- W empik go
Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego. Tom 1 - ebook
Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 427 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jana Duklana Ochockiego,
Z pozostałych po nim rękopismów przepisane i wydane
Przez
J. I. Kraszewskiego.
Qui audiunt audita dicunt, qui vident plene sciunt
Plautus.
Tom pierwszy.
Wilno.
Nakładem i Drukiem Józefa Zawadzkiego.
1857.
Drukować pozwolono, z warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury, po wydrukowaniu prawem przepisanej, liczby exemplarzy. Wilno dnia 5 Września 1856 roku.
Cenzor Radzca Stanu i Kawaler
A. Muchin.Słówko od wydawcy.
Przez lat dwadzieścia kilka rękopism Ochockiego różne przechodząc koleje, dziś idzie pod sąd publiczny. Czytano go oddawna pożyczając od rodziny na Wołyniu, chodził po rękach obudzając ciekawość i żywe zajęcie, wreście posłużył cząstkowo jako materyał autorowi Stolnikowicza Wołyńskiego , a może i innym co się do tego niebardzo przyznać zechcą; – to wszystko jednak wcale go niewyczerpało, bo tu nad drobne szczegóły i rysy pojedyńcze ciekawszą i ważniejszą jest całość, typ człowieka niezmiernie charakterystyczny, obraz epoki skreślony ręką współczesną, aż do zbytku prawdomówną i szczerą życia pełną.
Odczytawszy te pamiętniki, sądzimy że ogłoszenie ich, o ile możności całkowite i wierne, nie może być bez pożytku, sąd nasz w tej mierze zgadza się ze zdaniem wszystkich co je w ręku mieć mogli. Nic w nich dodać, nic zmienić nie mamy odwagi, dajemy je jak są, zaledwie gdzieniegdzie oczyściwszy z błędów kopijsty lub niepoprawności z pospiechu pochodzących, zachowując jak najpilniej niestartą cechę epoki, która nam je przekazała, Co się tycze pojęcia faktów, sądów, przekonań, rozumowań, te, choć w wielu rzeczach jak to łatwo czytelnik dostrzeże, zgadzać się ze zdaniem naszem nie mogły – wieki nas dzielą! – przeinaczać je sądziliśmy występkiem przeciw dziejom i przeszłości. Odjęłoby to barwę tej księdze, wielce w nią bogatej i naiwnej do podziwu w malowaniu scen i stron życia ludzkiego, jakich byśmy dziś dotknąć nie śmieli. Skutek to poprawy naszej moralnej, czy hypokryzii wieku? nie wiem. Może potroszę, obojga.
Nie będziemy się tu rozszerzać nad ocenieniem pamiętników Ochockiego, sąd o nich zostawując czytelnikom i krytyce; bylibyśmy może stronni, ale w spuściźnie XVIII w. i lat następujących, nic równie charakterystycznego, tak odtwarzającego życie nasze, nie znajdujemy. W swoim rodzaju, mutatis mutandis, z różnicą XVII i XVIII wieku, to drugi pan Pasek; naiwnością, nieustępujący swemu protoplascie. Sądząc jednak o nim potrzeba mieć na względzie epokę w którey żył, ludzi jakiemi z młodu był otoczony, wychowanie, okoliczności które nań wpływały, przykład, ducha wieku i wszystko co go czyniło takim jakim się nam tu z nieporównaną szczerotą przedstawia. Nieraz uśmiechnąć się tu przyjdzie, czasem oburzyć i dźwignąć ramionami, ale rzuciwszy książkę, pewien jestem, że każdy z czytelników lepiej i jaśniej znać będzie żywot przeszłej, blizkiej nas epoki, niżeli wprzód się go domyślał, odgadywał, lub z odgadywanych tworzył sobie obrazów.
To właśnie stanowi główną wartość pamiętników Ochockiego; malują w sposób nieporównany epokę.
Jedyną pracą naszą było, aby redagując pamiętniki, jak najmniej ich dotykać, i jak najcalszemi zostawić: zdaje się żeśmy to spełnili z największą sumiennością.
Nic tu niema naszego, nic wciśnionego i do najmniejszej też zasługi nie rościm sobie prawa; będąc tu tylko przepisywaczem i wydawcą. Z drugiej strony uroczyście protestujemy, przeciw wszelkim do nas ściągać się mogącym, z powodu tych pamiętników, urazom osobistym i familijnym, których obudzić strzegliśmy się jak najmocniej. Sąd o ludziach jest przekonaniem P. Ochockiego, dotykać go niegodziło się, ale odpowiadać zań nie możemy.
D. 22 Sierpnia 1855. Żytomierz.I. WSTĘP.
Skończyłem siedmdziesiąt sześć lat życia – kawał to czasu, kawał! a kto tyle przeżył, musiał i napatrzeć się wiele i doświadczyć nie mało i nie jedną przejść losu koleją i z wiela zetknąć się ludźmi, i ucierpieć i przyboleć i nauczyć się i zapamiętać.
Wyszedłem w świat szeroki, wypuszczony ze szkół, w ostatnim dwudziestoleciu osiemnastego wieku, i nie zamarłem wegetując niedołężnie w zakątku rodzinnym, jak się to wielu z naszej braci szlachty trafiało; posunąłem się między ludzi, szczęśliwym trafem wpadłem w świetne towarzystwo jednej ze znakomitych choć smutnych epok dziejów naszych, otarłem się o ludzi wybranych, do dziś dnia pamiętnych rolą jaką odegrywali w tej chwili ciężkiej i tylu następstwami brzemiennej. Dziś to już daleka przeszłość, sen jakiś mglisty – osobiste nasze dzieje i widoki dobra powszechnego, czas uniósł na swoich skrzydłach, wspomnienie pozostałe obudza to rozrzewniające uczucie, to niezłagodzoną boleść. Dla czegożbym tym skarbem pamiątek, nic miał się z drugiemi podzielić?
Nie przedsiębiorę pisać historyi, czuję że to nad moje siły, podejmą się jej ludzie którym Bóg dał i jenjusz i pracą zdobyte obszerne wiadomości – mnie skromniejszy udział pozostaje. Tamci wypowiedzą prawdę całą, dobędą z martwych przeszłość ziemi krwią braci naszych oblanej – ja piszę tylko pamiętnik własnego życia, z pozostałych mi notat, z żywej jeszcze i nie osłabłej, dzięki Bogu, pamięci; odmaluję tę tylko część obrazu, którą mi się widzieć, w której mi się działać dostało.
Kocham tę przeszłość moją! może mnie do niej wiąże urok jaki dla starych mają wspomnienia dzieciństwa i najdroższej epoki życia nieodżałowanej młodości; może ku niej zwraca ta wiara nie wygasła, że lepiej choć inaczej było za dni naszych, których dzisiejszy postęp i cywilizacya ani zastąpić, ani pamiątki zatrzeć potrafią. Formy, zwyczaje, drobnostki nawet najmniejsze, dziś sponiewierane i wyśmiane, wszystko co się do tamtych czasów odnosi, łzę rozczulenia wyprowadza z oka i miłem jakiemś uczuciem karmi serce. Nim przystąpię do opowiadania sięgającego ostatnich lat osiemnastego wieku, muszę wprzód nieco powiedzieć jakie za czasów moich dziecinnych były zwyczaje, obyczaje i życie społeczne pozostałe nam po sześćdziesięciokilkoletniem panowaniu dwóch Sasów. Częścią sam na to jeszcze patrzałem, w części wiadomość o tem doszła mnie od ojca mojego, który obyczajem wszystkich dzieci szlacheckich i synów obywatelskich, był naprzód pokojowcem, potem dworzaninem, nareście marszałkiem dworu u hetmana Sosnowskiego. Za Augusta III jeszcze został on cześnikiem mozyrskim, później z tym już tytułem podpisał dyplom elekcyi króla Stanisława Augusta, jako urzędnik i deputowany z województwa Lubelskiego, z ziemi Łukówskiej, gdzie ojciec i dziad mój mieli dziedziczną wieś Ryszki – (Stanisław Józef z Ryszek Ochocki Cześnik Mozyrski). Jak wielu innych, i nas koleje losu przeniosły z rodzinnego kąta na Wołyń, gdzieśmy się staie osiedlili, zachowując tylko pamięć naszego szlacheckiego pochodzenia.II. WYCHOWANIE XVIII WIEKU.
Nie wiem jak tam wychowywano dzieci po pałacach i w stolicy, ale u nas na wsi, jedna i niezmienna była rutyna i metoda. Ledwie dziecię zabelkotało i oczy otwarło, przedewszystkiem uczono je kłaść na sobie znak Zbawienia, godło naszej wiary, krzyż święty. Pierwszemi słowy naszemi była modlitwa do Stwórcy, pacierz któryśmy za matką powtarzali. Uczono nas potem artykułów tej świętej wiary w której się nam Bóg dał urodzić, wpajano miłość bliźniego, przywiązanie do kraju szczepione przykładem, podległość nieograniczoną rodzicom, prawu i władzy, którą Bóg postanowił dla społecznego porządku, poszanowanie dla starszych, braterstwo dla równych, łagodność i wyrozumiałość dla niższych.
Dalej uczono nas czytać i pisać po troszę, jezdzić na koniu i bić się w palcaty. Miałem nie więcej jak lat siedm, gdym przy karabeli, którą zachowałem do dziś dnia, dosiadał już konia i codzień musiałem, dla wprawy w robieniu bronią, bić się w kije krajką okręcone z Jasiem, synem podstarościego.
Tak otarganego nieco chłopaka, w latach dziewięciu lub dziesięciu oddawano zwykle do szkół Jezuickich. Plagi były jednym z najdzielniejszych środków wychowania i uśmierzenia wybuchów krwi, nadto zrazu żywo płynącej.. W domu braliśmy częste i liczne chłosty, w szkołach też na nich nie zbywało. Ksiądz prefekt i professor usilnie byli o to proszeni przez ojca, ażeby dziecku nie pobłażali w niczem. Pan dyrektor, pod utratą świątecznego prezentu, miał sobie przykazanem, zeby najmniejszego przewinienia nie darował; zdarzało się więc szczęśliwiej ukwalifikowanym po dwa i trzy razy na dzień leżeć na stołku.
Po skassowaniu Jezuitów, w większej części zastąpili ich przygotowani już do tego Pijarowie, a gdzieindziej KK. Bazyljanie. Ci objąwszy po nich władzę i obowiązki powołania, wzięli z niemi i metodę edukacyjną tradycyonalną. Nahaj niesiono za idącym do szkoły księdzem Pafrem, jako widomą oznakę siły, i wraz z teką rozkładano go na katederce, abyśmy zbawiennego monitora nigdy z oczów nie tracili. Z początku wyłącznie prawie ślęczeliśmy nad łaciną tak, że wysiedziawszy nad nią lat kilka umieliśmy całego Alwara, mowy Cicerona, Wirgilego i Horacyusza na pamięć – ale więcej nic a nic. Bazyljanie nie wdając się w rozumowane reformy, długo sposobem Jezuickim nauczali z Alwara; ledwie w r. 1781 Kommissya Edukacyjna zmusiła ich, wedle planu przez nią przepisanego urządzić nauki szkolne; a wieleż to przez ten przeciąg czasu odebraliśmy nahajów! Trzeba jednak przyznać, że je zastosowywano do wieku, klassy i siły penitenta, i w Infimie były cieniuteńkie i nie administrowano ich więcej dziesięciu; za każdą promocją grubiał monitor i zwiększała się liczba razów, tak, że gdy uczeń doszedł do Filozofii, kańczuk także dorósł z nim do normalnego swego wzrostu i tu już brano po pięćdziesiąt, a niekiedy i więcej. Języków żyjących obcych nieuczono w szkołach, a jeśli się znalazł szurgot jaki, który je prywatnie dawać się zobowiązywał, zmarnowane to były i czas i pieniądze, bo uczeń z rąk jego wyszedłszy, pewnie ani niemca, ani francuza nie zrozumiał i od nich też nie mógł być zrozumianym.
W połowie XVIII w. wychowanie w Polsce, było jeszcze na bardzo nizkim stopniu, jednakże odpowiadało ono potrzebom czasu i kraju. Uczeń wyszedłszy ze szkół znał łacinę lepiej i mocniej niż język rodowity, umiał się gracko bić w palcaty, a nawet w pałasze; zresztą, przywykły był do ślepego posłuszeństwa, i to stanowiło niejaką posadę przyszłego rozwinienia człowieka.
Natychmiast ze szkół wyszedłszy, potrzeba sobie było stan obierać, bo rodzice próżnować nie dawali; dwory panów już naówczas upadały i zmieniać poczęły charakter, umieszczano więc zwykle synów przy boku i pod okiem na gospodarstwie, oddawano do wojska, sposobiono zaraz do stanu duchownego, lub rozsyłano po kancelaryach rządowych i tak zwanych paleslrach, trybunałach, ziemstwach i grodach.
Były to źródła z których czerpano praktykę prawa i nabierano światowego poloru; to tez przy każdej tego rodzaju juryzdykcyi, nawet powiatowej, znaleźć było można po sto i więcej młodzieży szlacheckiej, niekiedy synów najbogatszych obywateli. Nie mieliśmy czasu próżnować, dziś to się wcale dzieje inaczej.
Wpadła mi niedawno w ręce książka w której mowa o Bałagułach (1): obraz to prawdziwy, ale zdaje mi się, że większa część odmalowanych w nim postaci należy do excepcyi. Młodzież dzisiejsza, biorąc ją w ogólności, dobrze wychowana, na talentach jej nie zbywa, nauki ma dosyć, wreszcie nikt jej nie zaprzeczy pięknego układu i grzeczności w obejściu, która jej zaszczyt przynosi. Obok niej, znaleźć się muszą burzliwszego charakteru wyjątki, którym zbytnia swoboda tyle smakuje, że dla niej nawet wszelką poświęcają przyzwoitość; ale z tych o całości sądzić nie można, choć wpływ na nią jednostek nie jest też bez znaczenia.
Jedna kropla silnego jadu, w chwili całe zatruwa ciało, przyprawia je o zgniliznę i śmierć w o- – (1) Mieszaniny obyczajowe przez Bejłę.
statku sprowadza; tak i w społeczności, którą uważać potrzeba za ciało jednolite, kilka wyjątków rozpostrzeć mogą zarazę, lub wywołać sąd niekorzystny o ogóle. Za takich uważam Bałagułów o których mowa. Nic oni nie szanują; jedni piszą paszkwile, drudzy je po karczmach rozwożą, żeby się do rąk interesowanych dostały; w tych obrzydłych pismach, które osobista wywołuje niechęć, nie umieją poszanować ani zasługi, ani wieku, ani płci, rzucają się na wszystkich i na wszystko, miotając potwarze i wymyślając wypadki, najmniejszego do prawdy niemające podobieństwa. Każdy z tych panów mających świat poprawić, marsową przybiera postać, udaje rycerza, choć w rzeczy tchórzem podszyty i nie naruszy prawa, bo za nic bić się nie będzie. Język ich także zasługuje na uwagę, naprzykład użyciem nieustannem honoru i bóstwa, które się w nim co chwila powtarzają: – Na honor! co za boski koń! na honor, jaki boski surdut! Jak bosko, na honor, nosi ta nejtyczanka i t… p.
Młodzież lepiej wychowana, idąc za zwyczajem powszechnym i nie wyróżniając się od ogółu, przywdziewa strój jaki za modny uchodzi, ubiera się przyzwoicie, nie chce zwracać oczów na siebie. Bałaguli wąsy noszą polskie, bakenbardy, podobno zabytek, sankiulotów, bródkę długą hiszpańską, drugą dodatkową żydowską, na ćwierć łokcia wystającą z pod halsztucha, czapeczkę tatarską, kożuszek kamczadalski, szarawary albo całe skórzane, lub tak skórą okładane, że mało z pod niej widać sukna, furmańskie, kapciuch w pętlicy wiszący jako godło próżności i dymu, osobno kieszeń z ładunkiem cygarów i mundsztuków do nich, a drugą jeszcze na lulkę i krótki cybuszek, kończy wreszcie uzbrojenie, w ręku nahaj czerkieski.
Bądźże mądry i poznaj po tych cechach do jakiej narodowości, do jakiego plemienia należy ta jednostka? Cóż dopiero gdy na wychudzonym Rossynancie, na tatarskiem siodełku, junak ów w dobranej kompanii pocznie latać po mieście zaglądając do karet w których damy siedzą aby im niegrzeczność powiedzieć, lub nieprzyzwoitym zawstydzić ruchem. Prawdę powiedziawszy i za moich młodych czasów trafiały się wybryki, były uchybienia, ale te nigdy płazem nie uchodziły i nie stawały się regułą postępowania; nie przybierano strojów dzikich i barbarzyńskich narodów, a jeśli kto komu krzywdę wyrządził, przeprosinami się z tego nie wykręcił, krwią trzeba było przypłacić, lub życiem wybryk zapieczętować. To prawo powszechne trzymało każdego w granicach przyzwoitości; dziś Bałagule co cię obraził, pokaż pałasz, odpowie: – w pałasze bić się nie umiem; zaproponuj pistolety, powiada ci, że sekundanta znaleźć nie może, lub że prawo pojedynków nie dozwala… Obrazić potrafi, a bić się nie umie! ma prawo obelżyć a nie ma prawa krzywdy po szlachecku krwią zapłacić; przeprosi z ochotą, a jutro w tąż rozpocznie. Są między niemi i gracze zawołani, którzy ci siądą na żądanie do gry największej, osobliwie w diabełka, bo pewni są plije, mając do tego palce wprawne, a jeśli ich pilnemi strzeżesz oczyma i kuglarstwo się nie powiedzie, a przegrać przyjdzie, z miedzianem czołem wstaną od gry wołając: – Będziesz pan miał u mnie! Dług to który się chyba na Józefatowej spełni dolinie; wygrany – zabierze pieniądze, przegrany – każe czekać do dnia sądnego. Co za doskonały, jak uczciwy i tani utrzymania się sposób! Ale daremnie byśmy o tem pisali: są to Treny Jere – mijaszowe, których Jeruzalem słuchać i zrozumieć nie zechce.
Obok pisma o bałagułach, trafiło mi się drugie w tymże przedmiocie, w którem krytyk wywodzi ich od przeszłowiecznej w polsce Tężyzny (1). Na tę genealogiją zgodzić się nic mogę. Znałem ja dobrze ową przeszłowieczną Tężyznę, należałem do niej sam i gorąco starałem się ją naśladować, a dziś z boleścią patrzę na bałagułów.
Tężyzna wylęgła się między młodzieżą owego czasu najznakomitszą rodem, wychowaniem i możnością, a to z następującej okoliczności.
Dwóch młodych ludzi w Warszawie wyzwali się na rękę i wyjechali do Jeziornej; u jednego z nich na sekundzie był podpułkownik Cichocki, znakomitej rodziny potomek, protegowany przez króla i lubiony od całej familii, a w szczególnych laskach u księcia Józefa Poniatowskiego. Powróciwszy z Jeziornej, gdy począł z tego pojedynku zdawać sprawę u księcia Józefa Cichocki, opowiadając jak oba przeciwnicy gracko stawali i bili się tęgo, jak się nawzajem poobcinali, począł się unosić – (1) Artykuł Mich. Grabowskiego.
nad jednym z pojedynkujących, a nie mogąc dobrać wyrazu na oznaczenie jego zręczności, odwagi i krwi zimnej, zawołał w końcu – to prawdziwa Tężyzna.
Wyraz ten, naprędce jakoś stworzony, tak się podobał księciu i jego przybocznym, że mu odtąd honorowe miejsce dano w codziennej terminologii, i pochwyciwszy zaraz w obieg puszczono. Odtąd waleczny oficer był tężyzną, mężny żołnierz tężyzna, grzeczny i miły chłopak tężyzna, nawet piękna kobieta posiadająca wszystkie pociągające uroki młodości i wdzięku, a w ostatku i dzielny koń zwali się jednostajnie, tężyzną. Nareście cały niemal naród stał się tężyzną, bo zapatrzywszy się na wzór owych młodych ludzi, jakiemi byli podówczas książe Józef Poniatowski, ks. Eustachy Sanguszko, ks. Kazimierz Sapieha generał artylleryi i marszałek sejmowy litewski, Michał Wielohorski generał, Kazimierz i Adam Rzewuscy, pierwszy pisarz koronny, drugi kasztelan witebski, Janusz generał-inspektor i Józef szef pólku swego imienia Ilińscy, Adam Walewski brygadier, Działyński, Czapski, Niesiołowski, wszyscy trzej szefowie pułków swoich imion, Jan Potocki i inni – chętnie ich naśladował.
Tacy to byli naczelnicy, taka naówczas tężyzna, ale tężyzna grzeczna, miła, wesoła i uczciwa, ozdoby największych salonów, chciwie pożądane we wszystkich najświetniejszych towarzystwach. Byli to ludzie wysokich rang wojskowych, senatorowie, urzędnicy koronni, posłowie, kwiat polskiej młodzieży. Od nich reszta brała wzór grzeczności i popularności, jaką się oni odznaczali. Naśladowano ich ruchy, postawę, ubranie, mowę, wady nawet może, ale to była epoka świetna jeszcze, i pod szatą płochości grały w niej uczucia wyższe, tętniał puls życia i zdrowia. Strój ówczesnego młodzieńca cale był inny i charakterystyczny. Na bandolecie z napisem: król… z narodem, naród z królem – zawieszony pałasz zuchowato pobrzękiwał, ostrogi lub srebrne u czerwonych butów podkówki dobrze mu wtórowały, czapeczka lub kołpaczek na bakier zawieszony na prawem uchu z kordonem trójkolorowym i czaplą, strusią lub szklarnią kitą, pięknie odbijały przy kontuszu i czamarze. Tężyzna była w narodzie, a naród się niejako przedstawiał w tę – żyznie; w sprawach honorowych, gdy szło o obronę czyją, nie składano żadnych sądów, nie sprowadzano superarbitrów, bo każdy stróżem będąc czci swojej, patronem i sędzią honoru swego, nie poddałby go pod żadną w świecie decyzyą. Przywiodę tu na przykład jedno tylko zdarzenie, między ks. Eustachym Sanguszką a Kazimierzem Rzewuskim. Oba ci naówczas jeszcze młodzi ludzie, byli z sobą w wielkiej zażyłości, gdy pewnego razu na licznem zebraniu, Rzewuskiemu niechcącemu stracić dobrego konceptu, wyrwało się cóś ostrogo na księcia wojewodę wołyńskiego. W tejże chwili zbliżył się doń książe Eustachy z lakonicznem zagadnieniem.
– Albo się bić, albo przeprosić. Rzewuski równie krótko odpowiedział:
– Bić się. Było to już o dobrym zmroku, ale nie odkładano do jutra. Natychmiast oba przybrali sobie po jednym sekundancie, po pałasze posyłać niebyło potrzeby, bo każdy wówczas oręż nieodstępnie przy boku nosił, ludziom kazano wziąć pochodnie, ruszyli zaraz za Wolskie rogatki; tu się wykrzesali; książe panu Rzewuskiemu krwi upuścił i rozjechali się z wzajemnym dla siebie szacunkiem. Nazajutrz rano, jak tylko przyzwoiozwoliła, Rzewuski pojechał do księcia wojewody wołyńskiego i oddawszy uszanowanie poważnemu senatorowi, wyznał mu sam uchybienie swoje. Książe go serdecznie wyściskał i rzekł wkońcu: – Proszę Waćpana jutro na obiadek. Na tym obiedzie była większa część ówczesnego najznakomitszego towarzystwa warszawskiego; popili się uczciwie, dawna harmonia skleiła się na nowo, a wszyscy podziwiali zacnych przeciwników. W kilka dni później potem zdarzeniu przybywszy do stolicy, trafiłem na powszechne o tem gawędy. Otoż jaka to była naówczas tężyzna, za którą w ślad idąc kraj cały tężyzną się być starał. Takim to ludziom winna ona powstanie swoje; charakteryzowała naród, boć i junakerya ta i męztwo lekce sobie ważące niebezpieczeństwa, stanowiły rys narodowy przez dziewięćset lat naszego bytu. Dzisiejsza Bałagulija, płód to nieprawego łoża, nie przyznaje jej nawet za plemię z morganatycznego związku z tężyzną pochodzące: wylęgła się i wyhodowała między ta – kiemi co nigdy nikomu za wzór służyć nie mogą, a sami się na wzór Tatarów, Kałmuków i żydów kształcą, zwracając dobrowolnie do barbarzyństwa i dzikości.
Gdyby jaki przedsiębierca, z tych co to dla grosza menażeryc w klatkach rozwożą, małpy białe niedzwiedzie, lamparty i tygrysy – złapał dzisiejszego bałagułę w tatarskiej czapeczce z starego barana, z wiszącemi kołtunami osłaniającemi pół twarzy, z brodą żydowską, w kożuszku kamczadalskim, w szarawarach skórkowych, ze wszystkiemi insygniami i godłami dziczyzny, i gdyby go przywiózł był w klatce do Warszawy w czasie sejmu 1788 roku, mógłby go był za biletami pokazywać, a ręczę, że pięknegoby się grosza dorobił, choć delikatne nerwy kobiet mocno-by były tym widokiem wstrząśnione. Zapominam po staremu, że to być nie mogło, bo tego rodzaju istot przed laty pięćdziesięciu na świecie nie było, a syn coby się przeistoczył na cóś podobnego, niechybnieby od ojca dostał sto nahajów bez kobierca. Tężyzna nasza inne miała pochodzenie i charakter, wszelkiego też z dzisiejszą pokrewieństwa, choćby najdalszego, zapieram i przeczę; – a ktoby go chciał dowodzić, wyzywam na wszelką broń i bój, jaki się podoba (1).
–- (1) Autor pisał to widocznie w epoce wyjścia Mieszanin, kiedy Bałagulija panowała na Wołyniu: dziś już i śladu po niej nie pozostało. Za ostro wszakże osądzony tu może ten dziwny fenomen, który miał przyczynę bytu, myśl pierwotną, rozwój, schyłek i upadek. Samo przyjęcie się acz chwilowe bałagulszczyzny przez młodzież i rozpowszechnienie jej dowodzi, że nie mogła być bezmyślnym szałem, jakby ją powierzchownie osądzie można. Może być, że sami promotorowie tego bractwa nie zdawali sobie zupełnej sprawy z tego co czynili, ale przez nich wyraził się wstręt do zniewieściałości, zgnuśnienia i rozpieszczenia. To było niby myślą główną i celem bałagułów, których nazwisko oznacza z żydowska furmanów; – furmanowali też oni, jeździli, żyli hulaszczo ale po prostu, odziewali się licho i popadli w przesadę z drugiej strony. Wkrótce z młodzieży, co frak i białe rękawiczki zrzuciła, czując, że one więżą i krępują, bałaguli stali się tylko hulakami i zabywszy głównego celu swojego, puścili się na dokazywanie, wybryki niedarowane, powiedzmy prawdę, rozpustę. Wszystko się naówczas rozprzęgło obudzając wstręt, obawę i zniechęcenie. Ale w początku, powtarzamy, jesteśmy pewni, że myślą pierwotną niebyła prosta hulanka i używanie drogiej młodości na bezmyślną rozrywkę – zaprotestowali bałaguli po swojemu przeciwko paniczykowstwu, które jest i nieprzestaje być dotąd plagą części młodzieży naszej – przeciwko zniewieścieniu i dobrowolnemu upadkowi. To co autor mówi o bałagułach, stosuje się raczej do wyjątków niż do ówczesnego ogółu, a takich wyjątków zawsze i wszędzie pełno, nie malują one epoki, ani odcechowują spółeczeństwa. (P. R.)III. INICJOWANY.
Otóż kiedy o tem mowa, żebym dowiódł, że nie jestem stronny, i nie kryję, jak się i za naszych czasów różnie trafiało, przypomnę dwa zdarzenia, które tu przyjdą w porę, bo do wybryków należą. Zjawił się za moich czasów w Warszawie przybyły z prowincyi młody człowiek, którego ojciec świeżo był wszedł w obywatelstwo za przywilejem Stanisława Augusta. Tatko zapaśny, szczodrze na wyjezdnem syna w grosiwo opatrzył, miał się więc z czem i o czem przystojnie w stolicy pokazać; znalazły się sposoby wszrubowania w lepsze towarzystwo, a lubo w nim przebijała się surowizna, ślad zrazu zaniedbanego wychowania, nadrabiał jegomość prezencją i rdzę pokrywał tem, co tu i ówdzie połapawszy, przyswoił sobie ze zwyczajów światowych. Rówieśnicy przybyłego, ludzie wyższego urodzenia, do których przystał, niechętnie znosili poufałość jego i śmiałość z jaką się do nich posuwał, ale co było począć z natrętem.
Do poniżenia go trafiła się zręczność, którą sam ów jegomość nastręczył. Massonerya szeroko się wówczas rozgałęziała, stowarzyszenie to było w modzie, zachciało się i jemu zostać massonem, zwierzył się tej żądzy gorącej Kazimierzowi Rzewuskiemu, prosząc by mu w tem chciał dopomódz. Rzewuski, który już cóś naprędce obmyślił, z początku zaczął przedstawiać wielkie trudności, zastraszał koniecznością wyrzeczenia się religii, ceremoniami bluznierczemi, poprzysiężeniem nienawiści duchowieństwu i t… p… i t… p.
Zawsze jednak gorąco pragnący przypuszczenia kawaler, nie tylko się na to zgodził, ale na piśmie dał na siebie cyrograf, że się wyrzeka wszelkiej wiary i t… d… i tę kartę w ręce Rzewuskiego złożył. Rzewuski jeszcze raz mu przedstawił przez jak wielkie i straszne próby przejść było potrzeba; niezastraszony wszakże niczem inicyant, oświadczył, że na wszystko gotów, poddaje się próbom i znieść je obowiązuje.
Naznaczono tedy dzień Inicyacyi: pokój na ten cel osłoniono czarnem suknem, ozdobiono godłami masońskiemi, i wprowadzono młodzieńca. Kazano mu naprzód odczytać samemu wyrzeczenie się, zobowiązano przysięgą do największej tajemnicy i przystąpiono do próby.
Drzwi się znienacka otwarły, weszli sześciu silnych chłopów, a dwóch z nahajami exekutorów, rozciągnięto jegomości na całunie i wyliczono mu sto basów za wyrzeczenie się Boga i wiary. Natem skończyła się ceremonia inicyacyi, po której wybiegł kawaler z łaźni jak oparzony. Tajemnica tej przygody utrzymać się nie mogła, puszczono w obieg awanturę i nim wyszła doba, wszyscy znajomi z kolei winszowali mu inicyacyi; nieborak zapóźno poznał się na krwawym żarcie jaki sobie z niego zrobiono, opuścił śpiesznie Warszawę i nigdy w niej więcej nie postał.
Rzewuski wypłacając się za tak surowe skarcenie płochości, a wiedząc, że mu się tytułu szambelana tak gorąco chciało, jak przypuszczenia do masoneryi, wyrobił później przywilej u króla, i na wieś odesłał. Inicyowany pocieszyć się nim musiał zapewne.IV POSŁUSZNICA.
Oto jedna jeszcze przygoda z moich czasów, którą sobie przypominam; może ona dać miarę, żeśmy i my nie byli święci, aleśmy się starali zgładzić winę, kiedy się ją popełnić zdarzyło. Młody magnat po przebytej w stolicy zimie, wczesną wiosną udał się na Ukrainę do oddziału wojska którym dowodził. W blizkości miasteczka, w którem była jego główna kwatera, stał klasztor dziewiczy obwiedziony jak forteca wysokim ostrokołem, oznaczającym granicę gdzie się świat kończył, a ustroń pobożna zaczynała.
Wracając raz z przeglądu swojego wojska, przez szczeliny częstokołu, miody dowódzca najrzał posłusznicę (nowicyuszkę) zadziwiającej piękności, z rydelkiem w ręku pracującą w ogródku przy swojej trapezie. Wielki znawca i miłośnik kobiecej piękności, uderzony został tem niespodzianem zjawiskiem, ale i dziewcze ujrzawszy dorodnego młodzieńca na dzielnym koniu, wpatrującego się w nią z zachwytem, upuściwszy z rąk rydel stanęło zapłonione i zdziwione. Książe przemówił cóś do niej, ale zmięszana nic mu odpowiedzieć nie mogła; a rumieniec i zawstydzenie mocniej jeszcze ujęły dowódzcę.
Nazajutrz bardzo jakoś rano książe wyjechał na manewra, posłusznica też od zarania pracując oglądała się na ścieżkę, którą przybycia się jego spodziewała. Wczoraj przejeżdżał ze sztabem, adjutantami i w licznej komitywie, teraz ukazał się sam jeden na dzielnym arabie, który leciał jakby niósł szeregowego z kresy do kresy, pilną niosącego expedycyą, ale przybiegłszy do miejsca jak wryty się zatrzymał, zdawało się, że myśl pańską odgadł. Rozumne bo to było i prześliczne stworzenie ten koń książęcy, czarny i lśniący jak axamit z rozdartemi płomienistemi nozdrzami i zaognionem błyszczącem okiem. Pod jego delikatną szerścią policzyć mogłeś wszystkie żyłki, któremi szlachetna krew synów pustyni w nim płynęła. Cicho było i pusto do koła, komendant miał czas przypatrzeć się doskonale posłusznicy i zachwycić doskonałą jej pięknością.
Natura rzadko tworzy arcydzieła, ale gdy się do tego weźmie, żaden jej sztukmistrz nie przesadzi – nowicyuszka rysy twarzy miała prześliczne, płeć alabastrową ożywioną rumieńcem czystego karminu, kibić giętką i wciętą, rączki i nóżki drobniuchne, a w dodatku głos i wejrzenie, które za serce chwytały. Z tych przymiotów wnieść łatwo, że się komendant zapalił, że pokochał czy zapragnął, że mu przeszkody choć wielkie niczem się wydały. Piękność ta była córką duchownego z miasteczka, który ją do stanu zakonnego przeznaczał; klasztor był zamczysty, drzwi troje i cztery kłódki dzieliły go od świata i nie otwierały się tylko cztery razy do roku w czasie uroczystych prażników. Co tu było począć? jak myślicie?
Nie wiem ile razy i jak się tam kochankowie widywali i co z sobą mówili, aliści pomimo wysokiej zagrody, przez którą dobrze się na koniu śpiąwszy ledwie do środka zajrzeć było można – rozeszła się głucha wieść po miasteczku, że jedną z posłusznie, które mieszkały każda z osobna przy swoich trapezach, gwałtem z klasztoru porwano. Jakim się to wszakże sposobem zrobiło, dójść było nie podobna, bo śladu przemocy nie zostało, a pytane sąsiadki ani krzyku, ani żywego nawet głosu w tej porze, w której się to stało, nie słyszały.
Musiano ojca i rodzinę zagodzić, bo w kilka dni potem, w prześlicznie i po pańsku ubranej, parą anglizowanemi końmi i karyolką księcia jadącej piękności, niektórzy poznawali porwaną posłusznicę.
I tak się to utarło.
Komendant do bardzo późnej jesieni manewrował w miasteczku, nakoniec musiał jechać do Warszawy; wybrany był bowiem na sejm konstytucyjny i miał publiczne obowiązki do spełnienia. Towarzyszka jego, nic nie straciwszy na piękności, trochę się jednak w tym przeciągu czasu, odmieniła i jakoś na zdrowiu zapadać poczęła.
Książę przed odjazdem jeszcze wydał ją za mąż, z posagiem jakiego się nigdy spodziewać nawet nie mogła. W lat cztery potem, książe wziął pierworodnego jej syna na opiekę, umieścił go w Teresianum w Wiedniu, zabezpieczył mu los niepodległy i dziecię to doszło w wojsku do wysokiej godności. Dano mu nazwisko niemieckie jakiejś wygasłej rodziny. Takie to były sprawy Tężyzny za naszych czasów; nie pochwała się magnatowi jego postępku, ale w następstwach przynajmniej było sumienie i usilna chęć poprawienia złego kroku. W monasterze nie rychło później znaleziono dwie palissady podpiłowane i osadzone tylko na żelaznych iglicach, z których łatwo mogły być zdjęte i napowrót wstawione, a że nie było szkody żadnej, domyślano się, że któś inny nie prosty złodziej, użył fortelu tego, żeby się wcisnąć do środka. Żyje dotąd ten pan (1); krucze kędziory włosów jego czas pobielił i styczniowym śniegiem – (1) Żył gdy to pisał P. Ochocki, dziś od lat kilku w Bogu spoczywa. (P. R. W.)
obsypał, spadają one na pogodne jego czoło oblicze, które się poryło fałdami, ale zmarszczki nie starły z niego pogodnego wyrazu czystego sumienia i spokoju duszy. Ani jego ręka, ani dłonie tych co mu życie dali, nie skalały się nigdy żadnem świętokradzkiem przekupstwem. Sąd Fryderyka Wielkiego nie dotyka ich.VI. PIENIACTWO I T.D.
Dużoby o tym przedmiocie napisać można; pod koniec bowiem zeszłego wieku tak w nałóg weszło pieniactwo, że w sądach grodzkich i w ziemstwie, po dwieście do trzechset wpisów z kadencyi na kadencyą zalegały. Sadzę, że lania bardzo procedura, bo papier stęplowy i to tylko na pierwszy arkusz, srebrny grosz kosztował, przytem wielka liczba palestry obsiadującej juryzdykcye, i nastręczającej się każdemu, wreście punkt honoru aby przeciwnika zwyciężyć i na swojem postawić główną były przyczyną tak wielu processów. Widziałem nieraz sprawy dwudziestu złotych nie warte, a zawzięcie promowowane, na których umorzenie, ani pośrednictwo przyjaciół, ani instancye dostojnych osób wpłynąć nie mogły. Z nich rodziły się osobiste zajścia i nieprzyjaźni długotrwałe.
Przeciwnicy spotkali się z nienacka w trzecim domu gdzieś na kompanii, jeden drugiemu Waść powiedział, zatem i cóś gorszego z ust wyleciało; wtedy już nie było sposobu pojednania, kordy decydowały i krwi sobie musiano upuścić. Jeżeli się dobrali dwaj rębacze równej siły, co sobie przez jakie minut dziesięć nic zrobić nie mogli, przypadali sekundanci i przyznając obu doskonałość i extra-kunszt, godzili powaśnione strony. W winie naówczas tonęła pamięć osobistości, a często dwaj owi zawzięci przeciwnicy, powziąwszy dla siebie szacunek przy kielichu, na wieki wiązali się niezłomną przyjaźnią.
Muszę tu wspomnieć jeszcze o jednym zwyczaju. Kiedy kawaler starać się zamyślał o pannę, musiał w domu jej rodziców przyjechać z poważnym przyjacielem, w assystencji i paradzie. Oba wchodzili przy pałaszach, dziewosłęb odpasywał szablę, ale pan młody uchybiłby domowi, gdyby ją na największe i najusilniejsze naleganie odpasał lub konie wyprządz dozwolił; musiały stać w podwórzu choćby dwadzieścia cztery z rzędu godziny. Bawiono się kieliszkiem do kolacyi, która o losie konkurenta stanowiła. Zwyczajem było stawić na stół wszystkie potrawy; jeżeli przed kawalerem był półmisek z gęsią, prosięciem na szaro lub buzem czy kawonem, znak to był, że wszystkie interwencyę dziewosięba i prośby usilne na nic się nie przydały. Harbuz ztąd, i w mowie pospolitej stał się synonymem odmówienia.VII. SPUŚCIZNY PO AUGUSTACH – ZJAZDY OBYWATELSKIE.
Prawdę powiedziawszy, wielkim naówczas talentem była możność pochłaniania niezmiernej ilości napoju: kto innych w tem przesadził, łatwo zyskiwał miłość braterską, popularność i promocją. Widziałem kielichy objętości nadzwyczajnej, butelkowych rycerzy, co do nich niezmrużonem przystępowali okiem. Był naprzykład puhar u Stępkowskiego wojewody kijowskiego, ( który dziś wziął po nim wnuk jego Ignacy), trzymający pięć butelek, trzy właziło w nakrywę. Byłem świadkiem razy kilka, jak pan Iliński starosta cudynowski, Józef Swiejkowski, stolnik owrucki, pułkownik Komarzewski i Janikowski, pokrywę jednym tchem, a kielich dwoma łykami wypróżniali do dna. Pierwsi dwaj byli kolosalnej budowy, otyli, osobliwie iliński, który nóg swoich nigdy nie widywał, a w brzuch jego pewnieby beczka wina węgierskiego z klepkami zmieścić się mogła. Przy tem oba ci mężowie i apetyt mieli więcej niż zwyczajny. Ale Janikowski i Komarzewski byli to ludzie średniego wzrostu, krępi tylko, plecy szerokich i mocnego karku; nie wiem gdzie się to w nich pomieścić mogło.
Janikowski pod dobry humor i ochotę pił dosyć, a miał tę własność, że natura z niego nadmiar spirytusu wypędzała przez ogoloną głowę, z której się kurzyło jak z komina; to też choćby jak najwięcej pił, nigdy nie stracił przytomności.
Nic byli to wcale pijacy, tylko weseli towarzysze, żaden z nich sam na sani po kieliszek nie sięgnął..
Znałem pana Swiejkowskiego w wieku już bardzo podeszłym, ręce mu się tak trzęsły, że do tabakierki trafić nic mógł, kielich jednak nalany po obrączkę zawsze doniósł do ust, nie uroniwszy z niego ani kropelki, i z największą gracją, po – tera suchy już oddawał przez serwetę temu, w czyje pił ręce.
Pan Iliński przy swoim obiedzie, zwykle podawanym o godzinie dziesiątej, co dzień ex officio wypijał dla konkokeyi sześć butelek francuzkiego wina; przy obiedzie zaś powtórnym o drugiej godzinie, do którego żona, domowi i goście zasiadali, gdy nie było okazyi wychylenia zdrowia, spełniał tylko drugie sześć, przy wieczerzy trzecią szóstkę. Dodać należy do rachunku, że przed każdem jedzeniem, dla podbudzenia strawności wychylało się zwyczajnie cóś nakształt pół kwarty wódki, jak spirytus mocnej.
Pijaństwo w Polsce, o którem tyle pisano i na które krzyczano tyle, nigdy w istocie nie było charakterystyczną wadą narodową. Weszło w modę szczególniej od początków panowania Augusta II; przez lat sześćdziesiąt kilka pokoju i ciszy wzrosło i rozwinęło się do wysokiego stopnia, stało się prawic powszechnym zwyczajem. Tu właściwie przypomnieć stare przysłowie: regis ad exemptar totus componitur orbis. Dodajmy do tego rodzaj i formę rządu, do którego wszystka szlachta wpływać miała prawo: potrzeba było popularności, a ta się tylko przy kieliszku nabywała. Przy nim też zawiązywały się przyjaźni, cementowały związki, kończyły kłótnie, układały projekta sejmikowe, instrukcye dla posłów, aby obsianie calamitate patriae na żadne nowe podatki nie dozwalali – kleiły się małżeństwa i t… p… i t… p.
Przy kielichu nawet roztrząsano żywoty pobożnych i układano prośby o beatyfikacye, a wychodząc z zasady, że linum laetifwat cor, i in lino ceritas, które to godła na niejednym z owych czasów wypisano puharze – spijano węgrzyna obficie, nic gardząc jednak i skromniejszym domorosłym miodem. Zaraz po zapustach, sprowadzano do domu księdza kupucyna, który miody sycił i stokfisz urządzić nauczał.
Pięćdziesiąt lat mija jak już ustał zwyczaj przyjmowania i uraczania gości mnogicmi kielichami, ale nawyknienie do tego trybu od młodości, choć dziś zaniechanego, taką ma jeszcze nademną siłę niepokonaną, że gdy mi pan Bóg da w dom sąsiada lub przyjaciela, wytrwać nie mogę, żebym z nim choć dwa zdrowia nie spełnił, a gdym w gościnie, zdaje mi się, że gospodarz zimno mnie przyjmuje, kiedy affektom nie pośredniczy butelka.
Obywatele na prowincyach mieli prerogatywę jedną zwłaszcza, strzeżoną z największą troskliwością, były to zjazdy, sejmiki na deputatów, a co lat dwa wybory posłów na sejmy. Tych zjazdów nie opuszczali nigdy, a choć wojewoda zagajający sejmik lub magnat mający preponderencyą w województwie od roku ułożyli między sobą, kto ma zastąpić miejsce dawnego deputata lub posła, i pewno się przy swojem utrzymali, zgromadzonym jednak obywatelom zdawało się zawsze, że libera voce, wybierali sobie kogo chcieli. Było to nieszkodliwe złudzenie___
Na sejmikach podpisywano Laudum dla posłów, windykowanie summ neapolitańskich przez królową Bonę wywiezionych, nalegania o odkrycie gór Olkuskich, prośby o parę beatyfikacji do Rzymu, rekomendacyą pana wojewody ad panem bene me-renłium , a szczególniej pilne zalecenie panom posłom, aby na żadne cło od win nie dozwalali. Nakoniec popiła się szlachta, porąbała mocniej jeszcze i nie jeden do jejmości swej z pohaftowanym policzkiem powrócił.VIII. JURYSDYKCYE – SĄDY,
W juryzdykcyach zasiadali pospolicie ludzie możni, sędziowie; podsędkowie, pisarze; byli to obywatele dostojni i dostatni, nie mogło więc być przekupstwa, o jakiem dziś na wiatr prawią. Ludźmi jesteśmy, znajdowano prawda czasami drogi do sędziów, którym się trafiało wybryk popełnić, ale za to potem w trybunale, potrzeba było łypać oczyma i cierpieć chłostę za popełnione abusum, które się dla przyjaźni lub pięknych oczek dokonało. Za mojego dzieciństwa, w sądzie ziemskim Kijowskim sędzią był Michał Trypolski; poebodził on z rodziny, która od kilku wieków za – siedzibiona była w województwie Kijowskiem i posiadała w niem dobra dziedziczne, wydając Szczęśliwem następstwem zacnych mężów, urzędników wojewódzkich, sędziów, posłów, deputatów, którzy się odznaczyli chlubnie obywatelskiemi cnotami, przywiązaniem do ziomków i pożyteczną krajowi usługą. Miło mi, robiąc tu o nim wzmiankę, oddać hołd należny prawdziwej zasłudze całej tej zacnej rodziny. Dalej podsędkiem był Antoni Wieezffiński, pisarzem Ignacy Szczeniowski; w Żytomierskim powiecie sędzią Stanisław Pruszyński, podsędkiem Antoni Baczyński, pisarzem Józef Bierzyliski. W jednym roku 1779 cały ten skład sądów się odmienił: Pruszyński postąpił na kasztelaniją, Baczyński umarł, a Bierzyńslu został podkomorzym żytomierskim.
Miejsce ich zajęli: Adam z Juncza Bukar, sędzia, Jakób Zawialicz Moczulski podsędek, Jan Zaicski pisarz. Adam Bukar, za czasów trybunału Lwowskiego był tam mecenasem wielkiego znaczenia, ożenił się z Konstancyą Pacanowską respektową damą księżnej Stanisławowej Lubomirskiej. To małżeństwo uczyniło go obywatelem osiadłym Województwa Kijowskiego; zrobił znaczny mają – tek i zostawił dzieciom klucz Januszpolski, przeszło dwumiljonowej wartości. Dóm państwa Bukarów był na wysokiej stopie, umeblowany i utrzymywauy kosztownie, trzymali muzykę nadworną, dwunastu ułanów, liczną usługę pokojową, a szczególniej naśladowania godna gościnność i grzeczność gospodarzy, czyniła dóm ich jednym z najprzyjemniejszych i najwięcej uczęszczanych. Bywały w nim wielkie zgromadzenia; ja sam spędziłem tu nie jedną dobę, którą wspominam z roskoszą. Adama Bukara jeden syn Seweryn zosta! przy życiu; ten w korpusie kadetów pobierał nauki i zebrawszy szczęśliwie zapasy wiadomości, chlubnie ich później i korzystnie używał. Odznaczył się szczególnie w r. 1792 pod Dubienką, gdzie wstrzymał silny napad na swoją baterje… Zginął tam generał Palembach, żałowany wielce przez swoich, którego pałasz dostał się w spadku Bukarowi.
Po wojnie zaszczycony krzyżem wojskowym virtuti militari, Seweryn oddał się gospodarstwu i obrał życie wiejskie; później zrzekł się majątku dzieie go między synów swoich: Wincentego, osiadłego na wsi także, i Teofila, który się dał poznać jako krytyk i literat.
Mikołaj Zaleski, ojciec Seweryna, przez lat sześć marszałek żytomierski, (który urzędował w czasach dla prowincyi najtrudniejszych), był wprzódy deputatem na trybunał, potem posłem na sejm 1788 r.; w 1789 został chorążym żytomierskim i 0. S. S. K. Był to mąż wielkiej zacności i niepokalanego imienia, powszechnie szanowany; nieustannie godził zwaśnionych i żaden sąd kompromisarski bez niego się nie obszedł. Miałem przyjemność dwa razy z nim zasiadać; pojmował rzecz szybko i gruntownie, niepodobna też było więcej nadeń mieć łagodności, wyrozumienia i delikatności, temi nawet gdy o wyrok chodziło, umiał wszystkich pokonać.
Wszystko to byli Judzie możni, mający wielkie znaczenie w obywatelstwie, prawi i nieposzlakowani, śmiało los rodziny można było złożyć w ich
I nie było też w owe czasy przekupstwa, nie słychać było o tem, żeby sędzia wziąwszy dwie głowy cukru na prostą illacyą, bez pozwu, bez odpowiedzi strony, nakazał reindukcye, a na mocy dawnych naszych praw sądził – ani, by za trzysta rubli wydawał rezolucją wdowie na podniesienie własnej jej summy w aktach jego reponowanych; nie trafiało się, by po zmarłej głowie nie obwieściwszy przez okólniki publiczne licytacyi, cichaczem na nią z kilką żydkami zjeżdżał, sam jeden do niej stawał, a remancnta kilkadziesiąt tysięcy wartujące za kilkaset rubli zlicytował pozornie; gdy tymczasem do wioski P. sędziego je odtransportowywano. Takich brudów nie widzieliśmy dawniej, nie hańbiono się i nie sprzedawano!