- W empik go
Pani Orzelska. Tom 2: Obraz z domowego życia Polaków w pierwszej połowie XVIII wieku - ebook
Pani Orzelska. Tom 2: Obraz z domowego życia Polaków w pierwszej połowie XVIII wieku - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 296 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cenzor: Niezabitowski
Przy kościele ś. Piotra wznosi się wspaniały gmach, przez Zygmunta III dla towarzystwa Jezusowego wzniesiony: – na dziedzińcu tego gmachu niezwykły ruch panuje. Kręcą się w czarnych sutannach laiki, a liczna służba jezuickiego zgromadzenia w milczeniu rozkazy ich wypełnia. Przed bramą dziedzińca, i przy głównym wchodzie do gmachu stoją dragani prymasa, przepuszczając tylko karoce, z których w różnobarwne wystrojeni kaftany, w niedźwiedzich ciapkach hajducy, niedźwiedziem! barkami wysadzają ich mość panów świeckich i duchownych, przybywających powitać jego eminencyą… kardynała Radziejowskiego. Sa wschodach wysłanych kobiercami stoją także dragani mnichowskiej postawy: szereg zaś wystrojonych pokoi na przyjęcie księcia kościoła, zajmują albo jezuiccy klerycy, to prałaci, to przełożeni rozmaitych klasztorów; a pomimo zebrania tak wielkiej liczby osób, zaledwie cichy szmer przerywa jednostajne milczenie. W przedsionku razem z gwardyanami żebraczych zakonów, oczekuje na biskupa krakowskiego dwóch ludzi, za protekcyą którego mają nadzieję być przedstawieni prymasowi. Wybladłe lica, ascetyczna postać i czarny zaniedbany ubior, nadawały im cechę duchownych; byli to wszakże bakałaże akademii krakowskiej, którzy odczytując łaciński panagiryk we floresy ustrojony, przygotowują się na powitanie kardynała, pragną wyżebrać jakąkolwiek łaskę, protekcyą przeciw ciągłym napadom, zawziętych swych nieprzyjacioł braci w Jezusie.
Będąż tyle szczęśliwi, nie ulęknąż się, świetności, blasku otaczającego księcia kościoła? A jeżeli ufność w swe prawa, przywileje, usta im rozwiąże, czyż zasłonę gabinetu prymasa uchyli bedel w pąsowej rokiecie, z laską w ręku straż trzymający, który zostaje pod rozkazami rektora jezuickiego. Przecież senatorowie znajdujący się obecnie wmieście, co albo pozorna przyjaźń, lub widoki stronnictwa łączyły ich z kardynałem Radziejowskim, muszą udawać się do oddzielnej sali, gdzie z godnością poziewając, czekają aż rektorowi spodoba się zawiadomić sekretarza kardynalskiego, który sam jeden ma prawo, przypuścić ich do łaski oglądania oblicza prymasa.
W owem nareszcie sanctuarium, gdzie aksamitne firanki złotem lamowane, słabe tylko światło z okna przepuszczały, gdzie ten tłum zebranych osób… w różnokolorowych habitach lub ubiorach, niecierpliwe a zarazem ciekawe spojrzenia posyła, na adamaszkiem wybitem krześle, siedział prymas razem kardynał Radziejowski. Któż, jeżeli nie jeden Przebendowski sekretarz i faktotum prymasa mógłby powiedzieć, czy w tej łysej czaszce, w której jedno oko błyszczy ruchliwie, więcej myśl duchowna, lub rozległe widoki doczesnych interesów przeważają. Kto umiałby wyczytać z wyschłego oblicza, w karmazynowy płaszczyk otulonej postaci, prowdziwy stan duszy. Wszakże częstokroć blask zewnętrzny i wielkość niknie, skoro się zbliżymy do osoby, którą traf lub stosunki rodzinne postawiły na widowni świata; bo z tego olbrzyma, zostaje tylko pospolity człowiek.
W chwili kiedy poglądamy na oblicze Radziejowskiego, chcąc przez zmarszczkami pobruzdowaną powlokę ciała, zajrzeć w wnętrze jego ducha, odgadnąć męża na którego kraj i Europa oczy swe zwróciła; przy stoliku purpurą nakrytym stoi powiernik i sekretarz kardynała Przebendowski. Człowiek ten urodzeniem, nauką i zdolnościami wsparty, mógłby sięgać po najwyższe dostojeństwa w hierarchii kościelnej? okryć się godnością biskupa; on poprzestaje na dochodach kilku bogatych opactw, na sekretarstwie. I cóżby natem zyskał? ograniczoną jedną dyecezyą władzę, blask zewnętrzny, którym pogardza, on ma więcej bo wpływ na kraj cały. Do godności prymasa, musiałby przez czas i zastępy możnych dobijać się, on skraca drogę, Radziejowski nosi tytuł, a on jest prymasem. Przebendowski idąc po zwykłym gościńcu, musiałby się kłaniać i prosić, on woli żeby to jemu czyniono–brać urzędy, on woli je rozdawać, przed nim ugina się wszystko, nawet rektor Jezuitów. On myśli o swej rodzinie.
Tych dwóch ludzi, wiąże silne ogniwo wzajemnej potrzeby; razem wzięci stanowią dopiero całość: a jeśli potomność za rzuca jakie błędy kardynałowi, to tylko on sam jest winnym–Przebendowski zapewnie na nie niewpływał.
Trzymanie w oczekiwaniu tego tłumu osób znaczeniem i godnościami odzianych z natchnienia Przebendowskiego pochodzi, licząc to na karb powagi i utrzymania prawie książęcego majestatu. Obojętny na czekających, bierze zwitki papierów z objaśnieniami przygotowane, i czyta je kardynałowi.
– 00. Jezuici z P…….proszą o zamknięcie sąsiedniej szkoły, i o wyjednanie odpustu w 2gą niedzielę po świętach wielkanocnych; gdzie spodziewają się wielkiego konkursu pobożnych.
– Opisy wypędzania czartów z opętanych.
Papiery te odłożył na bok z niesmakiem, a wziął inne z cyfrą v: f: (vota fidelium).
– Zapis szlachetnie urodzonego j: p: starosty kruszwickiego na kapitularz w Gnieźnie. Darowizna domu w Toruniu, o który się dyssydencka rodzina upomina.
– Nędzne legata. Mruknął sekretarz odkładając je na bok.
– O tempora! gdzież owi pobożni Duninowie, Zygmuntowie, co nie litowali for tuny dla przyspożenia chwały bożej–rzekł z westchnieniem Radziejowski.
Regens, bo go tak słusznie kardynał nazywał, wziął inną paczkę i powiedział:
– Quod homines, tot tempores–i dalej czytał:
– Listy z Rzymu i z zagranicy.
– Jest tam który z Wersalu–pyta ciekawie prymas.
– Nie ma, lecz jest z Brandeburgii od dobrego naszego przyjaciela i znajomego waszej eminencyi.
– Przeczytaj mój regiensie.
Regens odczytał list następującej treści: «Zamierzyliście powołać na tron księcia z krwi Burbonów. Zamiar ten nie może doznać przeszkód w Paryżu, gdzie o ile mi wiadomo nie żałują zachodu i złota, ale w waszym domu. Znajduje się tam wielu stronników Augusta elektora saskiego, a nawet i brandeburskiego. Między innemi pan
M……. podkomorzy i hr. Konigsmark. Przez tę mianowicie kobietę, która ma rozległe stosunki, wasi panowie porozumiewają się z zagranicą. Strzeżcie się jej, bo ta prawdziwa powiernica węża kusiciela, może wam wiele złego wyrządzić.
– A przez Boga, jeszcze ta Konigsmarkowna–zawołał Radziejowski.
– Taż sama wasza eminencya, odpowiedział obojętnie sekretarz.
– Sprawczyni, kauzatorka niefortunnego losu mojej siostrzenicy?
– Drugiej Konigsmarkowny nie znam, a więc taż sama: powtórzył Przebendowski i dodał. Wszakże uprzedzałem waszą eminencyą, iż pozbawiwszy lwa szponów, należało toż samo uczynić i z jego towarzyszką.
– Nierozumiem cię, mówisz zawsze pod figurami, retorycznie.
Sekretarz uśmiechnął się złośliwie, stulił ramionami, i niby zatopiony w przeglądaniu nadeszłych listów, nic nie odrzekł wpatrującemu się weń z niecierpliwością prymasowi, który zawołał:
– Ależ ta Konigsmarkowna?…
– Była powiernicą węża, którego dla pomszczenia księżny Teszen wasza eminencya wypędziłaś z rajd. Trzeba było i z nią toż samo uczynić.
– Mój retorze teraz cię pojmuję, ale przez Boga, chcesz abym jak książe Borgia wojował z kobietą? małoż mam groźniejszych przeciwników do pokonania? Tu Szwed ze Stanisławem, tam dwóch elektorów; Iud we mnie pokłada nadzieje, a wszystkich oczy na mnie są zwrócone.
– Kopernik poruszył cały świat będąc tylko kanonikiem, wasza eminencya jest kardynałem i prymasem. Powiedział Przebendowski, nieodrywając oczu od pisma, które zdawał się głęboko rozważać.
Radziejowski rzucił badawcze spojrzenie na swego doradcę, ale jego twarz była zimna, obojętna jak zwykle, i nie mogąc z niej nic wyśledzić zawołał:
– Cóż więc radzisz mi uczynić, dla usunięcia Konigsmarkowny, co ośmiela się pod moim bokiem knuć tajemne intrygi, chce zrujnować moie zamiary, dążące jak wiesz do dobra powszedniego.
Przebendowski spojrzał ukosem na Prymasa, ukłonił się głęboko i odrzekł. Zapewne, z kobietą trudno wojować.
– No no, tyś mój najlepszy kousultor, ty to jak się wyraziłeś, umiałeś pozbawić lwa jego pazurów, nie opuścisz mnie i w tej cyrkumstancyi: boć tu nie idzie o Kónigsmarkownę, ale o dwór paryzki, o księcia de Conti, o moją nareszcie sprawę.
– Toż książe i kardynał żąda pomocy od swego pokornego sługi–Powiedział poufnik Radziejowskiego oschłym lecz zarazem uniżonym tonem.
Po tej przymówce na twarzy kardynała malował się źle utajony gniew i pomięszanie. Radziejowski czuł, że bez pomocy tego człowieka, kroku nie śmie uczynić, jednem skinieniem chętnie by go zgniótł, bo wyższość w podwładnym zwykle jest niecierpiana; lecz w tej chwili, ważyły się losy korony: kiedy chodziło, kto w polsce ma panować, czy Leszczyński, czy Radziejowski pod imieniem księcia de Conti, którego chciał na tronie posadzić. Kardynał więc potłumił urazę, jak to już nieraz uczynić był przymuszony, a osłoniwszy twarz serdecznym przyjaznym uśmiechem; odezwał się do swego regensa.
– Wiem, że Przebendowski nie zdradzi dobrej sprawy. Idź przeto i działaj jak ci twe światło, uznanie wskazuje.
Sekretarz niby zatopiony w czytaniu, z politowaniem spojrzał na kardynała, a podając mu od niechcenia papier który rozważał, rzekł:
– Przeto wasza eminencya zupełnie się na mnie spuszcza w sprawie Konigsmar-kowny.
– Najzupełniej.
– Raczy więc podpisać ten mandat.
Kardynał pochwycił za pióro, i bez odczytania tego, co mu jego zaufaniec podsunął, podpisał; poczem rzekł:
– Czy nie wypadałoby teraz pomówić z tymi panami, co od dwóch godzin zalegają moje pokoje, przecież ich głosy ważne są na elekcyi.
Regens kiwnął głową na znak potwierdzenia,
– Dobrze, więc idę: ja zajmę się swojem, a ty swojem–ciągnął dalej prymas, prostując się i przybierając jak można najdumniejszą rozkazującą postawę.
Sekretarz patrzał za odchodzącym zwolna i poważnie kardynałem, a jego wzrok zdawał się mówić:
Otoż to godny następca Gamrata, obadwaj do siebie podobni, z tą różnicą, że tamtego nieudolność jemu samemu szkodziła, a tego potomność kląć może.
I w rzeczy samej jak wyrzekł Radziejowski, tak starał się dosłownie wypełnić przepisaną sobie rolę, to jest czczym blaskiem, udaną przychylnością zjednać oczekujące nań tłumy. Za przebyciem oddzielającej go zasłony, kilkadziesiąt osób poważnych wiekiem, urodzeniem, godnościami, schyliło głowy na widok prymasa, ciche rozmowy ustały, tylko wyrazy jego eminencya z ust do ust przelatywały, aż się obiły o ostatnie krańce przedsionku, gdzie
– Więc dla niego posażne starostwo, dla synów inne urzędy.
– Deputat sandomirski, ciągnął sekretarz znacząc przy każdym nazwisku wymienionego senatora lub urzędnika, to jest: kładąc krzyże przy tych, co za swe głosy na przyszłej elekcyi mieli otrzymać honory, dostojeństwa, kółka z wyrażeniem summy, którzy swój wolny głos mieli do sprzedania. A takich nie Wały był poczet; bo w końcu, kiedy Przebendowski całą listę odczytał, a Beniamin dostarczył szczegółowych o każdym wiadomości, odbierając papier z rąk sekretarza zawołał z podziwieniem.
– Wielebny panie, toć tu same kółka widzę?!…
– Nie wiesz o tem Beniaminie, że fortuna kołem się toczy. W innych krajach mają lwy, słonie, złote runa, i różne honorowe znaki, na wynagrodzenie pewnych zasług, u nas panem bene merentium są pieniądze. Każdy chce się zbogacić kosztem cudzym, a co to z tego będzie.
– Boże nie daj nam doczekać tego – powiedział stary Izraelita.
– A teraz policz Beniaminie ile ci trzeba zapłacić, aby utrzymać na tronie polskim księcia francuzkiego.
Żyd zaczął szeptać po swojemu, poglądając na papier trzymany w ręku, a sekretarz Radziejowskiego liczył oddzielnie i policzywszy, rzekł:
– Dwa miliony pięćkroć osiemdziesiąt.
– Pięć tysięcy – dokończył Izraelita, summa nie mała.
– Nie wielka, zważając że za tę cenę kupuje się koronę tak obszernego królestwa. A będziesz ją mogł zapłacić?–spytał sekretarz.
– Znalazłoby się i więcej na usługi prymasa, tem bardziej że ją książe Conti ma powrócić. Jest to jedyna pociecha, iż pieniądze te francuz wniesie nam do kraju, inaczej choćbym wiedział że drugie tyle zarobię na tym interesie.
– Nie dałbyś ani grosza–odrzekł z uśmiechem Przebendowski.
– Nie inaczej przewielebny panie.
– No, za daleko posuwasz swój rozum choć wiemy z kądinąd, że łza nieszczęśliwych nie skropiła twoich dostatków. Nabyłeś ich uczciwie,z czem się nie wielu z twoich "współwyznawców pochlubić może.
Na tę pochwałę sprawiedliwie wyrzeczoną przez usta sekretarza Radziejowskiego, w oczach starego Beniamina błysła łza wdzięczności i dumy, której mu nikt przeganiać nie powinien. Tymczasem regens ciągnął dalej.
– Oto listy do tych panów, którym masz uczynić obietnice, lub wypłacić wskazane na tym papierze summy: spodziewam się a raczej jestem pewny, że dopełnisz polecenia spiesznie i ze znaną zręcznością. Nakoniec nie potrzebuję ci zalecać tajemnicy, zwłaszcza przed podkomorzym, który niby działając we wspólnym interesie, ogromnych summ zażąda od ciebie.
– Abym je rzucił między stronników
Augusta, lub co gorzej użył dla zjednania partyi dla niego.
– Zkądże domyślasz się tego–zapytał badawczo regens.
– Nie domyślani się, lecz mam niejaką pewność. Interesa handlowe, znaglają mnie do utrzymania ciągłej korrespondencyi z kupcami zagranicznemi mojego wyznania. W tych dniach otrzymałem z Prus i Saksonii ostrzeżenie, aby nie ufać p. M……
który knuje jakieś intrygi, wbrew życzeń jego eminencyi kardynała.
– Wiem o tem Beniaminie–rzekł obojętnie sekretarz, i potrafimy temu przeszkodzić, ten oto mandat popsuje szyki podkomorzemu i jego wspólniczce Konigsmarkownie.
Teraz nie pozostaje mi, jak przypomnieć się waszej wielebności o list do konsula krakowskiego, w interesie nieszczęśliwej dziewczyny, której tylko trzy dni pozostaje na tym świecie–powiedział żyd zabierając się do odejścia.
– Oto jest, po drodze wstąpisz do księ sny de Teszen której wręczysz to pismo: lepiej będzie że ona zajmie się nieszczęśliwą, jako ta co i dziś jeszcze zajmuje się losem Augusta, niż książe kardynał, który go z tronu usunął. Zrozumiałeś mnie Beniaminie–powiedział Regens oddawszy mu dwa pisma.
Staremu Izraelicie zaiskrzyły się oczy z radości, gdyż cel jego życzeń nadspodziewanie osiągnięty został. Chciał bowiem ocalić Anne swoją wybawicielkę, wypłacić dług wdzięczności, i zarazem w ważnem zleceniu widzieć się z księżną, do której niemiał przystępu. Schował więc pisma i pobiegł do mieszkania księżny Teszen, unosząc z sobą miłą nadzieję, że los Anny Za tak potężnym wpływem zmieniony zostanie.
Uprzedźmy starego Beniamima, do jego mieszkania przy Kazimierzu, który chociaż żwawo laską się podpiera, chcąc przyspieszyć kroku aby rychlej dopełnił zlecenia i własnym życzeniom dogodził, wszelako wiek i poniesione w życiu nie małe trudy, podróż żyda opóźniają.
W kamienicy w rynku żydowskiej dzielnicy stojącej, która sród brudnych, gankami najeżonych domów, czystością, a co więcej bogatemi sklepami się odznaczała, w komnacie, gdzie tylko córce Beniamina wolno było przebywać, dwie osoby się znajdowały. Skromna to była izdebka: dwa łóżka za firankami t tureckiego adamaszku, we środku stół, na nim rozłożona biblia tłumaczenia Wójka kilka prostych stołków, oto wszystkie sprzęty zapełniające komnatę. Przychodzień i do tego katolik z wielkiem podziwieniem, nie ujrzałby na drzwiach przybitego za szkłem napisu, ani porozrzucanej w nieładzie pościeli, owych brudów, które polscy żydzi niejako polubili: wszędzie czystość i porządek, a razem wyrzeczenie się przesądów panowało.
W komnacie tej jak wspomnieliśmy dwie osoby się znajdowały: to jest młoda Rachel córka Beniamina, która w tej chwili przyniosła młodemu jak się zdaje żydkowi, kompletny ubiór giermka, z kolorami i herbami księżny Teszen. Twierdzenie nasze co do osoby młodzieńca i jego pochodzenia powinnoby być niewątpliwem: albowiem czarna kapota i sobolowa czapka jaką zwy kie Izraelici używali, jego posiać osłaniały. Po złożeniu przyniesionego ubioru, Rachel ukłoniła siężydkowi, i wyszedłszy z komnaty zamknęła ją skwapliwie.
Teraz młodzieniec, wyjął ukryły za pasem sztylet, i parę dubeltow) ch pistoletów; położył je w blizkości, a potem zrzucił z siebie żydowski ubiór, który zdawał się krępować jego ruch swobodny. Następnie zręcznie i szybko przywdział szaty giermka, ukrył za kaftanem pistolety, zatknął za pas sztylet, i tak ustrojony przejrzał się w zwierciedle. Zdawało się że był zadowolony ze swej postawy i ubioru, bo lekki uśmiech przebiegł po jego ustach. I prawdziwie, mimo przewagi jakie giermkowskie szaty miały nad odzieżą żydowską, przypatrzywszy się teraz młodzieńcowi, ujrzelibyśmy szlachetność ze skromnością, której pierwej pod czarną kapotą dopatrzyć nie mogliśmy.
Skoro już zaimprowizowany giermek ukończył swoją gotowalnią, dał znak, a Rachel znowu odsunęła rygle i wbiegłszy, zawołała z zadziwieniem:
– O teraz pan hrabia wygląda jakby prosto z dworu jejmość księżny powrócił.
– Uważasz piękna Rachel, że mi lepiej w tym stroju, powiedział giermek, którego córka Beniamina hrabią nazwała.
– Nie tyiko lepiej mości hrabio, ale chociaż nic znam pańskich komnat, przecież wiem że nie jedna księżna pochlubiłaby się takim dworzaninem.
– Pochlebiasz Rachel,–zawołał młodzieniec chcąc pochwycić żydówkę, dla wyciśnienia na jej śnieżnych licach dworskiego całusa.
– Mości hrabio–krzyknąła dziewczyna usuwając się z rąk giermka – spojrzyj na odzież którą dopiero rzuciłeś! a przytem czeka cię inna, dla której wszelkiemi niebezpieczeństwami pogardzasz.
Jeszcze głos dziewczyny nieprzebrzmiał, kiedy na wspomnienie o innej, twarz giermka chmura smutku pokryła,dworzanin zwiesiwszy głowę w głękokiem utonął zadumania
– Panie hrabio, nie zasępiaj czoła, bo wszystko jak dotąd pójdzie szczęśliwie-
Mój ojciec wkrótce powróci, a on kiedy co przedsieweźmie, to i dokona.