Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętniki Pana Kamertona. Część 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki Pana Kamertona. Część 3 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 428 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I.

WOJT­KUSZ­KI. – WIŁ­KO­MIERZ. – PO­BOJSK. – LE­ON­POL. – DZIE­WAŁ­TÓW. – SIE­SI­KI. – NI­DO­KI. – WI­DZISZ­KI. – PAN POD­KO­MO­RZY. – U PANI ABE­LO­WEJ. – P. RA­KOW­SKI. – PI­NIA­NY. – SUR­DE­GI. – UCIA­NA. – BEL­MON­TY. – BRA­CŁAW. – WI­DZE. – NOWO-ALE­XAN­DRÓW. – MA­GNAT I ARY­STO­KRA­TA. – PRO­SZO­NY WIE­CZÓR W NOWO-ALE­XAN­DROW­SKIM PO­WIE­CIE.

Po trzy­let­nim pra­wie po­by­cie w Wil­nie, pod­czas któ­re­go prze­bie­głem więk­szą część gu­ber­nii Wi­leń­skiej, a wy­su­wa­jąc się po za jej gra­ni­ce zwie­dzi­łem No­wo­gró­dek, Nie­śwież, Łuck i Grod­no; po­sta­no­wi­łem po­wró­cić do Rygi. – Woj­na usta­ła, na­stą­pił bło­gi po­kój, ode­tchnę­ły ludy po dłu­gich i krwa­wych za­pa­sach.

Czem­że jest woj­na? – po­je­dyn­kiem na­ro­du z na­ro­dem; po­wie­dział, już nie wiem jaki au­tor. – Nie zga­dzam się na to. Dwie oso­by się po­kłó­cą, wy­zwą, biją; jed­na z nich po­le­gnie lub ranę od­nie­sie; – je­st­to po­je­dy­nek. Dwaj mo­ca­rze po­róż­nią się z sobą; po­wo­dem kłót­ni naj­czę­ściej oso­bi­sta ura­za, ce­lem pod­bo­je lub po­żą­da­nie cu­dzej wła­sno­ści; wy­mów­ką za­bez­pie­cze­nie gra­nic lub ze­msta za uro­jo­ną nie­raz znie­wa­gę. Je­st­to wpraw­dzie po­je­dy­nek, ale mo­ca­rza z mo­ca­rzem, wy­ko­na­ny jeno przez pod­wład­ne im na­ro­dy. I kie­dy w pierw­szym jed­na ofia­ra, jed­na ro­dzi­na w ża­ło­bie, w dru­gim ty­sią­ce ofiar ża­ło­bą kraj cały okry­ły, a w skut­ku głód, nę­dza, znisz­cze­nie (1).

W po­ło­wie Maja 1858 roku opu­ści­łem Ol­gier­do­wą sto­li­cę, prze­peł­nio­ny wspo­mnie­nia­mi tej prze­szło­ści, któ­ra się od nas cho­ciaż co­raz bar­dziej od­da­la, lecz była.

Wio­sen­na po­go­da, cie­pły wie­trzyk sze­le­ści po­mię­dzy za­le­d­wo roz­wi­nię­te­mi drze­wa­mi, w gę­stwi­nie śpie­wa sło­wik, od­zy­wa się ku­kuł­ka, a nad gło­wą orzą­ce­go rol­ni­ka dzwo­ni skow­ro­nek, wzbi­ja­jąc się w górę. Po pa­stwi­skach buja by­deł­ko, szczę­śli­we, że się z uwię­zi zi­mo­wej wy­rwa­ło; sły­chać piosn­kę pa­stusz­ka po­łą­czo­ną z od­gło­sem fu­jar­ki, a ta pięk­na i ży­zna zie­mia na­sza zda­je się mó­wić do cie­bie: upra­wiaj mnie tyl­ko do­brze, a z gło­du nie umrzesz!

Po dro­dze z Wil­na do Wił­ko­mie­rza spo­ty­ka­łem wszę­dzie lep­szy ład, po­rzą­dek i dba­łość. Co­raz to le­piej za­bu­do­wa­ne wio­ski, do­brze utrzy­my­wa­ne dwo­ry, po­wsta­ją­ce z muru ko­ścio­ły i po­my­śla­łem w du­chu: – Kto z Bo­giem, Bóg z nim.

Ju­żem mi­nął Mej­sza­go­łę, gdzie Ol­gierd ustą­piw­szy tro­nu Ja­giel­le, w póź­nej sta­ro­ści od­po­czy­wał po zno­jach za­kłó­co­ne­go cią­głe­mi woj­na­mi pa­no­wa­nia, ju­żem zo­sta­wił po pra­wej stro­nie go­ściń­ca pięk­ne Po­szer­win­ty, dzie­dzic­two Jó­ze­fa hra­bie­go Le­dó­chow­skie­go; ju­żem prze­je­chał przez Szer­win­ty, kędy na miej­scu ko­ścio­ła fun­do­wa­ne­go w r. 1475 przez Ka­ta­rzy­nę Agniesz­kę i Boh­dan­kę Osci­ków­ny wzno­si się nowy, kosz­tem ta­mecz­ne­go pro­bosz­cza, pa­ra­fii i po­boż­nych skła­dek z muru wy­pro­wa­dzo­ny. – W Chrzcze­nisz­kach do daw­ne­go pa­ła­cy­ku księ­dza pra­ła­ta Bo­hu­sza do­bu­do­wu­ją się dwa skrzy­dła (2); – a o milę – (1) Za­py­ta­no razu pew­ne­go księ­cia Ko­złow­skie­go, ro­dem Ros­sy­ani­na, jed­ne­go z naj­do­wcip­niej­szych lu­dzi swe­go cza­su: – jaka za­cho­dzi róż­ni­ca po­mię­dzy re­wo­lu­cyą w ab­so­lut­nem a kon­sty­tu­cyj­nem pań­stwie? Ta sama, – od­po­wie­dział, – jaka za­cho­dzi mię­dzy mor­der­stwem a po­je­dyn­kiem. W pierw­szem, zbun­to­wa­ni za­da­ją śmierć pa­nu­ją­ce­mu, – jest to za­bój­stwem. W dru­giem, rzu­ca­ją mu rę­ka­wi­cę, ten ją, pod­no­si, wal­czy; zwy­cięz­ca wi­no­waj­ców po­dług pra­wa ka­rze; zwy­cię­żo­ny wy­no­si się na zie­mię wy­gna­nia; – je­st­to po­je­dyn­kiem. Z dwoj­ga złe­go wolę po­je­dy­nek jak mor­der­stwo.

(2) Chrzcze­nisz­ki na­był od księ­dza Bo­hu­sza, gu­ber­na­tor wi­leń­ski Ba­gniew­ski, od nie­go Ła­ba­now­ski, a od tego Jul­jan Po­mer­nac­ki.

da­lej na wzgó­rzu, zkąd wi­dok się roz­cią­ga na da­le­ką oko­li­cę, na­próż­no dziś szu­kasz miej­sca kędy ist­niał obron­ny dwo­rzec; mu­ra­wa po­kry­ła gru­zy, wy­ro­sły na niej wie­ku­iste drze­wa, a nie­opo­dal ztam­tąd na po­lach po­boj­skich znaj­dziesz jesz­cze gdzie­nieg­dzie kur­ha­ny po­le­głych ry­ce­rzy Mie­czo­wych i zbun­to­wa­nej Li­twy.

Kto tyle krwi prze­lał, za­py­taj dzie­jów? Od­po­wie­dzą: ksią­żę li­tew­ski Swi­dry­gajł­ło. – Kto w tym dwor­cu prze­miesz­ki­wał, za­py­taj po­dań lu­do­wych? – Swi­dry­gajł­ło (1). – Przez ja­kie ko­le­je prze­cho­dzi­ły po­źniej te miej­sca, z ja­kie­go po­wo­du prze­zwa­no je Wojt­kusz­ka­mi? – Nie­wia­do­mo (2). – W po­ło­wie XVII. stu­le­cia na­le­ża­ły po czę­ści do ro­dzi­ny Sko­rul­skich, po czę­ści do roz­dro­bio­nej szlach­ty.

Oku­pił je w sto lat póź­niej Mi­chał Kos­sa­kow­ski, wo­je­wo­da wi­teb­ski, i w nich w dwóch prze­ciw­le­głych so­bie gma­chach re­zy­den­cyą swo­ją za­ło­żył. – Pro­wa­dzi­ła do niej ciem­na uli­ca jo­dło­wa, na­prze­ciw któ­rej wzno­si­ła się ob­szer­na bu­dow­la zło­żo­na z dwóch ogrom­nych sal. Tam się nie­raz zbie­ra­ła sej­mi­ko­wa szlach­ta, drża­ły ścia­ny od gwar­nych roz­praw, czę­sto­kroć kłót­ni, a nie jed­na becz­ka wina lub mio­du wy­próż­nio­na, zwa­śnio­nych go­dzi­ła, przy­wra­ca­ła bra­ter­stwo.

Gdy się koń­czy­ła bie­sia­da, do jed­nej sali wno­szo­no za­sła­ne już łóż­ka dla płci żeń­skiej, w dru­giej płeć męz­ka kła­dła się po­ko­tem na sia­nie, a sen po­krze­pia­ją­cy za­my­kał dzień upły­nio­ny, po któ­rym na­stęp­ny był naj­czę­ściej po­prze­dza­ją­ce­go po­wtó­rze­niem.

Po su­tej uczcie pe­wien sta­ro­sta wy­jeż­dżał z Wojt­ku­szek – (1) W ogro­dzie wojt­ku­skim, po za ofi­cy­ną, jest ob­szer­ny ogród owo­co­wy, wśród któ­re­go po­zo­sta­ły śla­dy oko­pi­ska i wa­łów; kto wie, czy to nie na­tem miej­scu ist­niał dwo­rzec Swi­dry­gajł­ły.

(2) W ko­no­tat­kach po­zo­sta­łych po księ­dzu in­fu­ła­cie Osiń­skim, znaj­du­je się wzmian­ka, ja­ko­by Wojt­kusz­ki za pa­no­wa­nia Ka­zi­mie­rza Ja­giel­loń­czy­ka na­le­ża­ły do Wa­gajł­ły Gie­droj­cia, któ­ry ochrzczo­ny Woj­cie­chem czy­li Wojt­kiem, od imie­nia swe­go na­zwał je Wojt­kusz­ka­mi. Wa­gajł­ło miał bra­ta Ga­gu­lis­sa, ten po­zo­stał w po­gań­stwie. Oba bra­cia byli na ob­ra­niu Ka­zi­mie­rza Ja­giel­loń­czy­ka na Wiel­kie księ­stwo Li­tew­skie.

(Wia­do­mość ta udzie­lo­ną mi zo­sta­ła przez mar­szał­ka Bu­szyń­skie­go, ba­da­cza sta­ro­żyt­no­ści żmujdz­ko-li­tew­skich.)

noc­ną porą, wsa­dzo­no go do sań, bo się na no­gach za­le­d­wo mógł utrzy­mać, za­raz też za­snął i w jo­dło­wej uli­cy wy­padł do śnie­gu. – Do­jeż­dża­jąc do­pie­ro do Wił­ko­mie­rza do­strze­gła służ­ba, że pana swo­je­go stra­ci­ła, a po­wró­ciw­szy na­zad dla wy­szu­ka­nia zgu­by, zna­la­zła ją na pół za­ko­pa­ną w śnie­gu. – Nie­zmarzł jed­nak sta­ro­sta, gdyż wte­dy go­ręt­sza krew w ży­łach pły­nę­ła, nie za­cho­ro­wał na­wet, gdyż daw­nej daty lu­dzie byli tward­szej i wy­trzy­mal­szej na­tu­ry.

Wojt­kusz­ki na­le­żą dzi­siaj do hra­bie­go Sta­ni­sła­wa Kos­sa­kow­skie­go, wnu­ka wo­je­wo­dy, i z po­stę­pem cza­su, z cy­wi­li­za­cyi wy­ma­ga­niem nowy kształt przy­bie­ra­ją.

Hucz­ne i gwar­li­we bie­sia­dy usta­ły, środ­ko­wą więc bu­dow­lę ro­ze­bra­no, a na miej­scu daw­ne­go miesz­kal­ne­go domu wzno­si się z muru gmach wspa­nia­ły, któ­ry ob­szer­ne­mi roz­mia­ry za­stó­so­wa­ne­mi do po­trze­by, po­łą­czo­ny­mi z ozdo­bą i wy­go­dą, w kra­ju na­szym pierw­sze zaj­mie sta­no­wi­sko. – Gdy­by któ­ry z gosz­czą­cych tu nie­gdyś wstał z gro­bu i za­wi­tał, nie wie­dział­by zra­zu gdzie się znaj­du­je, wszedł­szy do­pie­ro do wnę­trza, po­znał­by że jest w Wojt­kusz­kach po tej tra­dy­cjo­nal­nej go­ścin­no­ści, któ­rą wnuk odzie­dzi­czył po pra­oj­cach i świę­cie prze­cho­wu­je jak re­li­kwią prze­szło­ści. – Je­że­li prze­ślicz­ne po­ło­że­nie miej­sca nęci do sie­bie prze­chod­nia, kto raz tyl­ko prze­stą­pił pro­gi tego domu, gdzie go za­trzy­mu­je praw­dzi­wa uprzej­mość, szcze­re ści­śnie­nie dło­ni, jak­że tam chęt­nie po­wra­ca! Kto raz pa­nią tych miejsc po­znał, cho­ciaż­by był naj­bar­dziej uzbro­jo­nym prze­ciw­ko płci żeń­skiej, wy­znać bę­dzie mu­siał, że moż­na być ro­zum­ną bez za­ro­zu­mia­ło­ści, dow­cip­ną bez żół­ci, do­bro­czyn­ną bez osten­ta­cyi, moż­na świat lu­bić a do­peł­niać świę­cie obo­wiąz­ków do­brej żony i mat­ki, moż­na z jed­nej zie­mi do dru­giej być prze­nie­sio­ną, a do tej ser­cem przy­ro­snąć.

Spusz­cza­jąc się z Wojt­kusz­kiej góry go­ściń­cem ku Wił­ko­mie­rzo­wi, leży w do­li­nie mia­stecz­ko Po­szy­li­ny, z pięk­nym mu­ro­wa­nym ko­ścio­łem ar­chi­tek­tu­ry bi­zan­tyń­skiej, za­ło­żo­nym 1793 roku przez wo­je­wo­dę Mi­cha­ła Kos­sa­kow­skie­go i mał­żon­kę jego Bar­ba­rę z Zy­ber­gów. – O parę wiorst da­lej jest w le­sie obe­rża, Pi­wo­nią zwa­na, na­le­żą­ca do Wojt­ku­szek.

Pi­wo­nia przed czter­dzie­stu laty była ce­lem spa­ce­ru wił – ko­mier­skich miesz­kań­ców, tam w osob­nym prze­zna­czo­nym na to bu­dyn­ku od­gry­wa­no ko­me­dye, a słyn­ne pi­wo­niow­skie bale ścią­ga­ły tłum­nie do sie­bie oby­wa­te­li z bliz­kich i da­le­kich na­wet oko­lic. – Dzi­siaj jesz­cze, kie­dy po­zo­sta­łe nie­do­bit­ki z owych cza­sów i ba­lów obok Pi­wo­nii prze­jeż­dża­ją: – "Pa­mię­tasz, – od­zy­wa się je­den do dru­gie­go, – ja­kie­śmy się tu ba­wi­li, tań­czy­li, do ład­nych pa­nie­nek bra­li; pa­mię­tasz pan­nę Anie­lę, Agniesz­kę, Lu­dwi­kę? – Wszak­że ta­kich pięk­no­ści już wię­cej nie uj­rze­my na świe­cie? – A choć­by­śmy dzi­siaj i uj­rze­li któ­rą z nich, za­wo­ła­li­by­śmy ze smut­kiem: – Co za sta­ra baba!"

Cóż to za mia­sto roz­cią­ga się na tych wzgó­rzach po nad pra­wym brze­giem Świę­tej rze­ki? – Jest to Wił­ko­mierz, Vil­co­me­ria, po ła­ci­nie, Vil­ko­mer­gen po nie­miec­ku, Wił­ko­mer­gie, po li­tew­sku (1).

Za­py­taj dzie­jów czem było? – od­po­wie­dzą, iż się­ga naj­od­le­glej­szej sta­ro­żyt­no­ści. Za­py­taj czem jest dzi­siaj? – Sto­li­cą po­wia­tu Wił­ko­mier­skie­go. Wejdź do środ­ka, rzuć okiem na za­bu­do­wa­nia miej­skie, a uj­rzysz mu­ro­wa­ne domy i skle­py ota­cza­ją­ce ob­szer­ny plac do­ko­ła, mu­ro­wa­ną pocz­tę kon­ną, a na prze­ciw niej dom rzą­do­wy, w któ­rym po­bie­ra­ją myto dro­go­we; mu­ro­wa­ne ka­zna­czej­stwo, szko­łę po­wia­to­wą, szpi­tal, kil­ka­na­ście pry­wat­nych do­mów, mu­ro­wa­ny ko­ściół pa­ra­fial­ny ka­to­lic­ki i boż­ni­cę ży­dow­ską. Pójdź da­lej, a uj­rzysz cer­kiew drew­nia­ną, oraz gma­chy, gdzie ist­nia­ły przed laty ko­ściół, klasz­tor i szko­ły pi­jar­skie (2); rów­nież jak nie­ma­ło schlud­nych dwor­ków, roz­po­ło­żo­nych po­śród ogro­dów przy Ko­wień­skiej, Re­mi­gol­skiej, Oni­ksztyń­skiej uli­cach. Wyjdź za mia­sto, a nad – (1) Na­zwa­nie Wił­ko­mer­gie, po­cho­dzi od Wil­kas, wilk, i Mer­ga, dziew­ka; co zna­czy: Wil­cza-dzie­wi­ca. Teo­dor Na­rbutt wy­pro­wa­dza je od Wił­kas i Mirts, umrzeć, po ło­tew­sku, albo mirhs, śmierć po he­rul­sku; co mia­ło zna­czyć: śmierć wil­kom. – Ko­re­spon­dent z nad brze­gów Kro­żen­ty utrzy­mu­je: że Wił­ko­mierz na­zy­wa się po li­tew­sku: Au­kam – eris, albo Al­ka­mi­ris, od Auka, czy­li Ałka, ofia­ra, świą­ty­ni.

(2) Ko­ściół drew­nia­ny i klasz­tor księ­ży Pi­ja­rów po­wstał w Wił­ko­mie­rzu z do­bro­wol­nych skła­dek. Po zwi­nię­ciu szkół i kas­sa­cie tego za­ko­nu ko­ściół ob­ró­co­no na ma­ga­zyn, a w klasz­to­rze mie­ści się do­tąd bió­ro po­li­cyi. –

urwi­stym brze­giem Świę­tej znaj­dziesz drew­nia­ny do­mek z ogro­dem spa­ce­ro­wym pu­blicz­nym, coś na­kształt War­szaw­skiej Do­li­ny Szwaj­car­skiej lub Ar­ka­dyi, z tą róż­ni­cą, iż te w ni­czem nie przy­po­mi­na­ją miejsc, któ­rych na­zwę przy­bra­ły, a ogród pana Abe­la, choć w nim nie za­sły­szysz ani or­kie­stry Ba­cha, ani trąb­ki Rej­cza­ka, po­ło­że­niem swo­jem za­chwy­ca. Tam je­że­li szu­kasz to­wa­rzy­stwa, spo­tkasz się z niż­szą, klas­są urzęd­ni­czą, lub wyż­szą izra­el­ską; je­że­li za­żą­dasz ochło­dy, po­da­dzą ci kie­li­szek wód­ki, ku­fe­lek piwa, a na­wet kal­te­sza­nu. W in­nej zu­peł­nie stro­nie mia­sta, bo na­prze­ciw kon­nej pocz­ty jest dru­gi ogró­dek, za­ło­żo­ny przez in­ży­nier­ską ko­men­dę, utrzy­my­wa­ny sta­ran­nie i bę­dą­cy co wie­czór ze­bra­niem ary­sto­kra­cyi oby­wa­tel­skiej, urzęd­ni­czej i woj­sko­wej. – Wra­cał raz mąż z żoną z tego ogród­ka i uża­lał się, że tam nie masz bu­fe­tu, do­stać nie moż­na ani lo­dów, ani poń­czu, ani szam­pa­na. "Ale za to, roz­da­ją pa­no­wie ofi­ce­ro­wie prze­ślicz­ne bu­kie­ty i to tyl­ko ład­nym ko­bie­tom;" – od­po­wie­dzia­ła żona, po­ka­zu­jąc ogrom­ny pęk kwia­tów.

W Wił­ko­mie­rzu spójrz na lu­dzi; prócz urzęd­ni­czej i to licz­nej osa­dy, prócz kon­sy­stu­ją­ce­go cza­sa­mi woj­ska, w do­mach i po uli­cach sami ży­dzi! Han­dlu­ją, fry­mar­czą, oszu­ku­ją gdy się uda, fak­to­ru­ją na roz­ka­zy; oni wszyst­kie pro­duk­ta za­ku­pu­ją i sprze­da­ją; cały prze­mysł, cały ruch, całe ży­cie w ich ręku, dla tego też w dzień po­wsze­dni, a szcze­gól­niej tar­go­wy, jest ich wszę­dzie jak w mro­wiu; w sza­bas skle­py po­za­my­ka­ne, a w mie­ście jak wy­miótł. – Jed­nak sko­ro na­sta­nie wie­czór, słoń­ce się ku za­cho­do­wi na­chy­li, ileż to co So­bo­ta ele­gan­tek spa­ce­ru­ją­cych po miej­skim pla­cu? A wszyst­kie pra­wie cór­ki Izra­ela; co mło­da to ład­na, co sta­ra to nią była; i wy­stro­jo­ne po­dług mód na­szych, z cze­pecz­kiem pla­ster­ko­wym, z wła­sne­mi wło­sa­mi, bo fał­szy­wych no­sić nie wol­no, w ma­te­ry­al­nych suk­niach, w ak­sa­mit­nych man­ty­lach. Je­że­li się nie jed­na już roz­dę­ła kre­no­li­ną, uzbro­iła pa­ra­sol­ką, żad­na się do­tąd nie od­wa­ży­ła wło­żyć pa­ster­skie­go ka­pe­lu­sza.

Kie­dy baj­ką wiek dzie­cin­ny ko­ły­szą, kie­dy mło­dzie­niec nie­raz sam się baj­ką duży, kie­dy czło­wiek doj­rza­ły czę­sto ża­łu­je, że już w baj­kę uwie­rzyć nie może, a sta­rzec tak chęt­nie daw­nych ba­jek słu­cha i cze­muż­by­śmy za­prze­czać mie­li po­da­niom o przy­wę­dro­wa­niu z Rzy­mu nad brze­gi Bał­tyc­kie­go mo­rza, Pa­le­mo­na z to­wa­rzy­sza­mi swo­imi, Dor­sprun­giem i Ur­sy­nem, o za­ło­że­niu przez nich mia­sta Li­pa­wy i No­we­go-Rzy­mu czy­li Ro­mo­we, pierw­sze­go nad brze­giem Bał­ty­ku, dru­gie­go przy uj­ściu Du­bis­sy do Nie­mna? Cze­muż nie chcie­li­by­śmy dać wia­ry, że w dzie­sią­tym wie­ku Dor­sprung cią­gnąc ze swo­im lu­dem po nad rze­ką. Świę­tą, zna­lazł pięk­ny wzgó­rek, na któ­rym uczy­niw­szy ofia­ry bo­gom, zbu­do­wał za­mek i na­zwał go Vil­co­me­ryą, po na­sze­mu Wił­ko­mie­rzem? Nie masz na to hi­sto­rycz­nych do­wo­dów, a po­da­nie lu­do­we je­st­że li do­sta­tecz­nem dla na­uko­wych nie­do­wiar­ków? nie wchodź­my i po­prze­stań­my na­tem, że Wił­ko­mierz do naj­daw­niej­szych gro­dów li­tew­skich na­le­ży. – W XIII. wie­ku już się opie­rał na­pa­dom ry­ce­rzy Mie­czo­wych, a je­że­li w roku 1391 przez Krzy­ża­ków wy­sła­nych od Kon­ra­da Wal­len­ro­da, Wiel­kie­go Mi­strza, pod wo­dzą mar­szał­ka za­ko­nu i księ­cia Wi­tol­da zdo­by­tym i spa­lo­nym zo­stał, w roku 1435 chlub­ną kar­tę w dzie­jach li­tew­skich zaj­mu­je. Za pa­no­wa­nia Wła­dy­sła­wa War­neń­czy­ka, kie­dy Zyg­munt, syn Kiej­stu­ta rzą­dził Li­twą, Swi­dry­gajł­ło z tej god­no­ści przez Ja­gieł­łę zrzu­co­ny, ze­braw­szy na Rusi li­tew­skiej licz­nych stron­ni­ków, wspar­ty przez Ka­wa­le­rów Mie­czo­wych na­padł na ro­dzin­ną zie­mię.

Zyg­munt Ko­ry­but, sy­no­wiec Ja­gieł­ły, któ­ry czas krót­ki na tro­nie cze­skim za­sia­dał, przy­łą­czyw­szy się do zbun­to­wa­nych, sta­nął na cze­le wy­pra­wy. Wiel­ki ksią­że li­tew­ski wzmoc­nio­ny na­de­szłym po­sił­kiem z Pol­ski, zło­żo­nym z ośmiu ty­się­cy jaz­dy, pod wo­dzą Ja­kó­ba z Ko­by­li­na, wy­słał prze­ciw­ko nie­mu licz­ne za­stę­py pod na­czel­nic­twem syna swe­go Mi­cha­ła; ten pod Po­boj­skiem od­niósł wal­ne zwy­cięz­two nad nie­przy­ja­cie­lem. W kil­ka dni póź­niej, pod sa­mym Wił­ko­mie­rzem za­szła dru­ga bi­twa; w niej wiel­ki mistrz Ka­wa­le­rów Mie­czo­wych Frank Kir­schoff po­legł, kil­ka­na­ście ty­się­cy Niem­ców zgi­nę­ło, kil­ku zaś ksią­żąt ru­skich rów­nież utra­ci­ło ży­cie, a król Zyg­munt Ko­ry­but ra­na­mi okry­ty do­stał się do nie­wo­li, w któ­rej wnet umarł. Po­la­cy li­tu­jąc się nad jego lo­sem, sko­ro py­ta­li: – "Cze­mu się nie ra­to­wał uciecz­ką, mo­gąc z po­bo­jowj – ska ucho­dzić?" – "Dłu­gi czas ży­jąc po­mię­dzy wami, – od­po­wie­dział, – nie na­uczy­łem się ucie­kać. "

W roku 1413, za pa­no­wa­nia Wła­dy­sła­wa Ja­gieł­ły, przy za­twier­dze­niu Unii Li­twy z Ko­ro­ną, na sej­mie Ho­ro­del­skim, gdy Li­twę po­dzie­lo­no na wo­je­wódz­twa i po­wia­ty, mia­sto Wił­ko­mierz prze­zna­czo­no na sto­li­cę Wił­ko­mier­skie­go po­wia­tu, na­le­żą­ce­go do skła­du wo­je­wódz­twa wi­leń­skie­go. – Ob­da­rzo­ne z cza­sem przy­wi­le­ja­mi i nada­nia­mi pa­nu­ją­cych, pra­wem mag­de­bur­skiem i sta­ro­stwem gro­do­wem, po dwa­kroć przez Szwe­dów znisz­czo­ne.

Kie­dy w r. 1768 za­wią­za­ną zo­sta­ła Kon­fe­de­ra­cya w Ba­rze, a dwaj bra­cia Pu­ła­scy po­su­nę­li się do Li­twy i za­ję­li Brześć Li­tew­ski; Jó­zef Sa­pie­ha, wo­je­wo­dzie Mści­sław­ski, pod­niósł ro­kosz w Pinsz­czyź­nie, ru­szył po­tem na cze­le stu­dwu­dzie­stu lu­dzi do Wojt­ko­wysz­ka, gdzie go szlach­ta mar­szał­kiem kon­fe­de­ra­cyi okrzyk­nę­ła. Ztam­tąd prze­nió­sł­szy się na Żmujdź, po­łą­czył się z Szy­mo­nem Kos­sa­kow­skim i Zy­ber­giem w Wił­ko­mie­rzu. – W na­stęp­nym roku ten­że sam Kos­sa­kow­ski na cze­le kon­fe­de­ra­tów pod Wił­ko­mie­rzem od­niósł zwy­cięz­two nad woj­skiem ros­syj­skiem. W roku 1792, Szy­mon Kos­sa­kow­ski z brać­mi swo­imi, z Bia­ło­zo­rem, Szwej­kow­skim i wie­lu in­ne­mi ak­tem pod­pi­sa­nym w Wił­ko­mie­rzu, przy­stą­pi­li do kon­fe­de­ra­cyi Tar­go­wic­kiej.

Ko­ściół wił­ko­mier­ski jest jed­nym z owych sied­miu, któ­re Wła­dy­sław Ja­gieł­ło, wpro­wa­dza­jąc do Li­twy wia­rę chrze­ści­jań­ską, w roku 1387 za­ło­żył. Pier­wot­nie z drze­wa zbu­do­wa­ny, nie pręd­ko po­tem, bo aż w roku 1790 po trzy­krot­nem spa­le­niu, przez księ­dza Sznej­de­ro­wi­cza, pro­bosz­cza wił­ko­mier­skie­go, z oby­wa­tel­skich ofiar wy­mu­ro­wa­ny, w roku 1825 otwar­tym zo­stał. Fun­da­cyą ka­pli­cy się­ga 1425 roku, al­ta­ryą zaś Anio­ła Stró­ża za­ło­żył w r. 1492 Wła­dy­sław Włod­ko i na jej utrzy­ma­nie za­pi­sał wio­skę To­wian­ki.

Wił­ko­mierz, je­że­li na mocy daw­nych przy­wi­le­jów dłu­go za­cho­wał pra­wo obie­ra­nia po­wia­to­wych urzęd­ni­ków na sej­mi­kach, ta­ko­we jed­nak nie daw­ne­mi cza­sy prze­nie­sio­no do Kow­na, sto­li­cy no­wo­utwo­rzo­nej gu­ber­nii. – Pa­mięć stron­nictw nie­raz zbroj­no prze­ciw­ko so­bie wy­stę­pu­ją­cych, wa­śnią­cych się lub go­dzą­cych przy ku­flach to­wiań­skie­go piwa; dziś ra­zem z to­wiań­skiem pi­wem zo­sta­ła tra­dy­cyą, a ku­fle wił­ko­mier­ska szlach­ta prze­cho­wu­je jesz­cze gdzie­nieg­dzie, jako dro­gą spu­ści­znę po lep­szych, czy­li ra­czej gor­szych cza­sach.

Z po­mni­ków prze­szłej świet­no­ści mia­sta po­ka­zu­ją miej­sce, kędy się wzno­sił dwór sta­ro­ściń­ski, a sko­ro woda na Świę­tej opad­nie (1), wy­glą­da­ją, z niej w kil­ku miej­scach pale nie­gdyś ist­nie­ją­cych mo­stów; w pierw­szym, ileż to uczt, bie­siad się od­by­ło, jaki tam ruch, gwar pa­no­wał, ja­kież było ży­cie! Po dru­gich ileż to lu­dzi prze­je­cha­ło i prze­szło! Dzi­siaj dwór z zie­mią zrów­na­ny, mo­sty pęd wody uniósł da­le­ko; nie sąż­to zni­ko­mo­ści rze­czy ludz­kich zna­mio­na? Ale tam wy­so­ko ster­czy stro­ma góra ob­la­na nur­tem Świę­tej, a na niej był za­mek obron­ny, na­stęp­nie dłu­go utrzy­my­wa­no fun­do­wą wie­żę dla prze­stęp­ców. Dzi­siaj nie szu­kaj szcząt­ków ani zam­ku, ani wie­ży, bo ich nie znaj­dziesz, pójdź ra­czej na prze­ciw­ny brzeg rze­ki, a sko­ro w po­mro­ce wie­czo­ru rzu­cisz okiem na Zam­ko­wą górę, zda ci się gro­bo­wym kur­ha­nem, po­mni­kiem mi­nio­nej po­tę­gi, i mocą wy­obraź­ni uj­rzysz nad nią w że­la­znej zbroi, z niedź­wie­dzią skó­rą na ple­cach, z groź­nym mie­czem w ręku, uno- – (1) Że na­zwa­nie Świę­tej rze­ki po­cho­dzi od tego, iż w niej chrzczo­no Li­twi­nów z roz­ka­zu Wła­dy­sła­wa Ja­gieł­ły, tak chce po­da­nie. – Dru­dzy utrzy­mu­ją, że po­wo­dem do tego miał być ksiądz, któ­ry ja­dąc do cho­re­go z Pa­nem Je­zu­sem, uto­pił się w rze­ce. – Po­dług wszel­kie­go po­do­bień­stwa do praw­dy rzecz się ma zu­peł­nie in­a­czej, gdyż w Kro­ni­kach nie­miec­kich na­po­ty­ka­my się z jej na­zwa­niem w XIII. wie­ku. – Z tego więc wy­pa­da wno­sić, że świę­tość, jaką daw­ni Li­twi­ni przy­wię­zy­wa­li do wód tej rze­ki, nada­ła jej rze­czo­ną na­zwę, – i to pod każ­dym wzglę­dem zda­je się być naj­bar­dziej do praw­dy po­dob­nem. – Na­resz­cie rzek z po­dob­nem na­zwa­niem znaj­du­je­my kil­ka na Żmuj­dzi. – Świę­ta, czy­li Szwen­ta, pły­nąc po­mię­dzy Po­łą­gą a Li­pa­wa… wpa­da do Bał­tyc­kie­go mo­rza.

Są i tacy, któ­rzy do­mnie­ma­nie swo­je za­sa­dza­jąc na­tem, iż rze­ka pły­ną­ca pod Wił­ko­mie­rzem po­czą­tek bie­rze z nie­wiel­kie­go je­zior­ka: Szwin­tas, łą­czą­ce­go się z Bra­cław­skiem, przez prze­ro­bie­nie sło­wa na­zwa­ną zo­sta­ła, Szwen­ta, czy­li Świę­tą.

Świę­tą rze­kę sejm 1589 roku po­zwo­lił oczy­ścić, (Vol. Leg. 2 fas. 1286) – Usta­wa zaś sej­mo­wa z roku 1792 za spław­ną ją uzna­ła. – Za­bro­nio­no sta­wiać na niej mły­ny i jazy, mo­sty mia­ły być otwie­ra­ne i do­zwo­lo­no po nad jej brze­giem bu­do­wać ma­ga­zy­ny.

P.A.

szą­cy się cień li­tew­skie­go wo­dza, tak jak ludy Pół­no­cy spo­strze­ga­ją po­mię­dzy chmu­ra­mi po­sta­cie skan­dy­naw­skich ry­ce­rzy.

Za­le­d­wom wy­siadł z mo­jej ka­ła­masz­ki i roz­lo­ko­wał się w za­jezd­nym domu Trab­sze­go, do­syć wy­god­nym jak na Wił­ko­mierz, po­sze­dłem za­raz do ap­te­ki pana Bart­min­skie­go. – A po co? – Nie lę­kaj­cie się, zdrów je­stem; nie po­sze­dłem za­tem ani po eme­tyk, ani po wodę uśmie­rza­ją­cą, ani po kro­ple dłu­gie­go ży­cia, po żad­ne le­kar­stwo dla cia­ła, ale po słu­żą­ce do za­spo­ko­je­nia cie­ka­wo­ści.

U pana Bart­min­skie­go, o wszyst­kiem co się dzie­je w mie­ście i po za mia­stem, naj­le­piej do­wie­dzieć się mo­żesz. Go­spo­darz uprzej­my, uczyn­ny i świa­tły za­ra­zem, po­wszech­nie jest lu­bio­ny od ca­łe­go oby­wa­tel­stwa. Do nie­go się scho­dzą, na ga­węd­kę nowo przy­by­li do Wił­ko­mie­rza, tam się zna­jo­my ze zna­jo­mym spo­tka, nie je­den in­te­res za­ła­twi, o nie jed­nej plo­tecz­ce do­wie­dzieć nie trud­no. U pana Bart­min­skie­go pry­wat­ny, że tak po­wiem, kan­tor oby­wa­tel­skiej pocz­ty; prze­jeż­dża­ją­cy przez mia­sto chcąc na­pi­sać do zna­jo­me­go miesz­ka­ją­ce­go opo­dal od sta­cyi pocz­to­wej, w ap­te­ce list zo­sta­wia, a tam­ten wprost do ap­te­ki po nie­go po­sy­ła. Pan Bart­miń­ski do czy­tel­ni pry­wat­nej na­le­ży, znaj­dziesz u nie­go wy­bo­ro­wy księ­go­zbio­rek, kra­jo­wą i za­gra­nicz­ną ga­ze­tę, znaj­dziesz pre­nu­me­ra­tę na nowo wy­cho­dzą­ce dzie­ło.

Przed ap­te­ką na pla­cu sta­ła buda, po­ka­zy­wa­no w niej lwa, ty­gry­sa, węże, mał­py i wołu, któ­re­go wi­ze­ru­nek za­wie­szo­ny na ze­wnętrz­nej ścia­nie, za­po­wia­dał nad­zwy­czaj­nej wiel­ko­ści roz­mia­ry.

W ap­te­ce zna­la­złem kil­ku oby­wa­te­li ze wsi przy­by­łych, przed­mio­tem roz­mo­wy był wół, któ­re­go jesz­cze nikt z obec­nych nie wi­dział. Każ­de­go wcho­dzą­ce­go nie py­ta­no o lwa, ty­gry­sa, lam­par­ta, tyl­ko: – "A wi­dzia­łeś wołu?" – "Nie wi­dzia­łem." – "Więc pójdź­my oba­czyć." I szli po ko­lei, a za­pła­ciw­szy dwa zło­te od wnij­ścia, wcho­dzi­li pręd­ko do budy, prę­dzej jesz­cze z niej wy­cho­dzi­li, ru­sza­jąc ra­mio­na­mi na znak nie­za­do­wo­le­nia; bo cóż się po­ka­za­ło? – że ten wół, ol­brzym ma­lo­wa­ny, był po pro­stu wo­łem ukra­iń­skim. Sko­ro się o tem do­wie­dzia­no, nikt wię­cej do me­na­że­ryi nie zaj­rzał, a lwy, ty­gry­sy, źle przez Li­twę przy­ję­te, w dal­szą pu­ści­ły się dro­gę.

Za­ba­wiw­szy z go­dzi­nę w ap­te­ce, po­nie­waż pięk­ny był wie­czór, wy­pro­wa­dzi­łem go­spo­da­rza na spa­cer i po­szli­śmy na Zam­ko­wą górę.

Z góry pa­trzeć na lu­dzi, jest ozna­ką za­ro­zu­mia­ło­ści i dumy, z góry spo­glą­dać na świat sze­ro­ki, jak­że prze­ma­wia do du­szy! – Zda­je się czło­wie­ko­wi, iż unie­sio­ny w na­po­wietrz­ne kra­je, ode­rwa­ny od zie­mi, ziem­ską utra­cą po­wło­kę:

Co­raz wy­żej, co­raz wy­żej,

Nie­ba bli­żej, nie­ba bli­żej! –

Z Zam­ko­wej wił­ko­mier­skiej góry rzu­ciw­szy okiem do­ko­ła wid­no­krę­gu, ja­kiż uro­czy kra­jo­braz roz­kła­da się pod no­ga­mi! Na wprost, po za so­sno­wym bo­rem, w do­li­nie, Po­szy­li­ny z pięk­nym ko­ścio­łem o spi­cza­stej wie­ży, a na gó­rze Wojt­kusz­ki z pa­ła­cem śre­dnio­wiecz­nej ar­chi­tek­tu­ry, z wie­ży­cą za­chod­nią, któ­rej brak tyl­ko le­gen­dy o za­mknię­tej w niej księż­nicz­ce i o wy­zwa­la­ją­cym ją ry­ce­rzu, aby nie jed­nę lut­nię na­stro­ić, nie jed­ne­go bar­da do śpie­wu na­kło­nić.

Na pra­wo od Wojt­ku­szek, wieś ko­ściel­na prze­zwa­na dla uwiecz­nie­nia zwy­cięz­twa od­nie­sio­ne­go nad Swi­dry­gajł­łą i Inf­lant­czy­ka­mi, Po­boj­skiem, czy­li po­bo­jo­wi­skiem, a rze­ka, nad któ­rą leży, Wik­to­ryą. – Na tem­że sa­mem miej­scu wy­sta­wio­no w roku 1436 na chwa­łę Bożą ko­ściół pod ty­tu­łem Świę­tej Trój­cy. – Po spa­le­niu ko­ścio­ła i za­tra­ce­niu aktu pier­wot­nej erek­cyi, Zyg­munt I., król pol­ski, od­no­wił w roku 1544 fun­da­cyą i dzie­się­ci­na­mi upo­sa­żył (1).

–- (1) Fun­dusz i przy­wi­lej na ko­ściół i ple­ba­nią, Po­boj­ską, nie­gdyś przez kró­la Zyg­mun­ta I. 1544 roku nada­ny, a 1649 mie­sią­ca Grud­nia, 29 dnia, przez je­go­mość księ­dza Jana Ka­zi­mie­rza Pień­kie­wi­cza, dzie­ka­na wił­ko­mier­skie­go, ak­ty­ko­wa­ny; w spo­sób prze­no­su, sam tyl­ko ory­gi­nał do akt ksiąg try­bu­na­łu głów­ne­go Wiel­kie­go Księ­stwa Li­tew­skie­go po­dał, pro­sząc nas sądu: aby po­mie­nio­ny fun­dusz i przy­wi­lej był do ksiąg try­bu­na­łu głów­ne­go Wiel­kie­go Księ­stwa Li­tew­skie­go, spraw wie­czy­stych, przy­ję­ty i wpi­sa­ny; ja­koż my, sąd try­bu­na­łu głów­ne­go Wiel­kie­go Księ­stwa Li­tew­skie­go, ony przy­jąw­szy, w księ­gi wie­czy­ste try­bu­nal­skie wpi­sać za­le­ci­li­śmy. – Roku 1785, mie­sią­ca Mar­ca 14 dnia. – Sam przy­wi­lej kró­lew­ski koń­czy się temi sło­wy: – "Nad­to, aby ko­ściół ten wszyst­kich wol-

Da­lej, już na pra­wym brze­gu Świę­tej rze­ki Le­on­pol, nie­gdyś Do­wmun­tów Sie­sic­kich, na­stęp­nie Ra­dzi­wił­łow­skie, dziś Tysz­kie­wi­czów dzie­dzic­two. – Był tam nie­gdyś pięk­ny pa­łac nad samą rze­ką, ale go te­raź­niej­si po­sia­da­cze za­miast od­no­wić, prze­ro­bi­li, czy­li ra­czej oszpe­ci­li zu­peł­nie.

Nie­da­le­ko od Le­on­po­la: – "Przy uj­ściu do Świę­tej, ma­łej rze­czuł­ki zwa­nej po li­tew­sku, – Sia­nia, – (Sta­ra), – mówi Mi­chał Ba­liń­ski w Sta­ro­żyt­nej Pol­sce (1), – wzno­sił się za po­gań­skich cza­sów dę­bo­wy gaj na prze­ślicz­nym wzgó- – no­ści swo­bód i przy­wi­le­jów ja­kich ko­ścio­ły w pań­stwach na­szych wszę­dzie uży­wa­ją, i aby to ogól­ne nada­nie, ty­leż co wy­łącz­ne wa­ży­ło i wy­raź­ne, któ­ry to ni­niej­szy nasz przy­wi­lej mieć chce­my, aby miał moc i siłę przy­wi­le­ju i fun­da­cyi, przez po­żar za­gi­nio­nej, jako we­dle świa­dec­twa lu­dzi wia­ry god­nych uło­żo­ny i spi­sa­ny, a je­śli­by kto wa­żył się jemu prze­ciw­ić i opie­rać, ta­kie­go jako po­nie­wie­ra­ją­ce­go wolę na­szą su­ro­wo ka­rać bę­dzie­my. – Na wia­rę tego li­stu na­sze­go pie­częć na­sza Wiel­kie­go Księ­stwa Li­tew­skie­go za­wie­szo­na zo­sta­ła. "

"Dan: na zjeź­dzie je­ne­ral­nym w Brze­ściu Li­tew­skim, w Po­nie­dzia­łek, w dzień Ś. Mi­cha­ła, roku pań­skie­go 1544. – Pa­no­wa­nia na­sze­go trzy­dzie­ste­go ósme­go. – W obec prze­wie­leb­nych w Chry­stu­sie oj­ców, Paw­ła księ­cia Ol­szań­skie­go, Wi­leń­skie­go, Je­rze­go Łuc­kie­go, Wa­cła­wa Mied­nic­kie­go, bi­sku­pów i wiel­moż­nych uro­dzo­nych, Jana Wi­leń­skie­go, Je­rze­go Ości­ko­wi­cza, Hre­ho­ro­wi­cza Troc­kie­go, Jana księ­cia Ol­szań­skie­go, Ki­jow­skie­go, Sta­ni­sła­wa Jana Do­woj­ny, Po­łoc­kie­go wo­je­wo­dów; Hie­ro­ni­ma Chod­kie­wi­cza, pod­cza­sze­go, Ni­ko­de­ma Ja­no­wi­cza z Cze­cha­no­wicz stol­ni­ka i sta­ro­sty Miel­nic­kie­go, Mi­ko­ła­ja An­dru­sze­wi­cza, ko­niu­sze­go Wiel­kie­go Księ­stwa Li­tew­skie­go i in­nych pa­nów na­szych i urzęd­ni­ków na­szych, wier­nie nam mi­łych."

U tego fun­du­szu, przy­wi­le­ju ko­ścio­ło­wi i ple­ba­nii Po­boj­skiej słu­żą­ce­go, pie­częć w środ­ku gał­ki wo­sko­wej na sznur­ku z je­dwa­biu w ko­lo­rze bla­do piu­so­wym z żół­tym ple­cio­nym za­wie­szo­nej, na ma­sie czer­wo­nej wy­ci­śnio­na, a pod­pis kró­la Je­go­mo­ści Zyg­mun­ta ta­ko­wy: Si­gi­smun­dus Rex fft. – Pod tym pod­pi­sem kró­lew­skim, su­scep­ta Grodz­ka po­wia­tu Wił­ko­mir­skie­go ak­ty­ka­cyi, na­stęp­nie prze­noś do ksiąg try­bu­na­łu głów­ne­go; z któ­re­go extrakt, czy­li vi­di­mus, w roku 1787 mie­sią­ca Li­sto­pa­da, 28 dnia, pod pie­czę­cią ziem… wo­je­wódz­twa Wi­leń­skie­go, J. księ­dzu Igna­ce­mu Ho­uwal­to­wi, ka­no­ni­ko­wi smo­leń­skie­mu, pro­bosz­czo­wi po­boj­skie­mu jest wy­da­ny. – Z tego extrak­tu wy­pi­sa­ny cały przy­wi­lej w ję­zy­kach ła­ciń­skim i pol­skim Mi­chał Ba­liń­ski umie­ścił w do­dat­kach do dzie­jów mia­sta Wil­na, ks. III. – T. II. str. od 48 do 65.

(1) Sta­ro­żyt­na Pol­ska, Mi­cha­ła Ba­liń­skie­go i Ty­mo­te­usza Li­piń­skie­go, Tom III. str. 271.

rzu, któ­ry miał wy­róść na­tem miej­scu, gdzie Ute­nes, ksią­żę li­tew­ski, po­grze­bł­szy ojca swe­go Ku­ko­woj­ti­sa, księ­cia żmujdz­kie­go, syna Ży­wi­bun­da, oko­ło 1221 roku, wy­sta­wił po­sąg czy­li słup, kształt jego oso­by wy­obra­ża­ją­cy. – Ale wprzó­dy jesz­cze miał tu być po­grze­bio­ny po­dług po­wie­ści Stryj­kow­skie­go, Ker­nus, przez zię­cia swo­je­go Ży­wi­bun­da i cór­kę Po­ja­tę, któ­rzy na jego pa­miąt­kę po­dob­nyż po­sąg wznieść mie­li. Lud po­gań­ski aż do cza­sów Ja­gieł­ły skła­dał w tym gaju ofia­ry swym bo­gom i ogień świę­ty pa­lił. Za­ga­si­ło go chrze­ściań­stwo, na­zwi­sko tyl­ko Ku­ko­woj­ti­sa miej­scu temu od tylu wie­ków nada­ne, prze­cho­wa­ło się do­tąd i do nas do­szło."

Po le­wej stro­nie rze­ki, na­prze­ciw sa­mej góry Ku­ko­woj­ti­sa leży ka­mień z wy­drą­żo­ną po­środ­ku dziu­rą, może mieć do czte­rech stóp wy­so­ko­ści, a do dwu­dzie­stu ob­wo­du, na­zy­wa­ją, go dzi­siaj Mak, i jak po­da­nie nie­sie, był ka­mie­niem ofiar­nym za po­gań­skich cza­sów.

W bliz­ko­ści Ku­ko­woj­ti­sa roz­ko­pu­jąc kur­ha­ny znaj­dy­wa­no tru­pie gło­wy, prze­pa­sa­ne bron­zo­we­mi ob­rę­cza­mi, oraz inne ozdo­by, z tego sa­me­go me­ta­lu, a przy tem ogrom­ne­go roz­mia­ru że­la­zne ostro­gi i ułom­ki bro­ni, są to bał­wo­chwal­czej Li­twy i na­jezd­ni­cze­go za­ko­nu pa­miąt­ki.

O parę wiorst od Le­on­po­la Dzie­wał­tów czy­li Dzie­wiał­tów, po li­tew­sku Dieł­ta­was, (Boży przy­by­tek) tak na­zwa­ny może dla bliz­ko­ści miejsc po­świę­co­nych fał­szy­wym boż­kom (1).

Czy tak jak utrzy­mu­je Stryj­kow­ski, Dzie­wiał­tów był za­ło­żo­ny przez Ju­lia­na Dor­sprun­ga, Pa­le­mo­no­we­go to­wa­rzy­sza, któ­ry pa­nu­jąc nad ob­szer­ną kra­iną mię­dzy Świę­tą i Dźwi­ną po­ło­żo­ną, miał w nim prze­miesz­ki­wać? Czy był osa­dą Nor­man­dów (Skan­dy­na­wów) w ósmem wie­ku na­wie­dza­ją­cych Li­twę? Sta­now­czo wy­rzec nie moż­na, to tyl­ko pew­na, że Dzie­wiał­tów do naj­daw­niej za­miesz­ka­łych osad w tym kra­ju na­le­ży. – Był nie­gdyś dziel­ni­cą ksią­żąt Gin­wił­łów, któ­rzy mie­li się z cza­sem prze­zwać Kuł­wie­cia­mi, od ma­jąt­ku Kuł­wa, bę­dą­ce­go w ich po-– (1) Dieł­ta­was zna­czy po pol­sku: dla cie­bie, przy­czem do­my­ślać się trze­ba wy­ra­zu: – Boże. – Inni utrzy­mu­ją" że Dzie­wiał­tów na­zy­wa­no daw­niej po li­tew­sku: Die­wul­ta­wa, co zna­czy: Boż­ku, two­je.

sia­da­niu (1). – Dzie­wiał­tów do­stał się po­tem księ­ciu Do­wmon­to­wi, a na­stęp­nie prze­szedł do Kież­gajł­łów. – Dwaj bra­cia Kież­gajł­ło­wie, Mi­chał, wo­je­wo­da wi­leń­ski, kanc­lerz Wiel­kie­go Księ­twa Li­tew­skie­go, i Jan, sta­ro­sta żmujdz­ki, za­ło­ży­li w roku 1476 ko­ściół pa­ra­fial­ny, albo li też daw­niej ist­nie­ją­cy od­bu­do­wa­li na nowo i upo­sa­ży­li (2). – Z na­stęp­nych dzie­dzi­ców, je­den z ksią­żąt Wisz­nio­wiec­kich fun­do­wał w Dzie­wiał­to­wie zbór hel­wec­kie­go wy­zna­nia w XVI. wie­ku. – W XVII. zaś wie­ku Pod­be­re­ski, mar­sza­łek bra­cław­ski, za­czął mu­ro­wać do dziś dnia ist­nie­ją­cą kir­chę; do­koń­czy­ła jej po jego śmier­ci żona, Do­ro­ta Za­wi­szan­ka, kasz­te­la­na wi­teb­skie­go cór­ka. – Dzie­wiał­tów w XVIII, wie­ku na­le­żał do Gru­żew­skich, a w te­raź­niej­szem stu­le­ciu prze­szedł do Tysz­kie­wi­czów.

W dzień po­god­ny, kie­dy żad­na chmu­ra lub mgła nie po­kry­wa błę­ki­tu nie­ba, po­wiedź wzro­kiem po za Dzie­wiał­tów da­le­ko, a uj­rzysz o trzy mile od Wil­ko­mie­rza bie­le­ją­cą się wie­ży­cę sta­ro­żyt­ne­go ko­ścio­ła sie­sic­kie­go, o fun­da­cyi, któ­re­go – (1) Jesz­cze w roku 1539 ksiądz Abra­ham de Kuł­wa, z tego sa­me­go rodu Kuł­wie­ciów, po­wró­ciw­szy z Nie­miec za­czął roz­sie­wać za­sa­dy Lu­tra, i już był na­wet szko­łę za­ło­żył w Wil­nie, ale za­mia­ry jego sil­nym opo­rem zni­we­czo­ne zo­sta­ły.

(2) Po Kież­gajł­łach Dzie­wiał­tów na­le­żał do Gin­tow­tów, od któ­re­go je­den z nich prze­zwał się Dzie­wiał­tow­skim. – Au­tor Mo­no­gra­fii nie­któ­rych ro­dzin pol­skich idąc za zda­niem Nie­siec­kie­go, utrzy­mu­je, że są dwie ro­dzi­ny uży­wa­ją­ce na­zwi­ska Dzie­wiał­tow­skich, jed­na her­bu Je­li­ta z Kra­kow­skie­go prze­nio­sła się do Li­twy, dru­ga her­bu Trą­by, czy­sto li­tew­ska, jed­nej z Osty­ka­mi i Ra­dzi­wił­ła­mi dziel­ni­cy. – Po­dług wy­żej wzmian­ko­wa­nej Mo­no­gra­fii Na­ri­mund, wiel­ki ksią­że li­tew­ski, miał syna Liz­dej­kę, naj­wyż­sze­go ka­pła­na, tego sy­nem był Wir­szy­ło, Wir­szy­ły Syr­puć, Syr­pu­cia Hre­ho­ry Oscik. – Oscik zo­sta­wił pię­ciu sy­nów: Mi­ko­ła­ja Ra­dzi­wił­ła Czar­ne­go, Osci­ka, Raka, To­ka­ra, Nie­wie­rę. – Sy­nem Raka był Cio­łek, sy­nem Cioł­ka Oscik; ten miał trzech sy­nów: Gin­tuł­ta, Sko­pa, Stań­czy­ka; z tych Gin­tułt Osci­ko­wicz zro­dził Bar­to­sza Gin­tuł­to­wi­cza Dzie­wiał­tow­skie­go, od któ­re­go Dzie­wiał­to­scy idą. – Ja tu tyl­ko do­dam, że na­zwa­nie Dzie­wiał­tow­skich nie jest ro­do­wem ale przy­bra­nem przez Gin­tow­tów po na­by­ciu Dzie­wiał­to­wa, i że ów Gin­tułt Osci­ko­wicz, oj­ciec Bar­to­sza Gin­tuł­to­wi­cza, pro­to­pla­sty tego imie­nia, nie był kto inny jak Gin­towt Osci­ko­wicz na Dzie­wiał­to­wie Dzie­wiał­tow­ski. – Ro­dzi­na Gin­tow­tów mu­sia­ła być jed­ną może z naj­daw­niej­szych w Li­twie, gdyż ostat­nim Kri­we-Kri­wej­tą na Żmuj­dzi był Gin­towt do r. 1414.

pierw­szą znaj­du­je­my wzmian­kę pod ro­kiem 1441, w nada­niu przez Bar­tło­mie­ja Urba­no­wi­cza Snu­kis, pew­nej ilo­ści grun­tu zwa­ne­go Po­na­te­ry, na któ­rym zo­bo­wią­zał się wy­sta­wić ka­pli­cę. Ko­ściół do dziś dnia ist­nie­ją­cy, wy­mu­ro­wa­li w r. 1537 Abra­ham i trzej jego bra­cia Do­wmun­to­wie Sie­sic­cy, pod ty­tu­łem Św. Bar­tło­mie­ja (1). Do­tąd wi­dzieć moż­na na drzwiach tego sta­ro­żyt­ne­go przy­byt­ku herb Hip­po­cen­tau­rus i cy­fry fun­da­to­rów. Ob­szer­ne je­zio­ro od­dzie­la ko­ściół Sie­sic­ki od zam­ku te­goż sa­me­go na­zwa­nia. – Za­mek Sie­sic­ki, nie­gdyś obron­ny, do­ko­ła ob­la­ny wodą, wa­łem z zie­mi ob­wie­dzio­ny, basz­ta­mi na­roż­ne­mi oskrzy­dlo­ny, za­ło­żył w po­ło­wie XV. stu­le­cia Ga­bry­el Kniaź Do­wmon­to­wicz, za pa­no­wa­nia Wła­dy­sła­wa War­neń­czy­ka (2). – Że Do­wmon­ty prze­zwa­li się od Sie­sik Sie­sic­kie­mi, wąt­pli­wo­ści nie pod­pa­da (3). Mar­cy­an­na Elż­bie­ta Sie­sic­ka, cór­ka Mi­cha­ła, wo­je­wo­dy mści­sław­skie­go, je­dy­nacz­ka u ojca, po­ślu­biw­szy Mi­cha­ła An­to­nie­go, księ­cia Ra­dzi­wił­ła, kraj­cze­go W. Ks. Li­tew­skie­go, wnie­sła mu w po­sa­gu Sie­si­ki z przy­le­gło­ścia­mi. Syn ich Leon Ra­dzi­wiłł, str­wo­niw­szy całą for­tu­nę, od­dał ma­ją­tek pod kon­kurs; od nie­go to na­był Sie­si­ki Kon­stan­ty Do­wgiał­ło (4).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: