- W empik go
Pan Karol. Tom 2: powieść fantastyczna Józefa Ignacego Kraszewskiego - ebook
Pan Karol. Tom 2: powieść fantastyczna Józefa Ignacego Kraszewskiego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 216 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Człek jest farbą, wychowanie malarzem!…
W maleńkim pokoiku na Skopówce siedziała sobie Panienka. Panienka była ładna, ale jakoś od razu poznać było można, że musiała mieć już trochę więcej jak lat dwadzieścia. Robiła ona sobie pończochę i czytała sobie Romans o Meluzynie, wzdychając szczerze i serdecznie. Koło niej ulubiony szpic Amur leżał na sianem wypchanej poduszce – dalej w oknie wisiała klatka, a w niej kanarków czuła para nosiła wodę wiaderkiem. Przy piecu spoczywał kot czarny Sybirski; w kącie stał na gierydoniku odwiecznym serwis faiansowey porcelany, opylony i brudny, u pułapu dla większej ozdoby wisiał pająk z opłatków różnofarbnych sklejony, który się sobie kręcił jak mógł. Jeszcze dalej w samym kącie stał zegar spowinięty w drewniane pieluszki z kukawką, a na nim kredą naznaczone były dni Tygodnia, jako surogat Kalendarza.
Panienka, jakem już mówił, mogła mieć trochę więcej jak lat dwadzieścia, była sobie brunetka (1) nosek miała – (1) Nie widziałem w życiu starej Panny blondynki:
malupacieńki, usta wysznurowane, jak gdyby się lękała niemi wciągnąć powietrza, oczy duże czarne, okropne, zapalczywe, fatalne oczy: nad niemi brwi jak dwa łuki, jeszcze wyżej warkocz ogromny włosów, ułożony z wdziękiem i ozdobny różą, która wyglądała na nim, jak gdyby rosła z wazonu.. Ta Panienka miała na sobie, szlafroczek biały arcypięknie haftowany w ząbki z trzydziesto ośmio falbonami, przepasany paskiem skórzanym spiętym na stalową sprzążkę. Piersi, tę świątynię serca z białego paroskiego marmuru, pokryła była skromnie spłowiałą chusteczką bur de sua, w paski zieloną i pąsową, na nóżkach, a nóżki miała – może, który z moich czytelników, był szczęśliwszym??
maleńkie, na nóżkach cisnęły się trzewiczki także pąsowe, z zielonymi wstążeczkami.
Na ręku dla białości nosiła rękawiczki duńskie, stare, stare! okrutnie stare, z poucinanymi palcami do robienia pończoszki. Czytała uważnie i łzy jej nawet szły czasem z oczu, które ona oglądając się starannie w około obcierała co najprędzej. Za każdem jej poruszeniem szpic wierny Amur warczał, domyślając się, czy czasem kto nie myśli zrobić jakiej krzywdy jego Pani.. ale nic.. cicho było, spokojnie, nikt nie przychodził, a panienka czytała, bardzo czytała tak gorąco i serdecznie, że aż – ustami ruszała! Bodaj to kobiety one jedne umieją czytać romanse, jak się należy!…
Otoż, czytała, mówiłem to już razy ze cztery, i pośliniwszy czasem końce paluszków odwracała z pośpiechem kartki książki. Była właśnie w najzabawniejszym miejscu, Meluzyny, jeśli się nie mylę, tam gdzie to jest o kąpieli, na której buduje się cały romans – pożerała, pożerała, aż tu stuk, stuk; traf, traf, – wchodzi ktoś. Panienka podniosła gniewliwe oczy – był to męszczyzna, zapłoniła się po uszy, po oczy, po zauszy i po za oczy, położyła książkę i zbliżyła się ku niemu, gotując się na odpowiedź. – Przybyły, młody, blady, blondyn, słowem Pan Karol, skłonił się niziuteńko, nie całował w rękę, bo był widać nieznajomy i odezwał się w to słowa:
– Czy w osobie Pani Dobrodziejki, mam honor witać Pannę Hermenegildę Twardowskę. –
– Da tak jest!….
– Mocno mie to cieszy, mam honor prezentować się, jestem Lucijan Karol Twardowski, stryjeczno-cioteczno – wujeczno rodzony brat, Waćpani Dobrodziejki.
– Ach! przypominam sobie! niech Pan Dobrodziej siada!… da proszęż, bez cyremonij! cicho Amur, da bardzo proszę, jeżeli łaska!
– Dowiedziawszy się, ze pani Dobr: tu mieszka, nie zaniechałem będąc w mieście złożyć jej mego uszanowania, a razem przypomnieć się pokrewieństwu!
– Bardzo wdzięczna jestem Panu Karolowi Dobr: ale dalibógżeż pono, czy nie pierwszy to raz my się widziemi, Panie braciszku??
– Tak jest!, to szczęście..
– Da porzućżeż te cyremonije! to między krewniaczkami nie przystawszy jest. Powiedz z łaski swojej, co tu porabiasz i czem się trudniszżeż!…
– Ja, łaskawa Pani siostro Dóbr. kiedy się tak pozwolisz nazywać, przyjechałem umyślnie prawie, dla poznania jej i złożenia.
– Da fisz! cicho Amur. jakto zaraz znać wielki świat na Jegomości, cały w komplementach, cha…! cha…! cha! Do i cóżeż?…
– Ja, jestem Adwokatem w Kijowie.
– U Kijowie! da fisz! to będzie od Wilna, musi być bodaj czy nie mil piętnaście!
– Trochę więcej!…
– Hm! da może być! i wszelako, ie ja tam nie byłam, a od dzieciństwa wszystko, albo na Żmudzi, albo jako to teraz w Wilnie przebywam, po śmierci mojej matki, świętey pamięci, wieczne odpocznienie. Wasan Dobrodziej, czy nie znałeś mojej matki?