Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętniki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 532 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROKU PAŃ­SKIE­GO 1657

mie­li­śmy woj­nę wę­gier­ską, na któ­rą były za­cią­gi nowe, mię­dzy któ­ry­mi za­cią­gał też Fi­lip Pie­kar­ski, krew­ny mój; z któ­rej ra­cy­jej i ja tam pod­je­cha­łem. Zło­dziej Wę­grzyn, sza­lo­ny Ra­ko­cy, świerz­bia­ła go skó­ra, tę­sk­no go było z po­ko­jem, za­chcia­ło mu się pol­skie­go czosn­ku, któ­ry mu ktoś na żart schwa­lił, że miał być lep­sze­go niź­li wę­gier­ski sma­ku. Jako Kserk­ses ob ca­ri­cas At­ti­cas pod­niósł prze­ciw­ko Gre­cyi woj­nę, tak i pan Ra­ko­cy po­dob­nąż szczę­śli­wo­ścią we czter­dzie­stu ty­się­cy Wę­grów z Mul­ta­na­mi, Ko­za­ków za­cią­gnąw­szy al­tem tan­to , wy­brał się na czo­snek do Pol­ski; aleć dano mu nie tyl­ko czosn­ku, ale i dzię­gie­lu z kmi­nem. Bo jak on tyl­ko wy­szedł za gra­ni­cę, za­raz Lu­bo­mir­ski Je­rzy po­szedł w jego zie­mię, pa­lił, ści­nał, gdzie tyl­ko za­siągł, wodę a zie­mię zo­sta­wił. A po­tem od mat­ki Ra­ko­ce­go wiel­ki okup wziąw­szy wy­szedł sy­no­wi per­swa­do­wać, żeby nie wszyst­kie­go czosn­ku zja­dał, przy­najm­niej na roz­mno­że­nie zo­sta­wił. A my też już z Cza­miec­kim po­słu­go­wa­li, ja­ke­śmy umie­li; i tak szczę­śli­wie najadł się czosn­ku, że woj­sko wszyst­ko zgu­bił, sam się w ręce do­stał, po­tem uczy­niw­szy targ o swo­je skó­rę, po­zwo­lił mi­lio­ny i upro­siw­szy so­bie zdro­wie, jako Żyd ka­łau­zo­wa­ny do gra­ni­ce bar­dzo w ma­łym po­czcie, sa­mo­kilk tyl­ko, zo­sta­wił in op­pi­gne­ra­tio­ne umó­wio­ne­go oku­pu wiel­go­moż­nych gro­fów Ka­ta­nów, któ­rzy zra­zu wino pili, na sre­brze ja­da­li w Łań­cu­cie; jak było nie wi­dać oku­pu, pi­ja­li wodę, po­tem drwa do kuch­ni rą­ba­li i no­si­li, i w tej nę­dzy ży­wot skoń­czy­li. Okup prze­padł, on też sam, że nig­dzie nie miał oka we­so­łe­go, bo gdzie się ob­ró­cił, wszę­dzie płacz i prze­kleń­stwo sły­szał od sy­nów, mę­żów, bra­ci, któ­rych na woj­nie pol­skiej po­gu­bił, wpadł w de­spe­ra­cy­ją i umarł. Otóż to­bie czo­snek!

Kie­dy na tę woj­nę wy­jeż­dżał, po­że­gnaw­szy się z mat­ką, wsiadł na ko­nia; w oczach jej padł koń pod nim. Kie­dy mu mat­ka per­swa­do­wa­ła, żeby za­nie­chał tej woj­ny, mó­wiąc, że to znak jest nie­do­bry, od­po­wie­dział, że to nogi koń­skie złe, ale nie znak. Prze­siadł, się tedy na in­sze­go; zła­mał się pod nim dyl w mo­ście, zno­wu spadł z ko­nia: i na to po­wie­dział, że i dyl był zły. Jak to prze­cie te pra­esa­gia zwy­czaj­nie rady się we­ry­fi­ku­ją.ROKU PAŃ­SKIE­GO 1658

król z jed­nym woj­skiem pod To­ru­niem, dru­gie woj­sko w Ukra­inie, na­sza zaś dy­wi­zy­ja z pa­nem Czar­niec­kim; pod Dra­hi­mem sta­li­śmy przez mie­się­cy trzy. In de­cur­su Au­gu­sti po­szli­śmy do Da­ni­jej na su­kurs kró­lo­wi duń­skie­mu, któ­ry uczy­nił aver­sio­nem woj­ny szwedz­kiej u nas w Pol­sz­cze. Nie tak­ci to on po­dob­no uczy­nił ex com­mi­se­rat­to­ne nad nami, lubo ten na­ród jest ab an­ti­quo przy­chyl­ny na­ro­do­wi pol­skie­mu, jako daw­ne świad­czą pi­sma, ale prze­cie ma­jąc in­na­tum prze­ciw­ko Szwe­dom odium i owe za­wzię­te in vi­ci­ni­ta­te in­i­mi­ci­tias, na­ctus oc­ca­sio­nem , za któ­rą mógł się krzywd swo­ich wten­czas, kie­dy król szwedz­ki był za­baw­ny woj­ną w Pol­sz­cze, wpadł mu z woj­skiem w pań­stwo,' bił, ści­nał i za­bi­jał. Gu­staw, jako to był wo­jen­nik wiel­ki i szczę­śli­wy, po­wró­ciw­szy stąd, a nie­któ­re for­te­ce w Pru­siech osa­dziw­szy, po­tęż­nie op­pres­sit Duń­czy­ków, tak że i swo­je od nich ode­brał, i pań­stwo ich pra­wie wszyst­ko opa­no­wał. Duń­czyk tedy ko­lo­ry­zu­jąć rzecz swo­ję, że to wła­śnie per amo­rem gen­tis no­strae uczy­nił, że pac­ta zła­mał i woj­nę prze­ciw­ko Szwe­dom pod­niósł, pro­si o su­kurs Po­la­ków, pro­si też i ce­sa­rza. Ce­sarz wy­mó­wił się pak­ta­mi, któ­re miał z Szwe­dem, z tej ra­cy­jej po­słać po­sił­ków nie może; dru­ga eks­ku­za­cy­ja, że woj­ska pro­tunc nie miał, po­zwo­liw­szy kró­lo­wi pol­skie­mu wszyst­kie­go za­cią­gnąć na jego usłu­gę. Król tedy nasz po­sy­ła Czar­niec­kie­go z sze­ściu ty­się­cy woj­ska na­sze­go, po­sy­ła to qu­idem z swe­go ra­mie­nia ge­ne­ra­ła Mon­te­ku­ku­le­go z woj­skiem ce­sar­skim. Tam ka­za­no nam iść ko­mo­ni­kiem, Wil­helm zaś, kur – fistrz bran­do­bur­ski, był in per­so­na kró­la pol­skie­go i on to był nad tymi woj­ska­mi qu­asi su­pre­mum ca­put. Zo­sta­wi­li­śmy tedy ta­bo­ry na­sze w Cza­plin­ku, ma­jąc na­dzie­ję po­wró­cić do nich naj­wię­cej za pół roka.

Tam, kie­dy­śmy wy­cho­dzi­li, było me­dy­ta­cyj bar­dzo wie­le i róż­nych w lu­dziach woj­sko­wych. Al­te­ro­wa­ło to nie­jed­ne­go, że to iść za mo­rze, iść tam, gdzie noga pol­ska nig­dy nie po­sta­ła, iść z sze­ściu ty­się­cy woj­ska prze­ciw­ko temu nie­przy­ja­cie­lo­wi do jego wła­sne­go pań­stwa, któ­re­go­śmy po­ten­cyi w oj­czyź­nie na­szej wszyst­ki­mi si­ła­mi nie mo­gli wy­trzy­mać. A jesz­cze też nie było conc­lu­sum, żeby woj­sko ce­sar­skie mia­ło z nami pójść. Oj­co­wie do sy­nów pi­sa­li, żony do mę­żów, żeby tam nie cho­dzić, choć­by za­sług i pocz­tów po­stra­dać; bo wszy­scy nas są­dzi­li za zgu­bio­nych. Ociec jed­nak mój, lubo mię miał jed­ne­go tyl­ko, pi­sał do mnie i roz­ka­zał, że­bym imię bo­skie wziąw­szy na po­moc tym się naj­mniej nie kon­fun­do­wał, ale szedł śmie­le tam, gdzie jest wola wo­dza, pod bło­go­sła­wień­stwem oj­cow­skim i ma­cie­rzyń­skim, obie­cu­jąc go­rą­co do Ma­je­sta­tu Bo­skie­go su­pli­ko­wać i upew­nia­jąc mnie, że mi i włos z gło­wy nie spad­nie bez woli bo­żej.

Gdy­śmy tedy po­szli do Cie­let­nic i do Mię­dzy­rze­cza, już na gra­ni­cę, ucho­dzi­ło siła kom­pa­ni­jej i cze­la­dzi na­zad do Pol­ski, oso­bli­wie Wiel­ko­pa­lacz­ków spod tych nowo za­ciąż­nych po­wia­to­wych cho­rą­gwi, jako to sta­ro­sty osiec­kie­go puł­ku i wo­je­wo­dy pod­la­skie­go Opa­liń­skie­go. Ko­zub­skie­go cho­rą­giew wszyst­ka się roz­je­cha­ła, sam tyl­ko z cho­rą­żym i z jed­nym to­wa­rzy­szem z nami po­szedł. Wo­je­wo­dy san­do­mier­skie­go, Za­moy­skie­go, cho­rą­giew hu­sar­ska zo­sta­ła; wszyst­ka kom­pa­ni­ja ve­rius di­cam – po­ucie­ka­ła, tyl­ko przy cho­rą­gwi sześć to­wa­rzy­stwa ą na­miesnik zo­staw­szy, po­szli prze­cie z nami i włó­czy­li się tak przy woj­sku; zwa­li­śmy ich Cy­ga­na­mi, że to w czer­wo­nych ki­li­mach była cze­ladź. Spod in­szych cho­rą­gwi po dwóch, po trzech. Tak owi tchó­rzo­wie i do­brym pa­choł­kom byli ser­ce ze­psu­li, że nie­je­den wo­dził się z my­śla­mi. Wcho­dząc tedy już za gra­ni­cę koż­dy we­dług swo­jej in­ten­cyi swo­je Bogu po­ślu­bił wota. Za­śpie­wa­ło wszyst­ko woj­sko pol­skim try­bem O glo­rio­sa Do­mi­na! Ko­nie zaś po wszyst­kich puł­kach uczy­ni­ły okrut­ne pry­ska­nie, pra­wie aż ser­ca przy­ra­sta­ło, i wszy­scy to są­dzi­li pro bono omi­ne ; ja­koż i tak się sta­ło.

Po­szli­śmy tedy tym trak­tem od Mię­dzy­rze­cza. Prze­cho­dzi­ło woj­sko pa – gó­rek, z któ­re­go wi­dać było jesz­cze gra­ni­cę pol­ską i mia­sta. Jaki taki obej­rzaw­szy się po­my­ślił so­bie: „Miła oj­czy­zno, czy cię też już wię­cej oglą­dać będę! Obej­mo­wa­ła ja­kaś tę­sk­ność zra­zu, póko bli­sko domu, ale sko­ro­śmy się już za Odrę prze­pra­wi­li, jak ręką od­jął; a da­lej po­szed­szy już się i o Pol­sz­cze za­po­mnia­ło. Przy­ję­li nas tedy Pru­sa­cy do­syć ho­no­ri­fi­ce, wy­sław­szy ko­mi­sa­rzów swo­ich jesz­cze za Odrę. Pierw­szy tedy pro­wiant dano nam pod Kie­strzy­nem i tak da­wa­no wszę­dy, po­ko­śmy kur­fi­strzow­skie­go pań­stwa nie prze­szli; i przy­znać to, że do­brym po­rząd­kiem, bo już była taka or­dy­na­cy­ja, żeby noc­le­gi były roz­pi­sa­ne przez całe jego pań­stwo, i już na noc­le­gi zwo­żo­no pro­wian­ty. Gdyż po­sta­no­wio­na była w woj­sku na­szym ma­nie­ra nie­miec­ka, że prze­cho­dząc mia­sta i na­koż­dej pre­zen­cie ofi­ce­ro­wie z sza­bla­mi do­by­ty­mi przed cho­rą­gwia­mi je­cha­li, to­wa­rzy­stwo zaś pi­sto­le­ty, cze­ladź ban­do­le­ty do góry trzy­ma­jąc. Ka­ra­nie zaś było za eks­ce­sy już nie ści­nać ani roz­strze­lać, ale za nogi u ko­nia uwią­zaw­szy włó­czyć po maj­da­nie tak we wszyst­kim, jak kogo na eks­ce­sie zła­pa­no, we­dług de­kre­tu lubo dwa, lubo trzy razy nakoło. I zda­ło się to zra­zu, że to nie­wiel­kie rze­czy; ale okrut­na jest męka, bo nie tyl­ko suk­nie, ale i cia­ło tak opa­da, że same tyl­ko zo­sta­ną ko­ści.

