Pan od zwierząt - ebook
Pan od zwierząt - ebook
Kiedy trzynastoletni Konrad Kuźmiński po raz pierwszy przestępował próg jeleniogórskiego schroniska, nie wiedział jeszcze, że poświęci życie ratowaniu zwierząt. Dziś może powiedzieć, że widział już chyba wszystko – stare psy porzucone w piwnicach, szczeniaki zamknięte w wersalkach, rasowce na łańcuchach, schorowane kundelki na granicy śmierci głodowej. Był zresztą świadkiem krzywdy nie tylko psów, ale także kóz, krów czy koni.
Konrad jest przekonany, że każda istota zasługuje na godne życie, a jeśli właściciel go nie zapewnia, odbiera mu zwierzę, nie licząc się z konsekwencjami. Te zaś często bywają bolesne.
Czym poskutkował tamten pierwszy dzień w schronisku? Jakie były początki działalności Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt? Jak wygląda codzienność Konrada i z jakimi trudnościami musi się mierzyć w systemie prawnym, który wielu spraw nie ułatwia?
O swoich losach, chorobie, cierpieniu i ciemnej stronie ratowania zwierząt opowiedział Małgorzacie Walczak – dziennikarce, która karierę zaczynała, pracując między innymi przy reportażach o pseudohodowlach.
Małgorzata Walczak – pochodząca z Kutna dziennikarka i prezenterka telewizyjna. Swoją przygodę z mediami zaczęła w 2007 roku. Pracowała w „Wiadomościach” TVP, TVN Warszawa, TVN24, w redakcji „Dzień dobry TVN”, News24. Była wydawczynią oraz prowadzącą program „Newsroom” w Wirtualnej Polsce, prowadziła poranki oraz serwisy informacyjne w TVP Info. Szefowa redakcji Warszawsko-Mazowieckiej w TVP3. Dwukrotna laureatka nagrody Przyjaciel Zwierząt przyznawanej przez Straż dla Zwierząt oraz nagrody Dyrektora WIM za rzetelne dziennikarstwo medyczne. Autorka wielu reportaży dotyczących praw zwierząt.
Konrad Kuźmiński – pochodzący z Jeleniej Góry założyciel i prezes Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt. Choć sam nie lubi tego określenia, stał się niekwestionowaną gwiazdą w świecie miłośników zwierząt. Wieloletni wolontariusz w śląskich schroniskach. Przed założeniem Inspektoratu działał w fundacjach prozwierzęcych. Absolwent prawa, działacz społeczny zaangażowany w zmiany przepisów dotyczących praw zwierząt. Działania stworzonego przez niego stowarzyszenia DIOZ śledzą w mediach społecznościowych setki tysięcy osób.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8352-894-6 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Znany obrońca praw zwierząt oskarżony przez prokuraturę”; „Obrońca zwierząt musi zapłacić 14 tysięcy złotych odszkodowania”; „Ratuje zwierzęta, dwa dni siedział w celi bez światła”…
Imię: Konrad
Nazwisko: Kuźmiński
Rok urodzenia: 1997
Zawód: prezes Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt
Cechy charakterystyczne: determinacja
To nie będzie biografia. Nie będzie to też opis postaci. Czym więc jest ta książka? To opowieść o człowieku nietuzinkowym, o walce o tych, którzy walczyć o siebie nie mogą, o radzeniu sobie z hejtem, o ochronie zwierząt, a przede wszystkim o ogromnej pasji, za którą czasem trzeba zapłacić wysoką cenę, oraz o empatii, bo jak się okazuje, tej ostatniej wciąż w temacie zwierząt brakuje.Chociaż od wielu lat jak bumerang w dyskusji publicznej powraca temat ochrony praw zwierząt, cały czas słyszymy historie, w których pies trzymany jest na łańcuchu, karmiony odpadkami, pozbawiony opieki weterynarza, słyszymy o schroniskach dla zwierząt, które przypominają prywatne folwarki, prowadzone jedynie dla zysku. W końcu jesteśmy zasypywani informacjami o kolejnych pseudohodowlach, czyli nielegalnym złotym interesie, z którym walka przypomina tę z wiatrakami. We wszystkich tych przypadkach ogromną rolę odgrywają organizacje broniące praw zwierząt. To ich pracownicy i wolontariusze wydobywają na światło dzienne kolejne przypadki znęcania się nad zwierzętami, jeżdżą na interwencje, uświadamiają i próbują zmieniać system.
Kilka lat temu jako początkująca dziennikarka uczestniczyłam w wielu akcjach prowadzonych przez jedną z organizacji. Skala patologii za każdym razem szokowała. „Fabryki” psów i kotów już z daleka odstraszały okropnym zapachem. Po przekroczeniu ich progu było tylko gorzej. Zwierzęta stłoczone w niewyobrażalnie ciasnych klatkach, często stawianych jedna na drugiej, wyeksploatowane, zaniedbane, chore. Gospodarstwa rolne, gdzie ledwo żywe konie trzymane były bez jedzenia i picia. Właściciele, którzy słysząc o odebraniu zwierząt, reagowali agresją i potrafili straszyć wolontariuszy siekierami.
Nigdy nie zapomnę jednej z pierwszych interwencji, na której byłam. Wieś niedaleko Warszawy. Zgłoszenie miało dotyczyć psa z wrośniętym w szyję łańcuchem. Wydawało się, że będzie to akcja jak wiele innych. No właśnie… wydawało się. W gospodarstwie panował nieład. Właściciela nie było na miejscu, pomimo to wolontariusze zdecydowali się wejść na posesję. Już po kilku chwilach okazało się, że skrajnie wychudzony pies to nie jedyny problem. Drzwi domu były otwarte, więc członkowie organizacji zdecydowali się wejść do środka. Byłam tam też ja i operator kamery. Mieliśmy przygotować materiał dla stacji TVN Warszawa. Po wejściu do domu od razu uderzył nas okropny, ciężki zapach. We wnętrzu panował półmrok. Stare ciężkie zasłony skutecznie ograniczały dostęp światła przez niewielkie okna. Wszędzie panował niewyobrażalny bałagan. Brud dosłownie kleił się do ścian i podłogi. Ale nie to było najgorsze. W rogu pokoju stało łóżko, a właściwie coś na kształt łóżka. Zamiast materaca – worki wypełnione słomą. A obok niego martwa kura i kilka pisklaków. Ktoś mógłby pomyśleć, że to plan zdjęciowy horroru albo thrillera kryminalnego. Niestety nie. Był to jedynie plan filmu zwanego życiem. Z dziennikarskiego punktu widzenia – prawdziwa perełka, wprost idealna na mocny materiał telewizyjny. Ale najmocniejszy akcent miał dopiero nastąpić.
Z domu przenieśmy się na podwórko. Jest początek lata, ciepły słoneczny dzień. Niewielki budynek gospodarczy wzbudza zainteresowanie wolontariuszy, którzy przyjeżdżając na interwencję, mieli jedynie odebrać psa. Mała szopa, a właściwie komórka, jest w opłakanym stanie. Drewniany dach nie wygląda na szczelny, jedynie duże drzwi zdają się w miarę solidne. Po ich otwarciu oczom ukazuje się widok, który do dziś pozostaje w mojej pamięci, choć od tamtych wydarzeń minęło czternaście lat. Maleńkie pomieszczenie przesiąknięte wilgocią, a w nim żona właściciela gospodarstwa. Zamiast łóżka – worki ze słomą. Zamiast kuchni – mała elektryczna kuchenka, kilka brudnych garnków i kubków.
Rozmawiamy. Od słowa do słowa okazuje się, że mąż kobiety już od kilku miesięcy zmusza ją do mieszkania w takich warunkach. Wstępu do domu nie miała. I tak interwencja dotycząca zwierząt nabiera zupełnie innego wymiaru. Zaczyna się zawiadamianie opieki społecznej i szukanie sposobów, jak sprawić, żeby los wystraszonej kobiety się odmienił.
W późniejszym czasie jeszcze kilka razy zdarzy mi się uczestniczyć w akcjach organizacji prozwierzęcych, które będą miały zupełnie inny przebieg niż ten planowany. Siedem lat po moich pierwszych materiałach dziennikarskich dotyczących zwierząt powstanie natomiast DIOZ – Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt. Mogę tylko żałować, że ta organizacja nie działała wcześniej, bo prowadzone przez nią sprawy i interwencje to materiał nie tylko na doskonały reportaż telewizyjny, który idealnie wpisałby się w określenie „gehenna”, ale też gotowy scenariusz na film.
Konrad Kuźmiński od samego początku istnienia organizacji zaraża ideą swoich działań coraz większą rzeszę ludzi. Social media Inspektoratu zapełniają się zdjęciami i nagraniami z kolejnych interwencji. Dla jednych jest to pierwsze zetknięcie z ludzką brutalnością wobec zwierząt, dla drugich – powód do zazdrości, że tak młody człowiek w tak krótkim czasie jest w stanie nie tylko stworzyć prężnie działającą organizację, ale też zdobywać fundusze, angażować wolontariuszy i zdobywać posłuch u wysoko postawionych urzędników. Niestety jego też dosięga zasada „im więcej followersów, tym więcej hejterów”.
Czy kiedykolwiek miał chwile zwątpienia?
Nie.
Czy kiedykolwiek się poddał?
Nie.
Czy powstrzymała go choroba, która sprawia, że szpital często staje się jego domem?
Nie.
I właśnie o tym jest ta opowieść.