- W empik go
Pamiętniki. Tom 1, zbiór 1-2: w wyjątkach - ebook
Pamiętniki. Tom 1, zbiór 1-2: w wyjątkach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 699 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trzymając się naszej pierwszej myśli, nie czekłości, wydajemy ułamek "Pamiętników Bogusławy Dąbrowskich, Mańkowskiej", który był wyjęty w chwili chciano publiczność zainteresować i oświecić we w. co się tyczyło powstania roku 30go, a którego t się pięćdziesięcioletnia rocznica.
O ile nam wiadoma, "Pamiętniki" te obszerne w trzech osobnych oddziałach, które tytuł: " Trzy ostatnie nasze powstania", a w których żywy bardzo brała udział. Do tego ułamku przy wstęp, który następnie należeć będzie do ogólnego dzPAMIĘTNIKI
Bogusławy z Dąbrowskich
Mańkowskiej .
Odbitka z "Warty"
Zeszyt I.
W Poznaniu.
Czcionkami i w komisie W. Simona
1880
Przedmowa Wydawcy .
Myśl uczczenia pięćdziesiątej rocznicy Powstania Listopadowego, rzucona przez artykuły Gońca Wielkop., zaczyna, jak nas zewsząd dochodzą posłuchy, kiełkować w łonie wszystkich stanów i wszystkich okolic kraju. W przekonaniu, że wszystkie pisma z wolna rozpoczną w tej mierze ruch żwawszy, żeby sama rocznica, tak już blizka, nie zaskoczyła nieprzygotowanych, – i my dziś pośpieszamy z przyczynkiem do uświetnienia Jubileuszu, ogłaszając drukiem wyjątki z Pamiętników, które przez cały zapewne naród mile będą przyjęte.
Jeżeli bowiem czyje zapiski z przeszłości naszej mają prawo do obudzenia w kraju pewnego zajęcia, to i wspomnienia Córki Tego, co po rozbiorze Polski był rzeczywiście pierwszym i wielkim naszym bohaterem wybijającej się znowu na wolność Ojczyzny. On to po za granicami rozebranej stworzył pierwszą wojskową narodu reprezentacyją w celach wyswobodzenia; on wiódł do sławy nasze legiony; on wreszcie przyniósł z narodowemi wojskami ów niejako legionistów testament, ów hymn nas wszystkich dotąd ożywiający:
Jeszcze Polska nie zginęła!
Autorka nasza, nad której kołyską grzmiały działa srogiej pod Paryżem bitwy, a która już w roku 1818tym Ojca utraciła, nie mogła wprawdzie czerpać z ustnego opowiadania
Śp. Jenerała; ale za to matka jej, nieodstępna towarzyszka trudów męża obozowych, była żywym świadkiem wielkiej epoki zwłaszcza wtedy, gdy przebywając w Warszawie, gromadziła około siebie cały świat wyższy i wszystkich tych co onem czasy stali na świeczniku patryotyzmu oraz na czele służby narodowej; ona też była dla Córki żywą księgą dziejową napisaną niezatartemi wrażeniami.
Z doszłego rąk naszych cennego rękopismu wyjmujemy kilka lat poprzedzających owę wielką historyczną datę To cofnięcie się w tył koniecznym jest do zrozumienia wielu wypadków późniejszych; nie obojętną też będzie choćby sama dla siebie charakterystyka rządów W. Ks. Konstantego, ora; wystąpień Aleksandrowych i Mikołajowych w Warszawie.
* * *WSTĘP.
Mocno dziś żałuję, że nigdy w mych młodszych latach, żyjąc między znakomitymi ludźmi i ważnemi epokami, które mnie nieraz wciągnęły w ten wir polityczno-narodowy, nie przyszło mi na myśl, by opisać co widzę, co słyszę, co czuję, i jak często znalazłam się szczelnie wplecioną w tę tkankę, do której cała Polska wezwaną była ku dostarczeniu nici, wełny, srebra, złota, a więcej jeszcze poświęceń, zapału, gotowości, serca i krwi własnej!
Dzisiaj żyjąc, że tak powiem, na moralnej pustyni, między ludźmi a w pustyni, mówię, bo między ludźmi nie takimi, jakimi byli dawniejsi, nie takimi, którzy zrozumieją, co to jest iść ręka w rękę z promieniem łaski, pogodną twarzą, pędzeni miłością Ojczyzny, z ogniem w sercu w ogień nieprzyjacielski, aby odebrać co przemoc wzięła, aby ratować co swoje, co święte: – w tej więc pustyni, gdzie brak dziś wszelkich wznioślejszych uczuć, gdzie chciwość, egoizm i suchość serca wysuszyły najświętsze źródła naszych pragnień; gdzie ludzie, którzy co innego nad zysk i pieniądze przekładają, uważani są za śmiesznych i waryatów; gdzie mało doświadczeni chcą rządzić i radzić, wszyscy chcą mówić a nikt nie chce słuchać, bo każdy już doskonały: – dziś cóż jeszcze zostało? co począć? – Oto patrzeć, słuchać i milczeć z wewnętrznem zgorszeniem, a nie mając co naśladować, nie mając co podziwiać, ani być czem zbudowanym, często w milczeniu przychodzi oskarżać i pogardzać, powtarzając wiersz naszego nieśmiertelnego wieszcza, który mówi:
"Patrzała na świat, nie mściwie, nie hardo,
Lecz z przebaczeniem, z anielską pogardą . "
Otóż kiedy to anielskie, nadludzkie przebaczenie całkiem się zużyje, kiedy człowiek, przejęty dreszczem, wychodzącym z chłodu tych żywych automatów, kiedy się czuje, że to co dziś jest, do duszy nigdy przylgnąć nie może: wtenczas, wtenczas przychodzi ochota odwrócić się z rozpaczą, porzucić obojętną teraźniejszość, by pomarzyć i pomówić z tymi, co nie umieli rachować, ale to co posiadali nieśli w ofierze na ołtarz Ojczyzny!
W takiej to chwili, pod takiem to wrażeniem, kiedy duszę w koło owionęła ta niezdrowa zaraza, chwyciłam za pióro, aby z sobą samą zagłębić się w przeszłość i dzisiejszych karłów porównać z dawnymi olbrzymami.
Nie chcę bynajmniej w smutnym opisie naszej teraźniejszości twierdzić, że ten naganny i rozpaczliwy prąd moralny ogarnął wszystkie zakątki Polski, ani żeby nie było wyjątków i jednostek, które, jak te maszty i kotwice zbawienne, ratują wielki nasz narodowy okręt od straszliwego rozbicia; owszem, cześć i pokłon tej garstce, która porywa za sobą to co nigdy nie przesiąkło zgnilizną i mgłą, jaka ich otacza; co jeszcze święte i nieskalane egoizmem i chciwością, a kupiąc się koło siebie, pracuje bez ustanku podczas uśpienia Ojczyzny, jak ci Apostołowie, którzy rozsiewali ziarno po śmierci Chrystusa Pana, aby przyszłe pokolenia zbierały owoc światła, wiary i nadzieji!
Zasiew ich, święty jak pragnienia nasze, po dziś dzień daje siłę i odwagę tym walecznym męczennikom, którzy giną za naszę wiarę i Ojczyznę!
* * *ROK 1825TY.
W roku tym Warszawa przechodziła przez tyle uczuć i zewnętrznych i głębokich i skrycie gwałtownych, że rozliczne pamiętniki nie wystarczą, jeszcze na jasne wystawienie przyszłemu pokoleniu tego położenia, gdzie dwa prądy wirowały razem, gdzie egzaltacya do cesarza Aleksandra a miny konspiracyi podkopywały w jednej i tej samej chwili to samo Miasto, gdzie objawy czci i upojenia dla cara istotnie dobrze myślącego musiały ustępować i być przeplatane gorączkowemi uczuciami, jakie raz po raz niecierpliwa młodzież tu i owdzie wybuchami swemi okazywała. Im więcej W, książę Konstanty zakazywał, im więcej Nowosilców przygniatał, wykrywał i aresztował, tym więcej kółek i stowarzyszeń patryotyczno-konspiracyjnych skrycie się tworzyło.
W tym całym chaosie uczuć zjechał w Maju cesarz Aleksander, biorąc udział w ówczesnym Sejmie. Pełen dobrych chęci, obdarzał mniejszemi i większemi łaskami, był przyjmowany wśród nieustannych owacyi na balach niesłychanej świetności; świeciły tam blaskiem swojej piękności Pani Rembielińska, córki ministra Mostowskiego i Panny Wincyngierode, z których słynna ze swoich wdzięków Helena poszła za Małachowskiego. Aleksander był w sile wieku, otoczony blaskiem znanego swojego uroku. Piękna jego postawa, łagodna uprzejmość i słodycz wylana na twarzy, niezmierny tworzyły kontrast z brzydotą brata.
Za młodą wtenczas byłam, aby z własnej pamięci i własnego sądu czerpać, co tutaj mówię; zasób tego wszystkiego pozostał mi po matce, która żyła z tym wielkim światem i wśród niego, która z urzędu, że tak powiem, bywała na tych wszystkich oficyalnych obrządkach jako i recepcyach, obiadach i balach. Do tego przy każdej ważniejszej okoliczności zjeżdżał jeszcze jej ojciec, a mój dziad, p… podczaszy Chłapowski, obywatel możny z W. Ks. Poznańskiego, co niegdyś z tej samej prowincyi wysłanym był na ów sławny i wiekopomny czteroletni sejm. Ile razy były ciekawe zjazdy w Warszawie, pośpieszał on na nie. Był tak pięknej i szlachetnej powierzchowności, że choć w późniejszym wieku, wszystkich zadziwiał; odebrał staranne wychowanie u Jezuitów i do śmierci zajętym był wszystkiem, co było polityczno-narodowe. Przy tej sposobności schodziło się do matki więcej panów, a ja, choć młodziutka, ciekawie już słuchałam rozmów, z których z łaski mojej dobrej pamięci bardzo wiele zatrzymałam szczegółów.
Podług tego więc, co wszyscy opowiadali, cesarz Aleksander istotnie był rzadkiem zjawieniem, bo chwytał zarazem tak serca płci męzkiej jako i żeńskiej, o których upojeniu i sukcesach nie chcę tu nadmieniać i nie chcę szczegółowo się rozpisywać, bo te są wszystkim wiadome. W ogóle można tylko powiedzieć, że ta wiosna i miasto stołeczne Warszawa, były podobne do rozburzonego zabawami oceanu, w szumach którego świat wielki w wirze zabaw, to się kąpał, to tonął w porywających tych rozkoszach.
Me chcę się tutaj wdawać w rozprawy polityczne i sejmowe, bo te zapisane na kartach historyi; powiem tylko, że wszystko się wreszcie skończyło, i to nawet z zadowolnieniem ogólnem, bo po ostatniem zebraniu obydwóch izb przyszedł rozpromieniony Niemcewicz, opowiadając, że nawet W. Książę z niezwykłem ukontentowaniem rozmawiał z nim długo po polsku, a po politycznym ustępie nadmienił o swojem szczęściu małzeńskiem, co było dowodem wielkiej łaski i przyjacielskiego poufnego usposobienia. Mimo tej wiosennej i pełnej nadzieji zorzy, której blask cesarz Aleksander pozostawił, i która odurzyła pewne warstwy Warszawy, aresztowania nie ustawały, zakon Reformatów więźniami był przepełniony, bo wykrył w ten czas Nowosilcow stowarzyszenie wolnomularskic między wojskowemi. Jenerał Umiński, który był przyjacielem domu i również jak my pochodził z W. Ks. Poznańskiego, bywał często i zawsze rozmawiał na osobności, z przyjaciołmi i matką. Wielka była obawa o wykrycie Towarzystwa Patryotycznego, już podówczas bardzo rozgałęzionego, a którego właśnie Umiński był jak się zdaje głównym naczelnikiem.
Lato i część jesieni zeszły na obawach i smutnych przeczuciach. Nowosilców i W. Książę byli coraz groźniejsi; więźniów trzymali, a o ich sądzeniu nie było mowy. Wielka część rodzin chodziła w grubej żałobie, pogarszał się stan moralny po odbieraniu częstych a smutnych wiadomości z Krymu o cesarzu Aleksandrze. Stracił był on córkę, ukochaną Maryą, której matka była za księciem Naryszkinem, a z domu Polka Czetwertyńska; namiętnie i bardzo długo był cesarz przywiązanym do tej pełnej uroku i czarów piękności, która niepojętym sposobem tego koronowanego motyla umiała utrzymać na łańcuchu plecionym z kwiatów miłości! Przywiązanie cesarza do córki było podobno bez granic, a straciwszy ją tak młodą i tak ładną, popadł w grubą melancholią; zwiędła w nim cała jego moralna siła. Milczący uciekał od zgiełku świata, zapadł wreszcie na zdrowiu i wyjechał do Taganrogu, częścią dla klimatu, częścią dla oddalenia się od ludzi. Wiadomo, że wziął ze sobą swoich dwóch największych faworytów: Dybicza i Witta. Ostatni był synem Greczynki, słynnej z piękności, zwanej Teklą Maurocordato. Rozwiedziona z pierwszym mężem, poszła za Szczęsnego Potockiego z Tulczyna. Jeden z jej synów był ogólnie znany i szanowany w emigracyi 30go roku Aleksander Potocki. Po skonfiskowaniu sławnej Zofijówki na Ukrainie żył tylko na obczyźnie z naszymi wygnańcami i umarł w Dreźnie.
Pobyt cesarza, który tak się przedłużał w Krymie, niepokoił i Petersburg i Warszawę, która przyzwyczaiła się widzieć w cesarzu Aleksandrze anioła opiekuńczego i poniekąd jakby konduktora elektrycznego co paraliżował ciskane na nas pioruny brata! W ostatnich czasach tego cesarskiego oddalenia, mówiono pod wielkim sekretem, że głuche wieści chodzą, jakoby pod wpływem tak znakomitej inteligencyi, jak p. Krüdner, choć ta sama była protestantką, cesarz uczuł pociąg do nawrócenia się ku wierze katolickiej. Dużo osób miało to za wymyśloną bajkę; inne zaś twierdziły, że z autentycznych źródeł wieść ta pochodzi i że cesarz w swojem odosobnieniu i smutku na seryo myśli nie tylko o zbawieniu swojej duszy, ale nawet pod wrażeniem ostatniej bytności w Warszawie, zajął się gorliwie reorganizacyą naszego kraju. Mówiono, że na pierwszym planie tych zmian było powiększenie armii i połączenie Podola i Litwy z Koroną. Wszystkie te wiadomości wirowały i upajały wszystkie serca i umysły polskie, a pod wielką tajemnicą znosili je do nas znajomi z gorączkową ciekawością.
Jednego też dnia przybyli razem Niemcewicz, Umiński, Skarbek i Staś Potocki, a znając zażyłość mojej matki z ks. Łowicką, której siostra Antonina była przez zamążpójście za jenerała Dezyderego Chłapowskiego związaną węzłem krewieństwa do naszej rodziny; namówili matkę, żeby jechała do Brylowskiego pałacu i o ile możności czegoś się o obiegających wieściach krymskich dowiedziała. W dzień tej wizyty, długo przed powrotem matki, już kilku z tych panów przyszło niecierpliwie oczekiwać wiadomości, a tymczasem bawiąc się z nami podlotkami, uczyli ulubionych bajek Niemcewicza i morawskiego; pewnie sami nie wiele mieli nadzieji w usłyszeniu całej prawdy w tak ważnych okolicznościach, liczyli przecież troszkę na przyjacielskie zaufanie i radość którąby miała ks. Łowicka, komunikując wiadomość religijno-katolicką!
Wreszcie matka przyjechała i wyznała, że misya była nader trudną i delikatną. Zacząwszy o zdrowiu monarszem i usposobieniu moralnem, wprowadziła rozmowę na to co mówią w mieście.
– On dit, mówiła matka do księżnej, que sa Majesté dans sa bonté inaltérable pour nous, malgré sa tristesse pense au soulagement deses tres bumbles et tres attachés enfants qui souffrent.
Na to księżna odpowiedziała:
– Je n'ai aucune notion la dessus; vous savez, chere amie, que Monseigneur ne me parle 'jamais d'affaires du pays.
Potem z nieśmiałością matka dodała:
– On va plus loin encore, car on dit que la grâce du ciel commence a entourer Sa Majesté et qu'elle recoit ses inspirations sans crainte et sans mystere.
Na co księżna odpowiedziała:
– Oui, c'est bien vrai que Dieu parait attirer cette belle âme vers lui.
Poczem, jakby wystraszona, zaczęła raptem mówić o rzeczach potocznych. Ta prawda, która była wtenczas niepewnością i uchodziła za bajkę, była później kilkakrotnie potwierdzoną przez wyznanie i listy jenerała Witta; śmierć tylko, okrutną i niezachwianą swoją wolą przerwała nieobliczone skutki dla nas i dla całego świata, które by wyniknąć mogły z cesarskich planów w Taganrogu.
Było to w późnej jesieni, kiedy w tem naprężeniu i oczekiwaniu tak ważnych zmian cała Warszawa czekała jakiegoś potwierdzenia tych błogich i rozchodzących się nadzieji. Sądzić można było, że Bóg, jak zwykłym ludziom wszystkich stanów, tak i cesarzom zesyła nieszczęścia, aby ich dumę skruszyć i nicość tego świata pokazać, i że cesarza chwilowe to osamotnienie i zgryzota zamieniwszy się w religijną rezygnacyą, wyda szczęśliwe owoce! Wszyscy oczekiwali najpomyślniej szych wiadomości, kiedy od razu straszny piorun uderzył! Cesarz Aleksander Iszy pierwszego Grudnia 1825go r. żyć przestał! –Trudno wystawić sobie Warszawę, właśnie w takich chwilach ucisku i prześladowania! Zdawało się wszystkim, że już nie ma pomocy z nikąd! Ostatnia zgasła opieka! Wielki Książę i Nowosilców, Nowosilców i Wielki Książę, to była cała przyszłość Warszawy. Połowa miasta już było w grubej żałobie po uwięzionych krewnych; druga połowa dostała naznaczoną, przymusową, rządową żałobę. Ustanowiono trzy klasy, mianowicie dla kobiet. Wszystkie żony jenerałów, wojewodów i ministrów musiały nosić najdłuższe krepowe welony i rodzaj śpiczastego trójkąta krepowego, który zakrywał część środkowych włosów nad czołem. Kupcy rozsyłali za granice po czarne towary, które sztafetowym pośpiechem przyjeżdżały. W mgnieniu oka okazały się pierścionki i szerokie czarne bransoletki, na których był napis biały: "Notre Ange est au Ciel. "
Przy tem raptownem i niespodzianem pogorszeniu naszego stanowiska, nawet burzliwa młodzież na chwilę zamilkła; obawa sroższrgo następcy wstrzymywała uwagi nad przesadzonemi demonstracyjami żalu.
Czegóż to wszystko dowodzi? Dowodzi, że nasz naród miał tyle w sobie szlachetności, że trochę dobrej woli ku nam okazanej, trochę nawet należących nam się ustępstw, już umiał sowitą wdzięcznością odpłacać! dowodzi, że choćby ten naród był wzięty w karby, a czuł w tym co go trzyma rodaku sprawiedliwość, miłość i wyższość umysłową, to dałby się bezwątpienia prowadzić przez to tylko zaufanie, które wznieca naczelnik nieskazitelnej duszy, żelaznej odwagi i poświęcenia bez granic dla Ojczyzny! O! czemuż niestety nigdyśmy nie mieli w ostatnich czasach w jednej osobie tych wszystkich zalet, a z pewnością w takim razie nie bylibyśmy nigdy upadli!
Zaledwo pierwsze odurzenie minęło, zaczęły się domysły: dla czego? po co i na co cesarz umarł? Wszak kres jego życia jeszcze nie doszedł do lat 50ciu? silnej konstytucyi, w całym biegu swego życia nigdy nie chorował? Cóż w tym razie bliższego, jak przypuszczenie, że śmierć nie była naturalną, zwłaszcza że historya nas nauczyła, jaki koniec mieli jego przodkowie.
Miał on przy sobie lekarza angielskiego, mówiono, że fanatycznego protestanta, pogardzającego głęboko wiarą rzymskokatolicką, do tego jeszcze naszego osobistego nieprzyjaciela. Mówili niektórzy: kto wie? czy nie usłyszał rozmów i planów robionych przez cesarza razem z jenerałem Wittem dla powiększenia armii i złączenia polskich krajów w jeden? Kto wie? czy nie pochwycił zwierzeń, w których cesarz przyznawał wzrastający pociąg, co go silnie opanował do naszej wiary? To wszystko razem mogło utworzyć kolor postrachu w oczach Anglika! Cesarz katolikiem! może Rosya katolicką? a jeszcze złączona z Polską od; Bałtyku do Czarnego Morza! Czyby to nie był olbrzym, który by mógł walczyć nie tylko z Anglią, ule nawet z całą Europą? Były i osoby wysokiego znaczenia co miały to stanowcze przekonanie, a nie mogąc wpaść na inną przyczynę, wołali: Anglija otruła już drugiego możnowładzcę!
Właśnie w lat dziesięć potem, bo 1835go, miałam sposobność we ważnej chwili mego życia, o której później wspomnę, poznać z blizka tego samego jen. Witta. Uporczywie twierdził on, że wypiwszy tg sarnę herbatę, po której śmierć cesarza tak nagle nastąpiła, sam ciężko zachorował, ale młodszy i zupełnie zdrów, był wyratowanym, kiedy jego Monarcha wkrótce życie zakończył.
Wśród tych żalów żałoby i rozpamiętywania o cesarskiej śmierci, wśród rozmyślań nad przyszłością, w której cesarz Mikołaj będzie rządził i panował, przyszło nowe zajęcie umysłowe dla naszego stołecznego miasta, bo Staszyc był złożony groźną chorobą i niepokoił publiczność stanem swojego zdrowia. Odwiedzano go niezmiernie licznie, pomieszkanie jego było literalnie oblężonem, szczególniej przez świat naukowy.
Ale zanim przystąpię do opisu jego choroby i śmierci, muszę wspomnieć, z jakicheśmy powodów znali dobrze tego, że tak śmiem powiedzieć, dziwacznego wtenczas starca, a wspominając o nim i jego pałacu, który poświęcił Tow. Prz. Nauk, nie mogę też pominąć i nie dołączyć w kilku słowach opisu zbiorów narodowych, które były właśnie tam złożone. Nie chcę się wcale zapuszczać w opisy i szczegóły, jakby to zrobił historyk, lub archeolog, ale wspomnę tylko o rzeczach najważniejszych, a więcej jeszcze o rzeczach, które wyryły się na zawsze w mojej pamięci.
Mój ojciec umierając, zapisał testamentem Towarzystwu Przyj. Nauk nadzwyczaj liczny i drogocenny zbiór starożytności narodowych, obszerną bibliotekę, 2, 000 kart wojskowych z odbytych kampanii, wielce zajmujące manuskrypta i korespndencyje z cesarzem Napoleonem, z Fryderykiem Wilhelmem IIIcim i innymi monarchami. Wszystko to było zbierane nieomal przez pół wieku, zwożone i składane w W.
Ks. Poznańskiem, w pałacu Winnogóry, który zamieszkiwał w rzadkich chwilach odpoczynku i w którym go niespodziana jeszcze w sile wieku śmierć zaskoczyła. Krótko po zgonie ojca zjechała Komisya, na czele której był J. U. Niemcewicz, i w imieniu Towarzystwa wywieźli wszystko do Warszawy, składając to w dwóch czy trzech głównych salonach pierwszego piętra pałacu Staszyca; te salony miały znaną nazwę: Salonów Dąbrowskiego. Moja matka, co od tylu lat przejętą była szacunkiem i czcią do tych skarbów, zarazem można powiedzieć, przesiąkła atmosferą tej zbrojowni, nie mogła przyzwyczajić się do myśli rozstania się z temi relikwiami, pomiędzy któremi wciąż widziała postać Śp… męża.
Z tego to powodu wróciwszy do Warszawy, zamieszkała całe drugie piętro pałacu Staszyca, tak że nasze salony były nad zbrojownią ojca. Cały ten rozkład stoi mi żywo w pamięci; zebrane w środku armaty miały każda wyryte, gdzie i na kim była zdobytą, jedna z nich, nie wiem jakim sposobem, znajduje się dzisiaj w starożytnym wojennym arsenale w Wiedniu; jest na niej wyryte nazwisko ojca i Orzeł Polski, z datą i miejscem, gdzie była zdobytą.
Na około armat było kilka trofei; sztandary, co je składały, były różnych form i różnych narodowości. Najciekawsza bezwątpienia chorągiew była Machometa, zdobyta przez Jana IIIgo 13 Września pod Wiedniem. Była ona bardzo dużych rozmiarów i niezwykłej długości, kończyła się czubato; na bardzo grubej jedwabnej zielonej materyi były w środku haftowane różne godła jako i półkole księżyca, na około zaś szedł szeroki brzeg zapisany dużemi tureckimi literami, wypisany z koranu, a hafty jak we wszystkiem były grubo lito złote. Do tej pamiątki należała jeszcze szabla Sobieskiego, którą poświęcił z wdzięczności, wracając z Wiednia, Matce Bozkiej Loretańskiej; równocześnie pozostawił także powyżej opisany sztandar. Obydwie te niesłychanej wartości pamiątki ofiarowało miasto Loreto ojcu za zasługi, które mu wyświadczył, będąc długi czas Prezydentem tej Rzeczypospolitej.
Jedna z pamiątek, która żywo stoi mi przed oczami, jest mała, srebrna, ozdobna trumnienka, co zawierała kości
Króla Stanisława Leszczyńskiego. Mój ojciec wracając z wojskiem po nieszczęśliwym 14tym roku, przechodził przez miasto Nancy, wstąpił do świątyni, aby złożyć cześć zwłokom naszego króla i tam uczuł żal w polskiem sercu, że ziemia nasza nie posiada żadnych szczątków tego zasłużonego i nieszczęśliwego Stanisława Leszczyńskiego, kazał otworzyć trumnę i kilka odłączonych kości zabrał z sobą do Ojczyzny. Ta sama mała trumna znajduje się dziś w Petersburgu i stoi na szczycie wieka trumny nieszczęsnej pamięci króla Stanisława Poniatowskiego. Nie wspominam już o niezliczonych tarczach, broniach i szablach, okrywających ściany tych salonów, ale pamiętam jeden piękny i bogaty miecz, na którym było wyryte:
Gdy Zygmunt August na tronie panował,
Hetman Tarnowski ta, szablą wojował.
Jest to nader ważna i droga pamiątka, szczególniej dla rodziny Tarnowskich, usilnie trzebaby się starać o wynalezienie tego drogocennego miecza. Pomiędzy tym całym zbiorem, jako i przy wchodowych drzwiach stały ogromne rycerze w żelaznych zbrojach, z tarczami, przyłbicami i halabardami. Byli to ulubieni towarzysze naszych lat dziecinnych, dla tego też zbiegaliśmy często z bratem tylnemi schodkami, aby jak dwie myszki obiegać ten cały arsenał, nie chcąc wierzyć nigdy, że to już ma nie być nasze.
Salon obok zbrojowni był salonem biblioteki i manuskryptów. Schodzili się tam licznie panowie nie tylko z Tow. Przyj. Nauk, ale i innych towarzystw patryotycznych i konspiracyjnych. Tam pod pozorem literatury snuły się wątki zawiązane przez Łukasińskiego, Umińskiego i innych; tam zwoływano członków sprzysiężonych, należących do towawarzystwa zwanego natenczas "kosynierów", i tam to biegając po naszych, jak my je nazywali, salonach, osierocone podlotki, po dawnym naczelniku, pieszczone i otaczane bywały nieraz owemi sławnemi mężami, którzy byli jądrem i arką miłości Ojczyznej. W takiej to palącej się konspiracyami atmosferze zeszła nasza pierwsza młodość w Warszawie. Matka była wtajemniczona we wszystkie te sprzysiężenia i widywała wszystkich tych panów, co najczęściej po sesyach do niej na górę przychodzili, a pomiędzy którymi znajdował się już zgrzybiały, ale często odwiedzający nas Staszyc.ROK 1826TY.
Rok 26ty nie zaczynał się szczęśliwiej od ubiegłego. Zaledwo kilka tygodni minęło po śmierci cesarza Aleksandra i zaledwie zaczęły się koić owe gorzkie żale po nim, przyszło istotnie dla mieszkańców stolicy naszej inne zajęcie surowo-umysłowe. Staszyc na prawdę złożony śmiertelną chorobą! Cała Warszawa miała oczy zwrócone na łoże umierającego starca, w którym tyle było głębokiej wiedzy, tyle popędów ku miłości bliźniego, takie rwanie się duszy z ciasnej skorupy ciała do obszarów wolności. To wszystko zrobiło z niego jakieś bożyszcze dla uczonych filantropów i kipiącej młodzieży, co tak chętnie zapala swoje pochodnie nie zagłębiając tego zdania, że człowiek prawdziwie wielki i sławny powinien być nieskazitelnym we wszystkich względach! Staszyc wśród katolickiej i pobożnością odznaczającej się Polski, zdeptał jednakowoż swoją nogą to słowo "wierzę. " Wolter sam, ten król niedowiarków, skończył natem, że zamieszkały pod koniec życia w Szwajcaryi w Fernay, na dowód pogodzienia się z Kościołem, wystawił kaplicę, na której po dziś dzień istnieje napis: "Voltaire a Dieu. " Staszyc, jak niżej obaczemy, nie naśladował Woltera. Mieliśmy z nim wspólnego przyjaciela i doktora pana Dybka; był to właśnie ten doktór, którego mój ojciec razem z swoim adjutantem Sztosem był wyznaczył, aby towarzyszyli matce, która po wzięciu Paryża przez sprzymierzone wojska, zaledwo po kilku tygodniowem mojem urodzeniu, wracała z wolna za naszą rozbitą armią polską. Przez ten stosunek mieliśmy codzienne wiadomości o zbliżającej się śmierci Staszyca, a ks. Łowicka, która zawsze miała na myśli ratowanie zbłąkanych dusz ludzkich, napisała karteczkę do matki, na której stało: Ne pourriez vous pas faire quelquechose pour sauver l`âme du pauvre Staszyc? Nie wie – działa ona, że dostąpienie do niego było bardzo trudne, a nawet niepodobne. Wszystko, jak wyżej mówiłam, było dziwaczne u tego starca; wszystko w niesłychanym nieładzie i nieporządku: pomieszkanie, służba, ekwipaże, ubranie i pokój sypialny nie do opisania. Zresztą już kilku duchownych próbowało podaremnie zbliżenia się do chorego. W końcu dowiedzieliśmy się, że spowodowany uczuciem chrześcijańskiej miłości, przybył w ostatnich godzinach ks. biskup Woroniecz, aby swoją powagą i postępowaniem rozczulić umierającego; ale po zameldowaniu się, dostał odpowiedź: nie potrzebuję widzieć się ze sługą, bo niezadługo obaczą jego Pana; i tak bez żadnej pomocy duchowej umarł 20go Stycznia 1826go r. ten, którego na barkach uniwersytet warszawski niósł do wiecznego spoczynku.
W kilka tygodni później, zdaje mi się, na początku Marca, nastąpiła śmierć namiestnika ks. Zajączka. Był to mojego ojca od najmłodszych lat towarzysz broni; od roku 92go do roku 12go walczyli ciągle przy sobie z nieugiętą odwagą; ciężkie ponosili rany bez złamania ducha i tracenia nadzieji w szczęśliwą przyszłość! Ztąd też, kiedy Pan Bóg obdarzył mego ojca w 1815tym roku synem, trzymał go w pierwszą parę książę Zajączek z żoną zasłużonego Ojczyźnie męża, księcia Giedrojć. Ówcześni świadkowie i niektóre pamiętniki wspominają o świetności tego obrządku, gdzie w Radziwiłłowskim pałacu stanęło 24 par samych wyższej rangi wojskowych, trzymających do chrztu syna swojego wodza, któremu imię Bronisław nadano. Nie tu miejsce obszerniej opisać charakter i stanowisko ks. Zajączka; historya rozstrzygnęła o człowieku! jest tylko do pożałowania godną, że on, odznaczający się odwagą, poświęceniem i pewnym hartem, w pierwszej połowie swojego życia, tak raptem osłabł i zniedołężniał w drugiej połowie! Nie umiał on niestety żelazną ręką wziąść rządów, które mu oddano, a oddano zapewne dla tego, bo znano człowieka!
Mój ojciec, który miał stalowy, nieugięty charakter, podpierał nieraz swą siłą moralną dawnego przyjaciela, ale Często mawiał: "Jak mnie już nie będzie, to lękam się o Haukego i Zajączka; oni są jak dwa szyldwachy, które patrzą na mnie, żeby wiedzieć, przed kim mają prezentować broń. " Istotnie, obydwaj ci jenerałowie, co zaczęli swoje karyerę, tak ją smutnie zakończyli, i po śmierci Dąbrowskiego zabrakło im tego niezbędnego filara, podpierającego gorący patryotyzm, słabli na duchu i nie mogąc się utrzymać na ślizgiej górze swojego stanowiska, ssunęli się aż do głębokiej i ciemnej przepaści. Z tego też powodu śmierć Zajączka nie sprawiła żadnego wrażenia w żadnych warstwach społeczeństwa warszawskiego. Tu się księżnej Łowickiej lepiej udało niż przy Staszycu; dotarła ona do samego łoża chorego, chociaż wstrzymywaną była nawet przez żonę księżną Zajączkową; sprowadziła sekretnie dawnego przyjaciela namiestnikowego… księdza biskupa Burczyńskiego z Sandomierza i namówiła chorego do przyjęcia Sakramentów ś. Kilka dni potem wywiezione było już jego ciało do Opatówka pod Kaliszem, które to dobra należały do ks. Zajączka. Wdowa, która pozostała po namiestniku, pobierała rocznie emerytury 60, 000 złotych polskich. Była to, jak wiadomo, Francuzka, z domu Perette, kobieta żadnej wartości moralnej, bardzo nizkiego pochodzenia i zajęta li tylko zachowaniem resztek swojej dawnej piękności. W dziwnem się ona nieraz znalazła położeniu, kiedy od razu była przymuszona przyjmować w pałacu królewskim przybyłe do Warszawy koronowane głowy.
Po tych dwóch śmierciach przyszło znowu ważniejsze zajęcie, szczególniej dla wyższych warstw społeczeństwa Warszawy; ustanowiono bowiem obchód żałobny dla cesarza Aleksandra na miesiąc Kwiecień b… r. Przygotowania były olbrzymie, znowu zabrakło czarnego sukna i rozsyłano po fabrykach, aby je sprowadzać i dostarczać. Wszystkie balkony, drzwi pozamykanych składów i okna na główniejszych ulicach były drapowane i zasłaniane kirem; wszystkie niemal kościoły, a mianowicie kościół św. Jana i część ulicy prowadzącej do niego miały pomost czarnym suknem okryty. Wszystkie administracye, korporacye, akademia, szkoły, cechy były wezwane do tej demonstracyi programem rządowym, kiedy od razu i niespodzianie minister oświaty Grabowski, chcąc pokazać swoje wysokie stanowisko i powagę katolicką, chciał zaprotestować przeciwko mającemu się odbyć obrządkowi w rzymskokatolickiej katedrze dla monarchy, który wyznawał wiarę prawosławną. Burzliwie z początku; ten projekt był rozpoczęty, starano się jednakowoż ugasić skrycie ten fanatyzm pana ministra różnemi namowami, a szczególniej argumentem tym, który się coraz bardziej rozszerzał, że cesarz Aleksander bezwątpienia i stanowczo chciał zmienić wiarę prawosławną na katolicką, kiedy go na nieszczęście niespodziana śmierć zaskoczyła. Po takiem przedstawieniu rzeczy, pan minister oświaty i religii umilkł zupełnie.
Pisząc o tej epoce i rozbudziwszy w pamięci wszystkie moje młodociane wrażenia, przypominam sobie, jakie na moje dwunastoletnie zmysły i uczucia zrobił wrażenie ten żałobny obchód i ów kolosalnych rozmiarów posuwający się wolnym krokiem katafal, nad którym na czterech srebrzystych kręconych kolumnach, wznosiło się podługowate sklepienie, czyli kopuła przyozdobiona olbrzymiemi białemi orłami na wszystkich rogach! Trumna stała na kobiercu gustownie udrapowanym z gronostajów, na trumnie popiersie cesarza, kiedy cały katafal był okryty aż do samej ziemi czarnym aksamitem, obsypanym srebrnemi orzełkami. To wszystko ciągnione przez ośm koni, prowadzonych przez ośm masztelarzy, zdawało się czemsiś niepojętem i nadzwyczajnem, również jak wyjazd i strój mojej matki, który już nigdy się nie powtórzył w późniejszem życiu. Kareta galowa co miała karmazynowe sukno, była naprędce drapowana na czarno, stangret i dwóch lokajów w jedwabnych czarnych pończochach, mieli na czarnych frakach guziki z białemi polskiemi orłami, była to oficyalna oznaka ekwipażów wojskowych. Podług regulaminu, moja matka należąc do pierwszej klasy, miała wyznaczoną powłokę aksamitną, na siedem łokci długości, takiż aksamitny beret z piórami i welon krepowy wlokący się z obydwóch stron po ziemi. Pamiętam piękną, gęstą frandzlę z czarnych pereł, zaczynającą się w koło szyji, a rozchodzącą coraz szerzej na gołej szyji aż do wrąbka bardzo wyciętego stanika; wszystkie te panie wyglądały jak jakie czarnoksiężniczki lub królowe nocy. W kościele, ile pamiętam, były dla nich przeznaczone miejsca z jednej strony ołtarza, z drugiej strony był W. ks. Konstanty z księżną Łowicką. Wyższe duchowieństwo, ministrowie, senat i wojskowi, byli umieszczeni koło katafalu. Wtenczas wystąpiły jawnie i oficialnie owe czarne bransoletki z napisem: Notre Ange est au Ciel. Nie pamiętam jednakowoż takiej nigdy na ręku matki, która twierdziła z uśmiechem, że to jest przesadzona egzaltacya i która też zresztą stopniowo zupełnie opadła, aż wszystko w końcu do normalnego stanu powróciło.
ROK 1827MY I 1828MY .
Jeżeli żałoba nie ustawała, to nie było to dowodem przywiązania dla cesarza, ale było z powodów, że rok 27my był jeden z najsmutniejszych. Nie było wcale karnawału, prywatne domy pozamykane, więzienia i klasztory zapełnione więźniami, jeden tylko był nakazany bal publiczny, na który poszły tylko dwie czy trzy panie. Ale i tak wnet napisano na nie ów powszechnie znany wierszyk, który zaczynał się temi słowy:
"Pląsajcie w wesołem kole
Panny, wdowy i mężatki!
Niech radość na waszem czole
Szumne zwiastuje ostatki.
Zacnych matek wychowanki,
By twojej wyrównać sławie
Dowiodą nowe Spartanki,
Że nie masz Polek w Warszawie. "
Publiczność była do najwyższego stopnia rozdrażniona, żądała śledztwa i sądu. W końcu komisya wyznaczona zasiadła w Brühlowskim pałacu. Otoczyła ona swoje czynności masońską skrytością. Z Polaków należeli do niej ordynat Zamojski, minister Grabowski i jen. Rautenstrauch. Mówiono… te pod naciskiem publiczności, dla prędszego ukończenia, toczyły się te śledztwa nawet w nocy. Dowodził niemi naturalnie Nowosilcow. Mówiono z oględnością, o przykrem wrażeniu, jakie robią budzenia więźniów wśród nocy i zwożeni ich ze wszystkich więzień do pałacu Brühlowskiego. Publiczność dowiedziawszy się o tem, zgromadziła się w ciemności, aby podsłuchiwać wyjazdy, a w dzień były opowiadania o łańcuchach i okropnym stanie osłabienia nieszczęśliwych ofiar.
Wreszcie ukończyła się ta procedura, wyznaczono komisyją do sądu. Ta była wybraną z członków senatu i sejmu; prezesem jej zatwierdzony wojewoda Bieliński, dziedzic dóbr Grójca. Podczas tych sądów stan był do najwyższego stopnia naprężony i rozdrażniony. W. Ks. Konstanty w gorączkowej niecierpliwości, całe miasto zaś w gorączkowej niespokojności oczekiwali końca i dekretu. W. Książę, w obawie nadto łagodnych skutków, podwajał szykany i ostrość; za byle jakie przewinienia w dwójnasób karze, za byle jakie artykuły w czasopismach aresztuje redaktorów. Sławnego wtenczas Żółkowskiego, który wydawał "Momusa", kazał do siebie zawołać, rozgniewany za ustęp, w którym było powiedziano w przenośni: "Głupia Warszawa bez Poznania. " Wpadszy na niego, na samem wniściu powiedział mu w największej furyi swoim chrapowatym głosem:
– Każę Panu dać 100 kijów. Żółkowski wyratował się przytomnością i dowcipem, odpowiadając z nizkim ukłonem:
– Ja już za jeden Kijów byłbym Waszej Książęcej Mości dozgonnie wdzięczny. Mówiono wtenczas, że tym dowcipem wykręcił się od kijów i Syberyi.
W tym samym to czasie były takie obostrzenia dla wojska, że nie wolno było bez pozwolenia wojskowym opuszczać obozu powązkowskiego, nie było wolno kobietom niższego pochodzenia chodzić do obozu. Wielkie wrażenie zrobił prawdziwy wandalizm, który wskutek tego rozkazu zaszedł. Dwie przyzwoite a prawdziwe siostry wojskowych, nie znając tego zakazu, poszły odwiedzić braci; kazano je aresztować, na odwachu ogolono im głowy i na pół rozebrane do domu przez żołnierzy odprowadzono.
Bez wątpienia, że te wszystkie skandaliczne sceny były jakby na to stworzone, żeby lud i naród cały gniewać i draźnić do najwyższego stopnia. Tymczasem sądy legalnym i śpiesznym szły trybem. Nie tu miejsce przytaczać mowy i obrony, co są już na kartach historyi zapisane. Każden czytał z dumą polskiego serca te szlachetne wywody, te obrony płynące z uczucia sprawiedliwości i miłości chrześcijańskiej; niejedni pamiętają jeszcze sami ten zapał i to poświęcenie mężów, których dziś sam Bóg wynagradza i których groby czcią narodu okryte.