Ru­szy­ło się po­tem woj­sko do Ni­be­lu, stam­tąd do Apen­ra­de; stam­tąd zno­wu po­szli­śmy na zi­mo­wi­sko do Ha­dersz­le­wen, gdzie Wo­je­wo­da sam sta­nął z sa­mym tyl­ko puł­kiem na­szym kró­lew­skim i re­gi­men­tem jego dra­go­ni­jej, in­sze zaś puł­ki w Kol­dyn­ku, w Hor­sens i po in­nych wsiach i mia­stach; i lubo głę­biej mia­ło iść wqj­sko w duń­skie kró­le­stwo, ale uwa­żał to Re­gi­men­tarz, żeby sta­nąć na zimę jako naj­bli­żej z tej ra­cyi, żeby prze­cie wię­cej jeść chle­ba szwedz­kie­go ni­że­li duń­skie­go. Ja­koż tak było, bo przez całą zimę cza­ty na­sze do tam­tych wio­sek , mści­ły się na nich owych na­ro­du ich. A pi­sać by siła, co tam z nimi ro­bi­li cza­tow­ni­cy sta­wia­jąc so­bie przed oczy re­cen­tem od nich in­iu­rictm w oj­czyź­nie swo­jej. Pro­wa­dzo­no z czat wsze­la­kich pro­wian­tów wiel­ką ob­fi­tość, by­deł do­syć, owiec; do­stał ku­pić wołu do­bre­go za bity ta­lar, dwa mar­ki duń­skie; mio­dów pra­śnych wiel­ką wie­zio­no ob­fi­tość, bo po po­lach lada gdzie prze­stro­ne pa­sie­ki, a wszyst­ko psz­czo­ły w sło­mia­nych pu­deł­kach, nie w ulach; ryb wsze­la­kie­go ro­dza­ju po­do­stat­kiem, chle­ba siła, wiń­sko złe, ale zaś pe­ter­cy­men­ty i mio­dy do­bre; drew oma­le, zie­mią rznię­tą a su­szo­ną palą, z któ­rej wą­gle będą ta­kie, jako z drew dę­bo­wych nie mogą mieć fo­rem­niej­sze; je­le­ni, za­ję­cy, sarn nad za­miar i bar­dzo nie pło­che, bo się go nie koż­de­mu go­dzi szczwać. Wil­ków też tam nie masz i dla­te­go zwierz nie pło­chy, da się zje­chać i bli­sko do sie­bie strze­lić. A oso­bli­wie ta­ke­śmy ich ło­wi­li: upa­trzyw­szy sta­do je­le­ni w polu – bo to i nad wieś przy­cho­dzi­ło to li­cho jako by­dło – to się ich ob­je­cha­ło z tej stro­ny od rów­ne­go pola, a po­tem sko­czyw­szy na ko­niach i okrzyk uczy­niw­szy na­gna­ło się ich na te doły, gdzie zie­mię ko­pią do pa­le­nia – a są te doły bar­dzo głę­bo­kie i sze­ro­kie – to tego na­wpa­da­ło w doły, to do­pie­ro ich stam­tąd trze­ba było wy­włó­czyć a rznąć. O wil­kach na­mie­ni­łem, że ich tam nie masz, bo pra­wo ta­kie, że kie­dy wil­ka oba­czą, po­win­ni wszy­scy na gło­wę wy­cho­dzić z do­mów, tako po mia­stach, jako też i wsiach, i tak dłu­go owe­go wil­ka prze­śla­du­jąc go­nią, aż go albo umo­rzą, albo uto­pią, albo zła­pa­ją; to go nie odzie­ra­jąc, tak ze wszyst­kim na wy­so­kiej szu­bie­ni­cy albo na drze­wie obie­szą na gru­bym że­la­znym łań­cu­chu i tak to dłu­go wisi, póko ko­ści sta­je. Nie tyl­ko roz­mno­żyć, ale i prze­no­co­wać mu się nie da­dzą, kie­dy mu się do­sta­nie tam wniść na je­le­ni­nę z tego tu tyl­ko przy­stę­pu, któ­ry jest mię­dzy mo­rza­mi wą­ski, z in­szej zaś stro­ny nie ma nig­dzie przy­stę­pu,bo z jed­nę stro­nę Bał­tyc­kie Mo­rze, z dru­gą stro­nę, a sep­tem­trio­ne, oce­an ob­le­wa to kró­le­stwo. Z tam­tych wszyst­kich stron wilk nie ma przy­stę­pu, chy­ba żeby so­bie we Gdań­sku u pana… pre­zy­den­ta na­jął szma­gę do prze wozu, za­pła­ciw­szy od niej do­brze. Z tej ra­cyi zwie­rza wsze­la­kie­go wiel­ka tam jest ob­fi­tość; ku­ro­patw zaś nie masz z tej ra­cy­jej, że to jest głu­pie: prze­lęk­nąw­szy się lada cze­go, to pad­nie i na mo­rzu, i uto­nie.

Lud też tam na­dob­ny; bia­ło­gło­wy gład­kie i zbyt bia­łe, stro­ją się pięk­nie, ale w drew­nia­nych trze­wi­kach cho­dzą wie­skie i mie­sc­kie. Gdy po bra­ku w mie­ście idą, to taki uczy­nią ko­łat, co nie sły­chać, kie­dy czło­wiek do czło­wie­ka mówi; wyż­sze­go zaś sta­nu damy to ta­kich za­ży­wa­ją trze­wi­ków jako i Po­lki. W afek­tach zaś nie tak są po­wścią­gli­we jako Po­lki, bo lubo zra­zu ja­kąś nie­zwy­czaj­ną po­ka­zu­ją wsty­dli­wość, ale zaś za (jed­nym po­sie­dze­niem i przy­mó­wie­niem kil­ku słów zby­tecz­nie i za­pa­mię­ta­le za­ko­cha­ją i po­kryć tego ani umie­ją; ojca i mat­ki, po­sa­gu bo­ga­te­go go­to­wiu­sień­ka od­stą­pić i je­chać za tym, w kim się za­ko­cha, choć­by na kraj świa­ta. Łóż­ka do sy­pia­nia mają w ścia­nach za­su­wa­ne tak jako sza­fa, a po­ście­li tam okrut­nie siła ście­lą. Nago sy­pia­ją, tak jako mat­ka uro­dzi­ła, i nie mają tego za żad­ną sro­mo­tę roz­bie­ra­jąc się i ubie­ra­jąc jed­no przy dru­gim, a na­wet nie strze­gą się i go­ścia, ale przy świe­cy zdej­mu­ją wszy­stek or­na­ment; a na ostat­ku i ko­szu­lę zdej­mie i po­wie­sza to wszyst­ko na ko­łecz­kach, i do­pie­ro tak nago, drzwi po­za­my­kaw­szy, świe­cę za­ga­siw­szy, to do­pie­ro w owę sza­fę wla­zie spać. Kie­dy­śmy im mó­wi­li, że to tak szpet­nie, u nas tego i żona przy mężu nie uczy­ni, po­wie­da­ły, że „tu u nas nie masz żad­nej sro­mo­ty i nie rzecz jest wsty­dzić się za swo­je wła­sne człon­ki, któ­re Pan Bóg stwo­rzył”. Na to zaś na­gie sy­pia­nie po­wie­da­ją, że „ma do­syć za swe ko­szu­la i in­szy ubiór, co mi słu­ży przez dzień i okry­wa mię; po­win­na też przy­najm­niej w nocy mieć swo­ję ochro­nę, a do tego co mi po tym ro­ba­ki, pchły brać z sobą na noc­leg do łóż­ka i dać się im ką­sać ma­jąc od nich w smacz­nym spa­niu prze­szko­dę!” Róż­ne nie­cno­ty wy­ra­bia­li im nasi chłop­cy, ale prze­cie nie prze­ło­ma­no zwy­cza­ju. Wi­wen­da ich uciesz­na bar­dzo, bo rzad­ko co cie­płe­go je­dzą, ale na cały ty­dzień róż­ne po­tra­wy w ku­pie uwa­rzyw­szy, tak na zim­no tego po kęsu za­ży­wa­ją, a czę­sto, na­wet kie­dy młó­cą – bo tak tam bia­ło­gło­wa młó­ci ce­pa­mi jako i chłop – le­d­wie nie za koż­dym sno­pa omłó­ce­niem to po­się­dą na sło­mie i wziąw­szy chle­ba i ma­sła, któ­re za­wsze z jasz­czem stoi, to sma­ru­ją i 'je­dzą, to zno­wu wsta­ną i ro­bią; i tak to czę­sto czy­nią, a po ką­sku. Wołu, wie­prza albo ba­ra­na kie­dy za­bi­ją, to naj­mniej­szej kro­ple krwie nie ze­psu­ją, ale ją wy­to­czą w na­czy­nie; na­mie­szaw­szy w to krup jęcz­mien­nych albo ta­tar­cza­nych to tym kisz­ki owe­go by­dlę­cia na­dzie­ją i ra­zem w ko­tle uwa­rzą, i osnu­ją to wień­cem na wiel­kiej mi­sie koło gło­wy owe­goż by­dlę­cia te kisz­ki, i tak to na sto­le sta­wia­ją przy koż­dym obie­dzie, i je­dzą za wiel­ki spe­cy­jał. Etiam i w do­mach szla­chec­kich tak czy­nią; i mnie czę­sto­wa­no tym do uprzy­krze­nia, ażem po­wie­dział, że się Po­la­kom tego jeść nie go­dzi, boby nam psi nie­przy­ja­ciół­mi byli, gdyż to ich po­tra­wa. Pie­ców w do­mach nie mają, chy­ba wiel­cy pa­no­wie, bo od nich wiel­ki po­da­tek na kró­la idzie; po­wie­da­li, że sto bi­tych ta­le­rów od jed­ne­go na rok. Ale ko­mi­ny mają sze­ro­kie, przy któ­rych krze­se­łek stoi tak wie­le, ile w domu osób; to się tak ogrze­wa­ją po­siad­szy. Albo też dla lep­sze­go izby za­grza­nia w śrzod­ku izby jest ro­wek jako ko­ryt­ko; to go wą­gla­mi na­peł­niw­szy ro­ze­dmą z jed­ne­go koń­ca i tak się to ża­rzy i cie­pło czy­ni.

Ko­ścio­ły tam bar­dzo pięk­ne, któ­re przed­tem by­wa­ły ka­to­lic­kie, na­bo­żeń­stwo też pięk­niej­sze ni­że­li u na­szych” pol­skich kal­wi­ni­stów, bo są oł­ta­rze, ob­ra­zy po ko­ścio­łach. By­wa­li­śmy na ka­za­niach, gdyż umyśl­nie dla nas go­to­wa­li się po ła­ci­nie i za­pra­sza­li na swo­je pre­dyk­ty – bo to tam tak zo­wią ka­za­nie – i tak ka­za­li cir­cum­spec­te , żeby naj­mniej­sze­go sło­wa nie wy­mó­wić con­tra fi­dem , rzekł­by kto, że to rzym­ski ksiądz każe; i tym glo­ria­ban­tur mó­wiąc to, że „my w to wie­rzy­my co i wy, da­rem­nie nas na­zy­wa­cie od­szcze­pień­ca­mi”. Ale po sta­re­mu ksiądz Pie­kar­ski ła­jał o to, co­śmy tam by­wa­li; dru­gi bar­dziej dla­te­go by­wał, żeby wi­dzieć pięk­ne pan­ny i ich oby­cza­je. Jest ta­kie ich na­bo­żeń­stwo, co Niem­cy oczy za­sło­nia­ją ka­pe­lu­sza­mi, a bia­ło­gło­wy tymi swy­mi kwe­fa­mi i schy­liw­szy się wło­żą gło­wy pod ław­ki, to im wten­czas nasi chłop­cy naj­bar­dziej książ­ki kra­dli, chust­ki etc. Po­strzegł raz mi­ni­ster i okrut­nie się śmiał, tak że ka­za­nia przed śmie­chem nie mógł skoń­czyć. I my tak­że, co­śmy na to pa­trza­li, mu­sie­li­śmy się śmiać. Stu­pe­bant lu­te­ra­ni, że się śmie­je­my i ka­zno­dzie­ja się z nami śmie­je. Przy­to­czył po­tem przy­kład o owym żoł­nie­rzu, któ­ry pro­sił ere­mi­ty, żeby się za nie­go mo­dlił; klęk­nął ere­mi­ta na mo­dli­twę, a on mu tym­cza­sem po­rwał ba­ran­ka, co za nim tłu­mo­czek no­sił, i uciekł. Przy do­koń­cze­niu tego przy­kła­du exc­la­ma­vit: O de­vo­tio­nem su­pra de­vo­tio­nes! al­ter orat, al­ter fu­ra­tur . Od tego cza­su, kie­dy już mia­ły po­kryć gło­wy, to po­cho­wa­ły wprzód książ­ki i chust­ki, a po sta­re­mu i to nie było bez śmie­chu, jed­na na dru­gą spoj­rzaw­szy. Kie­dym z nimi dy­sz­ku­ro­wał, na jaką pa­miąt­kę gło­wy kry­ją i oczy za­sła­nia­ją, po­nie­waż tak nie czy­nił Pan Chry­stus ani apo­sto­ło­wie, ża­den nie umiał od­po­wie­dzieć; je­den tyl­ko tak po­wie­dział, że na tę pa­miąt­kę, że Ży­dzi za­sło­nia­li Panu Chry­stu­so­wi i ka­za­li mu pro­ro­ko­wać. Ja im na to od­po­wie­dział: „Chce­cie li w tym na­le­ży­cie wy­ra­zić re­cor­da­tio­nem pas­sio­nis Do­mi­ni, to was przy tym za­sło­nie­niu trze­ba w kark pię­ścią bić, bo tam tak czy­nio­no”; aleć na to zgo­dy nie było. Pręd­ko o tym na­bo­żeń­stwie wie­dział kur­fistrz bran­do­bur­ski i kie­dy u nie­go był' sta­ro­sta ka­niow­ski, rze­cze: „Dla Boga, prze­strzeż WP Jść Pana Wo­je­wo­dę ode mnie, żeby za­ka­zał pa­nom Po­la­kom w ko­ście­le by­wać, bo się ich pew­nie siła po­na­wra­ca na wia­rę lu­te­rań­ską, gdyż jako sły­szę, tak się go­rą­co mo­dlą, aż chust­ki pan­nom duń­skim ta go­rą­cość po­że­ra.” Wo­je­wo­da się sro­dze śmiał z tej prze­stro­gi.

Ten Wil­helm ksią­żę bar­dzo się nam grzecz­nie sta­wiał, we wszyst­kich oka­zy­jach ako­mo­do­wał się, czę­sto­wał, po pol­sku cho­dził. Kie­dy woj­sko prze­cho­dzi­ło, jako zwy­czaj­nie ten tego, ten też tego po­mi­ja, to on wy­szedł przed na­miot lubo też przed stan­cy­ją, je­że­li w mie­ście stał, to trzy­mał tak dłu­go czap­kę, póko wszyst­kie nie po­prze­cho­dzii­ły cho­rą­gwie. Pono też to spo­dzie­wał się, że go za­wo­ła­ją na pań­stwo post fata Ka­zi­mie­rza. Ja­koż le­d­wie by było do tego nie przy­szło, gdy­by był nie… po­drwił po­seł pod­czas elek­cy­jej; któ­re­mu gdy rzekł se­na­tor je­den: „Niech ksią­żę JMość po­rzu­ci Lu­tra, a bę­dzie u nas kró­lem”, exar­sit na te sło­wa de­kla­ru­jąc, żeby tego nie uczy­nił i dla ce­sar­stwa, a co mu ksią­żę miał bar­dzo za złe i kon­fun­do­wał go, że tak ab­so­lu­te po­wie­dział nie spy­taw­szy go się o to.

Tam bę­dąc, w Da­ni­jej, zno­sił się z nim Wo­je­wo­da czę­sto, gdyż on był in per­so­na kró­la pol­skie­go i miał ko­men­dę jako nad na­szym, tak i nad ce­sar­skim woj­skiem, któ­re­go było 14 ty­się­cy z ge­ne­ra­łem Moh­te­ku­ku­lem, a z nim było Pru­sa­ków 12 ty­się­cy, ale lep­sze­go ludu ni­że­li ce­sar­scy i wo­le­li­śmy za­wsze z nimi na im­pre­zę ni­że­li z ce­sar­ski­mi i nie­do­brze było bli­sko z nimi obo­zem sta­wać, bo nam za­raz do na­sze­go obo­zu na­sła­li szwa­czek. I to dziw­na, że w kra­ju tak ob­fi­tym, gdzie u nas wszyst­kie­go było peł­no, a oni byle ty­dzień na miej­scu po­sta­li, to za­raz do nas po kwe­ście przy­sła­li żony. Przy­szła ko­bie­ta na­dob­na, mło­da, a chu­da ja­ko­by z naj­cięż­sze­go ob­lę­że­nia, to ora­cy­ja taka wszyst­ka przy­szed­szy do sza­ła­su: „Mo­span Po­lak, daj trosz­ki kleb, bę­dziem to­bie ko­szul uszyć.” To spoj­rzaw­szy na owę nędz­ną, to się mu­sia­ło dać jał­muż­nę; komu też po­trze­ba było ko­szu­le szyć, to szy­ła i ty­dzień, i dwie nie­dzie­li. Ja­koż nie­trud­no było o płót­no, bo ich wo­zi­li z cza­ty po­do­stat­kiem, a uszyć nie miał kto, bo­śmy w woj­sku mie­li tyl­ko jed­nę ko­bie­tę, trę­bacz­kę; z tej ra­cy­jej tedy była z nich wy­go­da. Jak się zaś ich mę­żo­wie nie mo­gli do­cze­kać, to przy­szli szu­kać ich od sza­ła­su do sza­ła­su; sko­ro zna­lazł, to ją wziął ze sobą po­dzię­ko­waw­szy, że ją prze­ży­wio­no. Je­że­li też jesz­cze była po­trzeb­na, że ko­szu­le nie do­szy­ła, to jeno było dać mę­żo­wi su­cha­rów, to po­szedł, zo­sta­wiw­szy ją na dal­szy czas, a sam do niej nad­cho­dził cza­sa­mi. To tak mał­pa nie­jed­na tak się po­pra­wi­ła za dwie nie­dzie­li, że jej zaś mę­żo­wie nie po­po­zna­wa­li

Aż tam już ra­dzą, jako się pod­szań­co­wać, jako mury rą­bać, a czym rą­bać, nie wspo­mnie­li. A sie­kie­ry kędy? Do­pie­ro za­raz ka­zał straż­nik Wo­ło­szy spod cho­rą­gwie, żeby się roz­je­cha­li po wsiach o mil dwie albo trzy o przy­czy­nie sie­kier. Jesz­cze nie świ­ta­ło, a już pięć­set sie­kier na ku­pie na­kła­dzio­no. Sko­ro tedy ze­ga­ry po­czę­ły bić 4 z pół­noc­ka, ka­za­no trą­bić po­bud­kę, sam wstał mało co śpiąc, owe sie­kie­ry ka­zał po­dzie­lić mię­dzy cho­rą­gwie i pie­cho­tę. W go­dzi­nę po po­bud­ce ka­zał otrą­bić, żeby byli go­to­wi do sztur­mu za go­dzi­nę i żeby sno­py koż­dy niósł przed sobą na pier­siach dla po­strza­łu od ręcz­nej strzel­by, aże­by wszy­scy wraz sko­czyw­szy pod mury i jako naj­le­piej przy­ci­snąw­szy się do muru, żeby z góry nie ra­żo­no, a dru­gim od­strze­li­wać: Sko­ro tedy świ­tać po­czę­ło, po­de­mknę­ło się woj­sko bli­żej pod mia­sto, ja też do­pie­ro do księ­dza. Rze­cze mi po­tem : „Pan po­rucz­nik Char­lew­ski pro­si się z ocho­ty do prze­wo­dze­nia cze­la­dzi. Nie­chże tam już oni idą, a Wść zo­stań.” Od­po­wiem: „Już to wszy­scy sły­sze­li, żeś mię WPan pro­sił, i ro­zu­miał­by kto o mnie, że ja się lę­kam: pój­dę.”

Ja­ke­śmy z koni zsie­dli, aż też zsia­da Ko­sow­ski Pa­weł i Łąc­ki. Było nas tedy przy cze­la­dzi spod na­szej cho­rą­gwie pięć; ale po sta­re­mu ko­men­da przy mie była, bo mi już była od­da­na, póko owi star­si żoł­nie­rze nie na­my­śli­li się na ocho­tę. Od­daw­szy się tedy bo­skiej i Jego Naj­święt­szej Mat­ki pro­tek­cy­jej, koż­dy swo­je z osob­na Jego ś. Ma­je­sta­to­wi po­szlu­biw­szy wota, z kom­pa­ni­ją się też już tak wła­śnie (jako na śmierć po­że­gnaw­szy sta­nę­li­śmy już osob­no od kon­nych. Ksiądz Pie­kar­ski, je­zu­ita, uczy­nił do nas eg­zor­tę w ten sens:

„Lubo wdzięcz­na jest Bogu ofia­ra koż­da z ser­ca szcze­re­go dana, oso­bli­wie kto krew swo­ję za do­sto­jeń­stwo Jego świę­te­go na plac nie­sie Ma­je­sta­tu, naj­mil­sza ze wszyst­kich vic­ti­ma . Za cóż po­bło­go­sła­wił Abra­ha­mo­wi, że wszy­stek świat jego odzie­dzi­czy­ło ple­mię? Tyl­ko za to, że za jed­no bo­skie roz­ka­za­nie z ocho­tą krew uko­cha­ne­go kon­se­kro­wał Iza­aka. Woła na nas krzyw­da bo­ska od tego na­ro­du po­nie­sio­na; wo­ła­ją świąt­ni­ce Pań­skie od nich po ca­łej Pol­sz­cze spro­fa­no­wa­ne; woła krew bra­ci na­szych i oj­czy­zna ręką ich spu­sto­szo­na; woła na osta­tek Naj­święt­sza Pan­na, Mat­ka

Bo­ska, któ­rej imie­nia prze­czy­ste­go że ten na­ród jest bluź­nier­cą, że­by­śmy za te uję­li się szcze­rze pre­ten­sy­je, żeby w oso­bach na­szych wi­dział jesz­cze świat nie­umar­łą przod­ków na­szych sła­wę i fan­ta­zy­ją. Nie­sie­cie tu, od­waż­ni ka­wa­le­ro­wie, z Iza­akiem krew swo­ję na ofia­rę Bogu; upew­niam was imie­niem bo­skim, że kogo Bóg jako Iza­aka samą jego kon­te­stu­jąc się in­ten­cy­ją zdro­wo z tej wy­pro­wa­dzi oka­zy­jej, i sła­wą do­brą, i wszel­kim swo­im kom­pen­so­wać mu to bło­go­sła­wień­stwem; kogo by­_zaś co­kol­wiek po­tka­ło, za Naj­święt­szy Ma­je­stat i Mat­ki Jego wy­la­na kro­pla krwie, by naj­cięż­sze, wszyst­kie ob­my­je grze­chy i wiecz­ną bez wąt­pie­nia, w nie­bie zgo­tu­je ko­ro­nę. Od­daj­cież się temu, któ­ry dziś ubo­go dla was w ja­se­łecz­kach po­ło­żo­ny, krew swo­ję ochot­nie dla zba­wie­nia wa­sze­go ofia­ru­je Bogu Ojcu. Ofie­ruj­cież te swo­je te­raź­niej­sze ac­tio­nes w nad­gro­dę ju­trzen­ne­go na­bo­żeń­stwa, któ­re zwy­czaj­nie o tym cza­sie od­pra­wie­my wi­ta­jąc no­we­go go­ścia – Boga w cie­le ludz­kim na świat ze­sła­ne­go. A ja w Tym mam na­dzie­ję, któ­re­go prze­naj­święt­sze wspo­mi­nam imię Je­zus, i w przy­czy­nie Prze­naj­święt­szqj Jego Mat­ki, do któ­rej wo­łam: Vin­di­ca ho­no­rem Fi­lii Tui. Przy­czy­ną swo­ją, Mat­ko, u Syna spraw to, żeby tę ra­czył po­bło­go­sła­wić im­pre­zę, żeby tę za­cną ka­wa­le­ry­ją szczę­śli­wie z tego upa­łu ra­czył wy­pro­wa­dzić i na dal­szy za­szczyt swe­go Bo­skie­go kon­ser­wo­wać Ma­je­sta­tu. Tych tedy w przed­się­wzię­tą dro­gę daję wam wo­dzów, za­stęp­ców, opie­ku­nów; w tym grun­tow­ną po­kła­dam na­dzie­ję, że was wszyst­kich po­wra­ca­ją­cych w do­brym wi­tać będą zdro­wiu.”

Mó­wił po­tem z nami akt skru­chy i wszyst­kie cyr­kum­stan­cy­je te, co się za­cho­wu­ją z owy­mi, któ­rzy już pod miecz idą. Przy­stą­piw­szy się ja do nie­go bli­żej i mó­wię: „Pro­szę ja też, mój do­bro­dzie­ju, o oso­bli­we bło­go­sła­wień­stwo.” Ści­snął mię z ko­nia za gło­wę i bło­go­sła­wił, a zdjąw­szy z sie­bie re­li­kwie, wło­żył na mnie: „Idź­że śmie­le, nie bój się.” Ksiądz Dą­brow­ski, też je­zu­ita, tak­że do in­szych puł­ków jeź­dzi, pra­wi, wię­cej pła­cze, ni­że­li mówi; bo ta­kie miał vi­tium , że choć był nie­zły ka­zno­dzie­ja, że jak co po­czął mó­wić, roz­pła­kał się i nie skoń­czył ka­za­nia, a na­ro­bił śmie­chu..

A tym­cza­sem po­wra­ca trę­bacz do nich po­sła­ny czę­stu­jąc ich pa­ro­lem, je­że­li chcą. „Czyń­cie z nami, co wam fan­ta­zy­ja każe ka­wa­ler­ska; my też tak­że, ja­ke­śmy się was w Pol­sz­cze­nie bali, tym bar – dziej' i tu nie bo­je­my.” A po­tem za­raz i strze­lać po­czę­li; lek­ce bo nas wa­ży­li wi­dząc, że dział­ka i jed­ne­go nie mamy, pie­cho­ty tyl­ko je­den re­gi­ment, a Pia­se­czyń­skie­go czte­ry szwa­dro­ny i se­me­nów trzy­sta, ale bar­dzo do­brych. Na kon­nych oni mó­wi­li, że to lu­dzie do sztur­mów nie­zwy­czaj­ni; pój­dzie to w roz­syp­kę, jak raz ognia da­dzą, bo tak sami więź­nio­wie po­wie­da­li. Koż­dy z pa­choł­ków trzy­ma ów snop sło­my przed sobą, to­wa­rzy­stwo zaś w pan­cer­zach tyl­ko, nie­któ­rzy też z kał­ka­na­mi. A wtem przy­jeż­dża Wo­je­wo­da i mówi: „Nie­chże was Bóg ma w swo­jej pro­tek­cy­jej i imię Jego świę­te. Ru­szaj­cież się, a jak się przez fosę prze­pra­wi­cie, skocz­cież pod mury we wszyst­kim bie­gu, bo już wam pod mu­ra­mi nie mogą tak szko­dzić.” Że nam tedy du­chow­ni ka­za­li to ofia­ro­wać in me­mo­riam jutrz­ni, bo to sa­mym było świ­ta­niem w dzień Na­ro­dze­nia Pań­skie­go, za­czą­nem ja z wymi, co w mo­jej ko­men­dzie byli: Już po­chwal­my Kró­la tego… etc. Wol­ski tak­że Pa­weł, że po­tem był sta­ro­stą li­tyń­skim, to­wa­rzysz na­ten­czas kró­lew­skiej pan­cer­nej cho­rą­gwie, co tak­że swo­jej cho­rą­gwie cze­ladź przy­wo­dził, ka­zał toż śpie­wać. Tak Bóg dał, że spod tych cho­rą­gwi i jed­na du­sza nie zgi­nę­ła, a u in­szych, co nie śpie­wa­li, po­wy­ty­ka­no dzie­się­ci­nę. Sko­ro­śmy tedy do fosy przy­szli, okrut­nie po­czę­ły pa­rzyć owe sno­py sło­my. Już się cze­la­dzi trzy­mać uprzy­krzy­ło i po­czę­li je ci­skać w fosę; jaki taki, oba­czyw­szy u pierw­szych, tak­że czy­nił i wy­rów­na­li owę fosę, tak że już da­le­ko le­piej było prze­pra­wiać się tym, co na ostat­ku szli, ni­że­li nam, co­śmy szli w przo­dzie z puł­ku kró­lew­skie­go. Bo źle było z owy­mi sno­pa­mi dra­pać się do góry po śnie­gu na wał; kto jed­nak swój wy­niósł, po­ma­gał i znaj­do­wa­no w nich kulę, co i do po­ło­wy nie prze­wier­cia­ła. Wy­cho­dząc tedy z fosy ka­za­łem ja swo­im wo­łać: „Je­zus, Ma­ry­ja!”, lubo insi wo­ła­li: „Hu, hu, hu!”, bom się spo­dzie­wał, że mi wię­cej po­mo­że Je­zus ni­że­li ten ja­kiś pan Hu. Sko­czy­li­śmy tedy we wszyst­kim bie­gu pod mury, a tu jako grad lecą kule, a tu jaki taki stęk­nie, jaki taki o zie­mię się ude­rzy. Do­sta­ło mi się tedy z moją wa­ta­hą, że przy sro­gim fi­la­rze albo ra­czej na­roż­ni­ku było ja­kieś okno, w któ­rym sro­dze gru­ba że­la­zna kra­ta; za­raz tedy pod ową kra­tą ka­za­łem mur rą­bać na od­mia­nę: ci się zmor­du­ją, a ci we­zmą. Było zaś na dru­gim pię­trze nad nami ta­kie okno z ta­kąż kra­tą. Z tam­te­go okna strze­la­no do nas, ale tyl­ko z pi­sto­le­tów, bo z dru­giej strzel­by nie mógł strze­lić do nas i wy­sa­dzić się ni­jak dla owej kra­ty; chy­ba tam do dal­szych mógł strze­lać. Jam też ka­zał do góry na­go­to­wać 15 ban­do­le­tów i jak rękę wy­tknie, wraz dać ognia. I tak się sta­ło, aż za­raz i pi­sto­let na zie­mię upadł. Nie śmie­li tedy już wię­cej rąk po­ka­zo­wać, ale tyl­ko ka­mie­nie wy­py­cha­li ona nas przez owę kra­tę; ale prze­cie już się tego było snad­niej uchro­nić ni­że­li kule. Tym­cza­sem jak rą­bią, tak rą­bią mur i na­ko­lu­sień­ko, jak kie­dy owo pinowski pie­cek kto obie­ga wko­ło], nie wie­dząc, gdzie­by Szwe­dom ręce wra­zić. Kie­dy (już koń­ce owej kra­ty wi­dać, ra­dzi­śmy, bo tu już grad na nas pada; dusz­koż­by co prę­dzej wniść pod dach, ale że nie było czym owej kra­ty wy­wa­żyć, mu­sie­li jesz­cze da­lej rą­bać. Sko­ro już mógł się je­den zmie­ścić, aż ja każę cze­la­dzi wła­zić po jed­ne­mu. Wol­ski, jako to chłop chci­wy, żeby to wszę­dy być wprzód, rze­cze: „Wle­zę ja.” Tyl­ko wlazł, a Szwed go tam za łeb. Krzyk­nie. Ja go za nogi. Tam go do sie­bie za­pra­szaj ; my go też tu na­zad wy­dzie­ra­my: le­d­wie­śmy chło­pa nie ro­ze­rwa­li. Woła na nas: „Dla Boga, już mię puść­cie, bo mię ro­ze­rwie­cie!” Krzyk­nę ja na swo­ich: „Daj­cie w okno ognia!” Wło­ży­li tedy kil­ka ban­do­le­tów w okno, dali ognia: za­raz Szwe­dzi Wol­skie­go pu­ści­li; do­pie­roż my, po jed­ne­mu.. Owym oknem la­zło już nas tam było z pół­to­ra­sta. In­te­rim idzie kil­ka rot musz­kie­te­rów, co to znać, co stam­tąd ucie­kli, po­wie­dzie­li. Już pra­wie wcho­dzą do skle­pu, aż tu da­dzą ognia w kupę; pa­dło ich sześć, dru­dzy w nogi w dzie­dzi­niec! Wy­cho­dzie­my tedy so­bie szczę­śli­wie z kle­pu i sta­nie­my sze­re­giem w dzie­dziń­cu, a tu co­raz wię­cej ową dziu­rą przy­by­wa. Oba­czyw­szy nas w dzie­dziń­cu do­pie­ro po­czę­li trą­bić i cho­rą­gwią bia­łą wy­wi­jać, co jest si­gnum pro­sze­nia o mi­ło­sier­dzie, od­mie­niw­szy w krót­kim cza­sie zwy­czaj na­ro­du swe­go świń­skie­go, co po­wie­da­li, że „nie pro­sie­my kwa­te­ru”. Z kupy tedy roz­cho­dzić się nie dam, póko nie oba­czę je­ne­ral­nej kon­fu­zy­jej nie­przy­ja­ciel­skiej; Wol­ski tak­że swo­im.

