- W empik go
Pamiętniki Franciszka Karpińskiego - ebook
Pamiętniki Franciszka Karpińskiego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 318 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niemasz podobno między pisarzami naszymi drugiego, o którego dziełach lub życiu mielibyśmy tyle pism, tyle artykułów, co o dziełach lub życiu Franciszka Karpińskiego To ostatnie szczególniej dostarczyło przedmiotu do tylu zajmujących opisów,wiadomości, a nawet powieści, rozrzuconych po nowszych naszych pismach czasowych literackich. I w rzeczy samej, młodzi pisarze nasi… nie mogli nie zajmować się z upodobaniem człowiekiem, który pełen staropolskiej prostoty i szczerości, pełen ujmującej rzewności, odśpiewał naprzód w swych sielankach i elegiach swój żywot cały, żywot nie błyszczący żadnemi nadzwyczajnemi zdarzeniami, a przecież tak rozmaity i przez swój tok tak odpowiadający młodzieńczym marzeniom. Miłość gwałtowna a tajona, dorabianie się pracą kawałka chleba, i cichy kącik w starości, oto są epoki tego życia oto jego żywioły.
Wielu z pomiędzy tych co pisali o Karpińskim, znali mniej więcej cale pasmo jego życia i to nam wystawili wedle powziętych wiadomości; inni opisali tylko pojedyńcze jego okresy, ale wszystko to działo się pod wpływem osobistego zapatrywania się, lub odebranego wrażenia. Nie będzie to więc zapewne bez korzyści, nauki i przyjemności czytającej publiczności polskiej, gdy pozna z ust samego Karpińskiego żywot jego.
Rzadkie są u nas autobiografie, dyli opisy żywotów ludzi sławnych, przez nich samych… uczynione, pochlebia sobie przeto wydawca, że zasłuży się rodakom, wzbogacając literaturę ojczystą ogłoszeniem jednego takiego opisu, który nadto i tem jeszcze jest ważny, ie daje poznać blisko, i że tak rzekę drobiazgowo, wiele zdarzeń, osób, charakterów, z końca zeszłego wieku, to jest, z tej epoki, która przez bliskość swoję, przez wypadki swoje, tak dla nas jest zajmującą, a o której przecież dotąd tak mało wiemy. Jeśli niejedna rzecz wystawiona tu jest inaczej jak to dziś z pewnością wiemy; jeśli zdania piszącego różnią nie od ustalonej dziś opinii, to i wtedy chociaż historja nic nie zyska, pozna się przynajmniej charakter pisarza, który wywarł znaczny wpływ na piśmiennictwo polskie i zajmuje w literaturze ojczystej niepospolite miejsce.
* * *
Urodziłem się w r. 1741 d. 4. 8bra w ziemi Halickiej na Pokuciu w powiecie Kołomyjskim we wsi Hołoskow 3 mile od Stanisławowa z rodziców Andrzeja i Rozalji Karpińskich. Zdarzenie osobliwsze w domu rodziców moich w tym dniu przytrafiło się: – Kozłowski sąsiad i przyjaciel ojca mego przestrzegł go kilką godzinami przed mojem urodzeniem że w nocy sławny na Pokuciu rozbójnik Olexa Doboszczuk dokazujący w tamtych stronach, razem z dwunastu swoich mołojców miał dla rabunku napaść na dom Rodziców moich. Już moję matkę boleści rodzenia napadły, a ojciec dom z bojaźni może zatracenia życia porzuciwszy, z czem mógł naprędce do bliskiego lasu schronił się, zostawiwszy rozporządzenie, ażeby okropnemu temu gościowi z towarzyszami jego, chleb, ser i gorzałka najobficiej na stole rozstawione były. Może w godzinę po urodzeniu mojem, przyszedł z swoimi
Dobaszczuk; matkę tylko moją leżącą i babę która mnie odebrawszy omyła i na ręku trzymała, nikogo więcej w całym domu nie zastał. Matka moja nic mówić nie mogła dla bólu i strachu, ale baba przystąpiwszy ze mną na ręku do Dobaszczuka, oto (powiada) godzina jak to się dziecię urodziło, miej pamięć na Boga, na tę matkę jeszcze cierpiącą i na to niemowlę, nie rób tu żadnej przykrości, kiedy cię jak dobrego gościa przyjmujemy. Zmiękczyło to serce rozbójnika, i mołocom swoim skromnie się obejść przykazawszy, do jedzenia i wódki obficie dostarczonej zasiadł, babie potem dał trzy czerwone złote, a matki mojej prosząc, ażeby nowo narodzonemu dziecięciu, na pamiątkę bytności jego w tym czasie w domu naszym Olexy (jak się i Dobaszczuk nazywał) imię na Chrzcie nadano, bez szkody najmniejszej z swoimi odszedł. – Czego pamięć moja nie zasięga a co mi tylko matka powiadała w 5 lat może wieku mojego, brat mój rokiem starszy Kajetan umarł, kiedy wszyscy śmierć dobrego tego chłopca (jak powiadano) opłakiwali, ja jeden wesół byłem, że sukienki po nim pozostałe a lepsze od moich mnie się dostawały, tak od dzieciństwa miłość własna mocniejsza w ludziach nad wszystko! Ale to już dobrze pamiętam jak w rok może potem matka nasza ojcu i wszystkim nam powiadała, że syn jej nieboszczyk Kajetan widocznie się jej po śmierci pokazał, i kiedy go wypytywała się na jakiej drodze umarła jej siostra była, Kajetan odpowiedzieć miał: "Wielkiż to tam świat mamuniu, i ciężko każdego obaczyć!" To dowcipne ratowanie się, ażeby i prawd tamtego świata nie objawiać, i matce pytającej się odpowiedzieć, dało cechę prawdy snowi zapewne, że pokazaniu się Kajetana powszechnie wierzono w okolicy. Ale wiek dzieciństwa mego, wiekiem był, wiary zabobonnej i przewidzeń. Taz pobożna matka moja, dobrą jakąś duszę po północy widziała (bo duchy tylko przed północą ukazywały się) biało ubraną z cierniem po przysciece dla kaleczenia umyślnie bosych nóg idącą, która potem przez szczelinę w oknie do izby weszła i za obicie skryła się. Kosztowało to widzenie Ojca, dzieci wszystkie i czeladź, bośmy wnet pobudzeni, pacierze klęcząc przez trzy godziny przy obiciu, za tę duszę potrzebną ratunku odmawiać musieli… – ojciec nasz słyszał jak ś. Józef z obrazu swego który był w izbie wymówił to słowo: Cnota; widział w Wigilię Bożego Narodzenia, także po połnocy. Najświętszą Pannę, na niebie w żołtym robronie, widział upiora, pokazywał nam wielu włoczących się, opętanych od diabła, powiadał wiele historji o sczarowanych ludziach i urodzajach, o zapisujących się diabłom, o czarownicach i babach na Łysą Górę na ożogu kominem wylatających, również jak o lunatykach, którzy kiedy przypadkiem na nich promień księżyca uderzył w nocy przez szczelinę, przez sen przez tę szczelinę po promieniu księżyca na dwór wychodzili; wierzył ślepo przepowiedniom pod jakim planetą kto się urodził, równie i przepowiedniom kalendarza, a cyganki włoczące się i wróżące z rąk, z oczu, z fasolów na stół rzuconych, albo z wosku roztopionego i wylanego na wodę najchętniej w dom przyjmował. – Z tych wszystkich zabobonów im bardziej im w tamtych czasach wierzono i obawiano się, tem więcej my z nich dzisiaj śmiejemy się. Ojcowie nasi zaś jak dawni Grecy albo Rzymianie wszystko prawie w urojonych cudach widzieli Matka i ojciec mój byli to razem ludzie najcnotliwsi i najsurowiej powinności dobrego Chrześcianina wypełnia – jacy. – Kłamstwo w dzieciach najsrożej karane było, artykuły wiary najwcześniej nauczone, skromność, szanowanie się wzajemne i miłość między rodziną nakazywane; a mimo to ja starszą siostrę moją że była po ospie ślepą, trzy lata rozgniewawszy się czasem ślepą nazywałem, o co ukarany w czasach kiedy mi się naraziła to słowo ślepa nie wymawiałem, alem tylko oczyma na nią mrugał. Mścić się i dla swego pożytku oszukać znowu i to z urodzeniem naszem rodzi się z nami. – Z drugą siostrą moją kiedyśmy po pacierzu, codziennie na śniadanie mleko lub piwo jedli, żem więcej bo prędzej jedząc zjadał, na co się ona skarżyła, kazałem jej łyżką na połowę mleko przedzielić, ażeby sobie swoję połowę trzymała a ja tymczasem jedzący, jej połowę, jak lejką przechodzącą na moją stronę zjadłem. Krzyżyk bursztynowy z szyi jej śpiącej odwiązałem i kobiecie z jagodami przechodzącej za kwartę jagód zamieniłem. Ale nie długo udawało mi się oszukiwanie moje; kiedy zmłocek w stodole naszej, nożyk swój prosty na progu położył a jam go ukradkiem schwytał, postrzeżony potem od ojca mojego żem nim coś strugał, i spytany skądbym go wziął, do zwyczajnego wykrętu żem go znalazł udałem się; zwołani domowi wszyscy i spytani czyjby był nożyk, kiedy się zmłocek do niego przyznał, dodając, że ja byłem przy tem w stodole, gdy on ten swój nożyk na progu położył. Kazał najprzód ojciec mój, abym padł do nóg wieśniakowi, i przeprosił go żem go tą moją kradzieżą zmartwił, rozumiałem że się już natem mojem upokorzeniu skończyło, ale kazano przynieść rózgę, i surowy ojciec temuż samemu zmłockowi, kazał mi 10 rózeg wyliczyć, nad którym stał z laską, ażeby w biciu mnie nie folgował, wziął potem sam rózgę i za wstyd swój (jak powiadał) jeszcze mi 10 rózeg swoją ręką przyczynił, a po skończeniu rękę sobie która karała całować kazał. O święta ręko ojca mojego (chociaż cię już nie masz od tak dawnego czasu) jeszcze ja cię i teraz w myśli mojej całuję….. Tym to ja surowem ukaraniem wziąłem wstręt największy w dalszem życiu mojem co jest cudzego tykać, karałeś ojcze i każdy upór, i każde łgarstwo surowo, a że pierwsze z dziecięciem obchodzenie się największe w niem czyni wrażenie, o jakże często wyszedłszy na świat, przypominały mi się nakazy twoje! – W roku moim ósmym już umiejąc czytać i trochę pisać oddał mnie ojciec do blizkich szkół stanisławowskich gdzie dobrze starszy odemnie brat mój Antoni już od lat kilku uczył się, ażebym i ja pomału do szkoły przywykał; było to odwiezienie moje w porze zimowej i kiedy ojciec po obiedzie mnie zostawując do domu odjeżdżał, ja uprzedzony bojąc się nad wszystko szkoły, za wrotami stancji gdy nikogo za saniami nie było przysiadłem cicho z tyłu i dopiero w pół drogi odkaszlnieniem wydałem się, tak zaraz nazad do Stanisławowa zawróciliśmy i kilkanaście rózeg danych mi przez ojca na zadatek dalszego rozumu interes ten zakończyło. – Może po roku bawienia mego w szkołach był sławny w Stanisławowie pogrzeb Józefa Potockiego Hetmana W.Kr. Pierwszy raz wtenczas widziałem świat (jak nazywają) wielki, i prawdziwie podobnej ludności, to miasto i potem nie widziało i może widzieć nie będzie. Kilkadziesiąt Senatorów między którymi kilku Biskupów, coż dopiero sam dom Potockich w tylu gałęziach między najświetniejszemi natenczas, coż dopiero wojsko pozgromadzane, które w tamtym wieku na koronacjach tylko krolów albo cudownych obrazów i na pogrzebach dowodziły, coż dopiero niepoliczone obywatelów mnóstwo, z dalekich nawet województw dla ciekawości pozgromadzane, tłumem wszystkie domy i ulice napełniło. Ojciec mój mieszkał wtenczas w Stanisławowie, i mógłem na tym pogrzebie widzieć wszystko z czego po części już się nawet zgorszyć umiałem. Kościół cały adamaszkiem od wysokich gzymsów aż do dołu wybity, gęsto lampami oliwnemi oświecony, miał ogromny w środku katafalk, taksamitem pąsowym, ze złotemi fręzlami, światłem, portretem, herbami, bogatemi znakami władzy po wezgłowiach położonemi przyozdobiony, od drzwi kościelnych, aż do katafalku, na kroków kilkadziesiąt, posadzka z tarcic umyślnie dana, ażeby bohaterowie wojskowi na koniach wpadając łoskotu więcej czynili. Jużem miał tyle poznania że przed ojcem żałowałem się na krzywdę Bożą, kiedy dla człowieka hetmana, z domu Bożego stajnią zrobiono. Wjeżdżali w największym końskim biegu wybrani rycerze po jednemu, i ten z nich kruszył kopią przy herbie będącym u nóg trumny hetmańskiej, inny łamał szpadę, inszy rzucał pałasz, inszy strzały, inszy chorągiew, inszy buńczuk, inny sztandar i t… d. Każdy zaś złamawszy swoje narzędzie, przy nogach trumny spadał z konia niby żal po Hetmanie swoim udając, a dwóm z tych bohaterów nie udało się wyrządzić skruszenia chorągwi i sztandaru bo świece na katafalku porozrzucali, ale udał się lepiej niby żal i spadnienie z koni, bo byli dobrze pijanemi. Blizko dwóch niedziel odbywała się ta uroczystość trupowa, a może do ćwierci roku niektórzy goście przyjmowani przez syna zmarłego Hetmana bawili w Stanisławowie. – Mieszkając wtenczas w tem mieście rodzice nasi, do siostry mojej starszej, która miana była za piękną, liczni się, najbardziej trzech oficerow rożnych, schadzali konkurenci; zaczął bywać z kapellą nadworną i Potocki starosta gurowski, ale ojciec mój za trzecią pańską bytnością, widząc w jakim celu Panicz przychodzi, bez ogródki prosił go ażeby w domu jego nie bywał, coby dało przyczynę do obmowiska i krzywdę dziecięciu jego zrobić mogło; wszelako kilkunastu oficerów (między którymi był i Gadomski co potem tak wysoko wzrósł) stale koło panny Marjanny kręciło się, a ojciec mój Zańkowskiemu, mającemu małe dziedzictwo ale poczciwemu człowiekowi który się także o siostrę moją starał i w tym tłumie zwyczajnie zdaleka tylko patrzył, mawiał: "Stój tymczasem z daleka Panie Alexandrze oni ztąd powychodzą a ty przyjdziesz na środek" i to się z czasem ziściło. Pierwsza którą w tych czasiech widziałem egsekucją kryminalisty w Stanisławowie wielkie mi uczyniła wrażenie; był to rozbójnik nazwiskiem Bajurak, który na plac śmierci idąc, kazał sobie podać fujarę czyli ulubioną piszczałę góralską na której smutne dumy goralskie przygrywał. Ojciec mój umyślnie na tę egsekucję za rękę mnie przyprowadziwszy, stanął ze mną tak blizko, ażebym widział ścięcie zbrodniarza, które gdy się dopełniło, tak do mnie widokiem tym pomieszanego rzecze: "Moje dziecię, Bajurak zapewne zaczął od kradzieży małych rzeczy i może tak jak ty w dzieciństwie nożyk u kogo ukradł, co że mu wcześnie nie zganiono, postąpił do rzeczy większych, a że ludzie zwyczajnie po domach strzegą się od złodzieja, widząc że tą drogą żyjąc między ubogiemi nie tak łatwo zbogacić się, puścił się na rozbój, który prędzej spanoszyć może; moje dziecię! złe każde jest jak mała gadzina której jad z czasem o śmierć przyprawi." Powiadał nam potem ojciec, jako po zginieniu wyżej wspomnionego zbójcy Doboszczuka… ten Bajurak jeden ze dwunastu jego mołojców, naczelnikiem zbojeckiej bandy obrany i tylko rok jeden dokazywał. Doboszczuk zaś takim zginął sposobem: blisko lat 30 ze 12 swojemi na Pokuciu rozbijając mołojcami, kiedy Rotmistrz Przyłuski z półtorasta ludzi, kilkanaście lat za nim, po górach chodząc, rady mu dać nie mógł, kiedy nawet gorami do Transylwanji przechodząc, i tam ścigany przez wojsko węgierskie a nigdy nie dogoniony, za zgodą panów dziedziców naszych w gorach dobra mających, w powiecie kołomyjskim obwołać po wszystkich miasteczkach okolicznych kazano, ażeby któryby z wieśniaków tamtejszych zabił Doboszczuka, miał z następcami swojemi wolność, i grunt który trzyma, wiecznem dziedzictwem posiadał. – Chłop Górski, którego żonę Doboszczuk kochał umówił się z żoną a to dla zysków przez dziedziców obiecanych, która pozwoliła aby mąż, w sieniach z dobrze nabitą fuzją w nocy zasiadł i przychodzącemu Doboszczukowi w piersi o kilka kroków wystrzelił. – Uszedł jeszcze postrzelony zbójca 1/4 mili w góry, mógł (jak zwyczajnie robił) na swoich po górach śpiących mołojców świsnąć, z których gdy kilku przybiegło, prosi! ich i żądał aby z bliskiej wsi popa mu sprowadzili; spytany o skarby które wielkie zgromadził, gdzieby je pochował, to tylko odpowiedział że jedna czarna góra o nich wiedziała. – Ale kosztowny krzyż diamentowy który zawsze na piersiach nosił, a który przed kilku latami napadłszy na miasteczko Bokoroczany rezydencją kasztelaństwa ka……… Kossakowskich ze skarbcu ich z innemi droższemi rzeczami wzięty, ten krzyż przez popa odebrany, do właścicielów odesłanym był.
Już byłem w szkole gramatyce, kiedy na wakacji przyjechawszy do domu, brat mój starszy będąc retorem a mający skłonność do stanu duchownego (co potem ziścił) w blizkiej izdebce kazania przy rodzicach miewał, kiedy raz żartując ojciec zapylał mnie czyli też i ja mógłbym powiedzieć kazanie, z ochotą wstąpiłem zaraz na miejsce, które się niby amboną nazywało, gadałem może z pół godziny same słowa nie mające związku żadnego, tak ręką w stolik przed sobą bijąc, tak giesta wszystkie kaznodziejskie udając, jak się napatrzyłem na kazaniach w Stanisławowie, ale co ojca najwięcej zabawiło, żem w tym słów niezwiązanych natłoku nigdy się nie zastanowił; zyskałem od rodziców daleko więcej za moje kazanie jak brat starszy, bo on tylko zimne pochwały a ja rodzynki i gruszki odebrałem. Dzieckiem będąc w szkołach już ja ciebie słodka przyjaźni poznałem. Do 400 studentów było w Stanisławowie, czemuż ja do dwóch tylko Sosnowskiego i Malickiego lak jak oni do mnie przylgnąłem? trzeba wyznać że prócz szacunku wspólnego który najgruntowniej przyjaźnie ludzkie umacnia, a na którym na len czas małośmy się podobno znali, jest coś w wieku, twarzy, w sposobach obchodzenia, się i myślenia podobnego co przyjaciół połączać zwykło Z Sosnowskim który był w niższej szkole odemnie, do takiej przyjaźni przyszło, żeśmy nie tylko sobie w kościele przysięgli że się do śmierci kochać będziemy, ale nawet kartkę małą z podpisami nas obadwóch napisaliśmy, w której prócz poprzysiężenia przyjaźni była i obietnica wspólna, że któryby z nas pierwej umarł ten drugiemu ma się po śmierci (jak na ten czas wierzono możności takiego uiszczenia) widocznie pokazać i o stanie swoim na tamtym świecie powiedzieć, co żeby tem mocniejsze było kartkę napisaną pod obrus ołtarza w miejscu gdzie ksiądz konsekruje położyliśmy, do Mszy księdzu obadwaj służyli, i dla utwierdzenia większego tych naszych układów na tejże samej mszy obadwaj komunikowali. W pół roku potem pojechawszy na święta do rodziców, mój przyjaciel Sosnowski umarł; przyprowadzono ciało jego do Stanisławowa i w grobie kolegiaty tamtejszej pochowano. Okna domu w którym ja mieszkałem były obrócone na kraty grobów kolegiaty. Cóż tam było bojaźni ażeby do mnie mój Sosnowski według mi danego przyrzeczenia nie przyszedł, jak długo bezsenne nocy w strachu trawione, póki wyspowiadawszy się i komunią świętą przyjąwszy śmiały potem, w nocy nawet, ku kracie grobowej szedłem i ducha przyjaciela nadaremnie wywoływałem, bo mi się nigdy nie pokazał, tak usłużna i drobnym dzieciom religia, spokojnemi ich i szczęśliwemi czyni.
I z drugim przyjacielem moim Malickim raz przyjaźń mało mi na złe nie wyszła; starsze klassy jako to Poetowie, Retorowie i Filozofowie w ławkach siadywali, a młodsze przed ławkami modliły się. W dzień jakiś święteczny stojąc obok z przyjacielem moim Malickim pod czas kazania śmieliśmy się i łokciami żartując z drugich potrącali. Ojciec mój niespodziewanie dla mnie przybywszy na nabożeństwo, widział z ławek nieprzyzwoitą w kościele swawolę moją i zaszedłszy poza ławki z tyłu stanąwszy za mną, ciężki mi wyciął policzek, przydawszy głośno: "złego i w kościele biją, " a potem poszedł do swojej ławki i spokojnie kazania słuchał; prawda z strony ojca, a wstyd z mojej strony, przypominały mi na potem skromność w kościołach.
Raz podczas wakacji wziął mnie ojciec na sejmiki do Halicza, widziałem tam w kościele kilka razy dobyte szable, a potem pijanych siekących się po ulicach, a potem na rynku szlachcica, który padł na kolana przed sławnym zabojstwy Mikołajem Potockim starostą Kaniowskim, i wołał na niego:"Ty jesteś Bóg w Trojcy Świętej jedyny weź syna mojego do konwiktu!" śmiał się z tego Magnat i syn szlachcica wzięty do Burzackiego konwiktu, pewnie za to, że ubóstwiał despotę; ale ojciec mój i te szable w kościele i te rąbania się na ulicy i to bluźnierstwo Potockiemu, na pijaństwo zwalił, i do jakiego końca przyprowadza przestrzegł. Był to na ten czas w obradach sejmikowych jako i wszędzie nierząd największy i było upodlenie uboższej szlachty przez panów, co nas na końcu do zguby ostatniej przyprowadziło. Jużem miał lal ze 12, kiedy ojciec mój wyzwany na pojedynek od towarzysza przedniej straży. Janiszewskiego nazajutrz rano na tę walkę wychodzić miał, i mimo najsurowszego nas przez ojca naszego trzymania, tak się we mnie gorąca dla niego miłość odezwała, żem długo w noc, pokryjomu szabelkę moją ostrzył, ażebym nazajutrz w czasie rozpoczęcia pojedynku z tyłu Janiszewskiego w głowę uderzył choćby mi i zginąć przyszło. Ale zawzięci pogodzili się bez bitwy a ja zyskałem natem, kiedy się Ojciec dowiedział, bo mi piękniejszą szabelkę kupił. W szkołach mniejszych, najpierwszy byłem między kolegami moimi do swawoli; jakże to wiele żydom okien powybijanych? koło domu gdzie stałem pozwodzonych ludzi przechodzących, porzuconym wśród drogi szostakiem przywiązanym przez dziurkę do długo skręconej włosieni białej, a patrząc przez okno, kiedy się przechodzący do zdięcia szóstaka schylał, pociągnąwszy nagle przez okno włosień, szóstak z nią razem ku mnie uciekał; wieleż to bijąc się w kije (jak był na ten czas zwyczaj na rekracjach) z ręki drugiej piaskiem oczy zasypałem, a potem go kijem w głowę do woli natłukiem. Krew żywa która do takich i tym podobnych swywol poruszała, była mi razem pomocą żem się i naznaczonych mi na pamięć pensów najłatwiej zawsze nauczył, a tę pilność i ho nor jakiś sprawował żeby w szkole nademnie lepiej się uczącego nie było. Dyrektor moj Nadziejowski zwyczajnie przed pójściem z rana do szkól, pensów na pamięć wydawanych słuchający, raz mię słuchać nie chciał, bo (powiedział) że słyszał w nocy, jak przez sen doskonale wszystkie pensa wydałem. Ale taż sama żywość zrobiła mnie do mojej religii wpojonej przez ojca gorąco przywiązanym; nasłuchawszy się z żywotów ŚŚ. Pustelników, wziąwszy torbę jakąś i dwa chleby, ukradkiem od naszej gospodyni uciekłem w nocy, do blizkiej Stanisławowa dąbrowy, chcąc odtąd mieszkać na pustyni i żyć żołędzia, pomału do niej przy chlebie przyzwyczajając się. Trzy dni mnie szukano, czwartego sam przyszedłem, zreflektowany że nie będę mógł do żołędzi przywyknąć. Rózga nauczyła pustelnika że żyjąc między ludźmi, więcej bliźniemu przysługi zrobić można, którego kochać na puszczy jest tylko to mówić a nie czynić. Widząc w ołtarzu obraz Ś. Sebastjana strzałami pokłutego, przyszła mi znowu myśl, bydź męczennikiem dla wiary: wie – działem że Chocim miasto tureckie na Wołoszczyznie, nie tak od Stanisławowa odległe, umyśliłem tam się koniecznie dostać i w środku tego miasta, Mahometa proroka Muzułmanów, ostatniemi lżyć wyrazami; tak obrażeni Turcy, pewnieby mnie za wiarę moją zamordowali. Myśląc o sposobach wypełnienia projektu tego przyszło mi do głowy doświadczyć pierwej jak też na cierpienie ran jestem wytrzymały; dużą szpilkę utkwiłem sobie w udo, z bólu krzyku narobiwszy, i widząc sio tak niecierpliwym i szpilkę i myśl zostania męczennikiem porzuciłem. Lubiąc muzykę, najbardziej na skrzypcach, chciałem się jej uczyć najusilniej, ale ojciec z przesądów wieku tamtejszego jak i mówić po francuzku na skrzypcach uczyć się także zakazał. Znowu źle zrozumiana religija połączona z chęcią nauczenia się na intsrumencie, wyganiała mnie z domu do Częstochowy, ażebym uciekłszy z domu tam służąc przy kapelli kościelnej, razem N. P. Częstochowskiej przez kilka lat służył. Ale ten układ Xiądz mi na spowiedzi odradził, nie czynić źle (jak mówił) martwiąc rodziców, ażeby się działo dobrze. Około tych czasów osobliwsze zdarzenie na Podolu trafiło się. Ubogi ślachcic służąc za ekonoma u pana (którego zapomniałem nazwisko) człowiek poczciwy, ale w zapisywaniu ekspensów niedbały, gdy przyszło do rachunków, tysiąc kilkaset złotych winnym został; nie bał się zaboru bo nad kontusz, żupan i kilka koszul nic więcej nie miał, ale bojąc się kar albo więzienia, uciekł nocą i o mil kilkanaście od dawnego pana, przystał do drugiego na takąż funkcję. Po półroczu dowiedział się pan stary, gdzie się jego zbieg znajduje i posłał podług prawa, woźnego i dwóch szlachty, ażeby zbiega aresztowali.
Dniem przed ich przybyciem umarł zbieg ów u nowego pana na folwarku, pokazano tedy woźnemu, i dwóm szlachcie do aresztowania przybyłym już trupa w tym samym kontuszu i żupanie w którym uciekł od dawnego pana, na katafalku złożonego, z wyznaniem urzędowem że nic się po nim nie zostało prócz kilku koszul. Woźny i szlachta powrócili nazad do pana opowiadając o śmierci zbiega i że zapewne nic po nim nie zostało się, a tym czasem tegoż dnia, że kościół łaciński było kilka mil odległy, ciało zmarłego podwódką dworską chłopom wieść do pogrzebu kazano. Już blizko byli kościoła kiedy trup mniemany (a którego pewnie crisis choroby uśpiła była) ruszać się począł a wreszcie i wieko od trumny zrzucił. Czasy to były w których najwięcej w upiory wierzono i biedni chłopi zlękłszy się w blizkie krzaki pouciekali. Trup mniemany tymczasem podniósł się i usiadł w trumnie, a widząc co się z nim było stało, i z trumny miarkując że go do grobu wieziono, postrzegłszy razem w krzakach chłopa kryjącego się, na Boga zaklinać począł ażeby do niego przystąpił; póki mu nie przyszło do głowy przeżegnać się, poty mu chłopi niedowierzali, ale potem zbliżywszy się i poznawszy że istotnie żyje, z nim nazad do domu powracali, gdzie on przybywszy prosił najusilniej tego nowego pana, ażeby go nazajutrz do starego odesłał, bo ja (powiadał) przed moją tą niby śmiercią, największy na duszy ciężar czułem, żem od Pana dawnego uciekł, nie wypłaciwszy się mu, przynajmniej służąc za jego szkody. Dał się łatwo pan uprosić, i nazajutrz rano odesłał go do starego jego Pana, u którego stanąwszy, wszedł mniemany trup do pokoju, w tym samym kontuszu w którym był uciekł, właśnie wtenczas kiedy pan jego dawny w tymże pokoju przed zwierciadłem naprzeciwko drzwi będącym na stoliku list pisał. Widząc w zwierciadle przychodzącego dawnego ekonoma zmarłego, a obróciwszy się jeszcze na niego i potwierdziwszy że ten sam jest, z krzykiem uciekł do drugiej izby, gdzie się i zamknął. On biedny prosić przede drzwiami począł, ażeby mu ciężki na duszy zaciągniony dług darował. A Pan z za drzwi krzyknie zalękniony "Ale wyjdź mi z domu, ale wyjdź mi z domu, ale precz." Poznano po wszystkich postrachach co się stało, i poczciwy ekonom służył panu do śmierci która w kilka lat nastąpiła.
Już dwa roki odbyłem na Retoryce, i kika kazań w niedziele postne na nabożeństwie studeńskiem, w kongregacji miałem, kiedy przyjechawszy do księdza brata do Oleśni miasteczka gdzie był komendarzem i gdzie rodzice moi już starzy na dewocji mieszkali, zastałem tam zjazd obywatelów na pogrzeb Alexandra Roszczyca, Porucznika chorągwi pancernej hetmańskiej (co na ten czas wiele znaczyło) nazajutrz się odprawiać mający. Przypadkiem przyszedłem do X. Wojcickiego Scholastyka stanisławowskiej kolegiaty, przyjaciela rodziców moich, który na tym pogrzebie miał celebrować, a ten mi o swojem zmartwieniu powiedział, że na zjazd t; taki wojskowych i familji, mowy żadnej pogrzebowej nie będzie, kiedy ksiądz co mówić miał zachorował. Proponowałem siebie za mówcę, nadewszystko że Roszczyc nieboszczyk, był mi dobrze znajomy, i kochał mnie. Z ukontentowaniem ofiarowanie się moje przyjęte od Scholastyka a ja nie bawiąc powróciwszy do domu, tę mowę sobie napisawszy, uczyłem się jej na pamięć bo wtenczas niebyło zwyczaju z karty czytać. Noc była widna i kiedy chodząc po miasteczku mowę sobie moją w pamięć wbijałem, zdybawszy kilku strożów nocnych (co po ulicach "ostrożnie z ogniem" wołali) obiecałem im pół złotego na wodkę byle razem co mają siły, ostrożnie z ogniem zawołali, było to przy jednym domie miejskim gdzie półkownik przedniej straży Cieński z żoną, z familią i z wielu towarzystwa gospodą stali. Okrzyk gwałtownie pod oknem zrobiony, obudził wszystkich i kiedy ja na zapłacenie krzykaczów półzłotka dobywałem, wypadli z kijami towarzystwo i moich wołaczów dobrze wybili, a ja z półzłotkiem i ze strachem uciekając przecie ocalałem. Przyszedł nakoniec dzień pogrzebu; gdy już do grobu trumnę spuszczać mieli, zacząłem mowę moją, w której po wielu zmarłego pochwałach, po pożegnaniu wojskowych i sąsiadów, kiedy do pożegnania żony pozostałej i dzieci przyszło, dzieci które śp… matce oddaje, żeby ją cieszyły miasto niego a kiedyś obaczywszy się z żoną, którą teraz opuścił, pytać się będzie przed Bogiem, o pozostałych sierot wychowanie, i obyczajność ich, tak to mocnemi wyrazami i tkliwym tonem głosu wyraziłem, że matka głośnem szlochaniem na czas mię zastanowiła, niżeli ją utulić mogli. Po tym pogrzebie nastąpił wielki obiad, na którym że mi pogrzebowa mowa moja, zrobiła powszechną tam wziętość, między osobami u stołu najpierwszemi byłem posadzony, co moją miłość własną najmocniej najpierwszy raz łechtało, co trochę mię nawet pychą nadęło.
Po skończonym dwuletnim kursie filozofji, przyjechałem na wakacje do brata i rodziców. Mieliśmy zawsze największe dla matki naszej, a najbardziej dla ojca groźnego uszanowanie, nie można było w przytomności jego siedzieć, stanąć do niego tyłem, a nawet o ścianę stojąc przed nim oprzeć się. Pamiętałem zawsze to wszystko i chętnie sobie przykrość zadawałem bylebym Ojca nie obraził; chodził raz starzec po izbie, a ja z kimści rozmawiając, wszystkie wspomniane ostrożności zachowałem względem Ojca, kiedy razem przystąpiwszy do mnie, ciężki mi on wyciął policzek i znowu po izbie jak przedtym przechodził. Kryminałem byłoby spytać się za co to, w milczeniu skromnem, z oczyma w ziemię spuszczonemi czekałem końca, w tem Ojciec mój rzucił mi się na ramiona i mówić ze łzami począł: "Synu moj! ja symplak, bo czytać tylko i ledwo co napisać umiem a ty już filozof, doświadczałem cię tylko jak tez przyjmiesz policzek od Ojca twego, ale kiedyś ty skromny i pokorny, kiedy mnie w starości mojej szanujesz (wtem ukląkł w pośrodku izby i podniosłszy ręce do góry) Boże Abrahama, Izaaka i Jakóba pobłogosław to dziecię moje, niech żyje długo zdrowo i szczęśliwie." Padłem mu do nóg rozrzewniony i wzruszony mową jego, zapomniawszy nawet o policzku który odebrałem, a on klęczący do klęczącego, mówił rozrzewniony: "Synu moj! szanuj łudzi a będziesz szanowany, ten policzek który odebrałeś od Ojca niech będzie ostatni, który Ci wżyciu dany, a gdyby kiedy do tego komu obcemu przyszło żeby cię tak skrzywdzić miał, krew tylko nieprzyjaciela twego, wzgardę takową zmazać może."