- W empik go
Pan starosta: powieść z czasów Ks. Warszawskiego - ebook
Pan starosta: powieść z czasów Ks. Warszawskiego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 316 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I.
Pan starosta.
Już od godziny wyglądaj pan poruczriik z nai-więfeszem utęsfcniiematn za okno, już hyi trzy razy imaryaszowe karty na zwyczajną kabałę: tuz, król, kralka przełożył, w niecierpliwości wlazł na stołek i ipasunął indeks zegara naprzód, aby sobie czas oczekiwania skrócić; zawarczał zegar, cyknął i wybił cziwantą, a palna steroisty jeszcze widać nie byłoi
– Proszę ujiiżemie – rzekł do Antoniego kre-denczerza–żeby iegonność przynajmniej był poiwie dział, że tak nierychło wróci tobym był co podjadł na śniadande, a teraiz już nie warto, bobym soMe obiad zepsuł.
– Zapewne – odpowiedział Antoni ziewając, a ocucony z drzeroatiia, postąpi} do kcm-ina i drze:-wa ma ogień przyloźyt – lepiej było ipoto z jegomościa na polowainie jechać, jafc oto tak czekać nie jadłiszy.
– A któż się tam spodziewał, żeby dziś jegomość tak dtuigo iinłaif bawić… Pójdę ja naprzeciw-niego, to ira' się czals nie tak dtagi zdawać będzie.
Wdzia! na gfowę isiurkę i posumął się kti drziw-iom, wltem też trzasnął któś mocno przed bramą, zaArzypiały wrota, 'i jegamolść z wypogotdzoną twarzą za,jechat przede dwór.
– A co? Czyś waść czekał na mnie z obiadem? – rzekł do porucznika, który go witaf przed sienią. – Jeśli talk, toś isię dyable przegłodził, a próżno, próżniliteńko, bo ja iuż po obiedzie. Moispaniei, takim kontenit, takim wesół, jak gdyby mię kto na sto koni w.sadził.
– To zapewne polowanie dobrze powieść się muisiało? Anłoni 'idź też po.iedzenie – ws'zak prawida?
– E! co tam z polowatiiem! Pole ostre. Charty się podbiły, ledwo jednego kota usaczwaJem.
; Miałemci ja co lepszego., iak polowanie… No, zga-(łniii też waść, gdsie ja byłem po oibiedzie?
– U którego z sąsiadów. Albo ja wiem, w którą stronę jegomość jeździł?
– Ani go waść znasz, ani się spodziewasz, żeby coś tak poczciwego o parę granic od nas miesz-kafo.
Podczas tej roiztnowy, wszedł pan starosta do poifcoju, usiadł sobie przed kominem, a pan porucznik zabrał się do obiadu.
– Oj talk, mój mości poruczniku, ani się waść spodziewasz. Poczciwy chłopak, przysięgam Bogu!
Szlkoda, że mu fointumia nielelpiej usłużyła, daliibóg B
szkoda.
– Ale o (kimże to pan mówisz?
– Bo to, widzisz waść, trzeba ci rnzystko opo – B wiedzieć. Od goriziny wlokłem się z zagoma na zagon, z pola na pole, i ani jednego kota upatrzeć ni mogłem. Już mi s5ę też i przyikrzeć 'zaczęłO', tyl'kij l mię wstyd było ibez niczego wracać. Wtem wjechałem na Wolińskie pole: Tam nie polują – pomyśla łem sobie – zapewne tam który siedzi. Nie znam wpraiWidzie szlachcica, co tę wiosikę idzierżawą trzy ma, alle toć mię przecież nie zje, choćbym go i spo tkał. – Ledwo, żem to pomyślał, widzę, mości dobrodzieju, że wali (ku minie kłusem jakiś paniioz, a za nim doijeżdżacz z dwiema smyczami. A to charciarz – pamyślałeim sobie – to mu ta moja wizyta nie będzie.po myśli; ale nie wrypada umykać..– Gotuję się na replikę; aż tu mój panicz zdalöka zdejmuje czapkę, kłania się uprzejmie i rzeknie, jakby dawny znajomy: – A co, czy się poszczęściło po-lowainie? Jeśli asan dobrodziej pozwolisz, to mu będę służył do kompanii. – No proszę waścia, mój mości poruczniku, iak mię to nie miało, obligować? To rzadka iuź dzisiaii taka aitencya w młodziku. Pokłoniłem mu się pięknie, przepro-sitem za to, że… śmiem po iego polu jeździć, zapewniłem, żebym się' ani był ważył, gdybj'm był wiedział, że także jeSit' myśliwym. On zaś na to oświadczył mi: iżby był najszczęśliwszy, gdyby w czemkolwiek sąsiadom swoim mógł się przypodobać, że wie, z kim ma za szczyt mówienia i… uważasz waść, jak to było grze-czine – że bardzo jest kontent, iż znalazł sposobność zazinajomienia się ze mną.
– A… – odpowiedział pan porucznik, wstając stołu – terazem przecie ożył. I któź-to jest ten k grzeczny jegomość?
– Kto? Toćem waści powiedział: dzierżawca Drobnidkiego, August Zarycki, młody, poczciwy chłopak, który niedawno isfconczyl nauki, i nie mając swojego, zaczął na dzierżawie dorabiać się chleba, ale skrzętnie i poczciwie.
Więc to u niego jegomość się z obiadem spotkał?
– Hola, nie taik zaraz. Je.szcześmy diługo z sobą po polu jeździli, i mości dobrodzieju, gdyśmy się zagadali, pomknął zaijąc przed nim, ale to był gracz z graczy, panie; wodził psy szalenie, moja Loitka dala mu obrót – gdzie tam! jeszcze wysadził z pomiędzy wszystkich, ai dopiero za drugim obrotem schwycił go któryś. Ja byłem pewny, że mój Por-wisz, a on, że jego stika, i gdyśmy się o to certowali, ustąpił mi Wkrótce i pirzyanał prym… moim psom, a nawet doganjaczowi iswemu nie ohciał dać wiary, a to wszystko, żeby mnie cieszyć. Ja to dobrze poznałem, i było mi miło; bo to wszystko oznaczało niepospolitą atencyę z jego strony.
– Zapewne, zapewne.
– Po tym kocie chciałem iuż wracać do domn, ale że to dobra mila stąd i że właśnie już obiadowa güdziina iiastiiia, prosit mię tedy August, abym do iego d:om,u po myśliwsku zajechał i skromny go-padarski obiad przyjął. Co z dobrego serca oüa-rują, tego się nigdy nie odmawia, bo dziś szczera gośoilnność dyable rzaldka. Podobat mi się sąsiad i nie dałeim się prosić.' ' '
Pm porucznik ruszy! ramionami, kiwnąt głową, oparł się o ścianę przy kominie i zaczął zęby wykalać, jakby o niczem nie myslał.
– Bo żebyś to waść wiedział, mój i;;"sci po-rucziniku, co to za dziarski chłopak! Wi :'ystkOi u niego w domu przyzwoicie, ale bez zbytku, l;ez przesady. A oo najlepsze, owa staropolska gościnność i otwartość, per modum, jak to za naszych czr,-sów u każdego porządnego, szlachcica bywało, a nic tak,.Iak teraz, co to piękinemi słowami zbywają, i strzygą, i golą, i głaszczą, i drapią zarazem; co to Popstrzą tem i owem, mi po polsku, ni po francusku, ale Wie go licho po… jakiemu.
– Aiboż to jiogomość myśli, że u tego Augusta inaczej jest, niż u innych? Gdzie tam… wszystko to farbowane lisy; twarz układniejsza, lepszy spryt do pochlebiania, więicej nic.
– O! nie, mój mości iporuczniku, nłe, wiesz waść dawne przysłowie: in vino veritas. Była to prawda u tego chłopaka,.bo po trzecim i czwartym kidiszku… kiedy mu się policzki zarumieniły, zaczął się z całą szczerością serca przede mną wylewać z uczuciem.swojem. Trzeba go było widzieć: oczy..
iskir'zylj' ie, gdy z zaipalem o dawnych czasach mó-ttil… gd.' zaczqł nad próżnościi) i zbytkami dzisiejszej iiifodziież}' utyskiwać; sodyicz byfa w iego spojrzeniu, gdy mię za rękę ścisnął i proLsił, aibyim go-przyjął do swego towarzystwa i…pozwollił mu zasięgać wiadomości o dawliyoh dziejacli i ludziach, między którjmt ja przeżyłem, wakaniec dodał: – Ja porzuciłem – sitolicę nazaiwsze i postanowiłem w wiej-skiiem ustroniu pędzić moiie życie,.sipokojme i przy pracy, ut prisca gens mortaliiim. – Mości panie, na te słowa poiwstałcm, uściskałem go z całegoi serca i pefny kielich duszkiem za jegoi zdrowie wypiłem. Ut prisca gens mortalium! proszę waści, który to młodzik dziś ipowie?
– Zapewne, zaipewtne – odpowiedział pan po-rucrmlk ze złośliwym uśmiechem. – Ja iodtiiak myślę, że ten pan August szczwanj' lis i że ma w tom onś, iż tak jegomości w humor trafiać umiat.
– Ej do licha ciężkiego – zawołał starosta… iu;i-.'.wając się ze stołka – co – też to waść za złe maisz myśli o każdym; jabym choiat, żdby wszyscy ludzie dobri-mi byli, a kiedy w natłoku,i złych i głupich na iednego dobrego natrafię, to mi gn waść jesacze chcesz czernić.
– A czy mi to iegOmość nie tysiąc razy vo- wtórzył, że teraz mieimasz już talkich ludzi, iak przedtem, że teraz wszysicy tylkO'…
– Nulla regula… iak waść wiesz dobrze, a jeżeli kto godzien ekscapcyi, to zapewne on.
– Ale mój mości dobrodzieju, jakżeż możma poznać człowieka w kilku godzinach? Ja powtarzam: jeżeh on się jegamośoi umiał podobać, to dlatego, że ma w tem ooś i że frant.
– Ma w tem coś, ma w tem coś! I cóż taikie-go mieć może?
– Albo ja wiem? Ałeć się to – ftykryje z czaisem.
– Może dlatego, że ja bogaty i bezdzietny, a on niemajętny, więc mi już dla interesu pochlebia i (klienta chce grać rolę? Niemajętny, iwiesz waść, ale i nioubogi; nie ma siwego, ale ma dobrą dzierżawkę i dobrze się rzŁ dzi, a kto ma dobregoi forysia w głowie i oszczędną gospodanność, ten niczyjej laski nie potrzebuje.
– Od przybytku głowa nie boli.
– I ja myślę, żeby go nie zabolała, boby sobie umiał dać radę z tem, coby mu przybyło. Takiemu wartoby dobrze uczynić.
– Zapewne, niechże mu już jegomość co za pisze.za ten obiad, co mu ofiarował.
– Czemu nie? czemu nie? Możebym i nie eszył. Wiesz waść, że jak mi co zajedziie .1" wy, to ja koniecznie na swojem postawić mus a .iak mi się kto sprzcciiwiia, to jeszcze bardziej y swojem obstaję.
To rzekłszy, starosta zasiadł pwwtórme przed k 'iinineim i zaczął sobie starą dumkę nuoić, patr 'ni" iui ogień, który pogrzebaczem rozgariniat. Pan i rucziiiik poznał, że to nie była pora spoKObna, aby jegomości od przyjaznych ku innemn uczuć odwodzić i że mu trzeba hyfo zostawić czas do wysapaniia się; usiadł tedy przed istoilikiem i bez żadnej myśli: tuz, król, kralka układać 'zaczął.
II.
Pan porucznik.
Od dnia owego, jak pan porucziniik mawiaj „jniesz.częsineigo poilowania i obiadu”, zaszła niejaka scysya między pryncypałem a rezydentem. Starosta bowiem codziennie prawie przy 'zapadaniu dnia chodził po izbie dużami krokami, nucił sobie ulubioną dumkę pad nosem i milczał; ledwo, że kiedy niekiedy, siadając przed kaminikiöm, wyrzekł parę razy: – Oj tak, tak! – i uderzył przytem łakko tabakierką w kolano. A pan porucznik z swej strony stał oparty o mturek przy Ikominfe, patrzał się na ogień i pokręcał wolniuteńko wąsa, myśląc wiele, uważając jeszcze więcej, ale zawsze głębokie zachowując miilczenje.
– Jest w tem coś, jest w tem coś! – rzek? dosiebie samego gdy według zwyczaju tia noc do swojej izby powrócił, a na wzór starosty, dużemi kroka-f"' po niej chodzić zaczął.
2e przy.tej przechadzce wiele umyślił i działać przedsięwziął, to… się inaząiuitrz dkazało.
Wstawszy iprzededntem, ubrał isiię po myśliiW- skii w kurtkę z łiSaini i baty sakowe, przowiesiif na się torbę i trąbkę i wyszedł dO' przedpolłoju, oznajmując ludziom, że na dni parę odchodzi na polowanie. Lecz Amfoini wyMeraił się właśnie z kawą do jegomości, więc nie wypadało odejść bez poiżegnania.
Wchodząc do pokoju starosity, zastał go siedzącego u kantorka, gdzie wszystkie papiery swoje chował, i tak zajętego, iż nie zważał wcale na wejście j pana rezydenta. Zaostrzyła si'ę ciekawość i tak już niaspokojnego poruczinika; podnosząc się meicO' na palcach za Antolnim, spojrzał na kantorek i spor-stregl, że jegoimość rozmyślał nad wieidferoć iuż odmienianym i poprawianym kodycylem, którego powierzchowny format dobrze był patrzącemu znajomy. To dosfrzeżanie potwierdziło ge w podejrzeniu i tembardziej do rychłego wyfcoinaniiia aatrtiani i'tonilto.
– Dzień dolbry jegomościa czy dobrze się spa- i": – rzek! z owym głosem i z ową miną wprawnego w obłudzie szerwierza.
– Dobry dzień – odpowiedział nieco przelęik-nicny starosta, chowając dosyć niezręcznie kodycyl pomiędzy papiery, zdiął lichtarz z umbrelką z kantorka, który zamknąwszy, do przygotowanego przed kominem śniadania zasiadł. – Cóż-to? – rzek! dalej, spojrzawszy na porucznika – waść się pono na polowanie wybierasz, a tam zda mi się, wiatr na dworze, to źle będzie z ogary.
– Prosit miię cześniik zeszłego tygodmia, żebym go na parę dini nawiedził, i ja się też dzisiaj do niego wybrałem.
– Jakto, na piechotę?
– Siwosz imJ okulał, a nie chcę też jegomości koni próżno trudlnić.
– I co zaś waść za ceremolnie robisz… Hej, zaprzrjżcie (do bryczki, a…
– Nie, nie, dziiękuaę uniżenie, potrzebuję agitacyi, ta milka to Isię przejdzie, iak mic.
– Cihyba że tak, boć rozumiem, żebyś waść przecież sam sobie kazał zaprządz, gdybyś chciał. Czy waść weźmiesz strzelca z sobą?
– Nie, ja talk sam pójdę, bo nie wiem jaszcze, czy dziś, czy ju.tro zapolujemy.
1 skłoniwszy się stanoście, wyszedł zawdzie-wając dubeltówkę na rami.
Poszedł ku wsi, iak droga do pana cześnika prowadziła, lecz doszedłszy do stodół, zakręcił w lewo i obrócił kroki ku Zalesiu do pani kasztelanowej, siostry rodzonej pana starosty, oglądając, czy kto nie widział jego obrotiu.
Dwie mile pochodu nie zastraszały bynajmniej wprawinego do wędrówki poruczrtika; hyl to dla Tiiego zwxzajny spacer, gdy szfo o to… aiby niepo-strzeżcny wyprawę jaką w okolicę zrobi!, bądź to dia zaniesieniia ważnej dla którego z obywateli nowiny, bądź też dla ułatwienia obiegu jakiej plotki między damamij, ibądź też dla zejścia się z dobranymi przyjaciotmi na Braitlę luiladlią w pobliaszem miasteczku. Tym razem nader lekką mu się zdała podróż, bo ważne miał zamiary do – wypetnienia, a tych pomyślny skutek zależał od widiania się pani kaszielanowej.
Zatrwożony zbytnim afektem.starosty dla Au- i gusta, lękał się o upadek własnego kredytu, i sądząc po sobie o tym niłodzieńcu, widział w nim konkurenta do miejsca, które on od lat dziesięciiu wyłącznie piastował. Poznał, że w otwartem polu nic ze starostą począć nie można było i 'wymyśJU podstęp wojenny, ażeby zapobiedz wykonaniu zamiarów, których isię obawiaił. Wiedział lOn dobrze, że pani kasztelanowa, jako najbliższa starosty sukcesorka, czujny dozór nad w.szelkiemi czynnościami jago prowa-daiłri, i aby tem pewniejszym był swego, umiał ią sobie zjednać przez to, że.ietj swoje usługi, jako szpieg domowy, ofiarował; bo tym sposobem fa-tviej mu było i zapiis jaki zyskać i certum Quantum ruchomości sobie przy śmierci starosty zabezpieczyć, niż gdyby, otwartą z inią tocząc wojnę, iei pode.irz!ivośd miał być przedmiotem. Do niej umyślił się udać, aby przez zręczne podszepty tak dałece ią pddburzyć, iżby dna wcześnie nad zerwaniem wszelkich związków starosty z Augustem pracować zaczęła.
Pani kasztelanowa wstała była, przeciwko zwyczajowi, około godziny ósmej z rana i sama udała się do garderoby, aby dObyć z kufra dawno iuż nieużywanej taty srebrnej i imbryka do jierbaty; bo miała rzadkiego i nalder znakomitego gościa u sie bie, painią hrabinę L…, która przejeżdżając do War szawy, wolata we dworze, miż w niewygodnej karczmie nocolwać, i jako niby do dawnej a szczerej przyjaciółki zajechała.
Ta wizyta była dla kasztelanowej z rodzaju tych, na które się w ustroniu ramionami rusza i twairz krzywi, a które się na jaw z największą uprzejmością przyjmuje; co się potem o niej dtugo każdemiu przybywającemu z niechcenia opowiada i przy której wszystko, co tylko najlepszego, musi wejść na stół i na osoibę gospodyni, córki i dworu, Wie dJa uczczenia przyjmowainych gości, ale dla po- kazainia przecie, że i my żyć umiemy.
Po strawieniu godzin}' przed gotoiwallinią, częścią na powzięciu decyzyi względem rannego negliżu, któryby byt bogatym, a nienadto strojnym, świe żym a niby codziieinym, częścią na przymierzaniu i oidrzMoaniu czepków i szlafroków, ka z ,ata pani ka sztelanowa przy .iść Waleryi. aby obejrzeć całą jej postawę i powtórzyć lekcyę modnego tonu. Ośmjia- stole6nie dziiewczę miało włosy na dwa warkocze splecioine i bez loków za uszy zaczesane, i dzisiaj, iako i w kaiżdej podobnej nadzwyczajnej okazyi, a zwłaszcza pod niebytność wiarogodnych świadków, pięitnaście lat tylko liczyć miało. Od nici przeszła skrzętna gospodyni do przedpokoju i od była rcavizye liberyi. do której dokompletowania przybył, w postaici kaineTjinera. wysłużony krcden-
Pan starosta.
ccrz wiebaszczyka 'jegoniiości, aż z driigi'wsi… gdzie na stare lata nadanie siobJe gi-unta poisiadat, pod wa-runikiiiam figiiiirowamia niekiedy, za poprzednietm uwia-dcmieniem; tudzież gajoiwy, w 'Wypłowiałą, zieloiną liiberyę iirzybrainy… który tyJiko półmiiski mfcil przynosić i do tego dosyć zreoziności posiadał.
IVfajac już wszystko gotowe do wystąpienia, udała się wraz z córką do bawiialnego pokoju, gdzie miała czekać na panią łiraibinę, która raczyła oświad- czyć wczoraj, iż dla ugadainja się z dobrą przyjaciółką, razem z nią śniadaniie hrać będzie.
Po półgodzininem przes-zto oiczekiiwaniu, otworzyły się drzwi szeroko i weszła, przecliylając się z iednei na drugą s:tronę, painii hrabina z cierpiącym uśmiectiam na twarzy, przywitała słodziutefiko i matkę i córkę, a poprawiając przeki 'lustrem włosy, narzekała na słabość, na ból głowy i okropne spa- 7-ivy, których świeży rumieniec 'najlepszym by't dowodem. Za jej przykładem, zaraiz i panią kasztelan nc,'ę głowa zabolała, dostała Sizumu w uszach i była bardzo cierpiącą, zwłaszcza, że nigdy sypi 'ac nie micgta.
– Mais la cliarmante eniunt ma sp 'Ojrzemie zdrowia – rzekła pani hrabim'a, patrząc na s:zal swój, który siadając, zręcanie drapoiwała na' sobie.
– O, mon dien, non! – odpowiedziała pani kasztel :i .nci va – om taka skłonna do fluksyi.
Od słabości przeszła rozmowa do pogody, od pogody d '0' strojów, i w tej ważnej ma't'eryi bardzo się żwawo przy herbacie toczyła, gdy z trzaskiem otworzone drzwi olazaty zamaszystą figurę pana porucznika, który nie zważał na liiberyi napomnienia i złożywszy tyliko strzelbę i torbę w przedpokoju, wszedł w swoim myśliwskim istroju do bawialnego pokoju. Krzyknęły damy przelęknione, pani hrabina aż się cofnęła na kanapie, a pani kasztelanowa zarumieniła się od ucha do ucha.
– Przepraszam moje panie, że tak po prostu wcliodzę – rzekł pan porucznik, nie tracąc bynajmniej fantazyi i pocałował wszystkie trzy z kolei w ręlkę, z wielkiem zadziwiemem pani hrabiny, która nieznacznie 'Chustką rękę obtarła – ale kto tak, jak ja, dwie mile już piechotą zrobił, ten potrzebuje odpoczynku i zasiłku.
To rzekłszy, wziąt parę grzanek z talerza i usiadł z drugiej stromy stołu.
Pani ka'sztelainowa korzystała 'z chwili, przez niego jedzeniem zajętej, aby się użalić pocichu przed panią hrabiną na tę nieprzyjemność wiejskiego pożycia, że każdą figurę trzeba bez meldowania przyjąć, Ł adefinowała w dwóah słowach nowo przybyłego gościa, wymawiając się z tego, iż go musi cierpieć, ponieważ to jest przyjaciel od serca jej brata.
– Pan starosta najniższe.ukłony zasyła acani dobrodziejce i swojej kochanej Walerci – rzekł porucznik głośno.
Zarumieniła się panienka, skrzywiła hrabina, a pani kasztelanowa grała rolę, jak mogła.
Trzeba było przeiwać rozmowę o pogodzie, o której pan porucznik, jako piechotny podróżny. Ie piej mogł sądzić od dam. Lecz po jej skończeniu oświadczyła paini liraliina, że na nią już będzie czas oidjeżdżać; lotej dał znać, że wszystko gotoiwe, pamii kasztelanowa prosita, aby przynajmniej na ahiad została i zaWiinała ją, ażeby się ma drugi raz.na dłuższy czas wybrała; nakoiniec po panu tuzinach ma cfiere, ma honne i po uściskaniu równie szczerem, jak słowa, wsiadła przecież 'najukochańsza przyjaciółka, wracając wolność catomu domowi, inaczej dila niej nastrojonemu.
– Jużeś mi też acan dzisiaj taMego wstydu narobił, mój panie p'orucz,niku – rzekła kasztelanowa, wróciwszy do pokoju.
– A to czem, proszę pami dobrodziejki?
– Jakże można było przy hraibioiie tak wchodzić nie meldowany?
– Moj.a mości dobrodziejko! dawno to już miną! czas, kiedym ja się meldował i ponoi już nigdy riie powróci. Aie mniejsza o to, bom tu nie bez kozery przjrszed}, i czy z etykietą, czy bez etykiety, zawsze iako dobry – sługa pani, przybyłem z interesem i z raportem.
– Cóż tam takiego, mój poruczniku? Siadajże, proszę cię.
– Jejmość dobrodziejka znasz moją przychylność do całego iei domu; wiesz dobrze, jak dalece jestem do pana starosty przywiązany i że nie trzeba siiniejszych pobudek iak te, które we mnie szacunek i umiłowanie jej familii wizbudza, ażeby mię nakłonić do zwierzania się oanj dobrodaiejioe, jako siostrze rodzonej mego przyiaciela i dobroczyńcy, w tem wszystkiem, cokolwiek się doibra iaimilii całej tyczy.
– Znam to dobrze i cenię twoią uczynność… Ale cóż takiego mi powiesz?
– Ja, jako najszczerszy przyjaciel tego zacnego domu, ubolewałbym mocno nad wszelkiem osłaibieiniem związku lub zerwaniem dobrej kotmitj'-wy między państwem, a tembardziej sądzę po-winnośeią moją ostrzedz wcześnie acanią dobrodziejkę o wszelkiem zdarzeniu, któreby zagrażać miogło rozerwaniem lub przejściem w Obce ręce maiątku familijnego, którego wacpan! dobrodziejka i godna jej córka jedynemi jesteście dz:edziczkanii.
– Jalkto? Alboż mój brat jakie głupstwo zifo-bić zamyśla? Czy aby nie jakie małżeństwo niespodziewane?
– 'O nie, tego się pani nigdy obawiać nie po winnaś, pan starosta zanadto ceni swoją wolność, zanadto źle sądzi o kobietach, ażeby się kiedykolwiek miał ożenić. Ale…
Przytem HSz t ramionami, roztworzył ręce.
– I cóż takiego? Gadajże acan!
– Pani dobrodziejka wie dobrze, że od lat dziesięciu ja sam tylko pracowałem nad utrzymaniem tego majątku, któryby dobroczynna hojność, a raczej łatwowierność pana starosty dawno iuż strwoniita. Ja, jako się rzekło, przez afekt szczególny dia domu pań.skiego, miettstanoie nad godniin brafem acani dobroidziejki pracuję, aby oiddiailić od
I
iugo wszelkie zamiary dobroczynnych zapisów loztrwoniienia majarkii do państwa maJeżącego, ale gdy ja nie będę… to…
– …Jakto, czyście się pog'niew.al,i? Czy acan porzucssz 'dom mego brata?
– Nie, bynaiimroej, ja tego nie mówię, moja przyjaźń zanadto jest mocna, ażebym mógj się oddalić od iniego; ale ieśli kto iminy opanuje jego łatwowierne serce, jeśli ja, zbyt już dCugo siedzący, spowszednieję, wtenczas przymwszoiny będę ustąjiić mieiisca, bo mnie tyiko przyjaźń i ufność we mnie po-, kJadana do godnej osoby jego przywiązuje, a sko-rabym te postraidat…
– I któż taki może acanu choieć szkodzić?
– Mnie szkodzić?…. Tego Ja się mie obawiam, faimjlii państwa, miiamowicie acani dobnodziejoe
Wiele to szkodzić może, gdybyim ja miaJ dom pana starosty porzucić, a kto inny…
– Ale któż jest ten inny?
Tu wiszedl pan porucznik – w szczegółowy opis poznania się starosty z Augustem, odmalował jego charakter talk, jak o nim sądził, zaczynając za każdem szkalowaniem od tych wyrazów: Jo może być bardzo zacny człowiek, ale…, i skończył na wnioskach.swoich, jż mu starosta znaczny jaki zapis uczynić zamyśla, o czem tem mocniej byt przekonany, iż dziś ieszcze w jego ręku testament widział.
Przestraszona kasztelanowa najsłodszych słów diu zjednania sdbie poirucznika dobierała i zasięgała i,go rady… coby uczynić wypadało, z ośiadc,.-„ieffl, iż bez wahania wypaW wszystko, eoM,iek on żądać będzie.
Stameto więc, że pani kasztelanowa pawiana „iebawriie oddać w'iizyte bratu swemu, że mu nic nie wsponini o bytności porucznika u siebie, i że, dając za powód do nawiedzenia troskliwość o zdrowie iego, wraz z córiką najwiiębsze aitencye czynić mu będzie i 'Przy zidarzionej sposobności, zręcznie go odwodzić od ściślejszej z Augustem przyjaźni. Pan po-rucziniik zaś miat wrócić nazajutrz do domu i dalsze piostrzezen'ia czynić.
III.