W dzie­dziń­cu nie masz nic, bo wszy­scy lu­dzie po­roz­sa­dza­ni, koż­dy swo­jej pil­no­wał kwa­te­ry. Aż tu wi­dać po wscho­dach z tych po­ko­jów, gdzie sam był ko­men­dant, że scho­dzą na dół musz­kie­te­ro­wie. Mó­wię do swo­ich to­wa­rzy­stwa: „Anoż, mamy go­ści.” Ka­za­li­śmy tedy sta­nąć cze­la­dzi sze­re­giem, nie kupą, tak ja­ko­by mie­sią­cem, bo nie tak razi sze­re­giem jako w ku­pie; a ka­za­li­śmy za­raz po wy­da­niu pierw­sze­go ognia za­raz wziąć na sza­ble. A tam w woj­sku mu­zy­ka trą­bi, w ko­tły ha­łas, grzmot, krzyk. Wy­cho­dzą tedy w dzie­dzi­niec i za­raz sta­wa­ją do or­dyn­ku; my też do nich po­stę­pu­je­my: już, już tyl­ko ognia dać do sie­bie. A tym­cza­sem z tych po­ko­jów, co przy bra­mie, po­czną ucie­kać; bo się już był Te­twin, obe­rsz­ter­lejt­nant, z dra­go­ni­ją wła­mał. Sko­cze­my tedy na tych, co nam w czo­le. Da­dzą ognia; z obu stron pa­dło kil­ka i tam też wzię­li­śmy ich na sza­ble. Wpa­dło ich kil­ka na wscho­dy, skąd przy­szli; dru­gich za­raz le­wym skrzy­dłem prze­rznię­to od wscho­dów, nuż siec. Co tam ucie­ka­ją przed Te­twi­nem, pra­wie jako pod smycz nam przy­cho­dzą; jako tedy tych, tak i tam­tych po­ło­ży­li­śmy mo­stem. Do­pie­ro co żywo z na­sze­go ry­cer­stwa w roz­syp­kę, w ra­bu­nek po po­ko­jach; po tych tam ką­tach zam­ko­wy­di bio­rą, ści­na­ją, gdzie kogo (za­sta­ną, zdo­bycz wy­no­szą. A Te­twin też wcho­dzi z dra­go­ni­ją ro­zu­mie­jąc, że on tam do zam­ku naj­pierw­szy wszedł – tru­pa leży gwałt, a nas tyl­ko z pięt­na­ście stoi to­wa­rzy­stwa, bo się już od nas po­roz­bie­ga­li – i że­gna się mó­wiąc: „A tych lu­dzi kto na­rznął, kie­dy was tu tak mało?” Od­po­wie­dział Wol­ski: „My, ale i dla was bę­dzie; ono wy­glą­da­ją z wie­że.” A wtem pro­wa­dzi tłu­ste­go ofi­ce­ra mło­dy wy­ro­stek. Ja mó­wię: „Daj sam, ze­tnę go.” On pro­si: „Niech go pier­wej roz­bie­rę, bo suk­nie na nim pięk­ne, po­krwa­wią się.” Roz­bie­ra go tedy, aż przy­szedł Ada­mow­ski, kraj cze­go ko­ron­ne­go to­wa­rzysz, Lesz­czyń­skie­go, i mówi: „Pa­nie bra­cie, gru­by ma kark na Wści mło­dą rękę, ze­tnę ja go.” Tar­gu­je­my się tedy, kto go ma ści­nać, a tym­cza­sem wpa­dli tam do skle­pu „ w któ­rym były pro­chy w becz­kach; po­braw­szy in­sze rze­czy, bio­rą też: i pro­chy w czap­ki, chust­ki, kto w co ma. Dra­gon zdraj­ca przy­szedł z lon­tem za­pa­lo­nym, bie­rze też proch: ja­koś iskra do­pa­dła. O Boże wszech­mo­gą­cy, kie­dy to huk­nie im­pet, kie­dy się mury po­czną trza­skać, kie­dy owe mar­mu­ry, ala­ba­stry la­tać! A była tam wie­ża na sa­mym rogu zam­ku nad mo­rzem, na któ­rej wierz­chu da­chu nie było, tyl­ko pła­sko cyną wszyst­ka po­kry­ta, tak jako w izbie po­sadz­ka; ryn­ny dla spły­wa­nia wód mo­sięż­ne, zło­ci­ste, a wo­ko­ło tego ba­la­sy i sta­tuy tak­że na ro­gach ta­kież z mo­sią­dzu a gru­bo zło­ci­ste; miej­scem też oso­by z bia­łe­go mar­mu­ru, ta­kie wła­śnie ja­ko­by żywe. Bo lu­bom ich tam in in­te­gro z bli­ska nie wi­dział, ale po roz­ru­ce­niu przy­pa­tro­wa­li­śmy się i jed­ną wy­rzu­ci­ły były pro­chy całą nie na­ru­szo­ną na tę stro­nę ku woj­sku, któ­ra wła­śnie taka była jak ko­bie­ta żywa; do któ­rej na dzi­wy się zjeż­dża­li je­den dru­gie­mu po­wie­da­jąc, że tam leży żona ko­men­dan­to­wa wy­rzu­co­na pro­cha­mi, a to le­ża­ła owa pac­twa, roz­krzy­żo­waw­szy się, in for­ma jako czło­wiek z pięk­ne­go cia­ła stwo­rzo­ny, że ro­ze­znać było trud­no, aż pra­wie po­ma­caw­szy twar­do­ści ka­mien­nej.

Na tej wie­żej albo ra­czej sa­lej kró­lo­wie ucie­chy swo­je mie­wa­li, ko­la­cy­je ja­da­li, tań­ce i róż­ne od­pra­wo­wa­li re­kre­acy­je, bo jest w ślicz­nym bar­dzo pro­spek­cie: może z niej wszyst­kie pra­wie kró­le­stwa swe­go wi­dzieć pro­win­cy­je, ale i część Szwe­cy­jej wi­dać. Tam na tę wie­żą ko­men­dant i wszy­scy, co przy nim byli, ucie­kli i stam­tąd o kwa­ter, lubo nie­ry­chło, pro­si­li; co mo­gli­by byli otrzy­mać, ale te pro­chy, któ­re di­rec­te pod tą wie­żą za­pa­li­ły się, wy­nio­sły ich bar­dzo wy­so­ko, bo wszyst­kie owe po­roz­sa­dzaw­szy pię­tra, jak ich wziął im­pet, to tak le­cie­li do góry prze­wa­la­jąc się tyl­ko mię­dzy dy­mem, że ich okiem pod ob­ło­ka­mi nie mógł doj­rzeć. Do­pie­ro zaś im­pet stra­ciw­szy, wi­dać ich było le­pi­qj, kie­dy na­zad po­wra­ca­li, a w mo­rze jako żaby wpa­da­li. Chcie­li nie­bo­żę­ta przed Po­la­ka­mi uciec do nie­ba, aleć ich tam nie pusz­czo­no; za­raz św. Piotr przy­warł furt­ki mó­wiąc: „A zdraj­cy! wszak wy po­wie­da­cie, że świę­tych ła­ska na nic się nie przy­go­dzi, in­stan­cy­ja ich do Pana Boga nie­waż­na i nie­po­trzeb­na. W ko­ścio­łach w Kra­ko­wie chcie­li­ście sta­wiać ko­nie stra­sząc je­zu­itów, aż wam mu­sie­li nie­bo­żę­ta zło­żyć się na okup­ną jako po­ga­nom; te­raz czę­sto­wał was Czar­niec­ki po­ko­jem i zdro­wiem chciał da­ro­wać: po­gar­dzi­li­ście. Pa­mię­ta­cie, co­ście w san­do­mier­skim zam­ku zdra­dziec­ko pro­chy na Po­la­ków pod­sa­dzi­li, a prze­cie i tam Pan Bóg obro­nił od śmier­ci, kogo miał obro­nić; wy­rzu­ci­ły pro­chy pana Bo­bo­lę, szlach­ci­ca ta­mecz­ne­go, i z ko­niem aż za Wi­słę na dru­gą stro­nę, a prze­cie zdro­wy zo­stał. I te­raz strze­la­li­ście gę­sto, a nie­wie­le­ście na­bi­li Po­la­ków – cze­muż? Bo ich anio­ło­wie strze­gą, a was – czar­ni, a toż ma­cie ich usłu­gę.” Miły Boże, ja­kie to spra­wie­dli­we sądy Two­je! Szwe­dzi na­szym Po­la­kom tak wy­rzą­dzi­li w San­do­mie­rzu za­sa­dziw­szy miny zdra­dziec­ko w zam­ku, a tu sami na się zbu­do­wa­li sa­mo­łów­kę. Bo im to nasi nie z umy­słu uczy­ni­li, po­nie­waż i sa­mych ten­że przy­pa­dek po­żarł ze dwu­na­stu. Nie wie­dzia­no tedy, kto tam z na­szych zgi­nął, ale się tyl­ko do­ro­zu­mie­wa­no, kie­dy ani ży­we­go, ani za­bi­te­go nie zna­le­zio­no. Wi­dzie­li to spec­ta­cu­lum kró­lo­wie oba: duń­ski i szwedz­ki, wi­dzia­ły wszyst­kie woj­ska ce­sar­skie i bran­do­bur­skie, ale ro­zu­mie­li, że to Po­la­cy try­umf ja­kiś czy­nią in lau­dem Do­mi­ni­cae Na­ti­vi­ta­tis. Ra­dzie­jow­ski tedy Ko­ryc­ki po­wie­da­li kró­lo­wi szwedz­kie­mu, przy któ­rym jesz­cze na­ten­czas byli, że to coś in­sze­go; nie masz tego u Po­la­ków zwy­cza­ju, tyl­ko na Wiel­ka­noc­ne Świę­ta.

Po owej szczę­śli­wej wik­to­ry­jej, zro­biw­szy tę ro­bo­tę pra­wie we trzech go­dzi­nach, za­raz tam osa­dził na tej for­te­cy Wo­je­wo­da ka­pi­ta­na Wą­so­wi­cza z ludź­mi. Po­szli­śmy na­zad, koż­dy do swe­go sta­no­wi­ska, bo trze­ba było w tak wiel­ką uro­czy­stość mszej świę­tej słu­chać. Mie­li­śmy księ­dza, ale nie było apa­ra­tu. Jeno co­śmy w lasy we­szli, aż ks. Pie­kar­skie­mu wio­zą apa­rat, po któ­ry był nocą wy­pra­wił. Tak tedy sta­nę­ło woj­sko; na­go­to­wa­no do mszej na pnia­ku ścię­te­go dębu i tam od­pra­wi­ło się na­bo­żeń­stwo, na­pa­liw­szy ogień do roz­grze­wa­nia kie­li­cha, bo mróz był tęgi. Te Deum lau­da­mus śpie­wa­no, aż po le­sie roz­le­ga­ło. Klęk­ną­łem ks. Pie­kar­skie­mu słu­żyć do mszej; uju­szo­ny ubie­ram księ­dza, aż Wo­je­wo­da rze­cze: „Pa­nie” bra­cie, przy­najm­niej ręce umyć.” Od­po­wie ksiądz: „Nie wa­dzi to nic, nie brzy­dzi się Bóg krwią roz­la­ną imie­nia swe­go.” A po­tem na­szych luź­nych spo­ty­ka­li­śmy wie­zą­cych nam su­ple­ment róż – ny. Gdzie kto swe­go za­stał, tam siadł i jadł z owe­go wczo­raj­sze­go gło­du. Wo­je­wo­da we­so­ło je­chał, że to pra­wie nie­zwy­czaj­nym przy­kła­dem, bez ar­ma­ty i pie­chot, wziął for­te­cę taką; to utru­mque mógł­by był mieć od kur­fi­strza bli­sko sta­ją­ce­go, ale fan­ta­zy­ja w nim była, że nie chciał się kła­niać, ale żeby do nie­go sa­me­go ta re­gu­lo­wa­ła się sła­wa. Ufa­jąc w Bogu po­rwał się i do­ka­zał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: