- promocja
- W empik go
Pani władza - ebook
Pani władza - ebook
Cierpko pachnie skóra, atłasowe taśmy oplatają nadgarstki, są liny, jedwab i koronki
Klara rozpoczyna pracę w fimie, której prezesem jest Jan Korn. On szuka asystentki. Ona widzi w tym szansę na zdobycie doświadczenia i awans. I choć szef od pierwszej rozmowy deklaruje, że będzie oczekiwał pełnego zaangażowania oraz całkowitej dyspozycyjności – nic nie budzi jej podejrzeń.
Mężczyzna zdaje się wywoływać w niej całkiem ekscytujące uczucia: ciekawość, podziw, fascynację. Oczywiście, dość szybko dochodzi do romansu. Ale Jan ma specyficzne upodobania…
-W średniowiecznej Japonii brakowało żelaza. Wypracowano więc techniki
krępowania, głównie więźniów, za pomocą sznura, w różny sposób, w zależności od ich pozycji społecznej i pochodzenia. Właśnie stąd wzięło się shibari. Niektóre więzy tworzy się godzinami. To wymaga cierpliwości, oddania obu stron – tłumaczył.
– I… nie będzie chciał pan mieć ze mną seksu? – zapytała głupio.
Pierwszy raz słyszała o czymś takim jak shibari. Pierwszy raz w ogóle spotkała mężczyznę, który chciał mieć kochankę nie po to, żeby ją pieprzyć.
– Shibari jest seksem. To erotyka w czystej postaci. Chodzi ci o stosunek, tak? Czasem będę chciał, czasem nie. Dla mnie ważniejsze jest podniecenie, oczekiwanie na rozkosz… Rozumiesz już, dlaczego chciałem zatrudnić właśnie ciebie? Odniosłem wrażenie, że dojdziemy do porozumienia.
[fragment]
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-7966-3 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Przestań. Rozpraszasz mnie.
Fioletowa kaczuszka skakała po łóżku, wydając irytujący dźwięk. Ni to szum, ni to bzyczenie. Jak uciążliwa mucha schwytana w fałdy firanki.
– No, mam nadzieję! Mały francuz jest od tego, żeby rozpraszać! Chcesz, kupię ci takiego na urodziny. Dwudzieste drugie, to już niedługo, co? Jesteś stara krowa. Za późno na pierwszy wibrator, ale… Podobno lepiej późno niż wcale! – Aneta puściła oko do Klary. Chwyciła silikonową kaczuszkę, wsunęła ją na palec. Rzuciła się na łóżko na wznak, szeroko rozsunęła nogi, przyłożyła dłoń z wibrującym fioletowym pierścieniem, wyposażonym w dwie opływowe wypustki, do krocza. – Gdybym zdjęła dżinsy, byłoby wygodniej, ale nie chcę cię gorszyć, taka z ciebie mazurska cnotka niewydymka. Zobacz: główkę wkładasz do cipki, a ogonek robi dobrze łechtaczce… Cudny jest mój francuzik, wart swojej ceny.
– A niby ile kosztował? – Klara po raz pierwszy okazała zainteresowanie.
– Prawie dwie stówki.
– Co?! – Dziewczyna niemal się zadławiła winem. Kadarką, bo na inne nie było jej stać.
W jej sytuacji nie pozostawało już nic innego, jak tylko się napić.
Nie zaliczyła statystyki i metodologii badań. Po raz drugi. Zgodnie z regulaminem oznaczało to skreślenie z listy studentów wydziału psychologii. Pani dziekan zaproponowała zapłakanej Klarze przeniesienie na studia zaoczne. Płatne. I bezradnie rozłożyła ręce. Nic więcej nie da się zrobić.
Sytuacja była beznadziejna. Klara, najstarsza z piątki sióstr, dostawała od rodziców co miesiąc pieniądze na wynajęcie mieszkania – dwupokojowej klitki w starym bloku na Muranowie. Mieszkała razem z Anetą. Liczyła każdą złotówkę, żyła od pierwszego do pierwszego, od jednego przelewu od rodziców do następnego. „Wykształcisz się, znajdziesz w stolicy dobrą pracę, ściągniesz siostry. Tu żadna przyszłość ich nie czeka” – tłumaczył jej ojciec, nauczyciel z Rucianego-Nidy.
No i jak teraz powiedzieć, że nici ze świetnej pracy, nici z pomagania siostrom? Klara była pewna jednego – musi skończyć studia. Jeśli płatne, to trudno, zapłaci. Znajdzie jakąś posadę i…
Szukała od dwóch tygodni, bezskutecznie. Kolejny raz przeglądała ogłoszenia na Gumtree i portalu headhunterskim. Żadnej oferty dla dziewczyny z Mazur po sześciu semestrach psychologii, bez doświadczenia.
– No weź, w końcu coś znajdziesz. Ja zawsze, kiedy się stresuję, idę sobie z małym francuzem w ustronne miejsce. Orgazm mam normalnie po czterdziestu pięciu sekundach. Kiedyś liczyłam. Megarozluźniające, mówię ci. Spróbuj – paplała Aneta. Wyłączyła wibrator i gładziła go pieszczotliwie jak małe, kochane zwierzątko.
Klara nie zamierzała zwierzać się jej ze swoich orgazmów, których nie miewała. Kilka przypadkowo, pod prysznicem, dawno temu. Seks jej nie bawił. Miała jednego chłopaka w Rucianem. Zapamiętała z tego związku jakieś pocałunki, brutalne, mokre, na klatce schodowej jej bloku i dochodzący z piętra powyżej głos mamy: „Klarcia?”. Strach i wstyd. No i jeszcze był Bartek, tu w Warszawie. Szybki seks w pozycji klasycznej, na wąskim i wysłużonym tapczanie. Sprężyna wbijała się Klarze pod żebro za każdym razem.
– Nic nie znajdę, no! Nic nie znajdę, bo nic nie ma! – Walnęła pięścią w blat i się rozpłakała.
Aneta zamilkła, zaskoczona gwałtownością tego wybuchu.
– No weź, jest tak źle? – Wstała z łóżka, pogładziła Klarę po włosach. Zapomniała, że trzyma w ręku wibrator i fioletowy ogonek małego francuza zaplątał się Klarze we włosy.
– Aneta, ja chyba będę musiała wrócić do Rucianego… Nie wiem, co powiem rodzicom. I siostrom. Kończy mi się kasa, nie mogę pożyczać od ciebie w nieskończoność.
Aneta się zamyśliła.
– Słuchaj. Mam szalony pomysł. Nasz prezes szuka asystentki. Tak z ulicy, w normalnej rekrutacji, to byś się nie dostała. Ale szczęśliwie się składa, że posuwam dyrektora HR. No, wyposażony to on nie jest, ale ważna szycha, a z małym francuzem mężczyźnie można wybaczyć wiele mniejszych… niedociągnięć, że się tak wyrażę. Więc po prostu powiem mu, żeby cię wciągnął na listę spotkań. – Aneta uśmiechnęła się radośnie.
– Wciągnął. Na listę. A ty jesteś pewna, że ten wasz prezes to marzy, żeby jego asystentką została niedoszła psycholog bez doświadczenia w biznesie, tak? – zapytała sarkastycznie Klara.
Aneta się skrzywiła.
– Oj, Klara, Klara. Jakaś taka niewierząca jesteś. Czemu? Dziewczyno, powiedz: „mam porsche” i je miej, jak uczy Regina Brett! Do cholery! Jesteś jedną z najbardziej rozgarniętych lasek, jakie znam. To nie są żadne loty w kosmos. Masz prowadzić mu terminarz, odbierać jego telefony. Szczerze, to nie wiem, czym się zajmowały te jego asystentki. Poznałam już cztery, odkąd siedzę tam na recepcji. Nie wyglądały na inteligentniejsze od ciebie. – Aneta westchnęła i się zamyśliła. – Wiesz, to trochę dziwak, ten prezes. Podobno świetny ekonomista, pieniądze go kochają, z pewnością ma ich jak lodu. Ale jest dziwny. Może to autysta? Rzadko się odzywa, tylko dzień dobry, do widzenia, mroczny typ.
– Nie dziwi cię, że miał cztery asystentki i szuka kolejnej? Jak długo ty tam pracujesz, półtora roku?
– Fakt, to dziwne. Ale nikt nigdy nie oskarżył go o mobbing. Wiesz, nie mam pojęcia… – Aneta zawahała się na chwilę, spuściła wzrok. – Nie wiem, czy powinnam była ci to proponować. Mnie się wydaje, że on sypia z tymi panienkami. Dobra, sorry, zapomnij o wszystkim. – Machnęła ręką na widok przerażonej miny koleżanki.
Klara przygryzła wargę. Podeszła do wiszącego na ścianie lustra o lekko zmatowiałej powierzchni. Popatrzyła na nią blondynka o zaskakująco ciemnych, równych brwiach, wygiętych jak skrzydła jaskółki, i błękitnych oczach chwilowo zaczerwienionych od płaczu.
Klara przyjrzała się swemu odbiciu krytycznym wzrokiem. Cera zdrowa, może zbyt zarumienione policzki jak na jej gust. I to czoło, za niskie jak na inteligentną dziewczynę! Oczy za niebieskie, brwi za szerokie. „Wyglądam jak dziewczynka z Mazur, prowincjuszka!” – skrytykowała samą siebie w myślach. Ale przecież mogła się podobać i podobała się, wiedziała o tym. Nigdy przedtem nie myślała o swoim ciele w tych kategoriach – że mogłaby dzięki niemu coś osiągnąć. Nigdy wcześniej nie była jednak w tak beznadziejnym położeniu.
– Aneta? Poleć mnie temu znajomemu, niech mnie wciągnie na listę kandydatek. Nie przeszkadza mi, że musiałabym z kimś sypiać. Ja muszę, po prostu muszę, utrzymać się w tym mieście. Nie mogę wrócić do Rucianego z podkulonym ogonem. Za wszelką cenę chcę tu zostać. – Popatrzyła na współlokatorkę z determinacją, której istnienia tamta chyba nie podejrzewała, bo uniosła brwi w geście zdumienia.
– Klara, Klara, nie poznaję cię! Co mały francuz potrafi zrobić z porządnej dziewczyny… I to na dystans. Magia, po prostu magia! – Zachichotała. – Dobra, dobra. Nic ci nie obiecuję, ale zrobię, co się da. A nawet więcej! – Puściła oko.
* * *
W ogromnych, szklanych taflach budynku przeglądała się cała ulica, zieleń drzew pozostawała gdzieś daleko w tle. No i Klara: w pożyczonej od Anety garsonce – nieco za krótkiej i za dużej, bo koleżanka była niższa, przysadzista – i w czarnych szpilkach z CCC obcierających piętę. Ale musiała przecież sprawiać wrażenie dziewczyny, która wie, co to elegancki ubiór biznesowy. Po drodze z przystanku Klara minęła słynny w całej Warszawie butik przy Moliera 6. Przystanęła na chwilę i popatrzyła na kilka par butów wyeksponowanych na ogromnej i prawie pustej wystawie. Te z czerwonymi podeszwami pokazywała jej kiedyś Aneta w internecie. Klara nie mogła uwierzyć w ich cenę. Tyle można zapłacić za buty? Tyle to ona dostawała od ojca na życie. Na cały rok.
Przygładziła włosy. Uznała, że nie będzie się silić na wielkomiejski szyk. Przecież każdy, kto spojrzy do jej CV, zorientuje się, że to fałsz. Włosy upięła w skromny kok, makijaż też wybrała minimalistyczny: podkład, tusz do rzęs, jeżynowy błyszczyk.
Ten budynek widywała tylko z okien autobusu. Ogromne, zwaliste cielsko biurowca Metropolitan, zaprojektowanego przez sir Normana Fostera, od strony placu Piłsudskiego prawie przysłaniało bryłę Teatru Wielkiego. Ale Klara wolała ten pierwszy budynek, okazały, wzniesiony na planie pięciokąta – za jego przeszklone elewacje dające wrażenie lekkości, przystępności. Teatr Wielki wyglądał jak wiekowa świątynia, która była dostępna dla nielicznych. Bardziej onieśmielał. Dziewczyna wpadała tam z rzadka, by wypić kawę w mikroskopijnej kawiarence empiku i przejrzeć okładki płyt – nic nie kupowała, nie było jej stać.
W środku Metropolitana nie była nigdy. Właśnie tu mieściły się biura firmy Negotium Consulting i tu w recepcji pracowała Aneta. Był to jedyny w Polsce oddział amerykańskiego koncernu. Jan Korn nie był, jak początkowo twierdziła Aneta, prezesem, ale dyrektorem zarządzającym NC. Klara wiedziała, że tego dnia odbywały się rozmowy z innymi czterema kandydatkami, jej konkurentkami. Nie miała wątpliwości, że wszystkie były lepiej od niej przygotowane do tej pracy. „Ale może akurat ja będę miała szczęście?” – pomyślała, wchodząc przez wahadłowe drzwi, umieszczone w przeszklonym, obłym narożniku biurowca. Siedząca na parterze w recepcji głównej kobieta obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem. Na dłużej jej wzrok zatrzymał się zwłaszcza na stopach Klary. Kobieta wydęła pogardliwie usta. Pewnie, jaki interes do dyrektora NC może mieć dziewczyna w butach za 89,99 złotych? Klara poczuła, że się czerwieni, ale nie dała po sobie poznać, jak bardzo ją ta sytuacja zawstydziła. W windzie ochłonęła, przejrzała się w lusterku. Na szczęście nie wyglądała na zdenerwowaną.
Na trzecim piętrze, gdy wysiadła, od razu poczuła się lepiej. Zza szerokiego blatu z olejowanego pnia sekwoi zamachała do niej Aneta.
– Masz jeszcze dziesięć minut, teoretycznie, ale poprzednia kandydatka wyszła wcześniej. Chyba się nie spodobała, miała łzy w oczach – wyszeptała i zachichotała, ale zaraz przykryła ten dźwięk odkasływaniem. – Tak, ekhm. Jest pani umówiona z dyrektorem Kornem o czternastej. Proszę, tym korytarzem w lewo, ostatnie drzwi. Należy zgłosić się do sekretarki. Może wpuści panią wcześniej, szef nie lubi marnować czasu – wyrecytowała oficjalnym tonem, bo akurat przez obszerny hol, urządzony ze smakiem w odcieniach beżu i kości słoniowej, przedefilowała grupka wysokich mężczyzn w garniturach i jedwabnych krawatach. Każdy zapatrzony był w ekran swojego iPhone’a albo smartfona BlackBerry. – Leć. Powodzenia! – Aneta uśmiechnęła się pokrzepiająco i pokazała Klarze pod stołem, że trzyma za nią kciuki.
Dziewczyna ruszyła we wskazanym kierunku, oblana powodzią światła, wpadającego przez wielkie okna z prawej strony, od wewnętrznego dziedzińca. Zdziwiła ją głucha pustka – im bardziej zbliżała się do gabinetu Korna, tym było ciszej. Dopiero gdy dotarła do drzwi, zobaczyła siedzącą po lewej stronie, we wnęce, sekretarkę. Ta, ledwo na nią patrząc, wskazała wejście do gabinetu szefa.
– Pani Klara Szczepańska. Proszę wejść, pan dyrektor czeka – burknęła.
Klara nacisnęła klamkę. Była ciężka i zimna, stawiała opór jej dłoni. Drzwi otworzyły się zaskakująco cicho i prawie bezgłośnie zamknęły.
Dziewczyna stanęła w dużym pomieszczeniu. Z prawej strony zamiast ściany znajdowały się wielkie okna, od podłogi do sufitu, przez nie widać było małe zielone drzewka i fontannę na okrągłym dziedzińcu. Lewa strona, wyłożona ekranami z drewna w miodowym kolorze, była pusta. Natomiast dokładnie naprzeciwko Klary znajdowało się ogromne, ciemne biurko, prawie puste, jeśli nie liczyć otwartego laptopa.
Wzrok dziewczyny przykuła wielka fotografia, która zajmowała prawie całą ścianę na wprost drzwi. Przedstawiała gejszę w biało-niebieskim kimonie, siedzącą na omszałym kamieniu, u stóp maleńkiego klonu palmowego o krwistoczerwonych liściach. Japonka miała białą twarz i czerwone usta. Patrzyła prosto w obiektyw, a w jej wzroku widać było rezygnację. A może smutek?
Na wysokości klatki piersiowej, tuż pod obojczykami – ten szczegół Klara zauważyła dopiero po chwili – gejsza skrępowana była za pomocą złożonej poczwórnie białej liny.
Było w tym wizerunku coś niezwykle pięknego, przejmująco pięknego – w kolorze liści, jedwabistym połysku kimona i czarnych włosów. A jednocześnie coś niepokojącego. Linę można było zapewne zrzucić jednym ruchem ramion, nogi kobiety były wolne. Modelka mogła uciec, ale tego nie zrobiła, patrzyła za to na fotografującego wzrokiem…
Nagle Klarze przypomniało się, gdzie widziała takie spojrzenie. Wuj Antoni, zapalony myśliwy, i ona, jedenastolatka, razem z nim na polowaniu. Nieczysto trafiona sarna. Ciemne, wilgotne oczy, patrzące smutno, jakby z oddalenia, już z jakiegoś miejsca, do którego zwierzę miało się lada moment przenieść, a którego Klara się bała.
Dokładnie to samo widać było we wzroku gejszy.
– Podoba się pani?
Bezbarwny, cichy głos zaskoczył Klarę. Drgnęła. Przez chwilę nie mogła się zorientować, skąd ten dźwięk do niej dotarł. Ach, tak: teraz zauważyła czarne, skórzane oparcie fotela. Siedzący w nim mężczyzna był odwrócony w stronę obrazu, ale oparcie prawie się zlało z ciemnym, ponurym tłem fotografii.
– Nie jestem pewna, czy mi się podoba – odparła zgodnie z prawdą.
– Araki. Japoński fotograf. Jestem wielbicielem jego sztuki. Kupiłem prawie wszystkie zdjęcia, które wystawiał kilkanaście lat temu w Krakowie – wyszemrał cichy, monotonny głos.
Fotel zaczął się przesuwać i już po chwili siedzący w nim mężczyzna stał się dla Klary doskonale widoczny.
Miał w ciemnych, prawie czarnych, oczach podobny smutek co gejsza. Był niewysoki, raczej drobny, a jednocześnie w jego postawie i ruchach było coś onieśmielającego, władczego. Miał mowę ciała człowieka sukcesu. Wiedział, że nie musi być głośny, by wszyscy go słuchali, że nie musi dużo mówić – każde jego słowo będzie na wagę złota.
– Przeglądam pani CV i nie mogę się nadziwić… Kto panią zakwalifikował? – zapytał wprost, patrząc na nią badawczo.
Nie zaproponował, by usiadła, więc stała naprzeciwko niego wyprostowana jak uczennica na apelu. Czarne szpilki nieznośnie piły. Poczuła, że znów się czerwieni. Cholera!
– Z tego co wiem, zakwalifikował mnie dyrektor personalny. Widać uznał, że moje kompetencje są wystarczające – powiedziała. Ku jej zdumieniu, zabrzmiało to nad wyraz spokojnie i rzeczowo.
– A jakie to kompetencje? – zapytał Korn obojętnym tonem. Nie było w jego głosie cienia złośliwości.
– Studiuję, jak pan dyrektor zapewne zauważył, psychologię. Znajomość ludzkiej natury bardzo przydaje się w doradztwie biznesowym, wydaje się wręcz niezbędna. Kluczowe jest przecież to, by przekonać klienta do naszych racji, by efektywnie z nim negocjować. Poza tym posługuję się biegle językiem angielskim, znam też francuski i rosyjski. Moi rodzice o to zadbali. – Zawstydziła się po ostatnim zdaniu, cóż może obchodzić tego człowieka, na czym zależało jej rodzicom.
– Ach, tak. Prosiłem szczególnie, by kandydatki biegle mówiły po niemiecku. Mówi pani?
Znów to spojrzenie – zimne, badawcze, jakby była kawałkiem mięsa na ladzie, ocenianym, ważonym.
– Nie. Nie znam niemieckiego.
Zapadła cisza.
Korn nadal na nią patrzył. Czuła, że pod ciężarem tego wzroku jeszcze bardziej się rumieni. Gdyby mogła chociaż usiąść! Cała ta sytuacja była absurdalna, upokarzająca.
– Dlaczego chciałaby pani pracować w Negotium Consulting? – zapytał po chwili.
– Potrzebuję stabilizacji. Chcę zacząć wdrażać się w profesję, którą mogłabym zajmować się wiele lat, w której będę się rozwijać, znajdę spełnienie, satysfakcję. I… słyszałam, że wiele można się od pana dyrektora nauczyć. To początek mojej drogi zawodowej. Chciałabym się uczyć od najlepszych. – Znów zapłonęły jej policzki.
Korn nie wydawał się ani zaskoczony, ani mile połechtany usłyszanym komplementem. A może to nie był jego zdaniem komplement, tylko stwierdzenie faktu?
– Mimo to brak pani kwalifikacji – westchnął, też jedynie stwierdzając fakt.
– Dziękuję, że poświęcił mi pan czas. Do widzenia! – Klarze nie pozostało do powiedzenia już nic innego. Z ulgą odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi.
I wtedy to zobaczyła.
Na postumencie z czarnego drewna, chyba mahoniu, stała rzeźba, marmurowe popiersie. Głowa, nakryta welonem, odchylona była do tyłu. Kamień, alabastrowo biały jak świeży śnieg w grudniowy poranek, sprawiał wrażenie idealnie gładkiego. Klara odruchowo wyciągnęła dłoń. Przyjemnie było poczuć pod palcami tę gładkość i zimno.
– Podoba się pani?
Uśmiechnęła się mimo woli. To dobre zakończenie tej dziwnej i niezbyt przyjemnej rozmowy. Poprzednim razem to pytanie padło, gdy on był plecami do niej. Dobrze, że sytuacja była teraz zgoła odmienna.
– Tak. Podoba mi się – powiedziała, wciąż odwrócona, z uśmiechem na ustach. Chwilę wodziła palcami po kamiennej twarzy, półprzymkniętych powiekach, rozwartych ustach, prostym nosie. – Jednak dziwnie wygląda jako popiersie. Rzeźba w całości jest znacznie, znacznie piękniejsza.
– O! – Po raz pierwszy tego dnia w jego głosie usłyszała zdumienie, ożywienie. – Pani wie, co to za rzeźba?
– Oczywiście. Ekstaza Świętej Teresy dłuta Berniniego. Oryginał można oglądać w Rzymie.
– Widziała pani?
– Tak. Rodzice zabrali tam mnie i siostry. Chcieli, żebyśmy zobaczyły Wieczne Miasto, najważniejsze zabytki. Oszczędzali na tę wycieczkę pięć lat, a ojciec sprzedał samochód, żebyśmy mogli pojechać wszyscy. – Zadumała się. Przypomniała sobie jasne oczy ojca, jego ciepły uśmiech. Zachciało jej się płakać. Zatęskniła za domem, zapachem ciepłego ciasta, głosem ojca, który mawiał: „Nie martw się. Zawsze jest jakieś wyjście…”. Gdyby to była prawda!
– Bardzo dobrze, że rodzice zadbali o to, by znała pani języki obce. I miała pojęcie o kulturze. To dzisiaj rzadkie… Ale czy wie pani, co ta rzeźba przedstawia?
Głos nie wrócił do płaskiego, monotonnego tonu. Teraz Klara naprawdę czuła, że Korn się nią zainteresował.
– Świętą Teresę na sekundę przed tym, jak serafin ugodzi ją trzymaną w dłoni włócznią. To właśnie jest ekstaza. Oczekiwanie na włócznię. – Ostatnie zdanie powiedziała, stojąc znów do niego przodem.
Milczał przez chwilę.
– I przeszywa ją, a rozpaloną już do żaru lub – by lepiej określić – żywego płomienia, jeszcze rozpala w niepojęty sposób. – Tym razem głos był ledwie słyszalny, niemal jak cichy szept.
– Święty Jan od Krzyża. – Klara się uśmiechnęła. – Szkoda, że nie zarządza pan firmą doradzającą w dziedzinie historii sztuki. Mogłabym się przydać – skomentowała, teraz już zupełnie swobodnie.
– Naprawdę szkoda – odparł i skinął jej głową.
Rozmowa była skończona.
– Do widzenia! – rzuciła sekretarce, która była zajęta wypełnianiem dokumentów.
– Pani… Klaro! Klaro, tak? Czy ja mam do pani numer telefonu, żeby się skontaktować?
– Nie trzeba. To nie będzie potrzebne. – Zaśmiała się i ruszyła w stronę wind.
Anety nie było przy jej biurku, a Klarze nie chciało się czekać, to byłoby zupełnie bez sensu. Pragnęła wyjść na ulicę, na świeże powietrze, na otwartą przestrzeń placu Piłsudskiego. Czuła, że jej duszno.
Ulga. Zrobiło jej się dobrze, lekko. Co to był za idiotyczny pomysł z tą rozmową kwalifikacyjną! Jak mogła pomyśleć, że miałaby szansę na tę robotę. Doradztwo biznesowe! Asystentka dyrektora? Ona naprawdę nie miała do tego kwalifikacji. „Aneta wariatka jak zawsze, ale kochana, dobra dusza. A mnie się chyba w głowie pomieszało z tej desperacji. No nic. Zasłużyłam na kawę w empiku. Oszczędzanie w tej sytuacji nie ma najmniejszego sensu. Może nawet kupię nową płytę Lang Langa?”. Uśmiechnęła się do tej myśli. Jasne, że nie kupi. Płyta musiałaby być w promocji, jakieś 90 procent zniżki.
Drzwi prowadzące do holu Teatru Wielkiego otwierały się jeszcze ciężej niż te do gabinetu Korna. Chwilę siłowała się z nimi, a kiedy ustąpiły, wpadła prawie z rozpędu do holu. Skierowała się w lewo, w stronę kawiarni, z której docierały smakowite aromaty świeżo zmielonej kawy.
W torebce rozpaczliwie zawibrował telefon. Prawda, zapomniała włączyć dzwonek po wyjściu z biurowca. Ze zdumieniem popatrzyła na ekran. Pięć nieodebranych połączeń od Anety? Wybrała szybko numer przyjaciółki.
– Co jest? Coś zostawiłam? – zapytała.
– Nie wiem, co tam zostawiłaś, może swoją śliczną różową szparkę. – Klara wywróciła oczami, naprawdę ten rozbuchany seksualizm Anety dość ją męczył. – Musiałaś nieźle tam nawywijać. No proszę, kto by pomyślał? Wszyscy tu latają jak w ukropie, jego sekretarka, dyrektor personalny… Okazał się swoją drogą niezłym chujem, ale to temat na inną historię, bo…
– Aneta? Co się stało? Powiedz wreszcie!
– Co się stało, co się stało?! Stało się to, że Korn chce ciebie i tylko ciebie!
– Żartujesz? – Klara przystanęła przed wejściem do kawiarni zszokowana.
– No tak! Wygrałaś casting, gratulacje. Jesteś nową asystentką dyrektora Korna. Pół Warszawy zielenieje z zazdrości. – Aneta zachichotała.
Klara poczuła, że kręci jej się w głowie. Oparła czoło o zimną ścianę.
– I jeszcze jedno. Masz już pierwsze zadanie. Dziś wieczorem odbierzesz z apartamentu Korna jakieś dokumenty. Trzeba je przynieść na recepcję główną, stąd podejmie je kurier. Nie będziesz miała daleko, weź oczywiście taksówkę z domu do jego mieszkania i potem do biura. Wiesz, gdzie on mieszka? A, pewnie, że nie wiesz, przecież pracujesz tu od minuty! Ten apartamentowiec przy Złotej czterdzieści cztery, kojarzysz?
Oczywiście, że kojarzyła. Każdy znał ten budynek.
– No, to gitara. Bądź tam o dwudziestej, piętro czterdzieste. I nie zapomnij zrobić mi komórką fotki panoramy Warszawy!