- W empik go
Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego. Tom 4 - ebook
Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego. Tom 4 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 347 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jana Duklana Ochockiego,
Z pozostałych po nim rękopismów przepisane i wydane przez
J. I. Kraszewskiego
Qui audiunt audita dicunt, qui vident
plene sciunt.
Plautus.
Tom czwarty.
Wilno.
Nakładem i Drukiem
Józefa Zawadzkiego.
1857.
Pozwolono drukować, z obowiązkiem złożenia w Komitecie Cenzury, prawem oznaczonej liczby exemplarzy. Wilno, dnia 9 Lutego 1857 roku.
Cenzor Paweł Kukolnik.SŁÓWKO WSTĘPNE.
Ochocki w poprzedzających notach swoich, które się kończą opisem Romanowa, w rękopiśmie naszym, wspomina często o rodzinie Bukarów; łączyły go z nią familijne związki i przyjaźń stała, szczególniej z Adamem i Marcinem. Szczęśliwy traf, w chwili gdyśmy właśnie zbierali wołyńskie z ostatnich czasów pamiętniki dla dopełnienia Ochockiego, dał nam w ręce rękopism Sew. Bukara, od niego więc zaczynamy, znajdując go najstosowniejszym. Nie dajemy go w całości, ale ciekawsze z niego wyciągi, które obejmują czasy przez Ochockiego spisywane, a co do wartości bynajmniej pamiętnikom jego nie ustępują. Innego wszakże znać tu człowieka, choć tej samej epoki, a indywidualność w opisie nawet rzeczy nie tyczących się jego samego, maluje się dobitnie. Więcej jest rozwagi i wystałości, a mniej życia i ruchu niż w Ochockim, który czuje każdą rzecz gorąco i opisuje plastycznie. Bukar ostyglejszy, rozważniejszy, więcej z literaturą obeznany, choć pamiętnik swój układa dla dzieci tylko, myśli jednak by się zbyt zaniedbanym nie przedstawić czytelnikom. Ten pisze, gdy pierwszy gawędzi i opowiada. W obszerniejsze porównanie wdawać się nie widzimy potrzeby, sam czytelnik najlepiej uczuje różnicę, jaka między dwoma tymi pisarzami jednej epoki zachodzi.
Rękopism Seweryna Bukara w oryginale ma tytuł: "Kilkanaście lat pamiętniejszych młodości mojej, czyli Wspomnienia starego człowieka. Upominek dla synów". Z godłem:
Jours heureux, temps lointains, mais jamais oubliés,
Où tout ce, dont le chamie interesse à la vie,
Egayait mes destins ignorés de l'envie…
J. M. Chenier.
Zaczął je był w roku 1815 d. 28 czerwca, ale niedaleko doprowadził; znać później tylko P. Bukar noty do nich dodawał, a z tych niektóre włączyliśmy do wyciągów naszych.
* * *WYJĄTKI Z PAMIĘTNIKÓW SEWERYNA BUKARA.
Od lat kilku już, ciągle na mnie, kochani synowie, nalegacie, abym wam napisał pamiętniki moje; dotąd zawsze wymawiałem się od tego z pobudek następujących. Naprzód, że podług mnie, ten tylko ma prawo zająć się opisem własnego życia, kto sam bezpośrednio lub przez wpływ swój na czynności znakomitszych w kraju ludzi, dał się poznać zaszczytnie i dokonał rzeczy pamięci godnych. Powtóre, że doszedłszy późnego już wieku, nigdym sobie dotąd nie zadawał pracy notowania okoliczności i spraw, których byłem świadkiem, lub do których wpływałem. Trudno mi więc dzisiaj myślą pozbierać fakta lat kilkudziesięciu.
Ale tłómaczenie moje nie zdołało zaspokoić was, napieracie się, naglicie, napastujecie mnie o te nieszczęśliwe pamiętniki. Przypomniało mi to czytaną w opisie jakiejś podróży wzmiankę o żebrakach w Chinach. Potrzebujący wsparcia, według tego wędrownika, noszą zawsze w kieszeni instrumencik dęty, rodzaj piszczałki, wydający głos wrzaskliwy i przerażający. Postrzegłszy na swej drodze człowieka, którego powierzchowność obiecuje im zyskowną donatywę, zbliżają się do niego, idą za nim krok w krok i dmą tak silnie w swój instrumencik, a wloką się tak długo, że rad nie rad dla okupienia spokojności swojej opłacić się musi.
Wyście dla mnie, kochane dzieci, tym żebrakiem chińskim, a wasze prośby jego piszczałką; pomimo jednak okupienia się które przedsiębiorę, oświadczyłem ci, kochany synu, w czasie twojej ostatniej bytności, że ani myślę nic takiego przedsiębrać coby formę pamiętników miało; a jedno co na nalegania twoje i kilku osób przez usta twoję tego się domagających uczynić mogę, to, że na kilka pytań waszych w sposobie objaśnień odpowiem. Daj Boże by się to komu na co przydało. Zostawiłeś mi kilka punktów, i na te ci odpisuję.
II.
Dzieckiem jeszcze będąc prawie, bo tylko co poczynałem dziesiąty rok życia, ojciec mój wyjednawszy sobie u króla Stanisława Augusta umieszczenie dwóch synów w szkole rycerskiej, w r. 1783, odwiózł mnie i starszego brata mojego Józefa, do Warszawy. Tak młodo więc na lat kilka opuściwszy dom rodzicielski, mało o nim szczegółów pamięcią dziś zająć mogę. Wszakże o ile przypominam sobie, dom rodziców moich był jednym z tych, w których największa panowała gościnność, przymiot zresztą u nas powszechny i wspólny z wszystkiemi niemal rodzinami polskiemi. Osobiste ojca mojego znaczenie, szczególny dar obojga rodziców w przyjęciu gości i uprzyjemnieniu im pobytu w ich domu, sprawiały, żeśmy ciągły ich napływ miewali. Dziwić się nieraz poźniej musiałem rozmyślając nad tem, gdzie i jak się to pomieścić mogło w szczupłym domu, który rodzice zastali kupiwszy Januszpol, gdyż nowe mieszkanie, urządzone dla wygodnego przyjęcia gości, dopiero w lat kilka po wyjeździe moim do Warszawy stanęło. Słyszałem tylko, że kiedy raz ojciec, bawiąc w Warszawie dla interesów, napisał z tego miejsca do matki mojej, z zawiadomieniem, aby się przygotowała na przyjęcie gości z Korony, jako to: Gurowskiego marszałka W. Litewskiego, Ksawerego Działyńskiego z żoną i kilku jeszcze osób, które się oświadczyły z chęcią zjechania na dzień imienin matki (Świętą Konstancyę), musiała aż kazać wyjmować jedną ścianę wewnętrzną, aby zrobić salę do zastawienia stołu na kilkadziesiąt osób. Pomimo to wszystko jednak bawiono się ochoczo i huczno przez dni kilka. Bo też w owych czasach nie tyle były wyrafinowane przyjęcia i zabawy. Kuchnia wyborna, wina także, kapela, jak dawniej muzykę nazywano, przy uprzejmości gospodarstwa, wystarczały do uprzyjemnienia gościom pobytu.
Miał mój ojciec komisarza, bo oprócz własnego klucza Januszpolskiego, trzymał jeszcze kilka wsi dzierżawą w Smilańszczyznie i pod Żytomierzem miał wioskę Krosznę, a sam ciągle zajęty publiczną usługą, zmuszony był pomagać sobie człowiekiem, który ciągle wszędzie objeżdżał i rozporządzał.
Był i marszałek dworu i koniuszy a razem berajter i weterynarz, gdyż stado mieliśmy piękne i dość znaczne. Była orkiestra ze dwunastu ludzi złożona i kapelmejstra, którą po r. 1792 ojciec mój rozpuścił; ułanów trzymano dwunastu ze szlachty, uzbrojonych w karabinki i pałasze i umundurowanych porządnie. Tych także w r. 1792 ojciec rozpuścił, a całą broń i moderunek wojskowy odesłał do obozu, w marszu wtedy będącego, do mnie, a ja w imieniu ojca, ofiarowałem je na pożytek kraju, który, jak wiadomo, potrzebował tego, bo był bez zapasów.
Oprócz tego, mieliśmy domowego kapelana, metrów i dwór liczny. Po domie Stempkowskiego wojewody kijowskiego, można śmiało powiedzieć, że w okolicy kilkumilowej najhuczniejszy był dom rodziców moich. W uroczyste święta, ponieważ wówczas w całym kraju trwała Unija jeszcze, cały dwór słuchał mszy świętuj, nie w kaplicy lecz w cerkwi, a kapela na chórze przygrywała śpiewakom.
Oprócz przyjeżdżających i coraz odmieniających się figur, jak w chińskich cieniach, były jeszcze osoby ciągle bawiące w Januszpolu, jako to Duklan Ochocki, człowiek bardzo miły w towarzystwie dla dowcipu i wesołego humoru, wielce lubiony od ojca niego, a często obligowany od niego do zajęcia się jakim interesem, i towarzyszący mu kilkakrotnie w podróżach do Lublina i Warszawy Później nawet zbliżył się jeszcze bardziej do domu naszego przez związek familijny. Ojciec jego bowiem, Cześnik mozyrski, obywatel szanowany bardzo poczciwy, dziedzic wsi Sidaczówki, mil dwie od Januszpola leżącej, owdowiawszy po śmierci pierwszej żony z domu Suszczewiczównej już w podeszłym będąc wieku, ożenił się z siostrą ojca mojego, nie młodą też panną, która w domu rodziców moich przez lat kilkanaście mieszkając, pomocą była matce mojej w zarządzie domowym. Wprawdzie nie raczył Bóg na nie; pokazać cudu, jak na Sarze żonie Abrahamowej jednak lat kilka z sobą przeżyli. Był jeszcze Mikoszewski, kanonik katedralny żytomierski, człowiek można powiedzieć uniwersalny; oprócz doskonałej wymowy kaznodziejskiej, pełen nauki talentów, pęzla jego obrazy ma u siebie jeden z was; inne znajdują się, nie wiem dwa czy trzy, w Bejzymówce u P. Adryanowej Bukarowej. Ksiądz Mikoszewski robił mappę. Januszpolszczyzny, a przytem miał u siebie kilku młodzieży obywatelskiej i lekcye im dawał, jako to: Henrykowi Hańskiemu (bratu Wacława), Dachowskiemu, Gnatowskiemu Antoniemu, Mikoszewskiemii synowcowi swemu i bratu memu młodszemu, Adryanowi. Był to rodzaj pensyjki, na której pomieszczenie odstąpili rodzice dom stary po zamieszkaniu nowego. Było jeszcze więcej osób tego rodzaju… prawie ciągle w Januszpolu zamieszkujących, i jak z tego wnieść łatwo, dobrze był zapełniony. Szkoda, że Piotr stary przeniósł się w przeszłym roku do wieczności, bo jak Szeherazada w Tysiącu Nocy lubił opowiadać o domie i zabawach Januszpolskich. Od dzieciństwa będąc przy rodzicach moich, wiedział i pamiętał wiele szczegółów, które dla mnie, przez lat siedm bawiącego w Warszawie, stały się obce.
Co do stosunków sąsiedzkich, tak się mają rzeczy. Ojciec mój, nabywszy Januszpolszczyznę od księżnej Lubomirskiej marszałkowę koronnej, czy też od księcia Ponińskiego podskarbiego koronne – go, bo tego dobrze nie wiem, z prawem odzyskiwania awulsów, to jest gruntów oderwanych przez nadużycie sąsiadów i niebaczność rządców (co się szczególniej trafiało w dobrach wielkich panów, co w W. Polsce, w Warszawie lub za granicą gdzieś przemieszkując, rządzców tylko mieli w swych ukraińskich dobrach – bo tak pospolicie zwano te okolice, i sami ich nie pilnowali); – jął się do poszukiwania swej własności. Sprowadził ks. kanonika Mikoszewskiego do zdjęcia planu dóbr i począł od wyciągnienia linii granicznej, oddzielać mającej Januszpolszczyznę od dóbr obywateli dawniej tu zamieszkałych. Tacy byli: Giżycki chorąży żytomierski, Moczulski podsędek ziemski żytomierski, Karwicki kasztelan, dziad Kazimierza, i inni jeszcze. Wypadły ztąd niesnaski, nieporozumienia i nie mogło być przyjaznych stosunków. Chorążego Giżyckiego niechęć ku ojcu powiększyła się jeszcze, gdy ojciec sądząc sprawę jego z dzierżawcą o ekspulsyą, skazał chorążego na siedzenie wieży, i lubo Giżycki apelował od dekretu tego do trybunału Lubelskiego, ten tylko zatwierdził wyrok ojca mojego. Chorąży Giżycki był charakteru dumnego i nie umiał darować urazy, co się i w synach jego odzywało niekiedy, ojciec, pragnąc zachować dobre stosunki sąsiedzkie, a z rozstrząśnienia sprawy widząc złą ze strony Giżyckiego, ociągał się z wyrokiem, skłaniając do ugody z szlachcicem, któryby był na kilkuset złotych poprzestał. Nie chciał tego Giżycki; ojciec widząc go wzbraniającego się, dla zgody i pokoju chciał ze swej kieszeni usatysfakcjonować szlachcica, ale obrażona duma chorążego żadnego mu układu podpisać nie dozwoliła, a zatem dekret wypadł i musiał wziąść skutek. Wszakże później chorąży bywał w Januszpolu, a synowie jego, osobliwie najstarszy, miecznik kijowski i najmłodszy jenerał, w dobrej zawsze z nami żyli komitywie. Z Giżyckim trzymali przyjaciele ich Burzyńscy, skarbnik dziedzic Borkowiec, i stolnik, dziedzic Troszczy. Po ukończonem odgraniczeniu, gdy się wszyscy przekonali o prawości mojego ojca, lub wreszcie ulegając przewadze jaką mu dawała łaska królewska i ścisła przyjaźń z Stempkowskim wojewodą kijowskim, tyle znaczenia w województwie mającym, skłonili mniej lub więcej serca swoje, a zażyłość sąsiedzka raz zawiązana, pomnażała się i wzrastała. Lecz najściślej żyli rodzice moi z Woroniczami, kasztelaństwem bełzkiem, i z Jakubowskiemi podkomorstwem żytomierskieni, z samym bowiem ojciec mój był w pokrewieństwie, gdyż oba ród swój wywodzili od Surynów, po których o dobra spadłe na Ukrainie powstał proces z kasztelanem Karnickim, z księżną Radziwiłłową (matką Mateusza, męża księżny Anny w Sieniawie mieszkającej) z Burzyńskiemi, ze Stanisławem Malinowskim, ojcem Józefa i Jakóba, z Suleżyńskim, jenerał-adjutantem, ojcem Potockiej piaseczańskiej, Omiecińskim starostą daniezewskim i t… d. Tyle na ten raz pamięć moja zadyktowała, wywołana piskliwą natarczywością dwóch chińczyków.
III.
Tryb życia rodziców moich, o ile sobie przypominam, był taki: wstawali o godzinie szóstej; po kawie o godzinie ósmej kapelan ze mszą świętą wychodził, której matka moja codziennie, a ojciec słuchał zawsze, ilekroć mu expedycye i zajęcia różne piśmienne dozwoliły. Obiad regular – nie, gdy niebyło gości, dawano o godzinie dwónastej; do stołu oprócz osób rodzinę składających, siadał komisarz, kapelan, metrowie, którzy byli przy dzieciach, panna, jeźli była z rzędu tych, które stołowemi nazywano i marszałek dworu, dla częstowania z wazy, pilnowania porządku stołowego i służby. Po krótkiem wytchnięciu po obiedzie, ojciec odchodził do kancelaryi dla załatwienia swoich interesów, matka zaś swoje domowe gospodarskie zajęcia przerwane, rozpoczynała na nowo. Potem około godziny piątej następowała kawa, dalej, gdy czas i pora były po temu, wyjeżdżali rodzice do drugiego folwarku, lub zwiedzali kąty różne gospodarskie, pasieki, sady i t… d. Wieczerza latem następowała o godzinie ósmej, według pory roku, zważając by się bez świec obejść mogła, i czas było po niej użyć jeszcze wieczornej przechadzki. Około dziesiątej rozchodzono się na spoczynek.
W piękne wieczory muzyka dawała się słyszeć na dętych instrumentach, albo koło kapliczki Św. Jana Nepomucena za bramą wjezdną, na placu przy gościńcu publicznym, lub koło domu w ogrodzie. W zimowe zaś wieczory czytywano gazety, pisma publiczne i książki. Przez wielki post cały, o godzinie piątej po południu zbierali się domownicy wszyscy i cała czeladź dworska do pokoju, gdzie pod przewodnictwem mojej matki odbywały się różne nabożeństwa, niekiedy i śpiewy nabożne; zabierało to kwadrans lub pół godziny.
Dom rodziców moich był zupełnie podobien owym starym polskim dworom, w których prawdziwa chrześcijańska pobożność bez afektacyi panowała. Zakonnik każdy, zwłaszcza ze zgromadzenia takiego, które się z ofiar dobrowolnych utrzymywały, doświadczał gościnności największej i dobrze opatrzony powracał do klasztoru. Ztąd też dom nasz często był odwiedzany przez duchownych wyższego stopnia i mnichów. Ojciec mój prócz tego był syndykiem zakonu księży Bernardynów cudnowskich i nie tytularnym, jakich dziś widzieć można, ale istotnym i czynnym opiekunem tego konwentu, bo się wiele nawet do wzniesienia murów klasztornych przyczynił, a gdy umarł, (wówczas nie byłem w domu, znajdowałem się w Petersburgu), chowano go nawet, jak słyszałem, z jakiemiś insygniami zakonnemi.
W owych czasach nic czyniono z tego pośmiewiska, ale mu tej agregacji zazdroszczono. W Gudnowie tez mieliśmy nasz grób familijny; lubo parafialny kościoł był w Krasnopolu, ojciec wszakże wyrobił sobie pozwolenie, by skład zwłok familijny cli znajdował się u Bernardynów.
Prowincyał Karmelitański ksiądz Zwoliński, pojechawszy do Rzymu, przywiózł ztamtąd dla moich rodziców mnóstwo świętości, relikwii, i przywilejów jakichś z kancelaryi Ojca Świętego wydanych, to wszystko chowano w kufrze cyprysowym, którego drzewo ma tę… zaletę, że zapach bardzo miły wydaje i kufry z niego szczególniej na skład kosztownych futer się używają, jako chroniące od molów i robactwa. Między innemi przedmiotami przywiózł wówczas ksiądz Zwoliński dla matki mojej książkę nabożną polską, w ćwiartce niewielkiej, drukowaną w Rzymie, zawierającą-li tylko litaniję do Ps. Panny Berdyczowskiej. Litanija ta sama zawierała tom dosyć spory; każdy wiersz jej zacząwszy od kirye elejson, miał stosowny obrazek bardzo pięknie sztychowany, a przy nim zaraz na ćwiartce całej było objaśnienie znaczenia tego wiersza i stosowna doń modlitwa.
Śliczna to była kollekcya, jakiej drugiej nigdzie potem widzieć mi się nie zdarzyło (1). Gdy po wyjściu ze szkoły rycerskiej, po kilkoletniej w domu niebytności, wyjeżdżałem do kwatery mojej do Dubna, gdzie ze czterema armatami przykomenderowany byłem do regimentu księcia Michała Lubomirskiego, moja matka książkę mi tę ofiarowała i własną ręką we środku na okładce napisała: książkę tę synowi niemu Sewerynowi Bukarowi z błogosławieństwem ofiaruję. Kiedyśmy w ciągu dalszej służby mojej wojskowej, przeszli na kwaterę do Połonnego, a później do Niemirowa, gdzie był sztab brygady naszej, i kwatera jenerała Kościuszki, trafiło się, że jenerał przechadzając się zaszedł do kwatery mojej, a nie zastawszy mnie, przepatrywał książki moje, między niemi znalazłszy tę nabożną, dopisał na niej poniżej słów mojej matki, następujące wyra- – (1) Nie śmiemy zaprzeczać autorowi rękopismu, ale się nam zdaje, że tę litaniję; sztychował Rakowiecki w Berdyczowie, może zresztą sztychy jego są kopiją z Vanderholstowskich. Całej litanii już się dziś spotykać nie trafia, ale pojedyńcze obrazki w wielkiej ilości widywać można z podpisami łacińskiemi.
(P.R.W.)
zy: "Aby się na niej codziennie modlił, do greczynki nie uczęszczał, a talenta swoje perfekcyonował". Zostawił potem książkę rozłożoną w tem miejscu i pistoletami ją mojemi z wierzchu przyłożywszy, przykazał służącemu i ordynansowi mojemu, aby nie ruszyli jej dopóki ja nie powrócę. Po wyjściu z wojska, gdy osiadłem w domu, książka ta wraz z innemi mojemi, zamieszczona została w jednym z dwóch pokojów, które zajmowałem w domu Januszpolskim, na otwartej półce. Lecz gdy siostra moja, po dwuletniej w domu niebytności, z Warszawy wróciwszy już na mieszkanie do nas, mając się rozłączyć z mężem swym jenerałem Raczyńskim, nie miała dogodnego lokalu, ja przeniosłem się do bocznego pokoiku, a odstąpiłem jej mieszkania. Służąca jej, jakaś panna Raczyńska, kuzynka czy imienniczka męża, z drugą panienką garderobową, zajmowały ten pokój, gdzie książki ustawione były. A że ta panna bardzo była nabożna, widać, że przepatrując książki moje, schwycić tę musiała. Nie prędko potem, może w lat parę, przepatrując moje książki, już jej nie znalazłem. A tak zginęła ta pamiątka, tak szacowna i sama z siebie, i z drogich dla mnie nadpisów, jakiemi było błogosławieństwo matki i kilka wyrazów kochanego naczelnika.
Ojciec mój pragnąc widzieć poddanych swych oświeconemi w obowiązkach względem Boga, zwierzchności i społeczeństwa całego, wyrobił sobie, że corocznie w innej wsi ze składających klucz Januszpolski odprawiała się Missya. Na ten koniec z najbliższego klasztoru greko-unickiego, księży Bazylianów, z Trylurya, zjeżdżali zawsze trzej księża. Powszechnie byli zawsze ci sami, to jest, ksiądz Parnicki, superior konwentu, który tylko mszę śpiewaną codzień w cerkwi odprawiał, drugi, ksiądz Paizy Lesiewicz, ten sam, który później, po podzielę kraju i przerwaniu missyi, przez lat kilkanaście aż do śmierci mojej matki był u niej kapelanem; trzeci ksiądz Ambroży N. katecheta. Księdza Lesiewicza obowiązkiem było miewać nauki do ludu, tłómacząc mu przepisy Kościoła, artykuły wiary i przysposabiać do przyjęcia świętych Sakramentów, objaśniając te tajemnice, słowem, uczyć prawdziwej chrześcijańskiej pobożności i moralności. Ksiądz Ambroży uczył ludzi katechizmu, pieśni pobożnych i wraz z całym ludem, pod gołem niebem, przy poświęconej figurze u krzyża, odbywał processye, pobożne pieśni i nauki, bo cerkiew żadna nie mogła objąć wszystkiej ludności Januszpolskiej, do tysiąca sześciuset dusz płci obojej, z obcych wsi przychodniów i ochotników.
IV.
W roku 1787 król Stanisław August odbył podróż do miasteczka Kaniowa nad Dnieprem leżącego, dla widzenia się z Cesarzową Katarzyną II, udającą się wówczas do Chersonii, i z Cesarzem Austryackim Józefem II, w tymże celu tu przybyłym. W ciągu tej podróży przybył do Łabunia. Ojciec mój, z obligacyi Stempkowskiego wojewody kijowskiego, w Warszawie podtenczas będącego i prezydującego w komissyi wojskowej, przyjmował N. Pana w Łabuniu, w imieniu gospodarza. Sala jedna w pałacu była zupełnie na wzór. sali zamku Warszawskiego królewskiego urządzona; nawet rozmiar i kolor mozajki zachowano. W jednym końcu sali, pod gzemsem, wyobrażono w malowidle cześć kuli ziemskiej, nad nią napis był ziemia wołyńska z wschodzącem w górze słońcem. W drugim końcu była cyfra królewska. Gdy dalej jadąc, Król przybył do Cudnowa, ojciec mój ofiarował mu tam pod wierzch konia ze swego stada, bardzo pięknego i doskonale wyjeżdżonego, gdyż Stanisław August lubił niekiedy konnej jazdy zażywać – co nawet wciągu tej podróży się trafiało. Szydłowski, jenerał-adjutant, szef regimentu imienia królewskiego, zaproszony od mojego ojca, zboczył do Januszpola dla widzenia tego konia i przyjęcia go w imienin królewskiem. Przypomina mi się to z powodu stada o którem mówiłem.
Muszę tu w tem miejscu dołożyć uwagę, że opis tej podróży królewskiej, przez biskupa Naruszewicza, towarzyszącego w niej królowi, dokonany, ze wszystkich pism tego sławnego człowieka najmniej jest zajmującym i najmniej do czytania przyjemnym. Jednak to była materya, dająca obszerne pole pisarzowi do miłych i zajmujących obrazów. O ile wiem z tradycyi, obywatele województw, przez które ten monarcha przejeżdżał wyjeżdżali konno na granice w mundurach wojewódzkich i stosownem ubraniu koni; damy nawet, przynajmniej sądząc z tego co u nas było w województwie Kijowskiem, miały ubiory jednakowe, kolorów munduru wojewódzkiego i w tych prezentowały się na balach, które dla Stanisława-Augusta po drodze dawano. Nie pomnę, w którym województwie z Mazowsza, Czaplic, łowczy koronny, człowiek bardzo dowcipny i wesoły, ułożył piosneczkę, w której wystawił mazura podziwiającego osobę królewską i orszak jego, utkwiły mi z niej w pamięci następne dwa wiersze:
Jedni po polsku, drudzy z niemiecka,
Każdemu z boku świeci gwiazdeczka…
Była i w województwie Kijowskiem pieśń ułożona, którą po obiedzie zebrani obywatele w sali śpiewali pijąc zdrowie królewskie. Pierwsza strofa, którą zapamiętać mogłem, była następująca:
Hej wiwat król nasz! podnieśmy głosy,
Niech się obiją aż o niebiosy.
Król swej dobroci dowód nam daje
Kiedy odwiedza kijowskie kraje;