ko­le­gia­ty tam­tej­szej po­cho­wa­no. Okna domu w któ­rym ja miesz­ka­łem były ob­ró­co­ne na kra­ty gro­bów ko­le­gia­ty. Cóż tam było bo­jaź­ni aże­by do mnie mój So­snow­ski we­dług mi da­ne­go przy­rze­cze­nia nie przy­szedł, jak dłu­go bez­sen­ne nocy w stra­chu tra­wio­ne, póki wy­spo­wia­daw­szy się i ko­mu­nią świę­tą przy­jąw­szy śmia­ły po­tem, w nocy na­wet, ku kra­cie gro­bo­wej sze­dłem i du­cha przy­ja­cie­la nada­rem­nie wy­wo­ły­wa­łem, bo mi się nig­dy nie po­ka­zał, tak usłuż­na i drob­nym dzie­ciom re­li­gia, spo­koj­ne­mi ich i szczę­śli­we­mi czy­ni.

I z dru­gim przy­ja­cie­lem moim Ma­lic­kim raz przy­jaźń mało mi na złe nie wy­szła; star­sze klas­sy jako to Po­eto­wie, Re­to­ro­wie i Fi­lo­zo­fo­wie w ław­kach sia­dy­wa­li, a młod­sze przed ław­ka­mi mo­dli­ły się. W dzień ja­kiś świę­tecz­ny sto­jąc obok z przy­ja­cie­lem moim Ma­lic­kim pod czas ka­za­nia śmie­li­śmy się i łok­cia­mi żar­tu­jąc z dru­gich po­trą­ca­li. Oj­ciec mój nie­spo­dzie­wa­nie dla mnie przy­byw­szy na na­bo­żeń­stwo, wi­dział z ła­wek nie­przy­zwo­itą w ko­ście­le swa­wo­lę moją i za­szedł­szy poza ław­ki z tyłu sta­nąw­szy za mną, cięż­ki mi wy­ciął po­li­czek, przy­daw­szy gło­śno: "złe­go i w ko­ście­le biją, " a po­tem po­szedł do swo­jej ław­ki i spo­koj­nie ka­za­nia słu­chał; praw­da z stro­ny ojca, a wstyd z mo­jej stro­ny, przy­po­mi­na­ły mi na po­tem skrom­ność w ko­ścio­łach.

Raz pod­czas wa­ka­cji wziął mnie oj­ciec na sej­mi­ki do Ha­li­cza, wi­dzia­łem tam w ko­ście­le kil­ka razy do­by­te sza­ble, a po­tem pi­ja­nych sie­ką­cych się po uli­cach, a po­tem na ryn­ku szlach­ci­ca, któ­ry padł na ko­la­na przed sław­nym za­boj­stwy Mi­ko­ła­jem Po­toc­kim sta­ro­stą Ka­niow­skim, i wo­łał na nie­go:"Ty je­steś Bóg w Troj­cy Świę­tej je­dy­ny weź syna mo­je­go do kon­wik­tu!" śmiał się z tego Ma­gnat i syn szlach­ci­ca wzię­ty do Bu­rzac­kie­go kon­wik­tu, pew­nie za to, że ubó­stwiał de­spo­tę; ale oj­ciec mój i te sza­ble w ko­ście­le i te rą­ba­nia się na uli­cy i to bluź­nier­stwo Po­toc­kie­mu, na pi­jań­stwo zwa­lił, i do ja­kie­go koń­ca przy­pro­wa­dza prze­strzegł. Był to na ten czas w ob­ra­dach sej­mi­ko­wych jako i wszę­dzie nie­rząd naj­więk­szy i było upodle­nie uboż­szej szlach­ty przez pa­nów, co nas na koń­cu do zgu­by ostat­niej przy­pro­wa­dzi­ło. Ju­żem miał lal ze 12, kie­dy oj­ciec mój wy­zwa­ny na po­je­dy­nek od to­wa­rzy­sza przed­niej stra­ży. Ja­ni­szew­skie­go na­za­jutrz rano na tę wal­kę wy­cho­dzić miał, i mimo naj­su­row­sze­go nas przez ojca na­sze­go trzy­ma­nia, tak się we mnie go­rą­ca dla nie­go mi­łość ode­zwa­ła, żem dłu­go w noc, po­kry­jo­mu sza­bel­kę moją ostrzył, aże­bym na­za­jutrz w cza­sie roz­po­czę­cia po­je­dyn­ku z tyłu Ja­ni­szew­skie­go w gło­wę ude­rzył choć­by mi i zgi­nąć przy­szło. Ale za­wzię­ci po­go­dzi­li się bez bi­twy a ja zy­ska­łem na­tem, kie­dy się Oj­ciec do­wie­dział, bo mi pięk­niej­szą sza­bel­kę ku­pił. W szko­łach mniej­szych, naj­pierw­szy by­łem mię­dzy ko­le­ga­mi mo­imi do swa­wo­li; jak­że to wie­le ży­dom okien po­wy­bi­ja­nych? koło domu gdzie sta­łem po­zwo­dzo­nych lu­dzi prze­cho­dzą­cych, po­rzu­co­nym wśród dro­gi szo­sta­kiem przy­wią­za­nym przez dziur­kę do dłu­go skrę­co­nej wło­sie­ni bia­łej, a pa­trząc przez okno, kie­dy się prze­cho­dzą­cy do zdię­cia szó­sta­ka schy­lał, po­cią­gnąw­szy na­gle przez okno wło­sień, szó­stak z nią ra­zem ku mnie ucie­kał; wie­leż to bi­jąc się w kije (jak był na ten czas zwy­czaj na re­kra­cjach) z ręki dru­giej pia­skiem oczy za­sy­pa­łem, a po­tem go ki­jem w gło­wę do woli na­tłu­kiem. Krew żywa któ­ra do ta­kich i tym po­dob­nych swy­wol po­ru­sza­ła, była mi ra­zem po­mo­cą żem się i na­zna­czo­nych mi na pa­mięć pen­sów naj­ła­twiej za­wsze na­uczył, a tę pil­ność i ho nor ja­kiś spra­wo­wał żeby w szko­le na­de­mnie le­piej się uczą­ce­go nie było. Dy­rek­tor moj Na­dzie­jow­ski zwy­czaj­nie przed pój­ściem z rana do szkól, pen­sów na pa­mięć wy­da­wa­nych słu­cha­ją­cy, raz mię słu­chać nie chciał, bo (po­wie­dział) że sły­szał w nocy, jak przez sen do­sko­na­le wszyst­kie pen­sa wy­da­łem. Ale taż sama ży­wość zro­bi­ła mnie do mo­jej re­li­gii wpo­jo­nej przez ojca go­rą­co przy­wią­za­nym; na­słu­chaw­szy się z ży­wo­tów ŚŚ. Pu­stel­ni­ków, wziąw­szy tor­bę ja­kąś i dwa chle­by, ukrad­kiem od na­szej go­spo­dy­ni ucie­kłem w nocy, do bliz­kiej Sta­ni­sła­wo­wa dą­bro­wy, chcąc od­tąd miesz­kać na pu­sty­ni i żyć żo­łę­dzia, po­ma­łu do niej przy chle­bie przy­zwy­cza­ja­jąc się. Trzy dni mnie szu­ka­no, czwar­te­go sam przy­sze­dłem, zre­flek­to­wa­ny że nie będę mógł do żo­łę­dzi przy­wyk­nąć. Ró­zga na­uczy­ła pu­stel­ni­ka że ży­jąc mię­dzy ludź­mi, wię­cej bliź­nie­mu przy­słu­gi zro­bić moż­na, któ­re­go ko­chać na pusz­czy jest tyl­ko to mó­wić a nie czy­nić. Wi­dząc w oł­ta­rzu ob­raz Ś. Se­ba­stja­na strza­ła­mi po­kłu­te­go, przy­szła mi zno­wu myśl, bydź mę­czen­ni­kiem dla wia­ry: wie – dzia­łem że Cho­cim mia­sto tu­rec­kie na Wo­łosz­czy­znie, nie tak od Sta­ni­sła­wo­wa od­le­głe, umy­śli­łem tam się ko­niecz­nie do­stać i w środ­ku tego mia­sta, Ma­ho­me­ta pro­ro­ka Mu­zuł­ma­nów, ostat­nie­mi lżyć wy­ra­za­mi; tak ob­ra­że­ni Tur­cy, pew­nie­by mnie za wia­rę moją za­mor­do­wa­li. My­śląc o spo­so­bach wy­peł­nie­nia pro­jek­tu tego przy­szło mi do gło­wy do­świad­czyć pier­wej jak też na cier­pie­nie ran je­stem wy­trzy­ma­ły; dużą szpil­kę utkwi­łem so­bie w udo, z bólu krzy­ku na­ro­biw­szy, i wi­dząc sio tak nie­cier­pli­wym i szpil­kę i myśl zo­sta­nia mę­czen­ni­kiem po­rzu­ci­łem. Lu­biąc mu­zy­kę, naj­bar­dziej na skrzyp­cach, chcia­łem się jej uczyć naj­usil­niej, ale oj­ciec z prze­są­dów wie­ku tam­tej­sze­go jak i mó­wić po fran­cuz­ku na skrzyp­cach uczyć się tak­że za­ka­zał. Zno­wu źle zro­zu­mia­na re­li­gi­ja po­łą­czo­na z chę­cią na­ucze­nia się na in­t­sru­men­cie, wy­ga­nia­ła mnie z domu do Czę­sto­cho­wy, aże­bym ucie­kł­szy z domu tam słu­żąc przy ka­pel­li ko­ściel­nej, ra­zem N. P. Czę­sto­chow­skiej przez kil­ka lat słu­żył. Ale ten układ Xiądz mi na spo­wie­dzi od­ra­dził, nie czy­nić źle (jak mó­wił) mar­twiąc ro­dzi­ców, aże­by się dzia­ło do­brze. Oko­ło tych cza­sów oso­bliw­sze zda­rze­nie na Po­do­lu tra­fi­ło się. Ubo­gi ślach­cic słu­żąc za eko­no­ma u pana (któ­re­go za­po­mnia­łem na­zwi­sko) czło­wiek po­czci­wy, ale w za­pi­sy­wa­niu eks­pen­sów nie­dba­ły, gdy przy­szło do ra­chun­ków, ty­siąc kil­ka­set zło­tych win­nym zo­stał; nie bał się za­bo­ru bo nad kon­tusz, żu­pan i kil­ka ko­szul nic wię­cej nie miał, ale bo­jąc się kar albo wię­zie­nia, uciekł nocą i o mil kil­ka­na­ście od daw­ne­go pana, przy­stał do dru­gie­go na ta­kąż funk­cję. Po pół­ro­czu do­wie­dział się pan sta­ry, gdzie się jego zbieg znaj­du­je i po­słał po­dług pra­wa, woź­ne­go i dwóch szlach­ty, aże­by zbie­ga aresz­to­wa­li.

Dniem przed ich przy­by­ciem umarł zbieg ów u no­we­go pana na fol­war­ku, po­ka­za­no tedy woź­ne­mu, i dwóm szlach­cie do aresz­to­wa­nia przy­by­łym już tru­pa w tym sa­mym kon­tu­szu i żu­pa­nie w któ­rym uciekł od daw­ne­go pana, na ka­ta­fal­ku zło­żo­ne­go, z wy­zna­niem urzę­do­wem że nic się po nim nie zo­sta­ło prócz kil­ku ko­szul. Woź­ny i szlach­ta po­wró­ci­li na­zad do pana opo­wia­da­jąc o śmier­ci zbie­ga i że za­pew­ne nic po nim nie zo­sta­ło się, a tym cza­sem te­goż dnia, że ko­ściół ła­ciń­ski było kil­ka mil od­le­gły, cia­ło zmar­łe­go pod­wód­ką dwor­ską chło­pom wieść do po­grze­bu ka­za­no. Już bliz­ko byli ko­ścio­ła kie­dy trup mnie­ma­ny (a któ­re­go pew­nie cri­sis cho­ro­by uśpi­ła była) ru­szać się po­czął a wresz­cie i wie­ko od trum­ny zrzu­cił. Cza­sy to były w któ­rych naj­wię­cej w upio­ry wie­rzo­no i bied­ni chło­pi zlę­kł­szy się w bliz­kie krza­ki po­ucie­ka­li. Trup mnie­ma­ny tym­cza­sem pod­niósł się i usiadł w trum­nie, a wi­dząc co się z nim było sta­ło, i z trum­ny miar­ku­jąc że go do gro­bu wie­zio­no, po­strze­gł­szy ra­zem w krza­kach chło­pa kry­ją­ce­go się, na Boga za­kli­nać po­czął aże­by do nie­go przy­stą­pił; póki mu nie przy­szło do gło­wy prze­że­gnać się, poty mu chło­pi nie­do­wie­rza­li, ale po­tem zbli­żyw­szy się i po­znaw­szy że istot­nie żyje, z nim na­zad do domu po­wra­ca­li, gdzie on przy­byw­szy pro­sił naj­usil­niej tego no­we­go pana, aże­by go na­za­jutrz do sta­re­go ode­słał, bo ja (po­wia­dał) przed moją tą niby śmier­cią, naj­więk­szy na du­szy cię­żar czu­łem, żem od Pana daw­ne­go uciekł, nie wy­pła­ciw­szy się mu, przy­najm­niej słu­żąc za jego szko­dy. Dał się ła­two pan upro­sić, i na­za­jutrz rano ode­słał go do sta­re­go jego Pana, u któ­re­go sta­nąw­szy, wszedł mnie­ma­ny trup do po­ko­ju, w tym sa­mym kon­tu­szu w któ­rym był uciekł, wła­śnie wten­czas kie­dy pan jego daw­ny w tym­że po­ko­ju przed zwier­cia­dłem na­prze­ciw­ko drzwi bę­dą­cym na sto­li­ku list pi­sał. Wi­dząc w zwier­cia­dle przy­cho­dzą­ce­go daw­ne­go eko­no­ma zmar­łe­go, a ob­ró­ciw­szy się jesz­cze na nie­go i po­twier­dziw­szy że ten sam jest, z krzy­kiem uciekł do dru­giej izby, gdzie się i za­mknął. On bied­ny pro­sić przede drzwia­mi po­czął, aże­by mu cięż­ki na du­szy za­cią­gnio­ny dług da­ro­wał. A Pan z za drzwi krzyk­nie za­lęk­nio­ny "Ale wyjdź mi z domu, ale wyjdź mi z domu, ale precz." Po­zna­no po wszyst­kich po­stra­chach co się sta­ło, i po­czci­wy eko­nom słu­żył panu do śmier­ci któ­ra w kil­ka lat na­stą­pi­ła.

Już dwa roki od­by­łem na Re­to­ry­ce, i kika ka­zań w nie­dzie­le po­st­ne na na­bo­żeń­stwie stu­deń­skiem, w kon­gre­ga­cji mia­łem, kie­dy przy­je­chaw­szy do księ­dza bra­ta do Ole­śni mia­stecz­ka gdzie był ko­men­da­rzem i gdzie ro­dzi­ce moi już sta­rzy na de­wo­cji miesz­ka­li, za­sta­łem tam zjazd oby­wa­te­lów na po­grzeb Ale­xan­dra Rosz­czy­ca, Po­rucz­ni­ka cho­rą­gwi pan­cer­nej het­mań­skiej (co na ten czas wie­le zna­czy­ło) na­za­jutrz się od­pra­wiać ma­ją­cy. Przy­pad­kiem przy­sze­dłem do X. Woj­cic­kie­go Scho­la­sty­ka sta­ni­sła­wow­skiej ko­le­gia­ty, przy­ja­cie­la ro­dzi­ców mo­ich, któ­ry na tym po­grze­bie miał ce­le­bro­wać, a ten mi o swo­jem zmar­twie­niu po­wie­dział, że na zjazd t; taki woj­sko­wych i fa­mil­ji, mowy żad­nej po­grze­bo­wej nie bę­dzie, kie­dy ksiądz co mó­wić miał za­cho­ro­wał. Pro­po­no­wa­łem sie­bie za mów­cę, na­de­wszyst­ko że Rosz­czyc nie­bosz­czyk, był mi do­brze zna­jo­my, i ko­chał mnie. Z ukon­ten­to­wa­niem ofia­ro­wa­nie się moje przy­ję­te od Scho­la­sty­ka a ja nie ba­wiąc po­wró­ciw­szy do domu, tę mowę so­bie na­pi­saw­szy, uczy­łem się jej na pa­mięć bo wten­czas nie­by­ło zwy­cza­ju z kar­ty czy­tać. Noc była wid­na i kie­dy cho­dząc po mia­stecz­ku mowę so­bie moją w pa­mięć wbi­ja­łem, zdy­baw­szy kil­ku stro­żów noc­nych (co po uli­cach "ostroż­nie z ogniem" wo­ła­li) obie­ca­łem im pół zło­te­go na wod­kę byle ra­zem co mają siły, ostroż­nie z ogniem za­wo­ła­li, było to przy jed­nym do­mie miej­skim gdzie pół­kow­nik przed­niej stra­ży Cień­ski z żoną, z fa­mi­lią i z wie­lu to­wa­rzy­stwa go­spo­dą sta­li. Okrzyk gwał­tow­nie pod oknem zro­bio­ny, obu­dził wszyst­kich i kie­dy ja na za­pła­ce­nie krzy­ka­czów pół­złot­ka do­by­wa­łem, wy­pa­dli z ki­ja­mi to­wa­rzy­stwo i mo­ich wo­ła­czów do­brze wy­bi­li, a ja z pół­złot­kiem i ze stra­chem ucie­ka­jąc prze­cie oca­la­łem. Przy­szedł na­ko­niec dzień po­grze­bu; gdy już do gro­bu trum­nę spusz­czać mie­li, za­czą­łem mowę moją, w któ­rej po wie­lu zmar­łe­go po­chwa­łach, po po­że­gna­niu woj­sko­wych i są­sia­dów, kie­dy do po­że­gna­nia żony po­zo­sta­łej i dzie­ci przy­szło, dzie­ci któ­re śp… mat­ce od­da­je, żeby ją cie­szy­ły mia­sto nie­go a kie­dyś oba­czyw­szy się z żoną, któ­rą te­raz opu­ścił, py­tać się bę­dzie przed Bo­giem, o po­zo­sta­łych sie­rot wy­cho­wa­nie, i oby­czaj­ność ich, tak to moc­ne­mi wy­ra­za­mi i tkli­wym to­nem gło­su wy­ra­zi­łem, że mat­ka gło­śnem szlo­cha­niem na czas mię za­sta­no­wi­ła, ni­że­li ją utu­lić mo­gli. Po tym po­grze­bie na­stą­pił wiel­ki obiad, na któ­rym że mi po­grze­bo­wa mowa moja, zro­bi­ła po­wszech­ną tam wzię­tość, mię­dzy oso­ba­mi u sto­łu naj­pierw­sze­mi by­łem po­sa­dzo­ny, co moją mi­łość wła­sną naj­moc­niej naj­pierw­szy raz łech­ta­ło, co tro­chę mię na­wet py­chą na­dę­ło.

Po skoń­czo­nym dwu­let­nim kur­sie fi­lo­zo­fji, przy­je­cha­łem na wa­ka­cje do bra­ta i ro­dzi­ców. Mie­li­śmy za­wsze naj­więk­sze dla mat­ki na­szej, a naj­bar­dziej dla ojca groź­ne­go usza­no­wa­nie, nie moż­na było w przy­tom­no­ści jego sie­dzieć, sta­nąć do nie­go ty­łem, a na­wet o ścia­nę sto­jąc przed nim oprzeć się. Pa­mię­ta­łem za­wsze to wszyst­ko i chęt­nie so­bie przy­krość za­da­wa­łem by­le­bym Ojca nie ob­ra­ził; cho­dził raz sta­rzec po izbie, a ja z kim­ści roz­ma­wia­jąc, wszyst­kie wspo­mnia­ne ostroż­no­ści za­cho­wa­łem wzglę­dem Ojca, kie­dy ra­zem przy­stą­piw­szy do mnie, cięż­ki mi on wy­ciął po­li­czek i zno­wu po izbie jak przed­tym prze­cho­dził. Kry­mi­na­łem by­ło­by spy­tać się za co to, w mil­cze­niu skrom­nem, z oczy­ma w zie­mię spusz­czo­ne­mi cze­ka­łem koń­ca, w tem Oj­ciec mój rzu­cił mi się na ra­mio­na i mó­wić ze łza­mi po­czął: "Synu moj! ja sym­plak, bo czy­tać tyl­ko i le­d­wo co na­pi­sać umiem a ty już fi­lo­zof, do­świad­cza­łem cię tyl­ko jak tez przyj­miesz po­li­czek od Ojca twe­go, ale kie­dyś ty skrom­ny i po­kor­ny, kie­dy mnie w sta­ro­ści mo­jej sza­nu­jesz (wtem ukląkł w po­środ­ku izby i pod­nio­sł­szy ręce do góry) Boże Abra­ha­ma, Iza­aka i Ja­kó­ba po­bło­go­sław to dzie­cię moje, niech żyje dłu­go zdro­wo i szczę­śli­wie." Pa­dłem mu do nóg roz­rzew­nio­ny i wzru­szo­ny mową jego, za­po­mniaw­szy na­wet o po­licz­ku któ­ry ode­bra­łem, a on klę­czą­cy do klę­czą­ce­go, mó­wił roz­rzew­nio­ny: "Synu moj! sza­nuj łu­dzi a bę­dziesz sza­no­wa­ny, ten po­li­czek któ­ry ode­bra­łeś od Ojca niech bę­dzie ostat­ni, któ­ry Ci wży­ciu dany, a gdy­by kie­dy do tego komu ob­ce­mu przy­szło żeby cię tak skrzyw­dzić miał, krew tyl­ko nie­przy­ja­cie­la twe­go, wzgar­dę ta­ko­wą zma­zać może."
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: