- W empik go
Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego. Tom 2: z pozostałych po nim rękopismów - ebook
Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego. Tom 2: z pozostałych po nim rękopismów - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 433 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zajeżdżam na stacye pocztową w Piaskach pod Lublinem dosyć rano, i wysiadając, widzę karyolkę, a za nią wózek szmirgeltowy, na który przepakowują rzeczy z drugiej pocztowej bryczki; wchodzę do gościnnego pokoju i zastaję damę młodą jeszcze, przystojną, dość pięknie i starannie, choć po podróżnemu ubraną, pijącą czekoladę. Ja także choć w drodze, nieźle wyglądałem, bom zawsze lubił koło siebie pokaźność i porządek; skłoniłem się damie i obróciwszy do pocztmejstra, zawołałem z rezonem:
– Mości sekretarzu 1), proszę także o czekoladę.
– To czekolada pani, rzekł mi wskazując damę, moja wyszła, dziś się dopiero świeżej spodziewam z Lublina.
– Proszę pana na moją, odezwała się nieznajoma bardzo grzecznie, i natychmiast kamerdynerowi zrobić kazała.
Tymczasem wdaliśmy się w rozmowę; powiedziałem moje nazwisko i że z Warszawy na Ruś jadę, pytając nawzajem, dokąd pani się udaje?
– Do Lwowa, odpowiedziała.
Była to generałowa M…..Rafałowiczówna z domu. Rozmowa poczęta chłodno, wkrótce się o- -
1) Pocztmejstrowie za czasów naszych byli stanowieni za przywilejami królów i tytułowano ich sekretarzami Jego królewskiej mości; byli to pospolicie szlachta majętna, trzymający o swoim koszcie konie i porządnie utrzymujący też stacye pocztowe. Wszystkiego u nich zawsze dostać było można, jeść, pić, pokoje dla przejeżdżających wyborne, wygody jakich zażądali; nie wstrzymywano nigdy pasażerów pod żadnym pozorem, zaprzęgano na skinienie. Cena za milę od konia z Warszawy do Krakowa, Poznania, Wilna i do Łokacz, była dwa złote, na calą Ruś po złotemu groszy piętnaście. (P. A.)
żywiła; wtem konie zaprzężono i dano znać, że gotowe; czas był prześliczny, ciepło jak w maju; wsiadając, kazała spuścić karyolkę.
Powiedziałem, że zazdroszczę jej tego, bo koczyka mego spuścic nie było można.
– A więc proszę, siadaj pan ze mną; moja panna pojedzie w jego koczyku.
Jeszcze nie dokończyła zaproszenia, a już ja… siedziałem w karyolce. Jechaliśmy tak do Krasnego Stawu, w którym już nieproszony umieściłem się znowu w karyolce.
– Znasz pan Lwów? poczęła pytać pani generałowa.
– Niebyłem tam nigdy, odpowiedziałem, choć zdawna tego sobie życzę.
Poczęła mi zachwalać to miasto, ale gdyśmy się najlepiej poznawali, zbliżył się punkt rozejścia traktów, w lewo na Ruś, w prawo na Zamość do Lwowa.
Stanął pocztylion, wysiadłem… począłem żegnać i kilka minut przeciągnąłem pożegnanie.
– Żałuję bardzo, rzekłem, że tak miłą zrobiwszy znajomość, tak prędko porzucać ją muszę i żegnać.
– No, to kiedy panu żal, siadaj i jedź ze mną do Lwowa! zawołała z uśmiecham.
Nie dałem sobie mówić dwa razy i znowu wsiadłem do karyolki.
Szał mnie jakiś opanował; opuszczałem kontrakty, odebranie moich pensyj, załatwienie interesów ojca; szczęściem jeszcze, że nie było w tym roku żadnych czynności pana wojewody; ale jakiego to głupstwa młody i zapalony roztrzepaniec nie zrobi, gdy mu w głowie zaświta.
Puściłem się tedy do Lwowa. Czas był prześliczny, towarzystwo miłe i żadną nieskrępowane etykietą, położenie moje całkiem swobodne i czyste, bom się w pani generałowej kochać nie myślał, ale mnie przywiązywała rozmową, układem i wdziękiem nieopisanym, umiejąc zawsze utrzymać zdaleka i winne tylko wzbudzając uszanowanie. Takt w tem miała niepospolity, a towarzystwo jej nadzwyczaj było przyjemne.
W Brodach przebyliśmy komorę, ale się nas nikt ani spytał o paszporta, równie jak w Radziwiłłowie; każdy tak wówczas przejeżdżał granicę, jakby miedzę dzielącą go od sąsiada, szukano tylko tytuniu i tabaki.
Zajechaliśmy wreszcie do Lwowa, rozumie się przesiadłszy do swoich powozów; pani generałowa zajechała do krewnego swego, pana Tumanowieza, którego brat był ormiańskim arcybiskupem lwowskim; ja stanąłem w oberży.
Nazajutrz dopiero oddałem ceremonialną wizytę pani M…… która mnie zapoznała z gospodarstwem; mieszkali ci państwo w ogromnej kamienicy, położonej w rynku; dla jenerałów ej był osobny apartament, złożony z czterech pokojów, w którym gości swych przyjmować mogła.
Wyszukałem zaraz mego krewnego, Hilarego Siemianowskiego, konsyliarza dworu Jego cesarskiej mości, który natenczas zasiadał w trybunale lwowskim; łączyła nas kolligacya, bo ciotka jego rodzona była matką stryja mego opata. Ten, poznawszy się ze mną, zaprosił mnie zaraz, abym się do niego przeniósł na kwaterę; miał bowiem w kamienicy, w której stał, całe piętro najęte; musiałem się przeprowadzić do niego. Nadjechał też wkrótce brat jego rodzony, Euzebii, który w polskiej służbie był porucznikiem w regimencie starosty Szczerzewskiego; wesoły równie jak Hilary, równie jak on miły i grzeczny, miał znajomości z całym Lwowem i wprowadzał mnie wszędzie.
Motylowaliśmy z nim razem, że użyję tego wyrazu. Święta obchodzono i świetnie i wesoło, ale mnie gryzło przypomnienie kontraktów i rozkazu ojca, z którym żartować nie było można, i dni parę poświęciłem espedycyom do Dubna, przy nadchodzących terminach.
Napisałem do pana Bukara sędziego i do mojego stryja, wymawiając się, że dla ważnych spraw musiałem zjechać do Lwowa i zatrzymać się dłużej nad spodziewanie. Osobno wysłałem list do Marcina Bukara, z tem, iżby jeśli przyjdzie pismo od mego ojca rozpieczętował je, i spełnił jego rozkazy, i poodbierał moje pensye, na co dołączyłem umocowanie. Wyprawiłem z tem sztafetę do Dubna, prosząc o relacyę z kontraktów, a obiecując niechybnie stawić się na imieniny jego matki, na osiemnasty lutego.
Spokojniejszy nieco, choć nie ze wszystkiem w zgodzie z sumieniem, wyrzucającem mi płochość moją, puściłem się zamknąwszy oczy w bezdenną otchłań zabawy. Czasem po dni kilka nie bywałem u pani generałowej M… za co mnie łajano, bo generałowa wzięła nademną opiekę i trzymała z góry; ale nie zważając na refleksyę, kochałem się, umizgałem, grałem w karty bardzo jakoś szczęśliwie, i z tego powodu nie żałowałem sobie ani na sprawunki, ani na życie. Nadeszły Lwowskie kontrakty. Słusznie to miasto miało opinię dosyć wolnych obyczajów; w istocie samej panowała tu daleko większa niż gdzieindziej u nas swoboda, dla młodego była to ponętą wielka i niebezpieczna.
Przed świętami jeszcze przypomniałem sobie, że stryj mój opat miał we Lwowie rodzoną siostrę, zakonnicę w klasztorze Wszystkich Świętych; wypadało mi być u niej, powiedziałem o tem Siemianowskim.
– Dobrze się to składa, odpowiedzieli, właśnie i my tam mamy rodzoną siostrę na wychowaniu.
Takim sposobem poszliśmy zaraz i poznałem pannę Ignacyę, rodzoną siostrę mojego dobroczyńcy opata; bracia także prosili, żeby się widzieć mogli ze swoją Faustynką, którą świecka ochmistrzyni przyprowadziła do kratek.
Było to śliczne dziecko, może lat trzynaście mieć mogące, ale tak bojaźliwe i po zakonnemu nieśmiałe, że na pytania jak zakrwawiona odpowiadała, płomieniejąc. Bywałem potem u panny Ignacyi dość często, i pod pozorem że to jej brat przysłał, ofiarowałem od niego piętnaście dukatów, że zaś zawsze ze mną, który z Siemianowskich przychodził, wywoływano i Faustynkę, a ja przysługiwałem się im jakiemiś łakociami i specyalikami; nigdy mi jednak na myśl nic przyszło nawet, żeby te dziecko za lat dwa żoną moją być miało.
Nadjechała potem pani Jakonowska, siostra Siemianowskich, która przeciwko woli familii, przed laty dwóma poszła za mąż, a teraz z mężem zostawała na łasce opata, który im dał rząd klucza Szepclickiego; ta i po procent od swego posagu i po siostrę Faustynkę przybyła, gdyż opat obiecywał, jeśli jej się trafi partya, dopomódz ze swojej strony. Pani Jakonowska stała w jednym domu z nami, ale jaja ledwie trzeciego dnia widywałem, zatrudniony Bóg wie czem, intryżkami miłośnemi, kartami i hulanką szaloną. Odebrano Faustynkę z klasztoru, choć panna Igna – eya we łzach tonęła przy rozstaniu, co nazajutrz ponowiło się, gdy pani Jakonowskiej odjeżdżać przyszło. Ofiarowałem na odjezdnem Faustynce spore pudło różnych fatałaszek i przysmaczków, a panna Ignacya napisała przez nią do opata, zapewne dziękując mu za przysłanie przezemnie piętnastu dukatów, bo mi opat później w czasie sejmików serdeczną za to, żem sercu jego dogodził, wynurzał wdzięczność.
Zbliżył się nareszcie czas koniecznego wyjazdu: skończyły się kontrakty Lwowskie, trzeba było pożegnać dobrych znajomych, a naprzód panią M….., która mi pozwoliła bywać u siebie w Warszawie, a dla której, powtarzam, żadnego innego uczucia prócz najgorętszej przyjaźni z uszanowaniem połączonej, nie miałem; potem panią D. D. ostatnią lwowską miłość moją, wreszcie pannę Ignacyc, którą zawsze z szacunkiem i przychylnością uważałem i potrafiłem sobie pozyskać jej względy. Płakała jeszcze nad odjazdem Faustynki, nie mogąc się wychwalić łagodności jej charakteru, dobroci i szczęśliwego usposobienia, które jej ułatwiało wszystkie cnoty.
– Gdyby Bóg raczył modlitw moich wysłuchać, rzekła, was dwoje, których najżywiej kocham, bylibyście z sobą połączeni i szczęśliwi!
Syt i przesycony zabawami roskosznemi i zbytkiem wszelkiego rodzaju, którego tu zakosztowałem, odjeżdżałem ze Lwowa podobny do charta, zgonionego w polu i nie mogącego się już ruszyć do najłakomszej zwierzyny, choćby mu ta na nosie usiadła.
Przed wyjazdem jeszcze odebrałem z Dubna sztafetę donoszącą mi, że tam interesa szczęśliwie się załatwiły, moje kapitulacje poodbierano wszystkie, summa ojcowska podniesiona od bankiera z piątego procentu, wedle woli jego, na szóstym umieszczona została u sędziego Bukara,
Euzebiemu Siemianowskiemu wychodził urlop, pułk jego stał w Poznanui dotąd, wyjechaliśmy więc razem do Brodów, dokąd nas i Hilary przeprowadził, a na rozjezdnero, zaręczając sobie przyjaźń dozgonną, spiliśmy się po polsku.
Nabrałem mnóstwo różnych prezencików ze Lwowa, dla krewnych, znajomych i dobrodziejów, między innemi dla pana wojewody kupiłem za siedm dukatów, bardzo piękny kielich kryształowy, innych drobnostek nie mało, ale też gdym zajrzał do worka, znalazłem go bardzo schudzonym, na dnie jego spoczywało już tylko trzydzieści pięć ostatnich obrączkowych.
Dosyć się drogo opłaciły te lwowskie roskosze, alem wówczas nie żałował tego.II. SEJMIKI 1791 ROKU.
Drugiego dnia z Brodów, stanąłem w Łabuniu, a ułatwiwszy tu polecenia pana wojewody, stawiłem się rano, w sani dzień imienin pani Bukarowej, której karetę na wiązanie przyprowadziłem, niezapomniawszy odebrać i mojego ślicznego koczyka, dla umieszczenia tymczasowo w Januszpolu. Zastałem tu zjazd ogromny, przybyli Antoni i Bartłomiej Giżyccy, z których widzenia niezmiernie rad byłem. Bartłomiej świeżuteńko przyjechał z Warszawy, z listami i poleceniami do różnych osób tyczącemi się przyszłych sejmików; Antoni chciał także do nich czynnie należeć i wybierał się działać z zapałem, do czego i mnie wezwali, a odmówić nie było racyi.
Bawiliśmy się jak nie można lepiej i weselej, zwyczajnie jak w Januszpolu, starsi politykując trzymali za elekcya, a my choć przeciwni nie przeczyliśmy im, aby nie zapalać kontrowersyi, i milczeliśmy, ułożywszy się o to z sobą po cichu.
Z Hańskiemi była znowu panna Gnatowska, która wydała mi się teraz ładniejszą; w istocie nabrała jakoś prezencji i dobrej maniery, przypomniały się dawniej smalone do niej cholewki. Ojciec mój, który też był z żoną w Januszpolu, chciał mnie karcić, żem w Dubnie nie stawił się na kontrakty, alem się wymówił poleceniami do Lwowa od pana wojewody, i to usta zamknęło.
– Kiedy tak, rzekł, dobrześ zrobił, ale moje sprawunki poszły w zapomnienie…
Giżyccy oba odjechali nazajutrz dniem już po balu, wziąwszy słowo odemnie, że pojutrze będę w Mołoczkach z Marcinem Bukarem i sejmików nie odstąpię.
Od starego Bukara, pieniądze moje z pensyi należne, poodbierałem zapieczętowane; cały dzień musiałem mu opowiadać o interesie pana woje – wody z Potockim, ho choć na prowincyi wiedzieli, ze Prot kijowskim wojewodą, szczegóły ich żadne nie doszły.
Pojechałem z Januszpola z Marcinem Bukarem do Mołoczek, i zaraz poczęliśmy się naradzać o środkach przedsięwziąć się mających, aby Antoniego Giżyckiego wybrano marszałkiem sejmikowym, ale on na pierwsze słowo zawołał, że nie może.
– Janusz Iliński był u mnie… dodał, i oświadczył mi, że chce być marszałkiem, a ja dałem już słowo, że mu będę pomagał; że zaś komenda w Żytomierzu będzie przy nim, potrzeba żeby i marszałkiem został.
Z serca zgodziliśmy się na to. Szła potem rzecz o assesorów, których potrzeba było sześciu, po dwóch z każdego powiatu; tych zaraz ułożyliśmy w następujący sposób: Antoni Giżycki i Marcin Bukar z żytomierskiego; Jakób Pausza i ja z owruckiego: Floryan i Jan Zaleski z kijowskiego.
Gdy natem stanęło, posłaliśmy natychmiast po Pauszę, którego familija miała wpływ wielki na powiat Owrucki, zkąd spodziewaliśmy się mnóstwa szlachty; potem po Jana i Floryana Zaleskich, a panu Januszowi Ilińskiemu, generał-inspektorowi, daliśmy znać także. Przyjechał zaraz do Mołoczek, rozpatrzył plan nasz i przystał na wszystko, a co zbyło nam czasu przed sejmikami, albo sami lub przez subordynowane osoby, obiegaliśmy dwory.
Ja nie odłączyłem się od Giżyckich; tymczasem popchnęliśmy do Żytomierza, dla zajęcia stancyi, tak, żebyśmy wszyscy razem pomieścić się mogli, a Bartłomiej Giżycki powiózł ordynans od Komissyi wojskowej, do Niemirowa, do Kościuszki, i zwinąwszy się trzeciego dnia powrócił.
Skutek tego ordynansu zaraz zobaczymy w Żytomierzu.
Zajęto dla nas kwaterę w klasztorze Bernardyńskim na dole, cały gmach z refektarzem, w którym nieco przedtem odprawiało się nabożeństwo, także jeden rząd celi na górze, równo z salą i korytarzem. Szły nieprzerwanym szeregiem podwody z Mołeczek, z Krasnopola, Junuszpola, z Nowegopola od Pauszy, z leguminami, kredensami, kucharzami, wódkami i t… p. Panowie Zalescy także dostawili wielką ilość zapasów – na wina, stancya i inne wydatki zrobiliśmy wszyscy składkę po ośmdziesiąt dukatów, a komisarz pani chorążynej Giżyckiej pełnił obowiązek marszałka dworu.
Trzema tedy dniami przed sejmikami i my przybyliśmy do Żytomierza; zjechał także pan Potocki wojewoda nowy i stanął we dworze biskupim koło katedry, i pan Iliński, który się umieścił w kamienicy Lewandowskiego, gdzie później była Izba skarbowa.
Pojechaliśmy do pana wojewody, który sobie układał na marszałka pana Ignacego Chojeckiego, świeżo przez się installowanego na podwojewodziego, aleśmy mu grzecznie odpowiedzieli, z uszanowaniem największem, że pan generał Iliński ten obowiązek przyjmuje na siebie, i natem stanęło.
Nazajutrz rano sam pojechałem do pana wojewody, i rozmawialiśmy długo, bo sukcessya tronu o którą szło głównie, była ważnym przedmiotem. Powiedziałem mu jak stoimy, wyliczyłem ilu nas jest; że na czele pan Antoni Giżycki i całą siłą popierać myślimy projekt sejmowy, a wiedząc, że i on zatem, dodałem, że się z nim łączymy. – A! bardzo dobrze! – zawołał uradowany.
W godzinę potem był u nas z wizytą, po wszystkich stancyach, i na obiad nas poprosił; pojechał także do pana Ilińskiego, który był z nami na tym obiedzie. Nie było tam więcej osób nad czterdzieści, privatim więc zaproszono pana Ilińskiego na marszałka, a nas na assesorów.
Tymczasem gromadziły się zewsząd przybywające powozy, karety, kocze, bryczki, wózki i liczne tłumy konnych i pieszych elektorów, wówczas bowiem każdy szlachcic miał prawo wotowania i nie roztrząsano wcale tytułów szlachectwa. Nie pojmuję wcale jak się to wszystko potrafiło w Żytomierzu, daleko mniejszym niż dziś jest, pomieścić.
Nadjechał wreszcie i mój stryj i stać musiał godzin kilka w ulicy nim mnie odszukano, nie mógł już bowiem znaleźć sobie mieszkania; pobiegłem wraz do towarzyszów moich, a ci nie tylko się na to zgodzili, żeby stał z nami, ale wszyscy go poszli zapraszać do nas; zawarował sobie tylko opat, że do współki naszej należeć będzie. Oddaliśmy mu dwie celki, a on osimdziesiąt dukatów złożył na ręce naszego marszałka.
Kupiliśmy cztery oksefty wina francuzkiego, po piętnaście dukatów, dwanaście beczek węgierskiego wina po dukatów jedenaście, pięćset butelek piwa angielskiego, wszystko to u pana Lewandowskiego, naówczas prezydenta miasta, który w swych lochach miał składy ogromne; obstalowano piekarzów i rzeźników, przygotowano wszystko jak należało.
W wigilię Żytomierz był już pełen; tegoż dnia nadszedł pieszy pułk Malczewskiego i wyciągnął linią naprzeciw Bernardynów; mundury jego były podług nowej formy. Komendant i oficerowie przyszli zaraz z raportem do Ilińskiego; wyszedł i on na plac, uhonorowano go po wojskowemu – ciżba była niesłychana do koła; półbatalionu zajęło odwach, a pół rozkwaterowano po przedmieściach nad Kamionką.
Potem wszedł konny pułk Karwickiego, prześliczny, ubrany na nowo; ten znowu obejrzany został jak pierwszy przez generał-inspektora i stanął w Krosnej, a jeden szwadron tylko przychodził dla odbywania rontów. Nad wieczór przyciągnęły też dwanaście dział z Niemirowa i po oglądzinach przez generał-inspektora, wyszły za rogatki Kijowskie, zajmując stanowisko w polu. Cała ta siła zbrojna była pod rozkazami Ilińskiego, i poszła po nosie elektoróm; choćby kto chciał się burzyć, nie śmiał. Prawdę mówiąc, było to abusum, bo prawa warowały, że w czasie sejmików bracchia militaria udziału żadnego mieć nie mogą, a nawet z miast, w których się narady odbywają, wychodzić powinny; ale że te wybory odbyły się jak najspokojniej, nikt się na to nie poskarżył.
Wszystko u nas szło pod imieniem miecznika Giżyckiego; widzieliśmy zaraz z początku, że tu nie ma sposobu spraszać na obiady, więc ograniczyliśmy się śniadaniami, ale te śniadania trwały po godzin trzy i więcej; roznoszono nieustannie kotlety, zrazy, kiełbasy, kasze, udżce sarnie i zajęcze, pieczenie cielęce i wołowe. Trzynastu ludzi w trzech kuchniach nastarczyć nie mogli ani zgotować, ani wydawać, służba win nanosić; ale to się ochoczo, po szlachecku i po familijnemu odbywało.
Nazajutrz, pan wojewoda, w kościele nabitym tak, że się wcisnąć doń nie było podobna, a trzy części szlachty spóźnionej na placu przed kościołem jeszcze stali, zagaił sejmiki, podając na marszałka pana Ilińskiego, którego zaraz zgodnie przyjęto; zaproponował też assesorów i tych jednomyślnie akceptowano. Ciżba nas, jako assesorów, już na rękach unosząc, już przez głowy przesadzając, do stolika dostawiła; podpisaliśmy czynność tej sessyi i solwowaną została do jutra. Co się potem działo u nas na kwaterze, opisać trudno; klasztor cały, w którym staliśmy, otoczony był gawiedzią głodną, ale szlachecką. Dla tych elektorów w górnym i dolnym korytarzu poukładano tarcice, a na nich mięsiwo wieprzowe warzone i pieczone, wędzone ryby, śledzie proste, nieustannie zmieniać było potrzeba. Oprócz tego, do napitku przywieziono z Januszpola, z Mołoczek, z Nowegopola i od panów Zaleskich dziewięć kuf wódki, w Żytomierzu dokupiono pięćdziesiąt spustów, ośmdziesiąt beczek piwa w Krośnej, miodu dosyć beczkami u żydów nabrano, i wszystko to się rozczęstowało w naszej kwaterze. Podobnie było u generała Ilińskiego, u pana wojewody Potockiego i u kasztelana Pruszyńskiego. Dniem przyjmowaliśmy panów szlachtę, w nocy tłumy te oblegały korytarze nasze, stajnie i jakie były szopki bernardyńskie.
W dawnym rzeczy porządku, szlachta od Zygmunta-Augusta wotowała na sejmikach dla wyboru posłów, ale to, rozumie się, szlachta osiadła. Panowie za Augustów obu wprowadzili zwyczaj pędzenia na sejmiki szlachty czynszowej, dla poparcia nią swoich celów politycznych, chociaż sejmy rwały się jedne po drugich. Tak samo działo się jeszcze i za Stanisława-Augusta, ale to już ostatnie były sejmiki tak napchane; konstytucya nowa i zmiana formy rządowej zapobiegły na przyszłość tego rodzaju nadużyciom. Kazano Komissyom cywilno-wojskowym porobić księgi ziemiańskie, w nie wpisać dziedziców, którzy mieli nie mniej ośmiu dymów; każdy obywatel musiał złożyć kwity z podymnego, które opłacał (był to jedyny podatek) i we dwa miesiące sformowano z tego listę wotujących.
Tych sejmików ciżba jeszcze była niezmierna; z trzech powiatów więcej trzech tysięcy szlachty w kapotach, kożuchach, siermięgach, w butach jałowiczych, postołach, każdy jednak z szablą w ręku, przywlekło się do Żytomierza. Widywałem i dawniejsze sejmiki, gdzie czasem po dwóchset na raz występowało do boju, gdy się dobrze podpiło, obcinano wzajemnie nosy, ręce, uszy, i po kilka trupów zostawało na pobojowisku. Było kilku zawołanych rębaczów z obywateli przewódzców partyj, a na ich czele starosta Wołynecki, ale jednego razu tak go posiekano, że części ciała nie pozostało na nim całej i z tej afery w prześcieradłach go do cyrulika zanieśli.
Widywałem go później po wyleczeniu się, wyglądał jak monstrum…
My, assesorowie, z marszałkiem sejmikowym wieczorem zebraliśmy się u pana wojewody; nazajutrz miano zagaić projekt sejmowy; byliśmy pewni wielkiej większości, bo tylko kilkunastu starych przywykłych zawsze słyszeć o elekcyi, jako o kamieniu węgielnym swobód szlacheckich, trzymali za nią, i to byli ludzie zacni, spokojni nie burzliwi, gotowi swój sposób zapatrywania się rzeczy zachować przy sobie, nie myśląc przeciwić się massie, która była przeciw elekcyi za sukcessyą tronu. Potrzeba było przeprowadzić rzecz porządnie; ułożyliśmy, że assesorowie, powiatami swemi respectire, zbierać będą podpisy na laudum, składające się ze trzech części, które mnie ułożyć polecono. Niebardzom ufał siłom moim, bo to pismo do stanów Rzeczypospolitej i do króla, musiało być stylem dyplomatycznym, a razem pięknie napisane, stosownie do przedmiotu, do osób i rzeczy; a ja w tem nie miałem wprawy. Skoczyłem więc do Krosnej, gdzie stał sędzia Bukar z familiją, Hańscy, mój ojciec i Raczyński; zobligowałem Raczyńskiego do pomocy, zamknęliśmy się w jego pokoju i ułożyli jak mogli, w czem on mi bardzo wiele pomógł do pięknego i dobitnego wyrażenia myśli. Zaraz tamże przepisałem owe laudum na czysto, dniem już powróciłem do Żytomierza i przeczytałem towarzyszom, a mianowicie Giżyckiemu, który się nie mógł nacieszyć, tak mu się to wydało pięknem.
Zaraz też ruszyliśmy wszyscy do pana marszałka sejmikowego, tam zastaliśmy już dużo obywateli zebranych, przeczytane laudum zyskało aprobatę ogółu i poszliśmy z niem do pana wojewody. Ale na wstępie odwołał mnie na bok i po cichu rzecze:
– Niech się pan nie uraża, oto ksiądz kanonik ułożył także laudum, wybierzemy z dwóch, które się lepiej podoba.
– A bardzo dobrze, odpowiedziałem, i owszem.
Nadszedł na to Antoni Giżycki, wojewoda mu toż samo powtórzył, ten się trocha zaperzył, alem go za rękę ścisnął; pragnąłem, żeby oba były czytane, bo niemal pewien byłem świetnego tryumfu.
Tuż pan wojewoda kazał czytać księdzu Ossowskiemu jego kompozycye, a nieliczni adherenci poczęli ją wychwalać; – przyszła kolej na mnie, natłok niesłychany się już zrobił, uciszyli jednak wszyscy, a ja począłem głośno i powoli, tak, żeby każdy wyraźnie mógł słyszeć. Był to w krótkości zebrany wywód historyczny o sukcessyi i elekcyi tronu; wytknięte wszystkie nadużycia wyboru, zamieszania jakie na kraj naprowadzał, z drugiej strony wskazane błogie skutki jakich kraj doświadczył pod panowaniem monarchów dziedzicznych, z niezachwianego pokoju i upewnionego ich po sobie następstwa.
Gdym czytać skończył, pan wojewoda, który patrzał na mnie jak w tęczę, nie zmrużywszy oka, zawołał:
– Tak! panowie! nec plus ultra! niema co mówić!
To rzekłszy uściskał mnie, wszyscy aprobowali i moje laudum jednogłośnie przyjęto.
Wyszliśmy z pokoju pana wojewody do kościoła za nim dążąc, ale ciżba była niesłychana na cmentarzu i w kościele, ledwieśmy z wielką biedą dobrać się potrafili do stołu, a urzędnicy wojewódzcy do krzeseł. Marszałek pół godziny stukał laską nim szmer ustał i zagaił sessyę materyą, o której traktowano, przeczytano ustawę sejmowe, i okrzyk zrobił się jak głosem jednym – sukcessya tronu! Powtóre zagaił marszałek o laudum, i o zbieraniu wotów przez podpisy; ja odczytałem moją robotę i nowy okrzyk potwierdził uchwałę, a na dziedzińcu w ulicy wołano powtarzając – Viv at król!
Wyszliśmy z kościoła po solwowaniu sessyi na jutro. Iliński prosił na obiad do siebie, wojewodę, nas i księdza opata. Było ze sto pięćdziesiąt osób, nie tylko sala wielka, ale wszystkie pokoiki zastawione stołami, ścisk ogromny. Laudum moje czytano znowu po dwakroć u Ilińskiego, coraz w niem nowe znajdując piekności:
winszowano opatowi synowca, ojcu mojemu dziecka, mnie obsypano grzecznościami, noszono na rękach, i tryumf to był dla mnie po dziś dzień pamiętny.
Ksiądz opat i ojciec mój nie posiadali się z radości; wszczęła się pijatyka zwyczajnie jak na sejmikach, i pito ogromnie, olbrzymio – jedni się wytaczali drudzy napływali, do późnej nocy pan Iliński przyjmował i gościł.
Nazajutrz przystąpiono, do wyboru sześciu posłów, w tej liczbie, Janusz generał-inspektor kawaleryi, i Józef szef pułku swojego imienia, Ilińscy, zostali wybrani posłami. Następnego dnia znowu wotowano na komissarzy cywilno-wojskowych, których czterdziestu ośmiu potrzeba było do trzech powiatów. Giżyckiego chociaż chciano mieć posłem, on wolał być komisarzem cywilno-wojskowym, został nim Bukar i wszyscy moi koledzy. Atakowano i mnie, żebym ich nie odstępował, stale się od tego wymawiałem; naparli ojca mojego i stryja, alem się wytłómaczył przed niemi, że większe mam widoki w Lublinie i Warszawie przy protekcyi pana Stempkowskiego, kiedy tu przy czczym tylko tytule czekałyby mnie wydatki próżne. Wybrano więc komissarzy cywilno-wojskowych i posłów jakich chciał Giżycki. Opat został z Owruekiego prezesem, drugim podkomorzy Niemirycz, w Źytomierskiem kasztelan Pruszyński, ksiądz Pałucki biskup in partibus, w Kijowskiem ksiądz Cieciszowski biskup kijowski, książe Aleksander Lubomirski kasztelan kijowski.
Sessyc sejmikowe solwowano aż do pozbierania podpisów szlachty; wzięliśmy sobie do pomocy kilku młodych ludzi z palestry, trzy części pewnie było elektorów co pisać nie umieli; podpisywano więc za nich i kładziono krzyże, co więcej tygodnia jednak mimo pośpiechu trwało.
Skończyły się nareszcie sejmiki rzeczywiście pod wpływem Giżyckiego odbyte, i od tego czasu jak raz wziął w ręce wodze, już ich nie puścił do śmierci. Przy zmianie w kraju i wprowadzeniu nowego porządku, otoczony kredytem i wziętością stałą, robił wszystko co chciał na prowincyi, poparty tem, że drogę miał usłaną do interesów swoich w stolicy.
Kilku obywateli, jak się później pokazało, atakowali w czasie zjazdu pana Potockiego o ordery i urzęda, odpowiedział im, że król zostawił to przy panu Stempkowskini i wskazał, że przezemnie zrobić to można. Ja się w tej rzeczy ułożyłem z panem miecznikiem Giżyckim, że mi żądania będzie przesyłał.
Naszej kwatery elektorowie przez cały czas nawiedzać nie przestawali; trzeciego dnia sejmików skończyło się Mino i piwo angielskie, zrobiliśmy zapas drugi podobny pierwszemu, i ten do kropli wysuszono. Na wieczory często jeździwaliśniy do Krośnej, gdzie ja po staremu robiłem grzeczności pannie Gnatowskiej, co i ojciec mój i stryj uważali; opatowi się to dosyć podobało, ale ojcu wcale nie, jak to się później okazało: zyskać go sobie nie umiała.
Pan Potocki jeszcze wcale nie wdrożony dorobienia interesów obywatelskich, był z tego powodu na całych sejmikach automatem, który wedle tego jakeśmy go nakręcili, gębę otwierał i ręce podnosił.
Na rozjezdnem potrzeba było i nasze rachunki ekonomiczne doprowadzić do końca; przyniósł marszałek nasz regestra, pokazało się nad składkę do dwóch tysięcy jeszcze, i te musieliśmy zapłacić; między Giżyckim a opatem była walka delikatności, pierwszy chciał wszystko wziąść na siebie, drugi sam tą superatę załatwić.
Podwojewodzi Chojecki zażądał, aby go wysłano z landami do sejmu, i pan wojewoda mi o tem napomknął; odpowiedziałem, że choć wybor osoby należy do marszałka i do nas, z chęcią jednak zastosowalibyśmy się do woli pana Potockiego, gdyby nie zaszła między nami umowa, że ten, który był wysłany z depeszami od marszałków sejmowych do obywateli, miał i lauda nazad im przywieźć, a tym był pan rotmistrz Giżycki.
Tak się i stało: jak się tylko wszystko skończyło, Bartłomiej Giżycki wyjechał do Warszawy i oddał oficyalnie na sessyi Sejmowej, laudum, oraz adres do króla. Znalazł sejm, jak dziś pamiętam trzy tysiące kilkaset podpisów za sukcessyą tronu, a czterdzieści siedem jak jeden za elekcya.
Odtąd między mną a rodziną Giżyckich, zawiązał się najściślejszy stosunek, którego żadne potem okoliczności zerwać nie mogły.III. ODWIEDZINY Z OJCEM.
Familija państwa Bukarów, mój ojciec z żoną. Raczyński i ja, byliśmy zaproszeni do państwa Hańskich do Pulin na Święta Wielkanocne, ja przybyłem tam kilką dniami pierwej. Państwo Hańscy, a szczególniej pani Morzkowska, która mnie prowadziła do Jagusi Gnatowskiej, radzi byli z mojego przybycia. Byliśmy z panną w stosunkach przyjaznych i jak być może najlepiej, nigdym jednak z tem się nie odezwał, że się chcę żenić, choć wszyscy rozumieli, że się kocham i oświadczyć myślę. Raczyński znowu choć pragnął o rękę panny Bukarówny się odezwać, ale nie śmiał do rodziców przystąpić, pannie tylko mówił sam i przezemnie. Pannie Ewie podobał się ekwipaż jego, ludzie, porządki i wystawność; widziałem jawnie, że go nie kochała, jednak dla widzenia Warszawy, pozyskania swobody i skosztowania świata, który on jej wymownie malować umiał, była dosyć zatem zamężciem, i mnie się swej tajemnicy zwierzyła. Sędzia Bukar, który bardzo kochał córkę i był na jej skinienie posłuszny, byłby się zgodził, ale matka i oboje Marcinowstwo byli przeciwni.
Po Świętach rozjeżdżaliśmy się z Pulin, a rozstanie moje z panną Gnatowską woale nas do siebie nie zbliżyło, zwierzeń nie mieliśmy żadnych. Raczyński pojechał wprost z Bukarami do Januszpola, ja z ojcem moim i jego żoną na Sidaczówkę. Pierwszego zaraz dnia podróży zapytał mnie ojciec z powagą rodzicielską o pannę Gnatowskę; odpowiedziałem nut szczerze, że dosyć mi się podoba, ale myśleć w tym roku o żonie wcale jeszcze nie mogę, bo muszę jechać do Lublina i Warszawy i mam wprzód widoki, które mi później ułatwią to przedsięwzięcie; przyznałem się, że mam swoich około sześciudziesiąt tysięcy, ale jeśli Bóg pomoże staraniom, to się więcej przyzbiera w ciągu tego roku.
Ojciec mój przyjąwszy to dobrze, odpowiedział mi, że o tem ze stryjem mówili i naradzali się, a gdy żenić się będę, umyślili mi dać czterdzieści tysięcy. Ucałowałem ręce jego i nogi, on się rozczulił, ja rozpłakałem także, po chwili dodał:
– Tyś mi interesa pokończył, mam wioskę i sto sześćdziesiąt tysięcy kapitału, udział ci się odemnie sprawiedliwie należy, oddam ci go, powtarzam, gdy się żenić będziesz; ale prawdą a Bogiem, ja ci panny Gnatowskiej nie radzę.
Natenczas opowiedziałem mu moją znajomość całą z domem Lipskich, moje przejście z panną Emiliją Brochocką i nadzieje jakie tam miałem, a razem przeszkody jakie wyniknąć mogły ze strony podkomorzego, którego ani polubić, ani szanować nic mogłem od śmierci jego nieodżałowanego syna. Zdawało się, że mój ojciec był z tego dosyć kontent.
– Ale posłuchaj-no, dodał po chwili, jest tu panienka, co ma przeszło dwakroćstotysięcy złotych posagu, ja na nią mam oko, matka jej za trzecim już mężem, z ojczymem stara nas łączy przyjaźń, mogłoby to przyjść do skutku: pojedziesz ze mną jutro, kupić nie kupić, potargować można.
Musiałem zrobić jak ojciec żądał, ubrałem się i pojechaliśmy we trojgu z moją macochą.
Wszedłem do domu, ażem się przeląkł! niechlujstwo najokropniejsze, swąd, stołki brudne z połamanemi nogami, kanapa załojona, że usiąść na niej trudno i straszno, w dodatku panią matkę zastaliśmy pijaną. Bełkotała cóś niewyraźnie, tak, że zrozumieć jej było trudno; moja macocha zapytała po chwili o córkę i przywołano dziewczynę.
Przyszła biedaczka, ale zaniedbana, ubogo odziana, opuszczona, aż litość brała patrzeć: twarzyczka dawno nie musiała się widzieć z wodą, a włosy z grzebieniem, zaprezentowała mnie jej macocha. Zagadałem do niej grzecznie, zaczerwieniła się i odwróciła, przysuwałem z różnych stron, sposobu nie było słowa się dopytać, tak była dziwnie nieśmiała i dzika. Z matką pijaną równie niebyło co robić. Podano kawę, nie mogłem patrzeć na otaczające ją niechlujstwo, więc też w usta nie wziąłem, i wkrótce wyjechaliśmy.