- W empik go
Pan Parent - ebook
Pan Parent - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 173 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ojciec siedząc na żelaznym krześle wpatrywał się w niego z tkliwością i w niewielkim publicznym parku przepełnionym ludźmi jego jednego tylko widział.
Wzdłuż całej kolisto zatoczonej drogi, która obiega trawnik, inne dzieci tak samo były zajęte, podobne do młodych zwierzątek bawiły się w jakieś swoje własne gry, podczas gdy bony obojętnie spoglądały przed siebie bezdusznym wzrokiem, a rozmawiające ze sobą matki pilnowały swoich pociech nie spuszczając ich z oczu.
Parami, poważnie krocząc przechadzały się mamki, ciągnąc długie, jaskrawe wstążki czepców, a na ręku niosąc coś białego, spowitego w koronki; małe dziewczynki w krótkich sukienkach i z gołymi łydkami rozmawiały ze sobą poważnie w przerwach pomiędzy jedną a drugą gonitwą za obręczami. Dozorca ogrodu w ciemnozielonym mundurze przechadzał się wśród tego narodu malców, ciągle zbaczając z drogi, żeby nie burzyć robót ziemnych, nie nadeptać małych rączek, nie przeszkodzić mrówczej pracy gąsieniczek ludzkich.
Słońce mające już niebawem zniknąć poza dachami ulicy Saint Lazare, rzucało długie, ukośne promienie na rozbawiony i strojny tłum. Kasztany płonęły żółtawymi blaskami, a trzy wodotryski bijące przed wysokim portykiem kościelnym błyszczały jak żywe srebro.
Pan Parent patrzał na synka grzebiącego się w piasku.
Pełnymi miłości oczami śledził każdy jego ruch; zdawało się, że przesyła mu w powietrzu pocałunki.
Ale podniósłszy oczy na zegar umieszczony na dzwonnicy spostrzegł, że się już spóźnił o całe pięć minut. Wstał więc, wziął małego za rączkę, otrzepał mu sukienkę z ziemi, obtarł rączki i poprowadził w stronę ulicy Blanche. Przyśpieszał kroku, aby nie wrócić do domu później niż żona, a malec, który nie mógł iść tak szybko, biegł drobnym kroczkiem przy ojcu.
Wziął go więc na ręce i jeszcze przyśpieszył kroku dysząc ze zmęczenia na chodniku stromo wspinającym się w górę.
Był to człowiek lat może czterdziestu, siwiejący już, trochę otyły, z niespokojną miną dźwigający brzuszek człowieka poczciwego i wesołego, którego okoliczności uczyniły nieśmiałym.
Przed kilkoma laty ożenił się z młodą kobietą, którą bardzo kochał. Jego żona obchodziła się z nim teraz szorstko i despotycznie. Gromiła go za wszystko, co robił, i za wszystko, czego nie robił, wymawiała mu surowo najmniejsze jego wykroczenia, nawyki, skromne przyjemności, upodobania, sposób bycia i ruchy, nawet okrągłość jego brzuszka i spokojny dobroduszny ton jego głosu.
Mimo wszystko kochał ją jednak jeszcze, przede wszystkim zaś kochał dziecko, którym go obdarzyła – Jurka, trzyletniego już dziś chłopczyka, który stał się największą jego radością i największym ukochaniem serca. Skromny rentier żył bez zajęcia z dwudziestu tysięcy franków rocznie, a żona, którą wziął bez posagu, ciągle się oburzała na bezczynność męża.
Doszedłszy wreszcie do domu postawił chłopca na pierwszym stopniu schodów i ocierając spocone czoło zaczął iść na górę.
Na drugim piętrze zadzwonił.
Otworzyła mu stara służąca, która go wychowała od dziecka, jedna z tych rządzących domem sług, które stają się tyranami swoich państwa.
Pan Parent zapytał niespokojnie:
– Czy pani wróciła? Służąca wzruszyła ramionami:
– A kiedyż to pan widział, żeby pani wróciła na pół do siódmej?
Z pewnym zakłopotaniem odparł:
– Dobrze, to nawet tym lepiej, będę miał czas przebrać się, bo się bardzo zgrzałem.
Służąca patrzyła nań z gniewną i pogardliwą litością.
– Widać, widać – odparła – pot leje się z pana. Musiał pan biec, może nawet niósł pan dziecko, a wszystko po to, żeby czekać na panią do pół do ósmej. Mnie tam już nikt nie nabierze, żeby była gotowa na godzinę. Szykuję kolację na ósmą. Chociaż państwo czekają, to trudno! Mięso nie może się przypalić.
Pan Parent udawał, że nie słucha.
– Dobrze już, dobrze – bąkał – trzeba umyć rączki Jurkowi, bo się bawił w piasku. Idę się przebrać, a ty powiedz pokojówce, żeby porządnie ubrała dziecko.
Poszedł do swego pokoju i zasunął zasuwkę, gdyż chciał być sam, zupełnie sam. Tak już teraz przywykł do łajania i wymówek, że tylko pod osłoną zamków czuł się zupełnie bezpieczny. Nie śmiał już myśleć, jeżeli klucz przekręcony w zamku nie zabezpieczał go od spojrzeń i posądzeń. Padłszy na krzesło „aby trochę odpocząć przed włożeniem świeżej bielizny, myślał, że kucharka Julia zaczyna się teraz stawać prawdziwą plagą domu. Nienawidziła jego żony, było to rzeczą widoczną, głównie zaś nienawidziła jego kolegi, Pawła Limousin, który był dawniej nieodłącznym towarzyszem jego kawalerskiego żywota, a teraz, co się rzadko zdarza, został – poufnym i serdecznym przyjacielem obojga państwa.
Paweł był rozjemcą między nim a Henryką i bronił go przeciw niesprawiedliwym zarzutom, przeciw dokuczliwym scenom, przeciw wszystkim codziennym utrapieniom nieszczęśliwego pożycia.
A teraz jakoś już od pół roku Julia pozwalała sobie robić o pani nieżyczliwe uwagi. Wydając co chwila sądy o jej postępowaniu, dziesięć razy na dzień oświadczała:
– Ja, gdybym była na miejscu pana, nie pozwalałabym się tak wodzić za nos. Ale niech tam. Każdy robi, jak mu lepiej.
Raz nawet okazała się zuchwałą względem Henryki, która wieczorem powiedziała tylko mężowi:
– Słuchaj, niech mi ta dziewka raz jeszcze odpowie, a wyrzucę ją za drzwi.
Zdawało się jednak, że ona, która niczego się nie bała, obawia się służącej, a Parent przypisywał tę łaskawość względom dla starej Julii, która jego wychowała, a matce jego zamknęła oczy.
Ale teraz już było za wiele. Dalej tak być nie może. Co robić? Odprawienie Julii wydawało mu się tak okropnym postanowieniem, że nie śmiał myśleć o tym. Przyznać jej słuszność w sporze z żoną? To było niemożliwe. Przed upływem miesiąca najdalej położenie stanie się nie do wytrzymania.
Siedział tak opuściwszy ręce, szukając w myśli sposobów pogodzenia jednej z drugą i nic nie mogąc znaleźć. To przynajmniej szczęście, że mam Jurka – szepnął wreszcie do siebie – bez niego byłbym bardzo nieszczęśliwy.
Potem przyszło mu na myśl poradzić się Pawła i już postanowił to uczynić. Ale niebawem wspomnienie niechęci, jaką żywili względem siebie niańka i jego przyjaciel, wzbudziło w nim obawę, że Limousin doradzać będzie odprawienie starej, i znowu pogrążył się w otchłań obaw i wątpliwości.
Zegar wybił siódmą. Parent zerwał się. Siódma, a on nie zmienił jeszcze bielizny. I wystraszony, zdyszany, rozebrał się, umył, włożył czystą koszulę i ubrał się znowu z takim pośpiechem, jakby w sąsiednim pokoju czekał nań ktoś w bardzo ważnej sprawie.
Potem wszedł do salonu zadowolony, że niczego już nie potrzebuje się obawiać.
Rzucił okiem na gazetę, wyjrzał na ulicę i usiadł po chwili na kanapie. Wtem drzwi się otworzyły i wszedł jego synek umyty, uczesany, uśmiechnięty. Parent pochwycił go w ramiona i ucałował namiętnie. Całował najprzód jego włosy, potem oczy, potem policzki, usta, wreszcie rączki. Potem podrzucił go w górę, aż pod sam sufit, wreszcie usiadł zmęczony tym wysiłkiem i posadziwszy sobie Jurka na kolanie kazał mu jechać jakby na koniu.
Chłopiec śmiał się uszczęśliwiony, wymachiwał rączkami, krzyczał z radości, a ojciec śmiał się i krzyczał także z radości, trzęsąc dużym brzuchem i bawiąc się lepiej jeszcze od syna. Kochał go całym sercem słabych, poddających się, boleśnie co chwila ranionych istot. Kochał go całą siłą namiętności, całą tkliwością wstydliwie w nim utajoną, tkliwością, która nigdy nie mogła ujawnić się, ponieważ nawet w pierwszych chwilach małżeńskiego pożycia żona okazywała się zawsze chłodna i zamknięta w sobie.
Julia stanęła w drzwiach blada, z błyszczącymi oczyma i głosem, w którym przebijało się najwyższe zniecierpliwienie, oświadczyła:
– Proszę pana, już pół do ósmej.
Parent rzucił na zegar niespokojnym, zrezygnowanym spojrzeniem i szepnął: