- W empik go
Pamiętniki jenerała Józefa Szymanowskiego - ebook
Pamiętniki jenerała Józefa Szymanowskiego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 307 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
wydał
Stanisław Schnür-Pepłowski
WE LWOWIE
NAKŁADEM RODZINY JENERAŁA
W KOMISIE KSIĘGARNI H. ALTENBERGA
1898
Z DRUKARNI E. WINIARZA WE LWOWIE
Szymanowscy, herbu Ślepowron, zaliczają się do rodzin zdawien dawna osiadłych na Mazowszu.
Marcin Szymanowski, sędzia sohaczewski, jako poseł z Rawskiego, podpisał akt unii lubelskiej, lecz potomkowie jego nie kwapili się z wystąpieniem na szerszą widownię publiczną, poprzestając na ziemskich urzędach. Dopiero Maciej Michał Szymanowski, kasztelan rawski, senatorską godnością dodał blasku swemu rodowi, zaś z czterech synów kasztelana, starszy Dominik piastował ważny urząd rejenta metryki koronnej, podczas gdy młodszy od niego Józef, znacznym w swoim czasie jako poeta cieszył się rozgłosem. Synem Dominika był Józef Szymanowski, urodzony w roku 1779. Wychowanek warszawskiego korpusu kadetów, opuścił podczas insurrekcyi kościuszkowskiej szkołę rycerską i bez wiedzy rodziców zaciągnął się jako ochotnik do szeregów wojska narodowego. Przydzielony do sztabu jenerała Ignacego Kamieńskiego, przebył pod jego rozkazami oblężenie Warszawy przez sprzymierzone wojska rosyjsko-pruskie, a po upadku rewolucyi osiadł na ojczystym zagonie w Grądach, uzupełniając swe wykształcenie częstemi wycieczkami zagranicę. W roku 1806 jeden z pierwszych znalazł się Szymanowski pod zwycięskimi znakami Napoleona i zaliczony do sztabu trzeciego korpusu marszałka Davousta w charakterze adjutanta, znalazł sposobność do zwrócenia na siebie uwagi cesarza. Gdy bowiem pod Pomiechowem, podczas przeprawy przez Wkrę, nieprzyjaciel zajmował brzeg przeciwległy. Szymanowski z porucznikiem Ziemięckim, wskoczyli pierwsi do łodzi i przeżegnawszy się znakiem krzyża świętego, dostali się szczęśliwie na drugą stronę rzeki. Cesarz ujrzawszy ten czyn śmiały młodych oficerów, rzekł z widocznem zadowoleniem:
– To dobrze, dobrzy chrześcianie są dobrymi żołnierzami!
Pod pruską Iławą, (Preussisch Eulau), kontuzyonowany, pospieszył wszakże bez zwłoki pod blokowany przez nasze wojska Grudziądz, walcząc mężnie w szeregach świeżo sformowanego, drugiego pułku pieszego i powołany ponownie do służby przy sztabie marszałka Davousta, opuścił ją w roku 1809 w stopniu szefa batalionu. Kampania ówczesna przyniosła Szymanowskiemu legię honorową, za waleczność okazaną przy wzięciu Regensburga, (d. 24 kwietnia 1809), podczas gdy już w roku 1807 otrzymał nieustraszony żołnierz krzyż polski virtuti militari. Był tez Szymanowski w ogniu pod Aspern i pod Wagram, a w stopniu grosmajora powrócił w roku 1810 do kraju. Pamiętna wyprawa dwunastego roku zastała go na stanowisku podpułkownika, a jakkolwiek łatwo mógł pozostać w kraju w charakterze organizatora zakładów pułkowych, to mimoto postarał się o dowództwo pierwszego oddziału posiłkowego, wysyłanego na linię bojową. Komenda to była wielce uciążliwa, gdyż oprócz świeżo w lazaretach wygojonych rekonwalescentów, przydzielono do oddziału Szymanowskiego żołnierzy różnej broni oraz narodowości, powracających do własnych korpusów, tudzież liczny, ciężki tabor. Nadto sprzeczne, a częstokroć niewykonalne rozkazy, jakie Szymanowski odbierał, tudzież przeważne siły nieprzyjacielskie, z jakiemi po drodze przychodziło mu się mierzyć, były powodem, iż nie bez strat znacznych udało się doświadczonemu wojownikowi dotrzeć pod Borysowem do dywizyi Dąbrowskiego. W krwawej wyprawie nad Berezyną, dowodził Szymanowski garstką niedobitków jaka jeszcze z drugiego pułku piechoty przy życiu pozostała, ale i z tą garstką zdołał on ocalić pod Oliwą park polskiej artyleryi, zagrożony przez ścigające armię napoleońską kolumny rosyjskie. Widząc bowiem, że wycieńczone i rozkute konie pociągowe nio zdołają wciągnąć działa na śliskie a strome wzgórze, Szymanowski pierwszy rzucił się do kół i sam począł je popychać. Za przykładem komendanta poszła wiara – i działa ocalono. Bił się jeszcze Szymanowski z następującymi corazto natarczywiej Rosyanami pod Kaliszem, a uzupełniwszy kadry drugiego pułku świeżo zaciężnym żołnierzem, którego mu dosłano do Dusseldorfu, zamianowany został pułkownikiem, by podzielać odtąd losy polskiej dywizyi Dąbrowskiego.
Podczas chwilowego zawieszenia broni, w lipcu t… r. Napoleon przybył do Lipska i zarządził przegląd całej dywizyi. Bertier, ks. d'Avigny i Dąbrowski, musieli wówczas usłyszeć niejedną cierpką uwagę z ust zchmurzonego władcy i tylko Szymanowskiemu udało się chwilowo rozpogodzić gniewne oblicze cesarza. Podczas przeglądu jego pułku zdarzyło się, iż żołnierze nie dość wprawnie osadzali bagnet na lufie karabinowej, czem zniecierpliwiony Napoleon zawołał ostro do komendanta:
– Jakto, więc pan nie nauczyłeś nawet swych żołnierzy robienia bronią?
Niezmięszany tem pytaniem Szymanowski odparł bezzwłocznie:
– Najjaśniejszy Panie! Jeżeli żołnierze moi źle osadzają bagnety, to mimoto ręczę mą osobą, iż do ataku złożą się nimi doskonale!…
Cesarz zamilkł i stanąwszy na czele dywizyi kazał jej kilkakrotnie atakować bagnetem, poczem nietylko wyraził Szymanowskiemu uznanie, lecz kazał sobie przedstawić czterech oficerów oraz czterech szeregowców, celem odznaczenia ich legią honorową.
Walczył następnie nasz pułkownik w bitwach pod Wütemberg, Rogan, Koswik, Düben, Interbork i w tem ostatniem spotkaniu ocalił artyleryę marszałka Neya, porzuconą na pastwę nieprzyjaciela przez uchodzących z pola walki Francuzów. Przedstawiony za ten czyn do krzyża legii honorowej, otrzymał te zaszczytną odznakę dopiero po bitwie pod Lipskiem, w której to batalii nie ustąpił z pola walki aż do końca, mimo dwóch ran, odniesionych w tem krwawem spotkaniu, by odznaczyć się niebawem w bitwie pod Hanau, (dnia 30 października 1813 r.), która otworzyła Napoleonowi drogę powrotu do Francyi. W LeMans, dokąd się ściągały wszystkie oddziały polskie, odcięte od głównej armii, zastała Szymanowskiego wiadomość o kapitulacyi Paryża oraz o abdykacyi cesarskiej. Zwołał więc Dąbrowski do siebie wszystkich wyższych oficerów na naradę, z której wypadło, iż Szymanowski wraz z Sokolnickim udadzą się do Fontainebleau celem przypomnienia Napoleonowi, iż wojsko polskie dopełniło wobec niego wszelkich zobowiązań, oraz z prośbą, o radę, co mu nadal czynić wypada. Zbyci ogólnikami, udali się obaj wysłannicy z Fontainebleau do przebywającego w Paryżu cara Aleksandra, dopraszając się u niego pozwolenia na powrót wojska polskiego do ojczyzny z bronią w ręku i z honorami wojskowymi. Nieszczędził im car najpochlebniejszych zapewnień, a gdy w jakiś czas I później Szymanowski znalazł się w Petersburgu, doznał nadzwyczaj przychylnego przyjęcia u dworu. Co więcej, gdy dnia pewnego, pułkownik jako widz przyglądał się popisom wojskowym w Strelnej, zbliżył się do niego wielki książe Konstanty i wezwał Szymanowskiego, by dnia następnego udał się wraz z nim do cara, celem podziękowania za mianowanie go adjutantem. Zaszczycony tak niezwykłem odznaczeniem, wyraził wdzięczność z powodu niespodziewanej łaski, równocześnie jednak oświadczył, iż nie może z niej korzystać tak długo, dopóki nie zostanie uwolniony od przysięgi wierności, wykonanej królowi saskiemu, jako księciu warszawskiemu. Nic spodziewał się takiej odpowiedzi brat carski i nie omieszkał zauważyć, iż od czasu jak istnieje carstwo rosyjskie nikomu nic przyszło do głowy odmawiać takiego zaszczytu oraz, że on nie podejmuje się przedstawić carowi otrzymanej rekuzy…
Mimoto Szymanowski nie zmienił pierwotnego postanowienia, dyktowanego zresztą poczuciem honoru wojskowego i za pośrednictwem jenerała Siepagina starał się przedstawić przyczyny swej odmowy Aleksandrowi I. Car, lubo zachował wobec Szymanowskiego z (ego powodu urazę, nic dał tego poznać na razie, lecz przeciwnie, kazał oświadczyć pułkownikowi,iż jakkolwiek uważa sprawę Królestwa Polskiego jako ostatecznie rozstrzygniętą, to mimoto nie zobowiązuje go do noszenia carskiej cyfry na szlifach przed zamknięciem Kongresu wiedeńskiego i owszem chwali jego oględność, wypływającą z prawości, właściwej narodowi polskiemu…
Przy nowej organizacyi armii Królestwa Polskiego
Szymanowski, zamianowany dowodzcą pułku strzelców pieszych gwardyi, cieszył się zrazu szczególniejszymi względami kapryśnego w. księcia Konstantego, ale rychło niepodległość zdania i szczerość żołnierska pułkownika ściągnęły na niego niełaskę carewicza. Lubiony powszechnie W wojsku i W towarzystwie warszawskiem, podał się Szymanowski w roku 1818 do dymisyi, lecz car przypomniał sobie dawniejszą jego nominacyę i w charakterze przybocznego adjutanta zatrzymał pułkownika na liście oficerów armii, udzielając mu równocześnie nieograniczonego urlopu zagranice. Jako powód formalny tego zarządzenia posłuży? stan zdrowia pułkownika, który już wówczas zapadał na dokuczliwą wielce podagrę. Zjawiał się Szymanowski w Warszawie jedynie podczas pobytu Aleksandra I. w tem mieście i już przed upływem dwóch lat zażądał zupełnego uwolnienia od służby, które też otrzymał, bez przyznania stopnia jeneralskiego, słusznie mu się należącego.
Dopiero powstanie listopadowe powołało dzielnego żołnierza ponownie w szeregi narodowe. Powierzono mu organizacyę dziewiętnastego pułku pieszego i już w lutym 1831 r. pierwszy batalion tegoż pułku bił się pod Grochowem. Przydzielony do dywizyi Giełguda, wkraczającej na Litwę, odznaczył się Szymanowski pod Rajgrodem, (w dniu 29 maja), gdzie Rosyanie pragnąc utrzymać pozycyę, jako klucz województwa augustowskiego, wzgórza, panujące nad ową miejscowością, wzmocnili bateryami oraz częstokołami, bronionemi przez korpus siedmiotysięczny Sackena. Mimoto Szymanowski na czele dwóch batalionów zdobył most pod Rajgrodem i przechylił szalę zwycięstwa na naszą stronę, za co rząd narodowy wynagrodził go stopniem jenerała brygady.
W dniu dziesiątym czerwca t… r. cała dywizyą Giełguda stanęła w Kiejdanach, witana radośnie po drodze przez ludność, odświętnie przybraną. W kościołach bito we dzwony na przyjęcie wojsk narodowych, kobiety rzucały im kwiaty pod nogi, domy mieszkańców stały otworem dla żołnierzy. Do Kiejdan przybyli główniejsi naczelnicy oddziałów powstańczych, działających na Litwie i Żmudzi, a znalazł się tam również Chłapowski, który chwiejnego Giełguda zdołał na poczekaniu przekonać, iż los całej wyprawy zawisł od wzięcia Wilna. Sprzeciwiał się energicznie temu projektowi Dembiński, wiodący straż przednią wojsk narodowych i wykazywał w gorących słowach niemożność jego wykonania. Popierał go dzielny partyzant żmudzki, Staniewicz, więc na predce zmieniono znów plan operacyjny i postanowiono nie opuszczać Żmudzi, jeno na zajęcie Połągi oraz w celu oczyszczenia rej części kraju, wysłać Szymanowskiego wraz z dziewiętnastym pułkiem piechoty, z dwoma działami oraz z jazdą, wiedzioną przez Staniewicza a liczącą czterysta koni. Pułk dziewiętnasty, złożony wyłącznie z świeżo zaciężnego żołnierza który dopiero pod Rajgrodem w miejsce kosy otrzymał zdobyte na nieprzyjacielu karabiny, liczył zaledwie ośmiuset szeregowców. Słusznie więc zwracał Dembiński uwagę, jenerałów, że nie należy rozdzielać sił i tak już słabych, jeżeli mają na celu opanowanie Wilna. Ale Chłapowski, pełen najlepszych myśli zawołał: Z podobnym oddziałem nietylkobym Połągę zdobył, ale całą Kurlandyę od jednego do drugiego końca przeszedł!… Tak zatem postanowiono marsz na Wilno i ekspedycyę na Żmudź. Myśl usadowienia się na Żmudzi i zajęcia pozycyi między Świętą a Wilią nie była bez pewnych zalet – jak to słusznie zauważa historyk listopadowej rewolucyi, Barzykowski. – Zamożność tego kraju, ściągniono tu oddziały powstańcze i czynne wzięcie się do ich uorganizowania, mogły korpus Giełguda wzmocnić do dwudziestu tysięcy żołnierza, a z taką siłą wiele można zrobić na Litwie. Należało jednak spiesznie ubiec Wilno, gdyż w razie klęski, utrzymanie się na Żmudzi było niepodobieństwem.
Niestety szybkość w działaniu obcą była Giełgudowi, wobec czego i wynik żmudzkiej wyprawy nic mógł być uwieńczony powodzeniem. Nie tracąc czasu, pociągnął Szymanowski ku Rosieniom, dokąd podążały też drobne oddziałki powstańcze, a raczej źle uzbrojone drużyny, nie mające wyobrażenia o wojskowej organizacyi. Na przysposobienie ochotników do boju nic starczyło wszakże czasu, gdyż w pobliskich Szawlach dobrze oszańcowanych, usadowił się czterotysięczny garnizon rosyjski, dowodzony przez pułkowników Moesta oraz Kotzebuego. W dniu czwartym czerwca zaatakował Szymanowski Szawle, które przedstawiając z natury warowną pozycyę a nadto bronione przez ostrzelanego w boju żołnierza, dały skuteczny odpór walecznym lecz niedoświadczonym w bojowem rzemiośle kolumnom powstańczym. Trzy razy szli nasi do szturmu, znacząc drogę gęstym trupem, a jakkolwiek udało się chwilowo Szymanowskiemu opanować przedmieścia, to jednak pod przewagą ognia nieprzyjacielskiego musiał jenerał dać hasło do odwrotu. Ocalał niemal cudem. Siedm kul przedziurawiło jego płaszcz a mimoto żaden pocisk nawet nie drasnął dzielnego żołnierza.
Blisko pięćset ludzi w rannych i w zabitych postradał szczupły oddział Szymanowskiego, a co gorsza, zwątpienie tak łatwe w powstańczych szeregach, ogarnęło żmudzkich partyzantów. Wszystkim ręce opadły z wyjątkiem naszego wodza, który korzystając z postrachu wznieconego wśród
Rosyan wskutek ataku na Szawle, cofnął się nienagabywany do Cytowian, celem organizacyi oddziału. Dzięki ofiarności okolicznego ziemiaństwa powstał niebawem w Cytowianach szpital, w którym panic miejscowe opatrywały z całem poświęceniem rannych, tudzież lejarnia dział i magazyny broni, jaką w tych stronach dało się zebrać. Tymczasem nieprzyjaciel, niezbyt pochopny do starcia w otwartem polu, ogniem i mieczem niszczył posiadłości osób podejrzanych o sprzyjanie powstaniu, dopuszczając się rozlicznych gwałtów i rabunku. Pod wpływem wieści dolatujących go ze wszech stron o bezprawiach, jakie popełniło rozpasane żołdactwo na bezbronnej ludności, wyprawił Szymanowski w dniu ósmym czerwca t… r. do jenerała Schirmana, dowodzącego naczelnie na Żmudzi, pismo następującej treści:
"Jenerale!
Choć nie wątpię, iż jeńcy polscy są równie dobrze traktowani i z podobnymi względami jak jeńcy wasi, których los wojny oddal w nasze ręce, to mimoto jestem niespokojny, co zresztą jest mą powinnością, o to co się dzieje z kapitanem Kozierackim i podporucznikiem Krassynem z dziewiętnastego pułku piechoty, ciężko rannymi w bitwie pod Szawlami. Ośmielam się upraszać za pośrednictwem oficera – parlamentarza o wiadomości o dopieroco wyrażonych osobach, a jeśli żyją, proszę o pozwolenie na udzielenie im zasiłku pieniężnego. Okoliczności zniewalają niekiedy narody do walki, ale honor wojskowcy każe pamiętać o obowiązkach ludzkości z chwilą ustania boju, z chwilą ostatniego strzału armatniego. Oddział wojsk, pozostający pod rozkazami Waszej Ekscellencyi, stawił zaszczytny opór pod Szawlami, co skłania mnie do "wyrażenia poważania dla ich wodza. Wybacz jednak jenerale, iż odwołam się do Twego poczucia honoru z powodu rabunku, gwałtów, ucisku i pożogi, jakich się dopuszczają pańscy żołnierze.
Sądzę, że nie są oni upoważnieni do podobnego postępowania ani ze strony Waszej Eksccllencyi, ani nawet ze strony J. E.
jenerała-gubernatora hrabiego Pahlena Niemniej nieubłagana historya uczyni kiedyś panu zarzut z powodu, iż mogłeś coś takiego ścierpieć. Już i dziś wiele zagranicznych dzienników wylicza ohydne czyny, jakich się dopuścił tutaj na Żmudzi pułkownik B…e. Czyż potrafisz znieść spokojnie jenerale, by nazwisko Twe, nazwisko dzielnego żołnierza, łączono z mianem człowieka, któremu świat ucywilizowany zarzuca barbarzyństwo: Wątpię, by istniały rozkaz lub ustawa, zniewalające człowieka, noszącego epolety, do zamykania oczu wobec okrucieństw, przeciwnych honorowi, jeżeli już nic ludzkości. Pewny jestem jenerale, że nic są ci znane czyny mnie wiadome. Inaczej, nie zniósłbyś czegoś podobnego, albo też pozostawałbyś w niezgodzie z własnem sumieniem. Inaczej, przekonałbyś się pan, że Opatrzność Boża spełni wcześniej czy później wyrok wyższej sprawiedliwości na Twej własnej rodzinie. Proszę, nie bierz pan za złe otwartości starego żołnierza, który umie cenie honor innych, gdyż jego własna cześć jest mu drogą, żołnierza, który wie, iż nie należy przysparzać nieszczęść krajowi nawiedzonemu wojną, bo dość jest klęsk, którym przeszkodzić niepodobna…
Niebawem po wyprawieniu tego listu, jenerał Schirman opuścił Szawle i wszystkie swe siły ściągnął do Kurlandyi. Odwrót ten spowodowany został ruchem wojsk narodowych, które po nieudałym ataku na Wilno zwróciły się ku Żmudzi. Była to myśl przednia, gdyż Wilia, Święta, Niewiaża i Dubisa stwarzały silne linie obronne, wzdłuż których można było próbować szczęścia nawet wobec przeważnych sił przeciwnika. Lecz u Giełguda nic nic było stałego i co godzina zmieniały się plany działania w głównej kwaterze, rozłożonej bezczynnie nad Wilią. Tymczasem Szymanowski, już w dniu dwudziestym trzecim czerwca zajął Szawle, a czując, że niedługo pozostawi go nieprzyjaciel w spokoju, wywiózł z miasta zapasy żywności, tudzież rannych żołnierzy polskich, pielęgnowanych w tamtejszym lazarecie i wzmocnił okopy od strony, z której się spodziewał ataku. Jakoż po upływie dni kilku, zwiady wysłane aż do Myszkuć, doniosły o zbliżaniu się znacznych sił rosyjskich. Podkomendni Szymanowskiego domagali się ustąpienia z miasta bez walki, ale doświadczony żołnierz zdołał przekonać swych podwładnych, iż nie godzi się opuszczać stanowiska bez wymienienia z przeciwnikiem choćby jednego wystrzału. Pozostawiwszy więc część oddziału w Szawlach, wyszedł z resztą swej komendy o pół mili na spotkanie Rosyan, ciągnących w ośm batalionów pod dowództwem pułkownika Krukowa. Starcie było niezwykle gwałtowne, lecz mimo znacznej liczebnej przewagi po stronic przeciwnika, wycofał się Szymanowski po dłuższej walce z miasta, z którego wczas jeszcze zdołał uprowadzić rannych i jeńców, a straty wyrządzone przez nasze działa wśród kolum rosyjskich, sprawiły, iż Kruków nie mógł i myśleć o wyzyskaniu chwilowej przewagi. Szymanowski cofnął się w najlepszym porządku do Cytowian, zaś jazda szawelska pod osłoną Grzymały zasłaniała wybornie jego odwrót. W Cytowianach połączył się z Szymanowskim wiecznie niezdecydowany Giełgud i tam też odbyła się wielce burzliwa rada wojenna, w czasie której zgromadzony pod oknami domostwa korpus oficerski, głośno dał wyraz niezadowoleniu ogólnemu z powodu dotychczasowych działań. Chcąc złe zażegnać, Giełgud otwarł okno by zapewnić zebranych, że bić się będzie do upadłego i tej to zapewne demonstracyi przypisać należy, iż postanowiono za każdą cenę odzyskać dopieroco utracone Szawle.
Tabory wyprawiono w lasy i w dniu siódmym lipca wojsko ruszyło w pochód. Główny korpus posuwał się przez Rudki, zaś oddział Szymanowskiego przez Szawrany, gdyż jemu przypadło w udziale atakowanie miasta od strony Poniewieża. Oddzielony od reszty korpusu jeziorem i rozległymi bagnami, napróżno oczekiwał Szymanowski wypuszczenia w głównej kwaterze racy, która wedle umowy, o godzinie pierwszej po północy miała dać hasło do wspólnego szturmu przez wszystkie oddziały równocześnie. Tymczasem noc przeszła a znaku nic było, bo zapomniano o wzięciu rac z sobą… Tak więc dopiero o świcie ósmego lipca, huk dział zwiastował początek walki pod Szawlami. Szymanowski miał do przebycia długą, wąską groble, ostrzeliwaną z jednej strony przez nieprzyjacielskie działa, grające bez przerwy z warownej reduty, z drugiej znów strony bronioną przez wysoką wieżę, z której parapetów sypała piechota gęstym ogniem karabinowym na atakujących. Dla zachęcenia piechoty, która już przy poprzednim szturmie na Szawle znacznie ucierpiała, puścił się jenerał naprzód na czele szwadronu żmudzkiej jazdy. Dotarła ona wprawdzie do wnętrza miasta, lecz legła co do nogi od kartaczowego ognia przeciwnika. Strzelcy nasi, rozsypani w tyraliery, nie dotrzymali placu, mimo gorącej zachęty ze strony wodza. – Męztwo jenerała Szymanowskiego mogło za wzór służyć, – pisze o owej potrzebie niezbyt skłonny do pochwał Dembiński. – Trudno, aby kiedy więcej osobistej odwagi widzieć można było. Płaszcz jego od kul był podziurawiony.
Coż jednak znaczyło męstwo żołnierza i pogarda śmierci ze strony dowódzców poszczególnych oddziałów, wobec braku wspólnego działania i kierującej naczelnie dłoni? Atak Giełguda od przodu, źle pomyślany, źle też został wykonany. Jeden tylko batalion siódmego pułku piechoty zdołał się przedrzeć aż do śródmieścia, lecz nie poparty dostatecznie musiał się cofnąć, tracąc prócz dzielnego komendanta, maiora Jaromy, także księdza Logę. Wołającego do towarzyszy broni kapłana, iż Polak kroku nie cofa, kula karabinowa trupem położyła na miejscu.
Czas jeszcze jakiś trwała pukanina bez celu i wartości, aż w końcu wydał Giełgud rozkaz do odwrotu ku Kurszanom, nie troszcząc się wcale o oddział Szymanowskiego, zmuszony do okrążenia Szawel. Ucierając się bez przerwy z nieprzyjacielem, który z odpornego przeszedł w zaczepne działanie, dostał się wreszcie nasz jenerał do Kurszan, gdzie zastał zbiorowisko bezładne żołnierzy, koni, wozów i dział, w najwyższym nieporządku, bez żadnych placówek wobec bliskiego pościgu przeciwnika: O świcie dnia następnego, (dziewiątego lipca), odbyła się rada wojenna, na której Szymanowski wraz z jenerałami: Rolandem i Chłapowskim, oraz z pułkownikami Borkowskim i Wiśniewskim, oświadczył się za rozdziałem korpusu i przyłączony do kolumny Rolanda bił się jeszcze pod Użwętami, Chwołajnią, Szwekszniem, Gierdową i Nowem Miastem, czując, że obowiązkiem jego było wytrwać do ostatka. W Deguciach oddział Rolanda, zdziesiątkowany dezercyą i osaczony z trzech stron przez Rosyan, nie mógł i myśleć o daniu skutecznego oporu, gdyż żołnierz był zdemoralizowany, głodny i bosy. Na radzie wojennej postanowiono więc naprzód wystrzelać całą amunicye zapasową i dopiero w ostatecznym razie wkroczyć do Prus. Szymanowskiego
2
upoważniono do traktowania z władzami pruskiemi. W dniu piętnastym lipca, o świcie, nieprzyjaciel silnie zaatakował nasze przednie straże. Roland zajął pozycyą i rozpoczął żywy ogień, wśród którego powrócił Szymanowski z dwoma pułkownikami pruskimi, z którymi umówiony został układ przejścia granicy i złożenia broni. Wkroczenie nastąpiło tegoż dnia pod wią Pakemonen, przyczem rząd pruski zapewnił Rolanda, że podkomendnych jego nie wyda Rosyanom, oraz że po odbytej kwarantannie cholerycznej, pozwoli im powrócić, do Polski. Przyrzeczeń tych nic dotrzymano, gdyż żołnierzy uprowadzono pod bagnetami wgłąb kraju, zaś od oficerów zażądano pod słowem honoru oświadczenia na piśmie, że do końca wojny nie opuszczą wyznaczonych im leż. Szymanowski oraz dwudziestu dwu oficerów, odmówili podpisu żądanych rewersów. Opornych zamknięto przeto w twierdzy Weichselmünde… pod Gdańskiem, skąd odzyskali wolność dopiero w grudniu 1831 roku, wraz z poleceniem opuszczenia terytoryum pruskiego.
Jenerał osiadł chwilowo w Dreźnie, gdzie już dawniej zamieszkała małżonka jego, Matylda z Poniatowskich wraz z dziatwą. Ale wpływy rosyjskie po stłumieniu powstania listopadowego, sięgały daleko poza granice caratu. Zmuszony do opuszczenia Drezna, mimo łaskawych względów doznawanych ze strony saskiego dworu, przeniósł się Szymanowski do Karlsruhe, gdzie na dworze w. ks. Badeńskiego był osobistością nader mile widzianą z powodu ogłady swej, wesołości i zacności charakteru. Ale liberalne rządy w. ks. Leopolda stały się niebawem sola w oku absolutnym mocarstwom i rząd badeński ulec musiał reakcyjnym żądaniom przemożnych sąsiadów. Musieli więc i polscy wygnańcy gdzieindziej szukać przytułku. W lecie 1839 roku widzimy
Szymanowskich w Neapolu, a raczej w Ischii, gdzie zwykli byli przepędzać skwarną porę. Następnej zimy przenieśli się do Rzymu i z owych czasów, w pamiętnikach księdza Kaysiewicza, dość częste znajdujemy wzmianki o domu jenerałostwa. Ksiądz Kaysiewicz gościł również u Szymanowskich na Ischii i w liście pisanym do Jana Koźmiana, (w listopadzie 1839 r.), temi słowy charakteryzuje domowe pożycie tułaczej rodziny:…Pani Szymanowska, która jest duszą całego domu, rodem jest z Ukrainy. Ojciec jej, Poniatowski, jest z starszej linii tegoż domu. Lat dwadzieścia blisko cierpi ona ciągle a cierpi nieskończenie. Zostały ślady dawnej urody, to mniejsza, ale jaka odwaga w cierpieniu i wesołość i uprzejmość i ciągłe oko na wszystko. Cierpiąca wychowała swe dzieci, syna do piętnastego roku, aż go koniecznie z rąk opuścić musiała czystego jak lilię… Córki także są, jak gdyby dziś się narodziły, nie rumienią się, nie spuszczają oczu, bo nic nie wiedzą czegoby się wstydzić miały, niczego się nie dorozumiewają. Starsza ma popęd główny do miłosiernych uczynków, Być siostrą szarą, to jej ideał. Młodsza by się ciągle modliła i umartwiała ciało, ale obydwie towarzyszą sobie we wszystkiem. Trzeba im kazać jeść przy stole, bo wszystko chcą dla ubogich zostawiać; trzeba wzbraniać, aby nic klęczały za długo i powiem ci jako tajemnicę, (bo to jest własność nie moja), że matka w wielki post zbudziwszy się, znalazła obie modlące się i naprzemian się biczujące i co więcej, że im tego zupełnie nie wzbroniła, aby ufności do niej nic straciły, ale tylko określiła tak, aby słabemu ich zdrowiu to nie szkodziło… Po obiedzie trzydziestu żebraków dostawało zawsze jedzenie; dzieci, baby, poubierane w suknie, szyte w wolnym od nauk czasie; innym lekarstwa lub jedzenie do domu, innym pensye stałe posyłano…
W porze rannej ksiądz Semeneńko udzielał pannom lekcyi historyi polskiej, odwdzięczając się w ten sposób za gościnę, użyczoną mu wraz z Kaysiewiczem w domu Szymanowskich, których syn, Oswald, wychowany w jednym z głośnych pensyonatów genewskich, korzystał też niemało z światłego towarzystwa obu kapłanów. W jesieni 1839 roku zjechali Szymanowscy na dłuższy pobyt do wiecznego miasta, którego jenerał już do zgonu nie opuścił, lubo rodzina jego z powodu trudności paszportowych, czynionych przez rząd rosyjski przebywającym w Rzymie Polakom, przeniosła się później do Szwajcaryi, odwiedzając go od czasu do czasu i zaopatrując wszystkie jego potrzeby. Nawiązawszy stosunki z kardynałami i z arystokracya miejscową, zdołał Szymanowski pozyskać zaufanie Piusa IX., któremu też towarzyszył w czasie pamiętnych rozruchów czterdziestego ósmego roku do Gaety. O tym dowodzie przywiązania ze strony starego wojownika, pełniącego podówczas służbę narodowego gwardzisty, nie zapomniał Ojciec Święty po powrocie do Rzymu. O cokolwiek prosił nasz jenerał – słowa ks. Kaysiewicza – pewien był, że otrzyma; kogokolwiek polecił ze swych rodaków, był pewnym, że zostanie uprzejmie przyjętym. Nieraz zatrzymywał się Papież na ulicy, by dać naszemu starcowi rękę do ucałowania i rozweselić go anielskim uśmiechem i słowem jakiem, jemu samemu tylko właściwem. Panującego naśladował dwór, naśladowały władze i osoby rządowe. Lud rzymski znał i wielbił sędziwego a pobożnego jenerała polskiego, którego codnia widywano po kościołach a często na procesyach i na nabożeństwach publicznych. Dla przejezdnych rodaków był Szymanowski doradzcą i jakby konsulem polskim. Młodych i niezamożnych artystów polskich zachęcał i wspierał, ile mógł, z własnej kieszeni a jeszcze więcej przez innnych, polecając ich zamożniejszym krajowcom.
Szczególniejszą też życzliwością otaczał jenerał zgromadzenie OO. Zmartwychwstańców, któremu, zwłaszcza w pierwszych latach istnienia, niejednokrotnie stał się pomocnym przez swoje znajomości oraz stosunki. Mieszkając tuż opodal codziennie nawiedzał kościół Świętego Klaudyusza, chyba że go silniejszy atak pedogry przykuwał do łoża. W ten sposób przebył Szymanowski ostatnich lat dwadzieścia pięć żywota w Rzymie. Z wiekiem rosła niemoc, wzmagały się cierpienia fizyczne, spotęgowane jeszcze bardziej smutkiem z powodu straty córek Anny i Zofii, zamężnej Szembekowej, zgasłych w kwiecie wieku, oraz wieściami dolatującemi z kraju, po styczniowem powstaniu. Szukał przeto pociechy osamotniony starzec w modlitwie i zgasł cicho, gdyby lampa wypalona, w dniu piętnastym stycznia 1867 roku na ręku księdza Kaysiewicza. Zwłoki jego spoczęły w sklepach świątyni Sta Maria sopra la Minerva zaś Osservatore Romano wspominając o zgonie Szymanowskiego, nazwał go słusznie: najwierniejszym i najbardziej przywiązanym do Ojca Świętego synem, oraz przedstawicielem starodawnego honoru polskiego.
Do spisywania wspomnień z czynnego swego życia przystąpił Szymanowski w późnym dopiero wieku, gdyż zaczął układać pamiętnik w Rzymie, w roku 1858, stąd też spuścizna literacka jenerała nic jest zbyt bogatą a reminiscencye, kreślone z pamięci, bez jakichkolwiek notat i kart geograficznych, drżącą ręką starca, wymagały pewnych zmian w stylizacyi, opuszczenia powtórzeń oraz mniej ważnych epizodów. Prócz pamiętników, noszących w oryginalnym tekście tytuł: Wspomnienia z czasów Jósefa Szymanowskiego, byłego jenerała wojska polskiego, (emigranta), znalazły się jeszcze w papierach Szymanowskiego: Wyciąg poprawny z notatek A. K. przy moim sztabie będącego, obejmujący niektóre szczegóły, dotyczące nieszczęsnej wyprawy Giełguda na Litwę, tudzież fragment biografii księcia Adama Czartoryskiego. Z przedmowy tego fragmentu zdawałoby się wynikać, że Szymanowski zamierzał kreślić sylwetki osób, odegrywających ważniejszą rolę w powstaniu listopadowem. Skończyło się niestety na projekcie, a raczej na dość pobieżnym szkicu biograficznym księcia Adama. Tak więc, jedynie Wspomnienia jenerała, obejmujące okres czasu między rokiem 1806 – 1814 przedstawiają zaokrągloną całość, wielce oryginalną i mnóstwo ciekawych zawierającą szczegółów z doby napoleońskich wojen a nie wątpimy, że zajmą one szerszy ogół jako wierny obraz epoki, tyle pamiętnej w życiu naszem porozbiorowem.
Wydawca.
WSPOMNIENIA
1806–1814
Zaczynam w Rzymie, dopiero w roku 1858 to pisemko, którego początkowa data sięga roku 1806. Przemilczeć bowiem osadziłem za potrzebne o czasach rewolucyi kościuszkowskiej, w której także jako zupełnie niedoświadczony młodzieniec, że tak powiem wyrostek, acz dość gorliwy patryota, uszedłszy potajemnie z domu rodziców i z korpusu kadetów warszawskich, znajdowałem się w obozie pod Warszawą, przy sztabie jenerała Ignacego Kamieńskiego, dowodzącego jazdą. Przejdę raczej do owej, pamiętnej mi epoki, w której Napoleon po pobiciu pod Jeną armii pruskiej, zająwszy Berlin, posunął się na czele zwycięskich swych wojsk ku Warszawie. Zamieszkały w majątku moim dziedzicznym Grądy, pod Błoniem, o mil cztery od Warszawy, gdy mie wieść doszła o zbliżaniu się armii francuskiej, pospieszyłem natychmiast do miasta dla zaciągnięcia dokładniejszych wiadomości. Jakoż przekonawszy się, że Francuzi już i Poznań zajęli, czyniłem w domu przygotowania, aby się do niej najspieszniej dostać a wydając ludziom i domownikom moim różne polecenia jakie uważałem za potrzebne, nie mogę zamilczeć o drobnym wypadku, charakteryzującym tak ducha patryotycznego ludu naszego, jakoteż zdrowe jego pojęcie i rozsądne do ojczyzny oraz do dziedziców przywiązanie. Gdy bowiem mówiłem staremu hajdukowi ojca mego nieboszczyka, Kazimierzowi Krupińskiemu, trudniącemu się zarządem mego domu, oraz sołtysowi miejscowemu, Balcerowi, jak mają sobie postąpić.
gdyby jakieś obce wojsko nadciągnęło, wówczas obaj ci ludzie w sekrecie wziąwszy mnie na stronę, powiedzieli mi te słowa:
– A my domyślamy się, dokąd Wielmożny Pan jedzie…