Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Panna Austen - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Panna Austen - ebook

Bestseller „The Sunday Times”, ujawniający sekrety Jane Austen.

Dlaczego Cassandra spaliła cenne listy znanej pisarki?

Rok 1840. Dwadzieścia trzy lata po śmierci sławnej siostry Jane, Cassandra Austen powraca do wioski Kintbury. Wie, że to tutaj, w jakimś zakurzonym kącie plebanii ukryto pakiet listów zawierających sekrety, które za nic nie powinny ujrzeć światła dziennego. Staje przed trudnym wyborem: Czy chronić reputację Jane? A może pozwolić, by potomni poznali treść listów bez cenzury?

Oparta na literackiej tajemnicy, która od lat zastanawia biografów i badaczy, „Panna Austen” jest cudownie oryginalną i kipiącą od emocji powieścią o miłościach i życiu Cassandry i Jane Austen.

„Nie można się oprzeć poczuciu, że Jane Austen spodobałaby się ta książka”.

„Observer”

„Dobra, inteligentna, mądra, zabawna – jestem zachwycona!”

Claire Tomalin

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8139-116-0
Rozmiar pliku: 4,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

RODZINY

AUSTE­NO­WIE

WIE­LEBNY GEO­RGE AUSTEN, pro­boszcz para­fii w Ste­ven­ton, i jego żona CAS­SAN­DRA AUSTEN: para miała ośmioro dzieci, z któ­rych jedno, syn Geo­rge nazwany tak po ojcu, był upo­śle­dzony i miesz­kał z dala od rodziny. Pozo­stałe dzieci:

JAMES prze­jął po ojcu para­fię w Ste­ven­ton. Po śmierci pierw­szej żony oże­nił się z MARY LLOYD. Mieli troje dzieci: ANNĘ, JAMESA-EDWARDA i CARO­LINE.

EDWARD został w mło­dym wieku zaadop­to­wany przez boga­tych krew­nych i wiódł życie wła­ści­ciela ziem­skiego. Oże­nił się z ELI­ZA­BETH i mieli jede­na­ścioro dzieci. Ich naj­star­sza córka FANNY była ulu­bie­nicą jego sióstr: Cas­san­dry i Jane.

HENRY naj­pierw był żoł­nie­rzem, potem ban­kie­rem, a na koniec pasto­rem. Naj­zdol­niej­szy i naj­bar­dziej świa­towy z braci, pomógł Jane zna­leźć wydawcę i peł­nił funk­cję jej agenta.

CAS­SAN­DRA była zarę­czona z Tomem Fowle’em; w póź­niej­szych latach spra­wo­wała pie­czę nad lite­racką spu­ści­zną sio­stry.

FRAN­CIS, znany jako Frank, wstą­pił do mary­narki, dosłu­żył się stop­nia admi­rała i otrzy­mał tytuł szla­checki. Po śmierci pierw­szej żony, która osie­ro­ciła dzie­się­cioro dzieci, oże­nił się z MAR­THĄ LLOYD.

JANE napi­sała sześć powie­ści, z któ­rych dwie uka­zały się już po jej śmierci. Zmarła w lipcu 1817 roku.

CHAR­LES rów­nież był mary­na­rzem.

FOWLE’OWIE

Wie­lebny THO­MAS FOWLE, pro­boszcz w Kint­bury, i jego żona JANE FOWLE mieli czte­rech synów:

FUL­WAR CRA­VEN objął po ojcu para­fię w Kint­bury i oże­nił się z ELIZĄ LLOYD. Mieli trzech synów i trzy córki: MARY-JANE, ELI­ZA­BETH i ISA­BELLĘ.

TOM był zarę­czony z Cas­san­drą.

WIL­LIAM został leka­rzem woj­sko­wym, a CHAR­LES praw­ni­kiem. Obaj zmarli młodo.

LLOY­DO­WIE

ELIZA była żoną Ful­wara Cra­vena Fowle’a.

MAR­THA była bli­ską przy­ja­ciółką Cas­san­dry i Jane Austen. W póź­niej­szych latach poślu­biła Franka Austena.

MARY była żoną Jamesa Austena.WPRO­WA­DZE­NIE

Chodźmy tą ścieżką.

Zamknął za nią ogro­dową furtkę i wska­zał ręką w stronę Elm Walk. Otu­liła się cia­śniej sza­lem i ode­tchnęła głę­boko czy­stym, świe­żym powie­trzem. Był rok 1795 i ten dzień uznał, że zain­au­gu­ruje wio­snę. Wysoko na dębie ptaki wyśpie­wy­wały swoją radość, na gałę­ziach poja­wiły się lep­kie wypu­kło­ści. Razem wspięli się na zbo­cze za ple­ba­nią, prze­szli przez lukę w żywo­pło­cie i tam – z dala od oczu jej rodziny – zatrzy­mał się i ujął jej dłoń.

– Uko­chana – zaczął Tom. Cassy uśmiech­nęła się: naresz­cie. Tak długo cze­kała na tę chwilę. – Och… – Urwał, nagle zawsty­dzony. – Zdaje mi się, że wiesz, co chcę powie­dzieć.

– Wiem? – Spoj­rzała na niego zachę­ca­jąco. – Z roz­ko­szą usły­szę, co chcesz mi powie­dzieć, cokol­wiek to jest. Pro­szę. Mów dalej.

Prze­mó­wił więc. Nie była to wyra­fi­no­wana dekla­ra­cja, zwa­żyw­szy, ile czasu miał na jej przy­go­to­wa­nie. Momen­tami ury­wana – kocha ją od… sam już nie pamięta, od kiedy… jest jedyną kobietą, z którą mógłby roz­wa­żać… hmm… wspólne… i tak dalej, ale ona mimo to słu­chała urze­czona. Prze­mowa paso­wała ide­al­nie do jego uro­czego cha­rak­teru i zarówno ona, jak i ta chwila były jed­no­cze­śnie cudowne i zwy­czajne, tak jak powinny. Kiedy wydało się, że wszyst­kie słowa, także te nie­do­sko­nałe, zaczy­nają go zawo­dzić, posta­no­wiła oszczę­dzić mu mozołu. Poca­ło­wali się, a całe jej ciało zalała fala – czego dokład­nie? – tak, satys­fak­cji. To było jej prze­zna­cze­niem. Wszystko w jej życiu zna­la­zło się na swoim miej­scu.

Spa­ce­ro­wali pod rękę jesz­cze przez chwilę i oma­wiali warunki zarę­czyn. Tak naprawdę był tylko jeden, który prze­peł­niał ich tro­ską: narze­czeń­stwo będzie dłu­gie. I trzeba było też wspo­mnieć o tych okrop­nych sło­wach: „dwie­ście pięć­dzie­siąt fun­tów” i „rocz­nie” – jakże doku­czały im obojgu! Ale musieli o nich pamię­tać. Pro­sił o cier­pli­wość; przy­rze­kła ją bez chwili namy­słu. Cassy skoń­czyła dopiero dwa­dzie­ścia dwa lata; mieli przed sobą tyle czasu. A cier­pli­wość była jedną z jej wielu cnót. Ruszyli w stronę domu, by podzie­lić się rado­sną nowiną.

Przy­jęto ją z zachwy­tem, o któ­rym mogli marzyć, lecz nikt nawet nie uda­wał zasko­cze­nia. Te zarę­czyny bowiem – panny Cas­san­dry Austen ze Ste­ven­ton z mło­dym wie­leb­nym Tomem Fowle’em z Kint­bury – ist­niały w powszech­nej świa­do­mo­ści na długo, zanim para pod­jęła decy­zję. Był to w końcu zwią­zek ide­alny, z rodzaju tych, które ura­dują wiele osób. Tak więc musi wyglą­dać ich przy­szłość, to jedyne moż­liwe szczę­śliwe zakoń­cze­nie.

Wszech­świat zade­cy­do­wał o tym już przed wie­loma laty.ROZ­DZIAŁ I

* * *

Kint­bury, marzec 1840

Panno Austen. – Głos roz­legł się za nią. – Pro­szę mi wyba­czyć. – Odwró­ciła się. – Nie wie­dzia­łam, że tu jesteś.

Cas­san­dra zmu­siła się do uśmie­chu, ale nie ruszyła się z progu ple­ba­nii. Pra­gnęła oka­zać się bar­dziej wylewna – gdzieś głę­boko czuła odle­głe, zna­jome drgnie­nia ser­decz­no­ści – ale wiel­kie zmę­cze­nie nie pozwa­lało jej zro­bić kroku. Stare kości wytrzę­sła podróż dyli­żan­sem z domu w Chaw­ton, a lodo­waty wiatr znad rzeki prze­szy­wał jej stawy. Stała przy swo­ich baga­żach i patrzyła na zbli­ża­jącą się Isa­bellę.

– Musia­łam pójść do zakry­stii – zawo­łała Isa­bella, nad­cho­dząc od strony cmen­ta­rza. Zawsze była drobną, bez­barwną posta­cią, co teraz jesz­cze bar­dziej pod­kre­ślała nie­twa­rzowa czerń. – Obo­wiązki na­dal cze­kają… – Na tle zie­lo­nej trawy usia­nej pier­wiosn­kami poru­szała się jak cień. – Jest ich takie mnó­stwo. – Jedy­nym ele­men­tem wyróż­nia­ją­cym Isa­bellę był towa­rzy­szący jej pies. I choć w jej gło­sie sły­chać było prze­pra­sza­jący ton, zbli­żała się nie­spiesz­nym kro­kiem. Nawet Pyra­mus idący teraz przez żwir powłó­czył łapami jak żywy obraz nie­chęci.

Cas­san­dra podej­rze­wała, że nie jest tu mile widziana, i jeśli rze­czy­wi­ście tak było, mogła winić tylko sie­bie. Samotna kobieta powinna żyć tak długo, jak pozo­staje uży­teczna. Dłuż­sze życie to prze­jaw złych manier. Zja­wiła się tu bez zapro­sze­nia; Isa­bella prze­ży­wała trudny czas; wszystko to było raczej kło­po­tliwe, ale zro­zu­miałe. Mimo to kie­dyś mogła liczyć na odro­binę entu­zja­zmu ze strony psa.

– Moja droga, jakie to miłe z two­jej strony, że zgo­dzi­łaś się mnie ugo­ścić. – Objęła Isa­bellę, która cała była chłodną uprzej­mo­ścią, i pogła­skała Pyra­musa, choć zde­cy­do­wa­nie wolała koty.

– Nikt do cie­bie nie wyszedł? Nie dzwo­ni­łaś?

Oczy­wi­ście, że dzwo­niła. Przy­była dyli­żan­sem z wiel­kim zamie­sza­niem, by nie umknęło to niczy­jej uwa­dze. Woź­nica zadzwo­nił, potem zadzwo­nił jesz­cze raz. Widziała cał­kiem sporo ludzi: robot­ni­ków rol­nych balan­su­ją­cych na wozach wra­ca­ją­cych z pól i grupę chłop­ców, mokrych po kolana, z traszką w wia­derku. Bar­dzo chciała z nimi poroz­ma­wiać – dość lubiła traszki, a jesz­cze bar­dziej chłop­ców odda­ją­cych się z zapa­łem tak nie­win­nej pasji – ale zda­wali się jej nie dostrze­gać. A w domu pano­wała cisza, choć ta trudna słu­żąca – jak miała na imię, pamięć Cas­san­dry, zawsze tak dosko­nała, zaczy­nała się strzę­pić, nawet jeśli tylko na brze­gach – musiała wie­dzieć dosko­nale, że Cas­san­dra stoi na progu.

– Przy­by­łam w nie­od­po­wied­nim momen­cie. Och, Isa­bello! – Cas­san­dra wycią­gnęła ramiona i spoj­rzała jej w twarz. – Jak się mie­wasz?

– Było trudno. – Oczy Isa­belli poczer­wie­niały. – Naprawdę bar­dzo trudno. – Zma­gała się ze sobą, lecz odzy­skała rów­no­wagę. – Jak znaj­du­jesz teraz to stare miej­sce? Rozej­rza­łaś się?

– Jak zawsze. Dro­gie, kochane Kint­bury…

Przez czter­dzie­ści pięć lat ple­ba­nia była w życiu Cas­san­dry miej­scem zna­nym, czę­sto smut­nym, zawsze uko­cha­nym. Biały trzy­kon­dy­gna­cyjny budy­nek z przy­ja­zną fasadą skie­ro­waną na wschód, w stronę pra­sta­rej wio­ski; ogród opa­da­jący z jed­nej strony ku brze­gowi rzeki Ken­net, z dru­giej cią­gnący się do przy­sa­dzi­stego nor­mań­skiego kościoła. Ple­ba­nia była świad­kiem tego, co Cas­san­dra ceniła ponad wszystko: rodziny i dzia­ła­nia, pro­stego, uczci­wego, dobrego życia. Ten szczę­śliwy przy­kład angiel­skiej lokal­nej archi­tek­tury przed­kła­dała ponad więk­sze budowle – God­mer­sham, Sto­ne­le­igh, nawet Pem­ber­ley. Dla­tego z roz­ko­szą zna­la­złaby się w środku – usia­dłaby w fotelu, by ogrzać się przy kominku.

– Wej­dziemy…?

– Oczy­wi­ście. Gdzie się wszy­scy podziali? Pozwól, że to wezmę. – Isa­bella się­gnęła po mały czarny kufe­rek, który Cas­san­dra trzy­mała w ręce.

– Dzię­kuję. Dam radę. – Przy­ci­snęła kufe­rek do piersi. – Ale mój kufer…

– Kufer? Ach tak. – Choć twarz Isa­belli pozo­stała blada i bez wyrazu, w prze­ni­kli­wym spoj­rze­niu jej nie­bie­skich oczu błysz­czała inte­li­gen­cja. – To na pewno moja wina. Mam tyle na gło­wie. – Jedna brew poszy­bo­wała w górę. – A twój list przy­szedł zale­d­wie wczo­raj. Czy to nie dziwne?

Nie tylko nie dziwne, ale wręcz zamie­rzone. Cas­san­dra ni­gdy wcze­śniej nie była tak nie­uprzejma, by zja­wić się gdzieś bez odpo­wied­nio wcze­śniejszej zapo­wie­dzi, lecz tym razem po pro­stu nie miała wyboru. Uśmiech­nęła się więc z roz­tar­gnie­niem.

Nie sły­sząc żad­nego wyja­śnie­nia, Isa­bella mówiła dalej:

– Nie dotarło do mnie, jak _długo_ zamie­rzasz zostać. Pla­nu­jesz zatrzy­mać się u nas przez _jakiś_ czas?

Nie­za­do­wo­le­nie Isa­belli z powodu jej przy­jazdu było teraz ewi­dentne. Za tą łagodną, cichą fasadą krył się być może sil­niej­szy cha­rak­ter, który wcze­śniej nie dawał o sobie znać. Pomimo to Cas­san­dra zosta­nie tutaj tak długo, jak będzie trzeba. Posta­no­wiła nie wyjeż­dżać, dopóki nie wypełni swo­jej misji. Mruk­nęła coś o moż­li­wo­ści dal­szej podróży do bra­tanka, demon­stru­jąc nie­ty­powe dla niej nie­zde­cy­do­wa­nie zwią­zane z zaawan­so­wa­nym wie­kiem.

– Fred wnie­sie twój kufer. Pro­szę. – Isa­bella wska­zała drzwi, które natych­miast otwo­rzyły się od środka. – A, tu jesteś, Dinah.

No wła­śnie. Dinah. Musi to zapa­mię­tać. Dinah może się oka­zać przy­datna.

– Panna Austen zosta­nie z nami.

Dinah dygnęła nie­dbale.

– Wej­dziemy do środka?

Cas­san­dra pierw­szy raz prze­kro­czyła ten próg jako młoda kobieta. Była wtedy wysoka i szczu­pła; wielu uprzej­mie okre­ślało ją jako ładną. Czy to czas płata figle, czy rze­czy­wi­ście miała na sobie naj­lep­szą nie­bie­ską suk­nię? Rodzina zgro­ma­dziła się tłum­nie, by ją powi­tać; za nią kłę­biła się służba – pod­nie­cona, pełna podziwu. Ona stała nie­ru­chomo i napa­wała się swoją pozy­cją! Mocą tej chwili!

Na­dal spo­glą­dała w lustro, jeśli musiała. Wie­działa, że teraz nie można jej uznać za szczu­płą, lecz chudą. Krę­go­słup, nie­gdyś ide­al­nie pro­sty, wykrzy­wił się i skró­cił; twarz była tak wychu­dzona, że jej nie­gdyś dumny nos – nos rodziny Leigh, echo dale­kich ary­sto­kra­tycz­nych konek­sji – przy­po­mi­nał teraz bar­dziej dziób kruka. A ludzie, któ­rzy ją wtedy kochali, ode­szli – jej też już pra­wie nie było. Ci, któ­rzy ją dziś przyj­mo­wali – biedna Isa­bella, trudna Dinah, Fred, który prze­cho­dził wła­śnie przez sień, z sapa­niem cią­gnąc jej kufer – znali oczy­wi­ście jej histo­rię, ale nie mieli poję­cia, jak wyglą­dała _prawda_. Bo kto patrzył na star­szą panią i widział w niej młodą damę, którą kie­dyś była?

Prze­szli do obszer­nego, wyło­żo­nego boaze­rią holu. Cas­san­dra szła za nimi potul­nie, lecz kiedy już się tam zna­la­zła, nagle ogar­nął ją nie­po­kój. Pode­szła do oka­za­łego kamien­nego kominka, przy­trzy­mała się go i z prze­ra­że­niem rozej­rzała dookoła.

Usły­szała, jak Dinah mru­czy:

– Panie, miej nas w opiece. Przy­je­chała tu i postra­dała zmy­sły. Jak­by­śmy mieli za mało na gło­wie.

– Może to bar­dziej smu­tek albo nostal­gia. W końcu jest tutaj chyba ostatni raz – szep­nęła Isa­bella.

Cas­san­dra wie­działa, że nie powinna zwra­cać na nie uwagi. Była to jedna z roz­mów pro­wa­dzo­nych tak, jakby nie mogła ich usły­szeć, jakie mło­dzi czę­sto pro­wa­dzili w obec­no­ści star­szych. Ale jakże mógł ją ogar­nąć smu­tek albo nostal­gia, kiedy od dekad stale dotrzy­my­wały jej towa­rzy­stwa. Nie. Nie cho­dziło też o to, że to jej ostat­nia wizyta – chwy­tała łap­czy­wie powie­trze, trzę­sły się jej ręce – lecz o strach, że zwle­kała z nią _zbyt długo_. Dom ogar­nął już chaos prze­pro­wadzki.

– Moja droga, na pewno dobrze się czu­jesz? – Isa­bella zła­god­niała i ujęła ją pod łokieć, by zapew­nić opar­cie.

Por­tret dobro­czyńcy rodziny Fowle’ów, lorda Cra­vena, wisiał nad komin­kiem od czasu, gdy się­gała pamię­cią. Teraz znik­nął ze ściany.

– Ten dyli­żans to było dla cie­bie sta­now­czo zbyt wiele. – Isa­bella prze­ma­wiała gło­śno niczym do osoby nie­spełna rozumu, roz­wią­zu­jąc przy tym wstążkę pod brodą Cas­san­dry. – I to w taką zimną pogodę. – Zdjęła jej kape­lusz. Z miej­sca, w któ­rym stała, Cas­san­dra mogła zaj­rzeć do gabi­netu, gdzie opróż­niono już półki. Które tomy znik­nęły? Mieli cały zbiór ksią­żek Jane. Do kogo teraz należą?

– I nie mogę nie zauwa­żyć, że przy­je­chała sama. – Dinah stała za nią i zdej­mo­wała jej pele­rynę.

Znaj­du­jące się wciąż na swoim miej­scu meble wyglą­dały na porzu­cone, upo­ko­rzone, jak nie­wol­nicy na targu.

– Może jej poko­jówka wyje­chała?

– No to kto będzie się nią zaj­mo­wał, jeśli mogę spy­tać? – Dinah prze­rzu­ciła pele­rynę i kape­lusz przez ramię. – Bo chyba nie ja?

Ple­ba­nia bez pro­bosz­cza zawsze przed­sta­wiała żało­sny widok. Cas­san­dra była tego świad­kiem czę­ściej niż więk­szość osób, a jed­nak za każ­dym razem doty­kało ją to bole­śnie. Rodzina Fowle’ów miesz­kała w tym domu od trzech poko­leń. Prze­ka­zy­wano go z ojca na syna – wszy­scy byli duchow­nymi, wszyst­kich los obda­rzył dobrymi żonami – ale teraz łań­cuch został prze­rwany. Ojciec Isa­belli zmarł, a bra­cia odmó­wili prze­ję­cia ple­ba­nii. Bez wąt­pie­nia mieli swoje powody i skoro zaprze­pa­ścili rodzinne dzie­dzic­two, Cas­san­dra miała nadzieję, że były one słuszne.

Zgod­nie z tra­dy­cją Kościół pozo­sta­wiał rodzi­nie dwa mie­siące na opróż­nie­nie domu dla następ­nego admi­ni­stra­tora. I choć ni­gdzie tego nie zapi­sano, zgod­nie z tą samą tra­dy­cją Kościół jakoś zawsze liczył, że zajmą się tym _kobiety_ z ple­ba­nii. Biedna Isa­bella. Miała przed sobą zada­nie ponure, smutne, żmudne: zale­d­wie dwa mie­siące, by opróż­nić miej­sce, które było ich domem przez dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć lat! Oczy­wi­ście musiała się do tego zabrać nie­zwłocz­nie. Ale czci­godny Ful­war Cra­ven Fowle nie żył zale­d­wie od kilku tygo­dni. Cas­san­dra przy­je­chała, jak mogła naj­szyb­ciej. Widok tak dalece zaawan­so­wa­nej pracy mocno nią wstrzą­snął.

Pomy­śleć tylko, że podróż – tak męcząca, nie­wy­godna, tak bez­wstyd­nie droga – mogła się oka­zać zby­teczna! Pomy­śleć tylko, że to, po co przy­była, mogło już znik­nąć!

Cas­san­dra poczuła mdło­ści i zawroty głowy. Isa­bella miłym gestem przy­gła­dziła jej włosy – musiały być mocno potar­gane – i popro­wa­dziła ją przez hol.

Salon w Kint­bury był przy­kła­dem pro­stego piękna: ide­al­nie kwa­dra­towy, ze ścia­nami w kolo­rze głę­bo­kiej żółci, która chwy­tała i zatrzy­my­wała zacho­dzące słońce. Oba okna wycho­dziły na rzekę: można było obser­wo­wać ryba­ków lub barki sunące na wschód i zachód. Zwy­kle było to jedno z ulu­bio­nych miejsc Cas­san­dry. Zaspo­ka­jało tęsk­noty jej duszy. Lecz tego dnia szła do salonu z ner­wo­wym drże­niem, prze­peł­niona trwogą, co może tam zna­leźć.

Nie­po­trzeb­nie się mar­twiła. Jesz­cze zanim posta­wiła solidny bucik na kan­wo­wym dywa­nie, poczuła się bez­piecz­nie. W środku pano­wał nastrój spo­koju i odpo­czynku. Nic nie zakłó­cało atmos­fery. I wszyst­kie meble stały na swo­ich miej­scach. Nie przy­była więc za późno! Z ulgi o mało nie ugięły się pod nią kolana. Odwró­ciła się do Isa­belli, w jed­nej chwili odzy­sku­jąc głos i siłę.

– Może teraz dopro­wa­dzę się do porządku przed kola­cją?

Cas­san­dra czę­sto zauwa­żała w duchu, że kiedy umie­rał pan domu, razem z nim odcho­dziły ele­ganc­kie posiłki. I prze­ko­na­nie to zde­cy­do­wa­nie potwier­dziła kola­cja tego wie­czoru. Bara­nina była po pro­stu bara­niną, bez sosu, ziem­nia­ków czy pud­dingu, za jedyny doda­tek mając kapu­stę, która zbyt długo prze­by­wała w ziemi. Cas­san­dra uśmiech­nęła się, porów­nu­jąc ją z posił­kami, które kie­dyś spo­ży­wała pod tym dachem. Ojciec Isa­belli zawsze był czło­wie­kiem o wyso­kich stan­dar­dach i nie­po­ha­mo­wa­nych reak­cjach. Gdyby Dinah ośmie­liła się podać mu coś takiego, nie kryłby nie­za­do­wo­le­nia.

Ale do stołu zasia­dły dwie damy, więc grzecz­nie podzię­ko­wały Panu, z pew­nym wysił­kiem kro­iły bara­ninę i żuły ją z zaciętą wytrwa­ło­ścią. Towa­rzy­szył im jedy­nie gło­śny dźwięk tyka­ją­cego zegara. Cisza przy tym aku­rat stole była kolejną nie­mile widzianą inno­wa­cją, trud­niej­szą dla Cas­san­dry do prze­łknię­cia niż twarde mięso.

– Z ety­kiet przy­mo­co­wa­nych do wszyst­kiego wno­szę, że prace nad roz­dzie­la­niem przed­mio­tów są daleko posu­nięte. – Cas­san­dra przy­glą­dała się karafce, która pierw­szy raz w swo­jej histo­rii stała pusta. Prze­krzy­wiła głowę i prze­czy­tała, że prawo do niej rości sobie pan Char­les Fowle. U _niego_ karafka na pewno będzie miała wzię­cie.

– Testa­ment odczy­tano w zeszłym tygo­dniu i moi bra­cia mogli pod­jąć decy­zje. – Mówiąc to, Isa­bella nie zdra­dziła żad­nych emo­cji. Zwie­siła głowę, wbi­ja­jąc jasne oczy w talerz.

Cas­san­dra jed­nak oka­zała się bar­dziej bez­po­śred­nia.

– Czy twoi bra­cia dostaną _wszyst­kie_ rze­czy i rucho­mo­ści? – Usły­szała ostry ton w swoim gło­sie i natych­miast go poża­ło­wała: dosko­nale zda­wała sobie sprawę, że jest zbyt bez­po­śred­nia jak na gust nie­któ­rych osób, i bar­dzo się sta­rała trzy­mać język na wodzy. Ale tutaj sprawy przy­bie­rały naprawdę iry­tu­jący obrót. Fowle’owie pod wie­loma wzglę­dami przy­po­mi­nali Auste­nów: obie rodziny były duże, pobło­go­sła­wione synami i cór­kami oraz for­tuną, którą dzie­dzi­czyli tylko męscy potom­ko­wie.

– Ojciec zosta­wił kilka powie­ści mojej sio­strze Eli­za­beth. – Isa­bella wska­zała biblio­teczkę z jedną pustą, zaku­rzoną półką. – Te szcze­gól­nie ulu­bione, które czy­tali razem.

Twarz Cas­san­dry roz­ja­śniła się.

– Ach! – Naresz­cie tra­fiły na jej ulu­biony temat roz­mów. Zapy­tała żar­to­bli­wie – A kto był ich auto­rem, jeśli mogę spy­tać?

– _Kto?_ – Isa­bella wyda­wała się zakło­po­tana tym pyta­niem, jakby książki były po pro­stu książ­kami, a ich auto­rzy nie­istotni. – Sądzę, że sir Wal­ter Scott.

Cas­san­dra zaci­snęła palce na widelcu i zdu­siła natu­ralny prze­jaw emo­cji. Sir Wal­ter Scott. _Sir Wal­ter Scott!_ Czemu to zawsze musi być _on_! Jakże pra­gnęła, by choć raz także ona mogła oka­zać nie­po­ha­mo­waną reak­cję. Zamiast tego sie­działa w mil­cze­niu, duma­jąc nad nie­spra­wie­dli­wo­ścią sławy, mozo­łem praw­dzi­wego geniu­sza, uświa­do­mie­niem sobie – a to przy­pły­nęło do niej zupeł­nie spon­ta­nicz­nie – że ni­gdy szcze­gól­nie nie prze­pa­dała za Eli­za­beth, sio­strą Isa­belli. Bieg jej myśli został jed­nak nagle prze­rwany. Isa­bella naresz­cie odkryła, że ma coś do powie­dze­nia.

– W mojej opi­nii jego książki są bar­dzo… – Urwała i zaczęła się roz­glą­dać w poszu­ki­wa­niu odpo­wied­niego okre­śle­nia. – …Bar­dzo… bar­dzo… – I nagle, jakby w cudowny spo­sób, spły­nęło na nią olśnie­nie: – …_Dłu­gie_. – Zaczerp­nęła powie­trza, by mówić dalej. Wypra­wiw­szy się na mało znany teren dys­ku­sji lite­rac­kiej, poczuła przy­pływ odwagi, by odkry­wać go dalej. – Jest w nich dużo, bar­dzo dużo słów – cią­gnęła z pewną gory­czą. – Zabie­rają wszyst­kim zbyt dużo czasu.

Cas­san­dra była przy­zwy­cza­jona do wyż­szego poziomu dys­ku­sji, lecz z tym mogła się tylko zgo­dzić. W innym towa­rzy­stwie mogłaby się spie­rać, że Scott był nie­złym poetą, i zażar­to­wa­łaby, że jego dzia­łal­ność jako recen­zenta nie ma sobie rów­nych, ale wyczuła, że aku­rat to forum nie sprzyja takim roz­wa­ża­niom. – A _ty_, Isa­bello? Lubisz powie­ści? Jakie sobie szcze­gól­nie upodo­ba­łaś?

– Powie­ści? Ja? – Isa­bellę znów ogar­nęło zakło­po­ta­nie. – Upodo­ba­łam? Nie. Żadne.

Roz­mowa dobie­gła końca. Cas­san­dra się pod­dała. Dinah wpa­dła z kom­po­tem i sączyły go w ciszy prze­ry­wa­nej tylko tyka­niem zegara.

* * *

– Zaj­mij miej­sce mamy – powie­działa Isa­bella po kola­cji. Cas­san­dra od razu przy­stała na tę pro­po­zy­cję, gdyż fotel stał naj­bli­żej ognia.

Roz­cią­gnął się przed nimi senny wie­czór w salo­nie, ostat­nie z wyzwań w dniu tak ich peł­nym. Do pokoju przy­drep­tał Pyra­mus i roz­cią­gnął się na dywa­nie: był to zawsze jeden z domów, w któ­rym psy cie­szyły się swo­bodą. Cas­san­dra nie miała nic prze­ciwko aku­rat temu psu, ale gene­ral­nie nie do końca apro­bo­wała takie zwy­czaje. Otu­liła stopy, otwo­rzyła kufe­rek i wyjęła robótkę. Szy­cie było nie­zwy­kle uży­teczne, można się było zająć igłą, sku­pić wzrok na ście­gach. Była to zawsze jej zbroja w trud­nych sytu­acjach, sama czyn­ność odwra­cała uwagę od krę­pu­ją­cego towa­rzy­stwa. Czę­sto się zasta­na­wiała, jak męż­czyźni sobie radzą bez podob­nego zaję­cia. Choć wyglą­dało na to, że im znacz­nie rza­dziej bra­kuje słów.

Przy­wio­zła ze sobą tylko ścinki do zszy­wa­nia. Jej oczy nie pozwa­lały już na nic bar­dziej wyszu­ka­nego w świe­tle lamp.

– Nie masz żad­nej robótki, droga Isa­bello? – Wsu­nęła papier pod kawa­łek bawełny w roślinne wzory i zaczęła obszy­wać go dookoła. – Niczego, czym mogła­byś się zająć?

Wpa­trzona w ogień Isa­bella potrzą­snęła głową.

– Ni­gdy nie byłam zbyt dobra w tych rze­czach.

Cas­san­dra, która mogła zszy­wać ścinki z zamknię­tymi oczami, pod­nio­sła wzrok z pew­nym zasko­cze­niem. Jakim dziw­nym stwo­rze­niem była ta Isa­bella. Znała ją od uro­dze­nia – te lata zatarły się i prze­le­ciały – a jed­nak uświa­do­miła sobie, że nie zna jej wcale. Przy­glą­dała się sie­dzą­cej przed nią kobie­cie: miała zgrabną figurę, choć żałoba jej nie słu­żyła, rysy mogły ucho­dzić za deli­katne, gdyby smu­tek nie okradł ich z uroku. Isa­bella nie miała ani urody matki, ani inte­lektu ojca – choć te urze­ka­jące nie­bie­skie oczy odzie­dzi­czyła zde­cy­do­wa­nie po nim. A jed­nak nawet po czter­dzie­stu latach zna­jo­mo­ści wciąż trudno było w niej wyczuć choć ulotny cień cha­rak­teru bądź oso­bo­wo­ści. Cas­san­dra nie mogła zostać na ple­ba­nii, nie nawią­zu­jąc jakiejś rela­cji, ale czuła się tak, jakby poru­szała się po omacku, prze­su­wa­jąc dłońmi po gru­bej pustej ścia­nie w poszu­ki­wa­niu sekret­nego przej­ścia. Ciężko było je zna­leźć.

Nagle spły­nęło na nią olśnie­nie.

– Mam nadzieję, że śmierć oka­zała się łaskawa dla two­jego ojca, kiedy w końcu po niego przy­szła?

Bo o czym mają chęć roz­ma­wiać pogrą­żeni w świe­żej żało­bie, jeśli nie o Końcu?

Isa­bella wes­tchnęła.

– Już dzie­sięć dni wcze­śniej było wia­domo, że jego koniec jest bli­ski. Po kola­cji dostał ataku, a kiedy Dinah zaj­rzała do niego następ­nego ranka, był zbyt słaby, by wstać…

Zamek ustą­pił. Drzwi do roz­mowy sta­nęły otwo­rem.

– Ból, który mu doku­czał, z któ­rym żył tak dziel­nie, w końcu…

Cas­san­dra szyła dalej, słu­cha­jąc opo­wie­ści o lodo­wa­tych kąpie­lach i kom­pre­sach, i nagle poczuła się o wiele swo­bod­niej.

– Pią­tego dnia był w tak kiep­skiej for­mie, że mogli­śmy wezwać dok­tora…

– Nie kon­sul­to­wano się z nim _wcze­śniej_? Cóż za rażące zanie­dba­nie!

Isa­bella wes­tchnęła.

– Pan Lid­der­dale jest dobrym leka­rzem i mamy szczę­ście, że jest tu z nami. Cie­szy się ogromną popu­lar­no­ścią pośród wszyst­kich, to zna­czy z wyjąt­kiem papy. Ojciec z wiel­kim dystan­sem pod­cho­dził do pomy­słu zatrud­nie­nia dok­tora w wio­sce. Mar­twił się, że to zachęci do cho­ro­wa­nia tych, któ­rzy naj­mniej mogą sobie na cho­roby pozwo­lić. Ale gdy sam nie mógł już pro­te­sto­wać…

Cas­san­dra pomy­ślała, że umie­ra­nie w isto­cie musiało być tor­turą dla bied­nego pastora: leżał bez słowa i patrzył, jak igno­rują jego gniewne żąda­nia.

– A ja, oczy­wi­ście, byłam nie­zmier­nie wdzięczna, że mia­łam przy sobie pana Lid­der­dale’a. Och! Jaka to ulga, że nie byłam już dłu­żej sama…

– Ale twoje sio­stry, Isa­bello – prze­rwała jej Cas­san­dra – z pew­no­ścią przej­mo­wały po kolei opiekę nad ojcem?

– Eli­za­beth jest teraz tak zajęta opieką nad małymi dziećmi w wio­sce. Oczy­wi­ście nie można było pozwo­lić, by ucier­piały. Rzadko ją tutaj widu­jemy.

_Eli­za­beth!_ Szcze­rze mówiąc, Cas­san­dra nie spo­dzie­wała się niczego innego.

– A Mary-Jane? Mieszka po dru­giej stro­nie cmen­ta­rza.

– Mary-Jane ma swoje gospo­dar­stwo, któ­rym musi się zaj­mo­wać.

Ach, tyra­nia zamęż­nej kobiety, pomy­ślała Cas­san­dra, nawet jeśli zostaje bez­dzietną wdową.

– To powinny być ci wdzięczne, że samot­nie dźwi­ga­łaś ten cię­żar.

– Nie prze­szka­dzało mi to. – Isa­bella wzru­szyła ramio­nami. – I nie mia­łam nic prze­ciwko temu, kiedy był ze mną dok­tor. To taki dziwny czas, kiedy ktoś umiera, ale nie wia­domo, kiedy to się sta­nie. Pan Lid­der­dale mówi, że pod tym wzglę­dem śmierć przy­po­mina naro­dziny.

Cas­san­dra wiele razy doświad­czyła jed­nego i dru­giego i dosko­nale wie­działa, jak ciężka to próba. Skoń­czyła się jej nitka i się­gnęła do kuferka po następną.

– A potem, tuż przed koń­cem, powie­dział, że jest głodny, i pamię­tam, że zje­dli­śmy wie­przo­winę zapie­kaną w cie­ście. Bar­dzo ją lubi. A ta miała w środku jajko. Nie­zwy­kle lubi jajka…

– Ful­war miał ochotę na wie­przo­winę w cie­ście nawet na łożu śmierci? – Cas­san­dra nawlo­kła igłę i potrzą­snęła głową: o takich jak on opo­wia­dają legendy.

– Nie mój ojciec! Pan Lid­der­dale. Czę­sto bywa głodny, nawet bar­dziej niż papa. Nie jest wysoki, ale ma sze­ro­kie ramiona i tak ciężko pra­cuje. – Przez chwilę w jej oczach odbi­jały się tań­czące pło­mie­nie. – O czym mówi­łam? A tak, sie­dzie­li­śmy po dwóch stro­nach stołu. Nie mógł się zde­cy­do­wać, czy woli piwo, czy her­batę. Roz­ma­wia­li­śmy o tym. Posiłki potra­fią się tak skom­pli­ko­wać, kiedy przez całą noc jest się na nogach. A on nagle chwy­cił ojca za rękę i powie­dział: „Och, Isa­bello!”. Tak brzmiały jego słowa. „Och, Isa­bello”. I wie­dzia­łam, że to już. To był koniec. Już ni­gdy nie usiądę u jego boku.

Do Cas­san­dry dotarły donie­sie­nia o roz­pa­czy Isa­belli z powodu odej­ścia Ful­wara. Zgod­nie z rela­cją rodziny była bar­dzo dzielna pod­czas jego cho­roby, ale zupeł­nie się zała­mała, kiedy nad­szedł koniec. Po pogrze­bie musiano ją nawet poło­żyć do łóżka. Dowód na­dal tu był – łzy w jej oczach – ale Cas­san­drę wciąż to tro­chę zaska­ki­wało. Oczy­wi­ście wszyst­kich rodzi­ców należy _opła­ki­wać_: to obo­wią­zek potom­stwa. Ale czy za wszyst­kimi należy tak samo _tęsk­nić_?

Zaczęła pako­wać swoją robótkę. Dzięki nowo odkry­tej gada­tli­wo­ści Isa­belli wie­czór minął szybko. Wresz­cie nade­szła godzina, o któ­rej mogły udać się na spo­czy­nek.

Isa­bella szła pierw­sza po wąskich dębo­wych scho­dach, oświe­tla­jąc drogę Cas­san­drze, która wspi­nała się powoli, po jed­nym stop­niu. Musiała się zatrzy­mać i odpo­cząć na pode­ście w poło­wie scho­dów i poczuła podmuch powie­trza wpa­da­ją­cego przez zasłonę w oknie wycho­dzą­cym na pół­noc. Ciężką próbą będzie prze­by­wa­nie w więk­szym, wyż­szym domu, kiedy tak przy­wy­kła do swo­jej chatki w Chaw­ton. Ale może zała­twi sprawy szybko i nie będzie musiała tu zostać zbyt długo.

Ruszyły kory­ta­rzem. Drzwi do sypialni matki Isa­belli stały otwo­rem i Cas­san­dra zaj­rzała tam na tyle, by się upew­nić, że tego pokoju też nie uprząt­nięto: to było wielce obie­cu­jące. Minęły pokój, o któ­rym na­dal myślała jako o nale­żą­cym do Toma – co za ulga, że nie umiesz­czono jej wła­śnie tam! – i w końcu dotarły na miej­sce. Cas­san­dra znała ten pokój. Przez wiele lat sta­no­wił jedyny dom bied­nej panny Mur­den, która, pozba­wiona przy­ja­ciół, była wiecz­nie kry­ty­ku­ją­cym wszystko cię­ża­rem dla rodziny. „Znaj­du­jące się tu rze­czy prze­ka­zać do przy­tułku”, gło­siła przy­pięta na zewnątrz kar­teczka. Jeśli Cas­san­dra miała nadzieję na jakie­kol­wiek wygody, w jed­nej chwili musiała zmie­nić zda­nie.

Isa­bella wpro­wa­dziła ją do środka, zapa­liła lampę przy łóżku i życzyła dobrej nocy. Zna­cze­nie faktu, że umiesz­czono ją wła­śnie tutaj, nie umknęło uwa­dze Cas­san­dry. Pokój był zimny i nie­wie­trzony, z pod­sta­wo­wym ume­blo­wa­niem. Do umy­walki nalano wody, ale też była zimna. Prze­su­nęła dło­nią po narzu­cie; w łóżku nie było cegły ani ter­mo­foru, by je nagrzać, i pomy­ślała: No pro­szę. Teraz ja jestem ich pozba­wio­nym przy­ja­ciół cię­ża­rem.

Kufer stał wciąż zamknięty, ale nie zaj­mie się teraz jego roz­pa­ko­wy­wa­niem. Miała w sobie jesz­cze tro­chę ener­gii: trzeba dzia­łać od razu. Roz­pocz­nie poszu­ki­wa­nia listów. Cof­nęła się, zacze­kała, aż ucichną kroki i w domu zapad­nie cisza. Otwo­rzyła drzwi i wysu­nęła się na kory­tarz. W mroku zakra­dła się do pokoju matki Isa­belli; już pra­wie stała na progu, gdy roz­legł się za nią głos.

– Czy mogę pani pomóc, panno Austen? – Dinah, oświe­tlona od dołu przez słaby pło­mień łojo­wej świecy, stała u stóp scho­dów pro­wa­dzą­cych na strych. – Zgu­bi­ły­śmy się?

– Och, Dinah. Tak mi przy­kro. – Cas­san­dra udała zmie­sza­nie. – Jakie to dziwne. Za nic nie mogę sobie przy­po­mnieć, dla­czego tu przy­szłam.

– To na pewno przez zmę­cze­nie. Lepiej się poło­żyć, psze pani. Wra­camy tam­tędy, o tak. – Dinah obser­wo­wała ją bez uśmie­chu. – Tak jest. Dobra­noc, panno Austen. – I nie ruszyła się z miej­sca, dopóki Cas­san­dra nie wró­ciła do swo­jego pokoju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: