Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Panna doktór Sadowska - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Panna doktór Sadowska - ebook

„Zarzut uprawiania miłości lesbijskiej nie jest hańbiący” – miała powiedzieć w czasie procesu Zofia Sadowska, bohaterka jednego z najgłośniejszych skandali obyczajowych międzywojennej Warszawy. O „ekscesach” w gabinecie lekarskim na Mazowieckiej 7 powstały setki artykułów, dowcipów, karykatur i piosenek kabaretowych. Brukowce oskarżały Sadowską o organizowanie lesbijskich orgii, uwodzenie pacjentek i przyczynienie się do rozpadu kilku małżeństw, a nawet o doprowadzenie do dwóch zgonów. Czy lesbijka może być lekarką? – to pytanie zadawali sobie sędziowie i członkowie izby lekarskiej.

„Panna doktór Sadowska” – pisali o niej dziennikarze. Pierwsza w Imperium Rosyjskim polska lekarka z doktoratem. Zaangażowana feministka, która poszła do Piłsudskiego upomnieć się o prawa wyborcze dla kobiet. Działaczka społeczna i naukowczyni. Ceniona przez pacjentów internistka. Niosła pomoc bieżeńcom w czasie pierwszej wojny światowej i poszkodowanym w powstaniu warszawskim. Właścicielka kopalni ropy naftowej i przedsiębiorczyni inwestująca w budowę osiedla. Automobilistka. Zawsze w męskiej marynarce, pod krawatem, w binoklach na nosie. Mówiono, że nie rozstaje się ze szpicrutą.

Zofia Sadowska przez lata walczyła o dobre imię. Wojciech Szot odtwarza mechanizmy zaszczuwania lekarki przez prasę i przywraca jej miejsce w historii.

Panna doktór Sadowska to opowieść o wymazywaniu niewygodnych biografii, ale przede wszystkim − o odwadze i walce o godność.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65970-96-1
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po sali sądowej musiał rozejść się szum, gdy doktor Zofia Sadowska oświadczyła:

– Zarzut uprawiania miłości lesbijskiej nie jest hańbiący.

Jej homoseksualizm potwierdzili rzeczoznawca i sąd powszechny. „Wreszcie ona sama w ostatnim słowie”.

To, że jest „homoseksualistką czynną”, przyznali sędzia referent sądu państwowego i Sąd Naczelnej Izby Lekarskiej, który orzekł, że „jest winną nadużywania stanowiska lekarza celem wciągania kobiet do swych praktyk miłosnych i winną demoralizującego wpływu na otoczenie w związku z jej homoseksualizmem, niegodnego lekarza”.

Pierwsza w Imperium Rosyjskim polska lekarka z doktoratem, zaangażowana feministka, działaczka społeczna, zacięta polemistka, jedna z pionierek kobiecego automobilizmu, być może też bezlitosna kamieniczniczka. „Nieposkromione zachcianki zaprowadziły tę kobietę tak daleko, a wiedza jej i fach dały jej tak niebezpieczną broń w rękę, że obowiązkiem było uczynić ją nieszkodliwą”. Została oskarżona przez brukowce, występujące „w obronie moralnego zdrowia narodu”, o to, że „idąc w ślady Safony, hołdowała miłości lesbijskiej”. Prasa chciała chronić naród przed zgnilizną, walczyć z „szatanem namiętności”.

Narodowi zagroziła mierząca sto sześćdziesiąt jeden centymetrów, korpulentna kobieta ubrana w garnitur. Nosiła wąski, niedokładnie zawiązany krawat, a na nosie binokle. Mówiono, że nie rozstawała się ze szpicrutą.

Dokonała rzeczy niezwykłych.

Poszła do Piłsudskiego upomnieć się o prawa wyborcze kobiet. Wystartowała w wyborach do warszawskiej rady miasta. Kupiła kopalnię ropy naftowej. Na wakacje podobno pojechała do Afryki. Wyrobiła licencję sportową i brała udział w zawodach samochodowych. Podczas powstania warszawskiego ofiarnie pomogła brzemiennej żonie przyjaciela. Ufundowała stypendium dla zdolnych studentek medycyny.

Była tak barwną osobowością ówczesnej Warszawy, że magazyny satyryczne chciały budować pomnik „ku czci i chwale bohaterki tylu nieszlachetnych intryg i opowiadań, pani doktorowi Zofii Sadowskiej”, która zapytała sąd:

– Czyż próg cudzej sypialni nie jest miejscem, w którym zatrzymać się powinno argusowe oko władzy dyscyplinarnej?

Wyrok w procesie, w którym walczyła o dobre imię, gazeta podała do wiadomości publicznej w specjalnym dodatku. Kolejnym wydarzeniem uhonorowanym w ten sposób był – dwa lata później – wybór Ignacego Mościckiego na prezydenta.

A jednak wymazano ją z polskiej historii. Nie pojawiała się ani w pamiętnikach, ani we wspomnieniach. Przypomnieli ją dopiero działacze i działaczki ruchu równościowego w XXI wieku.

„Kurier Czerwony”: „Każde zdrowe społeczeństwo na wszelki czyn zwyrodniały, zaczepny powinno odpowiedzieć czynem społecznym i odpornym”.

Historia długo była odporna na Zofię Sadowską.GRZECH, ZBRODNIA, CHOROBA

„Kurier Informacyjny i Telegraficzny”: „Zdemaskowaliśmy zbrodnicze działanie szkodliwej jednostki. Rozciekawienie Warszawy szalone. Ludzie rozprawiają, toczą spory na temat obyczajowości, moralności publicznej i interesu narodowego”.

17 listopada 1923 roku „Kurier Czerwony”, warszawski brukowiec, rozchodził się błyskawicznie. Każdy chciał się dowiedzieć o safickich orgiach z gabinetu lekarskiego przy ulicy Mazowieckiej 7. Doktor Sadowska została publicznie oskarżona o organizowanie perwersyjnych imprez, doprowadzenie do rozpadu kilku rodzin i spowodowanie przynajmniej dwóch zgonów.

Dla polskiego czytelnika prasy nie był to pierwszy kontakt ze skandalami pederastycznymi. Wszystko zaczęło się oczywiście od słynnego Lorda Paradoksa.

„(...) To istny cud, że te twoje wargi jak płatki czerwonej róży stworzone są zarówno do szaleństwa melodii i pieśni, jak i do szaleństwa pocałunku” – pisał Oscar Wilde do swojego kochanka lorda Douglasa. Pisarz był u szczytu sławy – jego Portret Doriana Greya, który ukazał się w 1891 roku, podbił serca angielskich czytelników i czytelniczek. Niestety płomienne listy, które panowie wymieniali między sobą, dostały się w ręce szantażystów, a Wilde’owi zaczęto publicznie zarzucać sodomię. Największy skandal wywołał ojciec Douglasa, dziewiąty markiz Queensberry, kiedy zostawił w teatralnej portierni bilet wizytowy z adnotacją: „Do Oscara Wilde’a, który pozuje na somdomitę” – błąd ortograficzny był pewnie przypadkowy. Urażony Wilde za namową swojego wydawcy i kochanka Roberta Rossa oskarżył markiza o zniesławienie i oddał sprawę do sądu, ale proces obrócił się przeciwko poecie. Dowodów na sodomię Wilde’a było nadto. Z oskarżającego stał się oskarżonym.

Gdy w 1895 roku w Anglii ruszył sensacyjny proces, prasa zachodnioeuropejska śledziła go z plotkarską zaciętością. Tymczasem polski czytelnik mógł tylko się domyślać, co zarzucano autorowi Portretu Doriana Greya. Warszawski „Głos” pisał o „wykroczeniu przeciw moralności”, a przestępstwo pisarza było, zdaniem innego publicysty, „chorobliwym objawem i wywodem wszystkiego, co mówił i co pisał”. W Wildzie widziano zarówno skonfliktowanego z mieszczaństwem dekadenta, jak i degenerata. Dopiero po kilku latach zaczęto pisać wprost o przyczynach procesu, a poeta stał się bohaterem niewybrednych powiastek, na przykład sensacyjnie zatytułowanej kieszonkowej książeczki Oskar Wilde. Tragedia poety-homoseksualisty niejakiego M. Siwego wydanej w 1934 roku. Cztery lata wcześniej Tadeusz Boy-Żeleński pisał, że homoseksualiści mają „swoją martyrologię, aby tylko wymienić Oscara Wilde’a...”. O lesbijkach zapomniał.

Przełom wieków naznaczony był kolejnymi skandalami pederastycznymi. W październiku 1900 roku polskie gazety donosiły, że w wiedeńskim hotelu popełnił samobójstwo Józef Brunicki „znany z procesu o wykroczenie przeciw obyczajności publicznej we Lwowie”. Zwany durnym Żużu baron, dziedzic wielkiego podlwowskiego majątku, został kilka lat wcześniej postawiony przed sądem za to, że „spełniał wielokrotnie nierząd z osobami tej samej płci”. Uznano go za chorego psychicznie i oddano pod kuratelę rodziny. Wyższym sferom zaczęto przyglądać się uważniej, ale polskich czytelników bardziej niż lokalny skandal, szybko zamieciony pod dywan przez zamożną familię, interesowały wypadki u naszych zaborców, ponieważ od początku XX wieku gazety w Niemczech wielokrotnie donosiły o homoseksualizmie. Głównymi podejrzanymi byli wojskowi i członkowie dworu cesarskiego. Dwie sprawy zdobyły szerszy rozgłos.

Po pierwsze, sprawa króla armat z przełomu lat 1901 i 1902.

Friedrich Alfred Krupp, zwany Fritzem, był głową trzeciego pokolenia rodziny, która zdominowała europejski przemysł zbrojeniowy w XIX wieku. Miał w sobie jednak coś, co niepokoiło stateczną burżuazyjną familię. Król armat okazał się filantropem, którego oprócz zakupu stoczni czy kolejnych odlewni interesowała sztuka, a nade wszystko kusiło sielskie życie w eleganckiej posiadłości na Capri. Wybór tej włoskiej wyspy nie był przypadkowy. Wiadomo było, że przybywają tam ci, którzy szukają rozrywek we własnym gronie. Po nagonce socjalistycznej prasy w 1902 roku do bram posiadłości Fritza zapukała włoska policja. Aresztowany, oskarżony o organizowanie homoseksualnych orgii, zmarł – oficjalnie – na zawał serca. Nie można jednak wykluczyć, że popełnił samobójstwo. Na łamach wydawanej w Tarnowie „Pogoni” doniesiono:

Okoliczności towarzyszące śmierci tego magnata są zaiste tragiczne. Oto socjalistyczny dziennik „Vorwärts” wychodzący w Berlinie ogłosił był ostatnimi czasy skandaliczne szczegóły o rozrywkach, jakim rzekomo miał się oddawać Krupp podczas corocznego swego pobytu na włoskiej wyspie Capri. Rozrywki te miały być tego rodzaju, że wprost ze względów przyzwoitości niepodobna ich nazwać właściwym mianem, zaznaczyć tylko należy, że kodeksy karne, zarówno austriacki, jak i niemiecki, traktują je jako zbrodnię przeciw obyczajności i karzą surowymi karami.

Krupp był przyjacielem cesarza, dlatego skandal rzucił cień również na władcę, który nakazał konfiskatę i zniszczenie niesprzedanych egzemplarzy „Vorwärts”, a redakcji gazety został wytoczony proces. Nie mogło to już jednak ocalić głównego bohatera skandalu. Jego pogrzeb był manifestacją solidarności – na cmentarzu pojawił się sam Wilhelm II. Afera Kruppa przycichła, ale od tego czasu na niemiecką armię i burżuazję zaczęto patrzeć podejrzliwie.

Po drugie, afera „kręgu liebenberskiego”.

Wybuchła pięć lat później. Pismo „Die Zukunft” oskarżyło o stosunki homoseksualne komendanta wojskowego w Berlinie hrabiego Kuno von Moltkego i ambasadora Rzeszy w Wiedniu księcia Filipa Fryderyka Eulenburga. Panowie spotykali się w Liebenbergu, w zamku należącym do ambasadora – stąd określenie „krąg liebenberski”.

Polskojęzyczna prasa z dużym zainteresowaniem przyglądała się procesowi przeciwko „pederastycznej kamaryli”. Wydawany w Łodzi i powiązany z Narodową Demokracją „Rozwój” pisał o głównym bohaterze skandalu:

Hrabia czuje wstręt do płci żeńskiej, ma natomiast pociąg do płci męskiej oraz pewne cechy kobiecości, co wszystko stanowi rysy charakterystyczne homoseksualizmu. Nic w tym przypadku nie znaczy okoliczność, że hrabia wstąpił w związek małżeński, rzeczoznawca bowiem, doktor Hirschfeld, sam zaznaczył, iż małżeństwa takie homoseksualistów dochodzą często do skutku, czy to pod wpływem rady krewnych, czy to dla ukrycia skłonności homoseksualnych. (...)

Zaznaczyć należy przy tym wyraźnie, że hrabia Moltke nie ujawnił karygodnego uprawiania homoseksualizmu. Stwierdzamy tylko, że jest homoseksualistą i nie mógł skłonności tej ukryć przed innymi. Nie wchodzimy w dalsze dowodzenia polityczne oskarżonego. Miały one tylko dowieść, że działał w obronie uprawnionych interesów swoich.

Sprawa Eulenburga, o której pisano więcej niż o aferze Kruppa, utrwaliła pojęcie pederastycznej kliki, ale przy tej okazji po raz pierwszy na dużą skalę w języku polskim padło słowo „homoseksualizm”. Wcześniej określenie to pojawiało się przede wszystkim w literaturze medycznej, z rzadka przedostając się na łamy gazet, które z upodobaniem śledziły doniesienia o niemieckim zepsuciu, bo – jak pisał „Dziennik Śląski” –

ludzie tacy chyba nam Polakom imponować nie mogą. Tę kulturę wyższą, którą Niemcy szczycą się przed całym światem, chętnie im pozostawimy, nam jest nasza polska kultura milsza, która jest moralniejsza i czysta jak łza. Brudów w rodzaju księcia Eulenburga (...) nie mamy w naszym społeczeństwie polskim.

O homoseksualizmie, nie tylko w środowisku wojskowym, mogli przeczytać przykładowo czytelnicy „Dziennika Cieszyńskiego”, który w 1910 roku donosił:

Przy ulicy Bülowa w Berlinie istniał od niejakiego czasu szynk niemający – jak się później okazało – koncesji. Właściciel szynku rozdawał na ulicy przechodniom kartki z napisem: „Znam odpowiedź”. Nierozumiejących znaczenia tych słów wpuszczano tylko do pierwszego pokoju, gdzie zadowolić się musieli piwem, tych zaś, którzy po przeczytaniu tych dwóch słów wylegitymowali się odpowiednim ruchem ręki, wpuszczano do dalszych sal. Otóż onegdaj wpadła policja do tych dalszych, tajemnicą osłoniętych pokoi i znalazła tam homoseksualistów. Wszystkich zebranych aresztowano.

Dzień później ukazała się notka Homoseksualizm w Niemczech:

Brema. Policja wykryła kryjówkę, gdzie mężczyźni z najwyższych sfer dopuszczali się orgii homoseksualnych. Ofiarą padali chłopcy, przeważnie do lat piętnastu. Dotychczas przesłuchano siedemdziesięciu chłopców. Aresztowano sześciu kupców i wyższych urzędników. Dwóch uciekło za granicę.

Innym razem cieszynianie mogli przeczytać, że w Berlinie sąd „skazał na sześć miesięcy więzienia fryzjera Mounda, który pod pozorem strzyżenia młodych chłopców dopuścił się zbrodni homoseksualnej”.

W kolejnym roku „Dziennik Cieszyński” podsumował „zgniłą, militarystyczną, homoseksualną kulturę pruską”:

Gangrena tocząca organizm niemiecki przejawia się też w powszechnym upadku moralności publicznej. Pouczające w tym kierunku są kroniki codziennych pism niemieckich, notujące dzień za dniem występki takie, o jakich nie śnili nawet mieszkańcy starożytnego Babilonu. Kraj „bojaźni Bożej i dobrych obyczajów” stał się przytułkiem wszelkich najbardziej zwyrodniałych instynktów. Homoseksualizm, którego uprawianie tuż pod bokiem dworu cesarskiego w Berlinie tyle narobiło w ubiegłym roku hałasu na świecie całym, ustalił się w Niemczech i jest zwykłym codziennym chlebem w miastach niemieckich; dołączają się do tego najrozmaitsze formy nierządu, wszystko zaś pod przykrywką „dobrych obyczajów”.

Obraz Niemców unurzanych w zboczeniach i perwersjach z pewnością rozbudzał wyobraźnię, zwłaszcza polskiego czytelnika. Oto wrogi, agresywny naród toczony jest przez chorobę i grzech, a jego najwyższe sfery są zdemoralizowane i zdegenerowane. O polskich homoseksualistach prasa milczała. O lesbijkach również. „Goniec Krakowski”: „Dochodziły do nas o nich słuchy z Berlina, Paryża czy Petersburga, ale nad Wisłą panowało przekonanie, że miłość lesbijska, nieuznawana wprawdzie z punktu naukowego za zbrodnię, jest, pomijając nawet kodeks karny, czymś nieetycznym, czymś, na co nie pozwoli sobie uczciwa kobieta”.

Wiedza o homoseksualizmie była w ówczesnej Polsce niewielka. Tematem zajmowali się oczywiście księża, którzy nauczali o grzechu sodomskim, często nazywając go niemym grzechem, czyli takim, którego opisać nie sposób. Rzadko zgłębiano poradniki dotyczące „życia płciowego”, a już tylko ludzie wykształceni, niewielka garstka elit intelektualnych i finansowych, mieli dostęp do prasy medycznej, w której „zjawisko” omawiano coraz częściej.

Homoseksualizmem najbardziej interesowała się medycyna sądowa – było to w końcu przestępstwo. Przyszli lekarze korzystający z podręcznika rosyjskiego chirurga Sergiusza Gromoffa w połowie XIX wieku mogli się dowiedzieć, że „nienaturalne spółkowanie” to „pederastya”, „onanizm”, „tak zwana lezbiyska miłość” i „sodomia”. Działała też specyficzna cenzura: Johann Daniel Metzger, osobisty lekarz króla pruskiego, ustępy dotyczące pederastii i sodomii napisał w swoim podręczniku medycznym po łacinie. Polski tłumacz był w tej kwestii równie konsekwentny.

W opublikowanej w 1859 roku, prawdopodobnie pierwszej polskojęzycznej pracy omawiającej pederastię – Zasady dochodzeń sądowo-lekarskich co do wieku, płci, funkcyj płciowych i tożsamości osób – profesor warszawskiej Akademii Medyko-Chirurgicznej Andrzej Janikowski pisał:

Często powtarzana pederastia czynna pociąga za sobą szczególną przemianę w postaci członka męskiego. U tych, którzy mają członek szczupły, staje on się szerszym przy podstawie, a coraz cieńszym, idąc ku wierzchołkowi, gdzie jest prawie śpiczasto, jak u psów, zakończony.

Jak przez sześćdziesiąt lat od ukazania się pracy zmieniła się wiedza medyczna i świadomość odmienności, pokazują badania Antoniego Mikulskiego. W 1919 roku ten wileński psychiatra w odczycie Niezbędność reform prawodawczych w stosunku do niektórych zboczeń popędu płciowego zaznaczył, że „należy w prawodawstwie polskim usunąć §§ karzące homoseksualizm, sodomię i te zboczenia płciowe, które są nieszkodliwe dla społeczeństwa i jego członków”. Postulaty Mikulskiego zostały spełnione dopiero na początku lat trzydziestych w nowym polskim kodeksie karnym.

Gdy w 1923 roku oskarżono warszawską lekarkę o organizowanie lesbijskich orgii, dyskusja na temat homoseksualizmu przeniosła się na łamy prasy brukowej. Gazety prześcigały się w wymyślnych opisach, lecz także zadawały pytania: czym jest homoseksualizm? Jak go leczyć? Karać? A może zostawić homoseksualistów w spokoju? Odpowiedzi w prasie udzielali dziennikarze, ale również eksperci z różnych dziedzin medycyny, i choć pierwszeństwo miały sensacyjne nagłówki donoszące o zbrodniach zdegenerowanej lekarki, to uważny czytelnik mógł dostrzec, że nadchodzą zmiany.

Najpierw jednak sąd musiał zdecydować, czy lesbijka może być lekarką.

Doktór Sadowska niewiasta to mężna,

Używa życia, chociaż niezamężna,

Dla niej kobieta to rozkoszy tarcza,

Rozmawia z nią po francusku i to jej wystarcza.

„Trubadur Polski”, 1924

DZIAŁACZKA

Szczepan Sadowski był majstrem stolarskim, z Klementyną z Boczkowskich miał siedmioro dzieci. Sadowscy mieszkali na ulicy Pawiej 47 w Warszawie w parterowym drewnianym domu krytym gontem. Do tego cembrowana studnia z pompą i parkan. Nie wiodło im się najlepiej, skoro na 7 września 1865 roku sąd wyznaczył licytację nieruchomości. Godzina dziewiąta rano, cena wywoławcza: dwa tysiące rubli srebrem. Do licytacji jednak nie doszło, Szczepanowi udało się uratować honor rodziny. Przynajmniej na chwilę.

W 1879 roku Stanisław – trzeci syn Szczepana i Klementyny – bierze ślub ze szwaczką Marią Zofią Kuczker, córką Rocha i Doroty. Nieuważnie wpisywano do parafialnych ksiąg nazwisko rodziny: Kuczkerowie czasem bywali Kuczkierami. Córka Stanisława i Marii – Zofia Anastazja – przychodzi na świat 28 lutego 1886 lub 1887 roku. Sama po drugiej wojnie światowej odmłodzi się o trzy, a może cztery lata i w dokumentach będzie podawała rok 1890.

Gdy 22 marca 1886 roku umiera dziadek Szczepan, żegnają go „żona wraz z synami i wnuczką”. Być może to właśnie niespełna miesięczna Zofia, gdyż o starszej siostrze przyszła lekarka nigdy nie wspominała.

Dziadek Zofii ze strony matki, Roch, był felczerem i przyjmował na Lesznie, ulicy dzielącej Warszawę na dwa światy – polski i żydowski. W wykazie z 1869 roku widnieje ponad sto nazwisk osób parających się tym zawodem – jak na dwustupięćdziesięciotysięczne miasto – niewiele. W ślady ojca poszedł Szczepan, brat Marii, jednak umarł w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat. Roch umiera w 1898 roku. Za trumną idą córka, wnuczka i wnuk – syn Szczepana. Zofia ma jedenaście, może dwanaście lat. Prawdopodobnie jeszcze nie wie, że niedługo będzie kontynuować lekarską tradycję rodzinną, ale być może to właśnie w wizytach młodej Zosi na Lesznie należy szukać źródeł niezwykłej – jak na jej płeć i tamte czasy – kariery.

W 1901 roku kończy IV Gimnazjum w Warszawie w klasie medycznej. Jest pilną uczennicą, skoro po lekcjach udziela się w „samokształcących kołach uczniowskich”. W tym samym okresie nauczycielka i społecznica Stanisława Morawska otwiera przy Złotej 4 prywatną szkołę dla dziewcząt przygotowujących się na studia. Dwuletni kurs wypełnia nauka języków obcych: łaciny, francuskiego i niemieckiego, a jego ukończenie daje wstęp na wydział lekarski lub farmację. Jak ocenia „Kurier Warszawski”: „Tym sposobem pani Morawska otwiera u nas dla kobiet nowe pole pracy”. Dla Zofii to szansa na uzyskanie wykształcenia bez nadwyrężania domowych finansów. Szkoła po niespełna dwóch latach zostaje jednak zamknięta. Prawdopodobnie brakuje chętnych słuchaczek, bo chociaż ogłoszenia o naborze pojawiają się regularnie, już w 1904 roku Morawska wyjeżdża do Petersburga, gdzie przyjmuje posadę w męskim gimnazjum przy polskim kościele św. Katarzyny. Towarzyszy jej ulubiona uczennica – Zofia Sadowska.

Petersburg jest jednym z nielicznych miast, gdzie kobiety są obecne na uczelniach. Już od lat siedemdziesiątych XIX wieku funkcjonują tam Bestużewskie Kursy, czteroletnia szkoła żeńska, dzięki której kobiety mają możliwość nauki na poziomie uniwersyteckim, choć bez formalnego potwierdzenia wyższego wykształcenia. Na początku XX wieku coraz częściej wysuwa się postulat dopuszczenia kobiet do wiedzy akademickiej, atmosfera jest zdecydowanie przedrewolucyjna. Gdy w 1905 roku uniwersytety zdobywają autonomię, jedną z pierwszych decyzji jest otwarcie podwojów uczelni dla kobiet.

Zofia decyduje się na studia w założonym przez Wasilija Konstantynowicza von Anrepa Żeńskim Instytucie Medycznym przy Wojskowej Akademii Medycznej, który daje możliwość uzyskania tytułu zawodowego „lekarki kobiety” i do 1917 roku wykształci siedemnaście tysięcy absolwentek.

Powoli społeczeństwo – zarówno polskie, jak i rosyjskie – przyzwyczaja się do myśli o kobietach lekarkach. Chociaż jeszcze w 1895 roku profesor medycyny Ludwik Rydygier grzmiał na łamach „Przeglądu Lekarskiego”:

Biorąc rzecz zasadniczo, to równouprawnienie kobiet z mężczyznami jest nonsensem, bo się sprzeciwia odwiecznym prawom natury. (...) Dopóki u mnie w Mydlnikach słowik śpiewa i żer przynosi samicy w gniazdku siedzącej, dopóty ja w równouprawnienie nie wierzę. (...) Precz więc z Polski z dziwolągiem kobiety lekarza! Niech nam i nadal słynie chwała kobiet naszych, którą tak ładnie głosi poeta.

Nie był Rydygier osamotniony w poglądach, ale szczęśliwie dla wielu tysięcy kobiet pozostawał w ariergardzie.

Ledwo Sadowska przyjechała na uczelnię, już musi przerwać naukę, bo w 1905 roku w Rosji wybucha rewolucja, a kraj pogrąża się w chaosie. Na terenach zaboru rosyjskiego rozpoczyna się strajk szkolny, a car dopiero w październiku obieca reformy. Na czas zamętu wyższe uczelnie zostają zamknięte, dlatego Zofia wraca do Warszawy. Uczęszcza na tajny Uniwersytet Latający i wykłada na kompletach matematykę i fizykę. Być może właśnie wtedy poznaje działaczki kobiece, które zamierzają przeprowadzić inną reformę – emancypacyjną. Na nielegalnych kursach mogła spotkać redaktorkę „Bluszcza” – najpopularniejszego ówcześnie kobiecego magazynu – Cecylię Walewską, a także pierwszą kobietę z doktoratem na Uniwersytecie w Zurychu Zofię Daszyńską-Golińską czy działaczkę oświatową Stefanię Sempołowską.

W kolejnym roku, kiedy uniwersytety ponownie otwierają swoje bramy, Sadowska wraca do Petersburga, gdzie pod opieką Stanisławy Morawskiej zaczyna nowe życie w liczącej ponad pięćdziesiąt tysięcy osób kolonii, jak przyjęło się mówić o polskiej emigracji nad Newą. Kolonia stanowi ponad trzy procent mieszkańców miasta i jest mniejszością bardzo aktywną i dobrze zintegrowaną. Funkcję nieoficjalnych ambasadorów Polski pełni rodzina Kierbedziów, która hojnie wspiera wiele inicjatyw charytatywnych. Do Petersburga emigruje polska inteligencja, co ułatwia tworzenie się środowisk emancypacyjnych. Uwagę zwraca aktywność Polek. W 1901 roku farmaceutka Antonina Leśniewska otwiera w kamienicy obok kościoła św. Katarzyny prawdopodobnie pierwszą na świecie aptekę zatrudniającą wyłącznie kobiety. Mimo wszystko Zofia z pewnością czuje się tu jak na wygnaniu. Emigrantka z Warszawy i późniejsza przyjaciółka Zofii, Janina Olszamowska, napisze o Petersburgu: „Miasta, jako obcego, nie lubiłam”.

Zofia powiększa grono znajomych o lokalne działaczki, z którymi jeszcze w 1905 roku zakłada Związek Kobiet Polskich. Przewodniczącą organizacji zostaje Romualda Baudouin de Courtenay z domu Bagnicka, historyczka, która już od kilkudziesięciu lat udziela się na rzecz kobiet.

Związek działa na wielu polach – konsoliduje liberalne środowiska kobiece, organizuje odczyty i edukuje kobiety w zakresie ich praw. Aktywizuje panie, rozpoczyna akcję zwalczania alkoholizmu, a także prowadzi trzy herbaciarnie, w których propaguje świadomość antyalkoholową oraz kulturę polską.

Grono polskich działaczek w Petersburgu jest nieliczne, ale sporo w nim postaci charyzmatycznych, więc Zofia ma się na kim wzorować. Szybko zostanie dostrzeżona i będzie reprezentować Związek Kobiet Polskich na krajowych zjazdach stowarzyszeń kobiecych. Jest aktywna i pomysłowa, przewodniczy sekcji związku zajmującej się równouprawnieniem. Organizuje też zimowiska dla dzieci, by „gromadkę dziatwy ocalić dla społeczeństwa polskiego” – pod opiekę działaczek trafia ponad sto polskich sierot – a „Kurier Warszawski” dziękuje jej za „tak piękny czyn narodowy”.

Często bywa w Warszawie. W 1907 roku jest delegatką petersburskiej sekcji równouprawnienia na obchodach jubileuszu Elizy Orzeszkowej połączonych ze Zjazdem Kobiet Polskich, gdzie staje na czele sekcji ekonomicznej. Komitetowi jubileuszowemu przewodniczy Maria Konopnicka, a wśród jego członków znajduje się między innymi Władysław Stanisław Reymont. Zjazd inauguruje również działalność Związku Równouprawnienia Kobiet Polskich, jednej z pierwszych ogólnopolskich organizacji kobiecych.

W niedzielę po mszy następuje oficjalne otwarcie zjazdu w największej sali warszawskiej filharmonii. Wieczorem delegatki udają się na spektakl i koncert w Dolinie Szwajcarskiej.

Poniedziałek zaczyna się od posiedzenia sekcji etyczno-społecznej, a słowo wstępne wygłasza nestor pozytywizmu Aleksander Świętochowski. Przemawia także przewodnicząca petersburskiej sekcji równouprawnienia kobiet Zofia Sadowska. Jak donosi „Ster”, „barwnie scharakteryzowała trudności specjalnych warunków, w jakich przychodzi sekcji pracować, a których wymowną ilustracją były wyniki ankiety sekcji o poglądach kobiet na sprawę własnego wyzwolenia”. Nie wiadomo, kim były ankietowane, ale jeśli sądzić po tym, że tylko siedemnaście procent respondentek to mężatki, zapewne przepytano petersburskie studentki. Połowa z nich uważała, że potrzebne są zmiany w sytuacji zawodowej kobiet, ale również prawie połowa nie potrafiła określić, na czym ewentualnie mają one polegać ani „co stanowi treść sprawy kobiecej”. Dlatego tak ważne było podejmowanie akcji uświadamiających, a tych w Petersburgu nie brakowało. Sekcja równouprawnienia kobiet urządziła między innymi odczyt o prawach wyborczych pań, lobbowała za nimi u posłów do rosyjskiej Dumy, a także przygotowywała materiały zachęcające do podejmowania przez dziewczęta studiów na petersburskich uczelniach.

SERIA REPORTERSKA

Seria książek reporterskich. Autorzy uznani i debiutanci.

Książki z Polski i ze świata. O tym, co nas dziwi, co boli,

czego nie rozumiemy, o czym nie mamy pojęcia,

choć wydarzyło się tuż obok – lub na drugim końcu świata,

na który nigdy nie dotrzemy.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: