Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego. Tom 3 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 389 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PA­MIĘT­NI­KI

Jana Du­kla­na Ochoc­kie­go, z po­zo­sta­łych po nim rę­ko­pi­smów prze­pi­sa­ne i wy­da­ne przez

J. I. Kra­szew­skie­go

Qui au­diunt au­di­ta di­cunt, qui vi­dent

ple­ne sciunt.

Plau­tus.

Tom trze­ci.

Wil­no.

Na­kła­dem i Dru­kiem Jó­ze­fa Za­wadz­kie­go.

1857.

Po­zwo­lo­no dru­ko­wać, z obo­wiąz­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, pra­wem ozna­czo­nej licz­by exem­pla­rzy. Wil­no, dnia 19 Grud­nia 1856 roku.

Cen­zor Pa­weł Ku­kol­nik.WY­JĄT­KI Z NO­TAT OPA­TA OCHOC­KIE­GO.

Go­dzi­ny ży­cia mo­je­go, ubie­ga­ły w za­ję­ciu cią­głem i po­rżąd­nem, a po­rzą­dek ten wie­le sta­no­wił dla sa­mot­ni­ka. Ten, któ­ry nie robi pla­nu dziś jesz­cze na ciąg spraw ju­trzej­szych, nie żyje, ale wle­cze za sobą cię­żar ży­cia, a do­wo­dem, że ono jest brze­mie­niem dla nie­go, nie­ustan­ne na­rze­ka­nie i stę­ka­nie, któ­re mu to­wa­rzy­szy. Naj­sku­tecz­niej­szy spo­sób uży­wa­nia ży­cia za­pi­sał Kant w swej An­tro­po­lo­gii, za­le­ca­jąc po­rząd­nie po so­bie na­stę­pu­ją­ce cią­głe za­trud­nie­nie. Wsta­wa­łem za­wsze o go­dzi­nie czwar­tej i cały ra­nek po­świę­ca­łem spra­wom i po­win­no­ściom chrze­ści­jan – skim, od­pra­wu­jąc ka­płań­skie moje mo­dli­twy. Na­stę­po­wa­ło czy­ta­nie bi­blii i in­nych ksią­żek, któ­re mia­łem pod ręką. To za­ję­cie za­bie­ra­ło mi cały czas przed­po­łu­dnio­wy, po­lem wy­cho­dzi­łem z domu, a je­śli to był dzień, w któ­rym nie mo­głem mieć obia­du u ho­rod­ni­cze­go, mu­sia­łem so­bie prze­ry­wać czy­ta­nie czu­wa­niem nad ku­chen­ką. W te dnie bo­wiem sani so­bie na ko­min­ku jeść go­to­wa­łem, i od­wie­dza­ją­cy mnie tu­tej­si miesz­kań­cy zo­sta­wa­li przy ogniu, jak Mar­ka Kur­cy­usza po­sło­wie Sam­ni­tów. W sa­mej rze­czy, przy­własz­cza­łem so­bie na­ten­czas jego du­cha i py­chę; z jed­ne­go źró­dła czer­pa­li­śmy oba: on gar­dząc da­ra­mi ofia­ro­wa­ne­mi przez po­słów, ja upo­ko­rze­niem, któ­re­go do­zna­wa­łem ku­cha­rzu­jąc. Po po­łu­dniu na­stę­po­wa­ły od­wie­dzi­ny, a wró­ciw­szy z nich czy­ta­łem zno­wu i czy­ta­niem koń­czy­łem za­ję­cie dzien­ne. Do tych za­baw przy­czy­nia­ło się przez sześć ty­go­dni ucze­nie wnu­cząt puł­kow­ni­ka.

Tak… czas mo­je­go po­by­tu na ob­czyź­nie upły­wał nie da­jąc żad­nej na­dziei zmia­ny losu; nig­dy sen nic skle­ił wprzód po­wiek mo­ich, do­pó­kim się nie umor­do­wał my­śla­mi na­tręt­ne­mi o kra­ju i po­zo­sta­łej w nim ro­dzi­nie, przy­ja­cio­łach i so­bie.

Jed­nej z tych smut­nych nocy bez­sen­nych przy­bie­ga do mnie słu­żą­cy puł­kow­ni­ko­wej Pa­na­je­wej, na­ten­czas już owdo­wia­łej, za­pra­sza­jąc mnie do niej na­tych­miast i to jak naj­prę­dzej. Nie­zmier­nie zdzi­wi­ło mnie to we­zwa­nie o pół­no­cy, wszak­że do­my­śli­łem się, że nad­zwy­czaj­na ja­kaś mu­sia­ła być do tego po­bud­ka, i po dro­dze wstą­pi­łem do ho­rod­ni­cze­go, któ­ry mi oświad­czył, że on tak­że jest we­zwa­ny wraz z wie­lą oby­wa­te­la­mi i urzęd­ni­ka­mi do pani puł­kow­ni­ko­wej. –

Przy­by­wa­my na­resz­cie na te za­gad­ko­we za­pro­si­ny – znaj­du­ję całe to­wa­rzy­stwo w jak naj­lep­szym hu­mo­rze, po­ucz i wino, któ­re puł­kow­ni­ko­wa mia­ła z Ros­syi spro­wa­dzo­ne, roz­no­szą i czę­stu­ją, wszy­scy we­se­li, po­strze­gam szep­ty po­ta­jem­ne, ja­kieś niby przy­spo­so­bie­nia mnie ostróż­ne do waż­nej no­wi­ny, na­osta­tek do­wia­du­ję się, że zo­sta­łem – oswo­bo­dzo­ny!

W pierw­szej chwi­li nie­mal stra­ci­łem przy­tom­ność, ro­zu­mia­łem, że so­bie żar­tu­ją ze mnie, ale w koń­cu uwie­rzy­łem temu szczę­ściu. Ten, któ­ry pa­trzy na mi­lio­ny drob­nych ro­bacz­ków, na naj­lich­sze stwo­rzeń­ka, Miał­że­by za­po­mnieć o czło­wie­ku? Uf­ność moja w Opatrz­no­ści i spo­kój du­szy znać po­do­ba­ły się Bogu, i dźwi­gnął mnie pra­wi­cą swo­ją.

Puł­kow­ni­ko­wa jak tyl­ko z Per­mu ode­bra­ła wia­do­mość, na­tych­miast śpie­sząc mi ją udzie­lić, nie zwle­kła ani chwi­li i po­sła­ła po mnie chcąc o zmia­nie losu za­wia­do­mić. Wła­śnie Pa­weł I Ce­sarz wstę­po­wał na tron Ros­syj­ski, a pierw­szem dzie­łem jego, było uwol­nie­nie nas z Sy­be­ryi; łzy wdzięcz­no­ści po­wi­ta­ły roz­po­czy­na­ją­ce się pa­no­wa­nie jego.

Słod­kie i miłe pa­no­wa­nie Ale­xan­dra I otar­ło już łzy moje, ale uczu­cia wdzięcz­no­ści dla ce­sa­rza Paw­ła nie stłu­mi­ło, tę za­cho­wam do zgo­nu.

Jesz­cze urzę­do­wej o na­szem uwol­nie­niu nie było wia­do­mo­ści, cze­kać więc mu­sia­łem na nią; w ty­dzień do­pie­ro przy­szło oznaj­mie­nie do ho­rod­ni­cze­go o oswo­bo­dze­niu i roz­kaz dla mnie sta­wie­nia się do kom­pa­nii mo­jej do To­bol­ska. Ła­two się do­my­śleć, żem na­próż­no i chwi­li jed­nej nie stra­cił, tyle tyl­ko ile przy­jaźń i wdzięcz­ność ka­za­ły na po­że­gna­nie z przy­ja­ciół­mi po­świę­cić. Puł­kow­ni­ko­wę od­wie­dzi­łem naj­pierw­szą; przy­odzia­ny w zna­ki dys­tynk­cyj­ne, za­pro­si­łem wszyst­kich na po­że­gnal­ne ze­bra­nie, roz­sta­łem się z nie – mi i na­gląc woź­ni­cę, le­cia­łem już do To­bol­ska. Wy­ra­cho­wy­wa­łem czas ma­ją­cy upły­nąć do po­wro­tu na łono ro­dzi­ny, ale prę­dzej jak w trzy mie­sią­ce, do swo­ich do­stać się nie było po­dob­na!

Przez Tu­nin prze­jeż­dża­jąc wstą­pi­łem do dok­to­ra, z któ­rym po­zna­jo­mi­łem się był w Tu­ryń­sku; ser­decz­ne jego i spraw­ni­ka przy­ję­cie za­bra­ło mi dzień cały. W ogól­no­ści, ludz­kość i go­ścin­ność jest tu naj­pow­szech­niej­szą cno­tą, z rów­ną ona ob­ja­wia się siłą w cha­cie ubo­gie­go wie­śnia­ka i miesz­ka­niach bo­ga­tych; nie­ma pra­wie wy­jąt­ków.

Ta­ta­ro­wie na­wet, przez któ­rych wio­ski prze­jeż­dża­li­śmy, da­wa­li do­wo­dy tej cno­ty. Myl­ne mie­li­śmy po­ję­cia o miesz­kań­cach tu­tej­szych, wy­sta­wu­jąc ich so­bie dzi­kie­mi i nie­uży­te­mi; mo­gło to być daw­niej cha­rak­te­rem pierw­szych tej zie­mi osad­ni­ków, ale dziś cał­kiem in­a­czej. Miesz­kań­cy Sy­bi­ru dzie­lą się na ros­syj­skich, jesz­cze za Iwa­na Ba­zy­le­wi­cza, Groź­nym zwa­ne­go, za­miesz­ka­łych tu, i póź­niej tu już zsy­ła­nych i osie­dlo­nych; ja­ko­też au­to­chto­nów. Pa­nu­ją­cy ten, opie­ra­jąc się pod­bo­ja­mi swe­mi o kró­le­stwa Astra­chań­skie i Ka­zań­skie, nową dla Ros­syi zdo­był

Ame­ry­kę. Tu zna­leź­li Ros­sy­anie zło­to, sre­bro, miedź, że­la­zo, ka­mie­nie dro­gie, fu­tra kosz­tow­ne. Je­den zbieg z wojsk ce­sa­rza na­zwa­ny Jer­mak, sta­nąw­szy na cze­le ze­bra­nej dru­ży­ny, pod­bił dla sie­bie Car­stwo To­bol­skie; czu­jąc jed­nak, że się sam nie utrzy­ma, li­stem pro­sił o prze­ba­cze­nie po­sy­ła­jąc łupy Ta­tar­skie Iwa­no­wi Ba­zy­le­wi­czo­wi. Uda­ro­wa­ny zo­stał pa­ła­szem i wo­dzem mia­no­wa­ny, ale przy zdo­by­ciu To­bol­ska, gdy woj­sko na pły­tach szy­ko­wał, w Ir­ty­szu w rze­kę To­bol wpa­da­ją­cym, z tra­twy ska­cząc uto­nął. Pa­mięć tego bo­ha­te­ra do­tąd jest w Sy­bi­rze sza­no­wa­ną, i co­rocz­nie w dnie za­du­szue, od­pra­wia się zań na­bo­żeń­stwo.

Po­rów­ny­wa­jąc po­wszech­ną pra­wie ciem­no­tę tu­tej­szych miesz­kań­ców z wła­ści­wą im pro­sto­tą i ła­god­no­ścią oby­cza­jów, wy­znać­by po­trze­ba, że oświa­ta nie wiel­ki wpływ wy­wie­ra na uoby­cza­je­nie czło­wie­ka; lub je­śli tu za­cho­dzi wy­ją­tek szcze­gól­ny, miesz­kań­ca Sy­be­ryi po­sta­wić po­trze­ba w tym wzglę­dzie obok naj­ucy­wi­li­zo­wań­szych na­ro­dów. Spo­sób ży­cia spo­koj­ny, w to­wa­rzy­stwie uprzej­mość, dla nie­zna­jo­mych ludz­kość, wspar­cie dla bied­nych, przy­jaźń po­łą­czo­na z otwar­to­ścią, naj­le­piej ce­chu­ją oby­cza­je i cha­rak­ter na­ro­dów tu za­miesz­ka­łych. Po­wszech­nem jest przy­sło­wiem: – Jak ci nie wstyd ro­bić to lub mó­wić? (Kak tie­bie nie styd­no)?

Tych wy­ra­zów uży­wa­ją i do dzie­ci, chcąc w nich za­szcze­pić uczu­cie wsty­du uczci­we­go; w spo­łe­czeń­stwie z rów­ne­mi so­bie czę­sto się to tak­że od­zy­wa i świad­czy do­brze o szla­chet­nych dą­że­niach na­ro­du tego.

Przez czas po­by­tu mo­je­go w Tu­ryń­sku, wię­zie­nia i po­li­cya były cał­kiem pu­ste. W ca­łym zaś po­wie­cie o dwóch tyl­ko ob­wi­nio­nych sły­sza­łem: jed­nym Sa­bu­ro­wie, ro­dem z in­nej pro­win­cyi, któ­ry wy­pusz­czo­ny z woj­ska przy­był tu na po­sie­le­nie i za­pro­siw­szy do sie­bie dwóch ta­ta­rów wie­rzy­cie­lów swo­ich, miał ich za­bić, dru­gim mło­dym czło­wie­ku, któ­ry swe­go są­sia­da pod­pa­lił. Ostat­ni był są­dzo­ny na knu­ty.

Zło­dziej­stwa mię­dzy miesz­kań­ca­mi Sy­be­ryi pra­wie się nie tra­fia­ją; wy­stę­pek ten je­śli się zda­rzy, to chy­ba z po­wo­du ze­sła­nych na po­sie­le­nie, któ­rych tu co roku znacz­na licz­ba przy­by­wa, są­dzo­nych na ka­tor­hę, to jest do ro­bót w ko­pal­ni. Wy­si­le­ni cięż­ką pra­cą i cho­rzy, po­spo­li­cie po nie – ja­kim cza­sie wy­pusz­cza­ni na wol­ność, żyją z jał­muż­ny w łań­cu­chach gór Ural­skich cią­gną­cych się do Chin. Na­tu­ra wy­si­li­ła się tu na zgro­ma­dze­nie wszel­kie­go ro­dza­ju bo­gactw, nie­zli­czo­ne są rud­nie nie tyl­ko skar­bo­we, ale i pry­wat­ne pa­nów ros­syj­skich, Stro­go­no­wych, De­mi­do­wych i in­nych.

We wszyst­kich tych rud­niach pra­cu­ją ska­za­ni na ro­bo­tę, do­sta­jąc dzien­nie po dwie ko­piej­ki. Mia­sto Eka­te­ryn­burg prze­zna­czo­ne za­ra­zem na skład droż­szych krusz­ców i ka­mie­ni i na ich ob­ra­bia­nie. Tu przy wiel­kim sta­wie z gro­blą mu­ro­wa­ną, w kuź­niach ka­mien­nych zło­to i sre­bro prze­le­wa­ją na szy­ny; i tak prze­ro­bio­ny kru­szec do Pe­ters­bur­ga się od­sy­ła, w po­rze zi­mo­wej, z po­mo­cą koni pocz­to­wych i oby­wa­tel­skich. Wy­pra­wy te zo­wią się se­re­bran­ką; my­śmy w na­szej po­dró­ży zi­mo­wej ucie­ka­li od nich, gdyż spo­tkaw­szy je, koni do­stać nie mo­gli­śmy po sta­cy­ach, zwłasz­cza gdy dru­gi trans­port nie­rów­nie więk­szy z Ner­czyń­ska z gu­ber­nii Ir­kut­skiej o werst 5, 000 od To­bol­ska po­ło­żo­ne­go z pierw­szym się po­łą­czył. Po­nie­waż żyły zło­te nie tak ła­two się znaj­du­ją, bio­rą więc zie­mię zmię­sza­ną z krusz­cem zło­te prosz­ki w so­bie ma­ją­cym, przy­sy­pu­ją do tego pia­sku, kład­ną tę mię­sza­ni­nę w na­czy­nia gli­nia­ne, po­le­wa­ją czę­sto wodą i beł­cą. Zło­to jako cięż­sze opa­da na dno, wten­czas osad wierzch­ni od­rzu­ciw­szy, znaj­du­ją pod spodem żą­da­ny kru­szec.

Przy tym trans­por­cie wy­sy­ła­ją się tak­że dro­gie ka­mie­nie z ob­ła­sti czy­li wiel­ko­rządz­twa Eka­te­ryn­burg­skie­go, do­by­wa­ne w gó­rach Ural­skich i tam­że oszli­fo­wa­ne. Skła­da­ją się one w szu­fla­dy ma­te­ry­ami ba­weł­nia­ne­mi i je­dwab­ne­mi wy­kle­ja­ne, roz­dzie­la­jąc na róż­ne ro­dza­je. Jed­ne prze­zna­czo­ne są na ta­ba­kier­ki, inne na pier­ścion­ki, pie­cząt­ki, de­wiz­ki, za­pin­ki i kol­czy­ki. Osob­no od­kła­da­ją się inne, któ­re użyć się mogą do or­de­rów, po­do­bień­stwo ma­ją­ce do ru­bi­nów, szma­rag­dów i chry­zo­li­tów. Są nie­któ­re ma­ją­ce po so­bie żył­ki zło­te, w ogó­le póki to nie­oszli­fo­wa­ne in cru­do , nie­kształt­ne i brzyd­kie.

Wi­dzia­łem to wszyst­ko przy­go­to­wa­ne do wy­pra­wy pe­ters­burg­skiej u dy­rek­to­ra tej fa­bry­ki pana Roz­de­ry­szy­na, któ­ry po­sły­szaw­szy o moim prze­jeź­dzie, wraz z ko­le­gą po­dró­ży mo­jej pa­nem Po­lkow­skim, za­pro­sił nas na obiad. To­wa­rzysz mój zo­stał dla stra­ży na­szych rze­czy, w któ­rych nie małe mie­wa­li­śmy szko­dy po sta­cy­ach – szcze­gól­niej żal mi było skra­dzio­nej su­czy­ny i kot­ki sy­bir­skiej. Pan dy­rek­tor da­ro­wał mi kil­ka ka­mie­ni, z któ­rych póź­niej pa­miąt­ki przy­ja­cio­łóm moim w kra­ju po­ro­bi­łem, je­den tyl­ko sza­fir zo­stał mi w pier­ście­niu.

Moż­na też było u ju­bi­le­rów tu­tej­szych zro­bić nie dro­go pięk­ny zbiór ka­mie­ni, ale ma­jąc jesz­cze prze­szło 3, 000 werst do prze­by­cia z kas­są do­syć szczu­płą, nie mo­głem na to sza­fo­wać.

W dzień imie­nin jest tu zwy­cza­jem, jak u nas, że się są­sie­dzi scho­dzą sami z po­win­szo­wa­nia­mi, albo za­pra­sza­ni by­wa­ją przez go­spo­da­rza. Je­śli przyj­dą zra­na, za­sta­ją stół za­sta­wio­ny za­ką­ska­mi, w dnie mię­sne dają gęś na­dzie­wa­ną, albo pie­czeń po­kra­ja­ną, źwie­rzy­nę i pasz­tet po tu­tej­sze­mu zwa­ny pi­ro­giem… W dnie po­st­ne za­sta­wia­ją wiel­ki pi­rog na­dzia­ny wą­tro­bą je­sio­tra, ka­wio­rem, lub wy­bor­ne­mi ry­ba­mi, ster­le­tem i t… p. Nie­kie­dy są tak­że na ta­ler­zach ro­dzyn­ki, mig­da­ły i figi, ale te bar­dziej słu­żą do ozdo­by sto­łu, i do­bry ton do­zwa­la ich le­d­wie po­kosz­to­wać, gdyż owo­ce te przy­wo­żo­ne zda­le­ka są dro­gie i rzad­kie. Je­śli się tra­fią, rów­nież Eu­ro­pej­skie grusz­ki (tych na­wet nie wi­dzia­łem) lub, co czę­ściej, jabł­ka, dzie­lą się nie­mi po ka­wa­lą­tecz­ku jak oso­bli­wo­ścią. Za­ba­wy tu­tej­sze są do­syć smęt­ne; płcie po­spo­li­cie roz­łą­cza­ją się w nich, mię­dzy męż­czyzn roz­no­szą tyle kub­ków z wód­ką ile jest osób, a po speł­nie­niu ich na­stę­pu­je ob­no­sze­nie na nowo tego trun­ku; co się i po trzy razy po­wta­rza. Każ­dy wy­piw­szy swój ku­bek bie­rze sto­jąc za­ką­skę, po czem sia­da­ją.

Po kil­ka­krot­nem wy­chy­le­niu kub­ków wsz­czy­na się szmer i róż­ne obo­jęt­ne roz­mo­wy lub żar­ci­ki na­stę­pu­ją, z wszel­kiej jed­nak przy­zwo­ito­ści za­cho­wa­niem. Go­spo­dy­ni domu osob­no damy czę­stu­je cza­jem, a nie­któ­re i bez cu­kru go piją. Do kawy nie mają gu­stu. Her­ba­tę po­wszech­nie ro­bią na sto­łach w sa­mo­wa­rach, na któ­re się wy­sa­dza­ją co do kształ­tu i krusz­cu, bo­gat­si mają te na­czy­nia i czaj­ni­ki srebr­ne.

Her­ba­tę naj­wy­bor­niej­szą do­sta­ją z Chin, w bu­te­lecz­kach czar­nych z fi­gur­ka­mi, ale ta rzad­ka i dro­ga.

Taką mi da­ro­wał dla oso­bli­wo­ści w To­bol­sku vice-gu­ber­na­tor, przy­da­jąc, iż po­dob­ną sam ce­sarz Chiń­ski zwykł pi­jać. Po pierw­szej fi­li­żan­ce cza­ju, na­stę­pu­je pończ, i ten tru­nek piją już do ro­zej­ścia, rzad­ko go ro­bią z ara­kiem, naj­czę­ściej z wód­ką.

Na­lew­ki roz­ma­ite mają i do­bre, to jest owo­ce eu­ro­pej­skie na­le­wa­ne wi­nem praw­dzi­wem, wód­ką albo ara­kiem. Orze­chów ob­fi­tość, kształt ich i smak cał­kiem się róż­nią od na­szych. Ce­dry Sy­be­ryj­skie ro­dzą szysz­ki, po­dob­ne do so­sno­wych, a w tych znaj­du­ją się drob­ne orzesz­ki, de­li­kat­ną odzia­ne łu­pin­ką. Smak ich nie jest zły, uży­wa­ne są jed­nak w to­wa­rzy­stwie bar­dziej dla za­ba­wy rąk niż dla przy­jem­no­ści gęby. Gdy na­dej­dzie chwi­la opusz­cze­nia domu, ko­bie­ty naj­pier­wej wy­cho­dzą, nig­dy przez męż­czyzn nie­wy­pro­wa­dza­ne, a na­wet przez mę­żów, cho­ciaż wscho­dy w każ­dym pra­wie domu wy­ma­ga­ją tej usłu­gi. Od­cho­dząc ko­bie­ty że­gna­ją całe to­wa­rzy­stwo ukło­nem, ale się nie ca­łu­ją, prze­pro­wa­dza je go­spo­dy­ni domu. Męż­czyź­ni za­wsze ba­wią dłu­żej. W naj­tłum­niej­szy­eh kom­pa­ni­jach, przy naj­więk­szej ob­fi­to­ści trun­ków, nie­zda­rzy­ło mi się nig­dy być świad­kiem swa­ru lub kłót­ni. W ra­zie gdy się na to za­no­si, ho­rod­ni­czy lub spraw­nik, czy inna jaka rzą­do­wa oso­ba, wcze­śnem po­śred­nic­twem gor­szym na­stęp­stwom za­po­bie­gać po­win­na.

Obia­dy wiel­kie rzad­ko się tu tra­fia­ją, za­pro­szo­nym w ta­kim ra­zie nie brak­nie ja­dła, ale mało w niem sma­ku. Wiel­cy na­wet pa­no­wie nie trzy­ma­ją ku­cha­rzów, ale mają ko­bie­ty ku­char­ki, a go­to­wa­nych po­traw same go­spo­dy­nie kosz­tu­ją. Naj­wię­cej do tego wpra­wia­ją wło­ścian­ki pod­da­ne, któ­re się tu zo­wią po­war­ka­mi. Po więk­szej czę­ści, w pie­cach za­le­pio­nych jak u nas ży­dzi zwy­kli, je­dze­nie go­tu­ją. Gęś pie­czo­na lub in­dyk, w po­mniej­szych do­mach po ca­łych ty­go­dniach trwa na sto­łach.

We­se­la lub za­pu­sty tak cza­sem ob­cho­dzą, że męż­czy­zni z ko­bie­ta­mi wspól­nie ba­wić się mogą, ale i tu kra­jo­wy zwy­czaj mieć chce, że po­łą­czo­ne płcie w jed­nej sali, od­dzie­la­ją się obie­ra­jąc so­bie jed­ną stro­nę, i męż­czy­zni mię­dzy sobą, ko­bie­ty osob­no tań­cu­ją. Je­den tyl­ko wi­dzia­łem kra­jo­wy ja­kiś ta­niec w uży­wa­niu, w któ­rym do­syć zręcz­nie no­ga­mi prze­bie­ra­ją.

Skrom­ność jest pierw­szą tych za­baw za­le­tą; nig­dy mło­dzie­niec nie­ma przy­stę­pu do swo­jej ulu­bio­nej, wi­du­je ją tyl­ko zda­le­ka na na­bo­żeń­stwie. Galą wia­do­mość oby­cza­jów, ta­len­tów, przy­mio­tów, ma­jąt­ku czer­pie od są­sia­dów, wy­py­tu­jąc się ich o to wszyst­ko co się pan­ny ty­czy. Na­resz­cie przez swa­tów myśl swo­ją ro­dzi­com od­kry­wa, a gdy zo­sta­nie przy­ję­ty, wol­no mu z pan­ną wi­dy­wać się i ba­wić przy ro­dzi­cach jej. Po szlub­nych ce­re­mo­ni­jach, któ­re naj­czę­ściej w cer­kwiach od­by­wa­ją się pu­blicz­nie, przy wpro­wa­dze­niu mał­żon­ki do domu ro­dzi­ców, spo­tka­ni przez nich no­wo­żeń­cy, od­bie­ra­ją ob­raz na znak bło­go­sła­wień­stwa. Na ten ko­niec ro­dzi­ce ma­ją­cy dzie­ci wcze­śnie się za­spo­sa­bia­ją w ob­ra­zy opraw­ne w sre­bro, sztucz­nie wy­ra­bia­ne i po­zła­ca­ne. Ścia­ny miesz­kań są po­spo­li­cie gę­sto ta­kie­mi ob­ra­za­mi po­za­wie­sza­ne, któ­rym każ­dy przy­cho­dzą­cy wi­nien od­dać po­kłon i prze­że­gnać się przed nie­mi. W nie­byt­no­ści go­spo­da­rza domu, cho­ciaż­by kto miał in­te­re­sa, nie może wnijść do po­ko­ju, któ­ry jest za­mknię­ty, póki nie za­pu­ka. Wten­czas wy­cho­dzi słu­żą­cy i oznaj­mu­je, że nie­ma go­spo­da­rza, lub go­spo­dy­ni sama czy­ni to, prze­ze­drzwi. Po­win­no­ścią jest wró­cić, wy­py­taw­szy o cza­sie, w któ­rym jest spo­dzie­wa­ny.

W cer­kwiach, mó­wi­łem już z jaką po­boż­no­ścią i usza­no­wa­niem za­cho­wu­ją się wszy­scy. Przy nich miesz­ka­ją zwy­kle ci, któ­rym straż jest po­le­co­na, w ocie­plo­nych opa­la­nych izbach na boku. Wie­że mnó­stwem dzwo­nów są na­peł­nio­ne do­bra­nych to­na­mi, na któ­rych dzwo­niąc na na­bo­żeń­stwo, je­den a naj­wię­cej dwóch dzwon­ni­ków wy­gry­wa­ją róż­ne me­lo­dye za po­mo­cą sznu­rów do rąk łok­cia i nogi po­przy­wią­zy­wa­nych. Wosk tu bar­dzo dro­gi, psz­czół bo­wiem w ulach nie­ma, miód tyl­ko prza­śny z Eu­ro­py bywa do­wo­żo­ny, i ten w jed­nej jest pra­wie z cu­krem ce­nie; ale nie­do­sta­tek wo­sku nie wpły­wa wca­le na oszczę­dze­nie świa­tła, któ­re bar­dzo rzę­si­sto za­pa­la­ją przy na­bo­żeń­stwach. W dnie za­dusz­ne, każ­dy przy­cho­dzą­cy do cer­kwi musi mieć w ręku świe­cę za­pa­lo­ną wo­sko­wą, toż samo przy po­grze­bach i w wiel­kie świę­ta. Po­sty tak ob­cho­dzą ści­śle, że nie­któ­rzy przez cały wiel­ki post od ryby się na­wet wstrzy­mu­ją, na po­ży­wie­nie uży­wa­jąc tyl­ko ja­rzyn i chle­ba; ostat­nie trzy dni zu­peł­nie nic nie je­dzą.

Wzglę­dem ubo­gich nie­ma gra­nie szczo­dro­bli­wo­ści; wcho­dząc i wy­cho­dząc z ko­ścio­ła zwy­kli do­peł­niać roz­da­wa­nia jał­muż­ny; oprócz tego, dom każ­de­go miesz­kań­ca jest pew­nym za­wsze dla ubo­gie­go przy­tuł­kiem.

Wy­żej się po­wie­dzia­ło, że świę­ta naj­uro­czyst­sze ra­zem z re­li­gij­nym ich ob­cho­dem, do po­łu­dnia tyl­ko zaj­mu­ją na­bo­żeń­stwem; resz­tę dnia zwy­cza­jem jest i za­ba­wie i pra­cy na­wet po­świę­cać. Ko­bie­ty pio­rą bie­li­znę. W tej ro­bo­cie tak są wy­trwa­łe, że naj­więk­szy mróz ich nie­od­strę­cza. Dzie­ci tak­że za­wcza­su do wy­trwa­nia na zim­no przy­wy­ka­ją. Nie­wia­sty wy­sta­wio­ne tak czę­sto na chłód przej­mu­ją­cy, win­ne mu są za­pew­na to zdro­wie, czer­stwość i świe­żość, ja­kie­mi się od­zna­cza­ją.

W do­mach swo­ich mają po dwa pip­ce, ale uzbra­ja­nie się jak naj­sta­ran­niej­sze od mro­zów, nie za­po­bie­ga nig­dy mar­z­nie­niu okien, któ­re są za­wsze lo­dem po­kry­te. Ten po­spo­li­cie tak bywa gru­by, że dla zo­ba­cze­nia cze­go­kol­wiek, po­trze­ba pal­cem roz­grze­wać i ro­bić otwór na pół cala głę­bo­ki. Dla nie­do­stat­ku hut, szkła są dro­gie, u uboż­szych miej­sce ich za­stę­pu­ją pę­che­rze, bo­gat­si mają szy­by z prze­zro­czy­ste­go ka­mie­nia (miki), któ­ry daje się łu­pać na list­ki, ale ta­fel­ki te wąz­kie i w ołów opra­wiać się mu­szą.

Prócz ła­twe­go spo­so­bu do ży­cia ze szczo­dro­bli­wo­ści zwy­kłej miesz­kań­ców, przy­by­wa­ją­cy tu z Eu­ro­py, mogą mieć zysk z pra­cy wła­snej i umie­jęt­no­ści. Na­uki i kunsz­ta po­wszech­nie są sza­co­wa­ne, a umie­ją­cy obce ję­zy­ki, ry­su­nek, mu­zy­kę, mogą wy­cho­wu­jąc dzie­ci do­brą za­ro­bić pła­cę. Współ­to­wa­rzysz mój, daw­ny prze­or, dziś pro­win­cy­ał, ksiądz Si­licz, z ry­sun­ku miał do­chód dość znacz­ny. Na we­se­le pana Tar­cza­ni­no­wa wy­ry­so­wał sto­sow­ne go­dła, za któ­re ofia­ro­wa­no mu sto ru­bli as­sy­gna­cyj­nych.

Dru­gą część miesz­kań­ców Sy­be­ryi skła­da­ją Ta­ta­ro­wie, na­zwi­ska ich hord wy­mie­ni­łem już wy­żej. Miesz­ka­niem ich są nar­ty, to jest budy po­kry­te gru­be­mi lam­ca­mi z weł­ny tu­tej­szych owiec. W tych bu­dach całe pę­dzą ży­cie, tu jeść go­tu­ją w ko­tle, z któ­re­go nig­dy resz­ty daw­niej­sze­go waru wy­rzu­cać się nie go­dzi… Więk­sza ich część do­tąd re­kru­tów nie daje, i po­dat­ków jesz­cze nie opła­ca; licz­ba ich na­wet nie jest do­kład­nie rzą­do­wi wia­do­ma, z po­wo­du roz­le­gło­ści la­sów, w któ­rych się kry­ją. Rzą­dze­ni przez swo­ich knia­ziów, dzie­lą się na róż­ne po­ko­le­nia, pod­le­ga­ją ich wła­dzy są­dow­ni­czej i im po­da­tek w so­bo­lach, po­pie­li­cach i in­nych fu­trach skła­da­ją.

Ło­wie­nie so­bo­li jest rze­czą cie­ka­wą: zima, któ­ra tu trwa dzie­więć mie­się­cy naj­przy­zwo­it­szą ku temu jest porą, a pies nie­zbęd­nym po­moc­ni­kiem do tych ło­wów. On sie­dzą­ce­go na drze­wie so­bo­la, któ­ry jest wiel­ko­ści kota, prze­wą­cha zda­le­ka. Wten­czas my­śli­wy przy­pa­tru­je się, do­pa­trzy i wy­pusz­cza strza­łę z łuku, aże­by hu­kiem ogni­stej strzel­by nie po­pło­szyć in­nych w bliz­ko­ści znaj­du­ją­cych się so­bo­li. Tra­fia się wszak­że, że i ze strzel­bą już to po­lo­wa­nie od­by­wa­ją. Z za­bi­te­go so­bo­la zdar­ta skó­ra idzie do tor­by, a mię­so su­ro­we żywi my­śliw­ca i psa ra­zem. Noce prze­pę­dza­ją oni wraz ze psa­mi w le­sie na gru­bych woj­ło­kach. Zda­je się rze­czą nie do wia­ry, żeby nig­dy przy tak strasz­li­wych mro­zach ognia nie roz­nie­ca­li, prze­cież to rzecz pew­na, ie się bez nie­go ob­cho­dzą. Nie­zmier­ne za­spy śnie­go­we, któ­re­by od­grze­by­wać było po­trze­ba dla roz­pa­le­nia ognia, czy­nią nie­po­dob­nem pra­wie roz­grza­nie w ten spo­sób. Żyw­no­ści też ugo­to­wa­nej nig­dy mieć nie mogą; wy­no­szą tyl­ko z sobą tyle ry­bie­go chle­ba ile go spo­trze­bo­wać mają przez zimę, a ten wraz z mię­sem so­bo­la, sta­no­wi po­ży­wie­nie ta­ta­ra. Po ukoń­cze­niu po­lo­wa­nia ob­cię­że­ni skó­ra­mi, w po­wró­cie do swych nart nie mają in­ne­go prze­wod­ni­ka wśród tak wiel­kich la­sów, nad gwiaz­dy nocą, a w dzień zna­ki po drze­wach. Całą tę po­dróż swo­ją od­by­wa­ją na ro­dza­ju łyżw san­ko­wych. Po­wszech­nie koń­cem po­lo­wa­nia jest czas, gdy śnie­gi top­nieć za­czy­na­ją, wten­czas co naj­prę­dzej śpie­szą do domu, aby w mięk­ną­cych za­spach nic uto­nąć. Do­wo­dem ob­fi­to­ści śnie­gów jest kil­ka­krot­ne ich przez zimę zmia­ta­nie z da­chów, gdy­by nie to, naj­moc­niej­sze rusz­to­wa­nie mu­sia­ło­by się pod cię­ża­rem jego oba­lić. Z trak­tu, cho­ciaż na go­ściń­cach pocz­to­wych jest ob­szer­ny, zwró­cić nie­po­dob­na bez nie­uchron­ne­go na­ra­że­nia się na za­grze­ba­nie w za­spach i su­mio­tach.

Ta­ta­ro­wie od­le­glej­si od kał­myc­kich ple­mion, mają fi­zy­ogno­mie pol­skich ta­ta­rów; strój ich wierzch­ni krót­ki, cza­pecz­ki na gło­wach no­szą czer­wo­ne.

W do­mo­wem po­ży­ciu jest to na­ród spo­koj­ny i skrom­ny, czy ich po­czy­ta­my za ga­łęź tej Ordy, któ­ra przez tyle wie­ków kłó­ci­ła spo­kój Chiń­czy­ków i w dzi­siej­szej dy­na­styi pa­nu­ją­cej kró­lu­je nie­zmier­ne­mu kra­jo­wi, czy za po­tom­ków owych Ta­ta­rów co uni­ży­li dumę Ba­ja­ze­ta, dzi­siej­si po­rów­na­ni z tam­te­mi dziw­nie się od nich róż­nią, brak im tego du­cha wo­jen­ne­go, tej buty, któ­ra wy­ga­nia z do­mo­wej za­ci­szy dla sła­wy i pod­bo­jów. Zda­je się, że nie mogą być dzieć­mi nad­dzia­dów tak sław­nych pod Ta­mer­la­nem i Dżien­ghi­skha­nem. Lubo jed­nak skrom­ni i spo­koj­ni, prze­cież mło­dzież ich czę­sto wy­pa­da na trak­ty dla ob­dzie­ra­nia po­dróż­nych. Skar­ga za­nie­sio­na przed ich wy­bor­ne­go czy­li ka­pła­na, po­wra­ca szko­dę, cze­go sam na so­bie do­świad­czy­łem.

Nie­wia­sty nie są u nich tak ści­śle jak u Tur­ków utrzy­my­wa­ne, mają wol­ność cho­dze­nia po wsiach i roz­ma­wia­nia z męż­czy­zna­mi.

Prze­jeż­dża­ją­cych wpusz­cza­ją do do­mów swo­ich, a że ję­zy­ka ros­syj­skie­go mało jesz­cze ro­zu­mie­ją, dla tego przy pocz­tach są tłó­ma­cze i zwosz­czy­cy ich ję­zy­kiem mó­wią­cy. Me­cze­ty ich bez wież, o da­chu tyl­ko wznie­sio­nym wy­so­ko z ga­le­ryą.

Strój ko­biet jest do­wo­dem, że próż­ność i chęć po­do­ba­nia się na ca­łym świe­cie pa­nu­ją słab­szej pół­owie rodu ludz­kie­go; całe czo­ło ozda­bia­ją blasz­ka­mi krusz­co­we­mi, du­że­mi jak pół­zło­tów­ki, na gło­wie no­szą też ha­fto­wa­ne cza­pecz­ki. Zna­kiem nie­wia­sty za­męż­nej jest war­kocz z cu­dzych za­pew­ne wło­sów przy­pię­ty i ni­żej pasa spa­da­ją­cy, w po­środ­ku klam­rą za­ci­śnio­ny. Wszyst­kie no­szą spodnie odzie­nie od wierzch­nie­go dłuż­sze. Świe­żo za mąż wy­szłe ubie­ra­ją się w kasz­kie­ty ja­kieś z pió­ra­mi na gło­wę. W ogól­no­ści fi­zjo­gno­mie ich są do­syć przy­jem­ne; męż­czy­zni na zimę no­szą po kil­ka fu­ter, wierzch­ni ubior na­kształt suk­ni ko­bie­cej uszy­ty i wy­wró­co­ny szer­ścią do góry, ta­kąż czap­kę i rę­ka­wi­ce, co ich zda­le­ka czy­ni po­dob­niej­sze­mi do niedź­wie­dzi niż do lu­dzi. W nie­któ­rych osa­dach za­pro­wa­dzo­no re­li­gię chrze­ści­jań­ską, i wio­ski te na czas pe­wien od po­dat­ku są uwol­nio­ne. Zo­sta­wio­ne w każ­dej cha­cie ob­ra­zy świę­te na desz­czuł­kach ma­lo­wa­ne, czę­sto póź­niej Ta­ta­ry obo­jęt­nie na po­kry­wy do garn­ków ob­ra­ca­ją, co na moje oczy wi­dzia­łem, gor­li­we tyl­ko apo­sto­ło­wa­nie i nie­ustan­na pie­cza mo­gły­by ich trwa­le na­wró­cić.

Nie brak sta­ra­nia, ale nie­do­syć jesz­cze mia­no cza­su by na tę dzicz po­dzia­łać. Dzie­ci róż­nych ord ta­tar­skich bra­ne by­wa­ją do se­mi­na­ry­ów i szkó­łek kra­jo­wych dla na­uki, ale tych wie­le być nie może, a wy­cho­dzą­cy ztąd z lep­szem uspo­so­bie­niem, naj­czę­ściej uży­ci zo­sta­ją do po­sług rzą­do­wych.

Po­ży­wie­niem Ta­ta­rów jest mię­so zwie­rząt, ryby i chleb z mąki ry­biej; wię­cej ku po­łu­dnio­wi po­su­nię­ci mogą mieć chleb żyt­ni do tego, ale pół­noc­niej­szy­ni zu­peł­nie na nim zby­wa. Miesz­kań­cy Sy­be­ryi nie je­dzą za­ję­cy, ma­jąc je za ro­dzaj ko­tów; chrze­ści­ja­nie tak­że przez po­sza­no­wa­nie dla Du­cha Świę­te­go, któ­re­go go­łąb jest sym­bo­lem, pta­stwa tego nie ty­ka­ją.

Miesz­cza­nie są bo­ga­ci, han­dlu­ją naj­wię­cej so­bo­la­mi i wszel­kiem in­nym fu­trem, ba­weł­nia­ne­mi i je­dwab­ne­mi to­wa­ra­mi, któ­re im Basz­ki­ry i Kir­gi­sy z Chin przy­wo­żą, po­dróż od­by­wa­jąc na uju­czo­nych wiel­błą­dach przez kil­ka­na­ście dni pu­stych ste­pów, w któ­rych wody na­wet brak­nie. To­war ten do­sta­wia­ją na juch­tę czy­li jar­mark do gra­ni­cy w miej­sce umó­wio­ne, i tu bez po­śred­nic­twa żad­nej mo­ne­ty przedaż się od­by­wa spo­so­bem za­mia­ny. Mój go­spo­darz Sa­cha­now, wo­ził na ten targ skó­ry czer­wo­ne i żół­to wy­praw­ne, a za nie przy­wiózł ba­weł­ny i je­dwa­biu.

Ta­ta­ro­wie czę­sto wy­kra­da­ją łu­dzi nad­gra­nicz­nych, któ­rym no­żem na­sie­kł­szy po­de­szwy, wio­zą uju­czo­nych na wiel­błą­dach i w głąb kra­ju Sprze­da­ją. Nie­kie­dy kup­cy bio­rą za tu­tej­sze to­wa­ry od Chiń­czy­ków sre­bro, ma­ją­ce u nas war­tość mo­ne­ty; są to czwo­ro­gra­ny lane, kil­ka­dzie­siąt ru­bli war­to­ści ma­ją­ce, bez cech i her­bów, li­te­ra­mi tyl­ko chiń­skie­mi ozna­czo­ne.

W Be­re­zo­wie pod sa­mym pra­wie bie­gu­nem po­ło­żo­nym, gdzie na­tu­ra ro­śli­nom nie­do­zwa­la się utrzy­mać, kar­mią się lu­dzie naj­wię­cej ry­ba­mi i mię­sem z re­ni­fe­rów, któ­re tu sta­da­mi utrzy­mu­ją. Dzia­łyń­ski, któ­ry tam prze­by­wał, miał już kil­ka­na­ście swo­ich re­ni­fe­rów i od nich przy­pło­dek. Pi­sząc do mnie przez kup­ców han­dlu­ją­cych skó­ra­mi i je­sio­tra­mi uża­lał się, że mu niedź­wie­dzie wiel­ką szko­dę w sta­dzie czy­nią, przy­słał mi na­wet skó­rę jed­ną, któ­rą z sobą do domu przy­wio­złem. Mie­wał on w To­bol­sku o ty­siąc wiorst do­wo­żo­ną mąkę, do tej zaś z wła­sne­go sta­da ma­sło i ser, któ­re­go ro­bie­niem trud­ni­ła się nie­wol­ni­ca z To­bol­ska do po­sług mu dana. Pła­cąc wdzięcz­no­ścią jej usłu­gę, w cza­sie gdy póź­niej wy­bra­ny zo­stał de­le­ga­tem na ko­ro­na­cyą Ce­sa­rza Pa­wia Igo na miej­scu Oli­za­ra, wy­ro­bił dla niej uwol­nie­nie przez księ­cia Eu­ra­ki­na, i na prze­jazd jej do kra­ju prze­słał pie­nią­dze. Po śmier­ci nie­od­ża­ło­wa­ne­go tego rnę­ża, ko­bie­ta po­wró­ci­ła do Mo­skwy, miej­sca, zkąd wprzód de­kre­to­wa­ną była na Sy­be­ryą.

Zim­na tu są ta­kie, że la­tem zie­mia się le­d­wie na pół ar­szy­na roz­ma­rza, i gdy w Egip­cie sztu­ka, tu w Sy­be­ryi na­tu­ra sama robi mu­mi­je.

W opi­sa­niu po­bież­nem tego kra­ju, strze­głem się stron­no­ści i prze­sa­dy, aże­by do sie­bie nie dać za­sto­so­wać przy­sło­wia fran­cuz­kie­go: a beau men­tir qui vient de loin. Pę­dząc ży­cie smut­ku i go­ry­czy peł­ne w tym kra­ju, sta­ra­łem się by uczu­cia oso­bi­ste nic na sąd o nim nie wpły­wa­ły. Z dru­giej stro­ny trud­no mi było wi­dzieć go pięk­nym; dla wę­drow­ni­ka prze­cho­dzą­ce­go z po­łu­dnia na pół­noc, za­raz za Woł­gą step i pu­sty­nia odar­ta ze wszyst­kich da­rów na­tu­ry się po­czy­na. Dwa razy bę­dąc w Wied­niu, prze­jeż­dża – iąc pmz Ty­rol, ba­wiąc kil­ka mie­się­cy w We­ne­cyi dla wi­dze­nia wspa­nia­lej ce­re­mo­nii za­ślu­bie­nia mo­rza, na­ko­niec pięć lat miesz­ka­jąc w oj­czyź­nie Cy­ce­ro­na, Scy­pio­nów, Ka­to­na, moż­naż mi było po­ko­chać te lody i śnie­gi??

Przy­by­łem do To­bol­ska, a do­py­taw­szy się o dom księ­dza Ku­li­kow­skie­go, któ­ry miesz­kał z dwo­ma daw­niej przy­by­łe­mi Po­la­ka­mi, za­sta­łem już u nie­go księ­dza Si­li­cza, i ra­zem z nim sta­ną­łem u sę­dzie­go po­wia­to­we­go.

Pierw­szą na­szą czyn­no­ścią było sta­wie­nie się przed pa­nem Toł­stoj, jako gu­ber­na­to­rem i za­stęp­cą na­miest­ni­ka, na­miest­nik bo­wiem per­m­ski i to­bol­ski umarł w Tu­mi­nie, ra­żo­ny apo­plek­syą. Vice-Gu­ber­na­to­rem był nowo przy­by­ły pan Ko­sze­low. Mu­sie­li­śmy się tu czte­ry ty­go­dnie za­trzy­mać ocze­ku­jąc na hra­bie­go Dzia­łyń­skie­go, o ty­siąc kil­ka­dzie­siąt wiorst od­da­lo­ne­go, ja­ko­też na Sa­lo­mo­no­wi­cza, o sie­dem­set miesz­ka­ją­ce­go. Przez cały ten czas nig­dy­śmy u sie­bie obia­du nie je­dli; ludz­kość i go­ścin­ność tu­tej­szych urzęd­ni­ków i oby­wa­te­li ubie­ga­ła się o przy­ję­cie nas u sie­bie; parę razy by­li­śmy tak­że u księ­dza ar­chie­re­ja, na któ­re­go ce­le­brze znaj­do­wa­łem się.

So­wiet­nik Miel­ni­kow, kto­ry nas w rzą­dzie po­za­pi­sy­wał i pa­spor­ta nam wy­da­wał, do tego stop­nia był dla nas li­to­ści­wy i uczyn­ny, że nie tyl­ko sani z wła­snej kie­sze­ni nie­któ­rych pie­niędz­mi opa­trzył, ale się skład­ką na ten cel za­trud­nił. Tym spo­so­bem każ­dy, oprócz Dzia­łyń­skie­go i mnie, zo­stał przy­zwo­icie opa­trzo­nym na tę da­le­ką po­dróż. Ro­sen­sas, dy­rek­tor Eko­no­mii, przyj­mo­wał nas w swo­im domu uprzej­mie, i Dzia­łyń­skie­mu na dro­gę pie­nię­dzy po­ży­czył, a on w czę­ści użył ich na wspar­cie bied­niej­szych wy­gnań­ców. Miło mi tu wspo­mnieć te czy­ny peł­ne ser­ca i mi­ło­ści chrze­ści­jań­skiej, choć cno­ta na­gra­dza się w sa­mem swem źró­dle, we­wnętrz­nem uspo­ko­je­niem się i po­cie­chą jaką spra­wia, win­ni­śmy do­dać jej bla­sku, gdy­śmy się jej do­tknę­li i po­zna­li ją.

Nie umiem nic po­wie­dzieć o To­bol­sku i jego pięk­no­ściach, bo prócz pa­ła­cu gu­ber­na­to­ra i kil­ku ko­ścio­łów, w któ­rych by­wa­li­śmy, nie­cśmy z resz­tą oba­czyć nie mo­gli dla nie­zno­śnych mro­zów, któ­re tu oko­ło 26 stycz­nia tak były wiel­kie, że wy­la­na ze szklan­ki woda, lo­dem na zie­mię spa­da­ła.

Mia­łem tu zręcz­ność roz­ma­wiać po wło­sku z pa­nem Se­li­fon­to­wem nie­gdyś po­słem we Wło­szech, a te­raz tło Ir­kut­ska na gu­ber­na­to­ra przy­sła­nym, któ­ry nas wzy­wał kil­ka razy do sie­bie i go­ścin­nie przyj­mo­wał.

To­bolsk na­peł­nio­ny był cu­dzo­ziem­ca­mi, niem­ca­mi i wło­cha­mi ze­sła­ne­mi na wy­gna­nie; włoch pięt­no­wa­ny był an­tre­pre­ne­rem te­atru.

Ża­den z wy­gna­nych tu nie po­bie­rał pen­syi, spo­so­bem do ży­cia jest li­tość oby­wa­te­li lub wła­sny prze­mysł i pra­ca. Je­śli któ­ry z nich grunt bie­rze, dają mu ze skar­bu kro­wę, parę wo­łów lub ko­nia i nie­co pie­nię­dzy na za­pro­wa­dze­nie go­spo­dar­stwa.

Mó­wi­łem wy­żej, że przy­czy­ną na­sze­go za­trzy­ma­nia się w To­bol­sku było ocze­ki­wa­nie na Dzia­łyń­skie­go; z Be­re­zo­wa nie mógł nad­je­chać tak pręd­ko dla wiel­kich śnie­gów, i trud­no mu było do­stać tyle fur­ma­nek ile ich pod rze­czy po­trze­bo­wał. Je­le­nie lub psy słu­żą tu na pocz­tach w miej­scu koni. Psy uży­wa­ne są sy­bir­skie nie wiel­kie, ale na moc­nych no­gach i do­brze zbu­do­wa­ne, przy­wy­kły ze sta­cyi do sta­cyi kie­ro­wać się same. Uprząż na nich lek­ka, wprzę­ga­ją po czte­ry lub sześć do sa­nek. Wi­dzia­łem sam w To­bol­sku, jak chło­pak z dol­ne­go na gór­ne mia­sto wiózł pod górę becz­kę wody, sam sie­dząc na sa­niach, dwo­ma tyl­ko psa­mi. Ko­niecz­ną ostroż­no­ścią jest przy­wią­zać się do sa­nek, bo w przy­pad­ku wy­wro­tu, po­dróż­ny wy­pa­da, i na pu­stym ste­pie zmar­z­nąć lub łu­pem zwie­rza stać się musi. Psy utrzy­my­wa­ne są lej­ca­mi, te jed­nak nie słu­żą ani do nada­nia kie­run­ku, ani do za­ha­mo­wa­nia ich, oso­bli­wie gdy lisa lub za­ją­ca po­strze­ga. Na­ów­czas za­po­mi­na­ją o obo­wiąz­ku i pusz­cza­ją się w go­ni­twę za zwie­rzem. W ta­kim ra­zie dla na­pro­sto­wa­nia na dro­gę, rzu­ca­ją się przed psy przy­go­to­wa­ne na ten cel kije, a gdy i to nie po­ma­ga, za­pusz­cza się w śnieg grot że­la­zny głę­bo­ko i tak za­sta­na­wia ekwi­paż
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: